Believe it Cz.10
Człowiek
najbardziej zatraca się w beznadziei, gdy dochodzi do niego, ile ma rzeczy do
zrobienia. Łatwo przychodziło zapominanie o nich, gdy odnosiło się większy
sukces i właśnie takim sposobem zdanie jednego testu przyćmiło mi upływający
czas, goniące terminy na zakuwanie, planowania przyszłych wypadów, a jakby tego
było mało, to dochodziły problemy związane z ojcem – musiałem znaleźć wolny
weekend, żeby go odwiedzić – oraz z Olaiem.
Rozmowa
z chłopakiem stanowiła dla mnie swego rodzaju priorytet, aż sam siebie tym
dziwiłem. Stawiałem go przed własnym ojcem, ale to tylko dlatego, że jego
zdrowie wydawało się poważną kwestią. No i chciałem lepiej wsłuchać się w ciało
przy najbliższym spotkaniu z krzesiwem, ponieważ jeśli naprawdę gdzieś pod tym
skryła się przepowiednia czegoś wyjątkowego z tym facetem, to właśnie los dawał
mi wybór. Mogłem paść w ramiona płomieni i starać się usidlić tego faceta lub
mogłem skusić go na przyjaźń i to też powinno mnie zadowolić. Jeśli istniała ta
przepowiednia, którą poczułem przy Urliku.
Zbyt
wiele rzeczy mnie ciekawiło w tej – potencjalnej – relacji, żeby po prostu
wyjechać sobie do ojca, aby mierzyć się z jego prawdą.
No
ale to mi jednak nic nie ułatwiało, bo uniwerek przyduszał mnie jak jakiś
bokser na ringu. Nie miałem problemów na wykładach czy warsztatach, ale czułem,
że powoli zostaję w tyle, a poprzysiągłem sobie, że dam z siebie maksimum na
studiach. I tak oto mój plan właśnie trzeszczał w ognisku duszy, bo jakiś facet
z zamiłowaniem do francuskiego i problemów psychicznych postanowił na mnie
wpaść!
Cisnąłem
długopisem w ścianę, nie zostawiając na niej śladu. Całe, kurwa, szczęście.
Westchnąłem podminowany swoją sytuacją. Od dwóch godzin wkuwałem materiał z ostatnich
wykładów, podczas gdy mój przyjaciel zapewne zabawiał się z panną w najlepsze.
Miałem wrażenie, że tyle ile on rucha, ja narzekam. To całkiem prawdopodobne, a
jednak to on był lepszy na własnym kierunku, ja na swoim nie. Robiłem się
zrzędliwy, a nie dobiłem nawet do dwudziestki!
Sięgnąłem
telefon spod lawiny kartek, fiszek i zeszytów, aby wybrać numer kogoś, kogo nie
planowałem nigdy numeru wybierać. Odebrał niemal natychmiast.
–
Reva! – ucieszył się Hector. – W czym mogę ci pomóc, przyjacielu?
Postanowiłem
zignorować jego nazwanie mnie przyjacielem. Walka z wiatrakami przestała mnie
cieszyć jakieś wieki temu. No dobrze, tygodnie temu.
–
Powiedz, że masz dość uczelni i chcesz coś zjeść, napić się albo, nie wiem
kurwa, nawdychać się obornika. – Potarłem sobie brwi, przymykając powieki. – A
tak po ludzku, to potrzebuję przewietrzyć umysł.
–
Od dawna ci mówię, że im bardziej się martwisz nauką, tym gorzej ci idzie –
powiedział to pierwszy raz, słowo daję.
–
Co ty pierdolisz? – zbeształ go Esben. – To ja to non stop powtarzam Bazowi. Ty
uczysz się za mało, twoje oceny lecą na łeb na szyję.
–
E tam, jakoś zdaję – mówi zapewne z szerokim uśmiechem. – Reva chce odpocząć,
mam mu powiedzieć, żeby nie odpoczywał? Ostatni raz go widziałem przy rozmowie
z Olaiem, tydzień temu, Bigbenie.
Zapadło
milczenie, nawet podejrzewałem urwanie połączenia, ale gdy już miałem to
sprawdzać, Esben przemówił:
–
Remi, jesteśmy w kawiarni uniwersyteckiej. Ja się uczę, Hector mi przeszkadza,
więc możesz się nim zająć. Zapraszam.
–
Kochany – cmoknął Hector. – Ale podpinam się i też zachęcam do przyjścia.
–
Świetnie, zamów mi jakieś ciasto. Będę za pięć minut.
–
Robi się!
Rozłączyłem
się, chcąc jak najszybciej wyjść z tych czterech ścian. Mój organizm chyba
zaczynał prawdziwie przyzwyczajać się do głosów uczelni, bo gdy te milkły i
siedziałem sam w mieszkaniu, to dopadała mnie deprecha. Brakowało mi pisków,
śmiechów, gwaru. Ludzie za oknem żyli, a ja umierałem nad słowem pisanym. Moja
ambicja co do twórcy filmowego sypała się w moich dłoniach, tuż pod moim nosem
i nie potrafiłem nic na to zaradzić. Nie chciałem popadać w ruinę przez faceta,
ale z drugiej strony pragnąłem życia towarzyskiego. Takiego życia.
Zazdrościłem w ten niezdrowy sposób własnemu przyjacielowi, bratu, współlokatorowi.
Wychodził, wracał w środku nocy, czasem nad ranem po potrzebne materiały i tyle
się widzieliśmy.
Tymczasem
ja kwasiłem się, bo mój obiekt westchnień patrzył na mnie z piorunami w oczach,
miał jakieś problemy zdrowotne, z samokontrolą i zdecydowanie nie polecano go
jako towarzysza do rozmowy. Bardzo chciałem porozmawiać o tym wszystkim z kimś,
kto mógłby mnie zrozumieć, bo był taki sam.
Dan.
Teraz
potrzebowałem przyjaciela, nie kochanka. Wiele bym
oddał, aby wykonać telefon do tego faceta, który jako pierwszy mnie zrozumiał,
pomógł przejść przez to gówno. Akceptował mnie skomplikowanego, to były jego
słowa. Nigdy nie powiedział, że moje zachowanie go obrzydza, nawet jeśli sam
byłem obrzydzony wieczną walką z mamą i jej kobietą. Potykałem się, a on mnie podnosił.
Zachowywałem się jak dziecko, a on cierpliwie to znosił i uczył dorosłości.
Uczył mnie o sobie samym.
Dan
stracił rodzinę w młodym wieku, bo ci wyrzekli się go przez orientację
seksualną. Miał siostrę, która była moją rówieśniczką i akurat dogadywali się
dobrze. Był też kuzyn, Castor, którego miałem okazję poznać na wyspie.
Początkowo bardzo się nie trawiliśmy, ale potem przełamaliśmy lody dzięki Anji
i wystawił dłoń do zgody, a ja ją ująłem. Byłbym dupkiem, gdybym tego nie
zrobił, szczerze powiedziawszy. Jak mógłbym go oceniać, gdy był moim odbiciem w
krzywym zwierciadle. Patrzył na kuzyna bykiem tylko dlatego, że rozwalił ich
paczkę przez zaloty do przyjaciela. Ja tak samo patrzyłem na mamę, bo
zniszczyła naszą rodzinę.
Uśmiechnąłem
się pod nosem.
Cholera,
wspominałem to, jakoby minęły lata od tej lekcji życia, a tak naprawdę ledwie
minęły dwa miesiące. Jeśli człowiek dostrzega swoje wady i słabe punkty, może
nad nimi pracować. Cieszyłem się, że wyspa tyle mi ich wskazała, nawet jeśli
pod względami rodzinnymi to nie był ani trochę udany czas.
Wszedłem
do kawiarni, witając się machnięciem ręki baristów. Dziś nie było Stine, ale
akurat Torena znałem. Oprócz niego był też tego dnia Hans, ale z niewiadomych
mi powodów, nie lubiliśmy się. To znaczy, on nie lubił mnie pierwszy, więc
potem ja zacząłem nie lubić jego. Czy to ma sens? Bo słowo daję, zaczynałem
gubić się w relacjach z ludźmi, byłem w nich beznadziejny bez Anji i Zoe obok.
–
Zamówiłem ci kremówkę, spoko? – Hector wskazał palcem na talerzyk przy wolnym
miejscu obok siebie.
Klapnąłem
z westchnieniem obok niego, nawet nie przeszło mi przez myśl, że dawniej go
unikałem. Szantażował mnie... kiedy? W sumie to nigdy. Tak. Byłem beznadziejny
w kontaktach międzyludzkich. Widziałem wrogów tam, gdzie chciano mnie za
przyjaciela, a przyjaciół tam, gdzie mnie nie chciano.
Esben
tylko na chwilę uniósł na mnie wzrok, mruknął coś i powrócił do starannego
zapisywania czegoś w zeszycie. Jego loki wyglądały jak zwykle nienagannie,
jakby poświęcał na nie pół dnia przed lustrem. Musiał chyba mieć zadatki na
modela, bo z jego wzrostem, piękną twarzyczką i zmysłem do ubioru, wyglądał po
prostu jak z okładki vogue. Może przesadzałem? Rzadko widywałem go w
"niesportowym" wydaniu. A tego dnia miał na sobie zwykłą czarną koszulkę
na długi rękaw z białymi napisami i białą kurtkę przewieszoną na oparciu
krzesła. Spod kołnierza bluzki wystawał rzemyk, na którym zapewne wisiało coś
ważnego.
To
zdecydowanie był bardziej elegancki Esben. Normalny. Chociaż zauważyłem, że nie
lubi nosić żadnej biżuterii na dłoniach, to i tak prezentował się niesłychanie
pociągająco.
–
Dlaczego z nim jesteś, skoro chciał się uczyć? – pytam Hectora, biorąc się za
słodycz.
Ten
to pozostał sobą. Dalej nosił swoją - chyba - ulubioną bluzę sportową koloru szarego.
Była rozpinana, więc właśnie prezentował mi żółtą koszulkę z podpisem o
wygrywaniu. Typowo. Włosy też umodelowane na żel, co obecną porą roku było...
delikatnie mówiąc idiotyczne.
Spojrzałem
na kawę i byłem pod wrażeniem, bo to nie była kawa, tylko mrożona herbata
anyżowa. Poczułem jej intensywny zapach, gdy tylko pochyliłem się nad talerzem.
Powróciłem wzrokiem na twarz Hectora, gdzie zagościł szeroki uśmiech, ale to
nic nowego, więc nie mogłem odkryć, czy był to jakiś podstęp, czy co.
–
Czekałem w zasadzie na moją dziewczynę – rzucił bez emocji.
–
Dziwnym trafem zawsze się spóźnia i siedzę z nim dwie godziny – mówi
naburmuszony Esben, nie spuszczając wzroku z kartki, ani nie odrywając od niej
długopisu. Był praworęczny.
–
Kocha się spóźniać – powiedział ze śmiechem.
–
Mam nadzieję, że nie masz tego brzydkiego nawyku zdradzana jej, jak zdradza
Potter swojego faceta?
Moje
słowa były dość niewyraźne przez wypchane usta pyszną kremówką, ale nie mogłem
sobie odmówić pochłonięcia jej i poproszenia o kolejną. I może ciepłą herbatę,
a tę lodowatą o przelanie do kubeczka na wynos. Szkoda, żeby się zmarnowała.
–
Zacząłem z nią chodzić w wakacje – broni się. – Poza tym...
–
Hej, przepraszam za spóźnienie!
Ledwo
podniosłem wzrok, a dziewczyna już zasiadła przy Esbenie, któremu wymknęło się
ciche „kurwa", gdy szturchnęła go i przez to miał bazgroł. Chciałem się
roześmiać, ale była duża szansa, że tylko ja go usłyszałem, nawet jeśli
siedzieliśmy na skos od siebie.
–
Mój Boże, Kyle! To naprawdę ty! Ostatnim razem trudno mi było w to uwierzyć,
ale teraz w świetle mam pewność!
Powróciłem
wzrokiem do nowoprzybyłej i przez chwilę po prostu starałem się ją rozpoznać.
Słabo mi szło, gdyby kto pytał. Znała moje stare imię, to powinno mi pomóc, ale
nie pomagało ani trochę. Była ładna, to na pewno. Pucowata buźka, pełne usta
muśnięte bordową szminką, głębokie jak otchłań niebieskie oczy i te zdrowo
wyglądające kasztanowe włosy sięgające jej za piersi. Wełniany sweter w odcieniu
płynnego karmelu też wyglądał zwyczajnie. To znaczy... to nie tak, że
pamiętałem tylko wystrzałowe laski, chodziło o to, że... no w moim życiu w
sumie kobiety istniały tylko te z nieudanych związków. Nie licząc Zoe i Anji
rzecz jasna. Ta przede mną ani trochę nie przypominała dziewczyn, które chciały
zaciągnąć mnie do łóżka w liceum.
–
Przepraszam... – Krzywię się, gdy mój głos brzmi na stłamszony. Odchrząknąłem.
– Nie pamiętam cię.
–
No tak, minęły prawie cztery lata – mówi ze słyszalną nutą smutku i goryczy. –
Jestem Loli. Loli Solberg. Chodziliśmy razem do podstawówki, a potem poszliśmy
w swoje strony, pamiętasz?
O
cholera.
Nie
musiała nawet mówić nic więcej poza własnym imieniem. Tylko jedna osoba o tak
pamiętliwym istniała w całej palecie znajomości. Szkoda tylko, że akurat
znajomości z nią szczególnie pozytywnie nigdy nie wspominałem, bo nie było
czego wspominać. Ot, dziewczyna, która służyła do pogadania, a ty służyłeś jej
swoimi zadaniami domowymi. To była uczciwa transakcja, a przynajmniej tak wtedy
wierzyłem. Nie chciałem być sam. Wstrząsnęła mną traumatyczna próba wyjawienie
'przyjaciołom', że mam dar słyszenia, a raczej czucia głosu. Nie dość, że
pojawiały się plotki o homo popędach – w której sam wtedy nie dawałem wiary –
to jeszcze ludzie mi bliscy się odsuwali, bo byłem dziwadłem.
–
A tak, przepraszam – odzywam się. – To... tak, trochę minęło. Co u Nilsa?
To
było raczej pytanie grzecznościowe, bo ani trochę mnie to nie obchodziło. Jak
ją lubiłem w małym stopniu, tak jego nie lubiłem wcale. Traktował mnie gorzej
niż powietrze, ale lepiej niż popychadło. Nie dotykał, bo przecież mogłem
być gejem. Nie odpowiadał, bo przecież słyszałem więcej.
O Loli byłem gotów posłuchać monologu jej życia przez te trzy lata, o nim?
Nawet o jednym.
–
Nie wiem – odpowiada ze ściśniętym gardłem, ale mogłem to dostrzec tylko ja.
Spuściła
wzrok na stolik, przykleiła na usta teraz coś sztucznego, aby zaraz wszystko to
wyrzucić do kosza i popatrzeć na mnie ze spokojem i pewnością siebie.
–
Myślałem, że będziecie się przyjaźnić do grobowej dechy?
Remi,
przestań wbijać szpilę ludziom, którzy nie zrobili ci nic złego!
Oj
cicho, panie sumienie. Miałem problemy z ludźmi, nie obwiniaj mnie o brak
taktu.
–
Tak się złożyło, że zerwaliśmy w wakacje, gdy ty się wyprowadziłeś – powiedziała
prosto z mostu, z minimalnym zdenerwowaniem.
Palant, powiedziało
sumienie.
Tak
mi mów.
–
I dobrze, był kutasem – powiedziałem bez wahania, biorąc spory łyk herbaty.
Loli
rozchyliła powieki do granic możliwości, Esben spojrzał na mnie kątem oka i
uniósł od niego brew, a na Hectora wolałem nawet nie patrzeć. Skoro Nils nie
był w moim otoczeniu ani w otoczeniu Loli, mogłem sobie pozwolić na bycie
palantem.
–
Okej – zaśmiała się perliście. – Tego to ja się nie spodziewałam. Mam tylko
nadzieję, że mnie też po kątach tak nie nazywasz.
–
To niemożliwe – zapewniam od razu, na co widocznie się rozluźnia, a ja unoszę
kpiarsko usta – w końcu nie masz penisa.
Esben
prychnął, co spowodowało poderwanie się kilku jego kartek. Dziewczyna znów
wyglądała na zdezorientowaną, ale i ja zacząłem się śmiać, żeby rozładować
atmosferę.
–
Daj spokój, żartuję.
–
Zmieniłeś się, dawniej byłeś...
–
Dawniej nie byłem – poprawiam ją. – Wtedy musiałem przetrwać lata w miejscu,
którego nie lubiłem. Dostosowywałem się do warunków, a teraz to ja stwarzam
warunki.
–
Nie lubiłeś nas? – dziwi się.
Esben
już zrezygnował z notatek, teraz rozparł się wygodnie na siedzeniu i zaczął
masować kark. Trudno było ocenić, czy chciał podsłuchiwać, bo lubił dramy, czy
byliśmy za głośno i nauka i tak by mu nie szła.
–
Nie lubiłem Nilsa. – Wzruszam nonszalancko ramieniem. – Gdybyś mu się
przyjrzała uważniej, to wiedziałabyś, że i on nie lubił mnie.
–
Gdyby cię nie lubił, to by się z tobą nie trzymał – rzuca argumentem.
–
A od kogo brałby zadania? – Unoszę w akcie zadumy brwi. – Daj spokój, Loli.
Jesteśmy za duzi na udawanie, że wtedy były między nami wielkie więzi, a to, że
zerwaliście krótko po ukończeniu szkoły, pokazuje, jak bardzo poważnie
traktował też waszą relację.
–
Skoro miałeś taką intuicję, mogłeś mnie ostrzec – burzy się.
–
Byłem gejem – wskazuję na siebie palcem – który musiał przetrwać w miejscu,
gdzie byli zwycięzcy, sługusy i przegrani. Gdybym dał Nilsowi powody do
potwierdzenia jego teorii o moim homoseksualizmie, miałbym bardziej niż
przejebane.
–
Jesteś gejem?! – mówi o oktawę za głośno.
Kilka
osób ze stolików obok aż odwróciło na nas zaciekawione spojrzenia, a ona
posłała im przepraszający uśmiech. Dopiero teraz do mnie dotarło, że nasi
towarzysze są wyjątkowo milczący, zwłaszcza Hector. Spojrzałem na niego
otwarcie, ale nie miał już na ustach uśmiechu, patrzył za to na mnie
intensywnie.
Czy
ona...
CZY
ON...
–
Och...
Pojąłem,
że Loli była osobą, na którą czekał. Jego dziewczyną. Czułem osuwający mi się spod
nóg grunt. Rozmawiałem przy stole, gdzie siedział jej obecny facet, o jej byłym
bez cienia skrępowania. Gdybym wcześniej przełączył jakieś włączniki w głowie,
to może zachowałbym twarz, a tak podpadłem jednemu z większych idiotów.
–
Jeju, nie wiedziałam. Nie domyślałam się nawet. Przepraszam.
Słowa
Loli każą mi znów na nią zerknąć. Miała skruchę wypisaną w oczach i głosie.
Skąd miała wiedzieć, skoro i ja wtedy nawet o tym nie wiedziałem, pomyślałem.
Teraz łatwo mi przychodziło objawianie prawdy, ale to też nie tak, że chciałem
wykrzyczeć to na całym kampusie. Wystarczyło mi, że Olai, Petter i Hector mieli
swoje dziwne spekulacje, bez których bym się obszedł.
Westchnąłem
ciężko.
–
Nie przejmuj się. Sama zauważyłaś, że minęło sporo czasu, a ja... zmieniłem
się.
–
To widzę – mówi, ale bez cienia wyrzutów. – Jeśli taki jesteś szczery i
prawdziwy, to nie mam prawa cię osądzać. Polubiłam fałszywą wersję Kaly'a, tak?
–
Dobra, bo nie wyrobię dłużej – jęczy Esben. – Dlaczego mówi do ciebie Kyle?
–
Bo to jego imię – wyznaje skonsternowana. – A wy jak do niego mówicie?
–
Remi – odpowiadają zgodnie obaj.
Udało
mi się powstrzymać parsknięcie, ale trudniej było z uśmiechem. Dłoń przy ustach
od razu zdradziła rozbawienie. Odchrząknąłem.
–
W zasadzie zmieniłem imię ponad trzy lata temu. Wraz z rozwodem zniknął Kyle.
Wzruszyłem
ramieniem, jakby to nie miało dla mnie znaczenia. Już nie miało. Konfrontacja z
mamą i Alexis pomogła mi stawić czoła prawdzie. Może i nie obyło się bez
przemocy ze strony ukochanej mamy oraz agresji słownej z mojej, ale koniec
końców pożegnałem się w miarę neutralny sposób. Nie byłem gotów porozmawiać z
mamą, bo i ona nie była gotowa zrozumieć mnie. Zresztą, nie mogłem tego od niej
wymagać, oszukiwałem ją i ojca przez wiele lat. Jako jedynak byłem rozpieszczany,
ale z czasem zdałem sobie sprawę, że chciałem też sprostać oczekiwaniom.
Gdybym
miał siostrę, pewnie to na nią w jakiś sposób spadłaby „odpowiedzialność"
zrobienia sobie dziecka i znalezienia dobrego męża. A tak czułem się
zobowiązany względem ojca, aby dostarczyć mu wnuka, nawet jeśli od początku nie
interesowały mnie kobiety. To takie abstrakcyjne myślenie, teraz to wiem, ale
wtedy było to dla mnie trudne.
–
Rodzice ci się rozwiedli, słyszałam – odzywa się. – A to prawda, że twoja mama
odeszła do innej kobiety?
Pochyliła
się nad stolikiem, aby powiedzieć to ciszej, niż chwilę temu kwestię mojej
orientacji. Niby ją rozumiałem, ale gdzieś w głębi ugryzła mnie jej
konspiracja.
–
Tak, jest lesbijką.
–
Ciekawie się czegoś dowiedzieć mimochodem – wtrąca Esben, rozwalając się na
ławie i podpierając sobie twarz na dłoni.
–
A ty mówisz, że jak przychodzę do kawiarni z tobą, to się nic ciekawego nie
dzieje – kpi Hector. – Moja kobieta dostarczyła nam więcej informacji o Remim
niż Petter wykradł.
–
Skolekcjonował – poprawiam go dla żartu.
–
Wreszcie nadajesz na naszych falach!
Hector
objął mnie mocno ramieniem, co po trochu było niezręczne, po trochu miłe z jego
strony. Może nie mogłem powiedzieć tego pewnym głosem, ale zaczynałem ich
lubić. Nie chciałem tego, to pewne, ale czasem to, co jest dla nas niedobre,
wydaje się odpowiednie. W końcu cukier też nam szkodzi, a jednak każdy go
kosztuje, czyż nie? Olai mógł być moim nemezis jako narkotyk, ale ta piątka
ludzi zdecydowanie była czymś bezpieczniejszym jak chociażby cukier w
słodyczach.
–
Hej, może wyskoczymy jutro grupą na jakąś potańcówkę?
Loli
klasnęła w dłonie, będąc kompletnie podekscytowaną tą wizją. Syknąłem cicho pod
nosem na sam dźwięk tej nuty w jej głosie. Hector zapewne to usłyszał, ale nawet
jeśli, nie zareagował na to nijak.
–
Chętnie, ale ja i Rik musimy zakuwać. Bastian może się zgodzi, nie ręczę za
niego. – Przeciąga się, a potem kiwa do baristy.
–
Pett na pewno pójdzie. Reva też – mówi za mnie mój towarzysz.
–
Pójdę? – pytam go. – Mam własne usta.
–
Mogę z nich skorzystać?
Prawie
dostałem zawału, słysząc aksamitny szept Pettera. Odskoczyłem, wpadając plecami
na Hectora. Przy stoliku rozbrzmiały śmiechy, podczas gdy ja starałem się
unormować tętno. Wziąłem głębsze oddechy.
Pett
stał przy mnie z uniesioną brwią, mierząc mnie wzrokiem jak jakiś eksponat w
muzeum.
–
Moje usta cię nie dotkną – kwituję.
–
Jak tam chcesz – mruczy, wzruszając ramieniem.
–
Czyli rozumiem, że jutro mamy wyjście? – pyta Loli, powracając do tematu i
ignorując Pettera trochę zbyt ostentacyjnie.
–
Nie wiem, też mam sporo nauki – odpowiadam. – Innym razem.
–
Szkoda – smuci się.
–
Olai pójdzie – wtrąca Potter, więc wszyscy podnosimy na niego wzrok.
Nagle
w jego ustach znalazł się cukierek, a papierek zgniótł i wrzucił sobie do
kieszeni od kurtki. Dziwnie podejrzanie jego wzrok był utkwiony we mnie i
mogłem tylko się domyślać, że ten argument miał mnie przekonać. Lub
przetestować.
Chciałem
się odezwać, odbić jakoś piłkę i zagrać głupca, ale na szczęście z odsieczą
przyszedł mi Esben.
–
On nie chodzi na imprezy inne niż te w twoim domu.
–
Przekonam go. To co, Revo?
–
Nie. Jego obecność niczego nie zmienia.
–
Z pewnością.
–
Już daj spokój.
Prawie
zamarłem, gdy usłyszałem tę przestrogę i skarcenie w głosie Hectora. Ośmieliłem
się na niego zerknąć jak chyba każdy przy stoliku. Ten jednak patrzył z tym
dziwnym uśmiechem na ustach prosto nad moją głową na Pettera. Najwidoczniej nie
podobała mu się wizja swatania mnie z Olaiem. Z jednej strony chciałem znać
powód, z drugiej wolałem przybić z nim piątkę. Skoro ktoś taki jak on potrafił
poróżnić tę dwójkę, to było coś poważnego na rzeczy. Sam Rik opowiadał
przecież, że Pett i Hector trzymają się Olaia najbliżej, chociaż jak mnie
pamięć nie myliła, to jednak Pett był w opowieści przedstawiony jako ten najbliżej.
A może jednak nie?
Komentarze
Prześlij komentarz