Believe it Cz.12
Impreza
przełożona. Tak brzmiała treść wiadomości od Hectora, w którą ani ja, ani Urlik
nie dawaliśmy wiary. Wybrałem więc numer Loli, aby upewnić się w prawdomówności
błazna. Okazało się, że koleżanka Loli nie mogła się wyrwać tego wieczora,
dlatego przełożono spotkanie na sobotę, aby móc na spokojnie zabawić się w weekend.
Mój przyjaciel był usatysfakcjonowany zmianą, dlatego że zaraz po skończonych
wykładach przysiadł do nauki, a późnym wieczorem do odpisywania na maile.
Dostał
też potwierdzenie od swojego brato-kuzyna w sprawie pomagania nam eksploracji
opuszczonych budowli. Urlik upierał się, że facetowi można ufać, dlatego
pokładałem w niego wiarę. I tak właśnie wyłożyliśmy kasę w ciemno na faceta,
który miał obowiązek wydać ją na zakup kamery. Wypisaliśmy dokładne
specyfikacje, jakimi miał się kierować w sklepie. Nie mieliśmy zamiaru pozwolić
naszej jakości spaść tylko dlatego, że nie mogliśmy ruszyć się z Oslo na dłużej
niż weekend. A to i tak niebezpieczne.
Inwestycje.
Bez nich niczego się nie wyciągnie. Zostawiliśmy sobie jednak pewną furtkę po
głębokich dyskusjach; nie informowaliśmy jeszcze widzów, że nadeszły zmiany
prowadzących na odcinkach. Jeśli jakimś cudem zostalibyśmy oszukani, ludzie by
się o tym nie dowiedzieli. Po co siać zamęt i niepotrzebnie ciekawić ludzi,
skoro mogliby nigdy nie dostać tego, na co czekają?
Tak
samo mógłbym określić swoje życie na uniwersytecie. Zainwestowałem z
przyjacielem w naszą przyszłość, aby móc dopiero wtedy liczyć na większe
zarobki i szersze perspektywy. Tylko dlaczego nagle zacząłem mieć wątpliwości?
Dlaczego dopiero zdałem sobie sprawę, że jeśli Urlik wykruszy się z tych
planów, żadne z nich nie będą możliwe w realizacji?
W
założeniu i prowadzeniu firmy cały czas mówiłem o wspólnikach, nie o mnie jako
jedynej osobie w zarządzie. A gdyby jednak Urlik odszedł, kogo znalazłbym na
jego miejsce, nie chcąc rezygnować z własnej przyszłości?
Przypływ
niewiadomych był jak kubeł zimnej wody. Nie mogłem dać wiary, że dotychczas
żyłem w bańce szczęśliwego życia. Odejście mojej mamy było pierwszym dużym
zawodem, jakiego uświadczyłem ze strony najbliżej mi osoby. Już wtedy powinno
dać mi to do myślenia, że ja, Zoe, Anja i Urlik nie musimy być wieczni jako
przyjaciele. Cholera, na wyspie dostałem tego dobrą lekcję.
„Twoi
znajomi są dość drastyczni. Doceniaj ich, bo przyjaźń czasem zbyt łatwo można
zniszczyć na własne życzenie."
I
kto mi tej lekcji udzielił? Castor. Facet, od którego nie oczekiwałem niczego
dobrego. Jeśli wtedy by mi ktoś powiedział, że to jego słowa będą dla mnie
grały ważną rolę, to jawnie bym tę osobę wykpił. A teraz proszę, mam
wątpliwości co do mojej wiary w najbliższych. To było głęboko przerażające.
–
Remi, zostań.
Wzdrygnąłem
się, gdy usłyszałem głos wykładowcy. Jakimś cudem przefantazjowałem cały
wykład, więc moje notatki ziały pustką. Liczyłem, że nie będzie mnie
przepytywał, aby tylko potwierdzić swoje przypuszczenia co do mojej ignorancji.
Do tej pory nie zdarzyło mi się olać do tego stopnia zajęć, aby nic z nich nie
wiedzieć. Musiałem pomyśleć o osobie, która mogłaby mi pożyczyć notatki.
Potrzebowałem być na bieżąco.
Zebrałem
swoje rzeczy i wraz z ostatnimi studentami zszedłem po schodach do masywnego,
dużego biurka z ciemnego drewna. Drzwi za ostatnią uczennicą się zamknęły ze
stuknięciem. Chyba nikt nie był przejęty, że zostałem wywołany do tablicy, o
tyle dobrze dla mnie.
Zapadła
cisza. Andrew, główny wykładowca na moim wydziale, patrzył na mnie takim
wzrokiem, jakby chciał mnie przyszpilić do ściany, abym mu nie uciekł. Może w
innych okolicznościach, z innym facetem zadziałałoby to na mnie podniecająco,
ale w tamtej chwili byłem przerażony.
Jakie
pytania padną? Czy trafiłem na jego czarną listę? Będę teraz przepytywany co
wykład z wiedzy, jaką wyniosłem z godziny słuchania? Mam mu odwalić jakieś
ćwiczenie przy tablicy? Boże, czy my poznaliśmy jakiś wzór, który był kluczowy
na wszystkie lata nauki, a ja nie miałem go nawet zapisanego w zeszycie?!
Remi,
uspokój się.
Zamiast
wkurwiającego głosiku Anji przydałby się anielski głosik... kogoś anielskiego.
Zacisnąłem
mocno zęby i postanowiłem poczekać na jego pierwsze słowa. Chociaż to mogło być
niegrzeczne. Powinienem się odezwać. Tylko jak? Pytać, stwierdzić? Być
skruszonym czy uśmiechniętym?
–
Pięć minut dłużej i zacznie ci z głowy parować – odzywa się chropowatym,
głębokim tonem.
Zamieram.
Niepodważalnie zamieram. Obleciał mnie zimny pot, mrowienie zaczęło rozchodzić
się od klatki piersiowej i pełzło w krańce każdej kończyny. To było już pewne,
że ta rozmowa zmieni moje życie.
Wyleją
mnie.
Nie
dostanę nawet poprawki.
Jest
początek roku, jaka, kurwa, poprawka?!
Andrew
westchnął ociężale i zdjął z nosa swoje okulary o szerokiej średnicy. Odstawił
je delikatnie na blat, aby usiąść na nim jednym półdupkiem. Nawet w tym
westchnięciu słyszałem dezaprobatę. Jego włosy, na których ciężko było
dopatrzyć się siwizny, nagle wydały mi się nienaturalnie popielato-brązowe, co
nadawało mu wyniosłości. Nie, on po prostu urósł w moich oczach do wagi
człowieka, który sprawi mi problemy. Martwiłem się odejściem Urlika, tymczasem
ja nawet studiów mogłem nie skończyć!
–
Błagam, bez ataku paniki mi tutaj – prosi z obawą w głosie.
Zamrugałem
zaskoczony. Teraz w jego brązowych oczach tańczyło prawdziwe zmartwienie i
zmęczenie. Jak na kogoś, kto miał mnie za chwile zawiesić, wydawał się spokojny
i niezainteresowany. Nie wiem, czy nie wolałbym agresji.
–
Zrobiłem... – odchrząknąłem, aby mój głos przestał być piskliwy. – Zrobiłem coś
złego?
–
To ja powinienem spytać, czy wszystko w porządku?
–
Co proszę?
Pytał
mnie o coś konkretnego? Na pewno. Nie rozumiałem tylko, jaka jest właściwa
odpowiedź. Przełknąłem nerwowo ślinę, gdy ten nieznacznie uniósł brew.
–
Remi, przez cały wykład patrzyłeś w ścianę. Cały. Tydzień temu notowałeś jak
szalony większość moich słów, a dziś zamarłeś na cały wykład. Dobrze się
czujesz?
Powinno
mi schlebiać, że byłem widoczny dla nauczających, czy może jednak się
przejmować, bo skoro mnie widzieli, to na pewno w jakimś konkretnym celu.
Umówmy się, nauczyciel nie obserwuje was na lekcjach, gdy nie znajdujecie się u
niego na jakiejś specyficznej liście. Na przykład czarnej.
–
Nadrobię ten wykład – obiecuję. – Zamyśliłem się, to się więcej nie powtórzy.
–
Nie jesteśmy dziećmi – mówi to z wyniosłością. – Uczelnia to nie czas na
wciskanie bajek lub składanie sobie fałszywych obietnic.
–
Mój kierunek jest dla mnie ważny, to nie jest fałszywa obietnica – oponuję z
większą pewnością siebie niż minutę temu. – To gorszy dzień, zdarza się. To
znaczy, mi się więcej nie zdarzy.
Kieruje
we mnie wskazujący palec i pochyla głowę w taki sposób, jakby właśnie złapał
mnie w pułapkę. Jaką?
–
Mieliśmy nie wciskać sobie bajek, panie Toroeva. – Marszczę brwi. – Nie licz na
to, że to się więcej nie powtórzy, bo jak sam zauważyłeś, takie dni się
zdarzają. Bez naszej wiedzy, pozwoleń. – Zaplótł ze sobą palce u dłoni. – Nie
oszukujmy się, co ty na to?
–
Tak... przepraszam... chodzi o to, że nie chcę zostać odebrany jako ktoś, kto
się rozmyślił i zajmuje miejsce komuś innemu.
–
Pieprzenie – wybucha, a ja się wzdrygam, czego nie dostrzega. – Każdy musi
popełniać błędy. Wiesz, że miałem już tuziny dzieciaków, którzy dochodzili do
ostatniego roku i dopiero wtedy twierdzili, że stracili czas i nawet nie
ukończyli kierunku? – Prycha z pogardą. – To dopiero marnowanie miejsca!
Co
miałem na to odpowiedzieć? Z jednej strony obrona rówieśników byłaby wskazana,
ale chciałem w końcu przeprosić Andrew za swoje zachowanie, dlatego mimo
wszystko powinienem obrać jego. A mimo to moje usta opuściły inne słowa.
–
Nie marnuję pieniędzy rodziców, jak niektórzy, dlatego cenie sobie czas tutaj.
Odwrócił
na mnie powoli głowę. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w milczeniu w oczy. Miałem
dziwne wrażenie, że zobaczyłem w jego błysk zadowolenia. Czy to moje słowa go
wywołały? Brałem udział w teście bycia godnym?
–
Posłuchaj mnie – wstał, chowając dłonie do kieszeni swoich garniturowych
brązowych spodni – bo zdaje się, że stawiasz sobie trochę zbyt wysokie
poprzeczki. Oczywiście, ta uczelnia nie należy do tanich, dlatego zaczynanie od
nowa w innych dyscyplinach brzmi... przerażająco, prawda?
Skinąłem
głową, wywołując na jego ustach cień uśmiechu.
–
A czy nie bardziej przerażająco brzmi, tkwić lata w czymś, czego jednak nie
potrzeba nam w przyszłości? Mój przyjaciel raczył mawiać, że tu nie chodzi o
przetrwanie wojny, a o wybranie sobie dogodnego momentu i miejsca na śmierć.
–
Przepraszam, ale co ma wojna do studiów?
–
Nie rozumiesz? – pyta z minimalną nutką rozbawienia, której nikt oprócz mnie
nie mógłby dostrzec. – Nie ma sensu wpajać sobie, że przetrwasz do końca
studiów, a potem znajdziesz alternatywę życia. Lepiej przerwać to w momencie, w
którym uznasz, że nie ma sensu tego kontynuować.
–
Namawia mnie pan do rzucenia animacji po jednym odpłynięciu na wykładzie?
Nie
sądziłem, że mój głos może brzmieć tak szyderczo, ale oto on! Zaczynałem się
irytować zachowaniem wykładowcy. Kurde, każdemu przecież mogło się zdarzyć! To
tylko wykład! Obiecałem, że go nadrobię, dlaczego nie zasługiwałem na szansę?
–
Bynajmniej – burzy się, zabierając rzeczy z biurka, a przy tym zakładając
okulary na nos. – Chciałem tylko ci przekazać, że im bardziej stawiasz sobie cel
ich ukończenia na piedestale, tym większą odniesiesz porażkę.
Trzymał
już swoje książki pod pachą, kluczę w dłoni i patrzył na mnie wyczekująco. Może
liczył na zgodzenie się z nim, ale nie było z czym się zgadzać. Animacja była
dokładnie tym, co chciałem studiować. Czułem się w temacie jak ryba w wodzie,
odkrywałem coraz to nowsze ciekawsze techniki na warsztatach. Jasne, wykłady
były po prostu interesujące, ale nie tak ujmujące, jak praktyka. Czego
oczekiwano po raptem dwóch miesiącach? Chyba czegoś nie rozumiałem.
–
Gdybyś kiedyś potrzebował porozmawiać, przyjdź do mnie – mówi ze słyszalnym
zawodem w głosie. – Teraz goni mnie czas, więc na dziś wystarczy pogawędek.
Wskazał
dłonią drzwi, więc z nich skorzystałem i wyszedłem na korytarz. Było na nim
mało studentów, ale wszyscy na tyle pogrążeni w rozmowach i swoich zajęciach,
że nie chcieli spojrzeć w moją stronę. Lepiej dla mnie.
Poszedłem
na stołówkę uczelnianą, aby skorzystać z czegoś na szybko i nie musieć
przygotowywać samemu w mieszkaniu. Wybrałem wegeburgera i trochę frytek.
Musiałem przejeść ten stres, a nic nie pomagało lepiej niż tony tłuszczu.
Zabrałem swoje jedzenie na zewnątrz, a potem wybrałem ławkę przy głównym placu.
Była pusta, mogłem tylko dziękować opaczności, że mam pięć minut ciszy i spokoju.
Cały czas pobrzękiwały mi słowa wykładowcy. Doszukiwałem się drugiego dna, bo
ewidentnie Andrew miał oczekiwania i na sam koniec im nie sprostałem.
Wcześniej, zdecydowanie, błysnęło zadowolenie, że odpowiadam według jego
przewidywań. Teraz? Teraz zachowałem się odwrotnie.
Zadanie
na jego wykład miałem do oddania dopiero za dwa tygodnie, które jednocześnie
było zaliczeniem całego semestru. Nie mogło chodzić o jakąś podpowiedź, w to
nie dawałem wiary. Może po prostu nie chciał mnie na swoich zajęciach? Kurde,
to też mi do niego nie pasowało.
–
Zagadkomistrz pieprzony – warknąłem, wgryzając się agresywnie w burgera.
Mało
miałem zmartwień, musiałem się jeszcze głowić nad jego problemem w stosunku do
mojej osoby. Życie lubiło mi się komplikować. Ze zwykłej rozmowy wychodziła
zagwozdka na tygodnie.
–
Hej, co ci ta bułka zrobiła?
Uniosłem
spojrzenie na Loli, która właśnie stała przy mnie z książkami przy piersi i
torbą na ramieniu. Tego dnia ubrała się cieplej, bo miała na sobie sweter
oversize, który sięgał jej kolan, a spod niego pod szyją wystawał kołnierzyk
białej koszuli. Dodatkowo miała cięższe obuwie niż zwykłe zamszowe botki. Swoje
włosy związała w wysokiego kucyka.
Nie
była jednak sama, stała obok niej jakaś dziewczyna z nosem w grubej książce i
wyglądała na wciągniętą do tego stopnia, że nawet nie dostrzegła mojej osoby.
Różniła
się od Loli chociażby wzrostem. Przewyższała ją o dobre trzydzieści centymetrów
i była zdecydowanie chudsza. Za chuda, co wnioskowałem po jej podkreślonych
nogach w ciasnych niebieskich dżinsach. Może to już nawet było niezdrowe, aby
być tak kościstą. Fryzurę w odcieniu blond też miała krótszą, typową „na
chłopaka", jak to się zwykło mawiać. Tylko grzywka była dłuższa i
zarzucona na jedną stronę. Robiła robotę w eksponowaniu jej ucha obwieszonego
kolczykami. Brakowało mi tam tuneli, ale chyba nie była ich zwolenniczką.
–
Słuchasz ty?
Loli
pomachała mi dłonią przed oczami, ale wciąż była rozbawiona.
–
Wybacz, dziś cały czas gdzieś odpływam myślami. Już miałem na ten temat pogawędkę
z wykładowcą – żalę się, spoglądając na w połowie zjedzonego burgera.
Loli
bierze za czyn honoru wysłuchanie mnie do końca, dlatego zajmuje miejsce po
mojej lewej, aby kontynuować rozmowę. Zdejmuje swoją szarą torbę i kładzie ją
sobie między nogami na ziemi. Jej przyjaciółka ślepo podążyła za nią i chciała
też usiąść, ale wtedy zahaczyła o niski krawężnik i się potknęła. Książka
wypadła jej z dłoni i poleciała prosto na głowę Loli.
–
Ała! – jęknęła, masując głowę. – Thekla!
–
Jeju, przepraszam! – kaja się.
Nie
wiedziała, czy sięgać książkę, czy jednak opatrzyć głowę swojej przypadkowej
ofiary.
Dla
mnie ta chwila była niemal jak wyjęcie zatyczki z odpływu; cały stres tego dnia
po prostu ze mnie zszedł i mogłem się szczerze zaśmiać. Co prawda sytuacja na
pewno dla mojej dawnej znajomej akurat była bolesna, ale nie widziałem krwi,
ani też celowego uderzenia jej, więc po prostu roześmiałem się z tego głupiego
wypadku.
–
Super, że cię to bawi, Remi – grzmi Loli, dokładnie macając skórę głowy.
Zapewne szukała rany.
–
Przepraszam, ale to było jak wbicie szpilki w nadmuchany balon; po prostu
wybuchowo. Dzięki, nieznajoma, poprawiłaś mi humor – zwracam się do wysokiej
dziewczyny.
Ta
patrzy na mnie wielkimi oczami, ale zaraz się szeroko uśmiecha i wystawia w
moją stronę dłoń.
–
Thekla.
–
Remi.
Uścisnęliśmy
sobie dłonie niczym biznesmeni, a dopiero potem dziewczyna zajęła miejsce obok
przyjaciółki. A przynajmniej domyślałem się, że taka je łączy relacja.
Podniosła
książkę z brudnego chodnika, otrzepała ją i wróciła do czytania. Założyła nogę
na nogę, więc mogła wygodnie oprzeć sobie grzbiet lektury na kolanie.
–
Nie jest wylewna, wybacz jej – mówi Loli, przestając sprawdzać głowę. – Gdy już
kogoś pozna, to jest bliższa.
–
Słyszę – ostrzega ją, nie odrywając wzroku od tekstu.
–
„Słyszę" – przedrzeźnia ją, powracając do mnie wzrokiem. – A co się z tobą
działo wcześniej?
Wepchnąłem
sobie końcówkę bułki do ust i przeżułem, dając sobie czas na zebranie myśli i
odpowiedź. Nie mogłem tak po prostu wyjawić prawdy, bo to się nie opłacało.
Lepiej było sprzedać półprawdę.
–
Praca, znajomi, rodzina, miłostki – wymieniam ogólnikowo. – Nie mam czasu na
wszystko razem ani nie potrafię skupić się tylko na jednym. Na przykład –
przekrzywiam się w jej stronę – gdy stawiam naukę na pierwszym miejscu, to
wykładowca mi mówi, że przez to obleję. A gdy stawiam przyjaciół, to ci mi
mówią, że jestem nieznośny i potrzebny mi facet.
Thekli
nie udało się pohamować parsknięcia. Wychylam się zza Loli, aby dobrze ją
widzieć, ale i ona zerka na przyjaciółkę pytająco. Ta odrywa wzrok od tekstu i
widzę jej zakłopotanie w ruchach ciała.
–
Ja nie... to nie... – peszy się. – Nie chciałam się z ciebie śmiać, Remi. To
całkiem zabawne, gdy patrzy się na to z boku. Zupełnie jak uderzenie książką
Loli dla ciebie.
Miało
to sens. Już się nie dziwiłem, że dziewczyna tak złośliwie zareagowała, gdy
wybuchnąłem śmiechem na jej krzywdę. To jednak nie było miłe i powinienem sobie
to zapamiętać na przyszłość.
–
Dobra, to skoro wyśmianie cię mamy z głowy – podsumowuje wymownie Loli – to
może jednak udałoby się znaleźć złoty środek dla tych twoich wszystkich rzeczy,
hm?
–
Łatwo mówić – puszę się, opadając na oparcie ławki. – Żyję z facetem, który
średnio co dwie noce sypia z laskami i zarzuca mi, że jestem sfrustrowany
seksualnie. Wykładowca mi nie wierzy, gdy mówię, że to tylko ten jeden raz nie
uważałem na zajęciach. A ojciec mi udaje przez telefon, że u niego i między
nami wszystko gra.
Dopiero
gdy te słowa wychodzą przez moje usta, rozumiem ich wagę. Nie planowałem aż tak
daleko zapędzać się w zwierzeniach, a już na pewno nie dla nowopoznanych
dziewczyn. Użalałem się nad sobą, po prostu to robiłem i wcale mi się to nie
podobało.
–
Kurczę, faktycznie brzmi, jakby wszystko się zmówiło przeciwko tobie – odzywa
się ze współczuciem. – Aż mi głupio, że ta impreza dziś nie wypaliła.
–
Daj spokój. – Macham lekceważąco ręką. – Jutro czy dziś to bez różnicy.
–
Ależ jest różnica! – oponuje. – To dziś czujesz się przygnieciony.
–
Spoko, jeszcze czekają mnie fakultety.
Wzdycham,
jakby wcale to nie była dobra ucieczka. Co prawda angielski, na który zapisałem
się dodatkowo, nie był jakoś mi bardzo potrzebny, ale już w wakacje sobie
obiecałem, że muszę nadrobić stracone lata w tym języku. Wyjazd na wyspę, gdzie
wszyscy mówili po angielsku oprócz jednej osoby, naprawdę był wyzwaniem. Czułem
się jak debil – którym notabene byłem – i pokazywałem swoje słabe strony bez
możliwości ich zakrycia. Można udawać hetero, ale znającego język? Ja nie
potrafiłem.
Nagle
naszła mnie myśl, że mógłbym skorzystać z siłowni przed wyjściem na imprezę. To
była dobra opcja na rozładowanie napięcia, chociaż podejrzewałem, że Urlik tym
razem może mi nie towarzyszyć. Nie olewał treningów, bo i dla niego były one
kluczowe, aczkolwiek przy jego napiętym harmonogramie takie spontaniczne
wyskoki na siłownię uniwersytecką wcale może nie być miejsca.
Komentarze
Prześlij komentarz