Believe it Cz.13


Uległy

|na kampusie|

Porozmawiałem jeszcze z Loli o jej powodzeniu na studiach, które było całkiem duże. Nawet nie wiedziałem – bo skąd? – że jest na tym samym kierunku co Urlik. Musiałem z nim to skonsultować czym prędzej, ale oczywiście w mieszkaniu go nie zastałem. Niemal westchnąłem z dramaturgią na panującą ciszę. Moje kroki wydawały się zbyt głośne, mąciły harmonię, która powstała pod moją nieobecność. Odłożyłem swoje rzeczy, bo do zajęć z języka miałem jeszcze co najmniej godzinę.

Podszedłem do stołu, bo dziwnie rzucała mi się w oczy karteczka. Razem z moim współlokatorem zachowywaliśmy względny ład wokół siebie, dlatego pojedyncze fiszki zawsze były widoczne. Nie mógł jej przegapić podczas sprzątania, więc zostawił celowo. Chwyciłem ją w dłoń i odczytałem zapis.

Zrób pranie, twoja kolej. Opierdalasz się! ;c

Zgniotłem kartkę w dłoni i wrzuciłem do śmietnika. Faktycznie, zapomniałem kompletnie o ustalonych wcześniej naszych zmian w pralni. Do pewnego incydentu po prostu włączaliśmy pralki i szliśmy robić coś innego, ale gdy Urlikowi zniknęła bluzka – nadal mam wrażenie, że on wcale jej z domu rodzinnego nie zabrał – to nakazał, że pranie ma być pilnowane.

G o d z i n y życia w dupie.

Zawsze mogłem się w tym czasie uczyć, ale przy dudnieniu maszyn, bo zawsze jakaś chodziła oprócz ten twojej, nie sposób się skupić. Najlepiej sprawdzały się słuchawki, ale przy wirowaniu nawet one odpadały. Ja po całym programie prania wychodziłem jak po ośmiu godzinach z budowy: głowa mnie bolała. Normalni ludzie znosili zapewne lepiej te huki i terkoty, ale nie ja z nadwrażliwym słuchem. Myślałem, że nic gorszego od tłumu na uczelni nie zdziała na uszy tak bardzo negatywnie, ale się pomyliłem. Do tłumu mogłem się przyzwyczaić, do pralek nie.

Na domiar złego studenci patrzyli na mnie dziwnie i po prostu było mi wstyd siedzieć jak idiota na krześle i czekać aż program się skończy. Może Urlik to znosił, ale dla mnie było to horrorem.

– Kto się dowie, że pilnowałem? Równie dobrze mogę iść do biblioteki – mruczę pod nosem.

To był plan idealny! A przynajmniej taki mi się wydawał, dlatego postanowiłem wcielić go w życie zaraz po zajęciach. Ósma wieczór to słaba pora na pranie, gdyby ktoś pytał, a tym bardziej siedzenie w pralni i pilnowanie wszystkiego. Dlatego nie uśmiechało mi się spełnienie zachcianki Urlika. Jeśli by coś jakimś cudem zniknęło, dopiero wtedy kajałbym się i błagał o wybaczenie.

Zabrałem więc kosz prania z naszego mieszkania, a nieobecność mojego przyjaciela tylko pomagała mi zrealizować swój niecny pomysł. Z uśmiechem na ustach, słuchawkami w uszach i włączonej muzyce w telefonie, szedłem dumnym krokiem do windy. Przywołałem ją guzikiem, a gdy nadjechała, okazała się psuta. Lepiej dla mnie, pomyślałem.

Podśpiewywałem sobie kawałek pod nosem na tyle cicho, aby się nie skompromitować, gdy już dojadę do piwnic. Panna Grace polecała ćwiczenie wymowy słówek dzięki angielskim piosenkom, dlatego właśnie, jako zadanie domowe, które sam sobie narzuciłem, stworzyłem playlistę i śpiewałem utwory, gdy tylko nachodziła mnie ochota i oczywiście miałem wolną chwilę.

Wyszedłem z windy i ruszyłem długim korytarzem w kierunku wielkiej pralni. Drzwi były zabezpieczone czytnikiem, więc odstawiłem kosz i wyjąłem z kieszeni spodni swój identyfikator. Rozniósł się dźwięk, a drzwi same ustąpiły. Pchnąłem je biodrem, sięgając kosz i ruszając do jednej z wolnych maszyn. Już przez drzwi słyszałem intensywne wirowanie.

– Jestem niebem i słońcem, jestem twoim końcem – rymuję pod nosem, aby zaraz parsknąć śmiechem.

Uwielbiałem niektóre teksty piosenek, zwłaszcza gdy tworzyło się z tytułów coś absurdalnego. Miałem dziwne spaczenie śpiewania za każdym razem początku wersu lub jego końca i wtedy powstawało coś idiotycznego albo iście suchego. Miałem swój spaczony humor, przywykłem.

Odstawiłem kosz na ziemię, szukając drobniaków, aby móc w ogóle odpalić maszynę. Gibałem się do rytmu, którego nikt poza mną nie słyszał, a potem zabrałem się do wrzucania ubrań do bębna. Gdy wszystko było gotowe, zatrzasnąłem drzwiczki i wybrałem program. Najkrótszy i najlepszy w tym zestawieniu. Rozległ się dźwięk startu.

Odwróciłem się i podskoczyłem, wyrywając sobie słuchawki z uszu. Bolało, ale nie zwracałem na to uwagi. Bardziej na swoje serce, które rozpoczęło szaleńcze tempo bicia i ciepło, które zalało mnie jak lawa. A to wszystko sprawka Olaia, który siedział jak typowy dres na plastikowym krzesełku pod ścianą, o którą opierał głowę. Wzrok miał utkwiony we mnie, ale powieki tworzyły tylko małe szparki, przez które widział. Z trudem przełknąłem ślinę, starając się zapanować nad reakcją ciała na sam jego widok.

– W... wystraszyłeś mnie – chrypię, biorąc głęboki wdech.

– Nie chciałem ci przeszkadzać – odpowiada z cieniem żartobliwości.

Nawet jeśli jego postawa ani twarz nie zdradzały rozbawienia, tak akurat dzięki słuchowi mogłem doszukać się go w jego wnętrzu. Zachowywał kamienną pozę, znudzoną wręcz siedzeniem tutaj. Dłonie miał w kieszeniach śliskiej, sportowej bluzy, która była koloru czarno-szarego. Na nogi wdział spodnie od kompletu, więc moje skojarzenie z dresem wcale nie było bezpodstawne. Tylko jego rude włosy nie pasowały do kompozycji, wydawały się nazbyt ogniste przy tej wyblakłej pustce.

– Też pilnujesz swojego prania? – zmieniłem temat po chamskim obczajeniu jego osoby.

Nie odpowiadał mi jednak. Odniosłem wrażenie, że jeszcze bardziej zmrużył powieki. Coś mu w moich słowach nie pasowało, ale to żadna nowość. Odgadnięcie działania tego człowieka naprawdę nie było łatwizną.

– „Też"? – cytuje mnie wyraźnie. – Masz zamiar tu siedzieć dwie godziny?

– Co? Nie – peszę się. – Tu chodziło... Mój przyjaciel też... to znaczy po prostu lubi mieć na oku pralkę z jego rzeczami w środku.

– Szukasz cech wspólnych?

– Nie.

– To po co ze mną rozmawiasz?

Odsunął głowę od ściany, a mi nie umknęło ciche westchnienie. Może stanowiłem dla niego zagadkę jak on dla mnie? Miałem cholerną nadzieję.

Wziąłem się w karby, bo przecież obiecałem sobie, że Olai i ja znajdziemy wspólny język. Przyjaźń miała mi wystarczyć, a nie stworzę jej przecież przez jąkanie się przy nim, prawda? Odchrząknąłem więc, nim znów przemówiłem.

– Chcę się z tobą zapoznać, to źle?

– Dla ciebie na pewno – odbił bez cienia wahania, wbijając mi te słowa prosto w serce. To przynajmniej mnie cuci z płomieni.

– Dlaczego?

– Ze mną nie ma przyjaźni. Nie ściemniaj, że chodzi o znajomość, bo obaj wiemy, że chodzi o seks. Jesteś masochistą?

Przechylił głowę, wykrzywiając usta w krzywym uśmiechu. Jeśli wcześniej wbił mi w serce słowa, to teraz przybijał je młotkiem, aby czasem nie wypadły. Płomień się tlił, ale trzeźwość umysłu wskoczyła na odpowiednie tory. Wreszcie mogłem z nim rozmawiać na równi, nawet jeśli z ekscytacji i podniecenia przeszedłem gładko do zdenerwowania na niego.

– Nie ma przyjaźni, bo ty jej nie chcesz, to różnica – mówię. – Nie, nie jestem masochistą. Lubię pomagać ludziom, którzy odrzucani są przez społeczeństwo z powodu plotek.

– Więc jakieś cię doszły. Powinieneś się posłuchać przestrogi u innych.

– Kłamiesz – prychnąłem. – Słyszę to, Olai. Wtedy też słyszałem. Byłeś zraniony, że się ciebie boję. Zaśmiałeś się, co każdy odebrałby jako uciechę z reakcji, ale tak naprawdę pod tym śmiechem krył się ból. Ja taki nie jestem – kręcę głową, podczas gdy jego brwi coraz bardziej się do siebie zbliżają – ja nie skreślam ludzi, bo mają jakiś styl, bo ktoś o nich mówi źle. Gdyby tak było, nie byłbym tym, kim jestem teraz. Więc nie, nie będę się słuchał ludzi, którzy myślą, że mogą mną dyrygować. Ja chcę z tobą rozmawiać i będę.

– Moje zdanie się nie liczy w takim razie? – dopytywał o lukę, która powstała nieświadomie. Nadal wyglądał na zamyślonego, ale przynajmniej niezszokowanego.

– Liczy, jasne – potwierdzam. – Ale nie dam ci spokoju, dopóki nie będziesz szczery. A na razie słyszę tylko zmęczenie.

– Słyszysz – podkreśla. – Cały czas mówisz, że coś słyszysz. Wydaje ci się, że znasz mnie lepiej, choć widzieliśmy się z trzy razy – wstał i podszedł do mnie tak wolno, jak łowca do swojej zwierzyny. Serce mi przyspieszyło, ale nie cofnąłem się przed nim. – Ty słyszysz, a ja widzę.

Staje przy mnie, dzielą nasze twarze centymetry. Coś w jego oczach tajemniczo skrzyło.

– Co widzisz? – szepczę. Mój głos nagle uciekł gdzieś w płomienie, które na nowo się ożywiły.

– Twoje podniecenie. – Uśmiechnął się z ewidentną wyższością. Zaczął wodzić palcem wskazującym, z jakimś sygnetem na nim, po moim lewym policzku aż zjechał na podbródek i uniósł mi delikatnie, acz stanowczo, głowę. Umarłem. – Pieprzysz o przyjaźni, zrozumieniu, ale twoje ciało mówi co innego. Podobam ci się.

– Co w tym złego? – dopytuję równie cicho. – Nie mogę chcieć dla ciebie dobrze i siebie przy okazji? To inne kategorie. Nie chodzi mi tylko o seks.

– Nie? – drwi.

– Nie – zapewniam. – Mojego słuchu nie da się oszukać, Olaiu. Szczęście cię omija. Jesteś chory, ale nie gorszy.

– Więc skoro nie masochizm to zbawca? – dalej sobie żartował, odsuwając minimalnie, aby przeskanować moją twarz wzrokiem. – Lubisz ratować ludzi, może powinieneś być lekarzem, hm?

Łapię zdecydowanie jego nadgarstek, na chwilę wyrywając go z gry aktorskiej, widząc konsternację na jego twarzy. Odsunąłem jego dłoń od mojej twarzy, bo dotyk naprawdę odbierał mi resztki godności, a skoro chciałem go do siebie przekonać, to na pewno nie ze wzwodem w spodniach. Chociaż na to chyba za późno już.

– Możesz mi nie wierzyć, ale na pewno nie uda ci się mnie przestraszyć ani zniechęcić. Jesteś nowo poznanym człowiekiem, żadna przytknięta ci łatka nie sprawi, że będę ją odczytywał i stosował do porad w niej zawartych. Jeśli twoja przemoc jest poza kontrolą, to sam się o tym przekonam.

– Jesteś tak samo irytujący, jak oni – wycedził przez zaciśnięte zęby.

W jedną chwilę z pokruszonej maski żartownisia przeszedł do kogoś, kogo naprawdę mógłbym się obawiać. Tym razem w jego głosie była czysta nienawiść, ale wątpiłem, aby była ona kierowana do mnie. Prędzej do nich. A tu mogłem się tylko domyślać, czy chodziło o Hectora i Pettera.

– Nie dasz mi szansy na wyrobienie sobie zdania?

– Nie chodzi ci o seks? – omija moje pytanie swoim, ale nadal ze złością goszczącą w tonie. – Jakoś ci nie wierzę.

– Musisz zatem dać mi szansę. Udowodnienie tego w tej chwili nie jest możliwe, bo nie wiem jak to zrobić.

On zamiast kontynuowania rozmowy, może zasugerowania, w jaką stronę powinniśmy pójść, czy w ogóle ułatwi mi znajomość z nim, zaczął mnie nagle całować. Jego delikatny zarost drapał mnie w skórę, bo nie było w tym zbliżeniu krztyny delikatności. To złość wymieszana z przekorą. Pewnie powinienem zareagować w odpychający sposób, ale skoro jego pełne usta wreszcie znalazły się na moich, to mózg zmienił się w papkę. Smakował jakimiś ziołami, co w pierwszej chwili było zaskoczeniem, bo nie rozpoznałem ich i zaczynałem martwić, że może to jakiś narkotyk, ale szybko ta myśl spłonęła w ognisku mojego wnętrza.

Jakimś cudem znalazłem się pod jego władaniem, choć chwilę temu to ja trzymałem jego nadgarstki, teraz on trzymał moje. Cichy jęk wydobył się z moich ust między pocałunkami, nie potrafiłem go stłumić, gdy udem celowo otarł się o moje krocze. Wiedział, co robi i po co, a ja mu ulegałem, chociaż to był bardzo zły pomysł.

Powinienem krzyczeć „dość" a zamiast tego desperacko go pragnąłem. To nie było dobre, to było absolutnie złe na sam początek! On nie dawał wiary, że nie chodzi mi tylko o seks, a tu proszę, dokładnie to mu teraz pokazywałem. Zrobiłem się jak z waty pod jego naporem i absolutnie skazany na jego łaskę.

– Jesteś sam?

W pierwszej chwili nie usłyszałem jego pytania, bo w uszach tak mi szumiało, a jeszcze za mną pralki terkotały... ale gdy Olai odsunął się i skończył tym mój amok, analizowałem wszystko.

– Sam? No z tobą...

– Nie tutaj, idioto. Mówię o mieszkaniu.

Słyszałem to wyraźniej; był rozbawiony, chociaż twarz nie zdradzała absolutnie niczego poza brakiem zainteresowania. Nie miał rumieńców, które ja czułem i które zapewne wystąpiłyby u Dana. Miał za to nabrzmiałe usta od napierania nimi na moje.

– Słyszę to – mówię z uśmiechem.

– Co? – Marszczy brwi.

– Możesz mieć maskę macho, ale usłyszałem to bardzo szczerze. – Nadal patrzył wyczekująco. – Rozbawiłem cię.

Wykręciłem swoje dłonie i zarzuciłem mu za szyje. Jego wzrok machinalnie zjechał na moje usta, a dopiero potem wrócił do oczu. Dotyk dłoni wyczuwalnie istniał na moich biodrach, zmieniając kurs w dół, a potem w górę. Zanim sam doszedłem do tego, co robi, był już pod moją ciepłą bluzką. Zadrżałem na kontakt z chłodną skórą palców. Zagryzłem wargę, znów zmuszając jego piękne złoto-brązowe tęczówki do poruszenia.

– Idioci siłą rzeczy mnie bawią – odpowiada chropowato. – A ty zdecydowanie się do nich zaliczasz.

Przysunął się wolniej, niż za pierwszym razem, aby znów zacząć mnie całować. Byłem w prywatnym niebie lub piekle, zależało od punktu widzenia. Jeśli piekielne płomienie były tak przyjemne, to chyba mogłem nazywać piekłem. Zresztą, co tu analizować, podczas gdy Olai ledwo zaczął mnie całować, a znów przestał.

– Pytam, czy jesteś sam?

– Tak – odpowiadam zirytowany.

Tym razem nie hamował uśmiechu, który rozjaśniał jego twarz niesamowicie. Stworzyły się dołeczki, o których istnienie go nie podejrzewałem. Miałem ochotę je scałować. To było słodkie.

– Idziemy.

Odwrócił się tak szybko, że ledwo rejestrowałem sytuację. Jego dłonie zniknęły spod mojej koszulki, a zamiast tego jedna z nich wylądowała w mojej i byłem ciągnięty do drzwi. Serce waliło mi jak młotem, bo dopiero do mnie dochodziło, po co była mu wiedza o moim współlokatorze.

Cholera, Urlik, nie wracaj. Jak masz odrobinę przyzwoitości, to nie wrócisz!

Nie wrócił.

Miałem ochotę skakać pod sufit z radości, zamiast tego skupiłem się jednak na partnerze. Doświadczenie z Danem przydało mi się teraz bardzo. Co prawda i tak chciałem oddać Olaiowi dowodzenia, ale jeśli jednak preferował być na dole – o co żaden z nas nie pytał – to byłem gotów się zgodzić. Na szczęście chyba byliśmy idealnie zgrani, bo przyjął swoją dominację bez wahania, może od początku to planując, a ja posłusznie byłem pod nim.

Posłusznie to duże słowo. Ciągle mu w czymś przeszkadzałem swoimi ustami lub dłońmi. Jeśli wędrowałem do jego penisa, wydobywał z siebie taki warkot, że przechodziły mnie ciary przez kręgosłup do samego dołu. Była w tym nuta ostrzegawcza, ale i coś, co kazało mi wierzyć, że jemu się to podoba. Podoba, że nie jestem kłodą, tylko go testuję. Nawet powiedział coś po francusku, jak to miał chyba w zwyczaju, ale nie znałem tego języka nawet w małym procencie, więc tylko wywnioskowałem ze słuchu, że było to przekleństwo.

Zdarzyło mi się też go ugryźć w szyję lub pierś, co też komentował w sposób, który niektórych mógł przerazić lub zniechęcić. Ale nie mnie. Na mnie te dźwięki działały tylko w jeden możliwy sposób. Może jednak miałem coś z masochisty?

Nie, po prostu jesteś uległą dziwką.

Dzięki, Anja.

Już z Danem zdałem sobie sprawę, że słabo interesuje mnie dominowanie. Nie stanowiło problemu, ale to nie to, co działało na mnie wyzwalająco. To całkiem zabawne, jeśli wzięlibyśmy pod uwagę, że na co dzień lubiłem zawsze być panem swojego losu, ale gdy wchodziliśmy w sfery łóżkowe, to już wolałem oddawać dowodzenie innym. Czerpałem wtedy największą przyjemność z tego.

To samo mogłem rzec o pierwszym razie z Olaiem; był pospieszny, w pewnym stopniu agresywny w ruchach, ale nam obu to pasowało, obaj tego chcieliśmy. Tęskniłem za dawaniem upustu ogniu, który trawił moje wnętrzności. Dzięki tej krótkiej chwili mogłem chodzić z uśmiechem na ustach przez dobry tydzień. Możliwe, że wszyscy mieli rację; byłem frustratem seksualnym, bo tęskniłem za tym i Olai mi przypomniał, jak bardzo.

Jeśli wcześniej tliła się nadzieja dla mnie i Dana – której od dawien dawna nie widziałem – to przepadła na dobre. Mój nowy obiekt westchnień zajął jego miejsce w pełnej krasie, wtargnąwszy do mojego łoża bez uprzedzenia. Bo, umówmy się, jeśli od rana wiedziałbym, że wizyta w znienawidzonej przeze mnie pralni stanie się zapowiedzią świetnego seksu z Olaiem, to chodziłbym tam codziennie.

Gdy Olai opadł na materac obok mnie, obaj byliśmy wymęczeni. Nie mogłem określić, ile nam zeszło, ale nie miałem też ochoty sprawdzać. Chyba mogłem przybić piątkę z tym, co wymyślił, że szczęśliwi czasu nie liczą, bowiem byłem bardzo szczęśliwy. I usatysfakcjonowany.

Odwróciwszy głowę na kochanka, dostrzegłem jego miarowy oddech. Może nie tylko ja długo czekałem na coś tak intensywnego. Może i on nie pozwalał sobie na zbliżanie do innych w ten sposób? Byłem ciekaw jego historii; co sprawiło, że chorował. Tabletki wciąż leżały w mojej szufladzie, dlatego, gdy tylko się zbudzi, chciałem mu je zwrócić. A przynajmniej spróbować, bo ostatnim razem się nie zgodził.

Przekrzywiłem się bardziej w jego stronę, aby leżeć na boku tak jak on i móc delektować się jego widokiem. Bo, cholera, był taki spokojny. Zupełnie inna twarz, której nie ukazywał mi przez ostatnie spotkania. Żadnej maski, żadnego napięcia. Po prostu bezgraniczny spokój, rozchylone wargi, przez które świszczał jego oddech i zero zmarszczek na twarzy. Dotknąłem aż jego policzka i skusiłem się na krótkiego całusa w te cudowne usta.

A potem tak po prostu zasnąłem, zapominając o praniu, które to miałem pilnować. Cóż, jeśli by coś zginęło, chyba Urlik wybaczyłby mi ze względu na okoliczności, prawda? Przecież na tym mu zależało! W końcu znalazłem faceta.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty