Believe it Cz.15
Na
kampus zwaliliśmy się równo za pięć dziesiąta wieczór. Ochroniarz spojrzał na
nas ze znudzeniem, ale nie skomentował stanu uwalonej Loli, która wisiała na
Hectorze, bo odleciała do krainy snu jakieś piętnaście minut wcześniej. Tylko
ona była tak upojona alkoholem, że bełkotała i się chwiała. Urlik mógł stać
koło niej w hierarchii pijackiej, ale jednak zachowywał pion i tylko
sporadycznie się potykał na prostej drodze. Bastian na szczęście był w pobliżu
i od razu mu pomagał. Coś mi mówiło, że ci dwaj mogą mieć szansę na przyjaźń, a
to sprawiało, że po moim wnętrzu rozchodziło się ciepło.
Z
całej paczki sportowców tylko Esben, Rik i Bastian wydawali mi się na tyle
zdrowi umysłowo, że człowiek mógł im zaufać. Chociaż Esben na pierwszy rzut oka
mógł sprawiać wrażenie zbyt egoistycznego, to raczej taki nie był.
Urlik
z Bastianem szli w stronę akademika sportowców, czyli na lewo, ale Hector
skręcał w przeciwną stronę, gdzie zapewne pokój miała Loli. Plus dla niego, że
nie planował jej wykorzystać. Chyba. Petter w tym czasie zniknął mi z oczu.
Rozejrzałem się i odnalazłem go przy ochroniarzu. Rozmawiali przez chwilę.
Dziwnie się czułem, czekając na tego krasnala-kleptomana, ale chciałem zadać mu
kilka pytań. Kolejnego dnia mogłem stracić odwagę.
Dołączył
do mnie, a jego twarz jak zazwyczaj nie wskazywała emocji. Nie wiem, czy
spodziewał się, że pójdziemy razem, czy oczekiwał samotności. Powolnym więc
krokiem zmierzaliśmy do budynku w absolutnej ciszy. To aż dziwne, że w sobotę
wieczór studenci nie wyprawiali jakichś imprezek towarzyskich.
–
Pett, chciałbym cię o coś spytać – zacząłem niepewnie. Odpowiedziała mi cisza,
ale się nie zraziłem. – To prawda, że ty i Olai...
–
Olai mi niczego nie dał ani ja jemu – rzucił dobitnie. Niemal się wzdrygnąłem
na tę stanowczość w jego głosie.
–
Nie chodziło mi o seks – poprawiłem szybko, zerkając na niego z góry. Uniósł
nieznaczni brew, ale nie patrzył mi w oczy tylko przed siebie. – Mieszkanie.
Podobno mieszkacie razem.
–
Och – wymsknęło mu się z nutą rozbawienia, które na twarzy nie zostawiło śladu.
– Tak, to prawda.
–
Czy on jest sportowcem?
Zaśmiał
się krótko, aby zaraz spoważnieć niczym kamień. Popatrzył na mnie, gdy
stanęliśmy przy drzwiach do akademika. Najwidoczniej rozmowę mieliśmy dokończyć
tutaj, nie w środku.
–
A ty jesteś? – spytał, czego w pierwszej chwili nie rozumiałem. – Akademik mogą
zajmować sportowcy, tak? Ale ty nim nie jesteś, Revo. Lick też nie.
–
Rozumiem – kiwnąłem głową. – Więc jest na rozszerzeniu? Zastanawiałem się,
dlaczego korzysta z naszej pralni, a teraz po tym spotkaniu wszystko nabiera
sensu. Wreszcie.
Sam
się dziwiłem na tę dozę ironii w moim tonie, ale Pett mógł jej nawet nie
dostrzec. Patrzył na mnie tak samo, aż nagle na coś wpadł, bo kącik ust
poszybował gwałtownie do góry, a oczy zmieniły się w małe szparki.
–
Spotkaliście się w pralni. Wczoraj.
–
Co? – zdziwiłem się i modliłem, aby twarz nie zdradzała finału spotkania.
–
Ohoho – zaćwierkał pod nosem ledwo słyszalnie. Przyłożył sobie jak dama dłoń do
ust, aby wydać się bardziej uroczym. – Czyżby Olai jednak komuś dał? A może to
ty dałeś? Nie cieszy mnie, że to Olai pierwszy widział twojego penisa.
Powinieneś się zreflektować za pomoc dzisiaj.
Złapał
mnie pod ramię. Przeszył mnie dreszcz przerażenia, bo ten chłopak miał tak
szybkie zmiany nastrojów, że nie szło za nim nadążyć. Raz był znudzony, raz
psychopatycznie dążył do celu, a raz – co było cholerną rzadkością – przemawiał
tonem normalnego człowieka. Mądrego i mającego coś sensownego do powiedzenia.
–
Absolutnie nie.
Wykręcałem
się spod jego dłoni i zamaszyście otworzyłem drzwi od akademika. Poszedł
oczywiście za mną, bo szliśmy w tym samym kierunku. Zatrzymałem się przy
windzie, on też. Bujał się teraz na piętach z dumnym uśmieszkiem na ustach i
cały czas wpatrywał się w moje oczy.
–
Petter, proszę – jęczę.
–
O co konkretnie?
–
Nie ukrywam, że chcę jakoś trafić do Olaia, ale nie chodzi mi o... –
zaczerwieniłem się jak nic – seks. Mam przeczucie, że byśmy się dogadali w
normalnych okolicznościach, gdyby nie był upartym osłem.
Zamarł.
A przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Rozsunęły się drzwi windy, wkroczyłem
do środka i odwróciłem. Pett patrzył na mnie już bez uśmiechu, faktycznie
przestał się kołysać, a jego mina wyrażała głęboką konsternację. Może
powiedziałem coś, co mu się nie spodobało na temat faceta, którego chyba w
jakiś pokrętny sposób mógł zwać przyjacielem. W końcu jednak wszedł za mną i
wcisnął dwa numery naszych pięter. Dopiero się dowiedziałem, że on mieszkał na
ostatnim... a dałbym sobie rękę uciąć, że jak reszta na parterze. A może coś
pominąłem?
–
Powodzenia.
Szybko
odwróciłem głowę na blondyna. Patrzył przed siebie. Gdyby nie nasza dwójka w
klatce, to pomyślałbym, że ktoś inny się odezwał, a nie on. Ale moje milczenie
musiało mu pokazać, jak bardzo zdumiony jestem, bo westchnął.
–
Powodzenia – powtórzył.
–
I to tyle? – dziwiłem się ze śmiechem. – Żadnego przestrzegania, odradzania?
Wzruszył
ramieniem, ale nie odpowiedział mi już. Musiałem wyczerpać limit słów Pettera
jak na jeden dzień normalnej pogawędki. Zapewne zaciekawiłem go wizją przyjaźni
z Olaiem, ale może nie chciał mi pokazać, jak nisko pokłada w tym nadzieje.
Przecież, skoro go znał, mógł mi zasugerować jakieś tematy lub coś. Tymczasem
jednak drzwi się rozsunęły i musiałem wyjść. Zrobiłem to, rzucając przez ramię
dobrej nocy swojemu towarzyszowi. Tu też nie dostałem odpowiedzi. Byłem zbyt
zmęczony po przeżyciach tego dnia, żeby wziąć sobie jego zachowanie do serca i
trzymać urazę. Wolałem za to paść do wyrka i iść spać.
~*~
Mijały
kolejne dni harówki na uczelni, znoszenia bacznego wzroku Andrew i
koegzystowania z całą grupą ludzi, którzy nazywali się moimi znajomymi.
Wprawdzie Loli przeprosiła za swoje zachowanie, ale doskonale słyszałem w jej
głosie, że ani trochę nie żałuje swoich słów. Zachowania może i owszem, ale na
pewno nie przestrogi i zrozpaczenia. To zabawne, jak ludzie nie uważają na
własny ton, który tak bardzo jest zdradziecki. Niektórzy potrafią rozpoznać
czyjeś prawdziwe intencje po oczach, ruchach, ale głos chyba dla większości
wydaje się nieszkodliwy. Jeśli już ktoś poznawał mój dar, bardziej zważał na
nacisk na strunach głosowych, starali się panować nad emocjami, których właśnie
w barwie głosu było najwięcej. Inną sprawą jest, że nie zawsze im się udawało,
ale ludzie pokroju Loli byli aż żałośnie niedomyślni. Mogłaby mówić mi w żywe
oczy, że niebo jest różowe, dla mnie to było niemalże równoznaczne.
Mimo
wszystko udałem, że ją rozumiem i wcale się tym nie przejąłem. Znałem o niej
rzeczy – a raczej ich zalążki – o których wiedzę mnie nie podejrzewała. Mógłbym
powęszyć u Pettera, pewnie za zdjęcie penisa dostałbym całe sprawozdanie o
Loli, ale nie chciałem się zniżać do takiego poziomu. To nie była moja sprawa,
te trzy lata zmieniły i mnie i Loli. Ale niestety do ludzkich rzeczy należała
ciekawość, więc im bardziej to zakopywałem, tym częściej wypływało na wierzch
przy spotkaniu dziewczyny.
Coś
trzasnęło mi pod nosem, więc poderwałem głowę i zorientowałem się, że to Rik z
hukiem położył na stolik swoją torbę sportową, która do najprzyjemniej
pachnących nie należała. Nawet Petter, który siedział naprzeciwko mnie i pisał
coś w zeszycie, uniósł zirytowane spojrzenie na przyjaciela. Sam Rik zaś
zasiadł obok mnie – może przezornie – i jęknął przeciągliwie. Wyglądał na
zrezygnowanego. Powinno się w takich chwilach spytać o powód jego słabego
samopoczucia, ale ja byłem pogrążony w czytaniu – wcale nie – a Pett w
notowaniu, więc jakoś się złożyło, że Rik był zbędnym kołem u wozu.
Spojrzał
najpierw na mnie, potem na Pettera i wrócił do mnie, unosząc brwi w pytaniu.
–
Naprawdę? Żaden nie spyta?
–
Dick, głuptasie – słodził mu Pett, ale bez zmiany w kamiennej masce – nie
interesujesz mnie bardziej od moich notatek.
–
Super jesteś – ironizuje. – I tak wam powiem.
–
Weź najpierw tę torbę ze stolika, bo ci mandat wlepię.
Podskoczyliśmy
we dwóch na dźwięk głębokiego tembru głosu. Przy naszym stoliku pojawił się
ochroniarz, który lubił doglądać kawiarenki i wypraszać z niej, gdy robił się
harmider za duży. Mimo wszystko teraz raczej wpadł po kawę, bo stał z kubkiem i
patrzył na Rika z takim znużeniem w oczach, że aż miałem ochotę mu współczuć.
–
Już, już.
Szybko
zdjął torbę i postawił między nogami na ziemi. Mężczyzna mruknął coś z aprobatą
i się oddalił.
–
Nigdy go nie lubiłem – skwitował cicho Rik, odwracając do mnie wzrok. – A teraz
słuchaj. Monica chce ślubu.
Petter
tak mocno prychnął, że kartka w jego zeszycie poderwała się w górę. Szczerzył
się teraz, nie musząc nic więcej mówić. Oczy miał tak wypełnione kpiną, że to
aż okrutne.
–
Och, cicho siedź – polecił mu.
–
Ależ dlaczego? – Podparł sobie nagle podbródek na dłoni, jakby chciał
faktycznie poplotkować. – Powiedz naszemu Revie, że kobieta tak ponad dyszkę
starsza od ciebie ci się oświadczyła.
–
Co? On żartuje? – prosiłem niemal Rika. Ten tylko się krzywo uśmiechał i w ten
sposób odpowiadał twierdząco na słowa Petta. – Niech mnie. Zgodziłeś się? Gdzie
pierścień?
Do
tej pory nie widziałem na jego palcach żadnego, w odróżnieniu od Pettera czy
Hectora, ale może po prostu chował i nosił bardzo rzadko. Takie rzeczy się ceni
i uważa na nie znacznie bardziej niż na własne duperele.
–
Nadal mi go nie oddał – kiwnął na chłopaka naprzeciwko nas. – Jak mi
podpierdolił w sierpniu, tak do dziś go nie ma.
–
Wypraszam sobie – obruszył się. – Nie kradnę.
–
Kolekcjonujesz – powiedzieliśmy jednocześnie z Rikiem.
Usatysfakcjonowała
go nasza poprawa, bo puścił nam oczko i powrócił do trybu pracy z notatkami.
–
Traktujesz ją aż tak poważnie, że chcesz brać ślub? – ostrożnie zadałem
pytanie.
Oczywiście
nie mi było oceniać czy związek z dużo starszą od siebie kobietą był czymś
odpowiednim. Mogłem tylko delikatnie otaczać temat bez sugerowania, że mnie to
brzydzi. Nie brzydziło, nawet kobiety na oczy nie widziałem! Urażenie jednak
osoby, która jest w związku z różnicą wieku większą niż trzy lata, bywało
bardzo proste.
–
Nie wiem – odpowiedział z wahaniem, bawiąc się moją pustą filiżanką. – Monica
jest super, ale mam nieco inne plany niż zakładanie rodziny.
–
Rozumiem.
Był
sportowcem. To jasne, że nie w jego naturze było osiedlenie się gdzieś na stałe.
Zapewne planował podróże, podbój krajów, spełnianie się zawodowo. Nie mogłem
jednak powiedzieć, że mu współczuję, bo to nieprawda. Nie musiał przyjmować
oświadczyn, w końcu każdy wiedział, do czego zmierzają. Pakowanie się też w
taką wymagającą relację raczej nie było szczytem głupoty. Każdy musiał sobie
zdawać sprawę z obowiązków. Czy Rik był głupszy, niż zakładałem? Wydawał się
rozumny.
Chłopak
posiedział z nami dłuższą chwilę, a potem zabrał swoją torbę i ruszył do
akademika się odświeżyć po treningu na siłowni. Ten jeden dzień pod koniec
października był spokojny; nie miałem praktycznie żadnych zajęć na uniwerku i
mogłem sobie posiedzieć w ciągu dnia gdzieś indziej niż w sali. Nie
przypuszczałem tylko, że w drodze do kawiarni zderzę się z Petterem i tak
naturalnym będzie siedzenie razem przy stoliku w ciszy. On miał swoje własne
rzeczy do roboty, a i ja chciałem się zrelaksować przy kryminale, który
wynalazłem w bibliotece. Nie mogłem się skupić, toteż ciągle wracałem myślami
do Loli i Olaia.
Mój
towarzysz za to siedział z wyprostowanymi plecami, notując coś ze starannością
w zeszycie prawą ręką. Lewą miał schowaną pod blatem. Wytaczał niesamowitą aurę
spokoju, o którą go nie podejrzewałem. Nie napychał się przekąskami, nie
uśmiechał durnie, nie knuł niczego; ot tak, po prostu siedział i się uczył.
Zapewne. To był najspokojniejszy dzień z tym człowiekiem od początku
znajomości.
–
Co sądzisz o relacjach ze starszymi kobietami? – spytał niespodziewanie.
Przeniosłem
na niego wzrok ze spoglądania zza okna. Od odejścia Rika nie minęło nawet
dziesięć minut, a Petter zdawał się myśleć o tym tak intensywnie, że w końcu
musiał zadać pytanie. Co innego sugerowała jego postawa, bo dalej wpatrywał się
w zdania, które tworzył.
–
No... nie wiem – speszyłem się. – Chyba są okej.
–
Chyba? – Spoglądał na mnie spod jasnych rzęs. – Nie musisz udawać, jak cię
brzydzą, to mów. Nie powiem dalej. Słowo kolekcjonera.
Zaśmiałem
się krótko, bo w sumie nie miałem pojęcia, jak to wygląda w kwestii sekretów
powierzanych temu osobnikowi. Nie było też nic, co mógłby dochować z mojej
strony.
–
Czym się brzydzić? – odbiłem piłkę. – Nie jestem w takiej relacji i nigdy nie
byłem, więc nie mogę o niej mówić. Samej Monic też nie znam. – Wzruszam
ramieniem, a wtem Petter patrzył na mnie tym swoim zaciekawionym spojrzeniem.
–
Nie pytałem o nią – odezwał się w końcu. – Pytałem o ogól. Co byś zrobił,
gdyby... – przechylił głowę jak piesek – na przykład Urlik się spotykał z
dwadzieścia lat starszą babą?
–
Urlik? – kpię. – Prędzej dałbym wiarę, że chciał posmakować i zaliczyć, niż
tkwić w takim związku.
–
Czyli obrzydza cię wizja przyjaciela w takiej relacji? – drążył.
–
Nie – zapewniam. – Trudno mi sobie to po prostu wyobrazić. To nie jest
równoznaczne z tym, że nie chciałbym tego widzieć.
–
Zboczenie? – Uniósł żartobliwie brew, ale nie uśmiechnął się.
–
Pett, litości. Powiedz mi lepiej, dlaczego mieszkasz w akademiku, mając
nieopodal domek?
To
pytanie nurtowało mnie już od dłuższego czasu, ale ciągle o nim zapominałem lub
nie było okazji, aby je zadać. Teraz miałem wrażenie, że odciągnięcie go od
tego podejrzanego tematu jest dobrym ruchem. Niestety z głosu Pettera zawsze
trudno było cokolwiek wyczytać. Miał kamienną twarz? Cóż, głos też wydawał się
znudzony i niezainteresowany. Uśmiechał się? Z dużą pewnością chciał sobie
robić jaja.
–
Czytałeś ty w ogóle regulamin? – spytał i wiedziałem, że miał mnie za debila. –
Każdy z nas musiał zamieszać na terenie kampusu do czasu ukończenia roku. Wiąże
się to ze wspólnymi ćwiczeniami i wyjazdami. Swoją drogą w listopadzie nas dwa
czekają – zadumał się. – Hm, prawie zapomniałem.
–
Masz dzianych rodziców? – wypaliłem bez zastanowienia.
Coś
w zmianie postawy – a raczej kompletnym zamarciu w bezruchy przy chęci
zapisania czegoś nowego w zeszycie – dało mi do myślenia. Popełniłem błąd,
wchodząc na temat rodziny. Skąd miałem wiedzieć? Nikt mnie nie ostrzegł, że to
tabu, jeśli chodziło o blondyna. A teraz proszę, przełykałem z trudem ślinę,
gdy jego usta formowały się w dziwny uśmieszek, a oczy zachodziły mgłą.
Przyzwałem jakieś negatywne myśli.
–
Przepraszam. Zachowałem się wścibsko.
Zamknąłem
książkę, chciałem odejść, a raczej uciec od potencjalnej złości chłopaka. Wtem
złapał mnie za przedramię, zmuszając do spojrzenia w oczy.
–
Niemądryś. Moja rodzina to żaden grząski grunt – zapewniał ze stoickim
spokojem, wskazując mi na siedzisko. Zasiadam więc ponownie i czekałem na ciąg
dalszy, bo musiał jakiś być. – Nie, nie mam dzianych starych.
–
Okej.
–
Słodki jesteś, gdy się mnie boisz – stwierdził kokieteryjne, co sprawiło, że
uszło ze mnie spięcie i ustąpiło miejsca znudzeniu. – Tak czy siak; mam
nadzianego brata.
–
Och – dziwiłem się. – Starszego?
–
Oczywiście, że starszego – słyszałem tę nutę rozbawienia, choć znów postawa tego
nie wskazywała. – Jest we mnie zakochany po uszy.
–
W sensie...?
–
Dosłownym – odpowiadał jak gdyby nigdy nic i uwypuklał przy tym policzek w
charakterystycznym geście. Przeszył mnie zimny dreszcz na samo wyobrażenie
sobie sytuacji, a gdzie jej przeżycie. – Och, och? Więc starsza kobieta okej,
ale broromans już nie? – zaciekawił się i znów przyjął pozę podbródka na dłoni.
– Porozmawiajmy więc dłużej. Co chcesz wiedzieć?
–
Chyba nic.
Zrobiłem
gest stop ręką, zapewniając w ten sposób, że naprawdę dodatkowe szczegóły jego
relacji z bratem są ponad moją chęć zrozumienia. Cóż, na niego to raczej
działało zachęcająco.
–
Nigdy.
–
Co nigdy?
–
Z nim nie spałem.
Zmrużył
powieki, wyczekując reakcji. Na pewno jakąś dostał, bo zacząłem być ciekaw.
Niech to szlag, pomyślałem.
–
Więc go zwodzisz? Nie, nie chcę wiedzieć.
–
Och, na pewno chcesz. – Kiwał energicznie z uśmieszkiem. – Rodzice, gdy się
dowiedzieli, jakie to fantazyjne plany snuje wobec mnie, wyrzucili mnie z domu.
To pogorszyło sprawę, bo zamieszkałem z nim.
–
Chryste... – szepnąłem.
Nawet
jeśli zapewniał, że między nimi do niczego nie doszło, kolejna wizja
potencjalnych zdarzeń zalała moją wyobraźnię jak żywa. To było straszne.
Ohydne. Ale satysfakcjonowało Pettera, bo coś rozbłysło w jego oczach i
kontynuował opowieść.
–
Rodzice zjawili się jak rycerze i kupili mi dom. Opłacili studia. Każąc nie
przyznawać się, że jesteśmy rodziną. A od niego trzymać z daleka.
–
Nie powiedziałeś im, że ty i on...
–
A po co? – Uniósł zaskoczony brwi. – Nie daliby wiary, Revo. Poza tym łatwiej
nas izolować. Teraz chyba siedzi w Toronto.
–
Co tam robi?
–
Pracuje – odpowiedział lakonicznie. – Powinieneś teraz powrócić do początku
dyskusji – podpowiadał.
–
Początku... – zamyśliłem się, aż w końcu wpadłem na jego tok rozumowania. – Nie
nadziani rodzice a brat. – Skinął. – Ale skoro to oni opłacili ci studia i dom,
to czegoś tu nie rozumiem.
–
No właśnie, dlatego dobrze, że nie poszedłeś w prawo, bo jesteś beznadziejny. –
Wbił mi szpilę prosto w dumę, ale zagryzłem zęby. – Otóż ich nie posłuchałem.
Potrzebowałem pieniędzy, bo wbrew pozorom może i kupili mi dom, ale nie dali
perspektyw jego opłacenia. Robi to za mnie Cloud. Regularnie przelewa mi część
swojego wynagrodzenia. Czyż nie jest kochany?
–
Raczej wykorzystywany.
–
Jestem pewien, że chwilę temu miałeś go za obrzydliwca – wytknął słusznie. –
Tak czy siak, dopóki nie zacznę zarabiać więcej w sporcie, nie uwolnię się od
tej relacji.
–
A co, jeśli pewnego dnia zażąda zwrotu tych pieniędzy w ciele? Przyszło ci to
do głowy?
Wypowiedziałem
te pytania przy pochyleniu się nad stolikiem. Wolałem nie narazić chłopaka na
dekonspirację. Temat był ciężki, ohydny i przerażający. Współczułem mu. Mogłem
się tylko domyślać, skąd to schorzenie się u niego wzięło.
–
Nie zażąda – rzekł z pewnością.
–
A co jeśli?
–
Revo, kochanie, spójrz na moje usta – wskazał na nie palcem. – Nie zażąda.
Jakaś
niebezpieczna myśl zakołatała w mojej głowie. Jeśli był taki pewien swoich
słów, to musiał zrobić coś, aby tę pewność posiąść. Posiąść. Oczywiście! To
było słowem kluczem, zwłaszcza jeśli rozmawiałem z kleptomanem ze schorzeniem
apatyczności w jakimś stopniu.
–
Zabrałeś mu coś. Mam rację? Masz na niego haka.
Uśmiech
stopniowo robił się coraz większy, aż osiągnął taki poziom, że ukazał zęby.
Pierwszy raz. Miałem rację, musiałem ją mieć. Petter ciągle był krok przed tobą
i doszukiwał się czegoś, co mogło albo cię pogrążyć, albo pozwolić mu
stwierdzić, że jesteś kimś godnym uwagi. Jego uwagi. Zrobił to ze mną, zrobił
to z Loli i pewnie z tuzinami innych osób. Dlaczego więc nie z własnym bratem?
Zaczynałem go podziwiać. Był popieprzony, owszem, ale cholernie przebiegły w
swoich ruchach. Nie mogłem się w takiej sytuacji nie uśmiechnąć.
–
Już mnie lubisz? Czy to ten moment, w którym dostanę...
–
Nie – wszedłem mu w słowo. – Przerażasz mnie.
–
Akurat – prychnął, zamykając zeszyt. – Kochasz mnie, tylko jeszcze o tym nie
wiesz. Wierz mi, lepiej mnie kochać niż się mnie bać.
–
Dlaczego? W pubie twierdziłeś, że ci, którzy się ciebie boją, są mniej
szkodliwi.
–
Bo to prawda – zapewniał, nie patrząc mi w oczy, tylko zagarniając cały bajzel
z blatu. – Tylko że ci, którzy mnie kochają i których kocham ja, mają
przywileje. Bojący się nigdy ich nie zdobędą. – Uniósł oczy ku mnie. – Wolisz
być w grupie, którą kocham. Ja chcę, żebyś w niej był, bo tak jest ciekawiej i
zabawniej, Revo. Będę siedział w pierwszym rzędzie i kibicował ci z Olaiem.
Wzdrygnąłem
się na jego nagłą wzmiankę o Olaiu. Jego to tylko rozbawiło. Wstał ze swoimi
rzeczami i brudnym naczyniem, już kierował się do lady. Szybko zebrałem się i
do niego dołączyłem. To przerażające, ale chciałem spędzić z nim jeszcze chwilę
dłużej. A on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo tyle, ile nauśmiechał się
tego dnia, to nie robił tego w ciągu miesięcy.
–
Trzymam cię za słowo – odezwałem się, wychodząc za nim z kawiarni. Zaśmiał się
pogodnie, wsuwając dłonie w kieszenie kurtki.
–
Och, Revo, Revo. Jak cię tu nie kochać? Nigdy nie zadajesz zbędnych pytań ani
tych potrzebnych. Aż mam przemożną ochotę cię niańczyć.
Uszczypnął
mnie w policzek i ruszył dalej. Kiwnął na odchodne dłonią, co z jakiegoś powodu
kazało mi pozostawić go samemu sobie. Jeszcze niczego nie wiedziałem, jeszcze
wielu pytań nie zadałem, ale nawet nie miałem na to ochoty. Jeszcze nie. Czułem
dzięki słuchowi, że naprawdę skrywała się druga część historii o jego rodzinie
i o nim samym, ale było za wcześnie na jej poznanie. Być może miałem nigdy jej
nie poznać, bo wyraźnie usłyszałem coś, czego u niego nigdy w barwie nie było:
wdzięczność. Czy zdawał sobie sprawę z mojego daru i dlatego ukrywał przede mną
emocje w głosie? Czy teraz ta jedna mu umknęła, czy zaplanowanie wypuścił ją
przez usta?
Komentarze
Prześlij komentarz