Believe it Cz.16
Przed
moimi oczami majaczyły mroczki po zbyt intensywnym podnoszeniu ciężarów. Krew
dudniła mi w głowie i uszach, oddech był urywamy, choć starałem się zapanować
nad mdłościami, nie było to łatwe. Gdzieś w tle majaczył głos trenera, a chwilę
później czułem jego dłoń na piersi. Otworzyłem szerzej oczy, aby stwierdzić, że
ciemne plamki zrobiły się znacznie mniejsze, a wzrok nie rozjeżdżał się pod
dziwnymi kątami.
Mężczyzna
stał nade mną i patrzył ze współczuciem, choć w jego zawodzie powinien raczej
ze złością, że nie słucham zaleceń i robię samowolkę. Ostrzegał mnie już tego
dnia, abym przystopował, bo przy tak szybkich i intensywnych ćwiczeniach mogę
nabawić się kontuzji. Byłem jednak zbyt zdenerwowany, żeby w ogóle brać taką
możliwość pod uwagę. Musiałem wyładować swoje wszystkie myśli na siłowni, bez
tego popadłbym w kontuzję, ale psychiczną. Sam nie wiem, co mogłoby być gorsze.
–
Remi, chłopaku – mówił z przyganą, pomagając mi usiąść na ławeczce, na której
chwilę temu leżałem. Cudem ostatkiem intuicji postanowiłem odstawić sztangę na
zabezpieczenia, bo teraz mógłbym nie mieć głowy. A trener pracy. – Lepiej?
–
Nieznacznie – odpowiadam zduszonym głosem, który był mi kompletnie obcy.
Odebrałem
butelkę od trenera i pociągnąłem spory łyk. Mężczyzna nie usiadł obok mnie, ale
za to wyprostował się i przyjął typową pozę z zaplecionymi ramionami na
piersiach i nogami w lekkim rozkroku.
–
Czekam – mówię.
–
Na?
–
Naganę?
Uniosłem
nieznacznie wzrok ku jego twarzy, ale był to słaby pomysł, bo świat mi
zawirował. Przesadziłem, ale starałem się zachować zimną krew i nie popadać w
panikę z powodu osłabienia. Nagłego, bo wcześniej nie doświadczałem czegoś
równie silnego.
–
Mógłbym zasugerować wizytę u psychologa, ale wiem, jak beznadziejna jest
Doroth, więc – wzruszył wymownie ramionami, wzdychając zaraz potem. – Niestety
nie popieram twojego zachowania. Co by było, gdyby sztanga spadła ci na głowę?
Przychodzisz tu ostatnio częściej niż twój przyjaciel. Więc schowajmy te nikomu
niepotrzebne gadki i powiedz, co się dzieje?
–
Pan nie lubi problemów ludzkich – przypomniałem mu jego własne słowa, gdy
przywitał nas nimi pierwszego dnia na siłowni. – Problemy zostawiamy na progu,
bo w środku zachowujemy się jak maszyny.
–
Jakiś ty mądry – kpił. – Słuchaj mnie, bo się zdenerwuję zaraz. Masz mi raz-dwa
wyjawić swój problem, ja ci powiem, że w sumie nie znam rozwiązania, ty
stwierdzisz, że czujesz się lepiej z samego faktu wyjawienia mi go i wszystko
skończy się dobrze.
Zacząłem
się śmiać. Czasami nie potrafiłem zrozumieć niektórych prowadzących na
kampusie. Na przykład Andrew, który non stop mnie obserwował, rzucał coraz to
dziwniejszymi cytatami – a przynajmniej myślałem, że nimi są – i uśmiechał się
tak, jakby oczekiwał odpowiedzi równej jego słowom. Psycholożka też nie była
jakaś wybitnie uzdolniona, bo bardziej wylatywało jej wszystko z rąk, jąkała
się co niemiara, a przy tym jej pomoc zniżała się po prostu do rozmowy bez
pomocy. Kjell wolał rozwiązywać czyjeś humorki poprzez dowalenie mu dodatkowych
pompek lub sprzątania siłowni po jej zamknięciu. Teraz jednak sam widział, że
wziąłem na swoje barki więcej, a mimo to mój problem dalej nim był. Mogłem
doznać kontuzji i to nic nie znaczyło. Tak więc stwierdził, że chyba najlepiej
mnie wysłuchać, odbębnić swoje i mieć święty spokój. Lepsze to niż posiadanie
trupa na sali.
–
A wie pan, miłostki – ironizuję, na co on jedynie przybrał surowy wyraz twarzy.
– Ostatnio tylko się uczyłem, byłem świadkiem dziwnych zachowań ludzi, więc
stwierdziłem, że siłownia pomoże mi być między tym wszystkim. Coś jak
bezpieczny azyl, czy coś.
–
Ha! – huknął na całą salę.
Niektórzy
aż spojrzeli na niego z przestrachem, a niektórzy chyba przywykli, bo go
zignorowali całkowicie. Facet zatarł dłonie, jakby usłyszał niecny plan
działania, a nie moje żale.
–
Moja siłownia istotnie jest dobrym miejscem na azyl. Chłopcze – zmienił ton na
pouczający – nie może być jednak tak, że uczysz się nad wyraz i tyle samo
ćwiczysz. To niezdrowe. Chodzisz ty w ogóle poza kampus?
–
Raz czy dwa...
Dziwny
nieokreślony dźwięk opuścił jego gardło. Coś pozornie współczującego, ale i
zdegustowanego. Tak, tak. Już się nasłuchałem od kilku osób, że powinienem
więcej imprezować, jeść niezdrowego żarcia, sypiać z kim popadnie. Nauka?
Pierwszy rok nie wymaga istnie wielkiego wysiłku, dlatego każdy tracił ten czas
na przyjemności i aklimatyzację. Każdy z wyjątkiem mnie. Nawet Urlik wskoczył w
trybiki schematycznego działania, ja nie potrafiłem. Albo wieczorami marzyłem o
ponownym dotyku Olaia, albo za dnia o wpadnięciu na niego i pogadaniu. Cholera,
minął tydzień, a ja widziałem go tylko dwa razy i to z końca placu. Bywałem na
siłce częściej, a i tak nie dostatecznie często, aby widzieć go w niej. Może
mnie unikał, a może tak jak zwykle za bardzo byliśmy różni. Nie potrafiłem tego
zaakceptować.
Poderwałem
się do pionu, aż Kjell podskoczył. Niezły komizm sytuacji, bo facet mierzył
ponad dwa metry, miał sporą tkankę mięśniową i gołą głowę, co przywodziło na
myśl niezłego boksera, którym rzekomo dawniej był. Teraz gdy spojrzałem w jego
zielone oczy, te wydawały się zaskoczone i wyczekujące.
–
Wie pan coś na temat Olaia?
–
Że kogo? – Mrugał szybko. – Ach, mówisz o tym chłopaku, który przychodzi tutaj
nocami?
–
Tak – potwierdzam, choć to był akurat strzał. Pasował jednak do osoby, którą
znałem. – Wie pan o nim coś więcej?
–
Cóż... – Pogładził się w zamyśleniu po krótkiej koziej bródce. – Chyba studiuje
marketing, bo coś kiedyś o uszy mi się obiło. Mieszka też z Hans-Petterem
Stamnes, ale numer pokoju jest mi obcy. – Nagle jego wzrok powrócił do mnie. –
Chwileczkę, a po co ci to?
–
Muszę z nim coś wyjaśnić, bo doszedłem właśnie do wniosku, że większość moich
myśli wiążę się z tym człowiekiem.
–
Lepiej mu nie podpaść – polecał z ostrzegawczą nutą. – Olai Jensen to całkiem nieobliczalny
typek. Przychodzi tutaj, bo musi – wyznaje, uciekając wzrokiem na innych
ćwiczących.
–
Musi?
–
A i owszem. Dyrektorka pozwoliła mu zostać po incydencie w zeszłym roku tylko
pod warunkiem, że będzie się stawiał na regularne wizyty u mnie.
–
Czemu? To znaczy... – zawahałem się. – Czy w ten sposób dyrektorka chce
powiedzieć, że wyładuje swoją złość na ćwiczeniach, a nie ludziach?
Kjell
spojrzał na mnie nieufnie, jakby badał przy okazji okoliczność tej rozmowy.
Wiedziałem, że każdy na kampusie znał Olaia w jakimś stopniu; po spotkaniu z
jego siłą fizyczną czy też za pomocą plotek. Trener na pewno chciał ostrzec
mnie i uchronić przed potencjalnym spotkaniem z siłą, a może to Olaia chciał
uchronić przed wydaleniem.
–
Nie wiem – wyznał szczerze. – Dyrekcja ma jakiś układ z tym chłopakiem, a jego
stan jest mi naprawdę nieznany. Tylko nadzoruję go osobiście przy ćwiczeniach,
to wszystko. Raczej małomówny typ.
–
Czyli nie domyśla się pan, gdzie mogę go teraz znaleźć?
Drążyłem
uparcie w nim dziurę, a on jakby wahał się przed pchnięciem mnie w odpowiednim
kierunku. Kto by się mu dziwił? Modliłem się tylko, aby pozwolił mi i Olaiowi
załatwić to na naszych warunkach, a nie wpierdalając się między to.
–
Chłopak większość czasu spędza w pokoju – odpowiada w końcu, kręcąc nieznacznie
głową. Chyba nie dowierzał, że to robi.
Czyli
jednak bez odwiedzenia mieszkania Pettera się nie obejdzie, pomyślałem. Lepsze
to niż nic.
Podziękowałem
trenerowi i postanowiłem szybko wziąć prysznic w siłowni, aby nie śmierdzieć
przy spotkaniu z kimś, kto i tak rozpala moje ciało do gołego. Pochwyciłem
tylko swój telefon z kieszeni torby, aby zerknąć na czekające mnie tam
powiadomienia. Większość z mediów społecznościowych jak oznaczenia czy nowe
komentarze. Wszedłem w pierwsze, bo należało do Anji, która dodała zdjęcie z
Castorem, na którym wyglądali cholernie szczęśliwie. On z szerokim uśmiechem
patrzył w kamerę i obejmował ją czule, a ta leżała prawie że na jego piersi i
robiła zeza, wysuwając język. Trzymała aparat oburącz, tego nie dało się
pominąć. Ani też tego, że otaczała ich piękna zieleń wyspy, którą zapomnieć
było trudno. Znacznie łatwiej wzdychać do tej pięknej pogody, podczas gdy w
sercu Norwegii wisiały ciężkie deszczowe chmury i wiał zimny wiatr.
Pod
oznaczeniem było wiele osób, które wtedy poznaliśmy, ale też była Zoe czy
Urlik. Kolejna kropeczka z kilku na środku zdjęcia u jego dołu sugerowała, aby
zerknąć na pozostałe. Przystałem więc w miejscu i przesuwałem palcem. Zoe ze
znakiem pokoju z palców, siedząca na tej pięknej białej plaży w towarzystwie
Urlika, który robił jej uszy na czubku głowy. Uśmiechnąłem się, bo to było
całkiem do nich podobne, choć nie pamiętałem, aby robili te zdjęcia. Może to
był ten moment, gdy ja uciekłem po niemiłej rozmowie z Danem.
Następne
zdjęcie przedstawiało Andyego z Sal i Nevin. Ksiądz stał między kobietami i
obejmował je ramionami. Dopiero na tej fotografii dostrzegłem, jak wiele miał
zmarszczek na twarzy. Nie można było tego powiedzieć o Sal, choć to była
sędziwa kobieta. Stała spokojnie obok mężczyzny i patrzyła w obiektyw z
uśmiechem. Nevin wystawiła kciuka w górę i puściła oczko. Była z tej dwójki
największym szaleństwem. Parsknąłem.
Przesunąłem
palcem dalej, dostrzegając zdjęcie Tessy wraz z Urlikiem i Zoe, rzecz jasna.
Czarnowłosa stała między chłopakiem a nastolatką, stanowiąc barykadę. Urlik już
wtedy zarywał do szesnastoletniej Tessy, która przyjmowała jego komplementy z
wypiekami na twarzy. Idealnie to udowadniało zdjęcie, bo miała na nim czerwone
policzki, a Urlik głupkowaty wyraz twarzy, gdy na nią patrzył i wskazywał
palcem, podczas gdy Zoe trzymała go pod ramię tak samo zresztą, jak Tesse.
Cholera, moi przyjaciele nabawili się zdjęcia z Tessą, a ja nie miałem ani
jednego! Z nikim oprócz Dana, co i tak wpadło mi do głowy jako ostatnie na
liście do zrobienia na wyspie. Teraz to sobie wypominałem.
Ostatnie
zdjęcie tylko pogorszyło moje samopoczucie, bo właśnie na nim był Dan z Zackiem
i Aliną. Widocznie to Zack zmusił dziewczynę do pozowania, bo stał za nią i
trzymał za ramiona, chyba ustawiając przed siebie w ten sposób. Dan tylko stał
obok, śmiejąc się szczerze z zaistniałej sceny, bo Alina wyglądała na
zirytowaną, spoglądając przez ramię na starszego mężczyznę.
Poczułem,
że powinienem sprawdzić dokładnie oznaczenia, bo może wśród nich znalazłabym
namiar do Dana i wtedy... no właśnie, co wtedy? Napisałbym do niego, choć
wyraźnie to on powinien to zrobić? Przecież nie podał mi żadnego namiaru na
siebie w odróżnieniu od Zacka. A więc instagram mojego byłego był mi na nic.
Wzdychałbym tylko do jego zdjęć i wyczekiwał nowych, aby dobić siebie jeszcze
bardziej.
A
mimo to nadal stałem w szatni i czytałem oznaczenia. Był Zack, oczywiście,
nawet skomentował to krótkim: „wpadnijcie za rok, dzieciaki! Wszyscy już
tęsknią". Ja też tęskniłem, to fakt niepodważalny. Tak jak to, że było
oznaczenie Castora i Nevin, którzy także napisali komentarze. Pierwszy był od
Nevin:
Och,
litości! Muszę go znosić ćwierkającego do telefonu, nie chcę też was oglądać we
własnym! No dobra, i tak jesteście uroczy xx
Dopiero
kolejny od niego.
Jeszcze
tylko trochę i znów się zobaczymy.
Nawet
suchość było czuć w jego komentarzach. Poznałem go jako niewylewnego i jak
widać, nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Już,
już miałem zamykać aplikację, gdy dostrzegłem nowiuśki komentarz sprzed minuty.
Należał do Zacka, nie było mowy o pomyłce, bo chwilę temu widziałem to samo
profilowe i nazwę. Jednak to nie on sam w sobie zbudził u mnie zatrzymanie
akcji serca, a treść.
@Nierevin
i @Alina_is_queen dorzuć do oznaczeń, bo chyba nie masz ich w obserwowanych ;)
Czy
on zdawał sobie sprawę, co właśnie uczynił? Sprzedał namiar na Dana, dokładnie
to wsypał go jak cukier do kawy. Skoro nikomu nie podał swoich danych, to chyba
nie chciał utrzymywać kontaktów poza wyspą. Coś czułem, że biznesmenowi oberwie
się za tę samowolkę, ale i tak moja pokusa nie zwyciężyła nade mną.
Wyszedłem
z aplikacji i idąc do wyjścia, wykręciłem numer do ojca. Musiałem zająć czymś
umysł i ręce, a także telefon, żeby nie kliknąć oznaczenia i nie sprawdzić
profilu Dana. Usilnie też starałem się zapomnieć nazwę. Jak na złość,
pamiętałem ją doskonale, bo była jebanym nazwiskiem!
–
Tato! – krzyknąłem zbyt entuzjastycznie, popychając drzwi siłowni. – Co u ciebie?
–
Dobrze się czujesz? – pytał rozbawiony, ale słyszałem też zmęczenie.
–
Wyśmienicie, wychodzę z treningu – zapewniałem. Panowanie nad sobą opanowałem
chyba do perfekcji.
–
Czyli energia cię rozsadza, rozumiem – podsumował ze śmiechem. – A więc odpowiadając
na twoje pytanie, u mnie dobrze. Co prawda mam sporo roboty na głowie, ale
weekend zapowiada się ciekawie i wreszcie we własnym domu.
–
Odpoczniesz?
–
Oczywiście...
–
... że nie – dopowiedziałem, co zbył mlaśnięciem. – No co? Obaj wiemy, że
siądziesz przed sztalugą. Malowanie to też praca. Wiesz, co nią nie jest?
Oglądanie filmów.
–
Twoich? – dopywał żartobliwie.
–
Bardzo dobry przykład – przyklaskuję. – Ostatnio mamy wspólnika w Niemczech i
już zaczął nagrywanie. Urlik w weekend będzie siedział i montował, także
naprawdę możesz poznać coś innego.
–
Macie wspólników? – słyszałem tę zdumienie w głosie.
–
Ach, źle się wyraziłem. – Wszedłem do akademika i wcisnąłem guzik przywołania
windy. – Chodziło mi o współpracownika. Nie możemy za bardzo ruszać się poza
kampus w środku roku, dlatego poprosiliśmy o pomoc kuzyna Urlika, który mieszka
w Niemczech. Płacimy mu rzecz jasna.
–
Kiedy ty tak wydoroślałeś? – pytał z pewnym smutkiem. – Nie tak dawno sam
musiałem uczyć się podstaw przedsiębiorczości, a tymczasem mój własny syn ma
biznesplan na swój biznes i jeszcze prowadzi go, zanim wejdzie na rynek
oficjalnie. Wspólnik, pracownik, szef... Jestem z ciebie dumny, wiesz o tym?
Serce
podskoczyło mi w piersi na jego dumę. Niczego tak nie pragnąłem, jak właśnie
jej u ojca. Co prawda ostatnimi czasy spadłem z piedestału oświadczeniem o
swojej orientacji, ale czułem, że mogliśmy to jakoś odbudować. Mogłem doczekać
się pełnego poparcia ze strony taty, ale wiedziałem, że to wymaga czasu i
szlifu. Czas akurat uciekał jak pojebany, więc o niego się nie martwiłem.
–
Niby wiem, ale fajnie to usłyszeć od czasu do czasu – powiedziałem, wchodząc do
windy. Wcisnąłem guzik na piętro z moim mieszkaniem, aby najpierw odrzucić
zbędną torbę.
–
Masz rację – przyznaje. – Będę robił to częściej.
W
tle dało się usłyszeć szczekanie psa tak wyraźnie, jakby ten stał przy ojcu.
Zdębiałem, słowo daję. Nie mieliśmy psa, a byłem pewien, że ten niuans ze
swojego życia to staruszek chyba by mi sprzedał przed nabyciem. Nawet zdjęciem!
–
Tato? Czy ty masz psa?
–
Co? – speszył się. – A skąd! Tylko sąsiad wyjechał i zostawił mi go na parę
dni. Ja i pies – prychnął aktorsko – jeszcze czego.
Mógł
się silić, ale raz nadszarpnięta struna pozostawała w drganiach, aż jej nie
uspokoisz. W przypadku tych głosowych akurat uspokoić trzeba ciało. Nie możesz
jej dotknąć, sprawić, żeby była posłuszna. Może i tata był mistrzem w
określaniu własnego tonu, ale akurat od kilku miesięcy znał mój dar do
wyłapywania prawdy w głosie, czyli nie miał dostatecznie wiele lat, aby móc
mnie okłamywać. Skoro wytrącił się ze spokoju, teraz był prawdziwy.
Zdenerwowany.
Ojciec
istotnie psa posiadał i robił mnie w chuja.
Zagram
w tę grę, pomyślałem, i tak się dowiem prawdy, starcze.
–
Okej. Muszę kończyć, bo czeka mnie rozmowa z takim upartym typem, który...
Jeden
krok, postawiłem jeden krok z windy na korytarz i znów mnie wmurowało. Olai
opierał się barkiem o ścianę obok moich drzwi. Znaczy drzwi mojego mieszkania.
Mrugałem jak oszalały, bo to mogła być tylko moja wyobraźnia. Toś dopiero
chciałem do niego iść, odłożyć torbę i jechać windą wyżej. A teraz okazuje się,
że Mahomet jednak do góry się pofatygował.
–
Synu? – martwił się tata. – Wszystko dobrze?
–
T-Tak... – wyjąkałem. – Wiesz, teraz naprawdę muszę kończyć. Kocham, pa.
Rozłączyłem
się, nie czekając na pożegnanie ze strony ojca. Zrobiłem kolejne kroki w stronę
chłopaka. Patrzył na mnie ze spokojem wypisanym na twarzy. Jego tęczówki znów
były pięknie złote. Bardziej złote niż brązowe. Iskrzyły w jakiś nieznany mi
sposób. Oprócz tego widziałem też jego odsłonięte ramiona, bo ubrał na siebie
tylko czarną koszulkę na ramiączkach, która chyba była z nadrukiem jakiegoś
rockowego zespołu, bo tak napierdzielono na niej białych kresek i kropek, że
dla mnie nie stanowiło to sensownej całości. Albo po prostu nie miałem czasu,
aby tę całość znaleźć, bo hej, Olai był moją całością. Koszulka to dodatek.
Zbędny w niektórych okolicznościach.
Moje
obczajanie go aż mnie skrępowało, dlatego, gdy stanąłem przy drzwiach i
chciałem je otworzyć, przychodziło mi to z trudem. Klucz jakimś cudem nie
chciał wejść w dziurkę. Przymknąłem powieki i zacząłem się śmiać, spuszczając
głowę.
–
Śćpałeś się? – spytał głębokim barytonem, aż znów dostałem ciarek. Tęskniłem za
nim, choć prawie nie znałem.
Uniosłem
na niego wzrok.
–
Nie. Po prostu nagle poczułem się jak te memowe nastolatki, które przy swoich
crushach nie mogą nic zrobić. Cóż, ja nie mogę włożyć klucza w zamek. –
Wskazałem na mojego wroga, który nadal pozostawał zamknięty.
–
Więc teraz jestem twoim cruschem? – dociekał, ale wyłapałem to rozbawienie,
choć twarz znów nie zdradzała niczego.
Patrzyłem
na jego usta, a potem w oczy.
–
Słyszę. Nie musisz udawać, że nie jest ci do śmiechu, Olai.
Sposępniał.
Może zapomniał, że posługuję się nadludzkim słuchem albo nie dawał wiary w moje
słowa do tego stopnia, że nawet wydawały się małoistotne w zapamiętanie. Nie,
żeby mnie to uraziło, ale uraziło. Reakcja jakich wiele. Nie on pierwszy i
ostatni nie wierzył lub drwił. Trudno o zrozumienie inności. Postanowiłem więc
zakończyć tę dziwną brzemienną ciszę między nami.
–
Chciałem do ciebie iść i pogadać o tym, co się wydarzyło i...
–
Że chcesz to powtórzyć? – zgadywał.
–
Jezu, Olai, nie – skrzywiłem się. – Chcę cię zdobyć jako przyjaciela, ale nie
takiego z korzyściami.
–
Szkoda, bo jestem bardziej zainteresowany drugim wariantem.
A
myślałem, że nic bardziej mnie nie zszokuje niż jego widok pod moimi drzwiami.
Okazało się, że można bardziej. Jego słowa, a potem przyparcie mnie do tych
dalej zamkniętych drzwi i całowanie, jakby jutra miało nie być.
Mózgu,
wracaj, nie płoń!
Po
ptokach. Spłonął.
Komentarze
Prześlij komentarz