Believe it Cz.19


Ucieczka ucieczkę pogania

|w domu|

Analizowanie kobiecych rzeczy w naszym domu zajęło mi parę minut. Tu gdzieś była jakaś bluzka, tutaj bardzo wymowne różowe akcenty w kuchni, a największą wisienką na torcie okazała się łazienka i kosmetyki, którym daleko było do męskich.

Nie, nie przewidziało mi się. To nie były rzeczy mamy. Zapamiętałem jej ulubione perfumy, jej krój ubrań, jej naczynia w kuchni. Zresztą mieszkałem z nią miesiąc na wyspie i nic się w kwestii znajomości jej rzeczy nie zmieniło. Dalej wszystko było u niej takie samo jak przed laty. To, co znalazłem teraz w domu moim i ojca, w żadnym stopniu mamy nie przypominało. Zwłaszcza ten biały kubek w niebieskie motylki.

I pies! Oczywiście, że pies. Psie żarcie leżało schowane w szafce pod zlewem, a dwie równe miski na wodę i suchą karmę stały przy wejściu do kuchni. Nie można też pominąć tego wielkiego posłania przy drzwiach do mojego pokoju.

Może pies był wilkołakiem i przemieniał się w jakąś niewiastę, a tata postanowił się zabawić w jakieś omegawerse czy inny czort.

Westchnąłem poirytowany odkryciem i przeczesałem włosy dłonią. Za bardzo mi już urosły i teraz opadały mi dłuższym pasmem na czoło i boki. Nie było jednak czasu myśleć o fryzjerze.

Zabrałem pizze i czekoladę z auta do domu. Może, łudziłem się, krótkie wyjście z tego domu i powrót do niego, zmyje ślady nowości. No, cóż, nie zmyło. Dalej wszystko było w miejscach, których wcześniej nie stało. Olałem to, przynajmniej na razie. Nie dzwoniłem też do taty, żeby go nie płoszyć. Sam będzie się tłumaczył, jak wróci, pomyślałem.

Odstawiłem wszystko na stole w salonie, a sam poszedłem z torbą podróżną do sypialni. Mojej. Tak tylko podkreślę. A wiecie czemu? Bo, kurwa, mojej już bynajmniej nie przypominała. Jasne, wciąż widziałem własne rzeczy w miejscach, gdzie je zostawiłem. Na przykład stare kamery stały wyeksponowane na wiszących półkach, buty były pod szafą, która stała na wysokich nóżkach, a w samej szafie – po jej otwarciu – zobaczyłem nawet moje ciuchy. No, moje i kogoś jeszcze.

Torba spadła mi z głuchym hukiem na panele, którymi obścielony był pokój. Tylko pod biurkiem leżał duży niebieski dywan, odpowiadając kolorystycznie ścianom. Białe deski na podłodze tak znajome, a tak obce nagle zaczynały mnie denerwować swoją czystością.

Co tu się, kurwa, działo?

Chciałem znać odpowiedzi na te setki pytań. Kto, po co, gdzie i z jakiej racji? Złość kotłowała mi się w głowie, a potem uleciała wraz z parą jak z czajnika, gdy dostrzegłem, do kogo należeć mogły rzeczy w szafie. Pościel była akurat nowa i przyjemnie biała, co do mnie nie pasowało. Wolałem ciemną, żeby nie rzucały się w oczy brudy na niej. Buciki, które dołączyły do mojej kolekcji obuwia, też były wymownie małe.

Chwyciłem się dwoma palcami za skronie, zaczynając je rozmasowywać. Mogłem nabawić się migreny od tego myślenia. Czy nawet w domu niedane mi było odpocząć, bo i tu czekały mnie niespodzianki? Być może niemiłe.

Rozpakowywanie się w takiej chwili brzmiało jak coś obcego i niestosownego. To nie był już mój pokój, może nawet nie mój dom, a mój ojciec nawet nie raczył mi o zmianach powiedzieć.

Wiedziony przeraźliwym lękiem, wszedłem szybko do pracowni taty. Nadal tam była. Palety farb, sztalugi, płótna, jego wiekowy taboret, masywne biurko z krzesłem i tabletem graficznym do pracy. Biblioteczka. Wszystko to było, a więc i dom nie został sprzedany. Istotnie Ruben nadal mieszkał w tym miejscu, ale oprócz niego mieszkał tu też ktoś inny. A nawet w liczbie mnogiej.

– Pies sąsiadów, jasne – prychnąłem z bólem pod nosem.

Trzasnąłem drzwiami od jego pracowni i ruszyłem po pizze. Zasiadłem na kanapie w salonie i zająłem się jedzeniem, póki jeszcze nie miałem odruchów wymiotnych z nerwów. Popijałem to wychłodzoną czekoladą. Analizowałem wszystko na spokojnie w głowie, ale to, co mi podsuwał rozsądek, ani trochę mi do ojca nie pasowało. A może jednak? Co, jeśli, kurwa, to była prawda?

Po trzecim kawałku smacznej pizzy, która wyjątkowo mi nie wchodziła, usłyszałem szuranie w drzwi. Podskoczyłem zaskoczony na ten dźwięk, bo zdałem sobie sprawę, co on mi przypomina. Ktoś otworzył drzwi, wpuszczając do wnętrza mieszkania wielgachne psisko. Golden retriever. To podpowiadała mi dotychczasowa wiedza o rasach psów.

Przełknąłem zszokowany ślinę i właśnie w tej chwili wielka paszcza z jęzorem przechyliła się na mnie. Wstrzymał na chwile oddech, a potem zaczął merdać ogonem i szczekać. Nie trwało to wieki, jak zerwał się do biegu i wskoczył na kanapę, a co za tym szło, prosto na mnie. Przygniótł mnie, zaczynając lizać moją twarz. Sam nie wiem, czy byłem przez niego przygniatany, abym nie uciekł, czy może faktycznie mnie przyjaźnie witał w domu.

Chuja tam, ten pies mnie nawet nie zna!

– Lalalu! – krzyknął młody dziewczęcy głos. – Lalalu, do nogi!

Pies tylko spojrzał na drzwi, ale absolutnie ze mnie nie wstał. Trzydzieści kilo żywej wagi właśnie wgniatało mi żebra w płuca. Mimo to głaskałem psa, bo może w ten sposób szybciej by mi darowała życie.

Dziewczynka podbiegła w mój zasięg widoku i niemal doznałem szoku. Była na oko czternastolatką z pięknymi zdrowymi włosami do samego tyłka, zaplecionymi w wysoki koński ogon. Jej twarz była zaróżowiona, ale niczym nie przesłoniona, więc te przeszywające zielone tęczówki mocno przypominały Janisa. Nie była też chyba dobrze odżywiana, bo z kolei budową ciała przypominała anorektyczkę Theklę. Nie widziałem tylko jej od pasa w dół, bo, no cóż, pies idealnie maskował wszystko inne.

– Remi? – pyta, aby się upewnić.

– Tak – wychrypiałem. – Proszę, weźmiesz?

– Jasne! – Poderwała się do chwycenia psa za obroże. – Lalalu, bo nie dam ci przysmaku! Szybko, złaź.

Zeszła. Usiadła grzecznie przy sofie i patrzyła wyczekująco na swoją panią, która wyjęła z kieszonki różowego płaszcza jakąś kostkę i dała psu. Pogłaskała go jeszcze po dużej jasnozłotej głowie.

– Znasz mnie, ale ja chyba nie znam cię – przypomniałem jej, siadając po turecku na sofie.

Spoglądała na mnie nieco zbita z tropu. Bez wahania podała mi swoją małą dłoń, na której już widziałem umalowane na tęczowo paznokcie.

– Kristin jestem.

Uścisnąłem mimo wszystko jej dłoń, bo dziecko nie zrobiło mi nic złego. W gruncie rzeczy to wina mojego ojca, że zapomniał wspomnieć o założeniu sobie nowej rodziny i o tym, że najpewniej ta oto Kristin była moją młodszą siostrą.

– Chcesz pizzy?

Skierowała się wzrokiem na stolik, który wskazałem palcem i niemal słyszałem jej westchnienie. Pokiwała od razu entuzjastycznie głową, zsuwając z ramion płaszcz i pędząc go odwiesić w korytarzu. Ja w tym czasie zabrałem się za odgrzewanie dla niej jedzenia i picia. Skorzystałem z pomocy mikrofali oraz małego garnka dla czekolady. Wskoczyła na taboret w kuchni i cierpliwie czekała na swoje danie.

– Wujek nie mówił, że wracasz na weekend – odezwała się w końcu.

Aha, wujek, co? Ciekawe kim byłem dla niej ja?

– Niespodzianka, czy coś – mruknąłem cicho. – Gdzie on jest tak swoją drogą?

– Idzie z mamą – odpowiedziała szybko. – Ja poszłam przodem, bo Lalalu zawsze szybko leci do przodu. Mama nie lubi, gdy gonie za psem, bo mówi, że to pies powinien iść za mną, ale Lalalu lubi szybko chodzić. Ja w sumie też. Wiesz, jak idziemy na spacer, to wracamy po dwóch godzinach, a ja w tym czasie mogłabym dwa rozdziały napisać.

– Rozdziały? – dziwię się, odwracając do niej przodem.

– No! – uradowała się, że podjąłem temat. – Piszę sobie dla moich znajomych i z nimi taką historyjkę. Mama nazywa to lekturą dziecięcą, bo wiesz, są tam stwory i w ogóle, ale ja to nazywam raczej młodzieżową fantastyką.

– Brzmi nieźle – przyznałem. – Piszesz elektronicznie czy na papierze?

– Zależy – zamyśliła się z palcem przy ustach. – Czasem, jak nie mam pod ręką telefonu, to piszę na kartkach. Na przykład w szkole. Dostałam już dwie nagany od nauczycieli.

Wydęła śmiesznie usta i tym właśnie gestem dobiła tylko gwóźdź do moich niechęci. Nie mogłem być zły na to dziecko nawet w małym stopniu, bo trajkotała tak wesoło i miło, że nabrałem do niej sympatii. Żadnych obaw co do mnie nie miała, zamiast tego przyjaźnie wystartowała z naszą relacją. Szacunek za odwagę się należał.

Podałem jej talerz z parującą pizzą i nalałem do białego kubka w niebieskie motylki – taki, kurwa, strzał – czekolady. Postawiłem go przy talerzu, a ta zaczęła ciskać z oczu gwiazdkami radości na ten widok.

– Najlepszy brat na świecie! Kumpele będą mi zazdrościć, gdy im powiem, że przywiozłeś ze sobą pizze i czekoladę!

– Och, awansowałem na brata?

To pytanie machinalnie opuściło moje usta. Ostatnią rzeczą była chęć celowego zranienia tego dzieciaka, dlatego skarciłem się w duchu za takie zachowanie. Nie mogłem jednak unikać własnego chujowego samopoczucia. Gdzieś we mnie pulsował ból.

– Nie chcesz? – spytała smutno, ale nie z wyrzutem. – Wiesz jak nie to jasne. Mama też zabroniła mi do wujka mówić tato, bo to za wcześnie, ale twój tata nie miał nic przeciwko... Przepraszam... Powinnam była spytać, czy mogę.

– Nie, to ja przepraszam. – Schowałem twarz w dłoniach, rozmasowując sobie ją przy okazji. – Nie chodzi o ciebie. Możesz mówić do mnie, jak chcesz. To było tylko takie pytanie... Jestem zmęczony, mogło zabrzmieć opryskliwie.

– Tak, tak, wujek mówił, że studiujesz i masz masę pracy, dlatego nie wpadasz do domu.

Jakaż to wygodna wymówka, ojcze.

Udało mi się pohamować prychnięcie pogardy. Po co dodatkowo ranić Kristin, skoro problem leżał w mojej relacji z tatą? Wiedziałem, że zawiodłem go swoją orientacją, ale żeby nawet nie poinformować mnie, że mamy większą rodzinę? Boże, czułem się jak gówno z każdym kolejnym niuansem życia.

– Jak zjem, obejrzymy sobie coś? – zmieniła temat. Może wyczuła mój podły nastrój albo faktycznie wolała przejść do zacieśniania więzi.

– Jasne. Coś konkretnego?

– Może coś strasznego?

– Mama ci nie zabrania?

Mnie zabraniała, podczas gdy tata lekceważył ją wtedy i włączał mi film. Co prawda siedział wtedy przy mnie i sobie coś tam malował, ale liczył się fakt, że nie słuchaliśmy jej w tej sprawie.

– Coś ty! – zaśmiała się, połykając kawałek pizzy. – Ostatnio we trójkę oglądaliśmy taki o duchach. Mama lubi paranormalne historie, co bawi wujka.

– Ach tak? Dlaczego go bawi?

– No bo mama jest psychologiem – wyjaśniła, odgryzając kawałek ciasta. – Wujek twierdzi, że z natury psycholodzy nie powinni bawić się w paranormalne zjawiska.

– Okropnie krzywdzący stereotyp – stwierdziłem, na co ona kiwnęła zgodnie głową.

– No, no, mama też tak mu powiedziała.

Ta kobieta mogła być fajną babką, pomyślałem.

Po skończonym posiłku poszliśmy razem do naszego pokoju. To było tyci krępujące, że nagle moja prywatna przystań została podzielona na dwoje i to jeszcze z nastolatką. Mimo to zachowałem kamienną twarz, gdy wskoczyła na łóżko, a pies przyszedł i uwalił się przy niej na podłodze.

Zabrałem z torby laptopa – który przeżył upadek na ziemię – i podszedłem do niej. Poklepała miejsce obok siebie, co na szczęście pomogło mi przełamać obawę naruszania przestrzeni. Usiadłem więc przy niej i zacząłem przeszukiwać sieć. Oczywiście Kristin opowiadała mi o sobie coraz to nowsze rzeczy, żeby jakoś urozmaicić ciszę między nami. Dowiedziałem się w taki sposób, że przyjechali do naszego domu na weekend, ale to nie był pierwszy raz.

– Wujek pozwolił mi się tu rozgościć, ale zaznaczył, żebym nie ruszała drogocennych rzeczy, bo przedwcześnie osiwiejesz.

– Co?

Spojrzałem na nią z góry, ale moja mina musiała wyglądać komicznie, bo zaniosła się śmiechem.

– Tak, tak powiedział i się zaśmiał z własnych słów. Mama też dała mi wytyczne – otarła łezkę z oka – żebym najlepiej to niczego nie ruszała, jedynie kładła swoje rzeczy na wolnych miejscach.

– Mam nadzieję, że Ruben szybciej osiwieje ode mnie – zażyczyłem, wprawiając nastolatkę w kolejną salwę śmiechu. Zaraźliwego należy podkreślić, bo i mnie humor minimalnie się poprawił.

– Jejku. To mogę mówić do ciebie i o tobie jako bracie? – dopytywała, gdy ja już wynalazłem film i właśnie klikałem start.

– Bez różnicy, możesz to robić, jeśli masz ochotę – odpowiedziałem od niechcenia, wygodnie opierając się na poduszce.

– Super! – ucieszyła się i również się rozsiadła, ale zaraz oparła głowę o moje ramię. – Bałam się, że mnie nie polubisz. Bo jesteś duży.

– Ty też – zauważyłem, na co parsknęła cicho. – Mówię poważnie. Ile masz lat?

– Czternaście w tym roku kończę. A ty?

– Osiemnaście. Kiedy masz urodziny?

– W grudniu siedemnastego. A ty?

– Siódmego lipca.

I tak z oglądania horroru zrobiło się nagle zadawanie pytań i odpowiadanie na nie. Nie wiedziałem z filmu nic, bo bardziej byłem zaintrygowany młodą dziewczyną obok mnie. Pominąłem tylko wątek jej ojca, bo czułem, że nasza relacja jest zbyt świeża na coś tak poważnego. Mimo wszystko jednak czułem się cholernie dobrze pierwszy raz od naprawdę dawna. Rozmowa z kimś nie bolała, nic mnie nie mrowiło. Nic nie groziło uduszeniem. Nic, co musiałbym przemyśleć. Kristin była naturalnie otwarta na naszą rodzinną relację i szczerze chciała mnie poznać. Dorównywałem jej w tym z każdym kolejnym pytaniem. Była przyjemną nowością w moim życiu. Czystą kartą znajomości. Jakież to było odświeżające po tylu trudach z rówieśnikami i własnym ojcem. Matką też.

Naszą rozmowę przerwał trzask drzwi i głośne oznajmienie czyjegoś powrotu. Czyjegoś. Ha, jasne. Wróciła Linda, mama Kristin. Pies od razu poderwał się do biegu, aby powitać domownika, nastolatka zrobiła to samo. Rozpromieniona zeskoczyła z łóżka i krzyczała już w korytarzu:

– Mamo, mamo! Remi przyjechał i pozwolił mi nazywać siebie bratem! A wujek mówił, że Remi będzie skomplikowany.

Zacisnąłem zęby, powieka mi zadrgała. Mój ojciec grabił sobie z każdą wypowiedzianą na jego temat kwestią. Odstawiłem laptopa na łóżko i go uśpiłem, żeby komuś do głowy nie przyszło szpiegowanie. Wyszedłem na korytarz, gdzie na jego końcu zastałem Lindę z przejęciem na twarzy, wpatrującą się w córkę, jakby chciała ją uciszyć i wymazać jej poprzednie słowa. Potem uniosła wzrok na mnie i przywołała natychmiast ciepły uśmiech.

– Remi, witaj w domu.

Niemal się wzdrygam. Ta kobieta przyjeżdżała na weekendy, a witała mnie jak pani domu? To było ostatnią rzeczą, jakiej oczekiwałem. Mimo to odchrząknąłem i podszedłem bliżej.

– Fajnie wiedzieć, że wszyscy wiedzą o mnie, a ja o wszystkich nie wiem nic. Nawet, że istnieją w drzewku genealogicznym – sarkazm wyszedł szybciej z moich ust, niż zdążyłem to powstrzymać. – Gdzie on jest?

– Wstąpił na chwilę do sklepu – wyjaśniła z napięciem w głosie. Przestraszyłem ją. – Zauważyłam auto i przeczuwałam, że jest twoje.

– Braciak dał mi pizze i pitną czekoladę! – wtrąciła uradowana Kristin, jakby wcale nie zauważyła, że właśnie ktoś podpalił lont bomby.

– Och, tak? Dziękuję. Oddam ci pieniądze.

Zaczęła grzebać w torebce, a ja od razu złapałem ją delikatnie za dłoń, aby ją powstrzymać. Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Nie trzeba. Przyznam szczerze, że przywiózłbym co innego, gdybym wiedział o dodatkowych lokatorach. Na szczęście miałem chociaż to i ktoś tu zapisał sobie plusa.

– Tak! – potwierdziła z uśmiechem i zaraz objęła mnie ramionami w pasie. – Dziękuję. Chociaż najpierw Lalalu przygniotła Remiego na kanapie.

– Co zrobił? – oburzyła się kobieta. – Tyle razy ci mówiłam, że psa nie puszcza się wolno, a przecież widziałaś, że jest samochód na podjeździe!

– Mamo! – jęczy, puszczając mnie. – Może to sąsiadów, skąd miałam wiedzieć, że wewnątrz jest brat?

– Jak ci głowę pod zimnym prysznicem zmyję, to zaczniesz myśleć – groziła jej, na co ta się wzdrygnęła. Zacząłem się zastanawiać, czy jej matka już wcześniej takiej kary nie zastosowała wobec córki. Jeśli tak, to ciekawe metody pani psychiatry. – Wstaw lepiej na coś ciepłego, bo zmarzłam.

– Ja to zrobię – wciąłem się, wchodząc do kuchni.

Chciałem zyskać chwilę do namysłu, bo pod naporem dwóch obcych mi kobiet czułem się jak ktoś nie na miejscu. Musiałem porozmawiać z ojcem, ale czułem, że to nie skończy się dobrze. Ku mojemu niezadowoleniu Linda znalazła się w tym samym pomieszczeniu co ja, ale bez córki. Stanęła obok mnie przy kuchence i wpatrywała się jak w równanie.

– Musisz wiedzieć, że nie podobało mi się, że twój ojciec chciał zachować nasz związek w sekrecie – zaczęła miękko. – Odradzałam mu to, ale twierdził, że musi znaleźć dogodny moment. Nie chcę jednak, żebyś potraktował to, jak zrzucenie na niego winy, bo tu nie chodzi o winę. – Odwróciła mnie do siebie frontem. Była równego wzrostu ze mną. – Każde z nas chciało rozegrać to jak najlepiej. Trudno byłoby nam żyć, gdybyś nie zaakceptował naszego związku, dlatego musieliśmy sami wiedzieć, czy to coś poważnego.

– I jak?

– Cóż... – uśmiechnęła się nieśmiało – spotykam się z twoim ojcem od miesiąca, a dopiero od dwóch tygodni wpadamy do niego w odwiedziny domowe, więc chyba możemy mówić o solidnych podstawach. Kocham twojego tatę, to bardzo dobry człowiek, który zjawił się w moim życiu, gdy nie dostrzegałam kolorów.

– Niezłe odniesienie do synestezji.

– Prawda? – Uniosła brew i kącik ust. – Ale przy okazji odnoszę się do obrazów, bo tak się składa, że kupiłam jeden od niego i tak to się zaczęło. – Puściła mnie i zrobiła krok w tył, aby już nie naruszać mojej przestrzeni. – Sprowadza cię tęsknota za domem czy problem?

– Hola, hola. Nie prosiłem o sesję psychiatryczną. Podziękuję, nie skorzystam.

– Jak zmienisz zdanie... – Próbowała pohamować uśmiech.

– Jasne, jasne. Zapukam do waszej sypialni.

Parsknęła. Śmiech miała tak uspokajający, że aż się zszokowałem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się wydarzyło, a czego nie dostrzegłem. Miała słabszą aurę fali od takiej Marii z wyspy, ale cholera, zdecydowanie to była fala. Pierwszy raz do zrozumienia czyjegoś ja potrzebowałem... śmiechu. Jak to możliwe? A może tu chodziło o kontakt fizyczny? Olai też najpierw mnie dotknął i uciszył w ten sposób reakcje ciała. Albo moje zmysły od powrotu z wyspy całkowicie się rozstroiły.

– Hej, jakaś Zoe dzwoni.

W kuchni zjawiła się Kristin z moim dzwoniącym telefonem. Przekląłem pod nosem, bo domyślałem się powodu tego połączenia. Podszedłem szybko do dziewczynki i odebrałem.

– Zoe, co tam?

Woda zaczęła się gotować, ale na szczęście Linda przejęła pałeczkę i zaczęła szykować kubki, aby potem zalać w nich torebeczki wrzątkiem.

– Ja ci dam co tam – warczy. – Urlik dzwonił do nas i powiedział, że poznałeś sadystę, który cię w nocy omal nie zabił. Czyś ty upadł na łeb? Co z twoim zmysłem przetrwania? Kurwa, spalił się w słońcu wyspy?

– Wypraszam sobie – obruszyłem się – mój zmysł działa idealnie i podpowiada mi, że to dobry człowiek.

– Przed czy po zabiciu cię? – drwiła.

– Zoe, powiem to raz: niech Urlik sam załatwia swoje sprawy ze mną.

– Och, chętnie by to pewnie zrobił, gdybyś nie uciekł do tatusia – drwin ciąg dalszy. – Oboje dobrze wiemy, że on by się z Tobą zgodził, tymczasem ja ci wbiję do głowy inne spojrzenie.

– Powodzenia – prychnąłem ze złością, wywołując na twarzy Lindy zaciekawienie, bo już skończyła przyrządzanie herbaty.

– Co się z tobą dzieje, człowieku? – spytała poważnie. – Kłócisz się z Urlikiem o faceta? Nie przyszło ci do głowy, że skoro nawet on zareagował na to przestrogą, to może coś w tym jest? Ten człowiek jest ostatni do wydawania ci wyroków, przypominam ci, że mnie omal za swój nie skreślił z listy przyjaciół. Kocha cię jak brata, nie zachowuj się jak naburmuszone dziecko, bo przyjadę do twojego domu i ci taką, kurwa, siarę zrobię, że na uniwerek wrócisz z podkulonym ogonem.

– To nie jest psychologiczne podejście, tylko znęcanie psychiczne. Próbujesz mnie zaszczuć.

– Uciekasz, Remi – mówiła z typowym do siebie spokojem, gdy najboleśniej ciskała cię pociskami. – Teraz słownie, a wcześniej fizycznie.

– Daj mi spokój.

– Remi!

– Zoe! – przekrzykuję. – Powiedziałem, do kurwy nędzy, żebyście wszyscy dali mi święty spokój! Jedź do Urlika, pogłaszcz go po główce, bo zachowałem się niekoleżeńsko. Mam was oboje w poważaniu. Nie potrzebuję ani jednego z was. Cześć.

Rozłączyłem się z istną furią. Czułem zalewającą mnie falę gorąca, a zaraz za nią falę zimna. Serce biło mi jak szalone, bo właśnie kazałem jednej przyjaciółce spierdalać i zabrać za sobą drugiego przyjaciela. A to wszystko na oczach macochy i siostry. Czy naprawdę nikt nie potrafił zrozumieć, że potrzebuję spokoju? Że uciekłem, owszem, bo mam tego wszystkiego dość?

Przyłożyłem sobie nadgarstki do skroni, żeby znów pohamować łzy, które tak tego dnia domagały się ujścia.

– Remi? Pokłóciłeś się z Zoe właśnie?

Zamarłem w bezruchu. Serce nawet zaprzestało galopu na jedną przerażającą chwilę, aby zaraz znów ruszyć. Spoglądam na lewo, gdzie w progu stał tata z dwoma siatkami zakupów. Musiał słyszeć końcówkę nawet zza drzwi, bo przecież się uniosłem. Nie byłem jednak jeszcze gotów na stawienie mu czoła. Zamiast tego wybiegłem z kuchni, a potem z domu. Cieszyłem się jak nigdy, że butów nie zdjąłem, chociaż zawsze lubiłem to robić. Coś mi podpowiadało chyba, że konfrontacja z ojcem po znalezieniu kobiecych dodatków może się tak skończyć: ucieczką. Mogłem próbować udawać, że nie byłem jak mama, ale byłem za bardzo. I wiecie co? Chuj im było do tego, że uciekałem. 



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty