Believe it Cz.2


Pierwsze konflikty?

|na kampusie|

Wreszcie koniec, pomyślałem. Oczy tak bardzo pragnęły odpoczynku, że notatki, jakie sporządziłem tego dnia na wykładach, były w solidnym nieporządku. Potrzebowały korekcji, ale to dopiero na trzeźwo, dlatego pójście spać na dwanaście godzin brzmiało dobrze.

– Reva!

Szedłem właśnie w stronę akademików, gdy usłyszałem za sobą dość charakterystyczną barwę głosu. Odwróciłem się i od razu doznałem olśnienia. W moją stronę szła grupka studentów sportowych, mieszkających w tym samym miejscu, co ja. Był wśród nich oczywiście Hector, który to mnie zawołał i szczerzył się jak zwykle.

Szedł w moim kierunku szybkim krokiem. Nie mogłem się nadziwić jego czarnych włosów, które na odległość przypominały kolczastego jeża. Bałem się go dotknąć, tak szczerze powiedziawszy, chociaż wcale nie planowałem tego robić. W bluzie reprezentującej szkołę i dresowych spodniach nie wyglądał też korzystnie. Oczywiście dla mnie jako geja. Może swoim sposobem na życie ludzi do siebie przekonywał lub sprawiał, że mieli lepszy humor, ale mnie tylko denerwował. Nie dość, że przewyższał mnie o dobre dziesięć, a może i dwadzieścia centymetrów, to jeszcze posiadał to, czego ja nie potrafiłem zrobić ze swoim ciałem: mięśnie.

Obiecałem sobie na wyspie, po poznaniu Dana i Zacka, a także siły w łapach Alexis, że po powrocie przyłożę większą wagę do ćwiczeń. Tydzień wystarczył, aby stwierdzić, że na mnie mięśnie wcale nie będą wyglądać seksi. Byłem raczej sylwetki patyczaka, któremu bez regularnych ćwiczeń prędzej skóra będzie zwisać jak staruszkom, niż po ćwiczeniach dorobię się potężnej klaty i kaloryfera. Absolutnie nie. Wyglądałbym jak mrówka udająca pająka.

– Cześć – powiedziałem, gdy stanęli przy mnie całą gromadą.

– Wyglądasz, jakby cię ktoś przeżuł i wypluł – skomentował, a jego kumple się zaśmiali. Było ich łącznie z nim pięcioro.

Jeden był najwyższy i miał kasztanowe pierścienie na głowie oraz solidną opaleniznę, która sugerowała udane wakacje za granicą. Drugi za to trzymał paczkę jakiegoś niezdrowego żarcia i chrupał. Był najniższy, miał blond włosy i wyglądał na jawnie znudzonego. Trzeci za to wygląda jak sobowtór Toma Hollanda; wątły, uśmiechnięty i wiesz, że gotów coś napsocić, nawet niechcący. Czwarty za to był najbardziej napakowany, a to z jego metrem siedemdziesiąt na oko, tworzyło niezłą scenerię w mojej wyobraźni. Jeszcze miał za długą grzywkę czarnych włosów, która chamsko mu wchodziła w oczy, a gdy mrugał, poruszała się. Co za dziwna mieszanka, pomyślałem.

– Tak się czuję.

– Zakuwałeś w pierwszym tygodniu? – dopytuwał Tom Holland dwa.

Jego rozbawione piwne tęczówki nie sprawiały wrażenia odpychających. To z jego aksamitnym głosem tylko kazało mi wierzyć w jego przyjacielską naturę.

– Nie, ale pracowałem. Spałem cztery godziny i zjadłem za mało kalorii.

– Dobrze się składa! – cieszył się Hector. – Właśnie planowaliśmy wypad do naszej ulubionej jadłodajni na mieście. Sportowcy też lubią pogrzeszyć.

– Nie jestem sportowcem – przypomniałem, co ich rozbawiło.

– Dzięki, że mówisz, bo czasem byśmy mieli omamy wzrokowe i widzieli cię na treningach – docinał mi najwyższy z nich.

Ten to miał dość niski głos jak na tak wysokiego faceta. Na pewno nie sprawiał mu problemów i nie kusił jakichś dręczycieli, ale wciąż był dla mnie zaskoczeniem. Czasem wyobrażamy sobie niektórych znacznie zbyt idealnymi i potem wychodzi właśnie takie zaskoczenie, że idealni nie są. Chyba że wzięlibyśmy jego owalną twarz, ewidentnie zdrowe włosy i piękne głęboko osadzone zielone oczy. Raczej nie był w moim typie, ale nie powinien mnie nikt pytać o typ, skoro uznałem, że nadal jestem w żałobie po zerwaniu.

– Poszedłbym z wami jako ktoś obcy.

– Mieszkamy w jednym akademiku, chodzimy razem na siłownię, a ty jesteś na wuefie dla zaawansowanych, nie będąc na żadnym sportowym kierunku. To wystarczy, żeby się poznać.

– Nie znam waszych imion.

Desperacko szukałem powodu, aby z nimi nie iść, ale ci tylko popatrzyli na siebie, a potem na Hectora, który z uśmiechem spojrzał się na nich, jakby nie rozumiał, o co chodzi.

– Podchodzimy do kolesia, którego sam nie znasz? – zapytał znudzony żarłok. Nawet jego ton wydawał się tak senny i niechętny, że przypomniał mi, jak bardzo sam chciałem iść spać minutę wcześniej.

Akurat ten facet przykuwał wzrok, to pewne. Szpiczasty podbródek, blade i wąskie usta, oraz niebieskie oczy, które pozostawały dziwnie czujne mimo ukazywania braku zainteresowania w mimice. A może miałem fetysz, że nagle podobali mi się faceci niżsi ode mnie?

– Ależ znam! On was po prostu nie zna. – Odwrócił się do mnie. – Ten ślepy, to Bastian, loczek to Esben, kurdupel Hans-Petter, ale i tak wszyscy mówią na niego Potter – kpił, za co dostał za plecami piorunem z oczu chłopaka – a ten – wskazał na Hollanda dwa – Dikrik.

– Kurwa, nie – jęknął. – Proszę, nie. Mów mi Rik, żaden ze mnie Dik.

– Prawdaż, że mamy tutaj zabawne gry słów? – żartował loczek Esben. – Ty jesteś Reva?

– Co? – zdziwiłem się. – Nie. Nazywam się Remi.

– Reva to ksywa, każdy jakąś u nas ma, jak już zauważyłeś – mówił z szerokim uśmiechem Hector. – Dik, Potter, Baz, wiesz, ten od toy story, no i...

– No spróbuj, cioto – zachęcał go z groźbą w głosie najwyższy.

Wszyscy zaczęli się śmiać cicho, ale Hector machnął jedynie ręką i zrezygnował z bycia pobitym.

– Skoro już wszystkich znasz, idziemy? Stawiam ci!

– Co? – Potter wypluł wraz z tym pytaniem chrupkę.

– Uspokój się, nie mówi o penisie.

– No mam nadzieję – fuknął. – Jemu nie wolno ich stawiać.

– Któryś z was jest gejem? – spytałem w zasadzie kompletnie zbędnie.

Może wolałem odkryć karty czyjejś orientacji na start, uprzedzony przez życie, że pakowanie się w relacje może prowadzić do łóżka. Poznając Dana, nigdy nie myślałem, że tak właśnie się to potoczy. Ja uważałem się za hetero. A czas zweryfikował i z hetero ostatecznie nic nie zostało, bo nigdy nic nie było. Jeśli przypadkiem miałem mieć replay z którymś z tych facetów, wolałem wiedzieć od początku i zmienić los. Lub ogólnie mieć jakąkolwiek kontrolę nad własnym życiem.

Nie potraktowali mojej bezpośredniości jako coś złego, wręcz przeciwnie, Esben się uśmiechnął szerzej, Holland, znaczy się DikRik, znaczy się Rik, poruszył brwiami, a Bastian westchnął. Kurwa, ale to było zagmatwane, pomyślałem.

– Takie informacje sprzedam tylko za pójście z nami – targował się Hector.

– Obrzydliwy – mruczał Petter, wsadzając rękę do paczki.

– Tak mówią, gdy sikam pod prysznicem – kpił Rik.

– Takim pierdoleniem nikogo nie zachęcasz na pizze – odparł Bastian, a zaraz spojrzał na mnie. – Jak nie chcesz, to mów. Jak chcesz, to idziemy. Hector ma to do siebie, że lubi...

– W dupę – wciął Petter z pełnymi ustami.

– ...za dużo gadać. Dzięki, Potter, nikt nie prosił.

– Nikt nie musiał. Wykazałem się łaską.

– Dzięki ci, krasnalu Potterze, za twe niepodważalne poczucie humoru!

Kłaniają się w pas Dik i Esben. Byłem trochę zdezorientowany. Z jednej strony chciałem się roześmiać, bo to było całkiem popierdolone, ale z drugiej już mogłem stwierdzić, że ci ludzie mieli do siebie dystans znacznie większy, niż ja kiedykolwiek miałem. Ich głosy też nie sugerowały mi, żeby było coś, co mogło pójść źle. Hector chyba miał wrodzoną empatię, a Petter apatię. Jego żart – tak stwierdzałem – był suchy, ale od razu miało się poczucie, że wcale nie ma na celu kogoś obrazić. Trochę mi przypominał Zoe, ale ona potrafiła wykazać więcej życia niż ten chłopak. A może był po prostu zmęczony?

– Wiecie co? Jeśli chcecie to okej.

– Pytanie, co go przekonało? – odezwał się Rik.

– Dupa – odpowiedział Potter, zgniatając paczkę

– Moja? – uradował się Hector. – Dzięki, doceniam twoje wysokie rankingi naszych zadków.

– Fuj, kurwa. – Skrzywił się Rik. – Za chwilę jednak pójdę do klasztoru przez was.

– Nie możesz, masz kobietę – wytykał mu Pet, zaraz odwracając się do mnie. – Remi, musisz pewnego dnia się rozebrać.

– Dość – zdecydował Esben, zarzucając mi ramię na barki. – Idziemy, bo ten świr zaraz coś odpierdoli.

– Mówiłem poważnie.

– Morda – powiedzieli równocześnie.

Wzruszył ramionami ni to obrażony, ni naburmuszony i schował dłonie do kieszeni swojej materiałowej, szeleszczącej kurtki.

Odniosłem swój plecak do pokoju i dopiero wtedy z nimi poszedłem. Mógłbym przysiąc, że ta chwila sprawiała, iż widziałem swoich przyjaciół wszędzie. My też mieliśmy swoje specjalne miejsce, w którym jadaliśmy pizze, też był wśród nas dziwak emocjonalny i ktoś, kto potrafił zarzucić tekstem erotycznym.

Zagarnęli mnie jak kogoś swojego, choć z autopsji wiedziałem, że takie strzelanie w ciemno, kto nada się na kumpla, raczej było mało odpowiednie. Mieszkaliśmy w jednym miejscu, ale chodziliśmy na inne kierunki i nie mieliśmy wspólnych znajomych. Bo wbrew ich oczekiwaniom, Hector i ja nie zamieniliśmy praktycznie żadnego słowa. Może miał jakiś cel w ciągnięciu mnie ze sobą, ale jeśli tak, to mój zmysł zawodził po całości, bo nie potrafiłem tego rozpoznać.

Już weszliśmy do lokalu, który naprawdę wyglądał prestiżowo i cieszyłem się, że to Hector będzie bulił, gdy rozbrzmiał czyjś telefon. Dzwonek był donośny, aż klientela spojrzała na nas oburzona. Chciałem zapaść się pod ziemię, gdy doszły do muzyki pierwsze bardzo ordynarne słowa... żeby to jeszcze był jakiś rap, ale nie... to było coś znacznie gorszego. I to coś przerwał, z trudem wydobywając telefon z kieszeni, Holland. Znaczy Rik. Chryste, jak mogłem patrzeć na tę twarz i mówić inaczej, niż umysł narzucał na język?

– Monico! – zaćwierkał miłośnie do telefonu.

Esben pochylił się nade mną, gdy podeszliśmy do stolika skrytego na lewo za ścianką działową.

– To jego panna o dziesięć lat starsza – wyjaśnił, zajmując koło mnie miejsce na skórzanej kanapie. – Poza tym jest naprawdę gorąca.

– Bigbenie, ja to słyszałem – powiedział za głośno Rik do nas dwóch. – Ależ nic, kochanie, Biggi jak zawsze mówi głupstwa.

– Bigben? – spytałem, choć ewidentnie nie powinienem.

Esben najpewniej chciał odpowiedzieć, ale siedzący naprzeciwko nas blondyn wstał, położył się wręcz na stoliku, abyśmy go usłyszeli. A raczej ja.

– Ma największego. Sprawdziłem.

– Siadaj! – warknął Esben.

– Wiesz, kto ma najmniejszego? – olał przyjaciela, patrząc w moje oczy, a potem zjechał nimi na Rika, który idealnie w czas spojrzał na niego.

– Ty...! – zazgrzytał zębami. – Nie, kochanie, to nie do ciebie ten ton. Wiesz, że ciebie to akurat kocham. Tak, oczywiście!

Szybko rozejrzałem się po lokalu, na tyle, na ile miałem możliwość. Siedziałem między Esbenem a Bastianem, a przed sobą miałem Pettera oraz na prawo Rika. Hector musiał w tym czasie pójść do obsługi i od razu złożyć zamówienie. Nawet nie zwróciłem uwagi, że brakowało tego śmieszka w naszym gronie, a przecież to jak odjąć balast.

Ludzie już nie zwracali na nas uwagi lub taktycznie starali się nie zwracać. W tak eleganckim miejscu trochę nawet obawiałem się nagany od obsługi, ale skoro lokal był przez sportowców często odwiedzany, to na pewno wcześniej odwalili coś przypałowego.

Parka dwa stoliki dalej zanurzyła się w intensywnej konwersacji, pałaszując swoje wykwintne dania. Trudno mi było przywyknąć do wygód w centrum Oslo, jeszcze trudniej do wydawania krocie za posiłek na mieście. A tu proszę, siedziałem z bandą denerwujących ludzi i jadłem na ich rachunek. Nawet jeśli nie słuch, to rozsądek podpowiadał, że coś będą chcieli w zamian.

– Więc jak? Rozbierzesz się dla mnie?

– Hector! – krzyknął uradowany Esben, gdy chłopak podszedł do naszego stolika po złożeniu zamówienia przy barze. – Weź go!

Dotknął palcem wskazującym czoła Pettera, który nadal leżał na stole i wytrwale wpatrywał się we mnie, oczekując odpowiedzi.

– Ach, czyli poznałeś bigbena! – zarechotał, siłą ściągając przyjaciela ze stołu. – Siadaj, czarodzieju, bo ci różdżka odpadnie.

– Moja różdżka działa świetnie.

Oburzony uniósł na niego wzrok wraz ze zmarszczonym czołem. Mogłem przysiąc, że nie zdawał sobie sprawy z żartu, ale ta apatia w jego głosie była tak męcząca...

– No pewnie – mówił, przepychając się, aby rozdzielić Pettera z Rikiem, siadając między nimi.

– Ostatnio, jak sprawdzałem, nie narzekałeś na jej działanie – rzuca arogancko, a Bastian prawie zdmuchuje chusteczki z podajnika swoim westchnięciem.

Spojrzałem aż na niego, wyglądał na znudzonego tą rozmową. Swoją drogą ja też, bo była dość... specyficzna. Nie przywykłem do gadania o gejach przy obcych ludziach.

– Ostatnio, gdy sprawdzałeś, byłem najebany – odpowiedział, ale przez ten jego uśmiech nie mogłem zobaczyć, czy się złości. Nawet głos ociekał radością.

– Sugerujesz więc, że dopuściłem się gwałtu?

– Żebyś ty tylko gwałcił – rzucił nieostrożnie Rik, wychylając się, aby dobrze go dostrzec. – Ojeju, nie, kochanie, tu nikt nikogo nie gwałci. To taki żart towarzyski... wiem, słaby. Przepraszam.

– Sportowcy są zjebani – odezwał się Esben, więc na niego przeniosłem wzrok. – Przepraszam, z natury nie jesteśmy. Ale widzisz, Potter ma nie po kolei w głowie, a Hector jest jak chodzące dobro na dwóch nogach. Prawda jest taka, że Potter zaproponował seks Hectorowi, a ten się zgodził, więc teraz te ich żarty o tym są nie do zniesienia dla nas, a co dopiero dla ciebie.

– Och, więc to Petter jest gejem.

– Ja – potwierdził chłopak, zdecydowanym skinięciem głowy. – Chcesz się ruchać? – spytał, pochylając się nad blatem.

Hector znów siłą go popycha na oparcie kanapy.

– Nie, nie jest seksoholikiem – wtrącił się Bastian i odpowiedział na nie zadane przeze mnie pytanie. – Ale lepiej chowaj wartościowe rzeczy, bo jest...

– Kolekcjonerem – wciął mu się znowu.

– ...kleptomanem.

– Mylisz pojęcia – gromił go wzrokiem. – Ja kolekcjonuję ładne rzeczy.

– Które należą do innych – dodał Rik. – Ukradłeś mi wczoraj jebaną figurkę hulka!

Po skończonej rozmowie z dziewczyną wreszcie mógł wziąć udział w rozmowie, która w mojej głowie już robiła chaos myśli.

– Była jebana? – zapytał całkowicie poważnie. – Przez kogo?

– Ja pierdolę – rzucił ze śmiechem Esben, chowając twarz w dłoniach.

– Kogo? – dopytywał Potter.

Nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem. Ja byłem w jakiejś ukrytej kamerze albo moje zmęczenie wykraczało poza granicę zdrowego, bo to musiała być fatamorgana. Zabrała mnie grupka obcych facetów, którzy zaczęli mówić o kradzieżach, seksie, gwałcie i gejach. Zbłądziłem w swoich snach, z pewnością.

Byli tak różni od Urlika, że to też kolejny argument za tym, że to musiała być iluzja. Nie przywykłem do takich... męskich rozmów z facetami. Owszem, z moim przyjacielem nie plotkowaliśmy o paznokciach, ale bardzo długo w ogóle walczyłem o jakąkolwiek rozmowę z nim. A tu już pierwszego dnia, w pierwszych minutach dostałem zaproszenie, garść bardzo szczerych informacji i... cóż, to nie było normalne. Nie było, prawda?

Chciałem w to wierzyć, ale gdy pojawiło się jedzenie, to każdy się nim zajął. Niekiedy wymieniając ciekawostki z tego dnia, a potem przechodząc na takie tematy, które nie groziły komuś kompromitacją. Wyglądali znacznie bardziej... zdrowo na umyśle, jak sądzę.

Gdy zeszli na temat mojej osoby, starałem się jakoś odpowiadać w sposób, aby ich zadowolić, ale przy tym nie sprzedać całej prawdy o sobie. Ciekawił ich mój powód zjawienia się w akademiku dla sportowców, skoro studiowałem co innego, no i oczywiście osoba Urlika. Ich miny i tony głosów uległy zmianie, a ja to wyłapałem. Ciało zaczęło mnie mrowić w poszczególnych miejscach, zwiastując bardzo zły kierunek rozmowy. Albo coś miało za chwile zmienić diametralnie moje życie, albo sprawić ból.

– Ej, następnym razem niech twój kumpel pójdzie z nami – mówił Rik, wciskając sobie do ust końcówkę pizzy.

– To... miłe z waszej strony, ale trochę nie rozumiem tego zainteresowania naszą dwójką. Macie w tym jakiś interes?

– Niby jaki? – zapytał ze słyszalnym dla mnie zdziwieniem Rik. – Większość z nas jest na drugim roku, jedynie Bastian jest pierwszakiem. Można powiedzieć, że to Hector zawsze ściąga do paczki nowe osoby, a my mu ufamy.

– Ma zmysł – dodał Esben.

– Raczej parę zdrowych uszu – poprawił go Potter, siorbiąc swoją colę. – Nasłuchał się o tobie.

– Co?

Zdrętwiałem, zwłaszcza, że przy stole zapadła wymowna cisza. Wszyscy byli napięci, bo właśnie ich najdziwniejsze ja przemówiło z prawdą na ustach. Wiedziałem, że coś było nie tak, a ciało tylko mnie w tym utwierdzało.

– Samochód. – Uśmiech Hectora zrobił się nagle mroczniejszy albo to złudzenie. – Powiedzmy, że mam hobby.

– Hobby – powtórzyłem. – Jakie?

– Lubię znać sekrety ludzi. Jestem pewien, że nie widniejesz na liście wyjątków u Mortina, a to oznacza, że ty i twój współlokator wychodzicie nielegalnie, wsiadacie do swojego wozu, który zostawiacie poza kampusem i jedziecie w świat. Chciałbym wiedzieć dokąd, ale niestety nie mam żadnego prawka, ani pojazdu. – Wzruszył ramieniem, jakby to było takie tam nic. – Uznałem, że tacy ludzie są interesujący.

– Zrobiło się mrocznie – stwierdził posępnie Esben ze słyszalną tylko dla mnie nutą niepewności. – Hector jest trochę...

– Jebnięty? – zasugerował Rik, opierając się łokciami o brzeg stołu. Wszyscy spojrzeli na niego w milczeniu. – Bo jest.

– I co? Zamierzacie nas teraz sprzedać?

– A na co to komu? – Potter uniósł brew. – Może ci się zdawać, że paramy się jakimiś czarami...

– Zabawne, że to on to mówi – szydził Rik, ale chłopak go zignorował.

– ... ale tak naprawdę my lubimy tylko ciekawych ludzi.

– Ach tak? – Prychnąłem aż nadto pogardliwie.

– Jezu Chryste, cokolwiek wychodzi z ust waszej popapranej dwójki, działa na niekorzyść – kwituje dosadnie Esbem, a potem patrzy na mnie. – Owszem, Hector napalił się na samą myśl, że możemy stanowić większą grupę z wami, ale to nie tak, że nie mamy nic do powiedzenia. Jako drużyna na boisku jesteśmy jednością, a poza nim stanowimy silną sieć kontaktów, rozumiesz? Jeśli, dajmy na to, Petter podpierdoli nieodpowiedniej osobie portfel, my możemy zapobiec katastrofie.

– Och, jak w zeszłym roku przypadkiem zabrałem dziewczynie inhalator.

– Tak, właśnie tak – popiera niechętnie, a potem wraca do mnie. – Między innymi. Jak poznaliśmy Pettera, był totalnie odjechany. Miał wrogów na każdym roku w każdej grupie już w ciągu pierwszego miesiąca studiów. Nawet zorganizowano na niego zasadzkę.

– Jaką? – zapytałem, choć nie powinno mnie to interesować.

A niech to szlag, słabość innych to nie mój problem!

– Szczery z niego człowiek, więc wszyscy już wiedzieli, że woli chłopaków. – Zaczął się bawić okruszkiem na blacie. – A to w połączeniu ze szczerością na temat innych i okradaniem ich, było naprawdę niebezpieczną mieszanką. Był w drużynie, ale mało kogo obchodził jego los. Za bójki wylatuje się z uczelni. Zaryzykowałem.

– A ja mu pomogłem – uradował się Hector, prężąc pierś. – Poprosiłem też Dicka o pomoc i naszego vice kapitana. Nieźle poszło.

– Do dziś mam zdjęcie pamiątkowe – przypomniał sobie Petter, zerkając na lampę nad stołem.

– I ta historia ma mnie utwierdzić w czym? Że potrzebuję opieki?

– Nie – zaprzeczył szybko. – Ale jeśli chcesz, ty i twój kumpel, możemy być waszym asem.

– Asem? Co to znaczy?

– Tych dwoje może wychodzić, gdzie chcą i na ile chcą – tłumaczył posępnie Bastian, kiwając dłonią na Hectora i Pottera. – Jeśli więc powiesz administracji, że to z nimi się szwendaliście, nikt nie będzie pytał i wywalał.

– Jesteśmy na uczelni tydzień, a wy nam proponujecie przykrywkę? Przepraszam, ale co chcecie w zamian? – Pochyliłem się trochę nad stołem. – Nie będziemy was sponsorować.

– Mało mamy kasy? – drwił Esben. – Chłopaku, my dajemy, nie bierzemy.

– To nie ma sensu. Nie potrafię wam uwierzyć.

– Nie musisz – stwierdził pogodnie Hector. – Wystarczy, że nie będziesz ciskał w nas gromem i się zakumplujemy.

– I co? Wy też chcecie? – Patrzyłem po każdym.

– Ja to przede wszystkim chcę cię zobaczyć nagiego.

Bastian położył mi dłoń na ramieniu, zanim przemówił.

– Jestem w tej grupie od dwóch dni, wierz mi, nie unikniesz tego, nawet jeśli będziesz próbował unikać całej naszej grupy.

Pocieszające, że Petter chciał mnie nago i na pewno dostanie. To było bez sensu i nagle fatamorgana stała się zbyt bolesna, dlatego chciałem jak najszybciej zapaść w sen i obudzić się bez tego całego gówna. Ktoś nakrył nas na ucieczkach, skradankach i nie zamierzał donieść? Co więcej, dawał awaryjne alibi i nic nie chciał w zamian? Absurd. Czysty absurd. Nikt z gramem mózgu nie wszedłby w ten układ, bo oczywistym było, że wcześniej czy później zapragną czegoś w zamian. Na przykład przy niewinnej rozmowie, gdzie powiesz „nie chcę", a wtedy oni rzucą „a pamiętasz, jak ci dupę kryliśmy?". Oni nigdy by ci nie pozwolili zapomnieć. Pierwszy tydzień, a ja byłem przerażony swoimi konfliktami, w które mniej lub bardziej wciągnąłem Urlika. Cudowny start. Bez Dana, bez ojca, bez Zoe i Anji.

 

*Dla wszystkich, którzy nie ogarniają; Potter i Petter będą synonimami. Remi będzie się nimi posługiwał według uznania. Podobnie będzie z resztą chłopaków w przyszłości. Żeby potem nie było: „ale on się zwał inaczej, wtf?"



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty