Believe it Cz.22
–
Daj spokój, to wstyd tego wieku – narzekała Kristin.
Nasze
wyjście do miasta okazało się kluczowe, bo przecież następnego dnia obchodzono
Halloween, o którym kompletnie zapomniałem. Nie żyłem ostatnio zbytnio
towarzysko, więc nawet nie wiedziałem, czy na kampusie z tej okazji było coś
organizowane – oczywiście przez studentów, nie radę pedagogiczną. Z takiej
strony chyba bym stosownej informacji nie przegapił. Chyba?
Jako
dziecko nie bawiłem się szczególnie mocno w tym dniu. Dopiero dzięki Urlikowi i
Anji przekonałem się, jak fajnie można spędzić czas przy dzieciakach
oczekujących cukierka albo przy wspólnym seansie do rana horrorów. Dziwiłem
się, tym bardziej że tak po prostu to święto wyleciało mi z głowy.
Na
szczęście Kristin i Linda miały dość poważne podejście do imprezy i urządzenia
domu. Najpierw zajrzeliśmy do sklepu z ozdobami, potem z charakterystycznymi
słodyczami, a następnie do sklepu z kostiumami. Ja sobie odmówiłem przyjemności
szukania kreacji, bo nie planowałem zostawać do późna, czego nie rozumiała moja
siostra. Od razu wynalazła kostium wróżki, a jej mama nawet pokusiła się o sztuczną
krew. Szacunek dla pani psychiatry się należał. Nie miała kija w dupsku.
Ostatnim
przystankiem zakupów był sklep z ubraniami z drugiej ręki, gdzie nasze
znaleziska okazały się godne uznania. Na przykład beżowa rozpinana bluzka
bardzo kojarzyła mi się z wytworną damą. Przekazałem swoje spostrzeżenia, a
macocha od razu przyznała mi rację, wrzucając bluzkę do koszyka. Miałem ochotę
się roześmiać, ale zapanowałem nad sobą.
Teraz
za to kobieta trzymała w dłoniach sukienkę do kolan koloru niesamowicie rażąco
zielonego i to w białe tyci groszki na dodatek. Gdy tylko ją wynalazła, chciała
wepchnąć córkę do przymierzalni, ale ta stanowczo protestowała jeszcze zanim ją
w ogóle przymierzyła.
–
Ja w twoim wieku lubiłam takie kiecki – stwierdziła z urazą, odwieszając
wieszak na miejsce.
–
Mówimy o epoce kamienia łupanego? – droczyła się z nią.
Młoda
już dała nura pod ciuchy, bo tam stał rząd eleganckich butów. Matka spojrzała
na nią z góry, ale nie skomentowała jej słów w żaden inny sposób.
Patrzenie
na nie było czymś w rodzaju wspominek mojego własnego dzieciństwa. Mnie również
mama lubiła doradzać w kwestii ubioru – nigdy o to nie prosiłem – kupowała coś
w ciemno, a potem ja na nią narzekałem, że to już nie jest modne i nie wyjdę
tak z domu. Swego czasu kupiła mi dzwony, gdy w życie wchodziły pedalskie rurki
lub spodnie bardziej dopasowane niż rozlazłe. Może nie należałem do grupy
obcisłych gaci, ale wciąż dzwony były już wtedy dla mnie poza erą świetności.
Dobrze
wiedzieć, że niektóre rzeczy się nie zmieniały wśród rodzin mimo upływu lat.
–
Och, Remi, spójrz! – zawołała Linda.
Odszedłem
od metalowego kosza różności na środku sklepu i stanąłem przy rzędzie wieszaków
z ubraniami dla mężczyzn, gdzie to właśnie szperała kobieta. Patrzyłem na
całkiem ładną koszulę w biało czarną kratę. Dotknąłem kołnierza, aby odczytać
rozmiar.
–
Pasuje na tatę – stwierdziłem, na co zareagowała zdziwieniem. – No co?
–
Sama nie wiem, czy powinnam się rozczulić, bo znasz rozmiar klatki piersiowej
ojca, czy obrazić się, bo pomyślałeś, że zawołałam cię w tym właśnie celu.
–
Ech, a nie?
Rozglądałem
się dookoła, ale na szczęście inna klientka, staruszka, grzebała w dziale
swetrów, a mężczyzna w średnim wieku tkwił w garniturach i wybierał już chyba
trzeci.
–
Nie. – Znów skupiłem się na macosze. – Chciałam kupić ją dla ciebie. – Patrzyła
na moje barki, potem na talię i kiwała zdecydowanie głową. – Twój tata jest
chyba minimalnie większy od ciebie, więc będzie pasować.
–
Czekaj. Jak to dla mnie?
–
Tak to – drażniła się, wrzucając już wieszak z koszulą do koszyka. Powróciła do
przeglądania innych ubrań. – Wybrałam już coś dla siebie, dla Kristin, więc to
byłoby bardzo niestosowne, gdybym nie kupiła też czegoś dla ciebie. Nie jesteś
tu jako nasz tragarz, kochanie.
Uśmiechnęła
się do mnie z politowaniem, jakbym naprawdę zawiódł ją swoim głupim obejściem
tematu. Proste wnioski, a ja wysnułem inne. Teraz dopiero poczułem się
zażenowany i to podwójnie!
–
Chcesz wydać na mnie pieniądze, podczas gdy ja jeszcze na to nawet nie
zapracowałem u ciebie. Poza tym naprawdę miło było wyskoczyć z domu, nawet
jeśli na babskie zakupy. Nie przejmuj się mną.
Westchnęła
cierpiętniczo, odprawiając mnie gestem dłoni. Słyszałem jej zirytowanie, które
moje słowa tylko nasiliły. Czasem zapominałem, że oznaką dobrego wychowania
było przyjmowanie prezentów i za nie dziękowanie. Zamiast tego właśnie
narzekałem i odradzałem jej zrobienia czegoś, na co miała ewidentnie ochotę.
Popełniałem głupie błędy, ale chyba to była wina tego, że zawsze dostosowywałem
się do innych. Sprawianie komuś kłopotu czy zmartwień zawsze było dla mnie
czymś ponad miarę. Lindzie odmówiłem już bawienia się z nimi w przebieranki, a
teraz zwykłego gestu. Dopiero uczyłem się otwierania, opowiadania o problemach,
a i tak czułem, że ludzie są mną przez to bardziej znudzeni. Może to
fatamorgana, wymysł, ale dopóki udawałem wesołego, czułem się lepiej.
Piętnaście
minut później Linda zapłaciła za zakupy, pakując wszystkie nowe stroje i buty w
dwie siatki. Kristin od razu wzięła jedną, a ja chciałem wziąć drugą. Wtedy
Linda łypnęła na mnie, jak Anja, gdy ktoś jej zabierał ostatni kawałek pizzy,
który z definicji należał się zawsze jej, i poszła przodem. Jeśli trawiły mnie
wątpliwości, czy macochę uraziłem, oto miałem potwierdzenie. Tata zawsze mi
powtarzał, że obrażona kobieta to największy armagedon świata. Wierzyłem mu.
–
Idziemy na coś ciepłego? – zagadywała Kristin, która chyba jako jedyna z nas
wszystkich była radosna.
–
Możemy. A co byś chciała?
–
Hm – zamyśliła się, a potem odwróciła do mnie. – Remi, gdzie kupiłeś tę super
czekoladę?
–
W mojej ulubionej knajpie. Chcesz tam iść?
–
No ba! – wykrzyczała uradowana, zaczynając podskakiwać jak małe dziecko. –
Mamo, idziemy tam?
–
Skoro ta restauracja jest aż tak dobra, to koniecznie.
Puściła
mi oczko. Szedłem obok niej, podczas gdy Kristin prowadziła nas przodem. Nie
powinna, bo nie znała adresu, dopiero jej mama pojęła, że to kawałek drogi,
więc musieliśmy skorzystać z autobusu. Wieki już nie podróżowałem w ten sposób!
Bez samochodu czułem się jak bez ręki, bo jednak mogłem dojechać nim w
większość miejsc. Mimo to nie narzekałem na ten środek transportu tego dnia, bo
akurat przywodził na myśl same niezłe wspomnienia. Jak na przykład Anję, która
kichnęła na łysinę jakiegoś staruszka przed nami. Spojrzeliśmy wtedy na siebie
i zaczęli się głośno śmiać. Mężczyzna jakimś cudem niczego nie poczuł, a my nie
dostaliśmy reprymendy.
Albo
moment, gdy wbiegła do autobusu i się potknęła. Była wtedy tak zszokowana
sytuacją, że nawet nie chwyciła się niczego, żeby zapobiec zarycia twarzą o
podłoże. Miała obdarty podbródek, ale oprócz tego żadnych ubytków uzębienia czy
złamań. Całe szczęście. Chociaż przez większą część dnia narzekała na
poruszanie szczęką.
Do
restauracji mimo dojazdu autobusem i tak musieliśmy kawałek dojść piechotą.
Żadnemu z nas nie sprawiało to kłopotu, bo Kristin ciągle zaczynała jakiś
temat. Nawet jakimś cudem znaleźliśmy się na jej opowieści o koleżankach, które
z pewnością były ku sobie, bo zbyt bardzo okazywały sobie czułość. Nie wiem,
czy to był subtelny przekaz jej tolerancji, czy zwykły przypadek.
–
Ucieszyłabym się, gdybyś tak do dwudziestki sama umawiała się z kobietami –
stwierdziła jej mama, a ja niemal wybałuszyłem oczy.
Córka
akurat nie wygląda na zaskoczoną, więc z pewnością coś podobnego z ust Lindy
słyszała nie ostatni raz.
–
Nie, dzięki. Jestem zainteresowana Tobiasem.
–
Ja jestem zainteresowana jego ostatnią raną na wardze. – Patrzyła na brunetkę
wyczekująco, ale ta udawała, że wcale niczego nie dostrzegała. – Jak zaczniesz
się z kimś bić, to sama cię zleję.
–
Nie słucham cię – oznajmiła, uciekając.
Stanęła
po mojej drugiej stronie, żeby być jak najdalej od mamy i jej ręki, którą już
wcześniej chciała ją pochwycić za kołnierz płaszcza.
–
Kupię sobie dwie czekolady, a tobie wodę – groziła.
Weszliśmy
do restauracji, ucinając dzięki temu kwestię miłostek nastolatki. Przy sobocie
ruch był znacznie większy, ale wciąż widziałem parę wolnych stolików i względny
spokój przy barze. Byłem zaskoczony, że zaledwie poprzedniego dnia odwiedziłem
to miejsce, a już następnego cały lokal miał straszne ozdoby. Znów stał na
obsłudze Janis, chociaż dawniej chyba miał mniej godzin. Może potrzebował sobie
dorobić i wziął dodatkowe w weekendy? Tak czy siak, szef kazał nawet
pracownikom przywdziać bardziej zabawowe stroje, bo chłopak miał na sobie niby
klasyczną białą koszulę z czarną kamizelką, ale jednak robiło to robotę.
Przypominał nieco hrabiego, zwłaszcza ze zwisającym łańcuszkiem z kieszonki.
Może skrywał tam monokl? Albo zegarek.
–
Witam – odezwał się z wystudiowanym uśmiechem, spoglądając na nas wszystkich. –
Co podać?
–
Trzy gorące czekolady poproszę – Linda postanowiła rozpocząć, a potem patrzyła
na mnie wymownie. – Nie znam się na menu, więc możesz dobrać coś jeszcze.
–
O Boże – jęknęła Kristin, łapiąc mnie za dłoń. – A pizza też stąd była?
–
Tak.
–
Weźmiemy?
Z
jakiegoś powodu to mnie pytała, a nie swoją mamę, co chyba trochę ją ubodło, bo
mlasnęła niezadowolona. Niestety nie odezwała się, aby jakoś mi zasugerować,
czy faktycznie kupić młodej tę pizzę, czy nie.
–
Jasne – zgodziłem się w końcu, a potem już uniosłem wzrok na Janisa. –
Słyszałeś? Pizza i trzy czekolady.
–
Mam wrażenie, że przyprowadzasz ciągle nowych klientów, a to powinno wpisywać
cię na jedną darmową pizzę tygodniowo co najmniej – stwierdził, kręcąc głową z
rozbawienia.
Przekazał
nasze zamówienie, a my postanowiliśmy zająć stolik i zjeść na miejscu i trochę
się też dzięki temu ogrzać. Linda siadła naprzeciwko mnie i Kristin. Powróciliśmy
do błahych tematów dnia codziennego, jak sprzątanie, zakup nowej szczotki dla
psa czy braki w książkach u młodej. To ona w końcu doznała dziwnego olśnienia i
znów spoglądała na mnie z ekscytacją.
–
Powiedz, że masz insta.
–
Mam.
–
Podaj! A nie, czekaj... nie mam przy sobie telefonu.
–
Całe szczęście – zaznacza z udawanym uśmiechem jej mama, za co została
spiorunowana spojrzeniem. – Przecież Remi może cię zaobserwować i w domu...
–
Idealnie! – przerwała jej.
Linda
westchnęła i kiwnęła mi głową jakby ze znużeniem. Mimo jej wymownych reakcji
widziałem, że taką miały więź. Mogły sobie pozwolić na wiele i wiedziały, że ta
druga się nie obrazi. Łączyło ich coś szczególnego, coś jak mnie i ojca
dawniej, gdzie rozumieliśmy się bez dodatkowych i czasem zbędnych słów. Nasz
słuch wystarczał do pojmowania sytuacji taką, jaka była.
Wyjąłem
telefon z kieszeni bluzy i zacząłem wpisywać nazwę Kristin. Oczywiście, że ją
zaobserwowałem, bo chciałem w końcu wiedzieć, co się u niej dzieje, gdy nie
było mnie w domu. Wow, jak to szalenie brzmiało. Tak łatwo wpakowałem sobie nas
do jednego domu na stałe. To było naturalne, a zarazem dziwnie szybkie.
–
O, to twoi przyjaciele?
Wskazała
na zdjęcie grupowe z Anją, Zoe i Urlikiem sprzed wakacji. Coś zakuło mnie w
piersi na wspomnienie tamtego słonecznego dnia i zakończenia naszej wspólnej
edukacji. Jaką miałem pewność, że po nowym roku wciąż będziemy paczką? Wszyscy
się za szybko zmienialiśmy, zwłaszcza ja.
–
Kristin – upomniała ją mama z dziwnie napiętą struną. Spojrzałem aż na nią, ale
ta była nieugięta i mógłbym przysiąc, że w spojrzeniu, jakie posłała córce,
kryło się wszystko, co ta musiała odebrać, aby przestać gadać.
–
Przepraszam. Nie chciałam być wścibska.
–
Nie szkodzi – zapewniałem ją z uśmiechem. Od razu uniosła głowę ośmielona. – I
tak, to moi przyjaciele. Możesz sobie przejrzeć profil, jeśli chcesz.
Podałem
jej telefon, który przyjęła z ogromną radością. Zaczęła sunąć palcem, pytając
mnie co chwilę, kim jest osoba na zdjęciu. Oczywiście natrafiła na takie, gdzie
była masa dzieciaków, więc od razu zacząłem opowiadać o sierocińcu, w którym
pracowałem do wakacji. Były też zdjęcia z pracownikami tego miejsca, no i Zoe,
wiadomo. Gdy wróciła na sam początek, kliknęła zdjęcie z Danem i je
powiększyła.
–
A to?
–
To... – zawahałem się. – Mój były.
Gwałtownie
odwróciła się do mnie frontem, mając szok wypisany na całej twarzy. Już mnie
tak nie bolał fakt, że Dan był przeszłością, a nie moją teraźniejszością jako
partner. Byłem dumny, że to on był moim pierwszym, że pokazał mi ten świat. Nie
zakochałem się w kimś, kto złamałby mi serce, zanim na dobre by zakwitło tym
uczuciem. Wręcz przeciwnie, miłość mogła zakwitnąć, wydać plony w postaci
cudownych chwil i wspomnień, a potem – naturalna kolej rzeczy – uschnąć. Nad
czym tu płakać? Chyba tylko nad brakiem kontaktu.
–
Ty... że... gej? – Mrugała zaskoczona. – Poważnie?
–
Stuprocentowy.
–
Dlaczego już nie jesteście razem? Ładnie razem wyszliście.
–
Kristin! – uniosła głos na córkę. – Natychmiast przestań rozdrapywać stare
sprawy, które cię nie dotyczą.
–
No ty to jesteś jak zrzęda na grzędzie w kurnik – odpowiedziała jej, wytykając
język. – Jakby nie chciał ze mną gadać, to sam by mi powiedział. Co się
czepiasz?
–
Jak się ciebie zaraz uczepię, to dam ci szlaban na tydzień z góry!
–
Oj, już dobra.
Oddała
mi telefon i udawała pokorną, chociaż cała jej postawa kipiała, jaka to była
obrażona i niezadowolona ze wtrącania się w jej rozmowę. W samą porę zjawił się
Janis z naszą pizzą i czekoladą, aby rozładować napięcie. Istotnie nie miałem
nic do opowiadania o Danie, ale jeśli chodziło o wścibskość, to faktycznie było
lepiej, jeśli mama ją upominała. To mogło pomóc w przyszłości. Coś o tym
wiedziałem, byłem nadto wścibski co do samego Olaia.
–
Ach, Remi? – Janis cofnął się do nas. – Był tu Gard i kazał cię pozdrowić przy
najbliższym spotkaniu.
–
Serio?
–
Był wieczorem i zamówił na dziś ogrom dań dla dzieciaków – wyjaśniał. – Podobno
tęsknią za wujkiem i ciocią.
–
Za Zoe nie można tęsknić, powinni szybko coś z tym zrobić. – Skrzywiłem się, a
Janis zareagował śmiechem.
–
E tam, nie jest chyba taka zła dla dzieciaków. Dobra, już państwu nie
przeszkadzam.
Życzył
smacznego i się oddalił, a macocha popatrzyła na mnie wyczekująco. Wyjaśniłem
jej, że to właśnie był facet z sierocińca, z którym pracowałem. Wyglądała na
zainteresowaną tematem, ale też nie tak, jakby pierwszy raz słyszała o mojej
pracy. Skoro tata jej faktycznie tyle o mnie opowiadał, to zapewne i o moim
dorabianiu. Chociaż trudno było mówić o dorabianiu, skoro chodzenie
tam było czystą satysfakcją. Uśmiechy tych dzieciaków wynagradzały całe trudny
dnia. Może właśnie to był sęk łatwego pogodzenia się z Kristin jako siostrą? Bo
już od dawna w moim sercu było miejsce dla dzieci.
Zawsze
zazdrościłem innym, że mieli duże rodziny, a ja byłem jedynakiem. Z biegiem
czasu zrozumiałem powód; moja mama ledwo godziła się na życie z facetem, a co
dopiero na wiele dzieci z nim. Ze mną nie potrafiła rozmawiać, nie potrafiłaby
z innymi. Chyba powinienem dziękować tacie za siostrę, jakkolwiek nie brzmiało
to idiotycznie.
–
Chciałabyś zdjęcie? – spytałem znienacka, gdy ta już chciała wgryźć się w
ciasto. Zaskoczona nie wiedziała w pierwszej chwili, o co mi chodzi, a ja przez
to czułem się coraz gorzej. Chociaż Linda nie komentowała, taki plus.
–
I być na twoim insta? Pewnie! Psiapsie mi przynajmniej uwierzą, że brat mi
pizzę postawił.
–
To ja za nią płacę – przypomniała z rozbawieniem.
–
Detal, matko.
Machnęła
lekceważąco ręką. Ja w tym czasie włączyłem już aparat i przysunąłem się bliżej
Kristin, aby wyszło wszystko idealnie w kadrze. Co prawda oświetlenie ssało,
ale nie chciałem wyjść na paranoika z kadrowaniem, dlatego po prostu zamknąłem
swoją pedantyczność w pudełeczku i zmusiłem się do nieprzejmowania tym.
Dziewczynka
chwyciła kubek z czekoladą zamiast pizzę i zrobiła uroczą minę do aparatu.
Pstryk. Zdjęcie gotowe. Musiałem tylko wymyślić podpis, może hasztag oraz
oznaczenie. Jak z ostatnim nie było problemu, tak treść posta już mi go
sprawiła. Czy nazwanie Kristin publicznie siostrą było etyczne? Jeszcze nie
wyjaśniłem sobie za wiele z tatą, a on akurat instagrama posiadał tylko po to,
żeby móc obserwować moje aktualności. Ta, to ten rodzaj człowieka, który
próbuje być w modzie, ale jego znajomi to ci z pracy, a rodzina zbyt odległa
lub wymarła. Ostatecznie więc ustawiłem mu profil na prywatny – bo brak na nim
zdjęć – oraz jakieś profilowe. Strzeliłem mu zdjęcie totalnie od czapy, gdy
siedział przy sztaludze, a było najlepszym zdjęciem, jakie, kurwa, kiedykolwiek
zrobiłem. Słowo. Albo to była zasługa jego bardzo męskiego usposobienia jako
artysty. To też możliwe.
W
końcu wystukałem w opisie krótkie: pierwsze wspólne wyjście na pizzę z
młodszą Toroeva. Zrobiłem to w dwóch językach, bo nie obserwowano mnie
tylko z Norwegii, ale też poza granicą. Ślubu brak, adopcji brak, ale chodziło
o mrugnięcie do ludzi. Żadnego celowego upodlenia, absolutnie. Jeśli ktoś
zrozumiałby to opacznie, to nie miałem na to wpływu. Młoda chciała poznać treść
natychmiast, ale ją zbyłem.
–
W domu sobie zobaczysz, bo cię oznaczyłem.
–
Niech ci będzie.
Komentarze
Prześlij komentarz