Believe it Cz.23
Powrócenie
do domu było jeszcze zabawniejsze niż cała wycieczka w miasto. Zamknięte w
pudełeczku zasady robienia dobrych zdjęć wystrzeliły w powietrze, gdy młoda po
wyjściu z restauracji non stop chciała sobie upamiętniać życie. A skoro nie
miała swojego telefonu, to robiliśmy wszystko moim. Była to niezła zabawa,
chociaż oddawałem jej telefon rzadko, to nie bolało aż tak bardzo, gdy nie
dbała o ostrość, doświetlenie i ustawienie. Ze mną było nieco gorzej, co
skomentowała.
–
Przestań dłubać, tylko pstrykaj!
Linda
oczywiście miała przy tym niezły ubaw. Z nas. Więc szybko ustaliliśmy, że
trzeba jej trochę krwi napsuć i od teraz to z nią robiliśmy zdjęcia lub jej.
Nad rzeką, w autokarze, na przystanku, na chodniku, przy szyldzie. Wszędzie
gdzie nagle nas naszło, a ona nie miała sił protestować. Przejście przez park
tylko wbiło jej gwóźdź do spokoju. Ławki, sterty opadłych liści, ale też tych
jeszcze trzymających się przy gałęzi.
W
pewnej chwili Kristin wskoczyła na moje plecy, a jej mama wykorzystała chwilę i
zrobiła zdjęcie. Uśmiechaliśmy się na nim szeroko, a kolorystycznie – mimo
pochmurnego nieba – naprawdę wypadliśmy idealnie z tłem. Aparat w telefonie Lindy
musiał być niezły, godny rywal dla moich kamer, szczerze.
–
Kristin, umyj ręce i odpocznij chwilę, a potem pójdziesz z Lalalu, dobrze?
Pytanie
to niemal brzmiało jak aluzja do czegoś. Gdy spotkałem tatę z książką w
salonie... chyba zaczynałem rozumieć. Nie chciała, aby jej córka przypadkiem
usłyszała kolejną kłótnię. Z jednej strony słusznie, z drugiej to bardzo
niemiłe, że z mojego powodu musiała dłużej marznąć na dworze. Ta jednak
uśmiechnęła się szeroko i zgodziła z mamą.
–
Remi, ty też umyj ręce.
Spojrzała
na mnie wymownie. Skinąłem głową i poszedłem pod drzwi do łazienki poczekać, aż
młoda skończy. Nie trwało to długo, gdy wyszła i wskoczyła do naszego pokoju.
Obmyłem
dokładnie swoje dłonie, może nieco za długo, ale jakoś nie wiedziałem, co się
stanie, gdy opuszczę łazienkę. Tata wyczekiwał rozmowy natychmiast? Czy może
miałem czekać na nią w pokoju? Stresowało mnie to. Brak dźwięku, brak pewności.
Jaki finał czekał ten wyjazd? Co się miało stać ze mną i tatą?
Widząc
go w salonie takiego zmęczonego, z worami pod oczami... Łamało mi to serce. Bo
to nie była wina weny, która szalała w jego ciele do białego rana. Nie. To była
moja wina, bo się o mnie martwił, a z samego rana tylko zrobiłem mu wyrzuty.
Był zmęczony mną. Też, tak jak ja, nie wiedział, dokąd zmierzało to wszystko.
Może nawet nie miał już sił się starać, a ja nie mogłem mu się dziwić.
Chwyciłem
oburącz umywalkę i zerknąłem na siebie w lustrze. Włosy naprawdę były już za
długie, ale wczorajsze zmycie z siebie... wszystkich brudów sprawiło, że teraz
wyglądały całkiem znośnie. Nie w moim stylu, bo lubiłem strzyc się na krótko,
aczkolwiek musiałem przyznać, że zadziwiająco nowy ja podobałem się sobie.
Powstała mi nieplanowana grzywka, która może po dwóch dniach od niemycia mogła
przyklapnąć i wyglądać ohydnie, ale to bez znaczenia. Moje oczy nieźle się z
nią komponowały. Były nieco przygaszone w swojej zieleni, nie to, co oczy
Olaia, które iskrzyły złotem.
A
skoro o nim pomyślałem, to uniosłem podbródek w górę, gdzie po mojej lewej
stronie pod szczęką krył się znak. Znamię. Sine znamię naszej pobudki. Nie było
to dalej nic poważnego ani mocno rzucającego się w oczy. Wręcz przeciwnie. Na
upartego mogłem to podczepić pod malinkę. Powinienem nałożyć podkład od Thekli,
żeby zniwelować podejrzenia, ale skoro rano tata niczego nie widział, Linda o
nic nie pytała, a tym bardziej nie robiła tego Kristin, to może sprawa nie była
godna uwagi. Lepiej dla mnie.
Powróciłem
do swoich oczu.
Dlaczego
patrzenie na siebie w lustrze wydawało mi się teraz takie obce? Może zmieniłem
się nie tylko wewnątrz, ale i fizycznie? Może wraz z przyznaniem samemu przed
sobą, że jestem gejem, poskutkowało zburzeniem jednego mury, za którym krył się
kolejny? Ten, który budowałem z lęku o akceptację. Ten, za którym stał tata.
Czy dalej mogłem się nazywać tym samym człowiekiem? Czy miałem prawo egzekwować
od ojca tej samej miłości do mnie? Przecież nie byłem już dzieckiem, a
przynajmniej nie cieleśnie. Umysł pozostawiał wiele do życzenia w oczach wielu.
Moje
zachowania przyprawiały o bóle głowy, brak zrozumienia o pogardliwe spojrzenia.
Mama
nie miała racji. W jej mniemaniu nieszczęśliwy byłbym, chcąc uszczęśliwić ojca.
Dopiero teraz, gdy stanąłem na pierwszym miejscu, utwierdziłem się tylko w
przekonaniu, że wszyscy inni za mną powoli, ale nieuchronnie, zaczynali
odchodzić. Bo się zmieniałem. Bo może taki właśnie zawsze byłem, ale udawałem.
Oni polubili fikcję, którą stworzyłem. Tego uśmiechniętego chłopaka,
wygłupiającego się, chcącego dla każdego wszystkiego, co najlepsze. Teraz gdy walczyłem
o to, czego sam pragnąłem, ludziom się to nie podobało. Nie rozumieli moich
pobudek, nie chcieli dać szansy moim przekonaniom.
–
Gdzie w tym wszystkim obiecane zrozumienie, hm? – mruknąłem do siebie w
lustrze.
Nie
było go. Tak jak nie było anioła, który siedziałby na moim ramieniu i szeptał
podpowiedzi. Był tylko diabeł, który kusił, a ja dawałem się kusić. Tonąłem w
tym, nie potrafiąc wypłynąć na powierzchnię. W gruncie rzeczy byłem sam w
wielkim morzu.
Odepchnąłem
się od umywalki, w końcu znajdując w sobie siłę, aby stawić czoła najbliższym.
Małymi kroczkami. Jeśli znalazłbym rozwiązanie problemu z ojcem, to potem
mogłem wskórać coś z Urlikiem. Może z Zoe, gdyby udało się porozmawiać na
spokojnie. Gdyby i ona spuściła z tonu, i ja to zrobił.
Małe
kroczki.
Jak
na urbexie.
Nie
mogłem postępować pochopnie, gwałtownie, bo w każdej chwili mogłem nadepnąć na
spróchniałą deskę i spaść niżej. Zginąć. Stracić wszystko, co miałem. A więc
tak, to był dobry przepis nie tylko na opuszczone domy i fabryki. Okazywało
się, że na ludzi też to powinno działać. Miałem taką nadzieję.
Wyszedłem
z pomieszczenia w chwili, gdy Kristin zapinała smycz Lalalu. Spojrzała na mnie
i puściła oczko, jakby życząc powodzenia. Mały gest, a naprawdę mi pomógł.
Robiła to dla mnie. Wychodziła na zewnątrz, wiedząc, że pod jej nieobecność w
domu odbędzie się rozmowa, której świadkiem być nie powinna. Może nawet nie
chciała. Nie wydawało się też, żeby miała coś przeciwko temu. Pogodziła się z
tym lub od początku sama tego chciała.
Zamknęła
drzwi. Nie wiedziałem, gdzie była Linda, bo tata zapewne nie ruszył się z
miejsca. Wziąłem głębszy wdech, kolejny i postanowiłem działać na własną rękę.
Prowadzenie mnie przez – mimo wszystko – osobę z zewnątrz było niepotrzebne. To
sprawa, która zrodziła się między mną i tatą, Linda mogła pozostać z boku i
czekać na rezultat.
Wyłoniłem
się powolnym krokiem z korytarza, utwierdziwszy się, że Ruben faktycznie dalej
siedzi z książką w dłoni. Gapił się bez zainteresowania w coś nad nią, a Linda
zajmowała miejsce w fotelu. Klasycznie; noga na nogę, dłoń przy twarzy, jakby
czekała na coś iście interesującego. Widz na trybunach. Królowa oceniająca
spektakl. A może jednak psychiatra między dwoma pacjentami? Prezentowała się
zupełnie inaczej, niż dała wcześniej poznać. Interesująca zmiana.
Zająłem
miejsce na drugim fotelu, tak więc tworzyliśmy trójkąt. Ojciec na sofie, na
prawo syn, na lewo ukochana. Był w tym swego rodzaju dystans, który świadomie
utworzyłem. Może gotów do ucieczki, może w obawie, że będąc blisko, poczuję się
daleko.
Tata
w końcu spojrzał na mnie, a książkę instynktownie zamknął i odłożył obok uda na
kanapie. Jego włosy były w tym samym odcieniu brązu co moje, lecz teraz
zauważyłem, jakby zaczęły blaknąć. Oczy intensywnie zielone, a moje przygaszone.
Może po spotkaniu jego z odcieniem mamy? Nigdy nie zwracałem na to uwagi, a
teraz proszę. Widziałem więcej.
Widziałem
jego służbowe czarne spodnie, zbyt niewygodne do chodzenia po domu. Jego białą
koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Okulary, które nosił tylko do
czytania lub pracy przy komputerze, bo mała wada wzroku nie szkodziła mu w
funkcjonowaniu na co dzień. Lekarze mawiali, że nabawił się jej w spotkaniu z
chemicznymi farbami i sprejami. W końcu ja i mama nie mieliśmy żadnej wady
wrodzonej.
–
Zaczniemy? – odezwała się Linda.
Przeskoczyłem
wzrokiem na nią. Swoje brązowe włosy, znacznie intensywniejsze w barwie od tych
ojca i nawet moich, miała związane w koka na czubku głowy, choć wcześniej
trzymała je rozpuszczone. Może przeszkadzałyby jej, dekoncentrowały w tej
chwili. Ubiór pozostał ten sam; ponczo w kratę i materiałowe spodnie w odcieniu
ciemnej zieleni, które na udach były bufiaste, a przy kostkach już obcisłe.
Złoty zegarek połyskiwał na nadgarstku, który dalej znajdował się przy jej twarzy.
Oczy błękitne pozostawały wyczekujące.
Skinąłem
głową, bo tak naprawdę nie wiedziałem, od czego się zaczyna taką... sesję. Była
to w ogóle sesja?
–
Ruben obiecał, że będzie szczery w tej rozmowie, więc prosiłabym cię o to samo
– mówiła kojącym głosem.
–
Jasne.
Posłała
mi nikły uśmiech, zerkając na ojca.
–
A więc zacznijmy od najważniejszego. Czy seksualność twojego syna naprawdę jest
problemem?
Jego
wyraz twarzy nagle sprawiał wrażenie urażonego, że zadała mu takie pytanie, ale
ona wydawała się niewzruszona. Czekała cierpliwie na odpowiedź. A ta nie
przychodziła za szybko. Gorycz podeszła mi do gardła.
–
Remi – zwrócił się do mnie ojciec, więc siłą rzeczy musiałem na niego spojrzeć
– mówiłem to już Zoe, ale wiem, że powinienem też tobie. Nie, nie jestem
szczęśliwy, że jesteś gejem. Nie zmienia to jednak faktu, że się tobą nie
brzydzę ani przestaję kochać, rozumiesz?
–
Z jakiego powodu jego orientacja jest problemem? – drążyła, a tata się
wzdrygnął, choć na nią nie patrzył. Uparcie jednak robił to na mnie.
–
Nie jest problemem.
–
Dobrze. W takim razie, dlaczego uważasz, że to nie powód do radości? – zmieniła
formę pytania.
–
Może czasy nastały takie, w których homoseksualizm nie jest już tak szokującą
sprawą. Poznałem jednak wielu ludzi o tej orientacji, poznałem ich przeżycia i
wierz mi – mówił do mnie – że to ostatnie, czego chciałem dla własnego dziecka.
–
Martwienie się o to, jak sobie poradzę jako gej, a odpychanie to dwie różne
sprawy – wciąłem się z bólem.
–
Nie odpycham cię! Ubzdurałeś sobie coś, czego nie ma i nigdy nie będzie! Nie
potrafię świętować, że wolisz mężczyzn, nie przeczę, ale nie życzę ci z tego
powodu upadku! Martwię się o ciebie i może moje zachowanie widzisz jako
oziębienie relacji, ale ja tylko nie wiem, jak mogę ci pomóc!
–
Dlaczego nie przyszło ci do głowy, że potrzebuję po prostu rozmowy?! Jakoś nie
przejmowałeś się, jak sobie radzi gej na uniwersytecie z setkami obcych ludzi!
–
Przepraszam! – Schował twarz w dłoniach, pochylając się. – Byłem zdruzgotany
wszystkim, czego się dowiedziałem o tobie w przeciągu tych wakacji. Tyle o
tobie nie wiedziałem, tyle rzeczy umykało nam podczas rozmów. W dwóch rozmowach
po prostu zrozumiałem, jak bardzo nie poradziłem sobie jako rodzic.
–
Bzdura! – wyprychałem z nerwami.
–
Remi, proszę – odezwała się ze spokojem Linda. – Emocje, zwłaszcza te
negatywne, lepiej starajmy się stłamsić. Doprowadzi to tylko do kolejnej kłótni
i nieporozumień. Weź oddech, na spokojnie.
Chciałbym
odwarknąć, żeby mnie nie pouczała, ale zamiast tego faktycznie zastosowałem się
do zaleceń. Tata cierpliwie czekał albo żeby coś odpowiedzieć, albo abym ja
dopowiedział.
–
Całe życie starałem się was nie zawieść. To, że nie wyjawiłem wam swojego daru,
nie oznacza od razu, że wam nie ufałem. Nie chciałem zrobić sobie i wam
nadziei, że może... – uciąłem. – Do piętnastego roku życia kłamałem w szkole,
ale nie w domu. Ty i mama znaliście wszystkie moje zainteresowania i marzenia,
nie powiedziałem tylko tej jednej rzeczy.
–
A orientacja? – dopytywała Linda, która jako jedyna małe miała pojęcie o
tematach, które właśnie wyciągałem, ale zachowała profesjonalizm.
–
Nie zdawałem sobie z niej sprawy do czasu wakacji – wyjaśniłem spokojniejszym
tonem.
–
Ruben, twój syn powiedział mi, że nie przedstawi ci swojego chłopaka w
przyszłości, bo tego byłoby dla ciebie za wiele. Czy to prawda?
Zawahał
się, zaplatając ze sobą palce. Chyba ważył jej słowa, bo dłuższą chwilę zajęło
mu ich zrozumienie. Spojrzał na mnie, a ja tylko zacisnąłem dłonie w pięści.
Linda miała prawo wyciągnąć ten fakt podczas tej rozmowy, w końcu nie prosiłem
jej o dyskrecję. Szkoda tylko, że ot tak sprzedawała mój ból.
–
Planowałeś nigdy mi nie mówić o swoim życiu?
–
Miłosnym, tak – przyznałem.
To
był jeden z wielu sztyletów, który zaatakował uczucia taty. Widziałem, jak coś
w jego postawie się zmienia. Może nieco bardziej zapadł się w sobie i zgarbił
niechlujnie.
–
To źle – stwierdził, a ja pohamowałem kolejne prychnięcie. – Od teraz masz być
ze mną całkowicie szczery ze wszystkim, bez tego nigdy nie poznam prawdziwego
Remiego, rozumiesz? Zakładanie firmy z przyjacielem, orientacja, dar... to
poważne sprawy, boję się, że każdy dzień oddala mnie od prawdy. Nie zniosę
tego, synu. Jestem facetem, który wiele rzeczy przyswaja za wolno, ja wiem –
głos mu się załamał – ale jesteś moim dzieckiem, na Boga, nie możesz tak po
prostu nagle...
–
Może ci się wydawać, że pojawienie się mnie i Kristin odsuwa cię od taty, ale
to nieprawda – dołączyła do jego wypowiedzi, gdy ten nie był w stanie nic
sensownego dopowiedzieć. – Jesteś dla swojego taty bardzo ważny i nie
potrzebuję żadnych zmysłów, aby wiedzieć, jak bardzo cię kocha i o ciebie
martwi. Nie przekazał ci należycie swoich trosk, które odebrałeś jako
odtrącenie, ale musisz spróbować zrozumieć, że to nowa sytuacja także dla
niego. Sam fakt, że siedzimy tu teraz i rozmawiamy o tym, a twój tata tak
bardzo to przeżywa, świadczy, że nie umie tego sam rozwiązać. Wiek nie pomaga.
Im będziesz starszy, tym mniej będziesz nas potrzebował. – Uśmiechnęła się na
liczbę mnogą, której użyła. – Przerażasz go słowami, że nie będzie mógł widzieć
twoich kroków stawianych jako dorosły. Poruszyłam to teraz, bo przeczuwałam, że
Ruben będzie miał nieco inne spojrzenie na sprawę, niż chętne przystanie na
twoje milczenie w sprawie chłopaków. To zawsze był i zawsze będzie twój dom.
Nie możesz czuć się tu źle, a jeśli tak jest, to porozmawiaj z nami. Rozwiążemy
to razem.
–
A więc wcale się mną nie brzydzisz? – spytałem ze ściskającym się gardłem. Znów
miałem ochotę płakać jak małe dziecko.
Tata
uniósł gwałtownie głowę, jakby moje słowa poraziły go boleśnie. Przysunął się
bliżej mnie i chwycił za przedramię.
–
Nigdy. Popełniłem wiele błędów wychowawczych, które zauważam z wiekiem, ale
przenigdy nie będę... – nie mogło przejść mu to przez gardło, więc się skrzywił
boleśnie. – Proszę cię, chcę wiedzieć o twoich problemach, chcę móc
uczestniczyć w twoim dorosłym życiu, bo mamy tylko siebie.
Jego
słowa były trochę nieadekwatne do siedzącej obok Lindy, ale jej uśmiech i
skinienie głowy podpowiadały mi, że zrozumiała przekaz. Tacie chodziło o
rodzinę jako biologiczną część drzewa. Jego rodzice nie żyli, mojej mamy również,
kuzyni, wujkowie i ciotki, jeśli istnieli, to byli daleko. Nie znałem ich. Tata
był sam od dawna. Miał mnie i mamę, byliśmy jego rodziną, która pewnego dnia
się rozpadła, a potem stanowiliśmy ją we dwójkę. Może jego przerażało bycie
samemu jak mnie? Może nie chciał myśleć, że pewnego dnia straci mnie, a ja
stracę jego?
Jakoś
tak... zaczynałem rozumieć jego punkt widzenia. Jego obawy odnośnie
homoseksualności. Chciał dla mnie zawsze jak najlepiej, dlatego miałem dość
ugodowe życie z nim i mamą. Dostawałem więcej, niż potrzebowałem. Byłem
kochany, głaskany i obdarowywany. Nie bito mnie, krzyk praktycznie nie istniał,
a kary były rzadkością, bo i ja nie sprawiałem większych problemów. Aż do
teraz. Teraz pojawił się problem, którego tata nie potrafił rozwiązać. Jak
pomóc synowi żyć w społeczeństwie, gdzie bycie z facetem przez wielu nadal
bywało odbierane jako wynaturzenie? Chronił mnie przez całe życie, aż nagle
stałem się za duży, aby móc zrozumieć, że ochrona już nie jest konieczna.
Ważniejsze było wsparcie duchem i słowem.
Kochał
mnie.
Tak
jak ja broniłem go przed ludźmi po rozstaniu z mamą, tak on bronił mnie, gdy
nagle zostaliśmy sami. Jasne, terapia przydałaby się nam obu, ale nic dziwnego,
że nie myśleliśmy o niej. Tata miał świat muzyki i farb, a ja filmów i marzeń.
Ostatecznie okazało się, że obaj zbłądziliśmy. Moje plany przez presję stały
się dla obecnego mnie wygórowane, a dla taty wszystkie szczere słowa zamykane
były na płótnie. Pokazywał mi obrazy, wręczał mi je, bo w nich był ukryty
przekaz. Ból, troska, miłość.
Obaj
musieliśmy nauczyć się żyć od nowa. On z synem gejem, obdarzonym darem i
wreszcie szczerym ze sobą. Ja z ojcem lubującym w radzenie sobie z problemami
po cichu.
–
Obiecaj mi – odezwałem się – że nigdy nie będziesz przy mnie udawał.
–
Obiecuję, synek.
Przytuliłem
się do niego. Najzwyczajniej w świecie. W jego ramionach byłem jak dzieciak,
który na krótką chwilę znalazł schronienie i nie dbał o to, że za plecami ma
wielki pożar, który musi ugasić. Przez tę chwilę ten problem leżał w rękach
innej osoby, bo ja po prostu płakałem ze smutku, samotności i miłości.
Zagubione dziecko, które było w domu. Wreszcie było w domu.
–
Kocham cię, tato.
–
Też cię kocham.
Komentarze
Prześlij komentarz