Believe it Cz.25
Wstałem
wczesnym rankiem w niedzielę, co niezbyt mi się podobało, bo w końcu wolałbym
pospać do południa, a potem zgonić brak czasu za to, że wracam na kampus późnym
wieczorem.
Wcale
nie chciałem wracać.
Dobrze
mi się rozmawiało z Kristin do późnej godziny, a jeszcze lepiej wychodziło nam
udawanie, że śpimy, gdy tata lub Linda sprawdzali nas w pokoju. Miałem
wyćwiczony spokojny oddech, który człowiek posiadał podczas spania. Gorzej było
z młodą, która zachichotała, gdy tylko drzwi się zamknęły. Aktorka z niej
marna. Pisarka lepsza.
Pozwoliła
mi zerknąć na swoje wypociny i może daleko jej było do skromnej, ale mimo
wszystko zawstydziła się, gdy zacząłem czytać, długo nie dając opinii. Trudno
było się oderwać od lektury o elfach i porwanym księciu. Wessało mnie bez
reszty, więc to mówiło samo za siebie.
–
Muszę koniecznie wiedzieć o kontynuacji – stwierdziłem z powagą, oddając jej
tablet. – Wyślesz mi na maila? Albo...
–
Dam ci dostęp do dokumentu.
Była
taka szczęśliwa, że jej historia przypadła do gustu kolejnej osobie. Życzyłem
jej wszystkiego, co najlepsze, bo jeśli chciałaby zostać prawdziwą pisarką i na
tym zarabiać, to z chęcią bym te książki kupował i ją wspierał.
Wyszedłem
z sypialni po cichu, nie chcąc obudzić Kristin, która położyła się spać dopiero
koło drugiej w nocy. Miałem chwilę spokoju, ale dopadł mnie taki leń, że nawet
nie chciało mi się ubierać. W piżamie zacząłem przygotowywać sobie śniadanie i
coś do picia. Na szczęście oprócz nowego wyposażenia, nic się w domu nie
zmieniło. Nadal rozpoznawałem stare śmieci, jedynie uzupełnione szafki były
nowością. Musicie wiedzieć, że tata nie należał do osób, które lubiły
gromadzić. Kupował coś wtedy, gdy tego było nam trzeba. Linda najwidoczniej
wyznawała inną logikę.
Zastanawiałem
się, jak mieli zamiar rozwiązać sprawę wspólnego mieszkania. Mogli nie brać
mnie już pod uwagę, ale nie pasowało mi to ani do taty, ani do Lindy. Spanie za
to w jednym pokoju z dojrzewającą nastolatką to też nie był genialny pomysł.
Nie podobał się mi, a co dopiero naszym rodzicom.
Podczas
gdy zajadałem kanapki, zapijając je ciepłą herbatą, przeglądałem sobie
instagram. Problem pojawił się w chwili, gdy tylko chciałem w niego wejść, bo
od razu wyskoczył błąd. Przez chwilę nie rozumiałem powodu, ale potem mój wzrok
się uniósł i natrafił na ikonkę trybu samolotowego. Wyłączyłem go od razu,
chociaż miałem pewne wątpliwości. Bez dwóch zdań i tak czekał mnie tego dnia
powrót do problemów, ale... sam nie wiem. Chyba kamień, który czekał tylko na
zgruchotanie mi kości, niebezpiecznie się zachwiał na krawędzi. Urządzenie
zaczęło nie wyrabiać z powiadomieniami, dźwięki się na siebie nakładały lub
przerywały na rzecz nowych, a pasek na górze miał już wielokropek od nadmiaru
ikon.
Westchnąłem,
odkładając kanapkę na talerz. Magicznie straciłem apetyt. A było tak dobrze do
tej chwili. Zupełnie zapomniałem, że włączyłem ten tryb poprzedniego dnia, aby
faktycznie odpocząć od czyichś spraw. Zły pomysł. Nagromadziło się tych spraw
od groma, a sprawdzenie każdej dwa razy tyle czasu co zwykle.
Usunąłem
jednym kliknięciem wszystkie powiadomienia z paska, co na chwilę zmuliło
telefon niesamowicie, a potem już nagle stał się czytelniejszy. Wszedłem na
swój profil instagrama, czyli zrobiłem to, na co miałem ochotę od samego
początku wzięcia telefonu do ręki. Kliknąłem ostatnie zdjęcie, na którym byłem
z Kristin w pizzerii. Ważne było dla mnie, kto to polubił i jaki pozostawił po
sobie komentarz. A tych nie było tak mało. Popularność to nie było moje drugie
imię, dlatego doznałem szoku. Większość z komentujących kpiła, że to moja
narzeczona, czego nawet nie brałem pod uwagę, gdy nazwałem ją Toroeva. Głupi
błąd i potencjalne konsekwencje, których nie chciałem.
@Pettwizzard Jak
ja nie znoszę dzieci *emoji znudzenia*
@Thorishere @Pettwizzard
One cię kochają. Mój brat ciągle nie ogarnia, że ty mu już nie oddasz tej
lokomotywy *emoji płaczu ze śmiechu*
@Pettwizzard @Thorishere
O czym ty mówisz, głuptasie? *emoji uśmiechu do góry nogami*
@Benedicthethird Nie
widzę podobieństwa, ale młoda wie, jak naciągać brata, więc powiedz jej, że ma
mój szacunek.
@littlebeeZoe Kim
są ci ludzie? I co ty robisz z dzieckiem?
@Nierevin Gratuluję
siostry. Upiornego Halloween.
@Ninjawhereismyvirginity Ale
urocza~! Słyszałam od mamy, że wujek się zakochał! Gratuluję powiększenia rodziny~
Ach, no i nie-za-strasznego-halloween, gwiazdko!
Czytałem
wszystko z góry na dół, aż nagle szybko powróciłem do osoby, której nazwa
musiała mi się przywidzieć. Nie przywidziała.
Dan.
To
było niewiarygodne, nierealne. A jednak jak najbardziej się wydarzyło. Był też
moim obserwatorem od dokładnie piątku, czyli momentu, gdy sam do niego
napisałem. Od razu chciałem sprawdzić, czy odczytał wiadomość – musiał,
geniuszu – a jeśli tak, to czy odpisał.
Dłonie
drżały mi z ekscytacji, chciałem uwierzyć, że mogło się w ten weekend wydarzyć
coś pozytywnego w czymś, co miało znak zapytania. Zmienił się finalnie w
wykrzyknik, bo w skrzynce czekały na mnie aż dwie wiadomości od chłopaka. Jedna
z tego samego dnia, którego napisałem, a druga z tej nocy.
Szybko
zabrałem się za odpisanie. Miałem dość problemów, dlatego wolałem posłuchać o
kimś innym niż sobie. Żadnych porad, żadnych zwierzeń z mojej strony. Dan
wreszcie się odezwał i wyglądał na zniecierpliwionego odpowiedzi. To mi
schlebiało. Potrzebowałem go bardziej, niż przypuszczałem, był cenniejszym
człowiekiem od reszty świata, któremu teraz stawiałem czoła.
Krok
po kroku.
Ale
stawiałem.
A
raczej planowałem to zrobić.
Wysłałem
wiadomość, potrzebowałem rozmowy na żywo, ale domyślałem się, że skoro u Dana
była godzina wcześniej na zegarku niż u mnie, to mógł najzwyczajniej w świecie
o szóstej rano w niedzielę spać. Każdy normalny śpi tylko nie ja. Do normalnych
nie należałem, to już ustalone i zaklepane.
Czekanie
i gapienie się bez sensu w ekran nie przyspieszyłoby pobudki chłopaka, dlatego
– z braku apetytu – postanowiłem sprawdzić apkę do rozmów, na której tkwiłem ze
sportowcami i Loli. Thekla jako jedyna chyba wolała rozmawiać ze mną jedynie
drogą instagramową. Nic mi do tego, śledziłem wszystko bez problemu.
Ledwo
kliknąłem chat, a już dostrzegłem zielone kropki świadczące o dostępności
Bastiana, Rika i Esbena. Prowadzili ze sobą jakąś rozmowę głosową, chociaż
mieszkali w tym samym akademiku. W jednej chwili wydało mi się to absurdalnie
zabawne, ale przestało takie być, gdy w polu tekstowym pojawił się rozkaz od
Rika:
Reeeeemi!
Potrzebuję twojego ucha, bo z nimi się nie da!@!
Mimowolnie
uniosłem kącik ust, a potem szybko śmignąłem po słuchawki do sypialni. Siostra
dalej spokojnie spała, a nawet pochrapywać zaczęła, gdy ja wyjąłem z małej
kieszonki torby słuchawki. Poplątane, a jakże. W drodze do kuchni udało mi się
je rozszypłać do tego stopnia, że mogłem wsunąć je do uszu i do gniazda
telefonu. Nawet nie dostawałem skrętu szyi! Czasem długi kabel to zmora i
ratunek zarazem.
Dołączyłem
do ich konwersacji, dziękując, że nie włączyli kamer, jak lubiły to robić Anja
i Zoe. Na samą myśl o nich poczułem wyrzuty sumienia. Przegoniłem szybko ten
problem, aby skupić się na chłopakach.
–
Cześć.
–
Remi, dobrze, że jesteś – ucieszył się z płaczem Rik. Wiedziałem, że bardziej
udaje, niż prawdziwie cierpi do tego stopnia, ale ja też udałem powagę i
przejęcie.
–
W czym ci pomóc?
–
On chce wyjść za mąż! – rzucił wymownie Esben.
–
Ożenić się – poprawiamy go trzej zgodnie.
–
Bez różnicy. Liczy się fakt, a fakt jest taki, że człowiek ma dwudziestkę i
mówi mi, że chce z czterdziestolatką ślub brać. Ja go potrzebuję w drużynie, a
nie przy kojcu z bachorem.
–
No widzisz, o tym mówiłem – żalił się Rik. – Oni nie są obiektywni, bo patrzą
na mnie jak na pionka w grze. Dla nich szczęście graczy mało istotne. I swoją
drogą nie czterdziestolatkę, a trzydziestoparę.
–
Jakie szczęście? – pytał z rozbawieniem Baz. – Nie możesz być szczęśliwy w
małżeństwie w tym wieku!
–
Ty nawet nie zaliczyłeś nikogo od początku roku. Z prawiczkiem studenckim nie
rozmawiam o związkach – dociął mu z przesadną grą aktorską. Słowa jednak
brzmiały dość podobnie do mojego doświadczenia.
–
A skąd wiesz, że ja nie zaliczyłem? – dziwił się. – Może robię to po kątach.
–
Po kątach to można bąki puszczać – odpowiedział mu Esben.
Trudno
było się powstrzymać, w końcu zacząłem się śmiać na głos.
–
Wyjaśnijcie mi, czemu rozmawiacie głosowo tutaj, zamiast na żywo? Ja jestem
poza kampusem, a wy? – spytałem, żeby odciągnąć uwagę od mojego braku powagi.
–
Ja jeszcze śpię – odezwał się Baz, a w tle właśnie coś zaszeleściło, co kazało
mi wierzyć, że była to ciepła kołdra. – Nie mam ochoty wstawać przed
osiemnastą, dopiero wtedy będzie ciekawie.
–
A ja siedzę w barze – wtrącił Esben. – Muszę przygotować wszystko na imprezę
Halloweenową. Kurwa, komedia, mówię wam.
–
Za cicho na bar.
–
Stary, ja tu pracuję, a nie piję – śmiał się. – Muszę rozpakować dostawę, a
zamiast tego pierdolę o ślubie tego idioty. Nie wierzę, że tak spędzam niedzielny
ranek. Z nim.
–
Dzięki, kapitanie – prychnął. – Ja tu mam poważny problem.
–
A właśnie – powróciłem do tematu – jaki to problem?
–
Ślub w święta tego roku czy wakacje przyszłego?
Nic.
Nikt nic nie śmiał powiedzieć, może reszta już wyraziła swoje opinie, a teraz
pozostałem tylko ja. Popierałem zdanie Esbena w kwestii ożenienia się w tak
młodym wieku z tak starszą kobietą, ale kim byłem, aby mu to odradzać? Znałem z
autopsji, że mądrości innych na temat tego, co jest dla nas dobre, wcale nie
były przyjemne w odsłuchu. Prowadziły do nieporozumień, konfliktów lub
zrobienia czegoś, na co nie mieliśmy ochoty, ale dostosowywaliśmy się do
czyjejś wizji naszego życia. No właśnie. Czyjejś. Ludzie chcieli, abyśmy byli
tacy, bo mieli pewne schematy, których się trzymali. Poza schemat wychodziło u
mnie wiązanie się tak poważnym stanem z taką osobą, jak Monica, ale to, że ja
nie byłem na to gotów, nie oznaczało, że mogłem dyktować warunki Rikowi.
Jaki
więc istniał złoty środek na porady, ale nie wciskanie swojego zdania?
Zastanawiałem się, czy w ogóle istniał.
–
Remi? – dopytywał Rik z poważniejszą nutą w głosie. – Jak cię meczę, to wybacz.
W zasadzie zrozumiem, jeśli to obrzydliwe dla ciebie.
–
Petter mnie o to ostatnio pytał – wypaliłem bez zastanowienia. – To znaczy...
nie chodziło o ciebie. Raczej o moje podejście do związków z różnicą wiekową.
–
I jaki masz stosunek? – drążył zaciekawiony Bastian.
–
Nie wiem. To samo powiedziałem Petterowi. Nigdy w takim nie byłem i nie
ukrywam, że średnio się w takim widzę. Ale Rik, to nie znaczy też, że będę
mówił ci, czy masz w to iść, czy nie. Cokolwiek zrobisz, nic mi do tego.
Przepraszam. Oczekiwałeś jasnego poparcia, ale nie chcę cię popychać w coś, o
czym nie potrafię myśleć, ani nie chcę cię z tego powodu zniechęcać.
–
Remi? – nawoływał Esben.
–
No?
–
Potrzebuję takiego merytorycznego faceta w drużynie. Zapłacę ci za zmianę
kierunku.
–
Dzięki, dobrze mi w filmach – stwierdziłem ze śmiechem.
–
Próbowałem, chłopacy.
–
Remi, wcale twoje słowa nie są dla mnie obojętne – przyznał z powagą Rik. –
Szczerze powiedziawszy, ja też się w tej relacji nie widziałem miesiące
wcześniej. Chyba odkryłem jakiś swój fetysz, chuj to wie.
–
Zerwij z nią, znajdziesz nową – sugerował bardzo wymownie Esben.
–
Taa, łatwo mówić. – Westchnął ze smutkiem. – Do tej pory sport był całym moim
życiem, bez rodziców tylko to mi pozostało. Drużyna, zwycięstwa.
–
Nie chcesz być sam – szepnąłem.
–
Tak, dokładnie tak – ożywił się. – Znasz to uczucie?
–
Całe życie kogoś udawałem, aby nie być. A po rozstaniu rodziców robiłem
wszystko, żeby nie zawieść taty – zamyśliłem się na chwilę. – Można więc
powiedzieć, że znam to uczucie.
–
Jak tam u rodziny? Dodałeś fajne zdjęcie. To twoja siora? – zmienił temat
Bastian.
W
jego głosie zamajaczyła dziwna nuta. Słyszałem podobne, gdy byłeś w trakcie
poważnego tematu, a ktoś, zamiast drążyć – co nie wynikało z braku kultury – po
prostu postanawiał nieco zboczyć z kursu.
–
Tak. Tata związał się z kimś. A ja wreszcie nie jestem jedynakiem.
–
Czekaj, bo są kwestie, które musimy ustalić teraz – wciął się zdecydowanie
Esben. – Dick, nie jesteś też fetyszystą w drugą stronę wieku, nie?
–
W drugą stronę... – powtórzył cicho, a zaraz zachłysnął się powietrzem. – Ty
chyba na łeb upadłeś! Lubię dojrzałe owoce, a nie kiełkujące! Esben, Chryste,
to obrzydliwe. Nie sugeruj mi takich rzeczy.
–
Świetnie. Remi, twoja siostra oficjalnie jest bezpieczna. Nie ma za co.
–
Świry – skomentował krótko czarnowłosy.
A
potem gładko przeszli do tego, co robili w ten weekend. Esbenowi skończyła się
przerwa, a my słyszeliśmy w tle jego postękiwania i odbijające się od siebie
butelki. Bastian niby zaczął sprzątać w pokoju, bo poczuł się zobowiązany do
robienia czegokolwiek, skoro jego kapitan od rana harował na swoje stanowisko.
Opowiadali z przejęciem o zbliżających się zawodach, od których zależały w
jakimś stopniu ich wyniki semestralne. Dzięki też wygranej z trzema drużynami
mogli dostać się do meczu z jakąś sławną i silną drużyną z Bergen. Nic z tego
nie rozumiałem, bo ja i sport byliśmy sobie obcy. Zresztą, mając za ojca
artystę, a nie fana, który jeździłby na każdy mecz, to raczej trudno o
zamiłowanie w tej dziedzinie. Co nie było niemożliwe, ale mniejsze na to szanse
się objawiały.
–
Esben? – nawoływał z dziwną niepewnością w głosie Rik.
–
No? – stęknął, najpewniej coś podnosząc.
–
Kto w tym roku... no wiesz... zajmie się Olaiem, skoro Pett wyjeżdża?
Coś
łupnęło od strony Esbena, a z naszej zapadła cisza. Chciałem zadać pytanie, ale
wolałem chwilę odczekać na więcej informacji. Znów przez ciało przeszedł mnie
dreszcz na wspomnienie ostatniego spotkania z tym facetem. Mimo wszystko
chciałem spotkać się z nim ponownie. Musiałem go zrozumieć i udowodnić, że jego
choroba nie była dla mnie problemem, mogłem mu pomóc. Jakoś.
–
A Olai potrzebuje opiekunki? – odpowiedział pytaniem. – Posłuchaj, to, co
postanawia sobie Pett z Hectorem, to nie jest nasza sprawa. Ani jednego z nich
nie wypiszemy z drużyny z trenerem tylko dlatego, że mają dorosłego faceta pod
okiem.
–
Wiem – mruknął ponuro. – Zastanawiałem się tylko... co wykombinują. Wolałbym
nie wracać na zgliszcza.
–
Mówimy o jednym człowieku – przypomniał Bastian.
–
Ten człowiek w zeszłym roku prawie zabił Luca, a tym samym pozbawił nas
głównego rozgrywającego.
–
Mieliśmy do tego nie wracać. Koniec tematu, panowie.
W
słowach Rika kryła się uraza, ale przede wszystkim lęk. Już w chwili, gdy
ostrzegał mnie przed nim, był wyczuwalny. Teraz na nowo rozpaliło się to, co
zostało ugaszone dawno temu; niepewność tego, co zastanie po powrocie. W
chwili, gdy Olaia nikt nie będzie nadzorował – a najwidoczniej czynił to Petter
– mogło stać się wszystko. W mniemaniu Ricka. Z jakiegoś powodu nie potrafiłem
go wyśmiać, bo i ja czułem, że Pett odgrywał w życiu chłopaka większą rolę, niż
chciałby przyznać. Może i miał własny dom poza kampusem, ale zdążyłem zauważyć,
że wracał tam tylko na niektóre weekendy. Poza tym ta dziwna stanowczość i
surowość w tonie kapitana dawały znać, że jedno słowo lub pytanie więcej, a
mieliby przechlapane przy najbliższym spotkaniu. Ewentualnie nie chciał, abym
to ja się dowiedział za dużo.
–
Muszę kończyć. Zakupy same się nie zrobią, a zaplanowałem z Kristin oglądanie
filmów.
–
Pewnie, korzystaj z wolnego – poparł mnie Bastian. – Ja też wreszcie biorę się
do nauki na sesję. A potem z czystym sumieniem mogę się bawić na imprezie.
–
Sesję, która jest za miesiąc – przypomniał mu Rik.
–
Tobie też by nie zaszkodziło zaczęcie już teraz – skarcił go Esben. –
Powinienem dać ci zakaz wstępu na imprezę. A co do ciebie Remi, to do
zobaczenia na kampusie.
–
Ta, powodzenia wam wszystkim – pożegnałem się. – I strasznego Halloween, bawcie
się upiornie.
–
Chłopak umie w życzenia, szacunek – skomentował Rik.
Posprzątałem
po swoim śniadaniu, aby potem wskoczyć szybko w czyste ubrania i móc zrobić
małe zakupy. Co prawda chodziło tylko o popcorn i lody, ale bez tego nawet ten
jeden film mógł być nudny. Kristin sama wpadła na pomysł, abyśmy południe
spędzili z mamą i tatą w salonie. Dopiero potem planowałem im trochę pomóc w
przystrojeniu domu, aby dzieciaki wiedziały, że u nas mogli spodziewać się
jakiegoś cukierka. Lub owocu, jak to zadecydowała Linda. Podobno lubiła dawać
dzieciom wybór, bo nie każdy mógł raczyć się słodyczami. Starsi jeszcze o
naszym filmowym planie nie wiedzieli, ale przeczuwałem, że nie będą mieli nic
przeciwko. A ja mogłem dzięki temu nie martwić się szybkim powrotem do
problemów.
Sklep,
który mieścił się przecznicę dalej, był otwarty w niedziele, za co dziękowałem
prywaciarzowi, za jego sknerstwo.
Rabaty?
Nie znał tego słowa.
Dzień
święty? Kto jest świętym?
Z
uśmiechem wkroczyłem do jego sklepiku, a jeszcze większy się stał, gdy
mężczyzna mnie rozpoznał i hamował unoszenie się kącików ust. Lubił mnie za
częste wydawanie na jego interes mniejszych lub większych sum. Poza tym u niego
były naprawdę dobre lody śmietankowe, których nigdy nie widziałem w innych
sieciówkach. Fakt, że żądał za nie kolosalnych sum – zawsze się zmieniały – ale
były tego warte. Jedyny jego minus – lub nie, zależy od człowieka – było brak
powodów do świętowania ostatniego dnia października. Nie tolerował Halloween i
mógłbym przysiąc, że każdy, kto wchodził do jego sklepu tego dnia w stroju lub
charakteryzacji, dostawał zaatakowany nie tylko gburowatością, ale też krzywym
spojrzeniem. Dlatego nie dziwił mnie brak ozdób lub specyficznych przekąsek,
które dostępne były tylko podczas tego szczególnego czasu.
Sięgnąłem
lody z lodówki, zatrzasnąłem drzwiczki i podszedłem do lady. Poprosiłem
staruszka o dwie paczki popcornu, a ten bez marudzenia je podał i skasował.
Zapłaciłem odpowiednią kwotę, życząc miłego dnia i prawiąc komplement, że
sklep, jak i właściciel się nie starzeją.
–
Za to ty robisz się coraz głośniejszy. Ja od początku wiedziałem, że pójdziesz
w show-biznes.
–
Spokojnie, nie planuję nagrywać staruszków – zapewniałem ze śmiechem, za co
dostało mi się pogrożeniem palca.
Wyszedłem
szybko ze sklepiku i pobiegłem do domu, aby się trochę rozgrzać. Wygodne buty
zawsze były atutem w zwykłym stroju, bo nigdy nie wiedziałeś, kiedy najdzie cię
ochota na bieganie. A niestety, miałem w sobie dziwne pokłady energii. Może
składowałem ją na moje problemy, ale coś przeczuwałem, że jeśli nie zużyłbym
jej szybciej, wcale by mi nie pomogła. Podczas filmu niecierpliwiłbym się do
tego stopnia, że zerkał nerwowo na zegarek. Odliczał minuty do wyjazdu, chociaż
sam sobie nie ustaliłem konkretnej godziny.
Jedno
było pewne; tego dnia musiałem wrócić, nie ma przebacz.
Komentarze
Prześlij komentarz