Believe it Cz.28
Wszedłem
do mieszkania akademickiego bez problemów. Drzwi nie były zaryglowane, nie
musiałem używać własnych kluczy. Oczywistym więc było, że Urlik znajdował się
wewnątrz i nie uniknę rozmowy. Najchętniej pochwyciłbym strój sportowy i
poszedł od razu na siłownię, ale nie ukrywam, że byłem wtedy zmęczony nawet
tym. Już nie kryłem swojej słabości, akceptowałem ją, ale to nie oznaczało, że
było się czym chwalić. Może bliżej mi było do szczeniaka niż odpowiedzialnego
dorosłego. Czy wiek w ogóle miał prawo określać cię mianem dorosłego bez twojego
zdania? Miałem za parę miesięcy skończyć dziewiętnaście lat. I co? Czy nagły
przeskok liczby z jednej na drugą zmuszał mnie do porzucenia pewnego trybu
życia na rzecz tego, czego się wymagało? Czy potknięcia w tym wieku były
krytykowane, a dwa lata temu każdy winił rodziców, a nie dziecko?
Mój
tata nigdy nie odpowiadał za moje czyny, mama tym bardziej. Wychowali mnie
najlepiej, jak potrafili. Każde ubytki to wina zmian w świecie. Mogłem sam
odkrywać należyte odpowiedzi, samemu doznawać zła i dobra. Parzyć się i
przestrzegać przed moimi błędami nowych na tej ścieżce.
Tak
więc nie udawałem, że uciekanie nie było moją cechą charakteru. Mogłem starać
się zapanować nad tym odruchem, ale dlaczego miałem go ukrywać? Taki byłem. Ze
skazami.
Potłuczony
chłopiec.
Im
usilniej starałem się skryć swoje rysy na charakterze, tym gorzej wychodziły na
tym moje relacje z ludźmi. Albo ktoś miał mnie polubić całokształtem, albo
schodzić z drogi. Dzięki Danowi pojąłem, że zawsze znajdzie się ktoś, kto
pokocha nas w całości z ubytkami. Tylko to dawało mi siłę do wstawania każdego
dnia, do nieprzyklejania maski sztucznego uśmiechu. Bycia skomplikowanym
publicznie.
Zamknąłem
za sobą drzwi, odstawiając torbę pod szafkę z butami. Omiotłem spojrzeniem
półmroczne pomieszczenie, które robiło nam za kuchnię, jadalnię i salon. Nie
paliło się żadne światło, ale sączyło jakieś zza drzwi do naszej sypialni.
Dzięki temu, że były one przymknięte, Urlik zapewne nie usłyszał mojego
powrotu. Miałem zatem chwilę na oddech.
A
tak liczyłem, że akurat dziś się zabawiasz.
Podszedłem
do lodówki, gdzie jak zawsze zastałem zapas schłodzonych butelek wody. Urlik
nawet pod moją nieobecność odbierał te serwowane dla mnie, bo zapas się
powiększył od mojego wyjazdu. Co prawda nie miałem ochoty jeszcze bardziej
ochładzać swojego zmarzniętego ciała, ale wolałem to, niż nagłe hałasowanie i
wstawianie wody na jakąś herbatę. Musiałem tylko nawilżyć usta, gardło, żeby
jakiekolwiek nowe słowa mogły wyjść na wierzch. Jedna konfrontacja z Olaiem,
chęć ulegnięcia mu, byle tylko odwlec spotkanie z Urlikiem... Tak kusząca
propozycja, ale nie mogłem. Musiałem nad sobą zapanować, musiałem się postawić
i zacząć w końcu udowadniać szczerość własnych intencji. Zresztą to nic
skomplikowanego, skoro bycie dziwką paliło mi zmysły jak szalone. Może Urlik
lubił takie przygody, mnie one wadziły.
Światło
wypełniło pomieszczenie, gdy lampa na suficie została zapalona. Zagryzłem mocno
wargi, żeby zapanować nad odruchem paniki, która podjadała moje nerwy. Sączyła
mi niebezpieczne scenariusze końca naszej znajomości. Od jak dawna pozwalałem
truciźnie jątrzyć się w moich wątpliwościach. Nie, to wątpliwości były
trucizną. Dzięki niej z łatwością wolałem samemu zerwać, niż być ofiarą
zerwania. Skrzywdzić, nim ktoś skrzywdzi mnie.
Odwróciłem
się powoli. Urlik stał pomiędzy sypialnią a pokojem i patrzył na mnie pobladły,
zmartwiony. Serce na nowo zaczęło z każdym biciem boleć coraz bardziej.
Krzywdziłem każdego. Cierpiałem wraz z nimi. A mimo to musiałem przy tym trwać,
aby każdy – dosłownie, kurwa, każdy – zaczął w końcu widzieć moje szczere
pragnienia. Nie chwilowe, a takie, które miały być moją długoletnią
przyszłością. Byłem gotów przyjmować zaniepokojenie innych, ich zdanie, ale nie
wymuszanie na mnie egzekwowania wszystkiego, co każą mi zrobić. Ścieżka, którą
chciałem kroczyć... była moją ścieżką. Wszyscy, którzy chcieli mnie z niej
zrzucić, mogli się pierdolić.
–
Czemu tak stoisz? – odezwałem się pierwszy, żeby wreszcie przerwać tę ciążącą
nam obu ciszę.
Pociągnąłem
solidny łyk z butelki, nie odrywając od niego oczu. Starałem się ze wszystkich
sił panować nad każdym mięśniem w moim ciele, który zdradziłby, jak bardzo
byłem wyczerpany samotnością, zrozpaczony ich bólem, który zadałem. Cała moja
postawa musiała emanować pewnością, ale i swobodą.
Ot,
wróciłem. Nic się nie stało. Nie czuję skruchy, ani złości. Trwam przy swoim,
więc wycofaj się albo powrócimy do punktu, w którym znaleźliśmy się w piątek
rano.
Chyba
mi się udało, bo przez jego twarz przemknął cień zawodu. Opuścił napięte
ramiona, przygarbił się. Stał bardziej wątły, niż wskazywałaby na to jego
sylwetka atlety. Mój przyjaciel podupadł przeze mnie.
Mentalnie
wrzuciłem szpony sumienia wprost do ogniska duszy. Do rdzenia mojego motywu
walki. Toczyłem bitwę za bitwą na tej okropnej wojnie. Były ofiary, musiały
być.
–
Ty... – zaczął ochryple. Jego wzrok błądził po podłodze, nie miał odwagi unieść
go na nowo na moją twarz. To bolało. – Pokłóciłeś się z Zoe.
–
Żadna nowość – odparłem bez emocji. Wzdrygnął się.
Przestań.
Nie
mogę przestać.
–
Powiedziałeś...
–
Wiem, co jej powiedziałem.
Wolałem
to ukrócić, bo nie byłem w stanie tego ponownie usłyszeć i to z ust
przyjaciela. Egoistycznie uciekałem przed sobą samym.
–
To ty ją w to zaangażowałeś, Urlik – przypomniałem mu z zimnym wyrachowaniem,
które sporo kosztowało mojej gry aktorskiej. – Po co? Dlaczego nasze kłótnie
donosisz jej? Czy nie jesteśmy odpowiednio dojrzali, żeby rozwiązać to sami?
–
Nie powiedziałem jej tego, żeby na ciebie naskarżyć! – bronił się z żalem tak
wielkim, że niemal cała moja bańka pękła. Zwłaszcza na widok tych zmęczonych
oczu, które podniosły się wreszcie.
–
Dlaczego ona zawsze musi między nami być! – wrzasnąłem, odkładając butelkę na
blat. Dzięki temu wywołałem u niego tylko kolejne wzdrygnięcie. – To nasza
przyjaciółka czy twoja matka? Dlaczego mam odbierać od niej telefony, gdy nie
chcę bardziej tonąć w gniewie? Kto dał jej prawo się wtrącać, gdy nawet jej tu
z nami nie ma, Urlik!
–
Nie... nie chciałem... – wychrypiał ze łzami w oczach. – Chciałem tylko porady
kogoś z zewnątrz... Kogo jak nie naszych przyjaciółek, Remi? Kogo miałem pytać?
Kto zna nas w tym samym stopniu, że mógłby... mógłby wskazać prawdę?
–
Jaką, kurwa, prawdę?! – Wytrzeszczył oczy na syk z mojej strony. Całe wyrzuty
sumienia zniknęły z mojej strony. Byłem prawdziwie zły. – Chciałeś przyklasku?
Och, tak. Masz rację, Urliku, Remi nie powinien robić tego, na co ma ochotę. To
on jest zły, ty postępujesz dobrze.
–
Remi! – podniósł głos pełen rozpaczy. Łzy pociekły po jego twarzy. Jeden mały
krok postąpił do przodu.
–
Urlik! – odkrzyknąłem. – Jesteś moim przyjacielem! To miano nie daje ci prawa
decydowania za mnie, z kim mogę rozmawiać! Nie mam nic do twoich panienek, więc
ty masz się zamknąć, gdy poszedłem w jedną osobę!
–
Ta jedna osoba cię skrzywdzi wcześniej czy później – stwierdził nieco ciszej.
Może wyzbył się wszystkich sił na walkę ze mną.
–
Doprawdy? – Prychnąłem pogardliwie, wbijając tym samym kolejny sztylet między
nas. – Póki co ranicie mnie tylko wy. Najwidoczniej nic o mnie nie wiesz,
Urlik. Może nie próbujesz nawet moich zmian akceptować, a ja twoje muszę.
Patrzyliśmy
sobie w oczy. Teraz toczyliśmy walkę w ten sposób. Kto pierwszy ustąpiłby, ten
by przegrał. Ten musiałby przyznać drugiemu rację, podkulić ogon i się wycofać.
Ja nie miałem zamiaru ustępować.
W
gruncie rzeczy to żaden z nas nie ustąpił do czasu, aż nie usłyszeliśmy
chrząknięcia. Gwałtownie dzięki temu spojrzeliśmy na moje lewo, gdzie przy
drzwiach wejściowych czaił się Petter. Tego dnia miał na sobie szary dres z
niebieskimi paskami tu i ówdzie. Jego blond włosy były roztrzepane, jakby
dopiero co wstał. Odcisk po poduszce mógł potwierdzać tę tezę. Teraz jednak
mierzył nas wzrokiem bez cienia zainteresowania. Znużony, apatyczny. Typowy
Pett.
–
Słychać was na parterze – stwierdził, zawieszając na Urliku wzrok, ale następne
słowa kierował do mnie: – Wróciłeś.
–
Nie chciałem. Sorry, że cię obudziliśmy – odezwałem się ze skruchą, którą nadal
szczelnie otulała złość. To sprawiło, że Pett przeniósł lodowe oczy na mnie.
–
Niezła dedukcja.
–
Już będziemy ciszej – wtrącił Urlik, a ja doskonale słyszałem, że w tych
słowach ukryty był przekaz.
Kazał
w ten sposób wyjść z naszego mieszkania. Poczułem nikłe rozbawienie, że mój
przyjaciel nagle znalazł w sobie siłę na wyganianie innego faceta. Istotnie,
ten człowiek się zmieniał. Trucizna w moich myślach nie wzięła się znikąd.
Byliśmy obaj innymi ludźmi niż przed wakacjami. Nowe środowisko i doświadczenia
nas zmieniły. Może moja przyszłość stała na lewo?
Petter
w dwóch większych krokach zbliżył się do Urlika, a ja instynktownie do nich
niemalże podbiegłem. Zakryłem przyjaciela w połowie własnym ciałem, patrząc
nieustępliwie na blondyna. Ten uniósł nieco brew, spoglądając na mnie. Badał,
próbował zrozumieć.
–
Pogadamy innym razem, Pett – obiecałem mu.
A
on uwierzył.
Skinął
mi głową, posyłając krótkie spojrzenie Urlikowi, jakby ten miał się mieć na
baczności, bo go wkurwia. Odwrócił się i wyszedł jak duch z naszego mieszkania.
Poruszał się bezgłośnie, dlatego nasze krzyki i kipiąca złość idealnie
maskowały jego kroki. Sam fakt, że przyszedł do nas, nie zapukał, a wkroczył w
środek akcji... Petter naprawdę potrafił przerażać.
–
Dla... Dlaczego stanąłeś między nami? – spytał drżącym głosem.
Odwróciłem
się do niego frontem. Czuliśmy upływ energii, tej negatywnej i neutralnej.
Nasze ciała miały dość potyczki słownej.
–
Bo w odróżnieniu od ciebie, ja nie proszę osób trzecich o interwencję w naszych
sprawach.
To
była prawda i fałsz. Owszem, nie chciałem wplątywać kogoś trzeciego, żeby nasz
konflikt rozwiązał, ale przede wszystkim Urlik dalej był mi bliski. Dalej
widziałem tego przestraszonego chłopaka, którego prześladowano, który nie miał
prawdziwego męskiego przyjaciela, który niczego od niego nie chciał w zamian.
Wykorzystywany, prześladowany, wyśmiewany. Zachowałem się tak, jak zawsze.
Stawanie przed nim i chronienie go było moją naturą.
Na
domiar złego Pett był nieobliczalny, dalej nie potrafiłem go rozszyfrować. Skąd
miałem mieć pewność, czy nie usłyszał tego ukrytego rozkazu wypierdalania?
Wręcz przeciwnie: czułem, że zdawał sobie sprawę ze wszystkiego.
Podejrzewałem
go o jakiś dar. Nie zachowywał się jak przeciętny człowiek,
który ma intuicję. Dokonywał nieomylnych wyborów, podążał jedynie wyboistą
ścieżką. Jeśli faktycznie był chory i to nie był dar, to poważnie by mnie
zaskoczył. Czy ludzie z tak silną wolą robienia wszystkiego na przekór naprawdę
istnieli?
~*~
Sytuacja
po wyjściu Pettera nie należała do miłych. Urlik był cały roztrzęsiony,
siedział dosłownie jak na szpilkach. Lekkie skrzypnięcie mojego krzesła
wywołało u niego, leżącego na łóżku, wstrząs. Patrzył na mnie, jakbym co
najmniej wystrzelił z pistoletu. Może spodziewał się z mojej strony skoku na
siebie i wydrapanie oczu? Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Wiedziałem
tylko, że takie krążenie wokół siebie jak sępy to nic zdrowego. Prowadziliśmy
razem kanał. Byliśmy wspólnikami. To właśnie dlatego najpierw przejrzałem
kanał, planowane filmy i maila, a dopiero potem odwróciłem na niego głowę.
Siedział
z nosem w telefonie. Może coś oglądał, może czytał. A może z kimś rozmawiał.
Dawniej istniała między nami cisza, nasze własne sfery prywatności, chociaż
siedzieliśmy obok siebie. Teraz to była nieprzyjemna odległość, brak prawa do
znania jego myśli i zajęć.
–
Co z twoim kuzynem? – spytałem, widząc wcześniej na kanale filmy, których na
pewno nie nagrywałem.
–
Co?
Był
zaskoczony, że się do niego odzywam, jak gdyby nigdy nic.
–
W planowanych widzę nowe filmy. Przesłał ci do montażu?
–
Ach tak. W piątek. Od wczoraj siedziałem nad tym i montowałem. Nie ustaliłem
dnia publikacji...
–
Myślę, że powinniśmy zaplanować na grudzień.
Odwróciłem
się do ekranu laptopa, żeby od razu zająć się ustawieniem dat publikacji. Do
końca listopada nie mieliśmy aż tak dużych problemów, skoro stare trzy nagrania
czekały na swoje pięć minut sławy. Mogłem odetchnąć z ulgą, że do końca roku
nie czekały nas wyjazdy, jedynie szukanie czegoś w najbliższym otoczeniu i
miastach.
Sesja.
To jej musiałem się oddać w listopadzie. Całe szczęście mogłem.
–
Serio masz siostrę?
Zerknąłem
na niego nieco zbity z tropu. Domyślałem się, że Anja musiała wszystkich
powiadomić a zdjęcie na insta tylko potwierdziło słowa. Doceniałem gest, że
chciał gadać, nawet jeśli nasz konflikt nie został rozwiązany, a zamieciony pod
dywan. Wiadomym było, że w końcu znów do tego powrócimy przy najmniejszej
iskrze. Nie tylko ja miałem zdolność do uciekania najwidoczniej.
–
Tak. I kolejną macochę. Linda jest w porządku, pasuje do taty.
–
Czy to ten moment, gdy Remi pobłogosławi też związek biologicznej matki?
Starał
się zażartować, słyszałem to w napiętej strunie, w bladym uśmiechu i błysku w
oku, który niemal wysyłał mi sygnał, abym pochwycił tę próbę pogodzenia.
Chociaż na ten wieczór. A może kilka dni przy dobrych żaglach.
–
Zastanawiałem się... no nad wakacjami na wyspie.
–
Dobrowolnie? Na miesiąc?
Zrzucił
nogi z łóżka, aby móc na mnie patrzeć bez dostania skrętu szyi. Ja oparłem się
łokciem o oparcie i przekrzywiłem na krześle. Podjąłem tę próbę.
–
Nie wiem, czy na miesiąc, ale chcę tam wrócić nie tyle do mamy, co do tych
ludzi. Ja... czuję więź z tym miejscem. – Zrzuciłem jakiegoś paproszka z
biurka. Wszystko było lepsze od patrzenia w jego oczy. – Dan też może będzie.
–
Romans z Danem? – wypalił bez zastanowienia.
Rozwarł
powieki, zdając sobie sprawę, jak bardzo niechcący powrócił do źródła problemu.
Jak wcześniej wspominałem, nie mogliśmy krążyć wokół tego bez wszczynania
iskier.
Uśmiechnąłem
się kwaśno, ale w żaden dodatkowy sposób nie wyraziłem ciałem, że tego właśnie
po nas oczekiwałem. Nawet jeśli to bolało.
–
Rozmawiałem dziś z Danem i życzył mi powodzenia z Olaiem. – Uniosłem oczy, aby
ocenić jego reakcję na kolejne słowa. – Wspiera mnie w moim postanowieniu.
Otworzył
usta, chciał coś powiedzieć, o coś dopytać, ale chyba rozsądek podpowiedział
mu, aby odpuścić. Wyraźnie nie był zachwycony obrotem spraw, a ja użyłem Dana
jako argumentu tylko dlatego, żeby udowodnić im, że istniała choć jedna osoba,
która mnie rozumiała. Dan mógł myśleć sobie coś zgoła innego od wypowiedzianych
słów, ale działało to na tej samej zasadzie co moje podejście do związku Rika z
Monic. To, że ja nie wyobrażałem sobie takiej relacji, nie oznaczało, że będę
go potępiał. Cokolwiek postanawiał, wierzyłem w jego własne plany. Może miał
się na nich przejechać, może ja miałem przejechać się na wybraniu Olaia. Tyle
że to miał być mój błąd. Jeden z wielu w życiu. Życie pod kloszem pozbawione
było barw. Bez ryzyka. Bez ufania samemu sobie.
Wyłączyłem
swojego laptopa, lądując w łóżku krótko przed północą. Urlik zasnął dobrą
godzinę przede mną. Może i uderzył w nas konflikt, którego jeszcze nigdy w
sumie nie mieliśmy między sobą, ale chciałem wierzyć, że gdy uporamy się z tym,
razem, wyjdziemy z tego silniejsi. W końcu relacja bez kłótni to fikcja. Nic
zdrowego.
Komentarze
Prześlij komentarz