Believe it Cz.29
Trzeci
listopada, środa. Minęły raptem trzy pieprzone dni od mojego powrotu na kampus,
a ja czułem się jak dziecko wypuszczone na wolność. Dziką wolność. Znów byłem
upojony gwarem, ale tym razem pozytywnie. Muzycy, którym sam wrzucałem co nieco
do wystawionych przedmiotów na napiwki. Czasem były to kapelusze, futerały, ale
trafiło się też pudełko po chińszczyźnie. Przyznaję, za kreatywność wrzuciłem
tam więcej niż mniej.
Z
tego powodu już następnego dnia śpiewaczka puściła mi oczko na korytarzu,
gitarzysta pomachał zbyt radośnie z drugiego końca ścieżki. Jego przyjaciele
popatrzyli na niego jak idiotę, a potem zaczęli się śmiać. Jak widać, grajki
zapamiętywali dobroczyńców. Czy coś.
To
było miłe. Ludzie posyłający ci uśmiechy, a nie krzywe miny. Byli
przyjacielscy, wdzięczni. To namiastka życia, które wiodłem przed uniwerkiem.
Gdzie każdego obdarowywałem wszystkim, co dobre, a złe chowałem głęboko w
sobie. Wtedy każdy mnie kochał i potrzebował. Gdy Remi wyszedł z szafy w całej
okazałości, nagle przestał być postrzegany jako ktoś godzien uwagi i czasu.
Wkroczyłem
do biblioteki. Przytrzymałem drzwi, aby pomóc studentowi na wózku przejechać.
Podziękował, chociaż dosłyszałem ukryte „dałbym se radę". Kto wątpił?
Skoro już wchodziłem, mogłem wykazać gram kultury i pomóc. To nie tak, że
planowałem go prowadzić za wózkiem.
Podszedłem
do kobiety za ladą, która tylko kiwnęła mi na powitanie. Musiała mieć dość
studentów, więc nawet nie kusiło jej uśmiechanie lub sprawdzanie. Może nawet
pamiętała mnie lepiej, skoro często tu przychodziłem, czasem coś wypożyczałem.
Tym
razem nie było inaczej. Też chciałem sobie zgarnąć jakiś kryminał na porywający
wieczór. To nie tak, że nauczyłem się wszystkiego na swoje grudniowe
egzaminy... w zasadzie to poświęciłem na naukę pięć minut z tych trzech dni.
Przedłużyłem sobie wolne w jakiś durny sposób.
Kroczyłem
do działu z interesującym mnie gatunkiem, mijając przy okazji długą ławę, przy
której siedziała garstka uczniów. Zamarłem w pół kroku, zaraz cofając się o
dwa. Zerknąłem na osobę najbliżej okna, która patrzyła za nie, jakby miał to
być jej ostatni dzień wytchnienia. Istotnie, dla mnie był. Jeśli uporałbym się
z książką do końca dnia.
Spojrzałem
przed siebie, potem znów na czarnowłosą osobę. Nie obyło się bez westchnięcia
mojej natury ciekawskiej kreatury, która wyczaiła osóbkę, która mogła chcieć
pogadać. Takim sposobem, zamiast szukać pół godziny jakiejś ciekawej lektury,
skręciłem w lewo i siadłem naprzeciwko Bastiana. Nie zauważył mnie. Miałem
pewność, że tylko ciałem siedział w bibliotece, bo umysł dryfował w jakichś
wspomnieniach lub marzeniach.
To
dało mi czas na zerknięcie, co takiego robił wcześniej. Ale nie robił nic.
Siedział luźno na krześle z dłońmi pod blatem. Żadnej książki. Pokusiłem się
zerknąć pod ławę, aby dostrzec przy jego nogach zwykły ciemny plecak. Powróciłem
do jego twarzy. Zatroskanej, zmęczonej i nieco przygaszonej względem jego
normalnej wersji. Ten facet był najbardziej zbudowanym koksem, jakiego
spotkałem na kampusie. Blada twarz do niego nie pasowała. Tak samo, jak w końcu
ścięta grzywka, która tygodnie temu właziła mu bestialsko w oczy. Może nie był
ciemnej karnacji, ale daleko mu było do albinosa. Skóra osoby, która nie lubi
się opalać, ale słońce i tak na przekór muska promieniami odkryte kończyny. W
tym twarz. Zawsze ciepła i pełna życia; teraz tak przykro przygaszona.
Czarna
koszulka na długi rękaw z napisem „this is a white text" opinała jego
mięśnie, więc tylko dzięki temu wierzyłem, że z jego budową ciała nic się nie
stało. Tylko czy byłem gotów słuchać problemów innych, gdy swoich rozwiązać prawidłowo
nie mogłem? Gdy sztucznie kreowałem pokój, aby potem rozpętać burzę?
–
Baz?
Starałem
się cicho zwrócić jego uwagę, ale dalej uparcie wgapiał się na poruszające się
korony drzew za oknem. Pstryknąłem mu przed twarzą, ponawiając jego imię.
Zamrugał przyćmiony, a potem spojrzał na mnie, jakby faktycznie obudzony ze
snu.
–
Zamyśliłem się.
–
Co ty nie powiesz? – sarknąłem, starając się go rozweselić. – Coś się stało?
Pokłóciłeś się z kimś?
Bo
jeśli tak, to mogłem się utożsamić.
Zagryzł
widocznie dolną wargę, analizując chyba sens opowiadania mi o sobie. Nie musiał
tego robić, ale chciałem, żeby miał wybór. Mógł, nie musiał.
–
Możliwe... że od przyszłego semestru... – Spuścił wzrok na stół. – Zostanę
wypisany z listy studentów.
–
Co?
Byłem
zszokowany. Z tego, co ćwierkał Hector czy sam Esben, Bastian był obiecujący
zawodnikiem. Jego obecność w wąskim gronie przyjaciół kapitana chyba najlepiej
temu dowodziła. Nie mogło więc chodzić o złe osiągi... No, chyba że zajęć
niesportowych. Dostanie odpowiednich wyników z pozostałych przedmiotów było
kluczowe do ukończenia roku. Obcy był mi plan kursów sportowców, ale wątpiłem,
aby był on napięty jak mój czy Urlika.
–
Siostra potrzebuje mnie w domu – wyjaśnił, zanim zdążyłem pogrążyć się w
spekulacjach.
–
Co się stało twojej siostrze?
Najczarniejsze
scenariusze pojawiły się w mojej głowie. Jego smutny ton tylko utwierdzał mnie,
że nie mogło to być nic lekkiego. Skoro go potrzebowała, to musiał być przy
niej cały czas.
–
Jej? Nic – odparł z przestrachem, który idealnie odbił się w jego brązowych
oczach. – Nie wyrabia już z bratem. Jak mogę grać i się bawić z kumplami, gdy
ona tam wypruwa sobie flaki, żeby jakoś poskładać braki finansowe.
–
Baz, nie obraź się, ale czy możesz mi to wyłożyć od początku?
Westchnął
ciężko. Było w tym jednym oddechu tyle emocji. Szykował się fizycznie do
zebrania całej opowieści możliwie w małą kupkę najpotrzebniejszych informacji,
aby nie przesadzić z przedstawieniem całego życiorysu. Było w tym zmęczenie.
Podziw. Wstyd do samego siebie.
–
Nasi rodzice zmarli w wypadku samochodowym. Całe szczęście, że siostra była
pełnoletnia i mogła dostać prawa do opieki nad naszą dwójką. Jest najstarsza,
mój brat najmłodszy – dodał, aby uzupełnić. – Miała wtedy narzeczonego, od
początku mu nie ufałem. Reagował na mojego brata jak na osobę z tyfusem. A on
ma tylko downa.
Moje
serce na chwilę przestało pracować. Nie spotkałem się z taką osobą w swoim
krótkim życiu. Na pewno mnie otaczali, ale nigdy drogi nie przecięły się w ten
konkretny sposób, dlatego zacząłem znów wyobrażać sobie zbyt wiele o jego
bracie.
–
Gdy się palant dowiedział, że ona będzie teraz dla nas matką, że zamieszkamy
razem z nią... – zaśmiał się z goryczą. – Rzucił ją. Zerwał zaręczyny i kazał
szukać jelenia, który będzie to znosił. Spadł na nią ciężar utrzymania naszej
trójki. Dziadkowie wspomagali nas finansowo, ale gdy zmarli... skazani byliśmy
tylko na siebie nawzajem. Wiesz – jego głos zmienił się na rozmarzony – od
dziecka chciałem być w reprezentacji kraju. Chciałem biegać po wielkich i znanych
boiskach. Zdobywać punkty. Wznosić się w tabeli klasyfikacji. Być sławnym. Ona
doskonale o tym wiedziała, wspierała mnie w tym. Pozwoliła iść na studia,
pomogła starać się o kredyt studencki, pomogła znaleźć pracę. – Przymknął
powieki, aby zaraz na ławie oprzeć łokcie i schować twarz w dłoniach. – Tylko
że gdy ja się spełniam, ona więdnie. Nie może znaleźć sobie nikogo
odpowiedniego, bo nawet nie ma na to czasu. Wszystko poświęca Idarowi, siebie
stawiając na ostatnim miejscu.
–
Nie stać was na opiekę dla niego?
Zaryzykowałem
tym pytaniem wiele, ale wydawało mi się to rozsądnym zagraniem. Jeśli
znaleźliby pomoc, odetchnęliby oboje. Co nie znaczyło, że traktowałem tego
Idara jako kłopot. Starałem się postrzegać sprawę jego oczami, a w nich
wyraźnie widziałem chęć znalezienia jakiegoś wyjścia dla siostry.
–
Nie – odpowiedział krótko.
–
Czemu czujesz wstyd?
Nie
zastanowiłem się nad tymi słowami, ot, musiałem znać powód jego uczuć. Nawet
jeśli rozchylił dłonie i popatrzył na mnie zaskoczony, że właśnie o to go
pytam.
–
Bo – zawahał się na chwilę – ja nie przynoszę pieniędzy.
–
Jeszcze nie.
–
Remi, to marzenie, żeby być zawodowym graczem. Wiesz, jak daleka droga mnie
czeka do tej rangi? Ile wyrzeczeń i kosztów? Mojej siostry na to nie stać.
Ja... – głos mu nieco zadrżał. – Ja nie mogę po prostu być gdzieś tam, w
świecie, podczas gdy ona opiekuje się Idarem.
–
Mam uwierzyć, że twoja siostra potrzebuje też usidlić cię w domu na dupie?
–
Pracowałbym! – odparł ze złością. – Sytuacja materialna by nam podskoczyła.
–
Ale zniszczyła dodatkowe życie – odbiłem, widząc zaciskające się mięśnie
szczęki. – Jestem w stanie pojąć, dlaczego ci ciężko, bo mi też by było. Ale
czy nie przyszło ci do głowy, że ona poświęciła siebie, włożyła w ciebie
wszystko, co miała, abyś dotarł na szczyt, skąd mogłaby cię podziwiać. Skąd
mógłbyś jej pomagać. Baz, to egoizm. To, co chcesz zrobić.
–
Jak możesz? – spytał. – To chyba moja sprawa, czy chcę...
–
To zawsze jest twoja sprawa – podkreśliłem. – Nie narzucam ci swojego zdania,
ale sugeruję, żebyś zastanowił się, jak bardzo zranisz i... być może
zawiedziesz siostrę, gdy się poddasz.
–
Remi...
–
Proś o pomoc, nie rezygnuj z marzeń, w które też i ona zainwestowała –
powiedziałem, nachylając się nad ławą. – A przede wszystkim porozmawiaj z nią o
tym. Wierz mi, gdy zrezygnujesz, nie będzie odwrotu. Czy będziesz w stanie
patrzeć każdego dnia na jej twarz, którą pokrywa smutek, bo nie udało jej się
zapewnić ci dobrego życia?
–
Skąd pewność, że...
–
Bo wybrała was, a nie tego palanta. – Rozszerzył powieki. – Bo nie walczyła o
faceta, który was obraził. Bo jest z twoim bratem, zamiast korzystać z życia.
Bo wypuściła cię w świat, zamiast prosić o wsparcie na miejscu. Baz... nie
podejmuj decyzji sam. Nie takiej. Esben widzi w tobie potencjał, więc masz szansę
wznieść się w tabeli – powtórzyłem jego słowa z uśmiechem pokrzepienia. – Do
końca semestru sporo czasu. Możesz chociaż obiecać nam obu, że dokładnie
wybadasz sytuację?
–
Jeśli się mylisz... – Pokręcił głową. – Jeśli ona nie pozwoli mi się wycofać tylko
z grzeczności, a... tak naprawdę będzie potrzebowała pomocy...
–
Jasne, to tylko moje słowa, moja teoria – podkreśliłem, powracając do swobodnej
pozy na krześle. – Ale co jeśli jednak to ja mam rację?
–
Powinienem spytać trenera. Jeśli dałby mi chociaż parę procent szans na
przyszłość... – Wreszcie w jego głosie zabawiła determinacja. – Może... może
mógłbym wtedy spytać siostrę, co sądzi. Czy warto.
–
Popieram.
Pokiwałem
energicznie głową, a on wypuścił ciężko powietrze ustami. Uszło z niego to, co
gromadził od początku rozmowy, może od paru już dni. Rozgniewałem go swoją
szczerością, nieco narzucałem swoją wizję, ale absolutnie nie chciałem, aby się
do niej dostosował. Jedynym celem było zasugerowanie, że istniała odwrotna
strona medalu. Nie znałem jego siostry, więc to była tylko spekulacja. Z
jakiegoś powodu nie potrafiłem uwierzyć, że była ona błędna.
Wstałem
cicho z miejsca, chcąc zrealizować cel mojej wizyty. Bastian również wstał,
podnosząc plecak z ziemi i zarzucając ramiączko na jedno ramię. Zrównał ze mną
krok.
–
Muszę cię rozczarować, bo idę po książkę.
Wskazałem
przeciwny kierunek niż wyjście. Nie wydawał się zaskoczony. Widok Petta przy
Bastianie był dość komiczny, a że i ja nie miałem niewiadomo jak lepszej
sylwetki od Czarodzieja, to czułem się jak przykurcz.
–
Swoją drogą, Potter zaprosił cię do siebie? – spytał, przechodząc krok w prawo,
abyśmy znajdowali się po odpowiednich stronach.
–
Gdzie?
–
W sobotę na nocowanie – wyjaśnił, a ja mimowolnie rozchyliłem usta. – Co to za
zdziwienie? Ostatnia impreza nie wypaliła, dlatego chciał zorganizować kolejną
i cię na nią zaprosić. Ale zmienił zasady i następnego dnia mamy pomóc mu
sprzątać.
–
Chyba powstrzyma zaproszenie.
–
Niby czemu?
–
Wtedy szukał mi faceta. Teraz, skoro już jakiś jest, to...
To
go zaprosi.
–
Och – mruknąłem, łącząc kropki w myślach. – No tak. To może jest szansa, że
mnie zaprosi.
–
Pomyślałeś o Olaiu?
Starał
się nie uśmiechnąć, chociaż głos go bardzo bezczelnie zdradzał.
–
Jeśli masz zamiar mnie przed nim ostrzegać... – zacząłem, ale ten uniósł dłoń.
–
Nic mi do tego. Rób, co chcesz. Jak Pett spyta, powiem, że już cię zaprosiłem.
Czuj się tak, jasne? Na konfie pewnie da ci więcej szczegółów.
Skinąłem
głową, zaczynając się kierować na lewo.
–
Ach, Remi? – Odwróciłem się szybko, aby zastać na jego ustach cień uśmiechu. –
Dzięki.
W
mojej piersi rozlało się ciepło. Nie miało to nic wspólnego z moimi zmysłami.
Zwykła reakcja organizmu na miłe słowa, na uśmiech, który ktoś kierował do nas
i tylko my mogliśmy go odczytać. Może w głosie słyszałem wahanie, niepewność co
do tego, jak sprawy się potoczą. Brak wiary w pokojowe rozwiązanie problemów,
ale... tliła się nadzieja. Ta sama, która przywołała na udręczoną twarz
uśmiech. Ta, która pragnęła usłyszeć motywację do walki.
Bastian
z całej piątki był mi najmniej znany, ale chyba nie tylko mi, skoro był w
paczce najświeższy. Równie dobrze kolejnego dnia mógł wpoić sobie te same
rzeczy, które tak usilnie starałem mu się podważyć. Zrobiłem to, co uważałem za
słuszne. Reszta należała do niego, zespołu, trenera i siostry.
~*~
Bastian
miał rację co do imprezy i mojej obecności na niej. Jeszcze tego samego dnia
przed dziesiątą dostałem tuzin wiadomości od Pettera na konferencji grupowej; o
której mam być, co kupić, kogo zezwala mi zaprosić i co mam wziąć na nocleg.
Zasugerował, że mogę spać nago, ale tylko w jego sypialni. Z nim pod kocem.
Jęknąłem, skrzywiłem się i wzdrygnąłem jednocześnie, na co Urlik uniósł
zaciekawiony brwi. Sam fakt, że był środek tygodnia, a on pohamował swoje
podboje seksualne, o czymś świadczył. O czym konkretnym? Wolałem nie pytać.
Odpowiedzią mogłem – nie musiałem – być ja.
Przeprosiłem
go cicho za swoje zachowanie i przeszkadzanie mu w projekcie zaliczeniowym.
Uśmiechnął się, kręcąc głową. Dobrze było widzieć, że chociaż niektóre rzeczy
nam wychodziły: nie wchodzenie sobie w drogę i rozbawianie.
Nowa
wiadomość napłynęła od Petta, zanim zdążyłem stłamsić jego zapał do seksu ze
mną.
„Zapomniałem
wspomnieć, że wolałbym nie widzieć Licka w moim domu".
Zagryzłem
wargi, żeby znów nie wydać bliżej nieokreślonych dźwięków. Istotnie... Pett
oficjalnie wpisał mojego przyjaciela na czarną listę ludzi, którzy go
interesują. Wspominał, że wolał, jak ludzie się go bali, bo miał z ich strony
mniej problemów. Co znowu znegował, jeśli chodziło o mnie; wolał moją sympatię,
aby to mogło działać w dwie strony.
Zerknąłem
ukradkiem na przyjaciela, który w pełni znów koncentrował się nad pracą, o czym
świadczyć mogło chociaż bezgłośne poruszanie ust.
Czy
powinienem jednak go zabrać i wyjaśnić wszystkim, że Urlik nadal był moim
przyjacielem, więc nie mogli traktować go jak wroga? Czy to było w ogóle
konieczne? Jak się tak zastanowić, Urlik nie lubił ani Pettera, ani Hectora. To
nie był świat, w którym było mu komfortowo. Zmusiłem go po części do wejścia,
więc powinienem nigdy więcej nie sugerować ponownie tego ruchu. Nasza relacja i
bez tego była napięta.
Suckmyass:
To było niemiłe. Dlaczego teraz? Wcześniej wlazł.
Thorwithammer:
Bo będzie Olai
Bigben:
A ktoś myślał, że nie będzie? Pett to taka przyzwoitka ;)
Potter:
Możesz zostać moją ;)
Bigben:
Dzięki, wystarczy mi sport.
Przyglądałem
się wiadomościom, które były wysyłane jedna za drugą. Obecność Olaia została
oficjalnie potwierdzona, ale i bez tego nie miałem wątpliwości. Jak słusznie
Esben zauważył, Olai zawsze był w pobliżu Petta, gdy ten nie przebywał na
terenie kampusu. Czy to była jakaś ich pisemna lub słowna umowa? Nie
wiedziałem. Mimo to rudzielec się zgadzał na takie imprezy, więc musiało być
coś na rzeczy. Szantaż, przymus, umowa. To mogło być wszystko. Nawet... zalążek
pokracznej przyjaźni, której nie potrafiłem pojąć rozumem.
Nie
zmieniało to faktu, że spotkanie z tym facetem miało być moim pierwszym od
czasu powrotu. Stresowałem się do tego stopnia, że już czułem wilgoć w
dłoniach, co bardzo mi utrudniało trzymanie telefonu i pisanie. Wiecie... on
mógł mnie odrzucić na forum. Albo znów wplątać się w bijatykę. Tyle rzeczy
mogło się wydarzyć.
Gorących
też.
Znów
jęknąłem, zsuwając się na poduszce. Czułem rumieniec na twarzy. Anja w mojej
głowie, jej sugestie, które zaraz przeobraziły się w gorące sceny
z Olaiem... i mną. Już mieliśmy przygody, ale to coś zupełnie innego, jeśli
wyobrazisz sobie je wśród obcych... w domu Pettera.
–
Remi, na pewno dobrze się czujesz?
Podskoczyłem
na głos Urlika, który graniczył między rozbawieniem a zirytowaniem.
–
Cicho, ja tu przeżywam kryzys.
–
A to nowość jest?
Łypnąłem
na niego znużonym wzrokiem, a ten tylko parsknął i powrócił do pracy. Pod skórą
cieszyłem się, że takie słowa wyszły z jego ust. Nawet jeśli po ich
wypowiedzeniu zrobił się potwornie napięty, analizując potencjalny rozwój
sytuacji. Ulżyło mu, że nie zachowałem się jak dupek i nie potraktowałem tej
zagrywki jako ataku. Mogłem, jasne, ale nawet dzień normalności był jak zażycie
tabletki na uśmieżenie bólu. Wiedziałem, że rana od niej nie zniknie, bo
musiałem ją oczyścić i zaszyć... ale przynajmniej przestawało boleć, nie?
Chociaż do czasu zerwania plastra.
Komentarze
Prześlij komentarz