Believe it Cz.30


Groźby i prowokacja

|w domu Pettera|

Zakupy. Zostałem zmuszony zrobić zakupy z Rikiem. Kierowaliśmy się listą od Pettera, w końcu to on dał nam pieniądze i zapewne wymagał też paragonów, aby wszystko się zgadzało. Inną sprawą było, że to ja robiłem za szofera, bo Rik już od rana był po dwóch głębszych, chociaż nie sprawiał wrażenia upitego, to i tak jego oczy charakterystycznie błyszczały, miał bardziej cięty żarcik i co jakiś czas odpalał mu się zmysł psotnika. Ten człowiek zniszczył mi aktora spidermana. Doszczętnie mi go zniszczył.

Spuściłem go z oczu, żeby szybciej się z zakupami uwinąć. Dałem mu proste zadanie: weź znajdź chipsy, które im zasmakują. Na liście był tylko ogólnie napisany smak. Żadnej marki ani ceny. Pozostawienie tego w rękach kogoś z dłuższym stażem było raczej taktycznym zagraniem.

Oparłem się łokciami o rączkę wózka, starając się oczytać kolejną rzecz z listy. Alkohol się na niej nie znajdował, więc ktoś inny się nim zająć musiał. Może facet Petta? Był chyba starszy od nas. Nie było okazji o to spytać i zacząłem żałować, że tak mało znałem tych ludzi. Pett niby uchylił rąbka tajemnicy swojej... dość specyficznej przeszłości. Bastian też mi powierzył swój problem i zaufał. Hector i Esben byli bardziej otoczeni tajemnicą. Cóż... Rik w pewnym sensie też. Jeśli nie liczyliśmy jego rozterek ślubnych z Monic. Może dlatego chciał się upić? Bo był przytłoczony myśleniem o tym i wolał chlać od rana.

Po sklepie rozległ się nagle pisk. Głośny i zatykający bębenki. Miałem nadwrażliwy słuch, zwłaszcza że ta dziewczyna wydarła się w alejce obok mnie. Za mną. Syknąłem z dłonią przy uchu najbardziej narażonym na krzywdę. Zdenerwowałbym się w innych okolicznościach. Innych. Słowo klucz bowiem w tym pisku było tyle strachu, że instynktownie musiałem tam iść. Mógł to być pająk. Mogły spaść jej drogie perfumy. Wszystko.

Zawróciłem szybko, zostawiając koszyk na boku, aby nikomu nie przeszkadzał. Chociaż chyba tej kobiety nie mogłem pobić względem denerwowania klientów i obsługi.

Wkroczyłem zamaszystym krokiem do alei z przekąskami, aby na prawo dostrzec dziewczynę zatykającą sobie usta dłonią. Na lewo natomiast w dalszej części na ziemi walały się porozrzucane paczki, niektóre zniszczone, co spowodowało rozsypane ich zawartości. Jednak to nie to sprawiło, że krew podeszła mi do skroni w nagłym skoku zdenerwowania, a serce zaczęło wybijać szaleńcze tempo.

Podbiegłem do przodu, popychając jakiegoś chłopaka mniej więcej w moim wieku, więc zapewne był studentem. Może nawet z tego samego uniwerka. Tylko w ten sposób mogłem go odciągnąć od Rika, który był na kuckach i musiał zostać w jakiś sposób znokautowany, bo trzymał się za twarz.

– Co się wpierdalasz?! – syknął na mnie chłopak, któremu dorównywałem wzrostem i mięśniami. Pocieszające.

– Nie wiem, o co poszło, ale uderzyłeś go w sklepie – odparłem z zimnym spokojem, choć krew w moim ciele wrzała. – Radziłbym zapłacić za to, co zniszczyłeś.

– Ja? – Prychnął kpiąco. – To ta oferma wleciała na stojak!

Pochylił się, aby doskonale słyszał, jak ten go nazywa.

– O co poszło, do kurwy? – warknąłem takim tonem, że aż zastygł na sekundę za długo w bezruchu.

Zmierzył mnie ponownie wzrokiem, oceniając zapewne, czy warto się kłopotać z wyjaśnianiem, lepiej obić mnie też, a może jednak odejść daleko od nas. Wygrało chyba to pierwsze.

– To twój kumpel się spruł. A ja grzecznie tylko przyszedłem z dziewczyną – skinął na kobietę za mną – żeby zakupić sobie coś na wieczór.

– Dało ci to prawo do lania go?

– Miałem go zlać na kampusie? – drwił. – Wierz mi, gdybym nie przyjebał mu tutaj, jego kariera szybko by się skończyła. Nie, Pedersen?

Rik w mgnieniu oka postawił się do pionu, sięgnął jakąś puszkę z regału i zamachnął się na twarz nieznajomego. Przysięgam na Boga, że uratował nas od tragedii tylko mój zmysł mrowienia. Poczułem dokładnie sekundy przed tym, zanim się poderwał, że za chwilę wydarzy się coś, co może mieć potężne konsekwencje. Moje nogi i ramiona same ruszyły wbrew mojej woli. Nie wiedziałem, co chciałem zrobić, nie rozumiałem wybiegu w przyszłość. Ale moje ciało rozumiało. Wiedziało, że Rik znokautuje rywala, rozwali mu może czaszkę i wraz z nią pozbawi życia.

Oplotłem go ramionami w barkach, krzycząc jednocześnie do obcego, żeby się odsunął. Zrobił to. Puszka pozostała w dłoni Rika, a ten szamotał się i klął, żebym go puścił. Dziewczyna podbiegła do swojego chłopaka, chwytając go pod ramię. Była przerażona. Kwestią sekund było zjawienie się ochrony. Miałem bardziej niż problemy.

– Rik! – krzyknąłem, starając się nad nim zapanować. – Rik, kurwa, rzuć to!

– Skurwysyn pierdolony! – pluł jadem i śliną. W jego oczach, w jego głosie było tyle nienawiści, tyle chęci walki, że niemal go puściłem i pozwoliłem na wszystko. – Powinieneś zgnić w pierdlu!

– Nie bardziej niż ta dziwka! – odszczekał się, na co jego kobieta się wzdrygnęła. Jeśli do tej pory była blada, teraz przypominała szarego trupa.

– Sam jesteś dziwką! Żałuję, że nie pomogłem Hectorowi cię zajebać!

– Odważny owad! – Parsknął śmiechem.

– Rik, Rik – nawoływałem go spokojniej. – Będziemy mieli problemy. Proszę, zostaw go i chodźmy, dobra?

– Nic nie rozumiesz! Nie wiesz, kim ten śmieć jest!

– Spieprzajcie stąd – warknąłem do nich, skoro uspokojenie towarzysza było trudniejsze.

Skoro nie mogłem uchronić nas od najgorszego, mogłem chociaż pozbyć się źródła problemu. Nawet jeśli ci spoglądali na mnie z niedowierzaniem i kpiną tak jawną, że sam chciałem odebrać tę puszkę, zaufać gniewowi kumpla i podążyć z jego słowami. Kobieta wykazała więcej rozumu, ciągnąć chłopaka do wyjścia z alejki. W chwili, gdy zniknęli z pola widzenia, zjawił się ochroniarz. Tak, jak przypuszczałem.

Z Rika wyparował szybko gniew, najwidoczniej zejście mu z oczu było kluczem do rozwikłania sprawy. Odetchnąłem z ulgą, nawet jeśli ochroniarz kazał nam sprzątać, zapłacić i przeprosić. Zrobiłem wszystko, byle tylko wyjść z tego sklepu. Zapłaciłem z własnej kieszeni, chociaż to nie z niej powinno zostać to uregulowane, ale zagryzłem wargi i po prostu odpuściłem. Rik milczał przez cały czas, wgapiał się w podłogę, jakby zawierała najciekawszą historię życia. Panowała między nami nieznośna cisza. Ja byłem zły i zdezorientowany, on... No jakiś na pewno.

Spakowałem cztery siatki zakupów do bagażnika auta, zatrzaskując klapę mocniej, niż powinienem. Liczyłem, że moje maleństwo się na mnie za to nie obrazi i pozwoli nieco wyładować.

Rik milcząco zasiadł na miejscu pasażera obok mnie, a ja popatrzyłem na jego twarz. Dolna warga mu zaczęła puchnąć, bo znajdowała się na niej czerwona pionowa kreską, z której sączyła się krew. Oprócz tego miał też ją zaschniętą w lewej dziurce nosa, a jego notoryczne pociąganie tylko upewniało mnie, że coś mu do gardła spływało. I to niekoniecznie były gluty. Pokręciłem głową, pozostawiając to bez werbalnego komentarza.

Chciałem odpalić silnik, gdy w głośnikach rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu, a raczej nadchodzącego połączenia. Skrzywiłem się, że będę musiał gadać na głośniku, ale pomodliłem się tylko, żeby to nie była Zoe. Ani tata. I odebrałem, budząc silnik do życia.

– Remi! – krzyknęła uradowana Anja, a ja niemal parsknąłem. Nawet Rik uniósł brwi i spojrzał to na głośniki, to na mnie.

– Anja!

– Jedziesz autem – stwierdziła. – Mam nadzieję, że do mnie?

– Chciałabyś. Jadę na imprezę i obok mnie siedzi kumpel, więc się zachowuj.

Wyjechałem na ulicę z płynną gracją dzięki pustce i odpowiedniej prędkości. Ta harmonia w głosie przyjaciółki była czystą poezją. Nigdy bym nie przypuszczał, że jedno słowo z jej ust, a tak bardzo zapragnę jej obok siebie. Naszych wspólnych bezsensownych potyczek słownych, szalonych pomysłów i przede wszystkim obecności w życiu codziennym.

– Och. Ładny?

– Jestem przystojny – żachnął się, ale na szczęście usłyszałem nutki radości, które zastąpiły złość.

– Na głośniku?! – wkurzyła się. – Sorry, kumplu Remiego, jestem Anja. Najbardziej seksowna i zajebista przyjaciółka.

– Nie mam zdjęcia, ale ufam na słowo.

– Lubię go, nie pierdoli się w tańcu – stwierdziła z pełnymi ustami.

– Co znowu jesz? – spytałem ze śmiechem, zatrzymując się na światłach.

– Wiadomo, że pizzę.

– Naszą? – zaakcentowałem to słowo, jakbym robił jej wyrzut.

– Wiadomo, że naszą, gwiazdo. Wpadłam do domu, bo się za bratem stęskniłam.

– Nie mów mi takich rzeczy, gdy prowadzę. To niebezpieczne! – skarciłem ją z pełnym aktorstwem, na który nabrał się Rik, bo spoglądał na mnie ze zdziwieniem. – Twój brat na pewno nie tęsknił za tobą.

– Bzdura – rzuciła, cmokając. – Przylgnął do mnie tak mocno, że mi prawie dech zaparło. Mama mówi, że to wszystko wina hormonów. Jakie, wy faceci, macie hormony, się pytam? Ja to mam. Ale ty? Masz hormony? Kurwa, kiedy ty miałeś okres, mi powiedz? Kiedy wkładałeś tampona? Ja się pytam, kiedy ci pryszcze na czole wyskoczyły?

– Anja! – parsknąłem, dziękując, że nadal było czerwone. Widziałem, jak Rik zakrył usta dłonią, choć wokół oczu zrobiły mu się zmarszczki od szczerzenia.

– Remi! – zawtórowała mi skowytem. – To poważne pytania. No powiedz, masz pryszcze?

– Mam – odparłem.

– Chuja tam masz – warknęła. – Widziałam twoje zdjęcia, jesteś przystojniejszy, niż cię w sierpniu zostawiłam. Bezczelność, kurwa.

– Masz Castora – przypomniałem jej, opanowując śmiech i wreszcie jadąc dalej. – Nie możesz pytać o przystojność moich kumpli ani chwalić mojej.

– Co ty mi tu insynuujesz? Nie mam zamiaru... W sumie nie gadaliśmy o trójkątach. Czy Castor ma jaja, żeby się na jakiś zgodzić?

Rik zaczął kaszleć tak mocno, że prawie zacząłem wierzyć w jego atak duszności. Niestety, doskonale słyszałem, że w ten sposób maskował swój śmiech i niedowierzanie, że istniała taka kobieta, jak Anja.

– Jak ma na imię ten, który już się dusi dla mnie?

– Przepraszam – wychrypiał, ocierając łzy. – Jestem Rik.

– No więc Rik, poproszę zdjęcia z dzisiejszej imprezy, bo nie wierzę, że ten człowiek będzie imprezował. Beze mnie. Zawsze w czwórkę to robiliśmy.

– A teraz będę tylko ja – skwitowałem, wywracając nieco oczami, uważając na prostej drodze.

– Jak to sam? – zdziwiła się, a w jej tonie wreszcie wypłynęło na wierzch zmartwienie. – A Urlik?

Zacisnąłem kierownicę. Rik przekręcił na mnie twarz, podczas gdy ja musiałem zebrać myśli. Nie mogłem przecież oznajmić, że mój nowy kumpel nie lubił Urlika i to ze wzajemnością. Chociaż...

– Urlik... – Odchrząknąłem, gdy mój głos okazał się zdradziecki i się załamał. – Urlik ich nie lubi.

– Ale Rik ma taki ładny głosik – zaćwierkała, teatralnie siorbiąc słomką resztki napoju z kubka. Grała. – Jak można go nie lubić za sam głos?

– Dzięki – rozpromienił się. – Też masz zajebisty charakter.

– Chłopcze, ja doskonale o tym wiem, ale dziękuję.

– Anja... – zacząłem niepewnie. – Czy ty...

– Nie, gwiazdo – powiedziała z czułością i żalem. Już bez maski twardzielki. – Kocham cię, dobrze o tym wiesz. Zawsze będę po twojej stronie, nieważne ile razy będę musiała zwyzywać Zoe od suk.

– Zoe to też twoja przyjaciółka – powiedziałem z rezerwą, wchodząc w zakręt. Czułem na sobie oceniające spojrzenie Rika, ale kulturalnie się nie wtrącał.

– Przede wszystkim jestem twoją. Zoe zawsze lubiła cię cisnąć, a ja nie znoszę, jak wpierdala się w twoje decyzje. Jak Urlika rozumiem – westchnęła głośno – tak Zoe powinna się zamknąć. Rozwiążcie to między sobą, nie będę przyzwoitką.

– Dziękuję – powiedziałem szczerze z kłującym sercem. – Kocham cię.

– Dobra, dobra. Liczę na zdjęcia twoich nowych znajomych, bo chcę wiedzieć, czy warto pytać Castora o trójkąt.

– Obawiam się, że jak poproszę Pettera o zdjęcie, to zechce – zrobiłem pauzę, a Rik poczuł idealną okazję do zgrania się, bo razem dokończyliśmy: – zdjęcie penisa.

– To mu je daj, co za problem? Jak nie dasz, ja dam.

– Masz jego zdjęcie? – zaciekawił się Rik, gdy ja już parkowałem pod domem Pettera.

– Wiadomo, że mam. Porównywałam ich penisy. Urlika z Remim.

– Kiedy?! – jęknąłem zaskoczony.

– Jak spaliście najebani – powiedziała z diabelskim uśmiechem zapewne.

– Czemu myślę, że dogadałaby się z Petterem? – spytał konspiracyjnie.

– Pewnie to zasługa kolekcjonowania brudów – odparłem, na co skinął. – Dobra, musimy kończyć, bo jesteśmy na miejscu. Zadzwonię w wolnej chwili, okej?

– Pewnie. Bawcie się dobrze, chłopcy. Piękna Anja zezwala wam odejść.

Sięgnąłem swój telefon z uchwytu, kończąc tym samym połączenie.

– Masz zajebistą przyjaciółkę. Czemu nie poznałem jej wcześniej?

– Oboje jesteście zajęci, z czego ty nawet zaręczony. – Wskazałem głową na pierścionek na jego palcu, a potem powróciłem do oczu. – Bierz dwie siaty.

Wysiadłem z auta, kierując się do bagażnika. Rik nie kwestionował mojego rozkazu, tylko posłusznie sięgnął pierwsze z brzega i ruszył z nimi do domu. Zastanawiało mnie, jak wyjaśni reszcie zajście w sklepie, bo tych ran bitewnych nie mógł zakryć.

Zabrałem ostatnie zakupy, zatrzasnąłem bagażnik i zamknąłem auto pilotem. Wierzyłem Pettowi, że mojemu maleństwu nic się na podjeździe nie stanie. Stały tutaj już dwa inne samochody, więc... może moje złodziej lub wandal zostawiłby w spokoju. Taki ze mnie egocentryk!

Przekroczyłem próg, zamykając drzwi butem. Była dopiero trzecia po południu, a impreza miała się rozpocząć między piątą a szóstą. Dzięki temu zyskaliśmy kilka godzin na przygotowania i zakupy.

Sam dom nigdy nie miał być lepiej przygotowany; Pett ze swoim facetem nigdy nie ukrywali cennych rzeczy, bo jeśli sam Pett czegoś nie ukradnie, to nie było innego równego jemu złodzieja. To też nie tak, że chłopak miał kompletnie wylane na pamiątki. Nie widziałem, aby jego dom był... nimi wypełniony. Raczej przypominał mieszkanie na wynajem, gdzie w każdej chwili mogłeś podjąć nowego lokatora, a ślad twojego użytkowania nie istniał. Oprócz ubrań i butów; po prostu nie istniał. Żadnych zdjęć na ścianach, żadnych zdjęć w ramkach na szafkach. Brak widocznych pamiątek osobistych. Wszystko wydawało się takie puste, a jednocześnie w stylu blondyna. Sam nie wiem, dlaczego tak to odbierałem. Po prostu było w tym coś... z jego apatii. Nie zainteresowany na tyle, żeby zmieniać cokolwiek nawet wokół siebie. Bjørn też nie zostawiał po sobie śladów w tym stylu. Może wcale nie był tak blisko Pettera, jak ich sobie początkowo widziałem.

– Co jest, kurwa, z twoją twarzą?

Głos Esbena kazał mi od razu iść do salonu, aby ocenić sytuację i może się wreszcie czegoś dowiedzieć. Szybko zostawiłem torby w kuchni przy stole i poszedłem podsłuchiwać.

Esben patrzył na przyjaciela ze złością, ale raczej tą nakierowaną na wroga niż niego; Hector zgasił uśmiech i opierał się dłonią z puszką piwa o oparcie kanapy, stojąc za nią; Baz wyglądał na zaskoczonego, ale chyba jemu jedynemu przyszło do głowy, że to ja mogłem być powodem jego ran. Zmierzył mnie wzrokiem, ale tylko pokręciłem znikomo głową, aby zaprzeczyć tej myśli. Odetchnął z ulgą.

– Ten szmaciarz... – syknął, na powrót się denerwując. – Gdzie Petter? – spytał, rozglądając się wkoło.

– Poszedł na szybki numerek – stwierdził beznamiętnie Hector, co nie było do niego podobne. – Kto cię zaczepił?

– Gustav! – wywarczał jego imię, jakby dosłownie przemieniał się we wściekłego psa. Wszyscy na to imię zamarli, nawet Baz. – Był w sklepie z nową laską. Zobaczycie, ją też zgwałci i wyrzuci!

Wzdrygnąłem się na jego słowa. Ból, pod pokrywą złości był ból. To kazało mi wierzyć, że był świadkiem lub ktoś z jego otoczenia został przez Gustava... skrzywdzony w ten sposób. Aż mi się niedobrze zrobiło.

– Kurwa, gdybym tam był... – syknął Hector, zgniatając puszkę w dłoni, rozlewając przez to nieco piwa.

– Nic byś nie zrobił – wciął się surowo Esben, skupiając na sobie gniew czarnowłosego. – Jemu zależy na zniszczeniu nas w ten sposób. Dokładnie tak, jak wy zniszczyliście jego. A ty jak skończony kretyn dałeś się sprowokować!

Strzelił Rika w głowę, aż ten się skulił, łapiąc za obolałe miejsce.

– Dał sprowokować? – podjąłem rozmowę, skupiając na nich swoją uwagę. – On chciał uderzyć go puszką w głowę. Chciał go zabić na środku sklepu!

– Ja pierdolę, Rik.

– Gdyby wyciąć z tego sklep jako miejsce zbrodni... – dumał na głos Hector, uśmiechając się drapieżnie.

– Jesteście chorzy, obaj – skwitował Esben. – Remi, dzięki, że zapobiegłeś tragedii.

– Tak mówisz, ale gdyby był tu Olai, sam już byłby w drodze do tego sklepu i tropił gnoja – odparł z pewnością Hector, prostując plecy. – A ja z chęcią bym z nim pojechał. Gustav to nasz problem i na wieki nim pozostanie. Chyba że zamknie oczy wreszcie.

– Zaczynam się was bać – odezwał się szczerze zlękniony Baz.

– Nigdzie by nie pojechał.

Odwróciliśmy się jak jeden mąż na próg salonu, gdzie stał Pett z założonymi ramionami. Patrzył na wszystkich chłodno, zwłaszcza na śmieszka. Coraz częściej dostrzegałem jakiś wyłam w ich relacji i sam nie wiem, czy mi to się podobało, czy martwiło.

– Mówimy o Gustavie, Pett – przypomniał mu, jakby to miało wszystko ułaskawić. – Zabilibyśmy go, gdyby choć kręcił się koło kampusu i twojego domu. A gdyby przekroczył próg domu, byłby torturowany.

– Słodko – mruknął krótko, a potem zerknął na mnie. Podszedł i wziął mnie pod ramię. – Remi, dotrzymasz mu dziś towarzystwa, prawda? Ja ci załatwiłem randkę, ty musisz tylko wziąć w niej czynny udział.

– Nikt nie prosił – podsumowałem, na co uśmiechnął się szeroko, a ja nie odsunąłem się od niego.

– Wiec serio ich swatasz? – spytał Rik, gdy już odzyskał ostrość widzenia.

– Remi lubi Olaia, Olai lubi Remiego – westchnął teatralnie – a krążą wokół siebie jak planety bez możliwości zbliżenia. Chociaż... – Wymownie zerknął na moje krocze, a ja szturchnąłem go łokciem w żebra. Odskoczył szybko.

– Ej, a skoro bójka była w sklepie – drążył Baz, zsuwając się na skraj kanapy – to nikt was nie przymknął?

– Och, przymknęli – odpowiedziałem. – Kazali posprzątać, przeprosić i zapłacić za szkody.

– Płaciliście Gustavowi?!

Hector wyglądał, jakby go piorun strzelił na samą myśl, że daliśmy pieniądze i przepraszaliśmy tego człowieka. Wściekłość tak ogromna wybuchła w jego oczach i głosie, że musiałem całą siłą woli hamować wzdrygnięcie.

– Nie. Kierownikowi sklepu.

Petter charakterystycznie dla siebie zaczął pstrykać, a nikt nie ośmielił się odezwać w tym czasie o ton głośniej lub zwrócić na siebie uwagi. Cóż, na niekorzyść Rika, bo to na niego patrzyły teraz te obsesyjne niebieskie oczy wraz z nikłym uśmiechem na ustach. Pstryknął ostatni raz i wskazał wymownie na niego palcem.

– Ty zrobiłeś zamieszanie jak małpa na wolności, więc oddaj pieniądze.

– Po pierwsze, skąd wiesz, że to nie ja płaciłem? Po drugie, Gustavowi się należało. Dla dobra tej kobiety.

– Bo ty byś nie pomyślał o przepraszaniu czy płaceniu. A ta kobieta mnie gówno obchodzi, Dick. Radziłbym ci nigdy więcej nawet krzywo na niego nie spojrzeć, bo jak się dowiem, że znów sprawiasz kłopoty, to ja sprawię, że wylecisz z kampusu. Nie będzie musiał się tobą kłopotać.

– Petter, kurwa! – znów uniósł głos, gasząc uśmiech na jego twarzy. – Za tego człowieka prawie Hector i Esben wylecieli z kampusu, ty zostałeś...

– Zamknij się w tej chwili.

Włoski na całym moim ciele się nastroszyły na sam ton Olaia za moimi plecami. Był tak głęboki, tak nieustępliwy i rozkazujący, że gdyby kiedykolwiek powiedział w ten sposób do mnie... nie wiem, czy byłbym w stanie dalej o niego zabiegać. Żadnego żalu, żadnego zrozumienia czy smutku. Czysta przestroga i ostrzeżenie. Diabeł na dwóch nogach, którego się obawiano. Tym właśnie się objawił.

Odwróciłem się powoli. Wszyscy mieli ułatwione zadanie, bo byli dobrze ustawieni. Oprócz mnie i Pettera, ale ten nie potrzebował się odwracać. Zamiast tego zastygł w bezruchu. Coś w tej pozycji kazało mi wierzyć, że interwencja Olaia była o kilka sekund za późno przeprowadzona... ale jednocześnie w ostatniej chwili, zanim Pett pokazałby tę stronę siebie, której prawdopodobnie znać nie chciałem.

Olai wszedł do pomieszczenia dwoma krokami, nie spojrzał na mnie. Uparcie wpatrywał się w Rika. W ten sposób pewnie chciał go złamać, zmusić do wycofania się, gdy on postąpił do przodu.

Cisza zapadła tak gęsta, że można było się w niej udusić.

Boże, jak ja nienawidzę ciszy.

Hector mądrze opanował emocje i po prostu wgapiał się w puszkę, którą obracał w dłoni. Baz poruszył grdyką, uciekając oczami na lewo, jak najdalej od kłopotów. Esben tylko miał w sobie siłę kapitana, aby mierzyć przybyłego chłodnym spojrzeniem. Co do Rika zaś... ten zaczął dygotać na całym ciele, dłonie zaciskał, to rozluźniał.

– Olai... jak zwykle z grubej rury – przerwał ciszę kapitan. Coś w jego postawie i głosie kazało mi wierzyć, że w każdej chwili był gotów skoczyć między Olaia a Rika.

Ten jednak zwrócił twarz ku oknu, jakby nie był kompletnie zainteresowany towarzystwem i przybył tu tylko ze względu na Pettera.

– To ciebie powinniśmy zabić.

Pett odezwał się tak cichym i pozbawionym emocji tonem, że miałem ochotę uciec. Olai zignorował jego słowa, nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. W odróżnieniu od Rika, który przestał dygotać.

– Pett, uspokój się. Bjørn! – krzyknął Esben.

– Jeśli coś mu się stanie przez ciebie, Digriku – uniósł wolno oczy na niego – przysięgam ci, że połamię cię. Kość po kości. Zgrywasz bohatera? W takim razie weźmiesz odpowiedzialność za krzywdy niewinnych.

– O... O czym ty mówisz, Pett? – wyjąkał.

Olai wreszcie spojrzał na współlokatora z zaskoczeniem na twarzy. Nikt nie rozumiał. Tylko on.

– Dobrze wiesz o czym. Dobrze wiesz, dlaczego Gustava tu nie ma. Co robił, co być może nadal robi. – Podszedł do niego wolno niczym wąż do ofiary. Ucieleśnienie Felixa. Esben chwycił przyjaciela za ramię, ale nie zainterweniował między nich. – Wciągnąłeś w swoje porachunki Remiego – podskoczyłem na własne imię spowite kolcami – więc mam nadzieję, że jesteś świadom sytuacji, w której się znalazłeś.

– Byłeś z nim?

Spojrzałem na Olaia, który w jednej chwili pobladł. Napiął się, chociaż nie rozumiałem powodu. Nie rozumiałem niczego, co działo się w pomieszczeniu, dopóki nie zjawił się drugi lokator i pociągnął większego bucha z papierosa.

– Kocie, gości straszysz.

Pett odwrócił się gwałtownie, chwycił mnie za ramiona i pchnął do tyłu. Słyszałem świst powietrza, które zostało wciągane gwałtownie. Ale przez kogo? Ja w tym czasie wylądowałem w ramionach Olaia, który był mimo wszystko kilka kroków ode mnie, a jednak pochwycił mnie. Serce mi załomotało. Sam nie wiem, czy to za jego zasługą, czy z przerażenia.

– Macie dziś być wszędzie razem. Jeden może siedzieć pod kiblem, gdy drugi szcza. Nie obchodzi mnie to. Macie. Być. Razem. – zarządzał takim tonem, że nikt nie śmiał się sprzeciwić czy zarzucić żartem. Oczy płonęły mu lodowatym zimnem. Tak, płonęły to odpowiednie słowo przy akompaniamencie tego rozkazu. – Olai, ani się waż uciekać. Śpisz tu. Możesz w piwnicy, jak chcesz. Z nim.

Pstryknął na mnie palcami.

– Nie jestem twoim ani jego ochroniarzem – oparł z zaciśniętymi szczekami, wzmacniając uchwyt dłoni na moich ramionach.

– A kto mówi o ochroniarzu? – prychnął z niesamowitą pustką w głosie. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. – Ja cię ostrzegam. Jedno oddalenie się, a powiem mu wszystko. Nie prowokuj mnie, Olaiu, żebym sprawił, że nie odstąpi cię na krok z poczucia bezsensownego altruizmu.

– Nie groź mi, Petter! – huknął, aż Bjørn wydawał się zmieszany.

– Ne me provoque pas, Sargent!

Mówiłem, że to cisza mnie przerażała? Zmieniłem zdanie; pustka w głosie była straszniejsza. Siała spustoszenie w moich zmysłach, w moim ciele. Czułem, że jeszcze chwila i posypię się, błagając go, aby wreszcie coś poczuł. Cokolwiek. Nawet obojętność.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty