Believe it Cz.31


Głodny psiak

|w domu Pettera|

Jeśli kobietom w ciąży się szybko nastroje zmieniały, to sportowcy musieli w takiej być, bo po burzliwym początku przygotowań nie było śladu raptem po pięciu minutach. Wystarczył tekst Bjørna o poczęstowaniu nas papieroskiem, żeby ukoić nerwy. Pierwszy parsknął Hector, nawet jeśli było to wyraźnie wymuszone. Poklepał po ramieniu Bastiana, który siedział na sofie przed nim. Ten sygnał był chyba wcześniej ustalony, bo napakowany chłopak skinął głową, odchrząknął i wstał, pocierając dłonie.

– Tak. Zacznijmy lepiej przygotowania. Rozstawmy piwa i przekąski – zarządził, wymieniając spojrzenia z Esbenem. I ten również skinął głową.

– Hector i Rik się zajmą wreszcie przekąskami, ja i Pett dokończymy tę sałatkę, na którą mam cholerną ochotę, a Bastian rozstawi piwska. Może Bjørn mu pomoże, jak skończy palić.

– Ja nigdy nie kończę, człowieku – odezwał się, przykładając fajkę między dwoma palcami do ust.

– Nikt nie oczekiwał, że pomożesz – burknął Bastian.

Wszyscy zaczęli ruszać się z miejsc. Ja mogłem stać bez asysty dłoni Olaia, który może i mnie puścił, ale nie odsunął się o krok. Mierzył się spojrzeniami z Petterem, co przerwał dopiero Esben, niepewnie obejmując blondyna ramieniem wokół szyi. Nawet to szarpnięcie nie zmusiło go do przerwania swojego ataku złości i pokazywaniu tego Olaiowi.

– Pett? Chodź. Obiecałeś mi sałatkę. Robisz zajebistą i nigdy nie chcesz zdradzić, co w niej jest. Musisz mi pomóc.

– Jakbyś wiedział, to byś rzygał tygodniami.

Drugi lokator między wciąganiem dymu wyglądał na rozbawionego. Zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę w tej sałatce nie było jakichś narkotyków, ale... nie sądziłem, aby Pett faszerował nimi kapitana. Zwłaszcza jego. Mimo to słowa faceta pobudziły blondyna do zmiany w swoim zachowaniu. Jego postawa stała się nieco przygarbiona, ale nie w jakiś niechlujny sposób czy ten, który pokazywałby poddanie. Absolutnie. Jego ciało emanowało spokojem i zażegnaniem konfliktu. Żadną kapitulacją.

– Bo ci jeszcze uwierzy – odparł, a potem spojrzał na wyższego od siebie kapitana. – Pokroiłeś warzywa?

– Umyłem sałatę. Liczy się?

– Jak na kapitana jesteś irytująco beznadziejnie bezużyteczny.

Wyswobodził się z uchwytu i minął nas, posyłając mi uśmiech, który powiedział wszystko. Załatwił mi randkę. Załatwił mi nocowanie z Olaiem obok siebie. Istotnie, może i groził mu i szantażował, ale... czułem, że robił to bardziej ze względu na mnie. Mimo wszystko. Chciał siłą wywlec rudzielca z jego lisiej nory. Udowodnić, że oprócz niego może być na świecie ktoś, kto stanie po jego stronie.

Mogłem się mylić. Byłem znacznie gorszy w odczycie ludzkich intencji po postawie ciała, ale... tak się niestety składało, że głos Pettera stanowił dla mnie zagadkę. Pierwszy raz w życiu nie mogłem być pewien, czy potrafiłbym go dobrze odczytać po samym westchnięciu.

Bjørn mimo swoich słów również wyszedł z pomieszczenia. Magicznym sposobem zostałem z rudzielcem sam na sam. Nie znałem jego odpowiedzi na moje wyznanie, a to był główny powód nieścisłości między nami. Nawet jeśli Petter dał nam dobry grunt na rozmowę w nocy, to nie miałem pewności, czy na pewno wszystko pójdzie gładko.

Chłopak nagle odwrócił się i zaczął się kierować na korytarz. Szybko wybiegłem za nim, wyglądając najpewniej jak wariat, ale w końcu Pett na pewno by się na mnie odegrał, jeśli faktycznie zostawiłbym Olaia na minutę samemu sobie. Ten jednak spojrzał na mnie tuż za schodami na górę.

– On nie żartował z piwnicą – odezwał się w końcu, wskazując palcem na drzwi przed sobą. – Mam zamiar w niej siedzieć, dopóki nie zacznie robić się głośno.

To musiało być zaproszenie do spędzenia czasu razem, przynajmniej ja tak to odebrałem. Istniała też możliwość, że on też wolał blondynowi nie podpaść. Warczenie to jedno, ale sam doświadczyłem dwulicowości w jego zachowaniu; mówił jedno, a pragnął czegoś zupełnie odwrotnego. Mógł sobie narzekać na Pettera, ale jednak zainterweniował, gdy robić się zaczęło gorąco. Stanął po jego stronie, każąc się zamknąć Rikowi. Jako współlokatorzy na pewno mieli lepszy kontakt.

Zszedłem do piwnicy parę kroków za nim. Ta okazała się całkiem nieźle zagospodarowana. Byłą tu część na pralki i warsztat, który stał zakurzony. Poza tym spory metraż wyznaczono na pokój. Znalazłem też drzwi, które musiały odpowiadać łazience, ale jeszcze tego nie sprawdziłem. Zamiast tego podziwiałem przyjemne wnętrze... sypialni Olaia? Chyba tak mogłem to nazywać.

Zaraz na lewo za ścianką skrywało się łóżko. Nie zawierało drewnianej ramy, raczej ktoś stworzył je na jakichś dmuchanym materacu w rozmiarze XXL. Z daleka prezentowało się wygodnie. Tak samo jak workowate pufy w liczbie trzech, które stały nieco na prawo, czyli bardziej na środku pomieszczenia przy stoliku zrobionym z palet. Dwudrzwiowa szafa wyglądała z tego wszystkiego na kupioną. Była bardzo zbliżona materiałem do tych palet ze stolika. Na jej środku było lustro przecięte na pół, więc domyśliłem się, że drzwi się przesuwały w prawo i lewo na szynach, bo ich brzegi były z drewna.

Ściany w piwnicy zdobiła surowa cegła z idealnym wpasowaniem do tego wysokich pływ betonowych, niesamowicie dodawało to klimatu temu wszystkiemu. To znaczy, domyślałem się, że to musiały być płyty, bo odcinały się równymi prostokątami na ścianie. Klimat dopełniały też długie sztuczne zielone pnącza nad łóżkiem a przy nich, lub za nimi, była wisząca lampa na kształt wijących się i skręcających rur, na których końcach były wkręcone zwykłe żarówki. Po zmroku, gdy ktoś je zapalał, musiało mieć to swój niesamowity urok. Jeśli wszystko to zaaranżował Olai, to nie podejrzewałem go o taką... surowość.

Pett lub Olai musiał się zatroszczyć o podłogę, żeby od zwykłego betonu lub ziemi nie ciągnęło zimno na tym dmuchanym łożu – podejrzewałem, że było na samej ziemi. Zamiast niej były podniszczone deski w kolorze ciemnej szarości. Innym oświetleniem była tylko lampa na suficie, którą ktoś idealnie zaplanował, bo była to surowa plątanina metalu ze zwieńczeniem prostej żarówki. Żadnego klosza. Zupełnie jak ta na ścianie, pomyślałem.

Tata mógłby wejść do tego miejsca i doszukiwać się artyzmu wszędzie. Wiedziałem, że tak by zrobił, czułem dosłownie jego duszę na ramieniu. Słyszałem niemal jego słowa, gdyby patrzył na surową ceglaną ścianę z pomieszaniem pionowych płyt betonowych; na szarość podłogi; na te palety...

Industrial.

To jego głos mi to powiedział. Wcześniej nie potrafiłem połączyć kropek, ale tak. Ktokolwiek aranżował to pomieszczenie, kierował się konkretnym stylem. Skoro reszta domu nie była w takim stanie, to mogłem jednak postawić, że to facet, który właśnie siadał na pufie z książką, był odpowiedzialny za wszystko tutaj. Zakochałem się w tym wnętrzu. Jak i we wnętrzu Olaia.

– Zamierzasz usiąść, czy jednak wolisz stać?

Spojrzałem na niego, unosząc kącik ust. Powstrzymywałem się przed tanecznym krokiem, gdy do niego dołączyłem i zasiadłem na drugiej pufie. Zasiadłem to w sumie błędne określenie. Bardziej by pasowało „zapadłem się". Raz w życiu na takiej siedziałem i było to w sierocińcu. Obiecałem sobie wtedy, że grunt pod dupą bywał równie ważny, co pod nogami. A mimo wszystko w takiej chwili mogłem zrobić wyjątek.

Dopiero zwróciłem uwagę, że w pomieszczeniu było widno dzięki dwóm małym okienkom na prawo. Cholera, tak skupiłem się na meblach i urządzeniu, że okna jakoś mi naturalnie wyparowały. Nie każda piwnica jakieś posiadała.

– Kto... – zawahałem się, powracając wzrokiem z okna na twarz chłopaka. – Kto to tak urządził?

Oderwał się na chwilę od lektury, żeby unieść nieco brwi. Nie spodziewał się z mojej strony takiego tematu. Błahego, banalnego. To prawie tak, jakbym spytał go o ulubioną pogodę.

Rozejrzał się nieco, a potem znów skupił na mnie.

– Pett często urządzał imprezy na pierwszym roku, częściej niż teraz. To miejsce – też się zawahał i przełknął ślinę – miało być moim miejscem do ucieczki. Pozwalał mi tu... schodzić, gdy na górze zaczynałem czuć się źle.

– Naprawdę cię lubi – stwierdziłem, na co parsknął śmiechem.

– Lubi to on mięć wszystko pod kontrolą. Wracając tutaj, zostawiał mnie samego tam. Tak nie mogło być. – Czułem, że właśnie cytował jego słowa, co dobrze udowadniał ton, jakim je wypowiedział. – Tak więc piwnica formalnie jest moja. To jak dom w domu.

– Och – mruknąłem, wpadając na rozwiązanie sprawy. – Dał ci dom. Miejsce, do którego możesz wrócić, jeśli masz dość kampusu.

– Nie sądzę – skwitował surowo, wracając do czytania.

– Pett jest zawiły, zgadzam się. Ale im dłużej z nim przebywam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że jest normalniejszy od reszty ludzi.

– Powtórz mu to, na pewno się ucieszy – odparł bez entuzjazmu.

– Palant – szepnąłem pod nosem.

Kącik ust Olaia zadrżał, ale mimo wszystko zachował kamienną maskę, która służyć mu musiała za broń. Odpychała każdego potencjalnego przyjaciela. Smutne i tragiczne, tak o tym pomyślałem. Petter miał zapewne dość tego unikania życia przez współlokatora, dlatego siłą, a chciał mnie wepchnąć w jego łapy.

– Twój przyjaciel dziś nie przyjdzie?

Rozszerzyłem powieki, gdy usłyszałem jego głos. Temat, który sam podjął i to dobrowolnie. Postawa jak zwykle mówiła, że wcale go to nie obchodziło, ale dokładnie słyszałem tę niepewność głosu. Tylko czego nie był pewien? Czy powinien o Urlika pytać? A może czy dobre pytanie zadał jako podtrzymanie rozmowy?

– On... ściął się z Petterem i ten nie chciał go u siebie.

Zamknął książkę, patrząc na mnie z taką zaciętością, jakbym oznajmił mu, że zabito mu matkę.

– Twój przyjaciel... trafił na czarną listę Pettera? – upewniał się.

– Tak.

– Ma przejebane. Myślisz, dlaczego wolę się z nim trzymać niż mu podpaść? – Pokręcił z dezaprobatą głową. – Bycie wrogiem Pettera, to jak podpaść samemu diabłu.

– Chcesz mi powiedzieć, że coś grozi Urlikowi ze strony Pottera?

– Zależy od tego, czym mu podpadł, ale tak.

Odstawił lekturę na drewniany stolik, opierając łokcie na kolanach. Był bliżej mnie niż chwilę temu. Moje serce zostało ogrzane przez powiększające się ognisko w środku klatki piersiowej. Pragnąłem go dotknąć, pragnąłem nigdy nie kończyć z nim tej rozmowy... chociaż nie ukrywam, że dopiero po chwili dotarło do mnie, co chciał przekazać. Zerwałem się z oparcia.

– Będę musiał z nim pogadać.

– Jeśli cię lubi, to może weźmie błaganie pod uwagę. – Uśmiechnął się nieco, a w jego oczach coś zalśniło. Albo to ja doszukiwałem się znaków. – Remi, ja... – Spuścił wzrok na książkę.

– Tak? – zachęcałem go, niemal głuchnąc na otoczenie, tak mocno waliło mi serce.

– Nie kłóć się z nikim z mojego powodu. – Zamarłem. Dosłownie poczułem, jakby odrzucił mnie w pierwszym zdaniu, a on jeszcze nie skończył mówić. – W porządku. Możemy spróbować się... zaprzyjaźnić. Pod warunkiem, że nie będziesz już niszczył swoich dotychczasowych znajomości. Potrafisz to zrobić?

W złotych oczach z tej bliskości widziałem plamki brązu. Był ze mną szczery, chociaż nie wiem na ile faktycznie chciał spróbować coś ze mną stworzyć, a na ile robił to, abym nie palił za sobą mostów. Słowo „zaprzyjaźnić" ciężko mu przechodziło przez gardło. Może nigdy nie starał się go wypowiadać, może zawsze odtrącał ludzi, ale jeśli tak to... cholernie musiał być samotny przez te wszystkie lata.

– Obiecuję.

Usłyszałem otwierane drzwi od piwnicy, zanim jeszcze dobiegł nas głos Rika.

– Ruchacie się?

Zacząłem się śmiać, a Olai umiejętnie tylko się uśmiechnął na chwilę, aby zaraz przywołać na nowo obojętność.

– A chcesz dołączyć? – odkrzyknął mu.

– Nie, wasze sado-maso mnie nie interere – odparł za głośno, aby nie było go słychać w domu obok tego. – Wyłaźcie z siebie i chodźcie na górę!

– Ja nigdy nie imprezuję z wami – odparł mój towarzysz.

– Ale Remi tak, więc wyłaź, bo Petter po ciebie zejdzie. Raz, raz.

Zatrzasnął drzwi. Wzrok Olaia spoczął na mnie, a westchnięcie wydał tak zmęczonego człowieka, że prawie, prawie mu współczułem.

– A myślałem, że zamkniemy się tu na całą noc i będzie święty spokój.

– Skorzystałbym z tej oferty – zapewniłem, puszczając mu oczko i wstając. – Jeśli nie zaczniesz bójki przed północą, to sam powiem, że jestem zmęczony i się zmyjemy.

– Czy to propozycja?

Wstał. Byliśmy zdecydowanie za blisko siebie, żeby mój mózg nie przypominał papki, a usta wydawały się należeć do kogoś innego. Zwłaszcza w chwili, gdy Olai doskonale już sobie zdawał sprawę, jak na mnie działa. Chwycił mnie za podbródek, uniósł go nieco, składając leniwy i delikatny pocałunek w kąciku moich ust. Wyszczerzył się głupio, gdy się nieco odsunął, poprawiając mi włosy.

– Jak mamy się zaprzyjaźnić, skoro patrzysz na mnie wzrokiem głodnego psiaka?

Zyskałem na chwilę rozum, aby zmusić ramiona do ruchu. Pchnąłem go, przez co poleciał w tył i znów wpadł na pufę. Patrzył na mnie takimi oczami, jakby to było ostatnim, czego po mnie oczekiwał. Teraz, zyskując przestrzeń do oddychania tlenem, nie jego zapachem, uniosłem kącik, który pocałował w akcie wyższości. Przejechałem po nim językiem, widząc, jak jego oczy nieco ciemnieją, gdy dostrzega ten ruch. Parsknąłem z przesadą.

– I kto teraz wygląda na głodnego, Olaiu? – droczyłem się.

Odwróciłem się, aby szybko znaleźć się w pomieszczeniu zawierającym więcej niż mnie i Olaia, bo przysięgam, że chwila więcej tej szopki i usiadłbym na nim, zlizując każdy milimetr tych jego cudownych ust. Och, jak ja bardzo chciałem to zrobić!

Najpewniej tak bardzo, że ciepło na mojej twarzy nie wywołał ten motyli pocałunek, a scena, która rozgrywała się w mojej fantazji.

~*~

Petter nie lubił tłumów, o czym świadczyła tylko garstka ludzi w domu. Nie było przepychu, głośnej muzyki czy duszności z powodu zbyt wielu wyziewów na metr kwadratowy. Piwnice Olai zamknął na klucz, żeby komuś do głowy nie przyszło zejście tam. Podobnie zresztą zrobił sam Petter na piętrze. Goście mieli jasno wytyczone, gdzie mogą chodzić, z czego korzystać i jak bardzo nie bałaganić.

Wszyscy zdawali się faktycznie dobrze bawić, chociaż nie wiem, czy pijacki bełkot Rika był wynikiem dobrej zabawy, czy zatopieniem smutków i żali. Tak czy siak, zawsze był przy nim Baz lub Esben, aby znów nie wszczął nikomu niepotrzebnego buntu.

Olai i ja faktycznie przez większość czasu byliśmy razem. Raz staliśmy w milczeniu i obserwowaliśmy, jak dziewczyna stara się zwrócić na siebie uwagę jakiegoś studenta. Raz siedzieliśmy na wolnych miejscach i wymienialiśmy się spojrzeniami. Mogłem przysiąc, że Olai dość często zawiesza wzrok na moich ustach, chociaż te nie robiły absolutnie nic kokieteryjnego. Nawet się nie odzywał wtedy.

Były też chwile, gdy wymienialiśmy parę zdań. Spytał mnie o moje plany po studiach, a ja o jego. Choć wydawało mi się, że odbicie na temat jego przyszłości nieco przygasiło żar w oczach. Zasługą tego mogła być niepewność własnych działań. Niby studiował marketing, ale sam nie wiedział, czy tego chce.

– Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić życia po trzydziestce – odparł z dziwnym niepokojem. – Tak jakby miało się skończyć przed.

Złapałem go za dłoń, wyrywając tym samym z otępienia. Spoglądał na tłum ludzi, którzy tańczyli do jakiegoś kawałka, który zapuścił Hector, ale to nie był wzrok obserwacji. Utknął ciałem w tej chwili, ale widział zupełnie co innego i gdzie indziej. Czułem przeolbrzymią potrzebę zwołania go tutaj duszą. Obwieszczenia, że go widzę, słyszę i że mogę złapać, gdyby się wymykał. Musiał zdawać sobie sprawę z moich myśli i determinacji, bo gdy napotkał moje oczy, poczułem zaciskające się palce na moich. Czy w oznace wdzięczności, czy czegoś innego: tego nie wiedziałem.

On łaknął bliskości. Czułem palącą chęć dotykania go, a z jego strony nie było żadnego oporu. Wręcz przeciwnie. Gdybym tylko miał ochotę trzymać go przez resztę nocy za rękę, pozwoliłby mi. Nie z powodu mojego kaprysu, lecz swojego. Czułem bijącą samotność z jego oddechów, które się czasem rwały, jakby przypominał sobie, że w tak ogromnym świecie pełnym ludzi był sam.

Już nie.

– Masz na coś uczulenie?

Durne pytanie, ale przyniosło zamierzony efekt. Teraz całkowicie wyrwał się ze swojej bańki trosk i zmartwień, bo patrzył na mnie całym sobą. Co prawda jak na kosmitę, ale wciąż skupiał uwagę na mnie.

– Chyba... chyba na migdały.

– Chyba? – zaśmiałem się.

– Kiedyś miałem – wyjaśnił po chwili wahania, patrząc na nasze splecione dłonie.

Siedzieliśmy na kanapie w salonie, gdzie oprócz nas z paczki nie było nikogo, jedynie obcy studenci. Niektórych kojarzyłem, co udowadniało ich witanie się ze mną, ale pozostali byli dla mnie nowi.

– Remi, ja...

– Remi, chodź! – Przy nas zjawił się nieco podchmielony Hector, którego uśmiech drażnił niesamowicie w chwili, gdy w głosie mojego towarzysza usłyszałem podenerwowanie. – Musisz wypić, bo to tradycja tego domu. Trzeźwym wstęp wzbroniony!

– Co ty pieprzysz?

Olai znów przybrał swoją odpychającą postawę, a ja niemal się wzdrygnąłem na zmianę tonu. Spędzenie z nim ponad godziny w absolutnej ciszy, którą przerywało tylko sporadycznie rzucane słowo, kompletnie mnie oderwało od prawdy, jaką nosił w kieszeni. A raczej kłamstwa, którym każdego raczył, aby pozbyć się towarzystwa. Przy mnie w ten wieczór zachowywał się niemalże normalnie. Okazywał zmęczenie, szczerość, żartobliwość. Zjawienie się Hectora było jak nałożenie na siebie zbroi z kolcami, która miała skutecznie go chronić. A może nie tylko jego.

– Chodźcie.

Podszedł do mojej drugiej ręki, aby szarpnąć mną w górę. Musiałem się temu poddać, bo nie było jeszcze północy, o której obiecałem niczym kopciuszka wróżce, że uciekniemy z zamieszania i powrócimy do życia pod ziemią. Tak, to musiała być swoista wersja kopciuszka.

– Sprawdźmy to lepiej, bo nie dadzą żyć – odparłem, widząc czający się w jego oczach mrok. Ze złotych z brązowymi plamkami przechodziły nagle w spalony karmel, jakby samym swoim istnieniem Hector naraził się na jego gniew.

Mimo to posłusznie wstał i poszliśmy za śmieszkiem do pokoju obok, którym była kuchnia. Było tu sporo ludzi jak na resztę pomieszczeń, ale zasługą tego była pijacka gra. Z całej paczki sportowców brakowało już tylko Pettera. Nawet jego facet stał przy rogu stołu z browcem i nadzorował zabawę. O ile w ogóle ten facet cokolwiek w tym miejscu nadzorował poza swoim zapasem zioła.

Thor podał mi kieliszek bardzo intensywnie pachnącego alkoholu. To jedna z tych chwil, gdzie dziękowałem za lepszy słuch, a nie węch.

– Odpadło kilku zawodników, więc pij z nami – zarządził Rik, który czknął. Esben zaśmiał się, również nieźle wstawiony. Jedynie Baz wyglądał na takiego, co trzyma rezon. – Zasada prosta: jeśli coś zrobiłeś, pociągasz szota. Jeśli nie, kolejka cię omija. Co dla mnie jest karą, ale w zasadach mówią, że to nagroda, bo kto dłużej wyrabia, to wygrywa czy coś.

– Skoro jestem trzeźwy, to chyba nierówna gra – powiedziałem, ignorując zaciśnięcie się palców Olaia na mojej dłoni. Przebiegł mnie przyjemny dreszcz po plecach.

– Jebać zasady – wykrzyczał Rik, rozlewając popitkę. – Jak wygrasz ze mną, to daję ci... co mu dam?

– Możesz oddać pierścionek po Monic – zarzucił pomysłem Esben.

– O! – Klasnął, ale nie trafił dłonią w dłoń, więc wyszło w sumie bardziej plaśnięcie. – Dam ci go, a ty go sprzedasz i będziesz miał na podróż poślubną z tym... Olaiem! Właśnie.

– Jak ty wygrasz, to ja ci nic nie dam – uprzedziłem go, puszczając dłoń Olaia nieco z wyrzutem sumienia i podchodząc bliżej grających. – Za dzisiaj jako karę.

– O, racja. Kurwa, nie oddałem mu forsy – zaśmiał się pijacko. – Dobra! To jak ja wygram, to oddam ci kasę.

– Halo, wszyscy tu grają! Co mamy mu dać jak wygra? – wyjęczał jakiś obcy chłopak.

– Buziaka – zironizował Hector, klepiąc mnie w bark. Posłałem mu gromiące spojrzenie, ale zignorował je.

– Dobra, zaczynam! – powiedział Esben, po czym chrząknął. – Kto nigdy nie przeżył wakacyjnego romansu?

Z duszą ojca na ramieniu, szepczącym głosem Anji jako diabła na drugim... musiałem pierwszy kieliszek przechylić i wlać zawartość do gardła przy aprobacie Baza i Hectora. Zapowiadało się na długą zabawę.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty