Believe it Cz.32
Zmiana
towarzystwa zadziałała na mnie nieco wyzwalająco. Dotychczas nie pokusiłem się
nigdy o pijacką grę, nie liczyć przyjacielskich schadzek w domu Anji, gdzie to
bardziej ona się upijała, a ja udawałem, że to robię. Bez Urlika, o którego się
martwiłem, bez Zoe, która patrzyła mi na ręce, mogłem wreszcie poudawać w inną
stronę. Nadal nie lubiłem alkoholu, nadal miałem kiepską tolerancję na niego,
ale w takiej chwili po prostu chciałem się napić. Bez smutku, bez prób
wkupienia się w czyjeś łaski. To było naturalne jak przyjście na imprezę i po
prostu bawienie się dobrze. Żadnego w tym przymusu, poczucia obowiązku.
Chciałem się z nimi powydurniać. Pokazać, że żadna ze mnie kłoda, która
przyszła, bo jej kazano.
Sama
gra zaś dała mi pretekst do poznania tych ludzi. Do niekiedy brudnych sekretów.
Na przykład dowiedziałem się, że Rik pocałował nauczycielkę chemii w
podstawówce i dostał za to solidną karę. Albo, że Hector został złapany z paczką
marihuany, bo jego kumpel wrzucił mu woreczek w chwili, gdy tylko zauważył
radiowóz.
Co
prawda wyszło też nieco moich brudów lub niezręcznych historyjek. Przy
wyzwaniu: 'nigdy nie miałem zabawki erotycznej w ręce', niestety musiałem wypić
kieliszek. Oprócz mnie zrobiły to dwie osoby z ośmiu, także chociaż to mnie
pocieszało. Nie na długo, bo Esben i Baz poczuli przemożną ochotę poznania
nieco bliżej tej historii mojego życia. Na swoje usprawiedliwienie miałem to,
że zabawki należały do Anji, a ja tylko je znalazłem.
–
Chcę ją poznać. Niech namówi faceta na trójkąt – wybełkotał Rik.
I
tak zabawa trwała, dopóki na lodówce nie dostrzegłem jedenastej w nocy.
Podziękowałem za zabawę, a gdy się uniosłem ze stołka, musiałem podtrzymać się
przez chwilę stołu, aby nie runąć na ziemię. Wypiłem tylko dziesięć szotów! A
może jednak jedenaście? Chyba byłem wstawiony, ale nie czułem się z tego powodu
źle ani jakoś... nieodpowiednio. Czułem za to, że przerywam zabawę w dobrym
momencie. Jeszcze jeden kieliszek i mógłbym wyglądać podobnie do Baza, który
mimo wszystko dalej trzymał się najlepiej. Zasługą tego było spożycie dwóch
kieliszków wódki podczas mojej gry. Jak ten facet mógł unikać tylu rozrywek
życia? Wychodziłem przy nim na naprawdę niegrzecznego nastolatka, a ja tylko
miałem w dłoni wibrator, całowałem się z języczkiem pod kościołem, przeżyłem
wakacyjną miłość, złamałem komuś nos... no, podsumujmy to jako... Dobra, byłem
niegrzecznym nastolatkiem. Nieważne już.
Nikt
nie starał się mnie zatrzymać, gdy odszedłem od gry. Zacząłem się rozglądać
zamglonym wzrokiem za Olaiem. W kuchni nie było po nim śladu. Czułem wyrzuty
sumienia, że tak oddałem się grze na długie godziny, a ten musiał być gdzieś
sam. Petter pewnie był skłonny mnie wypatroszyć, ale po nim też nie było
nigdzie śladu. Jego facet odpadł dawno temu i zasnął na krześle w tym hałasie.
Zazdrościłem mu, mój słuch by mi na to nie pozwolił.
Przeszedłem
do salonu; brak rudego ombre czy jak to się zwało. W pokoju obok; brak. W
łazience; brak. Wyszedłem z domu, aby złapać trochę świeżego jesiennego
powietrza przed zejściem do podziemi, bo to tam spodziewałem się zastać Olaia.
Nie trafiłbym ze strzałem, bo chłopak stał właśnie przed domem. Palił coś.
Skrzywiłem się nieco na zapach tytoniu, ale podziękowałem w duchu, że jednak to
nie zielsko. Podszedłem do niego nieco powłóczyście, chociaż i tak lepiej niż
mógłbym, będąc bardziej pijanym. Objąłem go od tyłu, na co cały się spiął, a ja
tylko bardziej kręciłem nosem na intensywniejszy zapach tego świństwa.
–
Olai – przeciągnąłem celowo, jak naburmuszone dziecko, a on się nieco
rozluźnił. – Przepraszam.
–
Za co?
–
Zostawiłem cię i piłem – odparłem, wyglądając zza jego ramienia. – Petter
odkrył ten fakt?
–
Pett śpi – wyjaśnił bez emocji.
Czułem,
że zjebałem. Przełknąłem ślinę i go puściłem, ale tylko po to, aby stanąć obok
niego i móc zerkać na jego profil. Musiałem go tym nieco wprowadzać w
dyskomfort, bo obrócił twarz ku mojej, po zgaszeniu peta butem.
–
Przepraszam... Nie zostawiłem cię celowo. W zasadzie ja... ja nie imprezowałem
w ten sposób. Zawsze tylko ze znajomymi. Powinienem był...
–
Nie jestem na ciebie o to zły – powiedział z pewnością, opierając się o słupek
od zadaszenia ramieniem. – Pett zaprosił cię na imprezę. Powiedziałem to wtedy
i powtórzę teraz: nie jestem twoim ochroniarzem ani ty moim partnerem. Miałeś
ochotę się napić i z kimś pogadać, to to zrobiłeś. Nie miej z mojego powodu
wyrzutów sumienia.
–
Ale mam – odparłem z suchym gardłem, spoglądając na ziemię. – Nie jestem
taki... nie chcę cię stracić, bo pomyślisz sobie o mnie nieprawdziwe rzeczy. Że
może jednak wcale mi tak na tobie nie zależy. A mi zależy.
–
Remi – przerwał mi z dziwną nutą w głosie, której wtedy nie potrafiłem
zidentyfikować. – Nie myślę o tobie źle przez pijacką grę.
–
Odkrywam siebie – powiedziałem cicho. – Mam wrażenie, jakbym odkrywał siebie na
nowo. Najpierw gejostwo, potem niemyślenie o tym, co pomyślą bliscy. Czy będą
akceptować moje wybory, akceptować prawdziwego mnie. – Wyłamywałem sobie palce
z nerwów. – Prawdziwy ja im się nie podoba, bo nie takiego polubili. To moja
wina, że się z nimi kłócę, Olai. Kłócę się, bo walczę o swoje ja, nie tylko z
twojego powodu. Więc przepraszam, że jestem taki...
Podszedł
do mnie. Wsunął swoje dłonie na moją talię, przyłożył czoło do mojego. W tym
małym geście było dla mnie wszystko, czego potrzebowałem. Bliskość, cisza
zamiast krzyków, akceptacja. Nawet jeśli śmierdział fajkami, to wciąż
potrzebowałem zaciągnąć się jego zapachem, czuć go wewnątrz siebie. Był realny.
Dotykał mnie naprawdę. Nie było to uniesienie, prawdziwy gest znacznie głębszy
niż seks.
Uniosłem
dłonie do jego ramion, aby też móc go poczuć na swojej skórze, nie tylko z jego
inicjatywy, ale też mojej. Pokazać, że doceniałem ten ruch, że chciałem go i
potrzebowałem. Zapewne nic z mojego bełkotu nie rozumiał, sam nie rozumiałem, z
jakiego powodu mu to mówiłem. Może to słynna szczerość po pijaku, ale nie byłem
przecież nawalony. Może... może po prostu alkohol rozdrażnił rany, które nie
chciały się goić wewnątrz mnie. Przyniósł ból i smutek, potrzebę wypłynięcia
tego na powierzchnie. Powiedzenie światu: hej, boli was bycie sobą, a tak tego
pragnęliście. A może jednak to nie byłem ja? To, co teraz uznawałem za szczere,
tak naprawdę mogło być grą. Jak rozumieć samego siebie i wierzyć w coś, gdy
cały świat mówił ci, że to kłamstwo? Jak pokładać wiarę w zapewnienia jednej
osoby, która po prostu chce cię wspierać, ale pewnie pod skórą też uważała, że
tylko się oszukujesz i czekała, aż sam się sparzysz? Kim byłem?
–
Chodźmy już.
Olai
sugestywnie prawą dłonią popychał mnie w kierunku domu. Chciał nas ukryć przed
wścibskimi oczami innych. Nie było północy, ale to bez znaczenia. Kopciuszek
był już zmęczony tańcowaniem w pantoflach i chciał zejść ze sceny szybciej.
Pozwoliłem sobie na to, na tę słabość przy Olaiu.
Poprowadził
nas do piwnicy, przekręcił kluczyk w zamku i posłał mnie pierwszego. Zrobił to
tylko dlatego, aby zaraz za sobą znów zaryglować drzwi, czemu towarzyszył
charakterystyczny szczęk zasuwki. Nie przeszkadzało mi to, chyba nawet byłem
wdzięczny, że świat mógł żyć nad moją głową, ale nie wleje się siłą do mnie.
Pozwoli mi umilknąć na chwilę.
Usiadłem
dość niepewnie na tym łóżku Olaia, żeby doznać olśnienia. Uniosłem skraj
kołdry, odsłaniając w ten sposób drewniane zabudowanie. Cholera. Nie tylko
stolik był zrobiony z palet, ale i łóżko. Nie przyszło mi to wcześniej do
głowy, głupio uznałem, że ktoś nadmuchał materac i postawił go na drewnianej
podłodze. A tu proszę, jednak łóżko z prawdziwego zdarzenia!
–
Mogę wiedzieć, co robisz?
Spojrzałem
na Olaia nieco za szybko unosząc głowę i przez to mi się trochę w niej
zakręciło. Zignorowałem to, w końcu nie chciałem po sobie poznać, że jednak
alkohol wywarł na mnie mocniejsze wrażenie.
–
Ty masz ramę.
Popatrzył
na łóżko, na mnie, na łóżko i na mnie. W końcu uniósł nieco kąciki ust,
widocznie hamując drwiący śmiech.
–
Rozumiem, że miałem spać na podłodze w twojej głowie?
–
Kocham wnętrze tego pomieszczenia tak jak projektanta, który wszystko
przemyślał.
Zagryzł
wargę, podchodząc do mnie powolnym krokiem. Kucnął przy mnie. Mogłem przysiąc,
że lampa, którą zapalił za mną, przy okazji rozbudziła czyste złoto w jego
oczach. Bez plam, bez mętnych wspomnień. Był czysty i prawdziwy. Przede mną.
–
A gdyby to był obcy facet? To dość ryzykowne mówić, że kochasz kogoś, a nawet
go nie znasz.
–
Proszę, zaufaj mi – wyszeptałem, dotykając jego policzka. Rozchylił nieco
powieki z zaskoczenia. – Zaufaj mi, jak ja ufam swoim zmysłom. Nie odtrącaj
mnie już, pozwól poznać.
Przysunąłem
się, teraz samemu przykładając czoło do czoła. Kciukiem gładziłem jego
policzek, własne powieki przymknąłem. Jeśli w takiej chwili by mnie wyśmiał,
kazał zejść na ziemię, ja... Chyba by mnie to zniszczyło. Jeszcze nigdy nie
czułem się tak słaby przy kimś. Nawet przy mamie i Alexis wyciągałem swoją
najpodlejszą stronę, zawsze atakowałem, nie prosiłem o łaskę. A teraz? Teraz
nie miałem sił ani argumentów, aby udowadniać rację. Mogłem tylko błagać o
danie nam szansy i czasu, bo wiedziałem, co czuję. Wiedziałem, co podpowiadało
mi serce i słuch.
Istotnie,
lubiłem skomplikowanych ludzi, bo sam taki byłem.
Zwyczajni
mnie przerażali. Mieli poukładane życia, konkretne cele. Zmartwieniami ich były
tylko niezdane egzaminy lub to, co włożyliby na konkretną imprezę. Ja martwiłem
się wszystkim.
Czy
dobrze robię, planując firmę z Urlikiem? Czy to dobry kierunek? Czy powiedzenie
o swoich troskach nie sprawi, że ktoś mnie wyśmieje? Czy będę miał siłę na
uśmiech tego dnia? Czy poruszam odpowiedni temat przy rozmowie z innym
człowiekiem? Czy moja mama za mną tęskni i żałuje tak jak ja? Czy jestem złym
synem i człowiekiem? Czy aby na pewno powinienem być sobą, skoro tak wiele
traciłem?
Olai
zdjął mi buty tak zręcznie i szybko, że ledwie to zarejestrowałem. Tak samo,
jak fakt, że pozbył się swoich i odłożył obie pary przy schodach. Powrócił do
mnie, kładąc się na łóżku i przyciągając mnie w zapraszającym geście. Chciał,
żebym położył się przy nim. Nie było żadnego sygnału do uprawiania seksu. Ot,
położył mi dłoń na talii od tyłu, pociągnął do siebie i zmusił do leżenia na
łyżeczkę. Ciągle obejmował mnie tym ramieniem opasanym przez brzuch, podczas
gdy drugie narzucił z góry. Byłem dosłownie zamknięty w jego uścisku. Nie był
on duszący ani niekomfortowy. Coś kazało mi wierzyć, że zrobił to dla nas obu.
Musnął
nosem mój kark, a do uszu dotarło ciche wciąganie powietrza. Głębsze. Zupełnie
jak moje na werandzie. Serce mi się uspokoiło, czując bezpieczeństwo w tym
miejscu przy tym facecie. Powolne bicie, usypiające światło i przede wszystkim
ciepło drugiego ciała powoli zaczynało odbierać mi świadomość na rzecz snu.
Powieki robiły się cięższe, woń tytoniu już nie paliła dróg oddechowych. To był
Olai. Przylgnąłem do niego, a on nie odepchnął mnie.
–
Olai? – wychrypiałem, na wpół śpiąc.
–
Mhm.
–
Jestem zmęczony.
Nie
było na to odpowiedzi, bo ja nie mówiłem dosłownie o senności, która mnie
ogarniała. Byłem zmęczony przede wszystkim moimi konfliktami, moimi obawami i
byciem... samotnym. Tęsknić zacząłem za czasami, gdzie mogłem porozmawiać z
tatą o wszystkim i zawsze się rozumieliśmy. Gdzie mama jednym uśmiechem
rozjaśniała pomieszczenie i poprawiała mi dzień. Tęskniłem za harmonią, która
była mi odbierana dzień po dniu, rok po roku, aż znalazłem się tutaj; kampus.
Zniszczona relacja z obojgiem rodziców, pierwsze złamane serce, tracenie
przyjaciół, wątpliwości dotyczących swojej przyszłości. Takiego bałaganu w
życiu nie miałem nawet w dniu, gdy mama odeszła.
–
Ja też.
Nie
byłem pewien, czy aby na pewno Olai się odezwał, bo ja już praktycznie spałem.
Mimo to uchwyciłem się tych słów po drugiej stronie świadomości.
On
też był zmęczony.
Samotnością,
uciekaniem, odtrącaniem. Może nawet było tego więcej, a ja jeszcze nie poznałem
tych kwestii.
Niemniej
zrozumiał mnie. Wiedział, że nie mówiłem o tym dniu, o piciu, o spaniu.
Wiedział, że chodziło mi o moje życie, chociaż był w nim dopiero chwilę. Samo
to sprawiło, że poczułem się zwolniony z trosk na ten jeden sen, na jedną noc.
Kolejnego dnia mogliśmy szukać rozwiązań razem. Nocą jednak znaleźliśmy
ukojenie w swoich ramionach i cieple. Żadnej przesadnej bliskości, żadnego
raptownego wyłuskiwania energii. Komfort i bezpieczeństwo. To przyniosła ta
noc.
Na
pewno doświadczyliście kiedyś takiego stanu przez sen, że czuliście nad sobą
czyjąś obecność. Oczywiście nieproszoną. Intruza, który wtargnął do waszej
sfery prywatności, zagrażał wam. Budziliście się wtedy, aby odkryć rodzica,
który tylko przezornie sprawdzał wam oddech, bo wydawał się mu za cichy i
myślał, że to bezdech senny. Mimo to krzyczeliście przeraźliwie, no bo kto
spodziewa się widzieć nad sobą czyjąś twarz, gdy powinno się spać samemu? Albo
nagle rodzeństwo myli pokoje i zalane w trupa postanawia wleźć wam do wyra lub
w dogodnych warunkach paść koło niego. Wtedy myślicie: „o nie, zwłoki". A
to tylko brat lub siostra.
Podobne
uczucie towarzyszyło mi podczas snu. Moje nogi zdrętwiały, ale nie w ten
charakterystyczny sposób zbyt długiego nieporuszania nimi lub trzymania w złej
pozycji. Mrowienie rozprzestrzeniało się, a głowa wykreowała obraz, że coś mi
zagraża. Od razu się przebudziłem z głośnym syknięciem.
W
ustach miałem nieprzyjemną suszę, która była wynikiem spożytego alkoholu i
brakiem popicia tego najzwyklejszą wodą. W skroniach mi pulsowało, czaił się
ból głowy, ale to nie on mnie martwił. Nie on zbudził. Obok mnie Olai oddychał
za szybko jak na spokojny sen. Za często wydawało mi się, jakby sapał z
przerażenia lub szoku. To wszystko kazało mi gwałtownie się odwrócić, nawet
jeśli źle to podziałało na żołądek. Uniosłem się na łokciu, dostrzegając dość
wyraźnie dzięki wciąż zapalonej lampie, że chłopak był nieco zlany potem. Niby
nic dziwnego, w końcu panował niezły zaduch od zamkniętych okien. Wierzyłem
jednak, że to nie jego wina, a koszmaru.
Olai
znów z czymś walczył lub dopiero zaczynał walkę.
Pierwszy
koszmar, jakiego u niego doświadczyłem był kompletnie innego sortu. Tam rzucał
się na łóżku, zaciskał pięści, drapał się po szyi jak opętany, rwał mu się dech
– dusił się przez sen.
Ten
wydawał się początkiem tego samego cyklu, jakby za każdym razem Olai znosił ten
sam ból w świecie, do którego nikt z zewnątrz nie mógł nawet zerknąć. Ale ja
słyszałem wyraźnie jego ból, panikę, przerażenie. Widziałem tiki nerwowe
palców, które to próbowały się zacisnąć, to rozprostować i gdzieś uciec.
Walczył z tym.
Pamiętałem,
co wydarzyło się ostatnim razem, gdy był przerażonym i spłoszonym. Pamiętałem,
jak zbudzenie go podziałało kojąco i przerażająco zarazem. Podszedłem więc do
sprawy tym razem inaczej. Nieco inaczej. Nie szarpałem nim, nie krzyczałem, aby
się obudził.
Położyłem
się na boku i wpatrywałem w jego twarz. Serce mi szalało, bo byłbym głupcem,
gdybym się nie bał. Nie potrafiłem jednak stwierdzić, czy obawiałem się
bardziej o niego, czy jednak o siebie. Nie mogłem bagatelizować jego własnych
lęków, braku zaufania do siebie. Mimo to położyłem dłoń na jego policzku,
gładziłem go rytmicznie, aby zaraz zacząć kojąco i cicho nawoływać:
–
Olai. Olai, jestem tu. Chodź. Musisz się obudzić, wiesz? Olai. To sen.
Mogłem
czuć się idiotycznie, bo to irracjonalne, żeby wyobrażać sobie w takiej chwili,
jakby on był gdzieś daleko, a ja stałem po tej bezpiecznej stronie z
wyciągniętą dłonią i prosiłem go o powrót. W innych okolicznościach spaliłbym
się ze wstydu, ale na co komu duma, skoro osoba, którą lubisz, na którą twoje
ciało reaguje w jednoznaczny sposób, cierpi. Ty też cierpisz, widząc ją w takim
stanie.
–
Olai, proszę. Chodź do mnie. Otwórz oczy. Zobacz.
Nie
wiem, ile razy wymówiłem jego imię, bo wierzyłem, że najlepiej podziała.
Czułem, że stało się dla mnie tak normalne, jak słowo w słowniku użytku
codziennego. Dzięki temu zawiązała się między mną a nim pewna więź, jakbym już
do końca życia miał je wypowiadać z taką łatwością i uczuciem. Bo może i było zwykłym
słowem, ale jednocześnie należało do nas. Wymówione przeze mnie zwracałoby jego
uwagę na moją osobę. Sposób, w jaki bym formował struny głosowe, uczucie, jakim
bym je otulał... Tylko ja bym to wiedział i może z czasem także sam Olai.
Po
paru minutach wreszcie usłyszałem wciąganie powietrza tak gwałtowne, że niemal
oblał mnie zimny pot ze strachu, że znów zacznie się dusić i walczyć o oddech.
Ale nie tym razem. Chłopak otworzył oczy szeroko, miał rozszerzone źrenice jak
po jakimś upojeniu. Patrzył na mnie intensywnie, a ja w odpowiedzi na to
kurczyłem się w sobie. Czego mogłem oczekiwać?
–
R... Remi? – wychrypiał, oddychając ciężko przez usta. Woń tytoniu jakoś
magicznie wyparowała z niego, a może ja już przywykłem.
–
Jestem tu. Spokojnie.
Dalej
głaskałem go po policzku. Chciałem go jakoś uspokoić, a wiedziałem z autopsji,
że nic nie uspokajało drugiej istoty bardziej, niż nasz spokój. Skoro my się
nie stresowaliśmy, to emanowaliśmy odpowiednimi wibracjami, aby zapewniać też
spokój bliskim. Albo to była ściema, a ja znowu robiłem z siebie debila. Cóż,
chociaż przed Olaiem, a nie jakimś obcym człowiekiem, nie?
–
Przepraszam – wyszeptał, zaciskając powieki. – Nie chciałem cię obudzić.
Przepraszam.
–
Olai, to tylko sen – uspokajałem go dalej równie cichym głosem. – Mogę odespać
popołudniem albo chodzić bez snu. Wierz mi, zdarzało mi się nie spać ponad dobę
i żyłem.
–
Na kacu? – spytał w taki sposób, że wierzyłem w jego lepszy humor niż po
pierwszym wspólnym koszmarze.
Uniosłem
delikatnie kąciki ust, czując, jak znów ogarniało mnie zmęczenie, ale walczyłem
z nim.
–
Daj spokój, lisie, kto tu niby ma kaca?
–
Lisie?
–
Jakoś tak – wsunąłem dłoń w jego włosy, wymijając jego ucho – kojarzysz mi się
z liskiem.
Zamruczał
zmysłowo, co dotarło w bardzo złe miejsca mojego ciała, pobudzając je.
Jesteśmy
zmęczeni ani się waż.
Mimo
to przełknąłem ślinę, zagryzając policzki tak mocno, żeby nie pokazać, jak
bardzo podobała mi się reakcja Olaia na ten dotyk.
–
Śpij, Remi. Jest jeszcze ciemno.
–
A ty?
Wyczułem
drugie dno. A jego intensywne spojrzenie, które już było czystsze i
spokojniejsze niż po przebudzeniu, tylko mnie w tym utwierdzało.
–
Słyszysz – powiedział nagle.
W
pierwszej chwili wsłuchiwałem się w otoczenie. Pomyślałem, że może ktoś chodzi
na górze i też nie może spać, ale nie. Towarzyszyła nam absolutna cisza.
Niepokojąca wręcz po imprezie, przy której dźwiękach zasypiałem. Mina musiała
mnie zdradzić, bo Olai przysunął się, muskając mój nos swoim. Przełknąłem
ślinę.
– Słyszysz –
zaakcentował słowo – że nie zamierzam spać?
–
Och – mruknąłem, doznając olśnienia. – Po prostu na twoim miejscu też nie
mógłbym spać. Każdy koszmar w moim życiu przyprawiał mnie o ciarki, więc zawsze
już do rana siedziałem i coś robiłem.
–
Rozumiem.
Przewróciłem
się na plecy, przypominając głowie dzięki temu, że oddycham, jestem świadom i
ta zaczęła mnie nieco boleć. Skryłem syknięcie irytacji, zamiast tego
uśmiechając się i wystawiając ramię. Olai spoglądał na mnie w zamyśleniu. Chyba
nie tylko ja miałem problemy z dedukcją.
–
Spróbuj, Olai. Mogę budzić się za każdym razem, jeśli będziesz miał koszmar.
Mówię to w pełni świadom, że przerwiesz moje wypoczywanie. Skoro mamy już moją
deklarację za sobą, chcesz skorzystać z pomocnego ramienia?
Parsknął
śmiechem. Przysięgam, że nie słyszałem u niego jeszcze tak pięknego śmiechu.
Prawdziwa radość, docenienie mojej głupoty najpewniej, ale przede wszystkim
wdzięczność. Podniósł się ze swojego miejsca na tyle, abym ramieniem wślizgnął
się pod jego głowę, którą umieścił na moim barku. Wsunął nos w moją szyję, znów
usłyszałem głębsze zaciągnięcie się, a potem wydech, którym musnął moją
wrażliwą skórę na szyi. Przełknąłem nerwowo ślinę, dalej się w myślach karcąc,
żeby moje ciało nie reagowało bardzo jednoznacznie na tę bliskość.
Oparłem
śmiało policzek na czole chłopaka, który bez słowa protestu po prostu
skorzystał z propozycji spania na mnie. Nie byliśmy okryci żadnym kocem, ale
ubrania wystarczały. Olai mi wystarczał. Z nim mógłbym spać nawet na gołej
ziemi, a byłoby idealnie.
Przesunąłem
nieco głowę, aby w przypływie chwili musnąć leniwie jego głowę i złożyć na niej
pocałunek. Mogłem przysiąc, że dzięki ramieniu, którym go oplotłem, poczułem
ten sam dreszcz, który mnie prześladował w jego towarzystwie i wymownych
chwilach.
Komentarze
Prześlij komentarz