Believe it Cz.32


On ma ramę!

|w domu Pettera|

Zmiana towarzystwa zadziałała na mnie nieco wyzwalająco. Dotychczas nie pokusiłem się nigdy o pijacką grę, nie liczyć przyjacielskich schadzek w domu Anji, gdzie to bardziej ona się upijała, a ja udawałem, że to robię. Bez Urlika, o którego się martwiłem, bez Zoe, która patrzyła mi na ręce, mogłem wreszcie poudawać w inną stronę. Nadal nie lubiłem alkoholu, nadal miałem kiepską tolerancję na niego, ale w takiej chwili po prostu chciałem się napić. Bez smutku, bez prób wkupienia się w czyjeś łaski. To było naturalne jak przyjście na imprezę i po prostu bawienie się dobrze. Żadnego w tym przymusu, poczucia obowiązku. Chciałem się z nimi powydurniać. Pokazać, że żadna ze mnie kłoda, która przyszła, bo jej kazano.

Sama gra zaś dała mi pretekst do poznania tych ludzi. Do niekiedy brudnych sekretów. Na przykład dowiedziałem się, że Rik pocałował nauczycielkę chemii w podstawówce i dostał za to solidną karę. Albo, że Hector został złapany z paczką marihuany, bo jego kumpel wrzucił mu woreczek w chwili, gdy tylko zauważył radiowóz.

Co prawda wyszło też nieco moich brudów lub niezręcznych historyjek. Przy wyzwaniu: 'nigdy nie miałem zabawki erotycznej w ręce', niestety musiałem wypić kieliszek. Oprócz mnie zrobiły to dwie osoby z ośmiu, także chociaż to mnie pocieszało. Nie na długo, bo Esben i Baz poczuli przemożną ochotę poznania nieco bliżej tej historii mojego życia. Na swoje usprawiedliwienie miałem to, że zabawki należały do Anji, a ja tylko je znalazłem.

– Chcę ją poznać. Niech namówi faceta na trójkąt – wybełkotał Rik.

I tak zabawa trwała, dopóki na lodówce nie dostrzegłem jedenastej w nocy. Podziękowałem za zabawę, a gdy się uniosłem ze stołka, musiałem podtrzymać się przez chwilę stołu, aby nie runąć na ziemię. Wypiłem tylko dziesięć szotów! A może jednak jedenaście? Chyba byłem wstawiony, ale nie czułem się z tego powodu źle ani jakoś... nieodpowiednio. Czułem za to, że przerywam zabawę w dobrym momencie. Jeszcze jeden kieliszek i mógłbym wyglądać podobnie do Baza, który mimo wszystko dalej trzymał się najlepiej. Zasługą tego było spożycie dwóch kieliszków wódki podczas mojej gry. Jak ten facet mógł unikać tylu rozrywek życia? Wychodziłem przy nim na naprawdę niegrzecznego nastolatka, a ja tylko miałem w dłoni wibrator, całowałem się z języczkiem pod kościołem, przeżyłem wakacyjną miłość, złamałem komuś nos... no, podsumujmy to jako... Dobra, byłem niegrzecznym nastolatkiem. Nieważne już.

Nikt nie starał się mnie zatrzymać, gdy odszedłem od gry. Zacząłem się rozglądać zamglonym wzrokiem za Olaiem. W kuchni nie było po nim śladu. Czułem wyrzuty sumienia, że tak oddałem się grze na długie godziny, a ten musiał być gdzieś sam. Petter pewnie był skłonny mnie wypatroszyć, ale po nim też nie było nigdzie śladu. Jego facet odpadł dawno temu i zasnął na krześle w tym hałasie. Zazdrościłem mu, mój słuch by mi na to nie pozwolił.

Przeszedłem do salonu; brak rudego ombre czy jak to się zwało. W pokoju obok; brak. W łazience; brak. Wyszedłem z domu, aby złapać trochę świeżego jesiennego powietrza przed zejściem do podziemi, bo to tam spodziewałem się zastać Olaia. Nie trafiłbym ze strzałem, bo chłopak stał właśnie przed domem. Palił coś. Skrzywiłem się nieco na zapach tytoniu, ale podziękowałem w duchu, że jednak to nie zielsko. Podszedłem do niego nieco powłóczyście, chociaż i tak lepiej niż mógłbym, będąc bardziej pijanym. Objąłem go od tyłu, na co cały się spiął, a ja tylko bardziej kręciłem nosem na intensywniejszy zapach tego świństwa.

– Olai – przeciągnąłem celowo, jak naburmuszone dziecko, a on się nieco rozluźnił. – Przepraszam.

– Za co?

– Zostawiłem cię i piłem – odparłem, wyglądając zza jego ramienia. – Petter odkrył ten fakt?

– Pett śpi – wyjaśnił bez emocji.

Czułem, że zjebałem. Przełknąłem ślinę i go puściłem, ale tylko po to, aby stanąć obok niego i móc zerkać na jego profil. Musiałem go tym nieco wprowadzać w dyskomfort, bo obrócił twarz ku mojej, po zgaszeniu peta butem.

– Przepraszam... Nie zostawiłem cię celowo. W zasadzie ja... ja nie imprezowałem w ten sposób. Zawsze tylko ze znajomymi. Powinienem był...

– Nie jestem na ciebie o to zły – powiedział z pewnością, opierając się o słupek od zadaszenia ramieniem. – Pett zaprosił cię na imprezę. Powiedziałem to wtedy i powtórzę teraz: nie jestem twoim ochroniarzem ani ty moim partnerem. Miałeś ochotę się napić i z kimś pogadać, to to zrobiłeś. Nie miej z mojego powodu wyrzutów sumienia.

– Ale mam – odparłem z suchym gardłem, spoglądając na ziemię. – Nie jestem taki... nie chcę cię stracić, bo pomyślisz sobie o mnie nieprawdziwe rzeczy. Że może jednak wcale mi tak na tobie nie zależy. A mi zależy.

– Remi – przerwał mi z dziwną nutą w głosie, której wtedy nie potrafiłem zidentyfikować. – Nie myślę o tobie źle przez pijacką grę.

– Odkrywam siebie – powiedziałem cicho. – Mam wrażenie, jakbym odkrywał siebie na nowo. Najpierw gejostwo, potem niemyślenie o tym, co pomyślą bliscy. Czy będą akceptować moje wybory, akceptować prawdziwego mnie. – Wyłamywałem sobie palce z nerwów. – Prawdziwy ja im się nie podoba, bo nie takiego polubili. To moja wina, że się z nimi kłócę, Olai. Kłócę się, bo walczę o swoje ja, nie tylko z twojego powodu. Więc przepraszam, że jestem taki...

Podszedł do mnie. Wsunął swoje dłonie na moją talię, przyłożył czoło do mojego. W tym małym geście było dla mnie wszystko, czego potrzebowałem. Bliskość, cisza zamiast krzyków, akceptacja. Nawet jeśli śmierdział fajkami, to wciąż potrzebowałem zaciągnąć się jego zapachem, czuć go wewnątrz siebie. Był realny. Dotykał mnie naprawdę. Nie było to uniesienie, prawdziwy gest znacznie głębszy niż seks.

Uniosłem dłonie do jego ramion, aby też móc go poczuć na swojej skórze, nie tylko z jego inicjatywy, ale też mojej. Pokazać, że doceniałem ten ruch, że chciałem go i potrzebowałem. Zapewne nic z mojego bełkotu nie rozumiał, sam nie rozumiałem, z jakiego powodu mu to mówiłem. Może to słynna szczerość po pijaku, ale nie byłem przecież nawalony. Może... może po prostu alkohol rozdrażnił rany, które nie chciały się goić wewnątrz mnie. Przyniósł ból i smutek, potrzebę wypłynięcia tego na powierzchnie. Powiedzenie światu: hej, boli was bycie sobą, a tak tego pragnęliście. A może jednak to nie byłem ja? To, co teraz uznawałem za szczere, tak naprawdę mogło być grą. Jak rozumieć samego siebie i wierzyć w coś, gdy cały świat mówił ci, że to kłamstwo? Jak pokładać wiarę w zapewnienia jednej osoby, która po prostu chce cię wspierać, ale pewnie pod skórą też uważała, że tylko się oszukujesz i czekała, aż sam się sparzysz? Kim byłem?

– Chodźmy już.

Olai sugestywnie prawą dłonią popychał mnie w kierunku domu. Chciał nas ukryć przed wścibskimi oczami innych. Nie było północy, ale to bez znaczenia. Kopciuszek był już zmęczony tańcowaniem w pantoflach i chciał zejść ze sceny szybciej. Pozwoliłem sobie na to, na tę słabość przy Olaiu.

Poprowadził nas do piwnicy, przekręcił kluczyk w zamku i posłał mnie pierwszego. Zrobił to tylko dlatego, aby zaraz za sobą znów zaryglować drzwi, czemu towarzyszył charakterystyczny szczęk zasuwki. Nie przeszkadzało mi to, chyba nawet byłem wdzięczny, że świat mógł żyć nad moją głową, ale nie wleje się siłą do mnie. Pozwoli mi umilknąć na chwilę.

Usiadłem dość niepewnie na tym łóżku Olaia, żeby doznać olśnienia. Uniosłem skraj kołdry, odsłaniając w ten sposób drewniane zabudowanie. Cholera. Nie tylko stolik był zrobiony z palet, ale i łóżko. Nie przyszło mi to wcześniej do głowy, głupio uznałem, że ktoś nadmuchał materac i postawił go na drewnianej podłodze. A tu proszę, jednak łóżko z prawdziwego zdarzenia!

– Mogę wiedzieć, co robisz?

Spojrzałem na Olaia nieco za szybko unosząc głowę i przez to mi się trochę w niej zakręciło. Zignorowałem to, w końcu nie chciałem po sobie poznać, że jednak alkohol wywarł na mnie mocniejsze wrażenie.

– Ty masz ramę.

Popatrzył na łóżko, na mnie, na łóżko i na mnie. W końcu uniósł nieco kąciki ust, widocznie hamując drwiący śmiech.

– Rozumiem, że miałem spać na podłodze w twojej głowie?

– Kocham wnętrze tego pomieszczenia tak jak projektanta, który wszystko przemyślał.

Zagryzł wargę, podchodząc do mnie powolnym krokiem. Kucnął przy mnie. Mogłem przysiąc, że lampa, którą zapalił za mną, przy okazji rozbudziła czyste złoto w jego oczach. Bez plam, bez mętnych wspomnień. Był czysty i prawdziwy. Przede mną.

– A gdyby to był obcy facet? To dość ryzykowne mówić, że kochasz kogoś, a nawet go nie znasz.

– Proszę, zaufaj mi – wyszeptałem, dotykając jego policzka. Rozchylił nieco powieki z zaskoczenia. – Zaufaj mi, jak ja ufam swoim zmysłom. Nie odtrącaj mnie już, pozwól poznać.

Przysunąłem się, teraz samemu przykładając czoło do czoła. Kciukiem gładziłem jego policzek, własne powieki przymknąłem. Jeśli w takiej chwili by mnie wyśmiał, kazał zejść na ziemię, ja... Chyba by mnie to zniszczyło. Jeszcze nigdy nie czułem się tak słaby przy kimś. Nawet przy mamie i Alexis wyciągałem swoją najpodlejszą stronę, zawsze atakowałem, nie prosiłem o łaskę. A teraz? Teraz nie miałem sił ani argumentów, aby udowadniać rację. Mogłem tylko błagać o danie nam szansy i czasu, bo wiedziałem, co czuję. Wiedziałem, co podpowiadało mi serce i słuch.

Istotnie, lubiłem skomplikowanych ludzi, bo sam taki byłem.

Zwyczajni mnie przerażali. Mieli poukładane życia, konkretne cele. Zmartwieniami ich były tylko niezdane egzaminy lub to, co włożyliby na konkretną imprezę. Ja martwiłem się wszystkim.

Czy dobrze robię, planując firmę z Urlikiem? Czy to dobry kierunek? Czy powiedzenie o swoich troskach nie sprawi, że ktoś mnie wyśmieje? Czy będę miał siłę na uśmiech tego dnia? Czy poruszam odpowiedni temat przy rozmowie z innym człowiekiem? Czy moja mama za mną tęskni i żałuje tak jak ja? Czy jestem złym synem i człowiekiem? Czy aby na pewno powinienem być sobą, skoro tak wiele traciłem?

Olai zdjął mi buty tak zręcznie i szybko, że ledwie to zarejestrowałem. Tak samo, jak fakt, że pozbył się swoich i odłożył obie pary przy schodach. Powrócił do mnie, kładąc się na łóżku i przyciągając mnie w zapraszającym geście. Chciał, żebym położył się przy nim. Nie było żadnego sygnału do uprawiania seksu. Ot, położył mi dłoń na talii od tyłu, pociągnął do siebie i zmusił do leżenia na łyżeczkę. Ciągle obejmował mnie tym ramieniem opasanym przez brzuch, podczas gdy drugie narzucił z góry. Byłem dosłownie zamknięty w jego uścisku. Nie był on duszący ani niekomfortowy. Coś kazało mi wierzyć, że zrobił to dla nas obu.

Musnął nosem mój kark, a do uszu dotarło ciche wciąganie powietrza. Głębsze. Zupełnie jak moje na werandzie. Serce mi się uspokoiło, czując bezpieczeństwo w tym miejscu przy tym facecie. Powolne bicie, usypiające światło i przede wszystkim ciepło drugiego ciała powoli zaczynało odbierać mi świadomość na rzecz snu. Powieki robiły się cięższe, woń tytoniu już nie paliła dróg oddechowych. To był Olai. Przylgnąłem do niego, a on nie odepchnął mnie.

– Olai? – wychrypiałem, na wpół śpiąc.

– Mhm.

– Jestem zmęczony.

Nie było na to odpowiedzi, bo ja nie mówiłem dosłownie o senności, która mnie ogarniała. Byłem zmęczony przede wszystkim moimi konfliktami, moimi obawami i byciem... samotnym. Tęsknić zacząłem za czasami, gdzie mogłem porozmawiać z tatą o wszystkim i zawsze się rozumieliśmy. Gdzie mama jednym uśmiechem rozjaśniała pomieszczenie i poprawiała mi dzień. Tęskniłem za harmonią, która była mi odbierana dzień po dniu, rok po roku, aż znalazłem się tutaj; kampus. Zniszczona relacja z obojgiem rodziców, pierwsze złamane serce, tracenie przyjaciół, wątpliwości dotyczących swojej przyszłości. Takiego bałaganu w życiu nie miałem nawet w dniu, gdy mama odeszła.

– Ja też.

Nie byłem pewien, czy aby na pewno Olai się odezwał, bo ja już praktycznie spałem. Mimo to uchwyciłem się tych słów po drugiej stronie świadomości.

On też był zmęczony.

Samotnością, uciekaniem, odtrącaniem. Może nawet było tego więcej, a ja jeszcze nie poznałem tych kwestii.

Niemniej zrozumiał mnie. Wiedział, że nie mówiłem o tym dniu, o piciu, o spaniu. Wiedział, że chodziło mi o moje życie, chociaż był w nim dopiero chwilę. Samo to sprawiło, że poczułem się zwolniony z trosk na ten jeden sen, na jedną noc. Kolejnego dnia mogliśmy szukać rozwiązań razem. Nocą jednak znaleźliśmy ukojenie w swoich ramionach i cieple. Żadnej przesadnej bliskości, żadnego raptownego wyłuskiwania energii. Komfort i bezpieczeństwo. To przyniosła ta noc.

Na pewno doświadczyliście kiedyś takiego stanu przez sen, że czuliście nad sobą czyjąś obecność. Oczywiście nieproszoną. Intruza, który wtargnął do waszej sfery prywatności, zagrażał wam. Budziliście się wtedy, aby odkryć rodzica, który tylko przezornie sprawdzał wam oddech, bo wydawał się mu za cichy i myślał, że to bezdech senny. Mimo to krzyczeliście przeraźliwie, no bo kto spodziewa się widzieć nad sobą czyjąś twarz, gdy powinno się spać samemu? Albo nagle rodzeństwo myli pokoje i zalane w trupa postanawia wleźć wam do wyra lub w dogodnych warunkach paść koło niego. Wtedy myślicie: „o nie, zwłoki". A to tylko brat lub siostra.

Podobne uczucie towarzyszyło mi podczas snu. Moje nogi zdrętwiały, ale nie w ten charakterystyczny sposób zbyt długiego nieporuszania nimi lub trzymania w złej pozycji. Mrowienie rozprzestrzeniało się, a głowa wykreowała obraz, że coś mi zagraża. Od razu się przebudziłem z głośnym syknięciem.

W ustach miałem nieprzyjemną suszę, która była wynikiem spożytego alkoholu i brakiem popicia tego najzwyklejszą wodą. W skroniach mi pulsowało, czaił się ból głowy, ale to nie on mnie martwił. Nie on zbudził. Obok mnie Olai oddychał za szybko jak na spokojny sen. Za często wydawało mi się, jakby sapał z przerażenia lub szoku. To wszystko kazało mi gwałtownie się odwrócić, nawet jeśli źle to podziałało na żołądek. Uniosłem się na łokciu, dostrzegając dość wyraźnie dzięki wciąż zapalonej lampie, że chłopak był nieco zlany potem. Niby nic dziwnego, w końcu panował niezły zaduch od zamkniętych okien. Wierzyłem jednak, że to nie jego wina, a koszmaru.

Olai znów z czymś walczył lub dopiero zaczynał walkę.

Pierwszy koszmar, jakiego u niego doświadczyłem był kompletnie innego sortu. Tam rzucał się na łóżku, zaciskał pięści, drapał się po szyi jak opętany, rwał mu się dech – dusił się przez sen.

Ten wydawał się początkiem tego samego cyklu, jakby za każdym razem Olai znosił ten sam ból w świecie, do którego nikt z zewnątrz nie mógł nawet zerknąć. Ale ja słyszałem wyraźnie jego ból, panikę, przerażenie. Widziałem tiki nerwowe palców, które to próbowały się zacisnąć, to rozprostować i gdzieś uciec. Walczył z tym.

Pamiętałem, co wydarzyło się ostatnim razem, gdy był przerażonym i spłoszonym. Pamiętałem, jak zbudzenie go podziałało kojąco i przerażająco zarazem. Podszedłem więc do sprawy tym razem inaczej. Nieco inaczej. Nie szarpałem nim, nie krzyczałem, aby się obudził.

Położyłem się na boku i wpatrywałem w jego twarz. Serce mi szalało, bo byłbym głupcem, gdybym się nie bał. Nie potrafiłem jednak stwierdzić, czy obawiałem się bardziej o niego, czy jednak o siebie. Nie mogłem bagatelizować jego własnych lęków, braku zaufania do siebie. Mimo to położyłem dłoń na jego policzku, gładziłem go rytmicznie, aby zaraz zacząć kojąco i cicho nawoływać:

– Olai. Olai, jestem tu. Chodź. Musisz się obudzić, wiesz? Olai. To sen.

Mogłem czuć się idiotycznie, bo to irracjonalne, żeby wyobrażać sobie w takiej chwili, jakby on był gdzieś daleko, a ja stałem po tej bezpiecznej stronie z wyciągniętą dłonią i prosiłem go o powrót. W innych okolicznościach spaliłbym się ze wstydu, ale na co komu duma, skoro osoba, którą lubisz, na którą twoje ciało reaguje w jednoznaczny sposób, cierpi. Ty też cierpisz, widząc ją w takim stanie.

– Olai, proszę. Chodź do mnie. Otwórz oczy. Zobacz.

Nie wiem, ile razy wymówiłem jego imię, bo wierzyłem, że najlepiej podziała. Czułem, że stało się dla mnie tak normalne, jak słowo w słowniku użytku codziennego. Dzięki temu zawiązała się między mną a nim pewna więź, jakbym już do końca życia miał je wypowiadać z taką łatwością i uczuciem. Bo może i było zwykłym słowem, ale jednocześnie należało do nas. Wymówione przeze mnie zwracałoby jego uwagę na moją osobę. Sposób, w jaki bym formował struny głosowe, uczucie, jakim bym je otulał... Tylko ja bym to wiedział i może z czasem także sam Olai.

Po paru minutach wreszcie usłyszałem wciąganie powietrza tak gwałtowne, że niemal oblał mnie zimny pot ze strachu, że znów zacznie się dusić i walczyć o oddech. Ale nie tym razem. Chłopak otworzył oczy szeroko, miał rozszerzone źrenice jak po jakimś upojeniu. Patrzył na mnie intensywnie, a ja w odpowiedzi na to kurczyłem się w sobie. Czego mogłem oczekiwać?

– R... Remi? – wychrypiał, oddychając ciężko przez usta. Woń tytoniu jakoś magicznie wyparowała z niego, a może ja już przywykłem.

– Jestem tu. Spokojnie.

Dalej głaskałem go po policzku. Chciałem go jakoś uspokoić, a wiedziałem z autopsji, że nic nie uspokajało drugiej istoty bardziej, niż nasz spokój. Skoro my się nie stresowaliśmy, to emanowaliśmy odpowiednimi wibracjami, aby zapewniać też spokój bliskim. Albo to była ściema, a ja znowu robiłem z siebie debila. Cóż, chociaż przed Olaiem, a nie jakimś obcym człowiekiem, nie?

– Przepraszam – wyszeptał, zaciskając powieki. – Nie chciałem cię obudzić. Przepraszam.

– Olai, to tylko sen – uspokajałem go dalej równie cichym głosem. – Mogę odespać popołudniem albo chodzić bez snu. Wierz mi, zdarzało mi się nie spać ponad dobę i żyłem.

– Na kacu? – spytał w taki sposób, że wierzyłem w jego lepszy humor niż po pierwszym wspólnym koszmarze.

Uniosłem delikatnie kąciki ust, czując, jak znów ogarniało mnie zmęczenie, ale walczyłem z nim.

– Daj spokój, lisie, kto tu niby ma kaca?

– Lisie?

– Jakoś tak – wsunąłem dłoń w jego włosy, wymijając jego ucho – kojarzysz mi się z liskiem.

Zamruczał zmysłowo, co dotarło w bardzo złe miejsca mojego ciała, pobudzając je.

Jesteśmy zmęczeni ani się waż.

Mimo to przełknąłem ślinę, zagryzając policzki tak mocno, żeby nie pokazać, jak bardzo podobała mi się reakcja Olaia na ten dotyk.

– Śpij, Remi. Jest jeszcze ciemno.

– A ty?

Wyczułem drugie dno. A jego intensywne spojrzenie, które już było czystsze i spokojniejsze niż po przebudzeniu, tylko mnie w tym utwierdzało.

– Słyszysz – powiedział nagle.

W pierwszej chwili wsłuchiwałem się w otoczenie. Pomyślałem, że może ktoś chodzi na górze i też nie może spać, ale nie. Towarzyszyła nam absolutna cisza. Niepokojąca wręcz po imprezie, przy której dźwiękach zasypiałem. Mina musiała mnie zdradzić, bo Olai przysunął się, muskając mój nos swoim. Przełknąłem ślinę.

– Słyszysz – zaakcentował słowo – że nie zamierzam spać?

– Och – mruknąłem, doznając olśnienia. – Po prostu na twoim miejscu też nie mógłbym spać. Każdy koszmar w moim życiu przyprawiał mnie o ciarki, więc zawsze już do rana siedziałem i coś robiłem.

– Rozumiem.

Przewróciłem się na plecy, przypominając głowie dzięki temu, że oddycham, jestem świadom i ta zaczęła mnie nieco boleć. Skryłem syknięcie irytacji, zamiast tego uśmiechając się i wystawiając ramię. Olai spoglądał na mnie w zamyśleniu. Chyba nie tylko ja miałem problemy z dedukcją.

– Spróbuj, Olai. Mogę budzić się za każdym razem, jeśli będziesz miał koszmar. Mówię to w pełni świadom, że przerwiesz moje wypoczywanie. Skoro mamy już moją deklarację za sobą, chcesz skorzystać z pomocnego ramienia?

Parsknął śmiechem. Przysięgam, że nie słyszałem u niego jeszcze tak pięknego śmiechu. Prawdziwa radość, docenienie mojej głupoty najpewniej, ale przede wszystkim wdzięczność. Podniósł się ze swojego miejsca na tyle, abym ramieniem wślizgnął się pod jego głowę, którą umieścił na moim barku. Wsunął nos w moją szyję, znów usłyszałem głębsze zaciągnięcie się, a potem wydech, którym musnął moją wrażliwą skórę na szyi. Przełknąłem nerwowo ślinę, dalej się w myślach karcąc, żeby moje ciało nie reagowało bardzo jednoznacznie na tę bliskość.

Oparłem śmiało policzek na czole chłopaka, który bez słowa protestu po prostu skorzystał z propozycji spania na mnie. Nie byliśmy okryci żadnym kocem, ale ubrania wystarczały. Olai mi wystarczał. Z nim mógłbym spać nawet na gołej ziemi, a byłoby idealnie.

Przesunąłem nieco głowę, aby w przypływie chwili musnąć leniwie jego głowę i złożyć na niej pocałunek. Mogłem przysiąc, że dzięki ramieniu, którym go oplotłem, poczułem ten sam dreszcz, który mnie prześladował w jego towarzystwie i wymownych chwilach. 



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty