Believe it Cz.33


Aktywowany atak

|Olai|

Ironią losu było, że jak na osobę, która miewała koszmary przeszłości prawie że co noc, raczej śpałem głęboko. Mogła obok mnie przechodzić kawaleria, a szansę na zbudzenie mnie bywały znikome. Dlatego spanie obok takiego Remiego nie było problemem, nawet jeśli by się wiercił przez sen. Nie potrafiłem ocenić, czy to robił. Gdy tylko odpłynęliśmy w sen, cieszyłem się, że jesteśmy razem. Trzymałem w ramionach chłopaka, który miał swoje problemy, a mimo to się uśmiechał i był dla ludzi pomocny.

Widziałem go.

Czasem wpadałem na siłownie ponadprogramowo, zastając jego roześmianą twarz na jednej z maszyn. Przychodził najczęściej ze swoim przyjacielem i to dla niego był poświęcony ten uśmiech. Tak jak i dla ludzi, którzy pobrzdąkiwali na placu za napiwki. Jeśli jakaś grupa postanowiła muzykować, za każdym razem rozglądałem się za jego osobą. Robiłem to z braku lepszej alternatywy. Siedzenie w pokoju z Petterem było męczące, a nawet on wyłaził do swoich kumpli. Wolałem unikać ludzi, tłumów, ale świeże powietrze pomagało mi nieco otrzeźwieć, że wciąż żyłem i wszystko było takie... ułożone. Brak konfliktów państwowych na skalę światową. Żadnych oznak wojny majaczących na horyzoncie. Tylko nastolatki, studenci, którzy chcieli piąć się po szczeblach karier. Powinno mnie to cieszyć, a jednak wewnętrzna wojna we mnie paliła spokój. Czułem zagrożenie nawet we własnym łóżku.

A Remi tak po prostu zasnął we mnie wtulony. Prosił o zaufanie z takim wyrazem twarzy, jakby moja odmowa miała go zniszczyć, jak zniszczyło mnie moje własne ja. Skoro walczyłem sam ze sobą, to i on musiał z czymś walczyć, upadając tak nisko. Czując się źle, będąc sobą i tracąc przez to wszystko, co posiadał. Nie rozumiałem jego pijackiego wywodu w pełni, ale wielu rzeczy mogłem się zwyczajnie domyślić.

Durnie zakładałem, że to ja byłem głównym powodem rozłamu przyjaciół. Nie przyszło mi na myśl, że Remi czuł się w ten sposób.

Był nierozumiany.

Jak ja go rozumiałem.

– Pewnego dnia... będę musiał się ożenić – powiedziałem ze ściśniętym gardłem, patrząc, jak Royce się ubiera. Musiał szybko zniknąć z mojego łóżka, zanim ktoś by nas nakrył.

– I żyć w kłamstwie? – spytał, nie przerywając naciągania spodni.

– Dobrze wiesz, że moi rodzice tego nie zrozumieją. Świat nie zaakceptuje – odpowiedziałem, siadając. – Royce, ja...

– Pierdolę akceptację świata. – Odwrócił się do mnie z koszulką w dłoni. – Dopasowywanie się niczego nie zmieni. Da ci tylko święty spokój.

– Rozstrzelają nas! – warknąłem. – Uduszą poduszką w nocy!

– To śpijmy z nożami! – opanował głos, rozglądając się na boki.

– Byłem szczery z jedną kobietą i skończyło się tak, że pozostawiło to po sobie plotki. Oni... – zawahałem się – straciłbym rodzinę.

– A więc nie mogę być twoją rodziną? – spytał takim tonem, jakbym ostatecznie pogrzebał naszą relację.

– Royce...

– Żyj w kłamstwie zatem. Mam nadzieję, że nie umrzesz nieszczęśliwy.

Wyszedł z mojego prowizorycznego pokoju na schadzki, zatrzaskując za sobą drzwi. Ten dźwięk jednoznacznie przypominał wystrzał, który poświęcony był mnie; gejowi w wojsku.

Otworzyłem gwałtownie oczy, widząc przed sobą dwa jasne punkty w ścianie. Okna. Małe okna. Piwnica w domu Pettera. Nieco niżej spokojnie śpiący Remi. Nie Royce, a Remi. Royce mnie opuścił, Remi uparcie chciał zmusić mnie do pójścia z nim.

Usiadłem na łóżku, przełykając ślinę, aby nawilżyć gardło. Ten sen... ten sen był najlżejszym od wielu miesięcy. Bolesnym wspomnieniem mojej nieudanej relacji, ale przynajmniej Royce nie chciał mnie zabić. Chyba nigdy nie mógłbym zapomnieć jego twarzy, nawet jeśli czas tak nieubłaganie płynął. Wciąż był żywy. Jego czarne loki, piękne zielone oczy, jak ogródek mojej mamy w lecie.

Tymczasem leżałem w łóżku z innym, bo Royca już nie było.

Spojrzałem na Remiego, który spał na plecach z lekko rozchylonymi ustami, twarzą zwróconą w stronę okien. Wydawał się taki zrelaksowany, jakby nie spał koło osoby, która ostatnim razem chciała go udusić ze złości.

Postanowiłem go jeszcze nie budzić, tylko zajść na górę i sprawdzić, jak miała się sytuacja po imprezie. Petter nie lubił tłumów albo ograniczył je dla mnie. Trudno było mi odczytać motywy tego chłopaka, ale przynajmniej trzymał język za zębami.

Sięgnąłem swój telefon ze stolika, aby dostrzec godzinę; siódma rano. I wiadomości od mamy, na jasne. Nie powinienem, bo mało mnie obchodziła ta kobieta, ale jakaś chwila słabości sprawiła, że odblokowałem urządzenie i sprawdziłem pełną treść.

Tata dostał nową rolę! Czekamy na święta! Masz faceta? Przywieź go! Mam tyle pytań, tyle potrzebuję materiału. Kochanie, agent się pytał, czy nie zmieniłeś aby zdania? Dalej widzi cię w głównej roli mojej powieści! To taki zaszczyt dla amatora. Weź się w karby i wracaj! Ale z facetem. Całuski ode mnie, złotko!"

Siłą woli zmusiłem się do nieciśnięcia telefonem w betonową ścianę. Od zgniecenia go w dłoni też się pohamowałem przy pierwszym trzasku.

Wdech wydech.

Traciłem czas na tych ludzi, po prostu go traciłem.

Przekląłem siarczyście pod nosem po francusku, robiąc to bardziej z nawyku niż celowo. Po przebudzeniu łatwo przychodziło mi zapomnienie, jaki język był moim ojczystym i jaki zrozumieją osoby wokół mnie.

Ostatni raz zerknąłem na Remiego, który przewrócił się właśnie na prawy bok, mlasnął i powrócił do snu. Wymknąłem się na górę, wysuwając zasuwkę z blokady. Dźwięk i tak rozniósł się echem, choć starałem się działać wolno i ostrożnie. Nic to nie dało. Znów przekląłem, wychodząc pewniej na korytarz. W kuchni niosły się jęki i ciche rozmowy. Żadna nowość, że ci ludzie byli na nogach o tej porze. Nawet pijani byli zwalani z wyra przez Pettera, który nigdy nie pił.

Prezentował się dzięki temu nienagannie, gdy tylko przekroczyłem próg. Opierał się przedramionami o wyspę kuchenną z kanapką przy ustach. Patrzył na mnie wnikliwie, podczas gdy przy jednej stronie stołu ledwo siedział Digrik, a Esben rozmasowywał skronie. Bastian po drugiej stronie też pałaszował kanapkę i patrzył na mnie, jakbym był duchem. Hector... nawet na kacu szczerzył się durnie i poruszył znacząco brwiami na moją osobę.

– Gdzie nasz Reva? – spytał, nie przestając nimi poruszać.

Nie poświęciłem mu więcej uwagi, podszedłem do butelek z wodą, które stały obok lodówki. Chciałem napełnić dwie szklanki, aby zanieść na dół dla innego skacowanego faceta. No i może zrobić jakieś kanapki.

– Noc udana? – wyseplenił Digrik z ustami schowanymi w zagięciu łokcia, gdy położył się na stole.

– Pierwszy raz widziałem, żeby Remi tak się wyluzował – odezwał się Esben. – Chyba ta impreza mu siadła.

– Bo nie było jego współlokatora – wtrącił znudzony Petter.

– Gdy nie mówisz jego imienia, to brzmi jak Voldemort.

Hector zaniósł się śmiechem z własnych słów, ale nikt mu nie zawtórował. Jedynie Digrik jęknął z bólem, a gdy się odwróciłem, kapitan nie ukrywał uśmieszku.

– Jak to jest, że ten chłopak ci podpadł tak bardzo? – Bastian odwrócił się na krześle i patrzył na Pettera.

Sam oparłem się biodrem o szafkę, aby trochę poszpiegować dla osoby, która spała nieświadoma niczego.

– Ktoś taki jak on musi znać swoje miejsce – oparł, odrzucając na pusty talerz skórkę od chleba. Czasem się zastanawiałem, czy aby nie był bardziej dzieckiem. – Zapomina, jak żałosny jest. Mogę mu to przypomnieć.

– To jego przyjaciel – odezwałem się obronnie.

Pett odwrócił się do mnie, podobnie jak wzrok każdego z siedzących przy stole. Blondyn westchnął z przesadą, kręcąc głową.

– Ja nim jestem. – Wskazał palcem na swoją twarz. – Remi kroczył u boku beznadziejnego człowieka. Zmuszony do bycia przy nodze. A ja? Ja daję mu ciebie.

– Nie należę do ciebie, żebyś mógł mnie komuś dawać.

– Obaj wiemy, że go lubisz – szepnął konspiracyjnie tak głośno, że i tak wszyscy słyszeli. Wyszczerzył się udawanie.

– Anja jest spoko – zabrał głos Digrik, prostując się na krześle. Miał tak małe oczy, jakby przegapił część rozmowy i odpowiadał na coś z wcześniej. – Nie widziałem jej jeszcze, ale tak świetnie się z nią gadało w aucie. I jeszcze mówili do siebie, że się kochają. Gdyby nie to, że jest gejem i lgnie do Olaia – spojrzał na mnie nieco z odrazą – to wziąłbym ich za parę jednak. Ona ma zdjęcie jego penisa nawet.

– Ma? – ożywił się Pett, gwałtownie przenosząc na niego spojrzenie. – Numer.

– Nie mam.

Zmarszczył brwi.

– To zdobądź. Chcę jej numer.

– Och, powiedzieliśmy nawet, że pasowałaby do ciebie – zaśmiał się niemrawo i zaraz skrzywił na ból głowy. – Przez to, że też lubi zbierać brudy ludzi.

– No może.

Zamyślił się nieco, pierwszy raz dostrzegłem taki wyraz jego oczu. Jakby faktycznie analizował poznanie jej osoby i zawiązanie sojuszu. Albo bliskiej przyjaźni.

Wzdrygnąłem się na tę myśl, bo jeśli planował oplatać znajomych Remiego, to nie mogło wyjść z tego nic dobrego.

Zamiast więc na Petterze, skupiłem się na reszcie. Digrik miał już opuchliznę na twarzy od bijatyki z poprzedniego dnia. To też przypomniało mi sytuację dość niezręczną, gdzie Remi musiał być w centrum zdarzeń. Znowu. Esben nawet poza boiskiem starał się wszystko i wszystkich trzymać w ryzach. Może i teraz nie było między nami pozytywnej więzi, ale przynajmniej traktował mnie lepiej niż Digrik, który wzdrygał się przy kontakcie wzrokowym lub krzywił, że w ogóle nadal kręciłem się w pobliżu. Miał na tyle zdrowego rozsądku, że nigdy na trzeźwo mi nie wygarnął. Bastian jako świeżak tylko osłuchał się plotek, ale urazy żadnej nie trzymał. Normalnie mi odpowiadał, witał się. Hector... Hector był zmienny jak wiatr. Raz chciał z Petterem zbić piątkę i się o mnie martwił, a innym pozbywał się uśmiechu z warg, mierzył wzrokiem, jakby krytykował w ten sposób moje zachowanie.

Gdy przypominałem sobie naszą paczkę w zeszłym roku... Wtedy było inaczej. Brutalniej i groźniej. Za wszystko, co spotykało odmieńców... żaden z nas nie czuł wyrzutów sumienia. Esben to inna para kaloszy, skoro prawie stracił zawodników przez te nasze eskapady.

Nienawidziłem kontaktów cielesnych z ludźmi, wolałem ich unikać niż stykać nawet palcem, ale jeśli miałem obić komuś mordę, pragnąłem złamać każdą kość w ciele mojego celu. Niektórzy zasługiwali na masakrę, na przelanie ich krwi.

Szybko ocknąłem się z tych myśli, bo inaczej potrzebowałbym swoich leków, a nie chciałem ich zażywać. Ani dziś, ani jutro. Nigdy. One mnie otępiały, zmieniały postrzeganie. Wtedy nie miałem władzy nad sobą, spałem większość doby lub miałem wrażenie, że śpię, a tak naprawdę byłem chodzącym cieniem człowieka. Paskudne uczucie, ale niestety wielokrotnie ratowało mi życie. Innym przy okazji też.

Zabrałem dwie szklanki wody, wychodząc z kuchni bez słowa. Zrezygnowałem z jedzenia, wolałem siedzieć z Remim i wyczekiwać jego pobudki, niż poświęcić sekundę dłużej z tymi ludźmi.

Dobrze zrobiłem, bo w chwili, gdy byłem już na dole, zobaczyłem Remiego, który był tak zaspany, że miałem ochotę się roześmiać. Dawno nie odczuwałem prawdziwej radości. Ten widok był po prostu rozbrajający. Odciśnięta poduszka na policzku, rozczochrane włosy, małe szparki, którymi patrzył na świat. Siedział sobie z nogą pod udem drugiej i wpatrywał we mnie, gdy tylko się zjawiłem.

Od razu podałem mu szklankę, nakazując wypicie całej. Ze swojej pociągnąłem tylko spory łyk i odstawiłem na stolik kawałek od łóżka.

– Em... Olai? – Odwróciłem się do niego z książką w dłoni, którą miałem zamiar włożyć do mojej torby, w której przyniosłem rzeczy, aby przetrwać wieczór. Nic się jednak nie okazało potrzebne. – Przepraszam za... siebie. Okazuje się, że po wypiciu robię się taki... no użalający się.

Uśmiechnął się, ale nic w tym ruchu nie było radosne. Czysty wystudiowany uśmiech, którym chciał zmusić mnie do wiary w szczerość przeprosin. Znając go po alkoholu, a widząc go teraz... mogłem szczerze obstawić, która strona była prawdziwa. To, co teraz wykwitło na jego zaspanej twarzy, ani trochę takie nie było.

Czyżby powracał do skorupy, gdzie każdy go lubił właśnie dzięki udawaniu? Czułem zaintrygowanie. Chciałem znać odpowiedzi. Jego zmęczenie, jego walka, jego historia. Wiedziałem jednak, że chcąc czegoś, muszę dać coś w zamian. Jeśli bym nalegał na poznanie jego osoby, sam musiałbym się na niego otworzyć. A ja... nie czułem tego.

– Proszę, zaufaj mi. Zaufaj mi, jak ja ufam swoim zmysłom. Nie odtrącaj mnie już, pozwól poznać.

Niczego nie obiecałem, ale też nie odtrąciłem go. Wczoraj przepraszał mnie za uczenie się prawdziwego siebie, a dziś przepraszał, że w ogóle mi pokazywał prawdziwego siebie. Przepraszał za okazanie słabości, bo był zmęczony byciem silnym. Poszedł pić, bo chciał odskoczni. Chciał nowości. A teraz jednak stwierdził, że się wygłupił i powinien przepraszać, bo podczas pijaństwa nie uśmiechał się, tylko sypał w ramionach.

Zacisnąłem palce na książce, aby to na niej wyładować gniew, który znów narastał.

– Widziałeś mnie w... dużo gorszym stanie. Doświadczyłeś na własnej skórze – zjechałem wzrokiem na jego szyje, co nieco go otrzeźwiło – mojej siły. Prosisz, żebym zapomniał, że też jesteś zmęczony?

Powrót do jego oczu okazał się słusznym ruchem. Widziałem, jak na powrót stał się zdezorientowany i nieco zagubiony w tym, co powinien zrobić, co powiedzieć. Nie wiedziałem, jak długo borykał się z niezrozumieniem, fałszywością, ale... Może Petter miał rację i naprawdę jego współlokator nie był tak dobry, jak uważał Remi?

– Nie udawajmy przy sobie innych, niż jesteśmy. Chciałeś mnie poznać? – spytałem retorycznie, czując ścisk w klatce piersiowej. Lęk. Chęć ucieczki od tego. – To ty też daj się poznać.

– Ja tylko... Nie chciałem się pokazywać od razu od tej strony. Tej potrzaskanej. – Zaśmiał się smutno, wpatrując w szklankę trzymaną w dłoniach. – Ludzie wolą radosnych kompanów, takich, którzy ich rozerwą, a nie będą płakać im na ramieniu.

– Możesz płakać na moim cały czas. Nie jestem osobą rozrywkową.

Rzuciłem książkę na łóżko, samemu siadając obok niego. Spojrzał na mnie chyba z nieśmiałością.

– Nie jesteś rozrywkowy? – spytał z szerzącym się uśmiechem. Ten miał więcej z psotnika niż smutku. – A kto rzucił się na mnie w pralni? Kto czekał pod drzwiami, żebym go wpuścił?

– Widzę bardzo łatwo przywrócić ci wigor – odpowiedziałem, unosząc brew.

– Grasz na zwłokę. – Odstawił szklankę na podłogę obok łóżka, a potem przesiadł się nieco, aby być twarzą do mnie, ale dalej z nogą pod udem drugiej. – Powiedz mi, co lubisz robić w wolnym czasie?

– Oprócz obijania komuś mordy? – Przechyliłem niewinnie głowę. – Lubię też brać prochy.

– Olai, pytam poważnie.

Zgrywał twardziela, chociaż nieco jego uśmiech stracił na intensywności. Sięgnąłem dłonią w ciemno po książkę i mu ją pokazałem, stukając kostkami w twardą oprawę.

– Czytam.

– Ostatni raz czytałem chyba przed wakacjami – wyznał szczerze, unosząc brwi i biorąc lekturą w dłonie. – Oczywiście mówię o przyjemności, nie książkach zadanych przez nauczycieli.

– Więc co robisz w wolnym czasie?

– Myślę o pracy – odparł szczerze, aż nieco zbił mnie tym z pantałyku. Przyglądał się opisowi na tyle okładki. – Jak mam być szczery – spojrzał na mnie spod gęstych ciemnych rzęs – to ostatni raz robiłem coś z przyjemnością w... wakacje. Teraz ciągle pracuję lub się uczę.

– Czy to zdrowe?

Zabrałem mu lekturę, aby skupił się w pełni na mnie. Co po chwili uznałem za nieco samolubne, ale skryłem tę myśl pod innymi.

– Pytasz osobę, która non stop się z kimś kłóci, czy prowadzi zdrowy tryb życia. – Uniósł kącik ust, aby zaraz je zwilżyć językiem. Albo znów mnie kusił, albo to ja miałem na niego zbyt dużą ochotę. – Jeśli powiedziałbym, że znów chciałbym wakacje... Uwierzyłbyś mi? Że jestem zmęczony podejmowaniem wyborów życiowych, wybieraniem tych, którym warto ufać, wybieraniem, czy postępuję dobrze, czy źle?

– Wakacje by ci pomogły temu zapobiec?

Zmusiłem się, żeby spojrzeć mu w oczy, choć jego dolna warga lśniła od śliny i wręcz przykuwała całą uwagę, której nie mogłem stracić na takie rzeczy.

– Wtedy... wtedy bym wyjechał daleko, daleko stąd. Byłbym tylko ja, moje błędy i robienie z siebie idioty, którym jestem. Byłbym... szczęśliwy przez ten miesiąc. Po prostu... bym żył.

– Uciekłbyś.

Pozbył się resztek uśmiechu, pobladł, rozchylił powieki. Czułem, że powiedziałem coś bardzo niestosownego, a przecież wypowiedziałem jedno słowo. Jeśli było ono zakazane, to do tej pory nie zdawałem sobie z tego sprawy.

– Tak. Uwielbiam uciekać – odparł z zamglonym wzrokiem, wpatrując się w coś za mną. – Mam to po mamie. Ona też uciekła od nas, gdy się znudziła obowiązkami rodziny. A ja uciekam po niej, bo to dziedziczne najwidoczniej. Uwielbiam uciekać, zostawiać za sobą pożar, nie wołając po pomoc. Niszczę i zostawiam, bo tak mi wygodnie.

Chwyciłem go za ramiona tak mocno, że musiałem sobie powtarzać o kruchości chłopaka przede mną. Cholera, parę godzin temu przecież słaniał się na nogach, był prawdziwie sobą zmęczony, prosił o zaufanie. A teraz jednym słowem zmusiłem go do cierpienia, ale skąd miałem wiedzieć?

– Remi, ja cię nie oceniam. Wiesz, ile ja bym dał, żeby też uciec od własnych problemów? Nie mogę tego zrobić, bo od koszmarów nie ma ucieczki. Nie ma leków, które wyłączą ci jaźń.

Spojrzał w moje oczy z determinacją, której chwilę temu w nich nie było. Znów, tak jak w nocy, przyłożył dłoń do mojego policzka, wywołując w moim sercu sprzeczne emocje. Jak długo nie czułem czegoś takiego? Kiedy ostatni raz dotykał mnie Royce z taką czułością?

– Będę cię budził za każdym razem, gdy będziemy razem. Przysięgam, że będę. – Zadrżałem na samo wyobrażenie sobie tego. – Jeśli tylko po wyjściu z tego domu się ode mnie nie odetniesz.

Chwyciłem jego dłoń, którą mnie dotykał, w swoją. Gładziłem jego palce, które teraz wydawały się przy moich dziwnie delikatne. Miał na nich kilka blizn, które odcinały się od reszty skóry jasnością i błyskiem.

– Remi.

– Hm?

Uniosłem twarz. Wyczekująco się we mnie wpatrywał, już bez maski radości, bez smutku.

– Przyjaźń... to nie jest coś, do czego jestem teraz przygotowany.

– Olai...

Zesztywniał, ale podniósł się nieco, zbliżając do mnie. Widziałem strach, który przemknął przez jego twarz, przez drżące palce, którymi nadal się bawiłem. Tyle że on nie dał mi skończyć myśli.

– Ty też nie możesz dać mi tylko przyjaźni.

Zmarszczył brwi w konsternacji, może wreszcie starając się zrozumieć moje słowa. Uśmiech nieco musiał go naprowadzić, bo rozluźnił się widocznie.

– Za bardzo chcę posmakować tych ust – spojrzałem na nie – a ty za bardzo chcesz mnie dotykać. – Powróciłem do jego oczu, uśmiechając się prowokacyjnie na widok jego zawstydzenia. – To w porządku, bo ja też tego chcę.

Pchnąłem go zdecydowanie. Nie protestował, gdy lądował na materacu plecami, a ja wsunąłem się nad niego, opierając dłońmi przy jego głowie. Patrzył na mnie z rozszerzonymi źrenicami, rozchylonymi wargami. Chciał tego, chociaż próbował mi wmówić, że wcale nie.

Pochyliłem się, chcąc skrócić męki nam obu, ale w chwili, gdy już zamykałem oczy i byłem przy jego ustach, poczułem na własnych jego dłoń. Gwałtownie otworzyłem powieki, nie kryjąc zdziwienia. Zagryzał wargę tak mocno, że już widziałem oczami wyobraźni, jak przebija się przez skórę.

– Nie, Olai. To znaczy tak, chcę cię dotykać i chcę być przez ciebie całowany, kurwa, zdecydowanie chcę – powiedział drżącym głosem. – Ale już ci mówiłem, że nie chcę być chłopakiem od łóżka, gdy nabawisz się chęci na mnie.

Zabrałem gwałtownie jego dłoń z ust, znów zaczynając odczuwać gniew. Zerknąłem na swoją torbę pod szafą, gdzie skrywały się moje leki. Powinienem je zażyć, bo jednak po koszmarze, który został przerwany w połowie, dalej nie doszedłem do siebie. Sytuacja na górze, a teraz dwa razy Remi. Traciłem kontrolę, a najmniejszą w tym winę ponosił ten chłopak.

Zacisnąłem mocno powieki, oddychając głęboko. Ważyłem słowa. Gówno mi to dało, bo ten spiął się pode mną i patrzył przepraszającym wzrokiem.

– Ja... Olai, ja nie znam francuskiego.

Wzdrygnąłem się, bo znów nie zorientowałem się, że myliłem języki. Ogień buchnął mi w skroniach, przebył płynną trasę do koniuszków palców, gdzie te drgnęły w chęci ulżenia nerwom.

To nie jego wina.

– Żadna z ciebie dziwka – przetłumaczyłem. – Proponuję, abyśmy razem... abyśmy nie ukrywali swoich chęci. Jeśli chcesz mnie dotknąć, dotknij. Seks? Kto cię zmusi? – Parsknąłem, krzywiąc się zaraz. – Kurwa mać.

Wstałem szybko, potykając się niemal, gdy noga mi się omsknęła. Dotarłem do torby na szczęście w jednym kawałku, przeszukałem kieszonkę z pigułkami i wydobyłem z niej jedną. Chwyciłem ją między zęby i rozłupałem na dwie połówki. Jedną miałem już na końcu języka, a drugą wepchnąłem z powrotem do torby. Złapałem w dłoń szklankę z wodą, która stała na stoliku i szybko popiłem lek.

Czułem się jak najgorszy człowiek na świecie. Remi chciał porozmawiać. Po prostu wymienić się informacjami ze sobą. Ja jak dupek przywołałem złe wspomnienia i jeszcze uruchomiłem swój atak. Jeśli to nie był wystarczający dowód, że do siebie nie pasujemy to... co nim, do diabła, było?



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty