Believe it Cz.33
Ironią
losu było, że jak na osobę, która miewała koszmary przeszłości prawie że co
noc, raczej śpałem głęboko. Mogła obok mnie przechodzić kawaleria, a szansę na
zbudzenie mnie bywały znikome. Dlatego spanie obok takiego Remiego nie było
problemem, nawet jeśli by się wiercił przez sen. Nie potrafiłem ocenić, czy to
robił. Gdy tylko odpłynęliśmy w sen, cieszyłem się, że jesteśmy razem.
Trzymałem w ramionach chłopaka, który miał swoje problemy, a mimo to się
uśmiechał i był dla ludzi pomocny.
Widziałem
go.
Czasem
wpadałem na siłownie ponadprogramowo, zastając jego roześmianą twarz na jednej
z maszyn. Przychodził najczęściej ze swoim przyjacielem i to dla niego był
poświęcony ten uśmiech. Tak jak i dla ludzi, którzy pobrzdąkiwali na placu za
napiwki. Jeśli jakaś grupa postanowiła muzykować, za każdym razem rozglądałem
się za jego osobą. Robiłem to z braku lepszej alternatywy. Siedzenie w pokoju z
Petterem było męczące, a nawet on wyłaził do swoich kumpli. Wolałem unikać
ludzi, tłumów, ale świeże powietrze pomagało mi nieco otrzeźwieć, że wciąż
żyłem i wszystko było takie... ułożone. Brak konfliktów państwowych na skalę
światową. Żadnych oznak wojny majaczących na horyzoncie. Tylko nastolatki,
studenci, którzy chcieli piąć się po szczeblach karier. Powinno mnie to
cieszyć, a jednak wewnętrzna wojna we mnie paliła spokój. Czułem zagrożenie
nawet we własnym łóżku.
A
Remi tak po prostu zasnął we mnie wtulony. Prosił o zaufanie z takim wyrazem
twarzy, jakby moja odmowa miała go zniszczyć, jak zniszczyło mnie moje własne
ja. Skoro walczyłem sam ze sobą, to i on musiał z czymś walczyć, upadając tak
nisko. Czując się źle, będąc sobą i tracąc przez to wszystko, co posiadał. Nie
rozumiałem jego pijackiego wywodu w pełni, ale wielu rzeczy mogłem się
zwyczajnie domyślić.
Durnie
zakładałem, że to ja byłem głównym powodem rozłamu przyjaciół. Nie przyszło mi
na myśl, że Remi czuł się w ten sposób.
Był
nierozumiany.
Jak
ja go rozumiałem.
–
Pewnego dnia... będę musiał się ożenić – powiedziałem ze ściśniętym gardłem,
patrząc, jak Royce się ubiera. Musiał szybko zniknąć z mojego łóżka, zanim ktoś
by nas nakrył.
–
I żyć w kłamstwie? – spytał, nie przerywając naciągania spodni.
–
Dobrze wiesz, że moi rodzice tego nie zrozumieją. Świat nie zaakceptuje –
odpowiedziałem, siadając. – Royce, ja...
–
Pierdolę akceptację świata. – Odwrócił się do mnie z koszulką w dłoni. –
Dopasowywanie się niczego nie zmieni. Da ci tylko święty spokój.
–
Rozstrzelają nas! – warknąłem. – Uduszą poduszką w nocy!
–
To śpijmy z nożami! – opanował głos, rozglądając się na boki.
–
Byłem szczery z jedną kobietą i skończyło się tak, że pozostawiło to po sobie
plotki. Oni... – zawahałem się – straciłbym rodzinę.
–
A więc nie mogę być twoją rodziną? – spytał takim tonem, jakbym ostatecznie
pogrzebał naszą relację.
–
Royce...
–
Żyj w kłamstwie zatem. Mam nadzieję, że nie umrzesz nieszczęśliwy.
Wyszedł
z mojego prowizorycznego pokoju na schadzki, zatrzaskując za sobą drzwi. Ten
dźwięk jednoznacznie przypominał wystrzał, który poświęcony był mnie; gejowi w
wojsku.
Otworzyłem
gwałtownie oczy, widząc przed sobą dwa jasne punkty w ścianie. Okna. Małe okna.
Piwnica w domu Pettera. Nieco niżej spokojnie śpiący Remi. Nie Royce, a Remi.
Royce mnie opuścił, Remi uparcie chciał zmusić mnie do pójścia z nim.
Usiadłem
na łóżku, przełykając ślinę, aby nawilżyć gardło. Ten sen... ten sen był
najlżejszym od wielu miesięcy. Bolesnym wspomnieniem mojej nieudanej relacji,
ale przynajmniej Royce nie chciał mnie zabić. Chyba nigdy nie mógłbym zapomnieć
jego twarzy, nawet jeśli czas tak nieubłaganie płynął. Wciąż był żywy. Jego
czarne loki, piękne zielone oczy, jak ogródek mojej mamy w lecie.
Tymczasem
leżałem w łóżku z innym, bo Royca już nie było.
Spojrzałem
na Remiego, który spał na plecach z lekko rozchylonymi ustami, twarzą zwróconą
w stronę okien. Wydawał się taki zrelaksowany, jakby nie spał koło osoby, która
ostatnim razem chciała go udusić ze złości.
Postanowiłem
go jeszcze nie budzić, tylko zajść na górę i sprawdzić, jak miała się sytuacja
po imprezie. Petter nie lubił tłumów albo ograniczył je dla mnie. Trudno było
mi odczytać motywy tego chłopaka, ale przynajmniej trzymał język za zębami.
Sięgnąłem
swój telefon ze stolika, aby dostrzec godzinę; siódma rano. I wiadomości od
mamy, na jasne. Nie powinienem, bo mało mnie obchodziła ta kobieta, ale jakaś
chwila słabości sprawiła, że odblokowałem urządzenie i sprawdziłem pełną treść.
„Tata
dostał nową rolę! Czekamy na święta! Masz faceta? Przywieź go! Mam tyle pytań,
tyle potrzebuję materiału. Kochanie, agent się pytał, czy nie zmieniłeś aby zdania?
Dalej widzi cię w głównej roli mojej powieści! To taki zaszczyt dla amatora.
Weź się w karby i wracaj! Ale z facetem. Całuski ode mnie, złotko!"
Siłą
woli zmusiłem się do nieciśnięcia telefonem w betonową ścianę. Od zgniecenia go
w dłoni też się pohamowałem przy pierwszym trzasku.
Wdech
wydech.
Traciłem
czas na tych ludzi, po prostu go traciłem.
Przekląłem
siarczyście pod nosem po francusku, robiąc to bardziej z nawyku niż celowo. Po
przebudzeniu łatwo przychodziło mi zapomnienie, jaki język był moim ojczystym i
jaki zrozumieją osoby wokół mnie.
Ostatni
raz zerknąłem na Remiego, który przewrócił się właśnie na prawy bok, mlasnął i
powrócił do snu. Wymknąłem się na górę, wysuwając zasuwkę z blokady. Dźwięk i
tak rozniósł się echem, choć starałem się działać wolno i ostrożnie. Nic to nie
dało. Znów przekląłem, wychodząc pewniej na korytarz. W kuchni niosły się jęki
i ciche rozmowy. Żadna nowość, że ci ludzie byli na nogach o tej porze. Nawet
pijani byli zwalani z wyra przez Pettera, który nigdy nie pił.
Prezentował
się dzięki temu nienagannie, gdy tylko przekroczyłem próg. Opierał się
przedramionami o wyspę kuchenną z kanapką przy ustach. Patrzył na mnie
wnikliwie, podczas gdy przy jednej stronie stołu ledwo siedział Digrik, a Esben
rozmasowywał skronie. Bastian po drugiej stronie też pałaszował kanapkę i
patrzył na mnie, jakbym był duchem. Hector... nawet na kacu szczerzył się
durnie i poruszył znacząco brwiami na moją osobę.
–
Gdzie nasz Reva? – spytał, nie przestając nimi poruszać.
Nie
poświęciłem mu więcej uwagi, podszedłem do butelek z wodą, które stały obok
lodówki. Chciałem napełnić dwie szklanki, aby zanieść na dół dla innego
skacowanego faceta. No i może zrobić jakieś kanapki.
–
Noc udana? – wyseplenił Digrik z ustami schowanymi w zagięciu łokcia, gdy
położył się na stole.
–
Pierwszy raz widziałem, żeby Remi tak się wyluzował – odezwał się Esben. –
Chyba ta impreza mu siadła.
–
Bo nie było jego współlokatora – wtrącił znudzony Petter.
–
Gdy nie mówisz jego imienia, to brzmi jak Voldemort.
Hector
zaniósł się śmiechem z własnych słów, ale nikt mu nie zawtórował. Jedynie
Digrik jęknął z bólem, a gdy się odwróciłem, kapitan nie ukrywał uśmieszku.
–
Jak to jest, że ten chłopak ci podpadł tak bardzo? – Bastian odwrócił się na
krześle i patrzył na Pettera.
Sam
oparłem się biodrem o szafkę, aby trochę poszpiegować dla osoby, która spała
nieświadoma niczego.
–
Ktoś taki jak on musi znać swoje miejsce – oparł, odrzucając na pusty talerz
skórkę od chleba. Czasem się zastanawiałem, czy aby nie był bardziej dzieckiem.
– Zapomina, jak żałosny jest. Mogę mu to przypomnieć.
–
To jego przyjaciel – odezwałem się obronnie.
Pett
odwrócił się do mnie, podobnie jak wzrok każdego z siedzących przy stole.
Blondyn westchnął z przesadą, kręcąc głową.
–
Ja nim jestem. – Wskazał palcem na swoją twarz. – Remi kroczył u boku beznadziejnego
człowieka. Zmuszony do bycia przy nodze. A ja? Ja daję mu ciebie.
–
Nie należę do ciebie, żebyś mógł mnie komuś dawać.
–
Obaj wiemy, że go lubisz – szepnął konspiracyjnie tak głośno, że i tak wszyscy
słyszeli. Wyszczerzył się udawanie.
–
Anja jest spoko – zabrał głos Digrik, prostując się na krześle. Miał tak małe
oczy, jakby przegapił część rozmowy i odpowiadał na coś z wcześniej. – Nie
widziałem jej jeszcze, ale tak świetnie się z nią gadało w aucie. I jeszcze
mówili do siebie, że się kochają. Gdyby nie to, że jest gejem i lgnie do Olaia
– spojrzał na mnie nieco z odrazą – to wziąłbym ich za parę jednak. Ona ma
zdjęcie jego penisa nawet.
–
Ma? – ożywił się Pett, gwałtownie przenosząc na niego spojrzenie. – Numer.
–
Nie mam.
Zmarszczył
brwi.
–
To zdobądź. Chcę jej numer.
–
Och, powiedzieliśmy nawet, że pasowałaby do ciebie – zaśmiał się niemrawo i
zaraz skrzywił na ból głowy. – Przez to, że też lubi zbierać brudy ludzi.
–
No może.
Zamyślił
się nieco, pierwszy raz dostrzegłem taki wyraz jego oczu. Jakby faktycznie
analizował poznanie jej osoby i zawiązanie sojuszu. Albo bliskiej przyjaźni.
Wzdrygnąłem
się na tę myśl, bo jeśli planował oplatać znajomych Remiego, to nie mogło wyjść
z tego nic dobrego.
Zamiast
więc na Petterze, skupiłem się na reszcie. Digrik miał już opuchliznę na twarzy
od bijatyki z poprzedniego dnia. To też przypomniało mi sytuację dość
niezręczną, gdzie Remi musiał być w centrum zdarzeń. Znowu. Esben nawet poza
boiskiem starał się wszystko i wszystkich trzymać w ryzach. Może i teraz nie
było między nami pozytywnej więzi, ale przynajmniej traktował mnie lepiej niż
Digrik, który wzdrygał się przy kontakcie wzrokowym lub krzywił, że w ogóle
nadal kręciłem się w pobliżu. Miał na tyle zdrowego rozsądku, że nigdy na
trzeźwo mi nie wygarnął. Bastian jako świeżak tylko osłuchał się plotek, ale
urazy żadnej nie trzymał. Normalnie mi odpowiadał, witał się. Hector... Hector
był zmienny jak wiatr. Raz chciał z Petterem zbić piątkę i się o mnie martwił,
a innym pozbywał się uśmiechu z warg, mierzył wzrokiem, jakby krytykował w ten
sposób moje zachowanie.
Gdy
przypominałem sobie naszą paczkę w zeszłym roku... Wtedy było inaczej.
Brutalniej i groźniej. Za wszystko, co spotykało odmieńców... żaden z nas nie
czuł wyrzutów sumienia. Esben to inna para kaloszy, skoro prawie stracił
zawodników przez te nasze eskapady.
Nienawidziłem
kontaktów cielesnych z ludźmi, wolałem ich unikać niż stykać nawet palcem, ale
jeśli miałem obić komuś mordę, pragnąłem złamać każdą kość w ciele mojego celu.
Niektórzy zasługiwali na masakrę, na przelanie ich krwi.
Szybko
ocknąłem się z tych myśli, bo inaczej potrzebowałbym swoich leków, a nie
chciałem ich zażywać. Ani dziś, ani jutro. Nigdy. One mnie otępiały, zmieniały
postrzeganie. Wtedy nie miałem władzy nad sobą, spałem większość doby lub
miałem wrażenie, że śpię, a tak naprawdę byłem chodzącym cieniem człowieka.
Paskudne uczucie, ale niestety wielokrotnie ratowało mi życie. Innym przy
okazji też.
Zabrałem
dwie szklanki wody, wychodząc z kuchni bez słowa. Zrezygnowałem z jedzenia,
wolałem siedzieć z Remim i wyczekiwać jego pobudki, niż poświęcić sekundę
dłużej z tymi ludźmi.
Dobrze
zrobiłem, bo w chwili, gdy byłem już na dole, zobaczyłem Remiego, który był tak
zaspany, że miałem ochotę się roześmiać. Dawno nie odczuwałem prawdziwej
radości. Ten widok był po prostu rozbrajający. Odciśnięta poduszka na policzku,
rozczochrane włosy, małe szparki, którymi patrzył na świat. Siedział sobie z
nogą pod udem drugiej i wpatrywał we mnie, gdy tylko się zjawiłem.
Od
razu podałem mu szklankę, nakazując wypicie całej. Ze swojej pociągnąłem tylko
spory łyk i odstawiłem na stolik kawałek od łóżka.
–
Em... Olai? – Odwróciłem się do niego z książką w dłoni, którą miałem zamiar
włożyć do mojej torby, w której przyniosłem rzeczy, aby przetrwać wieczór. Nic
się jednak nie okazało potrzebne. – Przepraszam za... siebie. Okazuje się, że
po wypiciu robię się taki... no użalający się.
Uśmiechnął
się, ale nic w tym ruchu nie było radosne. Czysty wystudiowany uśmiech, którym
chciał zmusić mnie do wiary w szczerość przeprosin. Znając go po alkoholu, a
widząc go teraz... mogłem szczerze obstawić, która strona była prawdziwa. To,
co teraz wykwitło na jego zaspanej twarzy, ani trochę takie nie było.
Czyżby
powracał do skorupy, gdzie każdy go lubił właśnie dzięki udawaniu? Czułem
zaintrygowanie. Chciałem znać odpowiedzi. Jego zmęczenie, jego walka, jego
historia. Wiedziałem jednak, że chcąc czegoś, muszę dać coś w zamian. Jeśli bym
nalegał na poznanie jego osoby, sam musiałbym się na niego otworzyć. A ja...
nie czułem tego.
–
Proszę, zaufaj mi. Zaufaj mi, jak ja ufam swoim zmysłom. Nie odtrącaj mnie już,
pozwól poznać.
Niczego
nie obiecałem, ale też nie odtrąciłem go. Wczoraj przepraszał mnie za uczenie
się prawdziwego siebie, a dziś przepraszał, że w ogóle mi pokazywał prawdziwego
siebie. Przepraszał za okazanie słabości, bo był zmęczony byciem silnym.
Poszedł pić, bo chciał odskoczni. Chciał nowości. A teraz jednak stwierdził, że
się wygłupił i powinien przepraszać, bo podczas pijaństwa nie uśmiechał się,
tylko sypał w ramionach.
Zacisnąłem
palce na książce, aby to na niej wyładować gniew, który znów narastał.
–
Widziałeś mnie w... dużo gorszym stanie. Doświadczyłeś na własnej skórze –
zjechałem wzrokiem na jego szyje, co nieco go otrzeźwiło – mojej siły. Prosisz,
żebym zapomniał, że też jesteś zmęczony?
Powrót
do jego oczu okazał się słusznym ruchem. Widziałem, jak na powrót stał się
zdezorientowany i nieco zagubiony w tym, co powinien zrobić, co powiedzieć. Nie
wiedziałem, jak długo borykał się z niezrozumieniem, fałszywością, ale... Może
Petter miał rację i naprawdę jego współlokator nie był tak dobry, jak uważał
Remi?
–
Nie udawajmy przy sobie innych, niż jesteśmy. Chciałeś mnie poznać? – spytałem
retorycznie, czując ścisk w klatce piersiowej. Lęk. Chęć ucieczki od tego. – To
ty też daj się poznać.
–
Ja tylko... Nie chciałem się pokazywać od razu od tej strony. Tej potrzaskanej.
– Zaśmiał się smutno, wpatrując w szklankę trzymaną w dłoniach. – Ludzie wolą
radosnych kompanów, takich, którzy ich rozerwą, a nie będą płakać im na
ramieniu.
–
Możesz płakać na moim cały czas. Nie jestem osobą rozrywkową.
Rzuciłem
książkę na łóżko, samemu siadając obok niego. Spojrzał na mnie chyba z
nieśmiałością.
–
Nie jesteś rozrywkowy? – spytał z szerzącym się uśmiechem. Ten miał więcej z
psotnika niż smutku. – A kto rzucił się na mnie w pralni? Kto czekał pod
drzwiami, żebym go wpuścił?
–
Widzę bardzo łatwo przywrócić ci wigor – odpowiedziałem, unosząc brew.
–
Grasz na zwłokę. – Odstawił szklankę na podłogę obok łóżka, a potem przesiadł
się nieco, aby być twarzą do mnie, ale dalej z nogą pod udem drugiej. – Powiedz
mi, co lubisz robić w wolnym czasie?
–
Oprócz obijania komuś mordy? – Przechyliłem niewinnie głowę. – Lubię też brać
prochy.
–
Olai, pytam poważnie.
Zgrywał
twardziela, chociaż nieco jego uśmiech stracił na intensywności. Sięgnąłem
dłonią w ciemno po książkę i mu ją pokazałem, stukając kostkami w twardą
oprawę.
–
Czytam.
–
Ostatni raz czytałem chyba przed wakacjami – wyznał szczerze, unosząc brwi i
biorąc lekturą w dłonie. – Oczywiście mówię o przyjemności, nie książkach
zadanych przez nauczycieli.
–
Więc co robisz w wolnym czasie?
–
Myślę o pracy – odparł szczerze, aż nieco zbił mnie tym z pantałyku. Przyglądał
się opisowi na tyle okładki. – Jak mam być szczery – spojrzał na mnie spod
gęstych ciemnych rzęs – to ostatni raz robiłem coś z przyjemnością w...
wakacje. Teraz ciągle pracuję lub się uczę.
–
Czy to zdrowe?
Zabrałem
mu lekturę, aby skupił się w pełni na mnie. Co po chwili uznałem za nieco
samolubne, ale skryłem tę myśl pod innymi.
–
Pytasz osobę, która non stop się z kimś kłóci, czy prowadzi zdrowy tryb życia.
– Uniósł kącik ust, aby zaraz je zwilżyć językiem. Albo znów mnie kusił, albo
to ja miałem na niego zbyt dużą ochotę. – Jeśli powiedziałbym, że znów
chciałbym wakacje... Uwierzyłbyś mi? Że jestem zmęczony podejmowaniem wyborów
życiowych, wybieraniem tych, którym warto ufać, wybieraniem, czy postępuję
dobrze, czy źle?
–
Wakacje by ci pomogły temu zapobiec?
Zmusiłem
się, żeby spojrzeć mu w oczy, choć jego dolna warga lśniła od śliny i wręcz
przykuwała całą uwagę, której nie mogłem stracić na takie rzeczy.
–
Wtedy... wtedy bym wyjechał daleko, daleko stąd. Byłbym tylko ja, moje błędy i
robienie z siebie idioty, którym jestem. Byłbym... szczęśliwy przez ten
miesiąc. Po prostu... bym żył.
–
Uciekłbyś.
Pozbył
się resztek uśmiechu, pobladł, rozchylił powieki. Czułem, że powiedziałem coś
bardzo niestosownego, a przecież wypowiedziałem jedno słowo. Jeśli było ono
zakazane, to do tej pory nie zdawałem sobie z tego sprawy.
–
Tak. Uwielbiam uciekać – odparł z zamglonym wzrokiem, wpatrując się w coś za
mną. – Mam to po mamie. Ona też uciekła od nas, gdy się znudziła obowiązkami
rodziny. A ja uciekam po niej, bo to dziedziczne najwidoczniej. Uwielbiam
uciekać, zostawiać za sobą pożar, nie wołając po pomoc. Niszczę i zostawiam, bo
tak mi wygodnie.
Chwyciłem
go za ramiona tak mocno, że musiałem sobie powtarzać o kruchości chłopaka
przede mną. Cholera, parę godzin temu przecież słaniał się na nogach, był
prawdziwie sobą zmęczony, prosił o zaufanie. A teraz jednym słowem zmusiłem go
do cierpienia, ale skąd miałem wiedzieć?
–
Remi, ja cię nie oceniam. Wiesz, ile ja bym dał, żeby też uciec od własnych
problemów? Nie mogę tego zrobić, bo od koszmarów nie ma ucieczki. Nie ma leków,
które wyłączą ci jaźń.
Spojrzał
w moje oczy z determinacją, której chwilę temu w nich nie było. Znów, tak jak w
nocy, przyłożył dłoń do mojego policzka, wywołując w moim sercu sprzeczne
emocje. Jak długo nie czułem czegoś takiego? Kiedy ostatni raz dotykał mnie
Royce z taką czułością?
–
Będę cię budził za każdym razem, gdy będziemy razem. Przysięgam, że będę. –
Zadrżałem na samo wyobrażenie sobie tego. – Jeśli tylko po wyjściu z tego domu
się ode mnie nie odetniesz.
Chwyciłem
jego dłoń, którą mnie dotykał, w swoją. Gładziłem jego palce, które teraz
wydawały się przy moich dziwnie delikatne. Miał na nich kilka blizn, które odcinały
się od reszty skóry jasnością i błyskiem.
–
Remi.
–
Hm?
Uniosłem
twarz. Wyczekująco się we mnie wpatrywał, już bez maski radości, bez smutku.
–
Przyjaźń... to nie jest coś, do czego jestem teraz przygotowany.
–
Olai...
Zesztywniał,
ale podniósł się nieco, zbliżając do mnie. Widziałem strach, który przemknął
przez jego twarz, przez drżące palce, którymi nadal się bawiłem. Tyle że on nie
dał mi skończyć myśli.
–
Ty też nie możesz dać mi tylko przyjaźni.
Zmarszczył
brwi w konsternacji, może wreszcie starając się zrozumieć moje słowa. Uśmiech
nieco musiał go naprowadzić, bo rozluźnił się widocznie.
–
Za bardzo chcę posmakować tych ust – spojrzałem na nie – a ty za bardzo chcesz
mnie dotykać. – Powróciłem do jego oczu, uśmiechając się prowokacyjnie na widok
jego zawstydzenia. – To w porządku, bo ja też tego chcę.
Pchnąłem
go zdecydowanie. Nie protestował, gdy lądował na materacu plecami, a ja
wsunąłem się nad niego, opierając dłońmi przy jego głowie. Patrzył na mnie z
rozszerzonymi źrenicami, rozchylonymi wargami. Chciał tego, chociaż próbował mi
wmówić, że wcale nie.
Pochyliłem
się, chcąc skrócić męki nam obu, ale w chwili, gdy już zamykałem oczy i byłem
przy jego ustach, poczułem na własnych jego dłoń. Gwałtownie otworzyłem
powieki, nie kryjąc zdziwienia. Zagryzał wargę tak mocno, że już widziałem
oczami wyobraźni, jak przebija się przez skórę.
–
Nie, Olai. To znaczy tak, chcę cię dotykać i chcę być przez ciebie całowany,
kurwa, zdecydowanie chcę – powiedział drżącym głosem. – Ale już ci mówiłem, że
nie chcę być chłopakiem od łóżka, gdy nabawisz się chęci na mnie.
Zabrałem
gwałtownie jego dłoń z ust, znów zaczynając odczuwać gniew. Zerknąłem na swoją
torbę pod szafą, gdzie skrywały się moje leki. Powinienem je zażyć, bo jednak
po koszmarze, który został przerwany w połowie, dalej nie doszedłem do siebie.
Sytuacja na górze, a teraz dwa razy Remi. Traciłem kontrolę, a najmniejszą w
tym winę ponosił ten chłopak.
Zacisnąłem
mocno powieki, oddychając głęboko. Ważyłem słowa. Gówno mi to dało, bo ten
spiął się pode mną i patrzył przepraszającym wzrokiem.
–
Ja... Olai, ja nie znam francuskiego.
Wzdrygnąłem
się, bo znów nie zorientowałem się, że myliłem języki. Ogień buchnął mi w
skroniach, przebył płynną trasę do koniuszków palców, gdzie te drgnęły w chęci
ulżenia nerwom.
To
nie jego wina.
–
Żadna z ciebie dziwka – przetłumaczyłem. – Proponuję, abyśmy razem... abyśmy
nie ukrywali swoich chęci. Jeśli chcesz mnie dotknąć, dotknij. Seks? Kto cię
zmusi? – Parsknąłem, krzywiąc się zaraz. – Kurwa mać.
Wstałem
szybko, potykając się niemal, gdy noga mi się omsknęła. Dotarłem do torby na
szczęście w jednym kawałku, przeszukałem kieszonkę z pigułkami i wydobyłem z
niej jedną. Chwyciłem ją między zęby i rozłupałem na dwie połówki. Jedną miałem
już na końcu języka, a drugą wepchnąłem z powrotem do torby. Złapałem w dłoń
szklankę z wodą, która stała na stoliku i szybko popiłem lek.
Czułem
się jak najgorszy człowiek na świecie. Remi chciał porozmawiać. Po prostu
wymienić się informacjami ze sobą. Ja jak dupek przywołałem złe wspomnienia i
jeszcze uruchomiłem swój atak. Jeśli to nie był wystarczający dowód, że do
siebie nie pasujemy to... co nim, do diabła, było?
Komentarze
Prześlij komentarz