Believe it Cz.34
Olai
mnie zaskoczył swoim zachowaniem, ale gdy tylko sięgnął tabletki z torby,
wszystko stało się jasne. Jego zachowanie wynikało z utraty kontroli nad sobą i
on też o tym wiedział, dlatego zainterweniował. Mogłem tylko dać mu chwilę, aby
tabletka zadziałała. Zachował dystans, siadając na pufie i garbiąc się ze
splątanymi dłońmi. Nerwowo tupał cicho bosą stopą. Był rozdrażniony. Nie, to
złe określenie. To była nadpobudliwość. Mogłem coś zrobić?
Na
pewno nie to, co zrobiłem. Każdy zdrowy na umyśle by mi to odradził, kazał
trzymać z daleka do czasu, aż osoba, która gotowa była rozłupać ci czaszkę za
samo istnienie, nie uspokoi nerwów. Ale ja chciałem mu udowodnić, że się nie
boję, nawet jeśli serce galopowało szalenie z każdym krokiem, który zbliżał
mnie do zagrożenia.
Stanąłem
przed nim, niepewnie wsunąłem dłoń w jego włosy. Zamarł. Stopa zaprzestała
stukotu, a on sam nie drgnął nawet lekko. To było przerażające. Jak zwierze
gotujące się do skoku na ofiarę. A ta ofiara jak idiota – którym była –
dołożyła drugą dłoń i zaczęła nimi wolno przeczesywać te czarne włosy u nasady,
aż po rude na końcach. Były takie miękkie w dotyku. Puszyste, chociaż struktura
na oko tego nie sugerowała.
Pociągnąłem
nieco nieuważnie za nie, a Olai wydobył z siebie coś na wzór warknięcia z
mruknięciem przyjemności. Nie wiem, czy miałem sobie wybrać jego reakcję? Mimo
to nie zaprzestałem masażu. Trwało to może z minutę, gdy rozplótł dłonie i
przeniósł je na moje uda. Drgnąłem. Płomień, który chwilę temu na łóżku został
pobudzony do życia, teraz zalał mi całe ciało.
Powstrzymałem
westchnięcie przyjemności, gdy zajechał nimi wyżej, docierając do pośladków.
Potem znów zjechał, aż poczułem napór siły na udach. Odczytałem to jako sygnał,
że mam podejść bliżej, tyle że ja stałem praktycznie przy nim. Między jego
nogami. Podjąłem inną szybką decyzję: usiadłem na jego udach. Poczułem
zażenowanie zupełnie jak w środku nocy, gdy nawoływałem go przez sen. Gorąco
buchało mi na twarzy, w uszach krew szumiała w najlepsze.
Siedziałem
niepewnie na nim, mając teraz jego pozbawioną wyrazu twarz przed sobą. Złote
oczy nabrały brązowej barwy, ale nie były czarne jak po przebudzeniu. Dalej
bawiłem się jego włosami, dla testu znów pociągając za nie. Odchylił głowę,
zaciskając wyraźnie szczęki, ale nie spuszczając mnie z oczu. Skubnąłem zębami
jego podbródek, również ciągle utrzymując kontakt wzrokowy.
Jego
dłonie wślizgnęły się pod moją koszulkę, którą powinienem był wczoraj zmienić
na piżamę, ale moja torba z rzeczami dalej tkwiła za fotelem kierowcy w aucie.
Po szotach nie miałem głowy myśleć o czymś takim jak piżama. Za to pomyślałem,
że mój oddech musiał capić, na ciele pewnie też lepiej nie pachniałem. Ta
konkluzja sprawiła, że skrzywiłem się i zawstydziłem jeszcze bardziej.
Olai
zdawał się nie zwracać na moje wycofanie uwagi, bo dalej w najlepsze posuwał
dłońmi po nagim ciele. Po brzuchu, zataczając koło wokół pępka; po plecach,
które zaraz wygięły mi się i tym samym przybliżyły mnie do niego.
Pufa
nie była ani trochę przystosowana do takiej pozycji godowej, ale rudzielec to
też miał w poważaniu. Tak długo się we mnie wpatrywał, aż przymknął powieki, a
spomiędzy warg wymsknęło mu się intymne westchnięcie. Kojarzyło mi się to teraz
z torturą. Tak. To określenie pasowało do tego dźwięku. Jakby prosił o więcej, ale
jednak prosił też o zaprzestanie. Dlatego wcześniej warknięcio-mruknięcie
odebrałem tak kolidująco. On po prostu tego pragnął, ale czuł, że nie powinien.
Dłoń
z pępka zjechała do moich spodni, gdzie już majstrowała przy guziku. Dopiero
wtedy do mnie dotarło, że to długie wpatrywanie się we mnie, było sprawdzaniem
mojej reakcji. Musiał myśleć, że zdaję sobie sprawę, do czego on zmierza i na
co liczy, a że nie protestowałem, to pozwolił sobie mimo wszystko na
rozluźnienie i zaprzestanie obserwacji.
Złapałem
go mocno za włosy i nieco zbyt brutalnie zmusiłem do pochylenia głowy. Niemal
od razu rozwarł powieki, ale co guzik już odpiął i odpinał suwak, to dalej to
robił.
–
Chcę, żebyś mnie dotykał – szeptałem przy jego ustach, a jego ruch dłonią stał
się nieco bardziej stanowczy niż chwilę temu. Oblała mnie tak parząca fala
ciepła, że prawie, prawie wycofałem się z tego, co chciałem powiedzieć. –
Cholernie chcę, żebyś to teraz zrobił – wyznałem dobitnie z cichym jękiem,
który mi umknął, gdy ciszę w piwnicy przeciął rozpinany gwałtownie suwak. –
A-Ale nie tutaj i nie teraz.
–
Remi – warknął wyzywająco z pełną gamą podniecenia i upomnienia mnie, że
przecież obaj chcieliśmy. Na ten dźwięk, znów się nieco wygiąłem w jego stronę,
jakby ciało instynktownie lgnęło do źródła tego dźwięku i pragnęło się przy
nim, kurwa, wić. Moje ciało! – Żartujesz?
–
Chciałbym... – wydyszałem, gdy wsunął dłoń w moje bokserki. – Jezu, Olai. Nad
nami...
–
Jak tu zejdą, obedrę ich ze skóry – ostrzegł z taką tonacją, że wierzyłem mu na
słowo.
Był
napalony, sam nie wiem, czy jeszcze przed działaniem tabletki, czy jednak po.
Odrzuciłem głowę do tyłu, ale ani śmiałem odsuwać się ciałem, choć dla jego
ręki i mojego penisa ta pozycja była cholernie niewygodna. Mimo to łasiłem się
do niego jak nie ja, potrzebowałem go, chociaż tak usilnie z tym walczyłem.
Wstydziłem się własnych dźwięków, jakie wydawałem. Ja i moje ciało. Jeszcze
czegoś takiego nie miałem, a przecież z samym Olaiem spaliśmy ze sobą już dwa
razy. Może czułem się bardziej obnażony, bo pokazałem mu w nocy tę stronę
siebie, której zdecydowanie nie chciałem ukazywać tak szybko. O ile w ogóle.
Błagałem go o pozostanie przy mnie. Byłem zdesperowany. Tak jak teraz.
–
Och, Olai – wydyszałem, opierając czoło na jego ramieniu, poruszając biodrami w
rytm jego ruchów dłoni.
Mój
jęk przeszył ciszę w pomieszczeniu – oby nie w domu – gdy miękkie usta Olaia
znalazły się na mojej szyi. Składał na niej leniwe pocałunki, pozostawiając po
nich wilgotny ślad, na który zaraz chuchał. Drżałem przy nim, czując, że orgazm
nadchodził zdecydowanie za szybko, niż powinien. Ale to była jego ręka
w moich majtkach, jego usta na mojej skórze. Pieścił mnie, jak
dotąd tego nie robił. Seks do tej pory mieliśmy szybki i spełniający, ale to?
To było jak wzmożona wrażliwość każdego skrawka własnego ciała, które paliło,
aby ktoś musnął po nim palcem, ustami, czymkolwiek.
Gdy
żar przejął w pełni moje ciało, zmartwienia paląc całkowicie, nie miałem już
żadnych oporów. Odsunąłem się od jego ramienia, przylgnąłem ustami do ust. Pragnąłem
czuć go w sobie. Jęknąłem przeciągle, gdy ten drażnił się ze mną i
nie chciał rozchylić warg. A ten uśmiech tylko potwierdzał to wszystko.
Zlitował się nade mną w chwili, gdy przyspieszył ruch ręki. Napiąłem się cały,
a jego usta rozchyliły zapraszająco. Wtargnąłem w nie, potrzebując go przy
sobie bliżej. Nie tylko ja zatraciłem się w tym pocałunku, bo i on po chwili
stracił cierpliwość i ciężko oddychał, gdy nasz pocałunek stał się tak
intensywny i raptowny.
Petter
i inni na górze? A kim są ci ludzie?
W
przypływie seksualnego głodu sam zacząłem desperacko grzebać przy jego
spodniach. On też się nie przerwał, chociaż podejrzewałem po przebudzeniu, że
znów odszedł, nie chcąc rozmawiać po wspólnej nocy. Co prawda tej nocy nie
kochaliśmy się, ale i tak poczułem się źle, że nie było go obok. A potem jak
gdyby nigdy nic stanął przede mną ze szklankami wody i musiałem dwa razy się
zastanowić, czy to nie fatamorgana.
Nie
uciekł ode mnie. Wrócił.
–
Łóżko.
Zarządził
to takim tonem, że jedno słowo więcej a doszedłbym na sam dźwięk jego głosu.
Zamiast tego zadrżałem intensywnie, a on zdawał sobie sprawę, że to przez to ta
reakcja.
Jak
w amoku przeszliśmy na materac, gdzie umownie już leżałem pod nim, bo tego
najbardziej potrzebowałem. On zsunął mi spodnie, ale nie do samego końca.
Chciałem spytać, dlaczego więzi mnie w ten sposób, ale w chwili, gdy planowałem
to zrobić, z gardła wydobył się mi głośny jęk, na powrót dłoni do nawilżonego
już penisa. Znów drażnił mnie ustami na szyi. Szatan.
–
Remi – wychrypiał moje imię, doprowadzając mnie na skraj spełnienia. – Dojdź
dla mnie, Remi.
Doszedłem.
Dosłownie jakby moje ciało czekało na jego jawne polecenie w tej sprawie. Tembr
głosu, wędrujące dłonie, usta na mojej rozgrzanej skórze... to wszystko było
jak tortura rozkoszy. A nawet nie zdążyłem go dotknąć. Czułem niedosyt z tego
powodu. Spełnienie własnego ciała, ale przemożną chęć dotknięcia jego.
Sięgałem
dłonią, ale zaśmiał się krótko, chrapliwie, łapiąc moje nadgarstki i
przyciskając je do materaca po moich bokach tułowia. Patrzył w moje oczy z
pewnej odległości, a ja widziałem w tych jego dumę i satysfakcję, bo... mnie
zdominował. Czysta zabawa mną, bez możliwości odpłaty. Czy robił to w akcie
nadpobudliwości, czy faktycznie chciał sprawić mi przyjemność... W tamtej
chwili było to zagadką trudną do rozwikłania.
–
Olai – wyjęczałem sfrustrowany, poruszając się pod nim.
Czułem
nieprzyjemną wilgoć w bokserkach, ale priorytetem było, że chciałem go poczuć.
Nie jego uwagi na sobie, ale mojej na nim. Ale on mi tego odmawiał z
zuchwałością.
–
Przecież nie chciałeś – powiedział z ironią, szczerząc zęby. Jego włosy pod
wpływem grawitacji, pięknie spływały wokół jego twarzy zwróconej ku mnie na
dole. – A skoro nie chciałeś, to się teraz nie wycofuj.
–
Olai – ponowiłem próbę ukazania mu, jak bardzo tego chciałem i potrzebowałem.
Tyle
że on nie miał wyczulonego słuchu, żeby odebrać swoje imię w sposób, który był
jednym z wielu wymyślonych w nocy, gdy oswajałem się z brzmieniem tego imienia.
Tylko ja wiedziałem, ile kryło się w tym jednym słowie słów – dosłownie. Ile to
jedno słowo w różnej intonacji mogło oznaczać. On był na to głuchy.
Poczułem
to szybciej, niż dostrzegłem; ucisk na nadgarstkach zelżał, a potem sam Olai
potrząsnął gwałtownie głową, chcąc jakby się ocknąć z czegoś. Potem przesunął
się w bok i usiadł na łóżku, jedną dłonią dalej podpierając się materaca, a
drugą dotykając skroni. W jednej chwili szalejący płomień zgasł, a zamiast tego
pojawił się chłód niepokoju.
–
Co jest? – spytałem.
–
Lek – powiedział krótko, co wyjaśniało wszystko.
Pamiętałem
słowa Zoe i ulotkę, gdzie to wszystko mówiło, jakoby lek miał otumaniać i
sprawiać, że przestajesz myśleć. Gasił cały twój poziom stresu, niwelując go
praktycznie do zera. To musiało się dziać z Olaiem.
Petter
kiedyś mi powiedział, że dwie tabletki to stanowczo za dużo, a Olai zażył dziś
tylko połowę. Widziałem wyraźnie, jak odłupywał zębami i resztę chował z
powrotem do torby. Skoro połowa tak działała... co przechodził w chwili, gdy
dałem mu aż dwie?
Chciałem
wstać i spytać Pettera o wszystko, co wiedział, ale Olai miał chyba jakiś
zmysł, bo chwycił mnie za rękę. Popatrzył nagle znów zmęczonym wzrokiem i
pokręcił głową.
–
Zostań. Chwilę zajmie, zanim się przyzwyczaję do działania. Połowa – zrobił
przerwę na wdech – nie zmusza mnie do spania. Mogę funkcjonować w miarę
normalnie, ale – znów chwila na oddech – muszę przywyknąć do ciężaru każdej
kończyny.
–
Te tabletki działają tak szybko?
Wciąż
byłem przerażony wizją Olaia po dwóch takich.
–
Połówki? Nie. Całe rozpuszczają się w dwie do pięciu minut. – Odetchnął
głębiej, przełykając ślinę. – Ale jeszcze dziś nic nie jadłem, a ostatni
posiłek wczoraj miałem przed przyjazdem tutaj. Po prostu w pustym rozprowadza
się to lepiej.
Poczekałem
więc chwilę, ale dostrzegłem tylko, jak coraz bardziej się chwiał i mało
brakowało, aby spadł po prostu z łóżka. Niby powiedział, że bez spania może
funkcjonować po połówce, ale po jego stanie widziałem, że chyba mnie okłamał.
Lub przeceniał swoje możliwości.
–
Byłeś na mnie zły do tego stopnia, że potrzeba było ci leków? – spytałem cicho,
gładząc dłonią jego przedramię. To był chwyt, który w każdej chwili mógł się
wzmóc, gdyby stracił przytomność.
–
To nie twoja wina, Remi – wyszeptał. – Zawsze po koszmarach potrzebuję się
wyładować, najczęściej właśnie wtedy zażywam leki. Wcześnie rano.
–
Koszmar... One są tak często?
–
Nie ma nocy, którą przespałbym całą. – Zabrał moją dłoń, aby zaraz oprzeć się o
poduszki i wyciągnąć nogi za mną. – Wypracowałem technikę wstawania co dwie lub
trzy godziny, tylko że to też nie zawsze zdaje egzamin. – Splótł dłonie na
brzuchu, przymykając oczy. Czułem, że lada chwila i zaśnie.
–
Powinienem był cię szybciej obudzić, przepraszam.
Poczułem
wyrzuty sumienia, że tak długo go nawoływałem, zamiast przejść do jakiegoś
bardziej zdecydowanego budzenia. Może gdybym to zrobił, on nie musiałby tak
długo cierpieć.
–
Remi – otworzył oczy, w których nie widziałem złości, choć głos jawnie ją
sugerował – przerwałeś go. Zanim cokolwiek w nim zrobiłem... Obudziłem się przy
tobie. A teraz, ta sytuacja i adrenalina sprawiły, że po prostu mój poziom
spadł drastycznie szybko. To, co teraz widzisz – westchnął ciężko – nie zdarza
się. Normalnie po połówce staję się stłamszony. Powinienem był jednak coś
zjeść.
Poczułem
szybsze bicie serca, chociaż wcale te słowa nie powinny mnie cieszyć. On
cierpiał, a ja nie wiedziałem, czy istniał sposób, aby mu ulżyć.
–
Sądziłem, że nie muszę ich brać w ogóle, że... przerwany sen nie wywoła we mnie
tych emocji. Gdybym wiedział, że będzie inaczej, zażyłbym je i wrócił spać.
–
W takim razie śpij teraz – zadecydowałem, na co posłał mi znużone spojrzenie. –
Śpij. Pójdę na górę i ogarnę nam jedzenie, a ty w tym czasie się zdrzemnij,
okej? Będę zaglądał do ciebie.
–
Sny nie przychodzą od razu – poinformował, zsuwając się z poduszki i układając
na niej głowę. – Przyjdź za pół godziny i mnie obudź. Wystarczy mi tyle. To
tylko – znów westchnął – ma się rozprowadzić. Umysł musi przystosować się do
otępienia. Za trzydzieści minut... będę... trzeźwy...
Pogładziłem
go po policzku, nie mogąc sobie darować i po prostu pójść na górę. Gdy spał
naprawdę wyglądał na bezbronnego. Żadna emocja się nie formowała na jego
twarzy, lecz błogi spokój. Do czasu aż nie nawiedzały go koszmary. Chciałem
znać ich przyczynę, chciałem wiedzieć o nich wszystko, ale przecież musiałem
być cierpliwy. Sam nie wyjawiłbym Olaiowi swojego cierpienia, gdybym nie wlał w
siebie dziesięć – lub więcej? – szotów.
Wstałem,
ubrałem się i sięgnąłem telefon. Dostrzegłem na ekranie kilka powiadomień z
aplikacji, ale na szczęście zero wiadomości prywatnych czy nieodebranych
połączeń. Nie miałem ochoty na takie rzeczy od samego rana, dlatego też
zablokowałem urządzenie i schowałem do kieszeni.
Po
pierwsze potrzebowałem kąpieli, prysznica, czegokolwiek. Zerknąłem więc po
cichu do pomieszczenia sąsiadującego z sypialnią Olaia i ucieszyłem się, że to
naprawdę była łazienka. Nie jakaś bogato wyposażona, ale prosty prysznic, mała
umywalka wisząca i zwykły sedes. Kolejnym krokiem było zajście do mojego auta
po torbę z ciuchami. Co pewnie wiązało się ze spotkaniem jakichś kacowników,
podczas gdy ja miałem bardzo niekomfortową wilgoć w majtkach.
Potrząsnąłem
głową, biorąc się w garść. Nasunąłem swoje buty na stopy, przeklinając
pulsowanie w skroniach. Następnie wspiąłem się po schodach, a potem wyszedłem
na korytarz. W domu panowała całkiem upiorna cisza, wolałem nie sprawdzać,
gdzie kryli się inni. Wyszedłem z domu, zostawiając otwarte drzwi, a w drodze
do auta odblokowałem zamek pilotem, który wciąż kwitł mi w kieszeni.
Jak
człowiek się ubzdryngoli, to nawet nie wadzi mu wbijający klucz. Fascynujące.
Sięgnąłem
torbę zza fotela kierowcy, ponownie zablokowałem zamki i powróciłem do domu.
Blond czupryna wychyliła się z jednego z dalszych pomieszczeń, mierząc mnie od
stóp po czubek głowy. Zero zainteresowania na twarzy, kolejny raz apatia.
–
Revo, gdzie Olai?
Odstawiłem
torbę pod drzwi do piwnicy i chcąc nie chcąc, poświęciłem minutę temu
krasnalowi. Poszedłem za nim do pomieszczenia, którym okazał się pokój z
mniejszym łóżkiem. Chłopak rzucał lotkami w tarczę, którą ktoś idealnie
powiesił nad wezgłowiem. To było przerażające i imponujące zarazem.
–
Śpi. Zażył pół tabletki.
Skoro
Pett o wszystkim wiedział, mogłem mu zaufać i też informować o takich rzeczach.
Co prawda przy okazji liczyłem na „powiedz mi, co wiesz, bo się martwię",
ale wiedziałem, że ten facet z zamiłowaniem do francuskiego by mi tego nie
wybaczył.
Petter
na moje słowa jednak zamarł z pozą gotową do wypuszczenia strzałki. Odwrócił
głowę na mnie, ale dalej bez zainteresowania.
–
Miał koszmar?
–
Tak. Przerwałem go, ale złość w nim narastała i w porę wziął lek.
–
Pół?
–
Za mało?
Coś
przemknęło w jego oczach, może iskierka psotności, jakby chciał się ze mną
podroczyć, ale jednak jego apatia była tak uziemiająca, że chyba wybrał
szczerość i powrót do gry.
–
Skoro przerwałeś, to wystarczy.
I
to tyle. Stałem obok niego, sekundy mijały, a on po prostu wbijał lotki.
Wchodził na łóżko, wyciągał je z tarczy i wracał na miejsce. Cykl, który mógł
powtarzać się w nieskończoność.
–
Pett.
–
Nie – odparł natychmiast.
–
Nawet nie powiedziałem.
–
Chcesz mnie spytać o Olaia. Odpowiedź brzmi nie.
Wskoczył
raźnie na łóżko, aby wyjąc lotki. Jakimś cudem miał naprawdę dobrego cela, bo
dwie z trzech za każdym razem były najbliżej środka lub w nim.
–
Nie jestem głupi, nie będę tego robił. Chodzi o Urlika.
Petter
miał wrodzony instynkt wyczuwania poważnych tematów. Tym razem zamiast
bezruchu, spojrzał na mnie, a jego wzrok wydawał się... pusty. Zupełnie jak
jego głos. Nie mogłem wyczytać z obu tych organów czegokolwiek. Jedynie
znużenie, jakby nic go w życiu nie cieszyło, wszystko było pozbawione barw i
dźwięków. Był tylko on i jego myśli. To też przerażało, bo co jeśli Petter tak
naprawdę miał własne demony? Słyszałem o jego bracie, ale czy to była cała
prawda? Jasne, że nie. Wiedziałem to od chwili, gdy mi o tym wspomniał. Miałem
prawo drążyć?
–
Współlokatora – upewniał się lub uwłaczał, trudno było mi ocenić. – O co
chodzi?
–
To mój przyjaciel i jest mi naprawdę bliski. Jeśli planujesz go jakoś
skrzywdzić, rozzłościsz mnie.
–
Och? – Przechylił głowę jak piesek w aucie. – A co mi zrobisz, Revo?
–
Nie grożę ci – zapewniłem, zagryzając wargi. – Chcę ci tylko udowodnić, po jak
grząskim gruncie zamierzasz chodzić.
–
Dlaczego? Dlaczego go bronisz, skoro on cię w ogóle nie rozumie? Dlaczego dusić
się w relacjach, które są takie duszące?
–
Uważasz się za kogoś lepszego? – odbiłem ze złością, ale i opanowaniem. –
Przeżyłem z nim wiele, widziałem jego upadek, a potem jego wzbijanie się. Jest
mi bratem. Moje kłótnie z nim są moimi kłótniami i osoby z zewnątrz nie są proszone
do dawania swoich złotych rad.
–
Gdybyś miał wybrać między nami...
Nie
pozwoliłem mu dokończyć.
–
Wybrałbym jego. Nigdy nie wybrałbym was.
–
A co z Olaiem?
Przełknąłem
ślinę. Doskonale wiedział, jak mnie podejść. Co powiedzieć, o co spytać, aby
mnie zagiąć. Czyste gdybanie, a jednak problem, który był bardziej realny niż
nie.
–
Nie muszę wybierać między nimi.
–
Revo, ty już wybrałeś – oznajmił, podchodząc do mnie. – W chwili, gdy
odwróciłeś się do niego plecami, wyjechałeś z kampusu; wybrałeś. Teraz tylko
zastanawiam się, czy nie masz dość bycia pośrodku.
–
Pośrodku czego?
–
Samego siebie.
Wbił
mi czubek lotki między moje piersi. Czułem przez materiał delikatne ukłucie
bólu, ale nie wzdrygnąłem się ani nie spanikowałem. Stałem przed Petterem,
każdy wiedział, że tego człowieka można sprowokować na różne sposoby, a miniony
wieczór to udowadniał najlepiej.
–
Mogłeś z nim przeżyć wiele, ale czy wiesz, kim się stał? A czy on wie, kim ty
się stajesz? Revo – wymówił moje imię w taki sposób, że
przeszły mnie ciarki – ja znam sekret tego człowieka, a ty?
–
O czym ty mówisz?
Uniósł
kącik ust, zrobił krok wstecz. Okręcił w dłoni lotkę, którą chwilę temu wbijał
mi w ciało, ale nic w jego ruchach nie przypominało satysfakcji czy radości. To
wystudiowana gra, ruchy, które poczynił człowiek normalny, a Pett był poza
stanem własnego ciała, aby móc go nazywać normalnym.
–
Ciekawe, o czym mówię – rzekł, okręcając się i rzucając bez przygotowania.
Wzdrygnąłem
się na stuknięcie, bo rzut był intensywniejszy, ale mimo to najcelniejszy z
nich wszystkich dotąd; trafił w sam środek tarczy. Jeśli braliśmy pod uwagę
okoliczności i brak pozycji, to naprawdę imponowało. I przerażało.
Miałem
co do tego rację.
Komentarze
Prześlij komentarz