Believe it Cz.36


Zbawca uciśnionych

|na kampusie|

Parę godzin wystarczyło – kto się tego spodziewał? – i zacząłem czuć żałość. Zamiast spać, ja pół nocy czułem ogromny żal, że Zoe już nigdy nie będzie mi bliska. Że od jednego połączenia na kamerkach wyniknął konflikt tak poważny, że pewnie mogli nas nazywać wrogami numer jeden w Norwegii.

Starałem się, aby moja nauka nie ucierpiała z powodu prywaty, ale tak szczerze to średnio mi z nią szło. Materiał jedynie pamiętałem z kursów, a to, co próbowałem przyswoić w mieszkaniu, ani na chwilę nie zostawało w głowie. Dlatego zaproszenie Pettera do mieszkania z Olaiem potraktowałem jak światło w tunelu.

Kolejna ucieczka.

Być może tym to było, ale Urlik żegnał mnie tylko ze smutnym uśmiechem, nie żalem czy złością. Nasze przełamanie swoich tam łez pomogło rozwlec smutek i troski ponad złość i agresję. Obaj rozumieliśmy swoje powody, ale mniej mieliśmy sił, aby coś z tym zrobić. Urlik nie chciał zaufać tym ludziom, po części go nie winiłem. Ja za to nie potrafiłem dać mu żadnego dowodu już teraz na ich dobroć.

Rik był w związku ze starszą kobietą, Olai miał napady agresji, Petter groził użyciem siły psychicznej, a Esben i Bastian to najmniejszy problem w przypadku obaw Urlika. Mógłbym ich poprosić o pomoc, ale co by to dało? W zasadzie nic.

Rozmowa z Loli też by nic nie wniosła, to dziewczyna Hectora, owszem, ale panicznie się bała Petta i Olaia; czyli potencjalnie mogła zaszkodzić. Kto pozostał? Nikt. Byłem tylko ja i czas, który mógł przynieść dowód, że przeżyłem, a ci ludzie nie życzyli mi źle. Z drugiej strony nie mogłem być pewien, czy Olai pewnego dnia nie zapomni zażyć leków albo koszmar nie wytrąci go z równowagi do tego stopnia, że moje własne życie będzie zagrożone. Bałem się, nie zdurniałem do reszty, żeby nie brać tej ewentualności pod uwagę. Mimo to ryzykowałem, bo ufałem sobie i chciałem zaufać Olaiowi. Te chwile razem wystarczyły, abym nie tracił tej wiary w przyszłość. Wspólną. Bezpieczną. Usłaną kolcami co prawda, ale to nie szkodzi. Byłem na to gotów.

Jeśli ceną posiadania Olaia była strata Zoe... W porządku. Byłem gotów być szczęśliwy kosztem opłakiwania straty. Ten jeden raz... byłem gotów.

Wszedłem do mieszkania Pettera i Olaia, które faktycznie mieściło się na ostatnim piętrze, i doznałem małego szoku. Rozmiarami na pewno było równe naszemu, ale mieli jakoś więcej mebli. Kuchnię od salonu dzieliły regały z książkami i bibelotami, które nie miały dykty z tyłu. Kwadratowy stolik został przysunięty do końca tej prowizorycznej ścianki. Jeszcze więcej szafek, szaf tych wiszących i stojących. Ściany w odcieniu kawy z mlekiem. Ciemna podłoga. Prawie poczułem się jak w jakimś małym apartamencie, a nie w mieszkanku akademickim. Jeszcze nie zobaczyłem ich sypialni, ale przeczuwałem, że stylem to ona nie mogła odbiegać od głównego pomieszczenia.

Odstawiłem karton z potrzebnymi książkami i zeszytami pod ścianę obok drzwi, a torbę zsunąłem z ramienia i położyłem na karton. Petter obrócił się o sto osiemdziesiąt z uśmiechem na ustach.

– Witaj w domu, Revo. Prawdaż, że ładny? Kupę kasy kosztował.

– Kogo?

Pstryknął na mnie i się podekscytował sztucznie. Musiał być na jakimś haju, słowo daję.

– Lubię, gdy jesteś taki sarkastyczny, bardziej mi się taki podobasz! – Wywróciłem oczami, wchodząc głębiej i się rozglądając na boki. – Olaia nie ma. Wróci... – Spojrzał na zegarek na nadgarstku, którego nigdy u niego nie widziałem i chyba on też. – O, kto mi go założył?

– Pytanie, kto nie pozwolił ci go skolekcjonować?

– Dobrze – poparł mnie skinięciem. – Właściciel sam się znajdzie. A tymczasem... Tak, Olai wróci za trzy godzinki. Wysmaruj się nutellą, jest w lodówce, i czekaj na niego jak grecki bóg. Czy bogowie mieli nutelle?

– Czy bogowie mieli dość takiego idioty jak ty i w końcu zrobili go śmiertelnym?

Kpiłem nad wyraz, ale błysk zębów chłopaka w uśmiechu pokazał mi, jak bardzo doceniał tę zagrywkę i chciał w nią brnąć. Z każdym spotkaniem rozumiałem go nieco bardziej. Rzecz jasna chodziło mi o funkcjonowanie jego osoby, nie o jego problemy.

– Ja wiem, pokazujesz mi w ten sposób swą tęsknotę za mną. – Chwycił się za serce. – Jakże doceniam. Tak jak numer Angel.

Uniósł dłoń z telefonem. Moim telefonem. Przetrzepałem dłońmi kieszenie w spodniach, nawet w bluzie, ale mój smartfon naprawdę znajdował się w jego dłoni. Drugi raz podpierdolił mi urządzenie, a ja nawet się nie zorientowałem w porę, aby temu zapobiec.

– Dobra, kiedy?

– Kiedy co?

– Kiedy go wziąłeś?

Zaplotłem ramiona, bo nie widziałem sensu z nim walczyć. W telefonie nie miałem żadnych brudów, a nawet pojawiło się hasło od ostatniej kradzieży. Nie dostałby niczego. Mimo to zabrał się za grzebanie w nim.

– Jak nachylałeś się i podnosiłeś pudło.

– Ciebie tam wtedy nie było – powiedziałem, marszcząc brwi.

– Byłem, za tobą.

Wyciągnął swój telefon z kieszeni spodni i zaczął grzebać coś na obu w tym samym czasie. Z ciekawości podszedłem do niego i patrzyłem mu przez ramię. Zachłysnąłem się powietrzem na widok kontaktu Anji otwartego, gdzie to jej numer był wpisywany do drugiego urządzenia. Chciałem szybko wyrwać swoje z dłoni blondyna, ale miał wrodzony dodatkowy zmysł i szybko zrobił zwód.

– Mogę tak cały dzień, Revo – odparł, nie odrywając oczu od liczb.

– Jesteś żałosny. Mogłeś poprosić, wiesz?

– Prosiłem, jak byłem mały – skwitował, oddając mi telefon. – Teraz biorę.

– Pokrętna logika.

Prosił, jak był mały. Zastanawiałem się, czy to słowa rzucone na wiatr, czy faktycznie tak zbrzydła mu ta czynność, że straciła dla niego wartość. Wciąż widziałem go jako chodzącą tajemnicę, która pomaga tym, których kocha, ale cierpi w samotności. Pod tym względem za bardzo się ode mnie nie różnił; jeszcze pół roku temu sam walczyłem ze swoimi problemami, raniąc bliskie osoby, które chciały mnie wspierać tak, jak ja ich wspierałem w trudnych chwilach. Szkoda tylko, że gdy pokazałem im prawdziwego siebie, wszystko zaczęło wymykać mi się spod kontroli. Nawet moje własne ja.

Usiadłem na szarej, materiałowej kanapie, którą mieli w małej części wyznaczonej na salon. Widziałem pod wiszącym TV konsolę do gier, dwa pady do niej, jakiś odtwarzacz, który służył chyba już tylko za dekorację. Były też wąskie i długie głośniki po obu stronach szafki, na której stały sprzęty. Znacznie bogaciej się tu urządzili w zestaw do nagłośnienia i rozrywki niż ja z Urlikiem, ale w sumie co się dziwiłem? Ja i Urlik nie zajmowaliśmy mieszkania w celu rozrywkowym, a naukowym. Miało to nam zapewnić prywatną przestrzeń większą od celi więziennej.

– Jakie są zasady? – spytałem, uważając na każdy drobny detal.

Widok małej pozytywki na regale przypomniał mi o Loli, do której ów pozytywka zapewne należała. Nadal nie wróciła do właścicielki, ale skoro ona miała napięte relacje ze złodziejem, to wcale mnie to jakoś nie dziwiło.

– Żadnych.

Trzasnęły drzwiczki od szafki, co oderwało mnie od przeczesywania wzrokiem półek i zmusiło do skupienia się na wyłaniającym się z kuchni Petterze. Trzymał w dłoniach paczkę z chipsami, buszował w niej dłonią, a potem wpychał sobie do ust za duże kawałki ziemniaków.

Zasiadł z paczką przy mnie, skrzyżował nogi i wgapiał przed siebie. Tak jakbym nie był intruzem tudzież gościem, którego należy oswoić ze zmianą otoczenia. Zmianą miejsca zamieszkania. Po chwili chyba się zorientował, że bez ceregieli się w niego wpatruję z uniesionymi brwiami, bo westchnął i opadł nieco w ramionach.

– Żadnych – powtórzył znudzony. – Ukrywanie tutaj czegokolwiek byłoby jak zaproszenie dla wrogów, Revo. Swoje sekrety mam tutaj – wskazał na głowę – więc jeśli chciałbyś coś stąd zabrać, musiałbyś się nieco bardziej wysilić niż zamieszkać ze mną.

– A zasady jakieś w mieszkaniu?

– Na przykład?

– Pranie, śmieci?

Zmierzył mnie tak krytycznym spojrzeniem, jakbym spytał go o ćwiartowanie szczeniaczków pod jego dachem. Powrócił do moich oczu, a ja mentalnie kuliłem się i powstrzymywałem przed odwrotem.

– Jak zapragniesz wyprać mu gacie, to je wypierz. – Uniósł kącik ust. – Te zasady ustalisz sobie z Olaiem. Z mojej strony nie mam ci nic do przekazania.

– Chcesz mi powiedzieć, że nie miałeś żadnych obowiązków?

Podciągnąłem kolano na kanapę, krzywiąc tułowiem bardziej w jego stronę, aby móc mu się przyglądać podczas tego wpieprzania chipsów. A właśnie jeden mały spadł mu na pluszową pomarańczową bluzę. Nie zauważył tego lub nie miał ochoty zważać na syfienie. Moja strona pedanta zaczęła się odzywać, ale i to tłamsiłem.

– Moim obowiązkiem w tym domu – zaczął z powagą, której u niego nie słyszałem, więc zignorowałem chipsa i powróciłem do nieprzeniknionych błękitnych oczu, które wlepione były w czarny ekran telewizora – było zapewnienie Olaiowi dostępu do leków. Powstrzymywanie go przed wybuchem. Myślę – odwrócił na mnie twarz – że z tego obowiązku zdałeś już sobie sprawę dawno, dawno temu, Revo.

– Odpowiesz mi na jedno pytanie?

Ryzyko, które chciałem podjąć. Petter nie czerpał przyjemność z wyręczania kogoś na temat prywatnego życia, dopóki nie byłeś jego wrogiem. Mimo to czułem, że chociaż jedna odpowiedź mogła pomóc mi nie popełnić błędu.

– Zaryzykuj, a się przekonamy.

– Czy jest coś na temat jego rodziny, co mogłoby być drażliwe?

Zaskoczyłem go swoim pytaniem, bo uniósł nieznacznie brew i zwolnił przeżuwania. Memlał gębą tak długo, że gdy przełknął, w końcu mogłem doczekać się jakiejś odpowiedzi. Dawał sobie czas na zebranie myśli, czy chciał mnie zdenerwować?

– Czemu o to pytasz?

– Mój poprzedni facet został wyrzucony z domu za swoją orientację, ja ze swoimi rodzicami mam przez to też różne konflikty... Chciałbym wiedzieć wcześniej, czy poruszanie tego tematu z Olaiem nie wywoła przykrych wspomnień.

Czekałem na odpowiedź. Koniec końców Pett mlasnął językiem, odrzucił paczkę na niski stolik i skupił się na mnie i rozmowie.

– Olai nie lubi swoich rodziców. Zapewniam jednak, że to nie ma nic wspólnego z orientacją. Może być tak, że o piątej rano obudzi cię jego matka – westchnął teatralnie – a gdy odbierzesz, zacznie zadawać ci interesujące pytania.

– Jakie?

– Och, och, zaciekawiony? – zakpił. – Musisz odebrać, żeby je usłyszeć. Zdradzę ci sekret – przysunął się konspiracyjnie bliżej – ta kobieta jest świetna. Jak można jej nie lubić?

Zapewne wiele osób zastanawiało się w ten sam sposób, jeśli chodziło o mnie i moją mamę. Zadawali sobie pytania, dlaczego jej nie lubię, skoro jest taka towarzyska, pomocna i empatyczna. Sam zacząłem sobie zadawać te pytania, gdy coraz bardziej chciałem z nią porozmawiać o tym, co czuła, gdy musiała udawać i żyć pod kloszem. Kto wie, może nasze doświadczenia mocno by się pokryły?

– A co z twoim bratem?

Jeśli ktoś nigdy nie widział mordu w oczach, to z chęcią przedstawiłbym Pettera. Wiedziałem doskonale, jak grząski to był grunt, ale chciałem udowodnić mu, że pamiętałem też o jego skomplikowanej rodzinie i gdyby zaszła potrzeba, z chęcią bym mu pomógł. Wysłuchał czy coś.

– Może umarł.

– Pett...

– Albo dobija się na mailu – dopowiedział, wstając. – Nie wiem i nie interesuje mnie to.

– Hej?

Przystanął i odwrócił się do mnie niechętnie. Widziałem jakieś napięcie w nogach, jakby chciał skoczyć i uciec lub ewentualnie mnie udusić. Musiałem być ostrożny w doborze słów, przecież nie chciałem go denerwować czy ranić.

– Gdybyś potrzebował... czegokolwiek, to wiesz, że możesz przyjść do mnie, nie?

– Zbawca uciśnionych – zadrwił, kręcąc głową.

Zostawił mnie samego w chwilowo obcym mieszkaniu. Przestawienie się na inną parę drzwi i piętra na pewno zajęłoby mi trochę czasu, ale lepiej bym się czuł, gdyby mimo wszystko towarzyszył mi Pett lub Olai. A tak? Intruz. Co widziałem coś drogiego lub starego, nie chciałem tego dotykać, bo na pewno bym to uszkodził. Nie mogłem też rozróżnić rzeczy jednego lokatora od drugiego.

W sypialni rozkład mebli był znacznie inny od mojego mieszkania z Urlikiem. Tutaj było piętrowe łóżko, gdzie bez problemu na jednym mieściłyby się dwie osoby; były szersze biurka; mniejsza szafa na ubrania; kolejny regał z książkami i bibelotami; jakaś wisząca półka z segregatorami i teczkami. Tablica korkowa nad jednym z biurek była dosłownie cała w karteczkach, zdjęciach, biżuterii różnej maści i przepleciono na niej łańcuch światełek na baterie. Ściany zdobił ciemnoszary, a podłoga jawiła się prawie czarna.

Czułem, że urządzili to mieszkanie z pomysłem, chcieli czegoś i chyba im się to udało. Wolna przestrzeń, jeśli już jakąś dostrzegałeś, wcale nie wydawała się pusta czy broń Boże niezagospodarowana. Gdyby ktoś przyczepił tam jakąś półkę czy postawił dekorację, wtedy odniosłoby się wrażenie, że powstał przepych. Przerost formy nad treścią. Tymczasem wszystkie pomieszczenia prezentowały się... domowo. Nic w tym dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę, że mieszkali razem już drugi rok. Nauczyli się swoich zwyczajów.

Petter przed zabraniem swoich walizek uczynił mi łaskę i wskazał biurko, które dotychczas było jego, a potem łóżko – na górze. Chociaż, jak sam zastrzegł z apatią w głosie, wątpił, abym spał w jego. Nie mogłem tego wiedzieć, on też. Mając do wyboru spanie z Olaiem lub samemu, jasnym było, co wybiorę, ale... ta decyzja nie należała tylko do mnie. Naruszanie przestrzeni osobistej bez powodu noc w noc... Nawet ja nie byłem aż tak chamski.

– Ach, byłbym zapomniał. – Otworzył drzwi mieszkania, więc odwróciłem się na niego. – Olai nie ma pojęcia, że nie zostaje sam. Powodzenia, Revo. Kocham was, dbajcie o siebie i o zdrowie.

Zatrzasnął drzwi tak mocno, że wszystko, co wiszące, zadrżało. W tym i moje serce.

Olai nie wiedział, że spędzę z nim najbliższe dwa do trzech tygodni.

Olai nie miał pojęcia, że naruszyłem jego przestrzeń.

– Zabiję cię, karakanie – syknąłem pod nosem, wystawiając w stronę drzwi środkowy palec.

Tak więc moje ślęczenie nad książkami w salonie było podsycone niepewnością i wyczekiwaniem na powrót rudzielca. Nie widziałem się z nim jeszcze tego dnia, chociaż z Petterem przyszliśmy do jego mieszkania – teraz i mojego – wczesnym rankiem w niedzielę. Zerknąłem na godzinę w telefonie: trzecia po południu. Dwie godziny wcześniej autokar z całym składem sportowców wyjechał z kampusu. Od tego też czasu dostałem sporo wiadomości na konwersacji, dlaczego nie przyszedłem pożegnać się z Rikiem – chłopak stał się dziwnie dziecinny od zeszłego tygodnia – Esben narzekał, że jak Bastian znajdzie sobie dziewczynę, to będzie czuł się niekomfortowo jako singiel, którego nikt nie żegna. Sam Petter nie poprawił humoru Rikowi, bo celowo napisał, że ja go prywatnie pożegnałem, co brzmiało, jakbym zrobił nie wiadomo co. A wystawiłem tylko wulgarny gest do zamkniętych dawno drzwi. Hectora natomiast pożegnała Loli, podobno tak intensywnie, że Rik zaczął się – żartobliwie – zastanawiać nad zakonem. Jak ten facet mógł być zaręczony w ogóle?

Nie tylko z nimi wymieniałem wiadomości, ale też pojawił się Dan. Był w pracy, dlatego nie bardzo mógł zadzwonić, ale ukradkiem słał mi wiadomości, aby jakoś zapełnić nudę w oczekiwaniu na kolegę. Pomyślałem, że może on też wreszcie się koło kogoś kręci, ale nie, to był dosłownie kolega z pracy.

„Nie swataj mnie z tym człowiekiem. On ma siwe włosy".

„Że na jądrach?".

„Remi... przestań w tej chwili".

„Daj spokój, wiem, że się rumienisz ;) Siwe włosy są oznaką mądrości i przebytej drogi życia".

„Który kołcz życia ci wcisnął ten bajer?".

„Andrew, mój wykładowca, który ciągle mi pieprzy takie teksty i patrzy, jakby liczył, że sypnę mu podobnym. Nie wiem, oczekuje rozmowy na mądrości życiowe?"

„Babka z warsztatów kiedyś powiedziała mi, że mam obejrzeć się za siebie".

„I co tam było?"

„Nic. Jak na nią spojrzałem, to miała rezygnację w oczach, a gdy spytałem, o co chodzi, to odpowiedziała, że nie mam oglądać się za siebie, bo mi z przodu ktoś wyjebie. No shit scam, byliśmy sami, była wulgarna jak Castor, gdy ktoś mu wypije ostatnie piwo z lodówki".

„Przypomnij sobie Anję i wtedy mów mi o wulgarności".

„Fakt. Zatem ta kobieta jednak wcale nie jest wulgarna".

Uśmiechnąłem się do ekranu. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem odzyskać namiastkę spokoju i normalnych rozmów. Dan mi to zapewniał, czasem w środku nocy, gdy siedział nad większym tworem z drewna i potrzebował wylewać swoje frustracje z minionego dnia. Lub się chwalić czymś.

Co prawda powinienem zakuwać do sesji, która rozpoczynała się w nadchodzącym tygodniu, ale przeczuwałem, że to, co miałem umieć, już umiałem. Wykonałem wszystkie zadania, powtórzyłem materiał, a teraz go tylko utrwalałem. Z tym też łatwo przedobrzyć. A jednak stres przed pierwszą sesją mnie zjadał i chwila wytchnienia na żartach z Danem dobrze mi robiła. Cóż, Dan dobrze mi robił. Zawsze. Nawet jako przyjaciel od rozmów na odległość.

Chciałem coś mu odpisać, nawet wykreowałem w myślach zbereźną wiadomość, żeby się z nim podroczyć, gdy nagle usłyszałem grzebanie kluczem w zamku. Jak poparzony rzuciłem telefonem, który ześlizgnął się ze stołu i wpadł pod szafkę.

– Niech to szlag.

Drzwi stanęły otworem. Olai wyglądał na zszokowanego na mój widok. Albo mój i moich notatek, które były porozwalane wokół mnie na stoliku, kanapie i nawet na podłodze.

– Hej – przywitałem się pierwszy, bo jego chyba wmurowało w progu.

– Co tu robisz?

Zaczęło się bardzo sympatycznie, pomyślałem.

– Mieszkam? – odpowiedziałem durnie. – Petter kazał mi się wprowadzić na dwa tygodnie.

– Petter ci kazał – powtórzył z agresją w głosie.

Napiąłem się, gdy dotarło do mnie, że chłopak mógł być w swoim sporadycznym stanie napadu agresji. Wstałem wiec powoli i postanowiłem zmniejszyć dystans nas dzielący, aby ocenić też jego oczy. One dość dobrze mi wskazywały, czy jest spokojny, czy nie.

– Nie zrobiłem tego tylko ze względu na niego – zapewniłem od razu, uspokajając się na widok normalnych tęczówek. O ile złote z domieszką brązu mogły być takimi nazywane. – Prawdę mówiąc... skorzystałem z okazji, żeby odpocząć od Urlika.

Jakkolwiek nie brzmi to okrutnie.

Skarciłem się w myślach za takie słowa, ale było już za późno. Wypowiedziałem je na głos, a Olai z pewnością je usłyszał.

Zamknął za sobą drzwi, aby zaraz zsunąć z ramion płaszcz i odwiesić go na wieszak obok. Zzuł też buty, ale gdy mnie mijał i podchodził do kranu, aby nalać do czystej szklanki nieco wody, poczułem się cholernie nie na miejscu. Nie miał swojego stanu, ale to wcale nie oznaczało, że lepiej potraktuje moją obecność. Może nastawiał się na odpoczynek? Petter to też wymagający typ, nie mogli mieć ze sobą łatwo. A tu bach, wpieprza ci się na chatę typek, który non stop próbuje ci udowodnić, jak to mu niby nie zależy na twojej dupie, ale w sumie jest jak namolny komar w nocy; zawsze bzyka.

– Mogę się wynieść, jeśli tak bardzo ci przeszkadzam.

Podszedłem do swoich notatek, aby zebrać je w sensowną kupkę. Taki bajzel robiłem tylko w chwilach absolutnego oddania się nauce lub pracy. Po wyrwaniu się, od razu brałem się za sprzątanie, bo to ani nie wyglądało ładnie, ani nie szło się w tym potem odnaleźć.

Sięgałem książkę, gdy palce Olaia owinęły mi nadgarstek. Spojrzałem na niego zaskoczony, ale zrzucił już maskę zimnego drania i stał się udręczony.

– Wcale cię nie wyrzucam. Jestem zaskoczony, ale nie jestem zły na ciebie. Przepraszam, jeśli źle to odebrałeś.

Pochyliłem się do przodu i poruszałem nozdrzami. Olai pachniał zaskakująco świeżo, jakby ledwo co wyszedł spod prysznica. Brzoskwinia i... mięta? Na pewno nie tytoń, bo tego ani trochę nie było czuć, chociaż to nie węch miałem wyczulony, to jednak wciąż potrafiłbym wywęszyć ten smród.

– Ty mnie wąchasz?

Starał się nie uśmiechnąć. Odsunąłem twarz, aby spojrzeć mu w oczy z uśmieszkiem.

– Och, Olaiu, słyszę to rozbawienie. – Poklepałem go po piersi. – Po prostu zaskakująco ładnie pachniesz.

– Byłem na siłowni, więc wziąłem tam od razu prysznic – wyjaśnił, chwytając za brzeg koszulki i zaciągając się zapachem. – A może jednak to czysta bluzka? Nie wiem. – Spojrzał na moje rzeczy rozwalone dookoła. – Uczysz się?

– Próbowałem. – Skrzywiłem się. – Okazało się, że wyczekiwanie na ciebie za bardzo mnie zajmowało i ostatecznie pisałem z przyjacielem. A właśnie, muszę telefon wyciągnąć spod szafki.

– Co on tam robi? – spytał zaskoczony, gdy ja już dałem nura i dłonią macałem podłogę.

– Wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem zgrzytanie zamka i tak wyszło, że mi wypadł.

Chwyciłem urządzenie, które okazało się być w całości. Ulga, bo nie uśmiechało mi się wymieniać szybki czy kupować od razu nowego.

Wstałem z klęczków.

– Wyczekiwałeś mnie, powiadasz?

Spojrzałem na niego idealnie wczas, aby wyłapać, jak opiera się o regał dzielący kuchnię od salonu, a przy tym tak pięknie się uśmiechał, że zapragnąłem znów być na klęczkach. Ten uśmiech mógł zabić, mógł zmusić mnie do wszystkiego, bo był... prawdziwy a przede wszystkim był flirciarski. Olai, który wcześniej interesował się głównie seksem i spełnieniem, teraz pokazał mi, że potrafi być też... taki. Cholera, jeśli tak zawsze czuł się przy mnie Dan, gdy zasypywałem go gradem podtekstów, to zacząłem mu współczuć i jednocześnie zazdrościć, bo to było tak zniewalające uczucie. Fakt, że to spojrzenie i uśmiech były przeznaczone dla mnie... i że tylko ja mogłem je zrozumieć jak obietnicę czegoś więcej.

Czy ja się zakochiwałem, czy już zakochałem? Nie wiedziałem. Wiedziałem za to, że te dwa tygodnie mogły być dla mnie miłosnym uniesieniem z towarzyszącymi mi sesjami. Mogłem je oblać przez Olaia lub im podołać dzięki niemu. Z pewnością jednak ten czas miał być niezapomniany.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty