Believe it Cz.38
–
Jak zażyję leki, będę mieć do dziesięciu minut, aby wrócić do mieszkania –
wyjaśniał, chowając listek medykamentów do kieszeni swojego płaszcza. – Ale nie
podawaj mi ich, gdy nie będę faktycznie miał napadu agresji, rozumiesz?
Spojrzałem
na niego nieco zaskoczony tą instrukcją działania. Z jednej strony to on miał
leki, więc to się coś nie zgadzało. Z drugiej cały czas chodził nieco sztywno,
od samego rana. Gdy spytałem go, czy na pewno chciał iść po tym, jak wczoraj
praktycznie utknął w moich objęciach na resztę wieczoru, tak odpowiedział mi
spojrzeniem pełnym irytacji i takim samym głosem:
–
Przecież powiedziałem, że chcę.
No
a ja mu nie wierzyłem.
Dał
mi nieco więcej puzzli do ręki, mogłem coś dopasować, aby za jakiś czas móc
podziwiać całość. Już miałem świadomość, że byłem jego drugim, a pierwszy dalej
zajmował sporo miejsca w sercu. Dan w moim także, ale od czasu, gdy zamknąłem
szufladę „przeszłość", jakoś łatwiej mi było otworzyć się na nowe relacje.
Olai nie potrafił pogrzebać tej miłości wraz z ukochanym, dlatego ciążyło to
nad nim jak klątwa. Mogłem postarać się nieco wyrównać szansę z jego byłym, ale
absolutnie nie pragnąłem stawać się numerem jeden. Cóż, Olai dla mnie też by
nim nie mógł być po tym, jak Dan mnie zmienił. A raczej jak wydobył prawdziwego
mnie, który teraz sam musiał dopasowywać zmiany do osobowości. Niemniej walka
ze zmarłym wydawała się trudna. Chciałem podjąć rękawicę, nawet jeśli miałbym
potem płakać.
–
Możesz jaśniej? – poprosiłem, zapinając swoją kurtkę po szyję.
–
Mam awersję dotyku – wypalił. – Może być tak, że jeśli ktoś mnie dotknie,
gorzej się poczuję. Coś jak napad mdłości, tyle że to mnie zetnie z nóg. Nie
potrzeba mi wtedy leków, nie podawaj mi ich. W takich chwilach weź mnie na bok.
–
Masz awersję dotyku? – powtórzyłem głupio, gdy staliśmy już w pełni gotowi
naprzeciw siebie. – A mój? Nie obrzydza cię?
–
Nie – odpowiedział z namysłem. – Myślisz, dlaczego tak mi się podobasz? Mogę
cię dotykać i nie walić głową w ścianę.
Przepchnął
się z uśmieszkiem do drzwi. Podczas gdy ja wszystko zaczynałem ze sobą wreszcie
łączyć. Uciekał za każdym razem, gdy ktoś próbował go chwycić; krzywił się, gdy
ktoś na niego wpadał; Petter i Hector unikali łapania go. No i ich reakcja, gdy
Olai trzymał mnie w ramionach i nic mu nie było. Petter wykorzystał mnie, tak
po prostu, bo dostrzegł we mnie idealny punkt zaczepienia. Dałem się podejść
jak dziecko, ale nie czułem złości.
Aby
dotrzeć do centrum, gdzie mieściło się kino, pojechaliśmy moim autem. Olai nie
posiadał swojego, czasem pożyczał Pettera, więc dowiedziałem się dzięki temu,
że mógł prowadzić. Przydatna wiedza, gdyby kiedyś był potrzebny. Zaparkowaliśmy
nieco dalej, aby móc potem jeszcze gdzieś wyskoczyć z resztą. Jeśli humory by
dopisały i nic się po drodze nie zjebało. Co w moim życiu miało mocną rację
bytu.
Odpiąłem
pas, wzdychając ciężej.
–
Jeszcze nie weszliśmy do sali, a ty już widzisz, że to będzie trudne –
skomentował z dziwnym akcentem, jakby przed zabraniem głosu zapomniał, że nie
jest francuzem, tylko norwegiem.
–
Daj spokój, Urlik zyskuje przy bliższym poznaniu.
–
Oprócz niego będą trzy kobiety. Czuję się spełniony.
Posłał
mi sztuczny uśmiech, który zaraz zdjął i szybko wysiadł z auta. Taka wersja
chłopaka stanowiła dla mnie niezłą frajdę z odkrywania, bo ewidentnie robił to
wszystko ze względu na moją prośbę. Istniała też szansa, że bronił się w ten
sposób, ukrywając strach głęboko w sobie. Bo jakby sam miał mierzyć się z
czwórką ludzi.
Spokojnym
krokiem szliśmy w stronę kina. Jedne pasy, drugie, a ludzie zdawali się tacy
pochłonięci własnym życiem, że nie zwracali uwagi na Olaia, który skrupulatnie
chodził zygzakiem wokół nich. Najczęściej chował się za mną, abym to ja torował
drogę, a on przypadkiem nikogo nie dotknął. Gdyby nie wyjawił mi swojej
awersji, pomyślałbym, że serio zwariował. Ludzie jednak mieli to w dupie. Każdy
jego ruch był naturalnie wyćwiczony, nie sprawiał wrażenia dzikiego zwierzęcia
w zgiełku miasta. Obserwował, kroczył, znikał. Wywołując u mnie tym samym
podziw, bo hej, jako parkurowiec sam nigdy bym tak nie kluczył.
–
Remi!
Stine
entuzjastycznie pomachała mi dłonią, gdy tylko wyłoniliśmy się zza rogu.
Wszyscy byli już na miejscu. Loli wyglądała jak duch, gdy tylko zerknęła na
Olaia, a Urlik... typowo dla siebie, spiął się i przyjął dość oczywistą pozycję
obronną. Samego siebie. Doskonale przez te kilka lat nauczyłem się jego ruchów,
chociaż to dźwięk ciągle najwięcej zdradzał. Sam fakt, że przyszedł na
zaproszenie, wiele dla mnie znaczył.
Stanęliśmy
przy grupie, witając się z nimi. O ile ciche mruknięcie Olaia można było w
ogóle podczepić pod przywitanie.
–
Mega się cieszę, że udało nam się zgrać tak dużą grupą – wyjawiła szczerze
podekscytowana Stine.
Naprawdę
potrafiła mnie uspokoić swoim tonem. Wszystko wręcz z niej emanowało, że nie
boi się przebiegu tego wieczora, cieszy ją wspólne wyjście i z jej strony na
pewno nie będzie problemów. Thekla mimo wyobcowania wynikającego z charakteru,
uśmiechała się pokrzepiająco na energię, którą różowowłosa rozprzestrzeniała.
Chłodny wieczór nie był nam groźny, nie przy niej.
–
Olai, prawda? – upewniała się. Tak jak ja ich wszystkich uprzedziłem w drodze
do auta, żeby nie dotykali Olaia, bo nie lubił kontaktów cielesnych z obcymi.
–
Pamiętam cię z kawiarni – odparł basowo, co nieco zdziwiło Thekle, która
pierwszy raz musiała usłyszeć taką barwę.
–
Świetnie. A więc ta obok mnie to Loli – wskazała na prawo, gdzie dziewczyna
niechętnie machnęła dłonią – za mną to Thekla i Urlik. Twój chłopak zgodził się
iść z nami do kina, jeśli poszedłbyś z nami.
–
Co?!
Doznałem
porażenia, gdy tylko wypowiedziała te słowa. Thekli nie udało się pohamować
śmiechu, Loli nieco też uniosła kąciki ust, Jedynie Urlik nie odrywał wzroku od
Olaia, w każdej chwili gotów uciec. W tej chwili sam musiałem spojrzeć na
mojego towarzysza, który patrzył na mnie nieco z góry z niedowierzaniem.
–
Doprawdy? – spytał z zapowiedzią czegoś złego. – Bardzo ciekawe.
–
Kłamstwo wierutne – broniłem się. – Stine mnie zaprosiła, ale odmówiłem,
nazywając ich wypad typowo babskim. Wtedy wcisnęły Urlika więc ja wcisnąłem
cieb... To znaczy...
–
Och, ja wiem, co to znaczy.
Zaplótł
ramiona na piersi, nie odrywając ode mnie wzroku. Stine w tle chichotała jak
szalona wraz z Theklą, podczas gdy ja tutaj toczyłem walkę na spojrzenia. Do
której dołączyło francuskie sformułowanie i tylko podniosło mi ciśnienie. Czyli
zamierzony efekt, gdy kącik ust Olaia się uniósł w akcie zwycięstwa nade mną.
–
Nauczę się języka, którego nie będziesz znał i skończy się twoje wywyższanie –
zagroziłem mu, poprawiając swoją bluzę.
–
Olai powiedział, że widzi twoje kłamstwa i wie o nich od dawna.
Wszyscy
spojrzeliśmy na Thekle, która nie była świadoma, że właśnie sprzedała tajną
technikę rudzielca. Gdy to do niej dotarło, zaróżowiła się nieco na twarzy,
zaraz chowając usta w szaliku.
–
Od teraz będę zapisywał każde zdanie i pójdę z nim do niej – zakomunikowałem
radośnie, na co chłopak tylko przymknął powieki. – Dzięki.
–
Dobra, wchodzimy? Zanim sprzedane zostaną kolejne sekretne wypowiedzi? –
spytała Stine, puszczając oczko do mojego partnera.
Weszliśmy.
I spędziliśmy naprawdę dobrze te dwie godziny. Loli szybko rozluźniła się
dzięki Urlikowi i Thekli. Stine chyba wyczuwała, że jest złotym środkiem między
naszą dwójką a tamtą trójką. Siedziała więc między nami i szeptem rzucała różne
uwagi na temat aktorów, granych przez nich ról i oczywiście samej akcji na
ekranie. Niektórzy mieli nas dość, a dzieciak dwa rzędy niżej co rusz się
odwracał i patrzył zaciekawiony na nas. Całe szczęście sala nie była zapełniona
po brzegi, raptem paręnaście osób oprócz naszej grupy.
Po
seansie dalej dyskutowaliśmy żwawo o wszystkim, co widzieliśmy i mogliśmy
przegapić. Mój przyjaciel zrzucił swoje wszystkie bariery, zrównując ze mną
krok, podczas gdy Olai gadał o czymś z Theklą. Jeśli słuch nie płatał mi nagle
figli, toczyli rozmowę po francusku. Wierzyłem, że sam sobie poradzi, dlatego z
przyjemnością czerpałem garściami z rozmowy z Urlikiem. Jako osoba, która
fascynowała się montażem i efektami, nie mógł przestać wymieniać mi różnych
możliwości, które miał zamiar przetestować na naszych klipach. Słuchałem go i
podrzucałem własne pomysły, które przygarniał i urozmaicał swoim doświadczeniem
i kreatywnością.
–
Słuchajcie, co powiecie na ciepłą herbatę?
Stine
odwróciła się do nas, aż jej wysoka kitka poruszyła się w prawo i w lewo niczym
wahadło. Niebieskooka nie wydawała się zniechęcona, wręcz przeciwnie, jej
postawa kazała wierzyć, że też z chęcią poszłaby z nami, choć tak usilnie
starała się unikać Olaia.
–
Tylko jeśli znasz dobrą knajpę, bo nie mam ochoty pić na kampusie –
zadeklarowała Thekla na powrót po norwesku. Objęła się ramionami, rozmasowując
sobie skórę. Musiało być jej chłodno, gdy nagle przekroczyliśmy wyjście z kina.
Godzina
była już późna, bo zdecydowaliśmy się na wieczorny seans, dlatego trochę nie
dowierzałem, że istniał otwarty lokal z dobrą herbatą o dziewiątej wieczór.
–
Oczywiście, że znam. Za kogo mnie masz? – rzuciła wyzywająco, łapiąc poły
swojej puchowej kurtki i ją poprawiając jak gwiazda filmowa. – Jako baristka
znam się na najlepszej kawie i herbacie w całym Oslo.
–
Jeśli znajdę tam korzenną, to pójdę.
W
pierwszej chwili nie dawałem wiary, że mój partner naprawdę chciał iść z nami
na herbatę. Tak po prostu. Bez namawiania. Wyczuł moje spojrzenie, bo od razu
zwrócił się ku mnie i uniósł kącik ust.
–
Nie patrz tak na mnie, camarade – rzucił.
–
Pewnie, kpij sobie ze mnie dalej – obruszyłem się, przy uciesze dziewczyn.
– Je
pense que c'est mignon.
Teraz
to Thekla powiedziała po francusku, zyskując zaskoczenie u chłopaka. Ton, jakim
wypowiedziała te słowa, otulał je pierzyną czułości i słodkości. Nie mogło to
być więc nic drwiącego ani złośliwego.
–
Co powiedziałaś? – zaciekawiła się Loli, szturchając wymownie przyjaciółkę.
–
Powiedziałam, że to słodkie.
–
Co jest słodkie? – Urlik przechylił głowę.
–
To, że Olai mówi takie subiektywne słówka w języku, którego Remi nie zna, a są
one oczywiście czymś miłym.
–
Chodźmy na tę herbatę – zadecydował Olai, wychodząc naprzód i wymownie kiwając
Stine, aby prowadziła.
Żartobliwie
doskoczyłem do niego i wziąłem go pod ramię. Śmiał się, widziałem to bardzo
wyraźnie, chociaż zgrywał twardziela.
–
A więc słodzisz mi po francusku?
–
Zacznę przeklinać – zagroził.
–
To też mnie ucieszy!
Wszyscy
zaczęli się śmiać, co było miodem na uszy, które były ostatnimi czasy kaleczone
krzykami i okrutnymi słowami. Zacząłem zapominać, jakie to przyjemne po prostu
się dobrze bawić z przyjaciółmi. Co prawda może Thekli i Loli nie powinienem
tak nazywać, bo ledwo co wymienialiśmy po zdaniu, ale Stine jak najbardziej nie
zapowiadała się jak przelotna znajomość z uniwerka. Robiła wszystko, aby każdy
czuł się chciany podczas tego wyjścia. Widok jej starań i uśmiechu sprawił, że
chciałem znów być przy Anji. Przy jej bezczelności, bezpośredniości i
bezwzględności. Bez Anji to nie to samo.
Z
tą myślą w drodze do lokalu, który znajdował się stosunkowo niedaleko kina,
wyjąłem telefon i zacząłem wystukiwać wiadomość. Sklejoną na szybko, ale
zawierającą to, czego pragnąłem. A pragnąłem Anji.
„Wiem,
że przylatuje Castor, ale powiedz, że w grudniu damy radę spędzić ze sobą
więcej niż kilka godzin? Cóż, zdzierżę nawet jego, jeśli będę mógł widzieć się
z tobą".
Zablokowałem
urządzenie i chowałem do kieszeni, gdzie dosłownie po paru sekundach usłyszałem
dźwięk i poczułem wibrację. Szybko więc sięgnąłem go z powrotem z walącym
sercem.
„Czy
coś się stało?"
„Tęsknię.
Po prostu. Wyjście z ludźmi uświadomiło mi, że kolejne tygodnie czy miesiące
mogą być kluczowe. No wiesz, dla nas.
Zoe
już nie ma".
Odczekałem
chwilę na odpowiedź, która nadchodziła znacznie dłużej niż poprzednia. Olai,
jak rodzic roztargnione dziecko, poprowadził mnie w zakręt ramieniem. Posłałem
mu w podziękowaniu uśmiech, ale w żaden sposób mi nie odpowiedział. Żadnej
złości na mnie ani znudzenia też nie dostrzegłem. Dobrze to świadczyło.
„Ja
jestem i będę, Remi. To ja wlazłam w twoje życie i dopóki mnie nie wygonisz
siłą, sama się nigdzie nie wybieram. Zoe jest głupia, skoro po tylu latach
jeszcze cię nie rozgryzła. I głupie pytanie, wiadomo, że znajdę dla nas czas. A
jak zechciałbyś spędzić też go ze mną i Castorem, to już byłabym w niebie. No
wiesz, chłopak i przyjaciel powinni być w dobrych stosunkach. Tylko nie za
dobrych, bo wolę go jako hetero, gwiazdo!
Poza
tym poproszę zdjęcie! Nadal nie dostałam żadnych, a ile mogę, kurwa,
prosić?"
Racja.
Już w dniu imprezy chciała dostać sesję tych facetów, a koniec końców jej nie
zrobiłem. Wydawało mi się to trochę dziwne, aby teraz tak nagle prosić tych
ludzi o zdjęcie. Jak Olai by zareagował na tę prośbę? Jak Urlik? Czy stanęliby
obok siebie w jednym kadrze? Musiałbym robić pięć różnych zdjęć?
Problem.
Wiecznie problem. Dawny ja nigdy by się nie zastanawiał, jak zareaguje jego
przyjaciel na chęć strzelenia fotki na insta! Cholera, to nadal był Urlik. On
mnie znał na tyle, aby wiedzieć, że te zdjęcia nie służyły szpanom, tylko
upamiętnieniu chwil, które są mi ważne. A skoro prosiłbym o zdjęcie tej chwili,
to chciałbym ją upamiętnić na lata!
Od
niego musiałem zacząć.
W
knajpie, gdzie ruch był znikomy, a światło całkiem dawało po oczach jak słońce
w bezchmurne południe, Stine zamawiała dla nas herbaty, bo nikt nie pokusił się
o kawę. Kazałem dla siebie zamówić to samo, co dla Olaia, na co Urlik
zareagował krótkim smutnym spojrzeniem. Wiem, co pomyślał; robię wszystko, co
ten facet. Pokręciłem głową i stanąłem przy nim.
–
Chciałbym zrobić zdjęcie na insta – powiedziałem, nie było to pytaniem.
W
jego oczach czaiło się zaskoczenie, że to właśnie do niego podszedłem w tym
celu. Obejrzał się na resztę, gdzie Stine kokieteryjnie ćwierkała do obsługi,
Thekla znów poszła w rozmowę z Olaiem, a Loli wszystkiemu się tylko biernie
przyglądała. W tle usłyszałem dzwoneczek zwiastujący nadejście nowych klientów,
ale nie zajmowaliśmy na szczęście całej lady w czekaniu na zamówienie. Mimo to,
wraz z tym dzwoneczkiem, pojawiło się dobrze znane mi mrowienie w nogach.
Zignorowałem je, w końcu do lokalu wpadło chłodne jesienne powietrze.
Kątem
oka dostrzegłem, jak Olai szedł w głąb lokalu, zapewne do toalety. Ciekawiło
mnie, czy nie mógł znieść rozmów z kobietami, czy faktycznie poczuł potrzebę
skorzystania? Bo jeśli uciekł, to bym go zawlókł z powrotem.
Uszykowałem
wszystko w telefonie na strzelenie fotki. Oświetlenie może i było dobre, ale i
tak musieliśmy się dobrą minutę ustawiać, aż byłem w pełni usatysfakcjonowany.
Urlik w końcu nie wytrzymał i parsknął śmiechem, obejmując mnie ramieniem i
szczerząc się do obiektywu.
–
Tylko ty jesteś takim pedantem zdjęć na insta, które nie muszą być akceptowane
przez nikogo.
–
Moja akceptacja się nie liczy? – rzuciłem, nie odpychając przyjaciela, którego
twarz była przy moim ramieniu. Ta bliskość nigdy mi nie wadziła, bo nawet jeśli
byłem gejem, to niczego nie zmieniało. Urlik był mi bratem.
–
Przede wszystkim twoja nie powinna się liczyć. Nie kręcimy filmu.
–
Ty tylko montujesz, ja tworzę. Stul dziób.
Wytknął
język, a ja w końcu wcisnąłem guzik. Zdjęcie wyszło nam naprawdę zabawnie jak
za dawnych czasów. Urlik z zezem i językiem zwiniętym w rulon, ja z miną,
jakbym dochodził. Może to właśnie to było błędem. Zwróciliśmy na siebie uwagę
gości, których dzwonek oznajmił przybycie. Zapewne usłyszałem to znacznie
szybciej i dokładniej niż reszta, ale to wystarczyło, żebym zamarł w bezruchu i
dał tym samym sygnał przyklejonemu do mnie Urlikowi, że coś jest nie tak. Potem
mój wzrok musiał zdradzić lokalizację problemu, bo machinalnie pokierowałem go
na prawo nieco w bok od nas, gdzie stała trójka facetów i dwie kobiety. Jedna z
nich była skrzywiona, druga zaskoczona, ale wydawała się znajoma; jeden
szczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu, bez grama dobrych intencji, drugi tak
samo się krzywił z obrzydzeniem, jak jedna z kobiet, a trzeci chłopak zdawał
się zdegustowany. Ale chyba nie nami.
Dopiero
po chwili dostrzegłem jeszcze jednego faceta. W chwili, gdy ten parsknął tak
jadowitym śmiechem, że wplótł jad w moje żyły. Mrowienie objęło w sekundę całe
moje kończyny, paraliżując mnie strachem.
Urlik
poszedł w ślad za mną, bo gdy dostrzegł czwórkę rosłych samców, którzy patrzyli
wprost na nas z taką... niechęcią, sam stracił całą radość i swobodę.
–
No proszę, pedały się rozprzestrzeniają w Goldwiren?
Och,
już wiedziałem, skąd znałem jedną z kobiet. Przede mną stał Gustav, który
sprowokował do bójki Rika. No i w grupie znajdowała się też dziewczyna, która z
nim wtedy była w sklepie. Kurwa, czułem, że zaraz nogi odmówią mi posłuszeństwa
z przerażenia. Dlaczego? Dlaczego tak bardzo się nagle bałem jakiejś homofobii?
To żadna nowość! Ile razy już z takową walczyłem? Ile byłe jej świadkiem? Czemu
teraz?
–
Ty byłeś z nim wtedy, pamiętam cię – powiedział do mnie z wyższością, choć jego
sylwetka była taka, jaką ją zapamiętałem. Bez szału. Pokonałbym go, gdybym
musiał. – Kto by przypuszczał, że jesteś jednym z nich?
–
Hej, kim jesteś, żeby się dopierdalać? – warknęła Stine, stając obok nas.
Pokusiłem
się o spojrzenie na pozostałe dwie dziewczyny, które chyba instynktownie kuliły
się ze strachu. Zupełnie jak my dwaj. Tylko różowowłosa miała w sobie pazur i
stanęła między nami.
–
A ty? – odbiła dziewczyna, która była równie jadowita w tonie, co Gustav. Ale
akurat ta była mi obca. Jej rozpuszczone blond włosy sięgały jej dupy.
Natomiast towarzyszka Gustawa była brunetką do łopatek. – Och, już pamiętam! Ta
dziewczyna pracuje w kawiarence uniwersyteckiej!
–
Ładna – skomentował jeden z trójki facetów i bezceremonialnie zmierzył Stine
wzrokiem.
Zbliżył
się do nas, a ja odzyskałem w sobie na tyle pary i rozumu, że zmusiłem
wściekłość do przejęcia mojego ciała nad jadem i strachem. Szybko podszedłem do
niej, na co chłopak zaczął się śmiać.
–
Podejrzewałem, że Rik był narwany, ale wychodzi na to, że powinienem mu wtedy
pomóc – powiedziałem zadziwiająco odważnie w kierunku Gustava, który nagle
przestał się śmiać.
–
Coś ty powiedział, pedale?
Loli
wciągnęła ze świstem powietrze. Skupiłem się, całym sobą musiałem walczyć na
dwa fronty. Jednym była chęć ucieczki, bo czułem, że ta chwila może być
niebezpieczna jak nic w moim życiu. Drugim była altruistyczna chęć niesienia
pomocy i ochrony bliskich, bo nie zasłużyli na bycie w tej sytuacji z powodu
uprzedzeń innych.
–
Hej, co się tam dzieje? – krzyknął ktoś zza baru, gdy wyłonił się z kuchni. –
Ani się ważcie walczyć w moim lokalu! Idźcie na zewnątrz.
–
O, świetny pomysł. Chodźmy na zewnątrz – podchwycił z pierwszymi
niebezpiecznymi nutami zagrożenia w głosie.
–
Odpierdolcie się – warknęła Stine. – Rasistowscy idioci!
–
Te, kolorowa ździro, jak mnie nazwałaś?
Blondwłosa
zrobiła krok do przodu, ale brunetka miała w sobie na tyle komórek rozsądku, że
zatrzymała ją stanowczo. Była blada jak ściana, zupełnie jak wtedy w sklepie.
–
Gustav.
Przeszył
mnie dreszcz. Sam nie wiem, czy było mu bliżej do strachu, czy podniecenia.
Olai wypowiedział to imię z takim ostrzeżeniem, obrzydzeniem, że niemal
poczułem to w stosunku do samego siebie. Zawołany spojrzał na Olaia wielkimi
oczyma, robiąc mechaniczny krok w tył. Olai stanął przy mnie i Stine, prawie że
nas popychając w tył. Dotknął jej, to widziałem. Nie lubił dotyku, ale ją
dotknął. Może zrobił to nieświadomie, a może jego awersja nie miała prawa bytu
w takiej sytuacji i doskonale nad tym panował.
–
Kurwa, a ty co tu robisz?! – warknął.
Szybko
odwróciłem na niego głowę, moje słowa prawie że same wyleciały z moich ust,
zanim je przemyślałem:
–
Boisz się go.
–
Kogo? – zadrwił. – Że tego psychopaty? Przez niego mam zakaz wstępu na kampus!
Mój kumpel prawie wyzionął ducha! Więc pytam, kurwa, co ty tu robisz?!
–
Jestem twoim koszmarem, poubelle. Będę zawsze tam, gdzie ty
będziesz groził gejom.
–
Gustav, chodźmy stąd – błagała jego dziewczyna, szybko do niego doskakując i
łapiąc za ramię. – Nie róbmy zamieszania, proszę. Po prostu chodźmy, okej?
Ale
Gustaw z całą swoją determinacją spojrzał na mnie w taki sposób, że na nowo
mnie sparaliżowało mrowienie. Olai gwałtownie postąpił do przodu, a ja nie
miałem w sobie siły, aby jakoś zapobiec... czemuś. Na szczęście chłopak tylko
dał do zrozumienia, żeby Gustav nie próbował niczego ze mną, a przynajmniej ja
to tak odbierałem.
–
Spotkaliśmy się drugi raz, o dwa za dużo – wycedził, unosząc podbródek. – Skoro
tak, lepiej, żeby nie było trzeciego.
Gustav
odstąpił z ostrzeżeniem w ustach i oczach. Krok jeden, dwa w tył. Jego paczka
poszła za nim, patrząc na nas z zaciekawieniem, szepcząc coś cicho pod nosami.
A ja tylko opuściłem wzrok na zaciśnięte pięści Olaia, żeby zacząć trzeźwiej
myśleć. Drżały. A gdy szóstka ludzi wyszła z lokalu, w którym zapadła wymowna
cisza, Olai wręcz zaczął się telepać na całym ciele. Jego klatka piersiowa
unosiła się i opadała bardzo szybko.
–
Wody – szepnąłem ochryple. – Wody, niech dadzą wodę.
Stine
posłuchała mnie jako pierwsza, zabrała od kelnera szklankę z wodą i mi ją
podała, ale to nie ja jej potrzebowałem. Na nogach jak z waty podszedłem szybko
do Olaia i bez słów zacząłem grzebać mu w kieszeni. Wyłuskałem tabletkę z
opakowania, wsunąłem mu ją do ust. Zabrałem niezgrabnie szklankę z dłoni
nastolatki i podałem ją chłopakowi. Robił wszystko, co mu nakazałem bez
zastanowienia. Jak robot, któremu zaprogramujesz działanie, a on ślepo je
wykonuje.
A
jednak nie do końca.
Olai
wypluł tabletkę do szklanki.
Komentarze
Prześlij komentarz