Believe it Cz.39
Cudem
obsługa nie chciała nas wywalić, chociaż sami mieliśmy tyle pokory, że
odebraliśmy nasze zamówienia i czym prędzej opuściliśmy lokal. Napięcie sięgało
zenitu, można było ciąć powietrze nożem. Urlik nie odzyskał spokoju ducha i na
nowo podniósł wszystkie zapory chroniące go przed zagrożeniem, Loli trzymała
się blisko Thekli, bo obie nadal były zlęknione. Stine jedynie była wściekła i
co rusz kopała jakiś kamyk, klnąc przy tym siarczyście. Olai... on poprosił
mnie o trzymanie się blisko, najlepiej za rękę, bo nie potrzeba mu leku.
Twierdził, że był w stanie zapanować nad złością, skoro jej powód zniknął. Tak
więc ja i Stine byliśmy jedynymi, którzy odzyskali nieco werwy. Odchrząknąłem,
nim się odezwałem podczas kierowania się do rozdroża, gdzie były nasze auta.
–
Stine, masz jaja.
Spojrzała
na mnie przez ramie, uśmiechając się szeroko.
–
Muszę mieć. Ojcowie wychowali mnie na kobietę, która walczy z homofobią od
urodzenia.
–
Ojcowie? – zdziwiłem się.
–
Byłam wpadką u ojca, gdy eksperymentował z kobietami – wyjaśniła, choć nie
musiała tego robić. Dobrze jednak świadczyło o niej, że się nie wstydziła
swojego pochodzenia. Pociągnęła łyk kawy, zanim kontynuowała: – Kocha mnie od
urodzenia, nigdy mi niczego nie brakowało, ale mama to trochę inny kaliber. Ona
woli podróżować i być wolnym ptakiem. Mówi się o takich ludziach dzieci kwiaty.
–
Twoja mama jest hipiską? – dołączył do rozmowy Urlik.
Słyszałem
jednak wyraźnie, jak był spięty.
–
Dokładnie tak – przyznała ze śmiechem. – Znalazła sobie nawet faceta, który
podziela jej zainteresowania. Kocham ją, bo to moja mama, ale trochę inne
światy. Tatowie są wszystkim, czego mi potrzeba w rodzinie. Jeden wychowywał
mnie twardą ręką, a drugi zawsze mi odpuszczał.
–
Który to biologiczny? – spytał Olai z taką pustką w głosie, jaką słyszałem do
tej pory tylko u Pettera.
–
Nie pyta się o takie rzeczy – zastrzegł Urlik, wywołując zaskoczenie. Nawet u
samego siebie, sądząc po uniesionych brwiach i szeroko rozwartych oczach. –
Ja...
–
Nie pobiję cię tylko dlatego, że zwracasz mi uwagę – zapewnił bez emocji, a
zaraz zwrócił się do Stine, która przystanęła, a wraz z nią cały nasz orszak: –
Przepraszam, jeśli moje pytanie wydało się niewłaściwe.
–
W porządku – zapewniła z czułością. – Ten ulgowy to biologiczny. Chyba twardą
dupę mam po tym surowym. Bez znaczenia – wzrusza ramieniem – bo obaj mi coś z
siebie dali. Swoją drogą Olai wyglądał jak tygrys, który zaraz zagryzie
zagrożenie. Remi, chyba cię kocha – szepnęła konspiracyjnie, zakrywając prawą
stronę ust dłonią.
–
To raczej jego napad agresji – poprawiła ją z goryczą Loli.
–
Jak nie masz nic mądrego do powiedzenia, to milcz – wycedziłem, spoglądając na
nią bokiem. Wzdrygnęła się, jakby nie dowierzała, że mówiłem do niej takim
tonem. Olai za to ścisnął mi dłoń. Trudno określić, co chciał tym zyskać.
–
Loli, on ma rację – wtrąciła Thekla, odsuwając się nieco od przyjaciółki. –
Olai przez cały wieczór zachowywał się odpowiednio. Nie widzę powodu, aby
dyskryminować go z powodu choroby. To... ohydne, co robisz.
–
Bo co? – prychnęła. – Pogadałaś sobie z nim po francusku i już uznajesz go za
dobrego człowieka?
–
Co ci odbiło? – dziwiła się Stine.
–
Słyszałaś, co ten facet powiedział. Olai pobił jego przyjaciela!
–
I bierzemy jego rasistowskie zdanie pod uwagę? – spytała opanowana. – Loli,
miałam cię za dziewczynę z większym gabarytem rozumu, niż prezentujesz w tej
chwili.
–
Nie kłóćmy się, tylko wracajmy już, co?
Czułem
pociechę ze wtrącenia się Urlika. Co prawda, brzmiał, jakby miał za chwilę się
zrzygać z nerwów, ale trzymał rezon. Stoczył własną walkę z lękiem i akurat mój
chłopak nie był głównym wrogiem. Wieczór miał być zapowiedzią dobrego początku
zmian, ale wyszło jak zawsze, gdy się na coś pozytywnie nastawiałem. Zaczynałem
już wierzyć, że pisana jest mi ciągła wspinaczka i ani chwili schodzenia z
góry.
–
Mogę się z wami zabrać? – spytała Stine.
Popatrzyłem
na nią nieco zaskoczony, ale potem przypomniałem sobie, że wspominała coś o
busie, którym przyjechała pod kino. Skoro nie miała ochoty pakować się do
jednego auta z Loli, to nie miałem sumienia jej do tego zmuszać. Skinąłem tylko
niemrawo w odpowiedzi. Po prawdzie byłem równie wykończony co Urlik. Wciąż
czułem efekty mrowienia, moje nogi były jak z ołowiu i to na dodatek zmrożone.
Nie czułem ich, gdyby nie fakt, że spoglądanie w dół utwierdzało mnie w wierze
o ich prawidłowym działaniu, to zacząłbym się martwić niedokrwieniem. Czy czymś
takim.
–
Urlik, a ty? – odezwałem się ochryple.
Przyjaciel
drgnął na moje słowa, ale nie w przestrachu. Może przejął się moim głosem,
którego sam nie poznawałem, skoro chwilę temu warczałem na Loli.
–
Pojadę z nimi...
Zerknął
szybko na Olaia, ale ten miał go gdzieś i wgapiał się pustym wzrokiem w płyty
chodnika. Ukłucie odtrącenia przez Urlika delikatnie zawibrowało w mojej klatce
piersiowej, ale starałem się resztkami sił zgrywać niewzruszonego. Mógł mieć
inny powód odmowy niż mój chłopak... Mógł, prawda?
Pożegnaliśmy
się wszyscy i ruszyliśmy w dwie grupy w przeciwne strony. Loli była zła, jej
krótkie życzenie dobrej nocy było zabarwione tak negatywnie, że prędzej
wierzyłem w życzenie nam koszmarów. Przemilczałem to jednak.
Przy
swoim samochodzie chciałem wsiąść na miejsce kierowcy, ale Olai stanowczo
zastąpił mi drogę i zabrał kluczyki z dłoni. Żadne z nas nie miało ochoty
prowadzić, to było więcej niż pewne, ale to też nie była sytuacja, gdzie
zasnąłbym na drodze czy odpłynął myślami. Akurat uważałem na jezdni, więc nieco
się zirytowałem na jego samodzielne zarządzenie. A potem odpuściłem. W chwili,
gdy moje usta już formowały się do wypowiedzenia słów oburzenia, zaraz się
zamknęły. Przecież mu ufałem.
Stine
wskoczyła na miejsce z tyłu, Olai zgrabnie radził sobie za kierownicą, a ja
pragnąłem wtopić się w fotel obok niego. To ja wpakowałem nas w tak
nieprzyjemną sytuację. To ja poprosiłem go, żeby z nami wyszedł. To wszystko
było przeze mnie.
Dziewczyna
starała się jakoś nas zagadać, z czego tylko kierowca odpowiadał mruknięciami
lub zdawkowymi zdaniami. Ja? Jeśli cokolwiek było kierowane do mnie, nawet tego
nie rejestrowałem. Chciałem znaleźć się już w pokoju. Zaczynałem wierzyć, że mi
też przydałyby się pigułki szczęścia, bo widziałem wokół siebie tylko mrok.
Pojazd
starannie został zaparkowany na terenie kampusu, co było pierwszą rzeczą, jaka
zaświtała mi ze świata zewnętrznego. Odpiąłem pas, wysiadłem. Stine wręcz
wyskoczyła na płaską powierzchnię, zatrzaskując za sobą drzwi. Pewnie, lecz
delikatnie. A potem spojrzała na mnie z konsternacją.
Co
miałem zrobić? Uśmiechnąć się? Ją też przeprosić?
–
Wstąpisz jutro rano po kawkę?
Zamrugałem
zaskoczony. To było ostanie pytanie, jakie spodziewałem się usłyszeć. Olai
stanął za samochodem, pomarańczowe światła blokady rozbłysły na nim, ale czekał
cierpliwie, aż skończę z nią gadać.
–
Jak będzie darmowe ciacho – starałem się brzmieć swobodnie, ale z chrypą w
głosie średnio wyszło. Skrzywienie się z jej strony tylko to potwierdzało.
Dotknęła
mojego ramienia i potarła je nieco.
–
Mimo wszystko dobrze się dziś bawiłam. Postarajmy się myśleć tylko o kinie,
dobrze? Niech ci ludzie nie zepsują nam wspomnień.
Na
to było stanowczo za późno, ale to, że ja nie potrafiłem tego dnia postrzegać
lepiej, wcale nie oznaczało, że wymuszałbym na niej to samo. Skoro ona dobrze
się bawiła i mimo wszystko cieszyło ją wyjście; jej sprawa. Kiwnąłem znów głową
w odpowiedzi, a potem zacząłem kierować się na prawo w stronę akademika
sportowców. Stine jeszcze pożegnała się z Olaiem, na co on zaskakująco łagodnie
i przyjaźnie odpowiedział jej tym samym. Ten dźwięk sprawił pierwszy przypływ
ciepła w nogach. A to oznaczało, że do całkowitego rozgrzania potrzebowałem
rozmowy z nim.
Weszliśmy
do naszego mieszkania, zapalając główne światło włącznikiem przy drzwiach.
Zdejmowaliśmy nasze odzienia wierzchnie w ciszy, o ile szelest ubrań i nasze
oddechy mogły się w ogóle do niej zaliczać. Olai jako pierwszy się rozebrał i
ruszył w kierunku sypialni. Poczułem ucisk smutku na ten widok, bo nawet nie
chciał ze mną słowa zamienić, od razu planował się odciąć. Ode mnie.
Chwyciłem
się dłonią za pierś, ściskając materiał bluzy w palcach.
–
Przepraszam, Olai – wychrypiałem łamiącym się głosem.
Stanął
gwałtownie w progu drzwi, ale nie odwrócił się.
–
Za co?
–
Miałeś rację, nie powinniśmy nigdzie wychodzić. Przeze mnie tylko poczułeś się
gorzej i...
–
Żartujesz sobie ze mnie?
Odwrócił
się gwałtownie. W jego głosie, w jego postawie było tyle niewyobrażalnej
złości. Pamiętałem, że nie zażył tabletki, więc jego gniew mógł rosnąć do wagi
problemu – ciekawe skąd znam to określenie – ale mimo to starałem się nie
popadać w strach i wątpliwości, bo te szybko pożarłyby mnie w całości.
–
Naprawdę mi przykro.
–
Za co konkretnie przepraszasz? – Podszedł bliżej, ale tak wolno, jakby zbliżał
się do swojej ofiary jako drapieżnik. – Za to, że dobrze bawiłeś się z
przyjaciółmi? Że zrelaksowałeś na durnym filmie w kinie? Że odprężyłeś się do
tego stopnia, że zapragnąłeś robić sobie zdjęcia?
–
Ja... – zawahałem się, znów nie poznając własnego głosu. Odchrząknąłem, a Olai
w tym czasie kontynuował:
–
Pamiętasz, co mi mówiłeś w domu Pettera? Że w zasadzie nie robisz nic
relaksującego w wolnym czasie. Albo się uczysz, albo pracujesz. Powiedziałem ci
wtedy, że to bardzo niezdrowe. Może i nie miałem ochoty wychodzić, ale w
chwili, gdy zacząłeś się śmiać z tymi ludźmi, zrozumiałem, że to zapewne
pierwsze takie twoje wyjście od dawna. Nie na imprezę do Pettera, gdzie po raz
pierwszy pokazałeś swoją chęć wolności. – Dodał coś po francusku, zaraz sycząc
pod nosem i znów wracając do norweskiego. – To nie jest twoja wina, że wieczór
tak się skończył.
–
Jesteś zły – zauważyłem, zagryzając wargę.
Olai
kręcił głową, przemierzając ostatnie dwa kroki. Gdy już stanął przy mnie,
delikatnie przesunął swoje dłonie na moje biodra. Zacisnął na nich nieco
mocniej palce, a czołem stuknął się z moim.
–
Być może w twojej główce ubzdurało się, że na ciebie. Jestem zły na siebie –
sprecyzował cicho, jakby złość opuściła pomieszczenie w chwili, gdy nasze ciała
się zetknęły. Miałem racje, jego ciepło powoli ogrzewało moje nogi. – Jestem
zły, że nie przewidziałem pojawienia się Gustava i niechcący dołożyłem cegiełkę
problemu.
–
Co on może zrobić? – spytałem szeptem, patrząc z rozmarzeniem w jego usta tak
blisko moich.
–
To, co zrobił Petterowi i jego facetowi wtedy. – Zadrżałem.
Pierwszy
raz słyszałem coś takiego, choć już wcześniej doszły mnie słuchy, że Pett na
pierwszym roku nie miał lekko jako gej. Ale że winny temu był Gustav?
–
Co zrobił?
Opowiedział
mi, nie wahając się ani sekundy. Usiedliśmy na kanapie w saloniku, bez żadnych
napoi, bez jedzenia. Byłem za bardzo ciekaw przeszłości, którą Olai dzielił z
Petterem, a która najwidoczniej miała na ich relację duży wpływ. Kolejna porcja
puzzli trafiła w moją dłoń, mogłem zacząć je dopasowywać do reszty historii.
Dzięki
temu wiedziałem już, że na pierwszym roku Petter nadepnął na odcisk
przyjacielowi Gustava, któremu ukradł proszek. Biały proszek. Olai zjawił się z
Hectorem w ostatniej chwili, żeby pomóc blondynowi. Olai najbardziej nie znosił
homofobii, więc ją eliminował siłą. Imponowało to jego nowym przyjaciołom, byli
postrachem kampusu. Tylko że Olai był niepohamowany w swojej agresji, w
wymierzaniu samosądów. Esbenowi się to nie podobało, ale sam stracił
cierpliwość, gdy Gustav w akcie zemsty za przyjaciela, znów chciał zniszczyć
Pettera. Esben wymierzył sprawiedliwość na swój własny sposób, pozbawiając go
tym samym miejsca na kampusie. Gustav oficjalnie został wydalony za
prześladowanie, nękanie i grożenie. Mimo to w całej tej opowieści przebijały
się nuty niepewności i, słowo daję, że Olai okrążał całą historię tak, aby
kłamać, jak najmniej. To była przeszłość Pettera i nie byłem w stanie
przewidzieć, jak zareagowałby na obgadywanie go.
–
To wszystko brzmi niewiarygodnie – oznajmiłem, przyciągając jeszcze bliżej
nogi.
Siedziałem
skulony w rogu i słuchałem z zapartym tchem długiego monologu Olaia,
pochylającego się z łokciami na kolanach. Był tak skupiony na wspominaniu, że
nie śmiałem go nawet dotykać, a co dopiero o coś pytać.
–
Jeśli mogę cię o coś prosić – spojrzał na mnie przez ramię – to o to, abyś nie
rezygnował ze spędzania czasu z innymi ludźmi. Widziałem twój stan, gdzie byłeś
zmęczony. Niech Gustav nie niszczy ci tego, bo Stine ma rację. Ten wypad był w
porządku.
Usłyszeć
takie słowa z jego ust... To było jak spełnienie wszystkich moich oczekiwań w
jednej chwili. Naprawdę nie złościł się na mnie o to wszystko, przyznawał
nawet, że było w porządku. Ta chwila pokazała mi, jak bardzo warto było o niego
walczyć i upierać się przy swoim. Taki Olai był prawdziwy. Bez żadnego
zapotrzebowania na leki, bez strachu i muru ochronnego, który bronił go przed
atakami. Nie był zimny, był czuły i pokazywał mi swoją stronę, tą, która
chciałaby takiego normalnego życia. Pierwszy rok na kampusie go zapędził w kozi
róg, żeby móc dalej egzystować, musiał poczynić jakieś działania. Atak
przeciwko tym, którzy w przyszłości mogli zaatakować jego. Odpychać tych,
którzy w przyszłości mogli go zranić. Nie ufać nikomu, bo nikt na zaufanie nie
zasługiwał.
Przysunąłem
się do niego. Objąłem ramionami jego rękę, a policzek oparłem na ramieniu.
Chciałem, żeby wiedział, że doceniałem jego wyjawienie mi prawdy nie tylko o
nim samym, ale także o Petterze. Słowa nie odzwierciedlały tego, jak bardzo
Gustav i jego znajomi zaleźli za skórę sportowcom. Wystarczyło jednak zobaczyć
zacięte miny w domu Pettera, aby zrozumieć, że nigdy tego nie wybaczą i zawsze
będą bojowo nastawieni. W imię solidarności. W imię przyjaźni.
–
Olai?
–
Hm? – mruknął, gapiąc się w swoje splecione dłonie między kolanami.
–
Pozwól mi dziś z sobą spać.
Nieco
napiął się na moją prośbę, ale szybko rozluźnił. Może poczuł się zaskoczony, a
może nieprzerażony. Odwrócił na mnie głowę, uśmiechając się dość szeroko jak na
niego w takiej chwili.
–
W jakim kontekście, camarade?
–
W jakim chcesz.
Przyłożyłem
usta do jego koszuli, pod którą wyraźnie czułem ciepło nagrzanej skóry. Olai
pachniał korzennie, jakby herbatę, którą zamówiliśmy sobie w knajpie – a której
sam potem odmówił – wylał na siebie. To jednak przywodziło na myśl, że zapach
ten był tak bardzo osobisty. Tak bardzo Olaia. Nigdy nie zwracałem uwagi na
zapachy ludzi, w zasadzie to dawniej mnie obrzydzało. Jeśli ktoś popsikał się
perfumem lub użył wyjątkowo intensywnej wody kolońskiej, zawsze tylko się
krzywiłem lub podziwiałem. Ot, zwykła reakcja powonienia.
Z
Olaiem było inaczej. Jego zapach zacząłem zauważać stosunkowo niedawno, a po
zamieszkaniu razem znacznie intensywniej. Każda część odzieży, jego przejście
obok, a czasem nawet ślad na mojej własnej odzieży. Przyłapywałem się na tym,
że chwytałem bluzkę i sprawdzałem, czy od przytulenia się do niego pozostał
zapach. Ja, który zawsze krzywił się na wszystkie pary, które wąchały się jak
jakieś psy po zadkach, sam nagle zacząłem szukać Olaia we wszystkich rzeczach
wokół.
–
Uwielbiam twój zapach – wyznałem zaskakująco szczerze.
Odwrócił
się nienaturalnie szybko, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, podczas gdy
na własne ledwo patrzyłem. Byłem jak po upojeniu i to czym? Zapachem własnego
faceta.
–
Powtórz.
–
Uwielbiam twój zapach. Jest korzenny, zupełnie jak herbata, którą lubisz pić –
rozwinąłem, patrząc na jego koszulę, którą rozpiął u góry na kilka guziczków.
Przysunąłem
twarz do jego szyi, muskałem ją nosem, delikatnie wciągając zapach skóry.
Pojebało
dziada.
Anja,
dawno cię nie było.
Nie
ruszał się, dopóki nie złożyłem na skórze motylego pocałunku, który był
pocałunkiem, ale jednocześnie nie do końca. Wtedy dopiero poczułem jego
dreszcz, jego głośniejszy oddech nad sobą. Pieszczota dla uszu. To właśnie
dźwiękami mógł doprowadzić mnie na skraj szaleństwa, a nawet nie wiem, czy
zdawał sobie wtedy z tego sprawę. Ja jednak nie przestawałem pieścić jego szyi;
sunąłem po niej palcem, jednym, drugim, aż nie rozpiąłem mu koszuli jeszcze
bardziej, a potem całkowicie. Wsunąłem się bez zaproszenia na jego uda, a ten
poprawił nas na kanapie tak, że teraz on na wpół leżał nieco w rogu plecami na
poduszce, a ja nie odrywałem twarzy od jego szyi.
Wodziłem
dłońmi po napiętym ciele, od którego nie dzielił mnie już żaden materiał, skoro
odsunąłem go na boki. Był taki ciepły i twardy. Zadrżałem. Teraz w pełni byłem
rozgrzany. Płomień buchał mi w żyłach, skroniach, opuszkach palców. Wszystko
czułem bardziej, a przez to i ja potrzebowałem głośniejszej hiperwentylacji.
Mimo to nie przestawałem, bo nie miał nic przeciwko tej grze.
Przygryzłem
nieco skórę na jego obojczyku, słysząc wyraźnie mruknięcie zirytowania. Za
każdym razem to samo, pomyślałem. Nie lubił – uwielbiał! – gdy dręczyłem jego
ciało swoimi ustami lub dłońmi. Gdy chwytałem go za pośladki, gdy zagryzałem
się na czułych miejscach, gdy przeciągałem coś, na co on miał niepodważalnie
ochotę natychmiast. Ten pomruk świadczył o podnieceniu, ostrzeżeniu zarazem.
Przypominał mi, że jeśli nie zaprzestanę, on może stracić panowanie nad sobą. I
to było tak kurewsko podniecające. Nie to, że pasował idealnie w naszej relacji
na dominującego, którego tak pożądałem, ale właśnie to, że jego niski pomruk
przyprawiał mnie o zawroty głowy i drżenie.
W
końcu jednak musiało nastać przekroczenie granicy. Poczułem jego palce na
karku, jego silny uścisk, który przyciągnął moją twarz z jego sutka, do którego
chwilę temu przylgnąłem, na jego twarz. Na jego usta, będąc konkretnym.
Zmiażdżył moje swoimi w szaleńczym pocałunku, od którego straciłem dech i
czucie w nogach, ale tym razem ze względu na podniecenie, nie strach. Wtargnął
do moich ust językiem, a ja nie mogłem powstrzymać jęknięcia, któremu wyszedł
naprzeciw własnym mruknięciem. Chwilę temu badałem jego ciało powoli, zmysłowo.
W pocałunkach nie było niczego podobnego. O nie. W tym była dzikość i chęć
przekazania sobie, jak bardzo chcemy obaj to kontynuować. Chcemy kontynuować
to, co przerwaliśmy w piwnicy Pettera. Jakkolwiek to w sumie nie brzmiało źle.
Nim
się spostrzegłem, nasze usta się rozdzieliły, a to tylko dlatego, żeby Olai
miał możliwość ściągnięcia ze mnie bluzy. Teraz to on objął za punkt honoru
dręczenie mnie zostawianiem po sobie mokrych śladów na klatce piersiowej.
Jęczałem sfrustrowany, gdy kciukiem lewej dłoni drażnił sutek. Byłem pewien, że
płomień nie płatał mi figli ze słuchem i naprawdę usłyszałem jego drwiący
śmiech. Śmiech wyższości, że tak mnie drażni, a ja nie mogę nic z tym zrobić.
Niestety dla niego, byłem napalony, wykończony psychicznie tym wieczorem, wiec
mogłem się czołgać, byle potraktował tę chwilę poważnie. Mnie całego poważnie.
–
Olai, proszę...
Drgnął,
ale zaraz podciągnął się do góry, sunąc co chwilę językiem to po mojej szyi, to
po żuchwie, to po uchu. Miałem takie dreszcze, jakbym od samego języka na mojej
twarzy mógł dojść spełniony. Lub sfrustrowany takim końcem.
–
O co mnie prosisz, camarade? – wychrypiał tak zmysłowo, że nie
pozostawiał złudzeń napalonego.
–
Weź mnie.
Zamarł.
Odsunął ode mnie twarz, patrząc po mojej, jakby szukał drwiny lub dziwnego
żartu. Ale ja ani śniłem tego robić w takiej chwili. Naprawdę go potrzebowałem,
chociaż czułem, że nie powinienem. Walka z jego byłym miała odbyć się na innym
gruncie niż łóżko i seks, ale cholera, ja coraz bardziej tonąłem w tym uczuciu.
Tonąłem w złocie jego oczu. Tonąłem w jego pięknej barwie głosu. Tonąłem w jego
dotyku. A nawet zacząłem tonąć w jego zapachu. Jeśli nie mogłem tego nazywać
zakochaniem się, to nie wiem, czym to było. Czym było to zniewalające uczucie?
–
Remi... – wychrypiał, patrząc na moje usta i przełykając z trudem ślinę.
Zapatrzyłem się na poruszające się jabłko Adama, zanim przemówił: – nie chcę,
żebyś cierpiał.
–
Ja też nie chcę – zapewniałem.
–
Nie jesteś dla mnie zabawką w łóżku, ale nie wiem, czy dam ci to, czego ode
mnie pragniesz najbardziej.
–
Czego? – spytałem ledwo słyszalnie, spoglądając w jego oczy, które nagle lśniły
czułością, która poruszyła mnie do cna. Znacznie bardziej niż zdradzający uczucia
głos.
–
Miłości. – Oparł czoło na moim barku. – Boję się.
–
Ja też – przyznałem, wplatając palce w jego cudownie miękkie włosy. – Ale
chociaż spróbujmy iść do przodu. Pomogę ci. Jeśli nic z tego nie będzie,
trudno. Pakuję się w tę relację świadomie, Olai. Ja... – odchrząknąłem, żeby
odzyskać głos. – Czuję, że jeśli nie spróbujemy, będę cierpiał sto razy
bardziej bez ciebie. Potrzebuję cię – szepnąłem mu do ucha, wywołując u niego
kolejny dreszcz na ciele. Przyjemne uczucie.
Przeciągnął
dłońmi na tył moich pleców, przyciskając mnie do siebie bliżej. Uniósł wzrok,
aż napotkał mój.
–
Nie jestem pewien – zawahał się z otwartymi ustami, przełknął ślinę – ale chyba
ja ciebie też
To
były słowa, które poruszyły przede wszystkim serce. Olai czuł, że mnie potrzebuje,
chociaż nie pokładał w tym żadnych nadziei. Bał się tego, a właśnie w takiej
chwili odsłonił się maksymalnie, ukazując, jak łatwo można by go było zranić,
bo okazuje się, że zaczyna mu zależeć. Cholera, może nawet nie chodziło seks, o
romantyczną relację. Może zwyczajnie potrzebował mnie jako przyjaciela, który
mu pomoże, nawet jeśli sam nie widzi potrzeby. Obiecałem sobie, że nigdy nie
zapomnę tego tonu, jakim te słowa wypowiedział. Słowa otulone strachem i
wstydem, ale także niepewnością. Pod wpływem chwili. Chwili, której następnego
dnia po opadnięciu emocji mógł srogo żałować. To bez znaczenia, bo nawet jeśli
miał wątpliwości, to te zniknęły na resztę nocy, gdzie na przemian się
kochaliśmy, przytulaliśmy i po prostu w ciszy obok siebie leżeliśmy nadzy.
Jeszcze nie mieliśmy ze sobą tak spokojnej i błogiej nocy. Bez snu, bez
zbędnych rozmów i zapewnień. Tylko my dwaj. Nasze ciepło, które grzało drugiego
w tę zimną jesienną noc. Mógłbym tak trwać w nieskończoność. Bez wściekłego
tłumu na progu, bez egzaminów na horyzoncie. Wiele bym oddał, za taką
wieczność.
Z
Olaiem.
Komentarze
Prześlij komentarz