Believe it Cz.4
Patrzyłem
w swój telefon, gdy akurat nachodziła mnie przerwa w poprawianiu notatek któryś
raz z rzędu. Początek studiów nie zdawał się taki trudny jak ich przebieg.
Miesiąc wystarczył, abym został brutalnie pociągnięty w dół i uświadomiony, że
na studiach się zapierdala, a nie jednym okiem jest na wykładach, a drugim na
urbexie. Lub parkurze. Jedną ręką na siłowni, a drugą trzyma książkę i stara
czytać ją ze zrozumieniem. Jednym uchem słuchasz tematów, a drugim plotek na
kampusie. Głowa zaczęła mi pękać już po dwóch tygodniach i bez herbatek
ziołowych się nie obyło. W mieszkaniu mieliśmy cały zapas. Tylko cztery ściany
zapewniały mi ciszę i spokój, a mój wyczulony zmysł mógł odpoczywać.
Na
ekranie nadal nie było żadnego powiadomienia. Dziewczyny też ograniczyły
kontakt z nami do minimum, bo jak się okazało, też miały niezły zapierdol. Zoe
musiała skupić się na wkuwaniu przy swojej ścieżce psychiatry, a Anja
kosmetologii. Jakim cudem obie poszły w pewnym sensie w medycynę, a my dwaj w
fikcję?
–
Co tam? – spytał standardowo Urlik, wchodząc do pokoju i susząc swoje mokre
włosy białą koszulką. Podobno ich tak nie łamała, jak zwykły ręcznik, ale ja to
mało się tym interesowałem.
–
Zastanawiam się, ile jeszcze minie, zanim do mnie napisze.
–
Miałeś dać sobie spokój z Danem – przypomniał trochę z wyrzutem, nadal trąc
łeb.
–
Mówię o ojcu.
Wyrwało
mu się ciche „och" i aż zaprzestał poruszania. W zasadzie nie omawiałem z
nim tematu mojego ojca od czasu wyjazdu. To nie tak, że nie chciałem wsparcia
przyjaciół, to tylko... tu nikt nie potrafił pomóc. Wyjazd na studia pozwolił
ojcu odciąć się od syna pedała, a ja nie miałem sił i nadziei, żeby prosić go o
zrozumienie i akceptację. Po prostu działo się dokładnie to, czego się
obawiałem i jakoś nie czułem aż takiego zawodu. Nie można
zjeść ciastko i mieć ciastko.
–
Nie odzywał się od miesiąca? – dopytywał, siadając na swoim krześle od biurka.
–
Chyba nie znalazł powodu.
–
A ty?
–
Co ja?
Odwróciłem
na niego twarz ze zmarszczonym czołem. Pochylał się, opierając łokcie na
kolanach. Widziałem po jego oczach, słyszałem po jego głosie, że to, co ma mi
do zakomunikowania, wcale nie będzie miłe.
–
Nie miałeś powodu do rozmowy z nim?
–
No wyobraź sobie, że to nie ja w tym układzie powinienem odezwać się pierwszy.
– Prychnąłem, pokazując na siebie palcem.
Zdenerwowany
pochwyciłem długopis w dłoń i zacząłem mazać jakieś nerwowe symbole na pustych
kartkach.
–
Czy ty aby nie przesadzasz? – spytał z westchnieniem rezygnacji. – Może łatwiej
byłoby dla was obu, gdybyś sam pokazał, że nie naciskasz na ojca?
–
Jak się odezwę, to będę naciskał – warknąłem, spoglądając na niego kątem oka.
Wzdrygnął się, rozszerzył powieki, ale nic nie powiedział. – Dla mnie cisza z
jego strony jest dość wymowna, Urlik. Gdy byłem na wyspie, przysłał nawet
pieprzoną paczkę, byle tylko udowodnić, że jesteśmy razem, nawet jeśli dzieli
nas otwarte morze. A teraz? Teraz mamy obaj zasięg i nie może napisać durnego:
synu, jak tam na uniwerku? Przykro mi, że sam nie mam co do niego napisać, bo
wszystko wydaje się jak dziecinne zwrócenie na siebie uwagi, bo hej, tato,
przecież lubienie w dupę wcale nie oznacza, że jestem gorszy!
–
Bo nie jesteś – zapewnił.
Poczułem
to napięcie w jego barwie, które od razu mnie zmiękczyło, a złość uleciała
gdzieś w powietrze.
–
Obaj to wiemy, ale nie mogę zmusić go do tego samego zdania – wyszeptałem. –
Sam akceptowałem siebie bardzo długo, oczekiwanie od niego akceptacji z dnia na
dzień byłoby okrutne.
–
Nie wiem, co ci poradzić, Remi. Obaj jesteście uparci.
–
Co to miało znaczyć? – spytałem z nutą rozbawienia, żadnej agresji.
–
Zgaduję, że ty czekasz na niego, a on czeka na ciebie. – Pokręcił głową i
założył sobie 'ręcznik' na kark, łapiąc obie jego końcówki w dłonie. – Ciekawe
tylko, czy pierwszy nie złamie się za późno. Rób, co chcesz, nie mam zamiaru
mówić ci, jak masz żyć.
–
Oho, słyszę tę dezaprobatę, przyjacielu. Przyganę też.
Wskazałem
na niego niegrzecznie palcem, ale obaj się roześmialiśmy, czym prawie
zagłuszyliśmy walenie do drzwi. Prawie. Popatrzeliśmy po sobie, ale to on
pierwszy wstał, żeby otworzyć. Odchyliłem się na krześle, żeby widzieć drzwi do
mieszkania i tego, kto w nich stoi. Urlik otworzył je szeroko, co pozwoliło
Hectorowi wparować jak do siebie. Westchnąłem i wstałem, bo czułem, że nawet
dla Urlika ten człowiek to za wysoki level. Wszedłem do salonu, gdzie to Hector
rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu na mój widok.
–
Siema, Reva i Lick.
–
Lick? – dziwił się.
– Wszystkim
nadaje ksywy – wyjaśniłem.
Nie
było jeszcze takiej sensownej okazji, żeby mojemu przyjacielowi przedstawić
całą paczkę sportowców. Jasne, mijaliśmy ich niemal non stop, ale nie
dochodzili do nas, jedynie Hector się uśmiechał i machał do nas, a reszta
chłopaków kiwała głowami. Może uszanowali moje „nie chcę się z wami
trzymać", bo ani razu nie starali się naruszyć naszej przestrzeni. Aż
dotąd w każdym razie. Trzy tygodnie to chyba maksimum mojego izolowania się od
nich.
–
Dobrze mówisz, przyjacielu.
–
My się nie przyjaźnimy, Hector – zaoponowałem, na co on wywrócił oczami i zaraz
podszedł do mnie, żeby zarzucić mi ramię na barki.
–
Nie akceptuję tego, bo właśnie przyszedłem was zaprosić na imprezę.
–
Co?
–
Po co?
Zadaliśmy
pytania w tym samym czasie, bawiąc gościa do rozpuku. Poklepał mnie po piersi i
puścił.
–
Potter chce cię w swoim domu – strzelił na mnie palcami, odwracając się do
Urlika – a ciebie wszyscy wreszcie chcemy poznać, bo Reva skutecznie cię od nas
odciąga.
–
Nikogo od nikogo nie odciągam! Hector, powiedziałem wam, że...
–
A ja ci mówiłem, zdaje się przy windzie, że wystarczy przyjazny stosunek, tak?
–
Żadnego stosunku – podkreśliłem dobitnie, mrużąc powieki.
–
Nie taki, homosiu ty.
Szczypał
mnie w policzek jak bobasa, wiec odpędziłem jego lepkie rączki od siebie.
–
Nie wierz mu, Urlik. Wcale nie ukrywałem cię przed nimi.
–
Pokłócicie się później, ponieważ nie dokończyłem zapraszania – wciął się. –
Dzisiaj u Pettera jest mała domóweczka, to nieopodal kampusu.
–
Skoro mieszka poza kampusem, po co...
–
Czytałeś w ogóle regulamin? – spytał poważnie Hector. – Sportowcy mieli
obowiązek zamieszkać w akademiku na kampusie. A wierz mi, że większość ma już
własne mieszkanka, które teraz albo wynajęli, albo opłacają puste.
–
Potter znaczy Petter opłaca puste?
–
Widzę, że już nas lubisz, Reva. – Posłał mi szeroki uśmiech. – I nie, wcale nie
stoi pusty. Mieszka tam głównie w weekendy, żeby wiesz, nie opierdalać nikogo,
a w tygodniu mieszka tam jego facet.
–
Spał z tobą i ma faceta?!
–
Powiedzmy, że prowadzą dość luźną relację.
Zrobił
z dłoni gest niczym dj na swoim stanowisku pracy.
–
A Remi nawet jednego faceta nie potrafi przelecieć – powiedział ni to
żartobliwie, ni to chcąc załapać plusa u nowego chłopaka w pomieszczeniu.
Hector
wykorzystał tę jawną drwinę i od razu w dwóch szusach znalazł się przy drugim
właścicielu, którego oczy właśnie wychodziły z orbit z przerażenia.
–
Mogę pomóc mu kogoś znaleźć, jeśli przedstawisz mi jego upodobania – zgłosił
pomoc. – Bo wiesz, Reva strasznie się zapiera, że nas nie lubi, a cały czas
esemesuje z Potterem.
–
Nawet c-coś wspominał.
–
No widzisz! Lubi nas i udaje, że nie! – uradował się, a ja wywróciłem oczami. –
Więc jak, więc jak? Zaciągniesz go do domu dwójki gejów, którzy na gejach się
znają i na pewno...
–
Przestańcie mi szukać partnera, na litość boską! – jęknąłem ze zrezygnowaniem
Ci
patrzyli na mnie tym samym wzrokiem, który mówił, że już mają plan i brakuje
tylko konspiracyjnego szeptu, w którym ujawnią sobie szczegóły działania
seks-schadzki ze mną w roli głównej.
–
Wiesz co? Jest tak wkurwiający ostatnimi czasy, że on potrzebuje faceta na już
– powiedział do niego bez cienia wstydu i zdenerwowania, a ja niemal udusiłem
się powietrzem, bo to nie był MÓJ Urlik!
–
Zajebiście, stary – oznajmił ciszej. – To ja ci dam adres, ty go zaciągniesz,
ja przygotuję chłopaków na łowy i będzie dobrze.
–
Dobra
Przybili
sobie piątki. Super, super miałem przyjaciela. Nie było nawet sensu się spierać
i zapierać przed pójściem, bo Urlik i tak postawił na swoim.
Szliśmy
do domu Pettera według wskazówek Hectora, a i tak zeszło nam spacerkiem
kilkadziesiąt minut. Nawet łudziłem się, że może będzie za późno i wtedy mój
łaskawy przyjaciel postanowi zawrócić.
–
Sam kazałeś mi przełamywać granice, robię to – odbił z wyższością. – Czekam na
twój ruch, tchórzu.
–
Nawet nie próbuj na mnie gadki psychologicznej!
Pchnąłem
go i prawie wpadł na przechodnia, który łypnął na nas groźnie, ale my i tak się
roześmialiśmy zaraz po przeproszeniu go.
–
Zoe uczy mnie ciekawych technik i myślę, że lada moment i będę umiał
manipulować – puszył się, poprawiając kołnierz swojej markowej kurtki.
–
Ty już manipulujesz – zapewniłem, krzywiąc twarz. – Myślisz, że kobiety wchodzą
ci do łóżka, bo się nudzą?
–
Wiesz co? Nie dam się zwieść sfrustrowanemu-seksualnie-Remiemu.
–
Dlaczego myślisz, że jestem sfrustrowany z powodu braku seksu?
–
Bo to samo działo się przed wyjazdem na wyspę – wyjaśnił dość sensownie, jeśli
się nad tym zastanowić. – Jak się z Danem migdaliłeś, od razu byłeś innym
człowiekiem. Musimy ci znaleźć faceta, bo ja nie wytrzymam z tobą w tym wydaniu
pod jednym dachem. Najgorsi są frustraci seksualni, mówię poważnie.
–
Dobra, ale jeśli nie będzie nikogo sensownego, nie wepchniesz mnie na byle
kogo, jasne?
–
Stary, nie oddam cię w ręce jakiegoś cwela, szanujmy się.
Poklepał
mnie po plecach, ale i tak mu nie uwierzyłem przez te jedną, cichutką nutkę
drwiny w głosie. Oczywiście, że zamierzał się świetnie bawić jako swatka i nie
obchodził go wygląd, ważne, że ten ktoś byłby gejem. Zapomnieć o Danie może
trudno jakoś nie było, ale nie potrafiłem wypatrywać swoich potencjalnie
seksualnych ofiar. To znaczy partnerów. Nie planowałem robić czegoś wbrew
czyjejś woli, okej? Miałem tyle nauki i pracy, że ledwo wyrabiałem w dobę, a
gdzie tu czas na jakieś schadzki. Urlik dawał radę, ale on zawsze znalazł czas
na szybki numerek, bo on się nigdy nie przywiązywał. Czułem, że ze mną mogło być
pod tym względem gorzej.
–
Chyba powinniśmy iść... tędy?
Urlik
niepewnie wskazał na znak drogowy, który tajemniczo skręcał w drogę
jednokierunkową, zalesioną – o ile tak to mogłem ująć – i zdecydowanie zbyt
odizolowaną. Mieszkanie Pettera miało być nieopodal kampusu, a tymczasem
odeszliśmy od centrum Oslo tak mniej więcej pięć kilometrów. A może dziesięć?
Robiło się podejrzanie ciemno jak na marne pięć.
–
Heretyk... zrobił se jaja – zasugerowałem, a ten popatrzył na mnie w
niezrozumieniu. – Przyznaj, że pasuje mu ta ksywa.
–
Już się zaprzyjaźniliście? Widzę, że te ksywki tobie też w krew weszły. Może
jednak zadajesz się z nim dłużej, niż mi mówiłeś?
–
Urlik, litości.
Nie
pozwolił się odwieźć od pomysłu pójścia ulicą, której daleko było od idealnej.
A mimo to po kolejnych paru minutach zauważyliśmy sieć małych domków
ustawionych obok siebie i naprzeciwko. Droga ciągnęła się dalej, ale dalej iść
nie musieliśmy. Pokazał mi numer domu, który widniał na pierwszym zabudowaniu,
a delikatnie przebijająca się muzyka zza otwartych okien jakoś sugerowała, że
to był odpowiedni adres i Hector wcale nie robił sobie żartów. A to pech dla
mnie.
–
Dobra, idziemy na łowy facetów!
Urlik
chwycił mnie mocno za nadgarstek i siłą prowadził do drzwi. Nie musiał pukać,
Petter jakby wypatrywał nas z judasza, bo od razu otworzył je szeroko na
powitanie. Cholera, był niższy, niż go zapamiętałem. Zmierzył nas oceniającym
wzrokiem i uśmiechnął się chyba pierwszy raz w życiu. Było to uroczo
niebezpieczne z jego strony.
–
A więc szukasz kochanka – mówił jakby nigdy nic. – Jak pokażesz się nago
najpierw mnie, to ci...
–
Nie – warknąłem.
–
Uparciuch.
Zaprosił
nas do środka. Gości nie było tyle, żeby wylewali się każdym otworem z domu,
ale wystarczająco, żeby tworzyć gwar i przypominać mi, dlaczego osobiście nie
lubiłem libacji. Kiedyś myślałem, że wstydziłem się tego, kim jestem i że nie
dogaduję się z wieloma ludźmi, ale teraz miałem pewność, że to wina daru. Za
dziesięć minut mogłem spodziewać się srogiego bólu głowy od natłoku głosów,
intencji i muzyki. Przybyłem, aby umrzeć.
–
Siema, Reva – przywitał się chłopak z jointem, mijając nas z jednego
pomieszczenia do drugiego. – Czuj się jak u siebie.
–
On jest mój, Bjørn – powiedział bez emocji.
Facet
wychylił się z pokoju i spojrzał na niższego od siebie chłopaka z odrobiną
wyzwania w oczach. Wyglądał na nieźle zjaranego, czego joint między dwoma
palcami idealnie dowodził. Poza przeraźliwymi oczami, których nawet odcienia
nie mogłem poznać, wyglądał całkiem... zwyczajnie. Brązowe włosy miał nieźle
roztrzepane na wszystkie strony, a blond pasemka mu pasowały do oliwkowej
karnacji. Szczękę też miał dobrze zarysowaną, a ciemny zarost, którego było w
sam raz, dodawał mu gram do niechlujstwa. A może to tylko złudzenie, bo jeden
róg swojej koszuli w kratę miał w za luźnych na niego brązowych spodniach, a
drugi zwisał swobodnie. Był na bosaka, więc czuł się swobodnie w domu. Chyba
mogłem mówić, że to nie był mój typ faceta, zwłaszcza z tym narkotykiem między
wargami.
Zaciągnął
się mocno, zanim przemówił:
–
A nie przyszedł zaruchać?
–
Nie masz gustu – skwitował Pett.
–
Kochanie, to ja cię uwiodłem.
–
Dlatego nie masz gustu – wtrącił się Esben, który wyszedł zza Bjørna. – Siema
wam.
–
W sumie racja – mruknął i zniknął ze swoim narkotykiem, pozostawiając po sobie
nieprzyjemną woń.
–
Urlik, poznaj Esbena – przedstawiłem. – Esben, to mój przyjaciel Urlik.
–
Wreszcie możemy cię poznać osobiście, bo Remi nie był skory do tego...
–
Gdzie mój inhalator? – odezwał się Petter, oklepując kieszenie. – Esben –
pstryknął – szukaj.
–
Aha? To twój dom.
–
Dlatego mówię, że masz szukać. Ja poszukam gejów.
–
Super – szepnąłem pod nosem.
–
Idziemy.
Petter
nakazał gestem dłoni, abyśmy poszli za nim. Widziałem fascynację na twarzy
Urlika, dla niego w jakimś momencie ten ogrom facetów musiał przejść z
przerażenia do jakichś fantazji. Wolałbym dla niego mniej dziwnych ludzi na
przyjaciół, ale wybieranie mu towarzystwa wykraczało poza moje możliwości.
Jedynie Zoe miała do tego prawo, gdyby zaszła taka potrzeba, zawsze mogłem ją
poszczuć. To taki as w rękawie, na razie go nie zdradzałem i czekałem na
rozdanie.
Zaprowadził
nas na korytarz na piętrze, gdzie zrobiło się tak wąsko, że musieliśmy iść
gęsiego. Padło na mnie jako ostatniego w kolejce, więc musiałem uważać, aby nie
zgubić zadbanych włosów Urlika z pola widzenia. Łatwo poszło mi ich zgubienie,
gdy jak burza z pomieszczenia na prawo wyleciał wprost na mnie jakiś facet i
obaj wpadliśmy na ścianę. Byłem zły, że przyszedłem w to miejsce, że muszę
uganiać się za chorym na łeb Petterem, że Urlik tak łatwo porzucił obawy i że
to ja teraz musiałem dotrzymywać durnego zakładu! I jeszcze było tak głośno,
śmierdząco i tłoczno. Pragnąłem wyjść.
– Pardon –
rzucił głębokim gardłowym basem, aż przeszedł mnie przyjemny znajomy dreszcz po
kręgosłupie.
Uniosłem
wzrok na jego twarz, która wydawała się obca, ale to żadne zaskoczenie. W tym
marnym oświetleniu widziałem jedynie kontury jego twarzy. Szczękę miał mocno
zarysowaną, dzięki czemu podbródek był bardziej szpiczasty niż kwadratowy. Nie
zdążyłem mu się bardziej chamsko przyjrzeć, bo odwrócił się i dopiero się
zorientowałem, że ktoś coś mówi.
–
O, patrzcie. Już się za facetami ogląda, pedał jeden! – szydził obcy chłopak.
– Paysan
puant – warknął cicho w odpowiedzi.
Na
ten dźwięk znów mimowolnie zareagowało moje ciało. Przestawało mi się to
podobać, bo nic z tego dobrego nie mogło wyniknąć, zwłaszcza po tak burzliwym
spotkaniu.
–
Uważaj, żebym do twojej się dupy nie dobrał – krzyknął do nich z bardzo gładkim
akcentem, choć chwilę temu mówił po francusku.
–
Ty cioto!
–
Niech to szlag!
Chwycił
mnie mocno za ramiona i rzucił wręcz nami na podłogę. Chciałem na niego
naskoczyć, ale przerwał mi to dźwięk rozbijającego się szkła o ścianę. Mogłem
przysiąc, że w miejscu, gdzie chwilę temu miałem głowę. Mrowienie objęło całe
moje ciało. Jeśli pojawiło się wcześniej, to byłem zbyt zajęty analizowaniem
podniecającej barwy niż tym, że zaraz odpieprzy się jakaś maniana.
Facet
poderwał się do pionu, ja dalej leżałem. Wszyscy, którzy jeszcze chwilę temu
torowali korytarz, zniknęli gdzieś w popłochu. Słyszałem krzyki, a nawet
niektórych balujących pchających się do przodu, byle zniknąć z radaru pijaków.
Zebrałem
się w sobie i z gracją parkurowca podniosłem się na nogi, odchodząc nieco w
bok. Facet, który chwilę temu sprawiał, że pewien koleżka podrygiwał mi między
nogami, teraz właśnie przepychał się z winowajcą rozbitej butelki. Drugi złapał
go za ramiona i odciągnął od swojego znajomego. Zacząłem się zastanawiać, co
powinienem robić. Wtedy rudowłosy facet – dostrzegłem to, gdy lampa sufitowa
idealnie go oświetliła – odbił się nogami od klatki piersiowej pierwszego i
dzięki temu pchnął tego z tyłu na ścianę zaraz za nimi. Wyswobodził się, aby zaraz
pierwszego na dokładkę, z całych pieprzonych sił, kopnąć w kroczę, a drugiego z
sierpowego w śledzionę. Obaj byli na ziemi i łkali, starając się też zaczerpnąć
tchu. Tymczasem rudowłosy szaleniec rozmasowywał pięść i patrzył na swoje
dzieło z góry.
–
O l a i.
Zapadła
cisza. Jeszcze chwilę temu dałbym słowo, że słyszałem krzyki i nawoływanie
pomocy przez balujących, ale jedno słowo Pettera sprawiło, że cały dom i ludzie
w nim zamarli. Ten, którego zawołał, a był nim rudowłosy, odwrócił się powoli
do pana domu.
–
Mógłbyś mi nie demolować domu? – spytał z dłońmi w kieszeniach.
Urlik
stał za nim i patrzył na mnie z przerażeniem. Zresztą Petter zaraz też uciekł
wzrokiem na mnie, pokonując powalone ciało przeskokiem. Dotknął mojej twarzy,
przejeżdżając palcem po brwi i dopiero poczułem, jak bardzo mnie tam szczypie.
–
Gdybyś nie zapraszał homofobów do domu, może nikt by mnie nie sprowokował –
powiedział nisko Olai, a ja pomimo sytuacji, poczułem to.
Płomień.
Niemożliwe. Nie mógł się obudzić tak po prostu z powodu jednego, kurwa, dźwięku
tego faceta! Tak się nigdy nie działo!
Poznałeś
tylko Dana, który płomień w ogóle wzniecił, jakie ty masz porównanie?
Cicho,
Anja!
–
Bjørn.
Trudno
określić, czy to było zawołanie, czy zwrócenie się do kogoś, kto już przy nas
stał. Ja byłem zbyt ogłuszony, żeby rejestrować ruch.
–
Możliwe, że ja – mówił z delikatną nutą żałości. – Ach, a wydawali się spoko.
–
Nie każdy, kto wnosi trawkę, jest spoko – warknął z przyganą Esben. – Kurwa,
zajebiście. Nie tak miał ten wieczór wyglądać.
–
Bjørn, sprzątaj.
–
Kochanie, jestem...
–
S p r z ą t a j.
Bastian
wraz z naćpanym panem domu zaczęli zbierać poszkodowane osoby i prowadzić je do
wyjścia po schodach w dół. Minęli mnie, ale jedyne, co mogłem zrobić, to
przykleić się do ściany i zrobić im więcej miejsca. Unikałem patrzenia na
rudego, bo wolałem nie dawać jakiś dziwnych powodów Petterowi do podejrzeń i
tak dużo się już wydarzyło. Za dużo.
–
Olai, przestanę cię do domu wpuszczać – groził mu Petter, odchodząc ode mnie. –
I tak cię już nikt nie lubi.
–
Nie potrzebuję czyjejś akceptacji, monsieur.
Sam
nie wiem, czy to ten francuski sprawiał, że włoski stawały mi dęba, czy może
jednak jego brawura i ton.
Cholera,
nie patrz na niego! Nie patrz...!
No
i spojrzałem. Był inny, niż początkowo sądziłem. Miałem wrażenie, że on samym
wzrokiem mógłby kogoś zabić.
–
Reva! – krzyknął Hector i chyba pierwszy raz nie widziałem u niego uśmiechu. –
Olai, znowu kogoś sprowokowałeś? Człowieku, kurwa, mógłbyś pięć minut wytrzymać
bez swojej agresji?
–
Cicho, nie krzycz w moim domu.
Potter
poklepał przyjaciela po twarzy, a ten zrobił znudzoną minę w odpowiedzi. Gdy
już otwierał usta, ten przysunął sobie palec wskazujący na własne i syknął
„shh". Zapadła cisza. No, chyba że mówimy o parterze, tam wrócili wszyscy
do życia.
Urlik
zmaterializował się przy mnie, obejmując ramieniem. Nie wiedziałem nawet, że
tego potrzebowałem, dopóki nie odetchnąłem głębiej, będąc przy nim. To nie
bójka mnie tak ścięła, a ożywienie tego przeczucia w moim wnętrzu. Ponad
miesiąc temu czułem ostatni raz te oszałamiające uczucie i, niech mnie szlag,
znów było tak, jak za pierwszym razem z Danem. Rozum odfrunął, pojawiła się
przemożna chęć doznania tego więcej, głębiej, mocniej. Potrzebowałem ochłonąć,
poukładać to jakoś w sensowną całość.
Komentarze
Prześlij komentarz