Believe it Cz.4


Jeden dźwięk

|na kampusie|

Patrzyłem w swój telefon, gdy akurat nachodziła mnie przerwa w poprawianiu notatek któryś raz z rzędu. Początek studiów nie zdawał się taki trudny jak ich przebieg. Miesiąc wystarczył, abym został brutalnie pociągnięty w dół i uświadomiony, że na studiach się zapierdala, a nie jednym okiem jest na wykładach, a drugim na urbexie. Lub parkurze. Jedną ręką na siłowni, a drugą trzyma książkę i stara czytać ją ze zrozumieniem. Jednym uchem słuchasz tematów, a drugim plotek na kampusie. Głowa zaczęła mi pękać już po dwóch tygodniach i bez herbatek ziołowych się nie obyło. W mieszkaniu mieliśmy cały zapas. Tylko cztery ściany zapewniały mi ciszę i spokój, a mój wyczulony zmysł mógł odpoczywać.

Na ekranie nadal nie było żadnego powiadomienia. Dziewczyny też ograniczyły kontakt z nami do minimum, bo jak się okazało, też miały niezły zapierdol. Zoe musiała skupić się na wkuwaniu przy swojej ścieżce psychiatry, a Anja kosmetologii. Jakim cudem obie poszły w pewnym sensie w medycynę, a my dwaj w fikcję?

– Co tam? – spytał standardowo Urlik, wchodząc do pokoju i susząc swoje mokre włosy białą koszulką. Podobno ich tak nie łamała, jak zwykły ręcznik, ale ja to mało się tym interesowałem.

– Zastanawiam się, ile jeszcze minie, zanim do mnie napisze.

– Miałeś dać sobie spokój z Danem – przypomniał trochę z wyrzutem, nadal trąc łeb.

– Mówię o ojcu.

Wyrwało mu się ciche „och" i aż zaprzestał poruszania. W zasadzie nie omawiałem z nim tematu mojego ojca od czasu wyjazdu. To nie tak, że nie chciałem wsparcia przyjaciół, to tylko... tu nikt nie potrafił pomóc. Wyjazd na studia pozwolił ojcu odciąć się od syna pedała, a ja nie miałem sił i nadziei, żeby prosić go o zrozumienie i akceptację. Po prostu działo się dokładnie to, czego się obawiałem i jakoś nie czułem  takiego zawodu. Nie można zjeść ciastko i mieć ciastko.

– Nie odzywał się od miesiąca? – dopytywał, siadając na swoim krześle od biurka.

– Chyba nie znalazł powodu.

– A ty?

– Co ja?

Odwróciłem na niego twarz ze zmarszczonym czołem. Pochylał się, opierając łokcie na kolanach. Widziałem po jego oczach, słyszałem po jego głosie, że to, co ma mi do zakomunikowania, wcale nie będzie miłe.

– Nie miałeś powodu do rozmowy z nim?

– No wyobraź sobie, że to nie ja w tym układzie powinienem odezwać się pierwszy. – Prychnąłem, pokazując na siebie palcem.

Zdenerwowany pochwyciłem długopis w dłoń i zacząłem mazać jakieś nerwowe symbole na pustych kartkach.

– Czy ty aby nie przesadzasz? – spytał z westchnieniem rezygnacji. – Może łatwiej byłoby dla was obu, gdybyś sam pokazał, że nie naciskasz na ojca?

– Jak się odezwę, to będę naciskał – warknąłem, spoglądając na niego kątem oka. Wzdrygnął się, rozszerzył powieki, ale nic nie powiedział. – Dla mnie cisza z jego strony jest dość wymowna, Urlik. Gdy byłem na wyspie, przysłał nawet pieprzoną paczkę, byle tylko udowodnić, że jesteśmy razem, nawet jeśli dzieli nas otwarte morze. A teraz? Teraz mamy obaj zasięg i nie może napisać durnego: synu, jak tam na uniwerku? Przykro mi, że sam nie mam co do niego napisać, bo wszystko wydaje się jak dziecinne zwrócenie na siebie uwagi, bo hej, tato, przecież lubienie w dupę wcale nie oznacza, że jestem gorszy!

– Bo nie jesteś – zapewnił.

Poczułem to napięcie w jego barwie, które od razu mnie zmiękczyło, a złość uleciała gdzieś w powietrze.

– Obaj to wiemy, ale nie mogę zmusić go do tego samego zdania – wyszeptałem. – Sam akceptowałem siebie bardzo długo, oczekiwanie od niego akceptacji z dnia na dzień byłoby okrutne.

– Nie wiem, co ci poradzić, Remi. Obaj jesteście uparci.

– Co to miało znaczyć? – spytałem z nutą rozbawienia, żadnej agresji.

– Zgaduję, że ty czekasz na niego, a on czeka na ciebie. – Pokręcił głową i założył sobie 'ręcznik' na kark, łapiąc obie jego końcówki w dłonie. – Ciekawe tylko, czy pierwszy nie złamie się za późno. Rób, co chcesz, nie mam zamiaru mówić ci, jak masz żyć.

– Oho, słyszę tę dezaprobatę, przyjacielu. Przyganę też.

Wskazałem na niego niegrzecznie palcem, ale obaj się roześmialiśmy, czym prawie zagłuszyliśmy walenie do drzwi. Prawie. Popatrzeliśmy po sobie, ale to on pierwszy wstał, żeby otworzyć. Odchyliłem się na krześle, żeby widzieć drzwi do mieszkania i tego, kto w nich stoi. Urlik otworzył je szeroko, co pozwoliło Hectorowi wparować jak do siebie. Westchnąłem i wstałem, bo czułem, że nawet dla Urlika ten człowiek to za wysoki level. Wszedłem do salonu, gdzie to Hector rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu na mój widok.

– Siema, Reva i Lick.

– Lick? – dziwił się.

 Wszystkim nadaje ksywy – wyjaśniłem.

Nie było jeszcze takiej sensownej okazji, żeby mojemu przyjacielowi przedstawić całą paczkę sportowców. Jasne, mijaliśmy ich niemal non stop, ale nie dochodzili do nas, jedynie Hector się uśmiechał i machał do nas, a reszta chłopaków kiwała głowami. Może uszanowali moje „nie chcę się z wami trzymać", bo ani razu nie starali się naruszyć naszej przestrzeni. Aż dotąd w każdym razie. Trzy tygodnie to chyba maksimum mojego izolowania się od nich.

– Dobrze mówisz, przyjacielu.

– My się nie przyjaźnimy, Hector – zaoponowałem, na co on wywrócił oczami i zaraz podszedł do mnie, żeby zarzucić mi ramię na barki.

– Nie akceptuję tego, bo właśnie przyszedłem was zaprosić na imprezę.

– Co?

– Po co?

Zadaliśmy pytania w tym samym czasie, bawiąc gościa do rozpuku. Poklepał mnie po piersi i puścił.

– Potter chce cię w swoim domu – strzelił na mnie palcami, odwracając się do Urlika – a ciebie wszyscy wreszcie chcemy poznać, bo Reva skutecznie cię od nas odciąga.

– Nikogo od nikogo nie odciągam! Hector, powiedziałem wam, że...

– A ja ci mówiłem, zdaje się przy windzie, że wystarczy przyjazny stosunek, tak?

– Żadnego stosunku – podkreśliłem dobitnie, mrużąc powieki.

– Nie taki, homosiu ty.

Szczypał mnie w policzek jak bobasa, wiec odpędziłem jego lepkie rączki od siebie.

– Nie wierz mu, Urlik. Wcale nie ukrywałem cię przed nimi.

– Pokłócicie się później, ponieważ nie dokończyłem zapraszania – wciął się. – Dzisiaj u Pettera jest mała domóweczka, to nieopodal kampusu.

– Skoro mieszka poza kampusem, po co...

– Czytałeś w ogóle regulamin? – spytał poważnie Hector. – Sportowcy mieli obowiązek zamieszkać w akademiku na kampusie. A wierz mi, że większość ma już własne mieszkanka, które teraz albo wynajęli, albo opłacają puste.

– Potter znaczy Petter opłaca puste?

– Widzę, że już nas lubisz, Reva. – Posłał mi szeroki uśmiech. – I nie, wcale nie stoi pusty. Mieszka tam głównie w weekendy, żeby wiesz, nie opierdalać nikogo, a w tygodniu mieszka tam jego facet.

– Spał z tobą i ma faceta?!

– Powiedzmy, że prowadzą dość luźną relację.

Zrobił z dłoni gest niczym dj na swoim stanowisku pracy.

– A Remi nawet jednego faceta nie potrafi przelecieć – powiedział ni to żartobliwie, ni to chcąc załapać plusa u nowego chłopaka w pomieszczeniu.

Hector wykorzystał tę jawną drwinę i od razu w dwóch szusach znalazł się przy drugim właścicielu, którego oczy właśnie wychodziły z orbit z przerażenia.

– Mogę pomóc mu kogoś znaleźć, jeśli przedstawisz mi jego upodobania – zgłosił pomoc. – Bo wiesz, Reva strasznie się zapiera, że nas nie lubi, a cały czas esemesuje z Potterem.

– Nawet c-coś wspominał.

– No widzisz! Lubi nas i udaje, że nie! – uradował się, a ja wywróciłem oczami. – Więc jak, więc jak? Zaciągniesz go do domu dwójki gejów, którzy na gejach się znają i na pewno...

– Przestańcie mi szukać partnera, na litość boską! – jęknąłem ze zrezygnowaniem

Ci patrzyli na mnie tym samym wzrokiem, który mówił, że już mają plan i brakuje tylko konspiracyjnego szeptu, w którym ujawnią sobie szczegóły działania seks-schadzki ze mną w roli głównej.

– Wiesz co? Jest tak wkurwiający ostatnimi czasy, że on potrzebuje faceta na już – powiedział do niego bez cienia wstydu i zdenerwowania, a ja niemal udusiłem się powietrzem, bo to nie był MÓJ Urlik!

– Zajebiście, stary – oznajmił ciszej. – To ja ci dam adres, ty go zaciągniesz, ja przygotuję chłopaków na łowy i będzie dobrze.

– Dobra

Przybili sobie piątki. Super, super miałem przyjaciela. Nie było nawet sensu się spierać i zapierać przed pójściem, bo Urlik i tak postawił na swoim.

Szliśmy do domu Pettera według wskazówek Hectora, a i tak zeszło nam spacerkiem kilkadziesiąt minut. Nawet łudziłem się, że może będzie za późno i wtedy mój łaskawy przyjaciel postanowi zawrócić.

– Sam kazałeś mi przełamywać granice, robię to – odbił z wyższością. – Czekam na twój ruch, tchórzu.

– Nawet nie próbuj na mnie gadki psychologicznej!

Pchnąłem go i prawie wpadł na przechodnia, który łypnął na nas groźnie, ale my i tak się roześmialiśmy zaraz po przeproszeniu go.

– Zoe uczy mnie ciekawych technik i myślę, że lada moment i będę umiał manipulować – puszył się, poprawiając kołnierz swojej markowej kurtki.

– Ty już manipulujesz – zapewniłem, krzywiąc twarz. – Myślisz, że kobiety wchodzą ci do łóżka, bo się nudzą?

– Wiesz co? Nie dam się zwieść sfrustrowanemu-seksualnie-Remiemu.

– Dlaczego myślisz, że jestem sfrustrowany z powodu braku seksu?

– Bo to samo działo się przed wyjazdem na wyspę – wyjaśnił dość sensownie, jeśli się nad tym zastanowić. – Jak się z Danem migdaliłeś, od razu byłeś innym człowiekiem. Musimy ci znaleźć faceta, bo ja nie wytrzymam z tobą w tym wydaniu pod jednym dachem. Najgorsi są frustraci seksualni, mówię poważnie.

– Dobra, ale jeśli nie będzie nikogo sensownego, nie wepchniesz mnie na byle kogo, jasne?

– Stary, nie oddam cię w ręce jakiegoś cwela, szanujmy się.

Poklepał mnie po plecach, ale i tak mu nie uwierzyłem przez te jedną, cichutką nutkę drwiny w głosie. Oczywiście, że zamierzał się świetnie bawić jako swatka i nie obchodził go wygląd, ważne, że ten ktoś byłby gejem. Zapomnieć o Danie może trudno jakoś nie było, ale nie potrafiłem wypatrywać swoich potencjalnie seksualnych ofiar. To znaczy partnerów. Nie planowałem robić czegoś wbrew czyjejś woli, okej? Miałem tyle nauki i pracy, że ledwo wyrabiałem w dobę, a gdzie tu czas na jakieś schadzki. Urlik dawał radę, ale on zawsze znalazł czas na szybki numerek, bo on się nigdy nie przywiązywał. Czułem, że ze mną mogło być pod tym względem gorzej.

– Chyba powinniśmy iść... tędy?

Urlik niepewnie wskazał na znak drogowy, który tajemniczo skręcał w drogę jednokierunkową, zalesioną – o ile tak to mogłem ująć – i zdecydowanie zbyt odizolowaną. Mieszkanie Pettera miało być nieopodal kampusu, a tymczasem odeszliśmy od centrum Oslo tak mniej więcej pięć kilometrów. A może dziesięć? Robiło się podejrzanie ciemno jak na marne pięć.

– Heretyk... zrobił se jaja – zasugerowałem, a ten popatrzył na mnie w niezrozumieniu. – Przyznaj, że pasuje mu ta ksywa.

– Już się zaprzyjaźniliście? Widzę, że te ksywki tobie też w krew weszły. Może jednak zadajesz się z nim dłużej, niż mi mówiłeś?

– Urlik, litości.

Nie pozwolił się odwieźć od pomysłu pójścia ulicą, której daleko było od idealnej. A mimo to po kolejnych paru minutach zauważyliśmy sieć małych domków ustawionych obok siebie i naprzeciwko. Droga ciągnęła się dalej, ale dalej iść nie musieliśmy. Pokazał mi numer domu, który widniał na pierwszym zabudowaniu, a delikatnie przebijająca się muzyka zza otwartych okien jakoś sugerowała, że to był odpowiedni adres i Hector wcale nie robił sobie żartów. A to pech dla mnie.

– Dobra, idziemy na łowy facetów!

Urlik chwycił mnie mocno za nadgarstek i siłą prowadził do drzwi. Nie musiał pukać, Petter jakby wypatrywał nas z judasza, bo od razu otworzył je szeroko na powitanie. Cholera, był niższy, niż go zapamiętałem. Zmierzył nas oceniającym wzrokiem i uśmiechnął się chyba pierwszy raz w życiu. Było to uroczo niebezpieczne z jego strony.

– A więc szukasz kochanka – mówił jakby nigdy nic. – Jak pokażesz się nago najpierw mnie, to ci...

– Nie – warknąłem.

– Uparciuch.

Zaprosił nas do środka. Gości nie było tyle, żeby wylewali się każdym otworem z domu, ale wystarczająco, żeby tworzyć gwar i przypominać mi, dlaczego osobiście nie lubiłem libacji. Kiedyś myślałem, że wstydziłem się tego, kim jestem i że nie dogaduję się z wieloma ludźmi, ale teraz miałem pewność, że to wina daru. Za dziesięć minut mogłem spodziewać się srogiego bólu głowy od natłoku głosów, intencji i muzyki. Przybyłem, aby umrzeć.

– Siema, Reva – przywitał się chłopak z jointem, mijając nas z jednego pomieszczenia do drugiego. – Czuj się jak u siebie.

– On jest mój, Bjørn – powiedział bez emocji.

Facet wychylił się z pokoju i spojrzał na niższego od siebie chłopaka z odrobiną wyzwania w oczach. Wyglądał na nieźle zjaranego, czego joint między dwoma palcami idealnie dowodził. Poza przeraźliwymi oczami, których nawet odcienia nie mogłem poznać, wyglądał całkiem... zwyczajnie. Brązowe włosy miał nieźle roztrzepane na wszystkie strony, a blond pasemka mu pasowały do oliwkowej karnacji. Szczękę też miał dobrze zarysowaną, a ciemny zarost, którego było w sam raz, dodawał mu gram do niechlujstwa. A może to tylko złudzenie, bo jeden róg swojej koszuli w kratę miał w za luźnych na niego brązowych spodniach, a drugi zwisał swobodnie. Był na bosaka, więc czuł się swobodnie w domu. Chyba mogłem mówić, że to nie był mój typ faceta, zwłaszcza z tym narkotykiem między wargami.

Zaciągnął się mocno, zanim przemówił:

– A nie przyszedł zaruchać?

– Nie masz gustu – skwitował Pett.

– Kochanie, to ja cię uwiodłem.

– Dlatego nie masz gustu – wtrącił się Esben, który wyszedł zza Bjørna. – Siema wam.

– W sumie racja – mruknął i zniknął ze swoim narkotykiem, pozostawiając po sobie nieprzyjemną woń.

– Urlik, poznaj Esbena – przedstawiłem. – Esben, to mój przyjaciel Urlik.

– Wreszcie możemy cię poznać osobiście, bo Remi nie był skory do tego...

– Gdzie mój inhalator? – odezwał się Petter, oklepując kieszenie. – Esben – pstryknął – szukaj.

– Aha? To twój dom.

– Dlatego mówię, że masz szukać. Ja poszukam gejów.

– Super – szepnąłem pod nosem.

– Idziemy.

Petter nakazał gestem dłoni, abyśmy poszli za nim. Widziałem fascynację na twarzy Urlika, dla niego w jakimś momencie ten ogrom facetów musiał przejść z przerażenia do jakichś fantazji. Wolałbym dla niego mniej dziwnych ludzi na przyjaciół, ale wybieranie mu towarzystwa wykraczało poza moje możliwości. Jedynie Zoe miała do tego prawo, gdyby zaszła taka potrzeba, zawsze mogłem ją poszczuć. To taki as w rękawie, na razie go nie zdradzałem i czekałem na rozdanie.

Zaprowadził nas na korytarz na piętrze, gdzie zrobiło się tak wąsko, że musieliśmy iść gęsiego. Padło na mnie jako ostatniego w kolejce, więc musiałem uważać, aby nie zgubić zadbanych włosów Urlika z pola widzenia. Łatwo poszło mi ich zgubienie, gdy jak burza z pomieszczenia na prawo wyleciał wprost na mnie jakiś facet i obaj wpadliśmy na ścianę. Byłem zły, że przyszedłem w to miejsce, że muszę uganiać się za chorym na łeb Petterem, że Urlik tak łatwo porzucił obawy i że to ja teraz musiałem dotrzymywać durnego zakładu! I jeszcze było tak głośno, śmierdząco i tłoczno. Pragnąłem wyjść.

– Pardon – rzucił głębokim gardłowym basem, aż przeszedł mnie przyjemny znajomy dreszcz po kręgosłupie.

Uniosłem wzrok na jego twarz, która wydawała się obca, ale to żadne zaskoczenie. W tym marnym oświetleniu widziałem jedynie kontury jego twarzy. Szczękę miał mocno zarysowaną, dzięki czemu podbródek był bardziej szpiczasty niż kwadratowy. Nie zdążyłem mu się bardziej chamsko przyjrzeć, bo odwrócił się i dopiero się zorientowałem, że ktoś coś mówi.

– O, patrzcie. Już się za facetami ogląda, pedał jeden! – szydził obcy chłopak.

– Paysan puant – warknął cicho w odpowiedzi.

Na ten dźwięk znów mimowolnie zareagowało moje ciało. Przestawało mi się to podobać, bo nic z tego dobrego nie mogło wyniknąć, zwłaszcza po tak burzliwym spotkaniu.

– Uważaj, żebym do twojej się dupy nie dobrał – krzyknął do nich z bardzo gładkim akcentem, choć chwilę temu mówił po francusku.

– Ty cioto!

– Niech to szlag!

Chwycił mnie mocno za ramiona i rzucił wręcz nami na podłogę. Chciałem na niego naskoczyć, ale przerwał mi to dźwięk rozbijającego się szkła o ścianę. Mogłem przysiąc, że w miejscu, gdzie chwilę temu miałem głowę. Mrowienie objęło całe moje ciało. Jeśli pojawiło się wcześniej, to byłem zbyt zajęty analizowaniem podniecającej barwy niż tym, że zaraz odpieprzy się jakaś maniana.

Facet poderwał się do pionu, ja dalej leżałem. Wszyscy, którzy jeszcze chwilę temu torowali korytarz, zniknęli gdzieś w popłochu. Słyszałem krzyki, a nawet niektórych balujących pchających się do przodu, byle zniknąć z radaru pijaków.

Zebrałem się w sobie i z gracją parkurowca podniosłem się na nogi, odchodząc nieco w bok. Facet, który chwilę temu sprawiał, że pewien koleżka podrygiwał mi między nogami, teraz właśnie przepychał się z winowajcą rozbitej butelki. Drugi złapał go za ramiona i odciągnął od swojego znajomego. Zacząłem się zastanawiać, co powinienem robić. Wtedy rudowłosy facet – dostrzegłem to, gdy lampa sufitowa idealnie go oświetliła – odbił się nogami od klatki piersiowej pierwszego i dzięki temu pchnął tego z tyłu na ścianę zaraz za nimi. Wyswobodził się, aby zaraz pierwszego na dokładkę, z całych pieprzonych sił, kopnąć w kroczę, a drugiego z sierpowego w śledzionę. Obaj byli na ziemi i łkali, starając się też zaczerpnąć tchu. Tymczasem rudowłosy szaleniec rozmasowywał pięść i patrzył na swoje dzieło z góry.

– O l a i.

Zapadła cisza. Jeszcze chwilę temu dałbym słowo, że słyszałem krzyki i nawoływanie pomocy przez balujących, ale jedno słowo Pettera sprawiło, że cały dom i ludzie w nim zamarli. Ten, którego zawołał, a był nim rudowłosy, odwrócił się powoli do pana domu.

– Mógłbyś mi nie demolować domu? – spytał z dłońmi w kieszeniach.

Urlik stał za nim i patrzył na mnie z przerażeniem. Zresztą Petter zaraz też uciekł wzrokiem na mnie, pokonując powalone ciało przeskokiem. Dotknął mojej twarzy, przejeżdżając palcem po brwi i dopiero poczułem, jak bardzo mnie tam szczypie.

– Gdybyś nie zapraszał homofobów do domu, może nikt by mnie nie sprowokował – powiedział nisko Olai, a ja pomimo sytuacji, poczułem to.

Płomień. Niemożliwe. Nie mógł się obudzić tak po prostu z powodu jednego, kurwa, dźwięku tego faceta! Tak się nigdy nie działo!

Poznałeś tylko Dana, który płomień w ogóle wzniecił, jakie ty masz porównanie?

Cicho, Anja!

– Bjørn.

Trudno określić, czy to było zawołanie, czy zwrócenie się do kogoś, kto już przy nas stał. Ja byłem zbyt ogłuszony, żeby rejestrować ruch.

– Możliwe, że ja – mówił z delikatną nutą żałości. – Ach, a wydawali się spoko.

– Nie każdy, kto wnosi trawkę, jest spoko – warknął z przyganą Esben. – Kurwa, zajebiście. Nie tak miał ten wieczór wyglądać.

– Bjørn, sprzątaj.

– Kochanie, jestem...

– S p r z ą t a j.

Bastian wraz z naćpanym panem domu zaczęli zbierać poszkodowane osoby i prowadzić je do wyjścia po schodach w dół. Minęli mnie, ale jedyne, co mogłem zrobić, to przykleić się do ściany i zrobić im więcej miejsca. Unikałem patrzenia na rudego, bo wolałem nie dawać jakiś dziwnych powodów Petterowi do podejrzeń i tak dużo się już wydarzyło. Za dużo.

– Olai, przestanę cię do domu wpuszczać – groził mu Petter, odchodząc ode mnie. – I tak cię już nikt nie lubi.

– Nie potrzebuję czyjejś akceptacji, monsieur.

Sam nie wiem, czy to ten francuski sprawiał, że włoski stawały mi dęba, czy może jednak jego brawura i ton.

Cholera, nie patrz na niego! Nie patrz...!

No i spojrzałem. Był inny, niż początkowo sądziłem. Miałem wrażenie, że on samym wzrokiem mógłby kogoś zabić.

– Reva! – krzyknął Hector i chyba pierwszy raz nie widziałem u niego uśmiechu. – Olai, znowu kogoś sprowokowałeś? Człowieku, kurwa, mógłbyś pięć minut wytrzymać bez swojej agresji?

– Cicho, nie krzycz w moim domu.

Potter poklepał przyjaciela po twarzy, a ten zrobił znudzoną minę w odpowiedzi. Gdy już otwierał usta, ten przysunął sobie palec wskazujący na własne i syknął „shh". Zapadła cisza. No, chyba że mówimy o parterze, tam wrócili wszyscy do życia.

Urlik zmaterializował się przy mnie, obejmując ramieniem. Nie wiedziałem nawet, że tego potrzebowałem, dopóki nie odetchnąłem głębiej, będąc przy nim. To nie bójka mnie tak ścięła, a ożywienie tego przeczucia w moim wnętrzu. Ponad miesiąc temu czułem ostatni raz te oszałamiające uczucie i, niech mnie szlag, znów było tak, jak za pierwszym razem z Danem. Rozum odfrunął, pojawiła się przemożna chęć doznania tego więcej, głębiej, mocniej. Potrzebowałem ochłonąć, poukładać to jakoś w sensowną całość. 



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty