Believe it Cz.40
Trzeci
grudnia zdałem sobie sprawę, że chyba za dużo czasu poświęcałem rozmowom z Olaiem,
zamiast nauce. Ale nie żałowałem. Dowiedziałem się o nim wielu rzeczy,
drobiazgów, które dopełniały całość.
Wiedziałem
już, że nie bardzo przepadał alkoholem, a wpływało na to zażywanie leków, to
przez nie odzwyczaił się picia, które i tak nigdy go nie pasjonowało. Albo, że
nie lubił lodów wszelakiej maści, czy to zwykłe kostki do napoju, czy słodycz
do jedzenia. Pokusiłem się wtedy o żart, gdy siedzieliśmy sobie w salonie wokół
naszych materiałów na sesje:
–
Naprawdę nie lubisz wszystkich rodzajów loda?
Spojrzał
na mnie katem oka, unosząc nieco kącik ust. Zdawał sobie sprawę, jak figlarnie
grałem.
–
A jesteś skłonny przekonać mnie do któregoś?
–
Och, po sesji? Z pewnością mogę spróbować.
To
była w sumie obietnica rzucona na wiatr, bo od chwili powrotu do uprawiania
seksu, pozwolił mi spać z sobą. Wbrew pozorom nie miewał tylu koszmarów, ilu
się spodziewałam. Nie budził się co noc, choć wiedziałem, że coś się wtedy
dzieje. Nic drastycznego, co od razu zabrałoby mu tlen z płuc. Ale nawet jeśli
by takowe miał, to wstawałbym od razu. Ledwo co jego tętno podskakiwało, a ja
już się budziłem. Gładziłem go uspokajająco po ciele; piersi, twarzy, brzuchu,
dłoni. Nie byliśmy królikami, które dosiadają siebie co chwilę, dlatego
wiedziałem, że naprawdę nie traktował naszej relacji w ten specyficzny sposób.
W łóżku podczas snu obejmował mnie machinalnie, ale był to tak silny uścisk, że
wierzyłem w jego zaangażowanie. Nawet jeśli to sprawka snu. Za dnia pokazywał
mi te strony siebie, których długo nikomu nie ukazywał. Widziałem i słyszałem
jego wahania, gdy prosiłem go o wyjście na spacer, żeby otrzeźwieć po nauce.
Albo, gdy proponowałem wspólne pójście na siłownię. Chciał odmawiać, ale nie
robił tego, bo wiedział o mojej powadze i on też chciał taki być względem mnie.
Obiecaliśmy to sobie. Spróbować.
Przywykłem
do dzielenia wspólnej przestrzeni z nim. Do śniadań, które przygotowywał dla
nas obu, chociaż jak sam twierdził, wybitnym kuchcikiem to on nie był. Do jego
cichego przemykania po mieszkaniu, jakby nie chciał zwracać na siebie uwagi,
ale ja istotnie słyszałem każdy krok. Co i on dostrzegł, bo
często odnosiłem wrażenie, że patrzył na mnie ze zrezygnowaniem przy nieudolnej
próbie kamuflażu. Przywykłem też do wspólnych nocy, gdzie mogłem zasypiać przy
nim lub nad nim – jeśli zajmowałem łóżko Pettera – i nie martwić się, czy
kolejnego dnia nie zniknie mi sprzed oczu.
A
potem zjawił się Petter z taką miną, jakby ćpał cały wyjazd. Uśmiech od ucha do
ucha – nienaturalny, gdyby ktoś pytał mnie o zdanie – mgła w oczach, sztywna
postawa. No i pustka w głosie. Zrozumiałem nagle, że nadszedł czas wyprowadzki.
Chłopak
rzucił wtedy torbę na ziemię, zaciągnął się zapachem, a potem odwrócił do mnie
gwałtownie. Olai w tym czasie wyszedł spod prysznica z gołą klatą, susząc włosy
ręcznikiem. Na widok Pettera stanął w progu, ale nie wydawał się zaskoczony.
–
To co, mieszkamy we trójkę? – spytał nagle blondyn.
–
Że co?
–
Och, nie udawaj, Revo. – Poklepał mnie po policzku. Poczułem zapach czegoś
słodkiego od niego. – Nie uwierzę, że przez całe dwa tygodnie spałeś w moim łóżku.
– Pokusił się o spojrzenie na współlokatora, zmierzenie go wzrokiem. – Inaczej
nie chodziłby w takim negliżu. Przy mnie nigdy nie chodził.
–
Po twoim wejściu mi do łazienki, gdy się myłem i patrzeniu na mojego penisa,
nie ośmieliłbym się paradować ze skrawkiem gołej skóry – skwitował sucho. Stary
złowrogi Olai.
–
Widzisz – ucieszył się głupkowato, ale w typowym dla siebie stylu. – To znaczy,
że zyskujemy współlokatora!
Z
jednej strony chciałem się zgodzić, ba! To było pierwsze, co chciałem
odpowiedzieć. Mieć przy sobie w dalszym ciągu Olaia. Tylko że... musiałbym to
zgłosić. A doszły mnie słuchy, że Hector został wyrzucony z tego pokoju, aby
zminimalizować ryzyko bójki przy dużej liczebności współlokatorów w pokoju.
Administracja mogłaby się nie zgodzić. No i była druga strona: Urlik.
Przecież
nie staliśmy się swoimi wrogami, a dziecinne fochy przestały być zabawne. Nigdy
takie nie były. Wyprowadzka do Pettera pomogła mi się zdystansować, nawet jeśli
przez wspólny czas z rudzielcem moja chęć powrotu spadła diametralnie.
Wystarczyło spojrzeć na Olaia, aby przekonać się, jak bardzo rozumiał sytuację.
Już wcześniej nie widziałem go w roli sprzeciwiającego się mojemu odejściu –
kuźwa, mieszkałem w tym samym budynku – ale też nie w roli odpychającego mnie. Już
nie. Jasne, mógł na powrót się w sobie zamknąć przez to, że dzielić nas miała
sufito-podłoga. Zdążyłem go jednak poznać na tyle, że pokładałem wiarę w naszą
próbę pomocy sobie nawzajem.
Spakowałem
więc swoje bagaże i wróciłem do własnego mieszkania.
Zdałem
swoje egzaminy, choć z niemałym trudem. Przyjemne spędzanie czasu z ukochanym
jakoś wybiło mnie z trybu pracy, ciągłej pracy. Dałbym sobie rękę uciąć, że sam
Olai wziął za punkt honoru, abym robił coś poza tym. Raz wymsknęło mi się, że
nie robiłem nic w wolnym czasie, bo w zasadzie to go nie posiadałem. Nie
podobał mu się ten stan bycia, dlatego właśnie mógł czuć się zobowiązany, aby
jakoś temu zaradzić. Objął lepszą taktykę ode mnie, bo nie zorientowałem się,
że to robi. Dla mnie. A zaczęło się od durnego kina. Potem znaleźliśmy nawet
przysłowiowe pięć minut dla Sitne i Thekli, które naprawdę go polubiły. A sam
Olai nie wydawał się przymuszony do tych wyjść, wręcz przeciwnie, emanował
ciekawością i spokojem. Nie robił chyba takich rzeczy od bardzo dawna, nawet
jeśli Pett zapewne dokładał swoje starania, aby go gdzieś wyciągać.
Jednak
problem pojawiał się tej wagi, że gdy ja kończyłem swój semestr z pozytywnym
wynikiem, reszta wciąż była podczas zdawania. Oprócz Urlika. Wszyscy moi nowi
znajomi siedzieli i zdawali, a my dwaj musieliśmy postanowić co dalej.
Siedziałem
na kanapie i zastanawiałem się nad tym, co robić dalej. Uniwerek dawał
możliwość zostania na terenie kampusu, który cały czas był otwarty. Mogliśmy
korzystać z biblioteki, kawiarenki, ale nie głównego gmachu uczelni. Oczywiście
wpływ na to miały niezdane semestry przez niektórych, a nie brak chęci powrotu
do domów. Niemniej mogłem zostać w mieszkaniu. Mogłem odpocząć w samotności,
ale... nagle widok samotnych świąt przyprawiał mnie o dreszcze. Nie widzieć
uśmiechu taty, kierowanego do mnie; pysznych dań, których tata nie bardzo lubił
gotować, ale dla nas na święta chował swoje niechęci; ładnej choinki, pod którą
nie bardzo umiejętnie kładliśmy prezenty, bo po kształcie rozpoznawaliśmy co
mamy dla siebie.
W
tym roku jednak tata mógł się uśmiechać beze mnie. Dla Kristin i Lindy. Czy
zrobiłoby mu różnice, że mnie przy stole zabraknie? Przerażało mnie
zaprzeczenie w odpowiedzi. Straciłem mamę, która tylko w pierwszym roku starała
się złagodzić swoją winę prezentami. A może robiła to co roku, ale tata
pozbywał się dowodów? Tylko on to wiedział.
–
Remi?
Odwróciłem
się na głos Urlika, który niepewnie stawiał kroki, jakbym mógł się spłoszyć,
gdyby nagle zachciał usiąść obok. Mimo to usiadł i patrzył tak intensywnie...
że aż się kurczyłem w sobie.
–
Co tam? – spytałem cicho, dziwnie zakłócając harmonię w salonie.
–
Zostajesz tutaj? – Rozejrzał się, a przecież znał mieszkanie równie dobrze, jak
ja. – Możesz... na pewno jechać ze mną.
–
Z tobą? – Uniosłem brwi w rozbawieniu. – Urlik, u ciebie będzie Zoe. Dzięki,
ale wolałbym siedzieć sam tutaj, niż tam z nią.
Zwiesiłem
wzrok na swoich dłoniach, które wydały mi się iście ciekawym obiektem do
obserwacji i zabawy.
–
Czyli się nie pogodzicie?
–
Co, jeśli nie? – Zerknąłem na niego, ale wydawał się niewzruszony moim
pytaniem. Chyba się go spodziewał, a ja mogłem tylko westchnąć i darować sobie
tę maskę silnego. – Dziękuję, Urlik. – Chwyciłem go za dłoń, na co się zdziwił.
– Cholernie doceniam, że mimo naszych nieporozumień, ty proponujesz mi święta w
swoim domu. Mam nadzieję, że mimo wszystko zdajesz sobie sprawę, że ja kocham
cię ciągle tak samo. Tak samo, jak w chwili, gdy okazałeś mi zaufanie. Bez
względu na to, czy akceptujesz moje decyzje, zawsze przy mnie byłeś, gdy cię
potrzebowałem. Przyjechałeś dla mnie na wyspę. Wypiliśmy razem flaszkę, bo ty
jeden rozumiałeś, jak bardzo jestem rozbity. Bo zawsze wiedziałeś, że chodzi o
facetów. – Odepchnąłem się od oparcia, mając teraz twarz przed jego. Wyglądał
na poruszonego i zdezorientowanego moimi słowami, ale mimo to nie zabrał dłoni.
– To, że teraz mnie nie rozumiesz... jest dziwne i nowe, ale akceptuję to, bo
nie musimy się we wszystkim zgadzać. Nie chcę się kłócić, Urlik. Chcę tylko
zaufania.
–
Ja ci ufam! – wszedł mi w słowo podniesionym głosem. Jego struny były tak
napięte, jakby chwila moment miał się rozpaść na kawałki, bo był kompletnie
rozstrojony w różne strony. Rozumiałem ten stan. – Bez Zoe obok po prostu nie
wiem... Ja nie umiem ci pomagać. Ona zawsze mi podpowiadała, w jakim jesteś
stanie, a teraz nagle ty i ona skaczecie sobie do gardeł jak nigdy dotąd i
czuję, że coś jest nie tak. Że my nie jesteśmy już tacy sami. Skłamałbym,
mówiąc, że mnie to nie przeraża. Twoja zmiana, moja zmiana. Brak Zoe i Anji.
Zacisnął
palce, odpowiedziałem mu tym samym. Sypał się. Zaczął drżeć, bo powstrzymywał
łzy, a ja mogłem tylko do niego przylgnąć. Masowałem go po plecach,
poklepywałem delikatnie. Mój zapas łez skończył się tygodnie temu. Teraz czułem
tylko pustkę tam, gdzie powinna znajdować się słona ciecz. Tam, gdzie powinno
być uczucie godne odpowiedzi.
–
Urlik, nie tylko dla ciebie to jest nowe. Tylko wiesz... – zawahałem się – może
to jestem prawdziwy ja? Cały czas udawałem, aby wspomóc ojca, który miał własne
problemy. Uszczęśliwić was, bo mieliście własne troski, więc dlaczego
mielibyście nieść i moje? Chciałem pomagać, a nie być słabym. – Przełknąłem
ślinę, słysząc szloch i czując mocniejszy zacisk palców na mojej koszuli. –
Prosiliście, żebym przestał udawać. Już nie udaję, Urlik. Taki jestem. Tego
pragnę. Ale czy ty jesteś w stanie polubić nowego mnie? Prawdziwego mnie?
–
Remi – wyszlochał, przyciskając mnie do siebie. – Przepraszam. Nie chcę cię
stracić. Nie chcę tracić już nikogo w swoim życiu. Nie chcę być problemem, nie
chcę być kimś, o kogo ciągle trzeba się martwić. Wszedłem w buty Zoe, bo
czułem, że tak trzeba. Że powinienem ci pomagać, uważać na zagrożenia. Ale
chyba... chyba stałem się twoją matką. Przykro mi. Ja się po prostu o ciebie
boję.
–
Ja o ciebie też – przyznałem. – Możesz więc nie lubić moich nowych znajomych,
tak jak ja mogę nie lubić twojego narzucania mi z kim mam sypiać i kiedy.
Możemy akceptować swoje zdania bez wciskania nam ich? Chcę odzyskać
przyjaciela, który nie mówi mi, jak mam postępować z mamą i który tę samą
zasadę wplecie w resztę spraw. Proszę?
Pokiwał
energicznie głową, a ja poczułem rozpływające się ciepło na kończyny, na które
chwilę wcześniej wpłynęło zimno wywołane wizją samotnych świąt.
–
Więc co ze świętami?
Odsunął
się ode mnie, pociągnął nosem i otarł oczy. Miałem ochotę sam otrzeć jego
policzki, ale nagle poczułem dziwną barierę, której nie miałem jeszcze na
wyspie. Tam Zoe przyłapała mnie i Urlika wtulonych w siebie na łóżku i
podejrzewała nas o potajemny romans. Bzdura. Byłem wtedy z Danem. Teraz byłem z
Olaiem, tyle że... taka forma bliskości z Urlikiem nagle stała się dziwnie nie
na miejscu. Dlaczego? Parę tygodni temu przecież bez problemu go dotykałem.
–
Z tego, co wiem, Pett i Olai spędzają je razem w domu, więc od biedy mogę
wylądować tam – stwierdziłem, wzruszając ramieniem.
–
Nie wracają do rodzin?
–
Petter ma... burzliwą przeszłość ze swoją, a Olai... Raz byłem świadkiem, jak
dzwoniła jego mama i wyglądał, jakby chciał wyrzucić telefon przez okno, więc
chyba też nie za dobrze się sprawa ma.
–
Czy oni są aż tak blisko siebie? – spytał nieco naokoło. Widząc mój brak
zrozumienia, odchrząknął w pięść. – Chodzi mi o to, czy Pett i Olai są tak
blisko z konkretnego powodu? Wiesz, obaj są gejami. Byli kiedyś...
–
Razem? – dopowiedziałem, na co skinął głową. – Z tego, co mi wiadomo, nie.
Petter go nigdy nie dotknął. – Urlik uniósł brew. – Awersja dotyku, pamiętasz?
–
Och, wspominałeś. Ale chyba nie jesteś jego pierwszym?
–
Przepraszam bardzo, dlaczego bym nie mógł? – żachnąłem się, chwytając za klatkę
piersiową i odchylając do tyłu. Chłopak parsknął śmiechem, co było
najprzyjemniejszym dźwiękiem, jaki u niego można było usłyszeć.
–
Tylko ty byłeś dziewicą do osiemnastki, pamiętasz? „Wszyscy przeżywają, że
jeszcze nie umoczyłem!" – naśladował mój głos. Chwyciłem poduszkę,
zaczynając go nią okładać. – „Urlik, jak jesteś gejem, to nie mam nic do tego,
ale ja porno nie obejrzę".
–
Jesteś najgorszy! Nie muszę ruchać co noc, żeby czuć się dobrze.
–
Wypraszam sobie, nie rucham co noc.
Odsunąłem
poduszkę, doszukując się w jego głosie czegoś dziwnego. Po twarzy też przeszedł
mu grymas, jakbym uderzył we wrażliwy punkt, chociaż wyznałem prawdę; nie tak
dawno temu nocował średnio co dwie nocy u kobiet. Różnych warto podkreślić.
I
nagle przypomniałem sobie Pettera i jego starcie z Urlikiem.
–
Powiedziałeś mu już? – spytał Urlika z maską obojętności na twarzy. – O swojej
kobiecie? Wie, kim jest? Wie, jaka jest? Wie, jak ją kochasz i ile...
–
Zamknij się!
Petter
wiedział o dziewczynie Urlika szybciej ode mnie, ale to akurat żadne
zaskoczenie, miałem wrażenie, że blondyn o wszystkim wiedział znacznie
szybciej. Moja relacja z przyjacielem też nie była na wyżynach, żebym wymagał
od niego wyznania tego niuansu z życia. Ważnego niuansu.
–
Czyżby ruchanie z różnymi zmieniło się na ruchanie tej samej? – poruszyłem
sugestywnie brwiami, ale Urlik nie zareagował tak, jak się spodziewałem.
Teraz
ewidentnie wykrzywił się ze zdenerwowania, chociaż moje słowa przecież nie
miały go urazić. Ani jego partnerki, której nie znałem.
–
Przepraszam, nie miałem nic złego na myśli – pospieszyłem z wyjaśnieniem,
odrzucając poduchę na miejsce.
–
Boże, teraz będziemy się ze sobą obchodzić jak z jajem, nie? – westchnął
szczerze zmęczony, przeczesując przy okazji włosy. – Nie obraziłeś nas. Chodzi
o to, że... To świeży temat i grunt, na który wolę nie wchodzić w rozmowach.
–
Dlaczego?
Spojrzał
na mnie nieco dziwnym wzrokiem, ale starałem się znów nie odczytywać tego
negatywnie.
–
Bo ona... Myślę, że miałbyś niezły afront do mojego nielubienia Olaia. –
Odwrócił wzrok. – Ten Petter miał rację, gdy wyciągnął mój związek przy tobie.
Doskonale wie, że ona byłaby drugą kością niezgody między nami.
–
Chwila, to jakaś nasza wspólna znajoma? Nie mów, że Zoe!
–
Co? Boże, nie! – jęknął zdegustowany. – Zoe to dla mnie rodzina, nie mógłbym...
Nie, proszę, nie. Nigdy więcej tej wizji.
–
To jednak nie rozumiem.
–
I niech tak na razie zostanie, dobra? – prosił z nadzieją. – Gdy zbudujemy
masywne podstawy naszego związku... wtedy ci powiem. Ja źle zareagowałem na
Olaia, którego nie znałem. Myślę, że gdyby twój związek z nim był solidniejszy,
a nie polegał na seksie wtedy, to nie sunąłbym swoimi podejrzeniami tak daleko.
Nie popełnijmy tego błędu drugi raz. Zgoda?
–
Będę czekał – zapewniłem.
–
Przepraszam, że w ogóle musisz. Ja naprawdę ci ufam.
Mógłbym
wygłosić tyradę o tym, jak bardzo zaufanie wykłóca się z jego chęcią sekretu,
ale ostatnie wydarzenia naprawdę pomogły mi zrozumieć tę różnicę. Możesz kogoś
kochać nad życie, ale będąc przy tym kimś całkiem ogołoconym z tajemnic i
własnych spraw... stajesz się marionetką. Ta osoba wie wszystko o wszystkim i
nie możesz zrobić innego ruchu, bo gryzie się to z twoim ja, które poznała.
Doskonale wiedziałem, że posiadanie prywatności nawet przed partnerem jest
czymś potrzebnym i naturalnym. Można kogoś kochać cały rok, ale to nie oznacza,
że musisz wszystko mu mówić. Dlatego pierwszy raz podczas tego typu rozmowy
poczułem szczerą ciekawość tej kobiety, a nie obrazę, że nie chciał mi jej
przedstawić już teraz.
Uśmiechnąłem
się do niego szeroko, klepiąc po ramieniu i wywołując tym samym zaskoczenie.
–
Urlik, ja naprawdę poczekam. Niech nasza przyjaźń nie stanie się kleszczami
uwięzi. Mamy prawo do własnych zdań, życia prywatnego i odmiennych znajomych.
To, co moje, może być twoje, ale nie musi. To, że ja dogaduję się z Petterem i
mamy wspólną nić zaufania, nie oznacza od razu, że i ty byś taką nawiązał.
–
Chyba nawet bym nie chciał próbować – wyznał, a ja parsknąłem. – Daj spokój, on
jest chodzącym demonem na dwóch nogach. Anja mi ostatnio pisała, że z nim
rozmawia przez telefon i go uwielbia, a ja nie pojmuję, jakim, kurwa, cudem wy
dwoje go lubicie.
–
Jak to Anja rozmawiała z Petterem? – zszokowałem się, zabierając szybko dłoń,
jakby mnie sparzył tymi słowami.
–
To nie ty dałeś mu namiar? – Uniósł wysoko brwi, gdy ja kręciłem przecząco
głową. – O tym mówiłem. Sam go jakoś musiał zdobyć.
Nawet
dokładnie pamiętałem dzień, w którym to się stało. Zabrać mi telefon to podobno
jak ukraść niewidomemu zegarek; banalnie proste. Petter nie omieszkał się
przechwalać moją naiwnością i ostrzegał, że powinienem baczniej obserwować
swoje rzeczy. Łatwo mówić. Ja ciągle się zastanawiałem, jak on to robił.
Przecież miałem wszystko na oku. Przysięgam.
–
Skoro się lubią, to chyba nie muszę się martwić – stwierdziłem.
–
Anja lubi się z Petterem. W tym zdaniu brakuje 'nie' – powiedział zgorzkniale.
– Ja się boję, co przyniesie przyszłość z Anją, która jest głośna i Petterem,
który ciszą rozpierdala mury.
Miałem
ochotę przybić piątkę, ale zgrywałem neutralnego w tej sprawie. Strach się bać.
–
Em, Remi, jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym poruszyć, ale zrozumiem,
jeśli odmówisz – zaczął niepewnie, już zaczynałem się martwić. – Nie przyszło
ci do głowy, żeby... pojechać do taty? Skoro my pogadaliśmy od serca, to może z
nim też byś mógł?
–
Już z nim gadałem – wyjaśniłem twardo, odwracając wzrok na wygaszony telewizor.
– Doprowadziło to do sprzeczki. A nawet do myśli, że chciałbym odwiedzić mamę
–
Co? – zszokował się. – Poważnie?
–
Chciałbym ją spytać o kilka kwestii, ale to nie tak, że mogę wziąć telefon i po
prostu do niej zadzwonić. – Uśmiechnąłem się smutno w przestrzeń. – W chwili,
gdy chciałbym z nią pogadać i może zrozumieć to dostatecznie, nie mam na to
możliwości. Ironia losu.
–
Wcale nie – zapewniał z powagą, więc znów na niego zerknąłem. – Cholernie mnie
cieszy, że mur twojej ignorancji został naruszony, ale chyba nie cieszy mnie,
że to z winy kłótni z ojcem. Czy nie ma między tym wszystkim miejsca na
równowagę? Otworzyć się na patrzenie na świat przez mamę i twarde stąpanie po
niej twojego ojca?
–
Poetycko.
–
Mówię poważnie. – Wiedziałem o tym. – Ty po prostu jesteś skrajny. Albo
kobiety, albo nic. Albo tata, albo mama. Albo Olai, albo my. Zauważyłeś to?
Podczas
mówienia tego był tak bezpośredni, że niemal odczułem złość. Niemal, bo ją
pohamowałem w porę. To był inny Urlik. Ten, który wdział buty
Zoe, jak sam to określił, ten, który miał swoje własne sekrety i nie chciał ich
ujawniać bez powodu. Wychodziło na to, że był też wybitnie szczery lub dopiero
zaczynał taki być. Interesujące, ale i denerwujące.
A
może denerwowało mnie to, że miał rację? Ucieczka od jednego w drugie, bo tak
było prościej. Godzenie dwóch światów w sposób, abym to ja był pomostem
łączącym je. Nie podobało mi się to. Nie lubiłem myśli, że dogaduję się z mamą,
która zraniła mnie i tatę. Ale nie wyobrażałem sobie też porzucenia Olaia, bo
ktoś mi tak kazał. Prościej więc było trwać przy nowym temacie niż starym,
który mnie męczył.
„Męczyli
mnie".
–
Masz rację – przyznałem niechętnie. – Ale nie wiem, czy umiem nad tym
zapanować.
–
Nikt nie każę ci się zmieniać. Po prostu zawsze pomyśl dwa razy, zanim coś
zrobisz. Czasem warto się ugryźć w język, niż sprawić ból.
I
nagle spojrzałem na Urlika w innym świetle. W tym, w którym stał w dniu, gdy
zasugerował mi homoseksualizm. Wtedy też był bezpośredni, ale spokojny, podczas
gdy ja gotowałem się ze złości na jego sugestię. Nie, Urlik się nie zmienił.
Urlik po prostu stawał się taki w chwilach, gdy siłą próbował
otworzyć mi oczy i umysł na inną wizję. Dokładnie w takich chwilach zrzucał
maskę wspierającego i obierającego twoją stronę na rzecz odkrycia pierzyny
kłamstw i dokopania się do prawdy. Do prawdziwego mnie. Nawet jeśli ten mu
nieco wadził, bo nie takiego mnie znał i lubił.
Komentarze
Prześlij komentarz