Believe it Cz.40


Myśl dwa razy

|na kampusie|

Trzeci grudnia zdałem sobie sprawę, że chyba za dużo czasu poświęcałem rozmowom z Olaiem, zamiast nauce. Ale nie żałowałem. Dowiedziałem się o nim wielu rzeczy, drobiazgów, które dopełniały całość.

Wiedziałem już, że nie bardzo przepadał alkoholem, a wpływało na to zażywanie leków, to przez nie odzwyczaił się picia, które i tak nigdy go nie pasjonowało. Albo, że nie lubił lodów wszelakiej maści, czy to zwykłe kostki do napoju, czy słodycz do jedzenia. Pokusiłem się wtedy o żart, gdy siedzieliśmy sobie w salonie wokół naszych materiałów na sesje:

– Naprawdę nie lubisz wszystkich rodzajów loda?

Spojrzał na mnie katem oka, unosząc nieco kącik ust. Zdawał sobie sprawę, jak figlarnie grałem.

– A jesteś skłonny przekonać mnie do któregoś?

– Och, po sesji? Z pewnością mogę spróbować.

To była w sumie obietnica rzucona na wiatr, bo od chwili powrotu do uprawiania seksu, pozwolił mi spać z sobą. Wbrew pozorom nie miewał tylu koszmarów, ilu się spodziewałam. Nie budził się co noc, choć wiedziałem, że coś się wtedy dzieje. Nic drastycznego, co od razu zabrałoby mu tlen z płuc. Ale nawet jeśli by takowe miał, to wstawałbym od razu. Ledwo co jego tętno podskakiwało, a ja już się budziłem. Gładziłem go uspokajająco po ciele; piersi, twarzy, brzuchu, dłoni. Nie byliśmy królikami, które dosiadają siebie co chwilę, dlatego wiedziałem, że naprawdę nie traktował naszej relacji w ten specyficzny sposób. W łóżku podczas snu obejmował mnie machinalnie, ale był to tak silny uścisk, że wierzyłem w jego zaangażowanie. Nawet jeśli to sprawka snu. Za dnia pokazywał mi te strony siebie, których długo nikomu nie ukazywał. Widziałem i słyszałem jego wahania, gdy prosiłem go o wyjście na spacer, żeby otrzeźwieć po nauce. Albo, gdy proponowałem wspólne pójście na siłownię. Chciał odmawiać, ale nie robił tego, bo wiedział o mojej powadze i on też chciał taki być względem mnie. Obiecaliśmy to sobie. Spróbować.

Przywykłem do dzielenia wspólnej przestrzeni z nim. Do śniadań, które przygotowywał dla nas obu, chociaż jak sam twierdził, wybitnym kuchcikiem to on nie był. Do jego cichego przemykania po mieszkaniu, jakby nie chciał zwracać na siebie uwagi, ale ja istotnie słyszałem każdy krok. Co i on dostrzegł, bo często odnosiłem wrażenie, że patrzył na mnie ze zrezygnowaniem przy nieudolnej próbie kamuflażu. Przywykłem też do wspólnych nocy, gdzie mogłem zasypiać przy nim lub nad nim – jeśli zajmowałem łóżko Pettera – i nie martwić się, czy kolejnego dnia nie zniknie mi sprzed oczu.

A potem zjawił się Petter z taką miną, jakby ćpał cały wyjazd. Uśmiech od ucha do ucha – nienaturalny, gdyby ktoś pytał mnie o zdanie – mgła w oczach, sztywna postawa. No i pustka w głosie. Zrozumiałem nagle, że nadszedł czas wyprowadzki.

Chłopak rzucił wtedy torbę na ziemię, zaciągnął się zapachem, a potem odwrócił do mnie gwałtownie. Olai w tym czasie wyszedł spod prysznica z gołą klatą, susząc włosy ręcznikiem. Na widok Pettera stanął w progu, ale nie wydawał się zaskoczony.

– To co, mieszkamy we trójkę? – spytał nagle blondyn.

– Że co?

– Och, nie udawaj, Revo. – Poklepał mnie po policzku. Poczułem zapach czegoś słodkiego od niego. – Nie uwierzę, że przez całe dwa tygodnie spałeś w moim łóżku. – Pokusił się o spojrzenie na współlokatora, zmierzenie go wzrokiem. – Inaczej nie chodziłby w takim negliżu. Przy mnie nigdy nie chodził.

– Po twoim wejściu mi do łazienki, gdy się myłem i patrzeniu na mojego penisa, nie ośmieliłbym się paradować ze skrawkiem gołej skóry – skwitował sucho. Stary złowrogi Olai.

– Widzisz – ucieszył się głupkowato, ale w typowym dla siebie stylu. – To znaczy, że zyskujemy współlokatora!

Z jednej strony chciałem się zgodzić, ba! To było pierwsze, co chciałem odpowiedzieć. Mieć przy sobie w dalszym ciągu Olaia. Tylko że... musiałbym to zgłosić. A doszły mnie słuchy, że Hector został wyrzucony z tego pokoju, aby zminimalizować ryzyko bójki przy dużej liczebności współlokatorów w pokoju. Administracja mogłaby się nie zgodzić. No i była druga strona: Urlik.

Przecież nie staliśmy się swoimi wrogami, a dziecinne fochy przestały być zabawne. Nigdy takie nie były. Wyprowadzka do Pettera pomogła mi się zdystansować, nawet jeśli przez wspólny czas z rudzielcem moja chęć powrotu spadła diametralnie. Wystarczyło spojrzeć na Olaia, aby przekonać się, jak bardzo rozumiał sytuację. Już wcześniej nie widziałem go w roli sprzeciwiającego się mojemu odejściu – kuźwa, mieszkałem w tym samym budynku – ale też nie w roli odpychającego mnie. Już nie. Jasne, mógł na powrót się w sobie zamknąć przez to, że dzielić nas miała sufito-podłoga. Zdążyłem go jednak poznać na tyle, że pokładałem wiarę w naszą próbę pomocy sobie nawzajem.

Spakowałem więc swoje bagaże i wróciłem do własnego mieszkania.

Zdałem swoje egzaminy, choć z niemałym trudem. Przyjemne spędzanie czasu z ukochanym jakoś wybiło mnie z trybu pracy, ciągłej pracy. Dałbym sobie rękę uciąć, że sam Olai wziął za punkt honoru, abym robił coś poza tym. Raz wymsknęło mi się, że nie robiłem nic w wolnym czasie, bo w zasadzie to go nie posiadałem. Nie podobał mu się ten stan bycia, dlatego właśnie mógł czuć się zobowiązany, aby jakoś temu zaradzić. Objął lepszą taktykę ode mnie, bo nie zorientowałem się, że to robi. Dla mnie. A zaczęło się od durnego kina. Potem znaleźliśmy nawet przysłowiowe pięć minut dla Sitne i Thekli, które naprawdę go polubiły. A sam Olai nie wydawał się przymuszony do tych wyjść, wręcz przeciwnie, emanował ciekawością i spokojem. Nie robił chyba takich rzeczy od bardzo dawna, nawet jeśli Pett zapewne dokładał swoje starania, aby go gdzieś wyciągać.

Jednak problem pojawiał się tej wagi, że gdy ja kończyłem swój semestr z pozytywnym wynikiem, reszta wciąż była podczas zdawania. Oprócz Urlika. Wszyscy moi nowi znajomi siedzieli i zdawali, a my dwaj musieliśmy postanowić co dalej.

Siedziałem na kanapie i zastanawiałem się nad tym, co robić dalej. Uniwerek dawał możliwość zostania na terenie kampusu, który cały czas był otwarty. Mogliśmy korzystać z biblioteki, kawiarenki, ale nie głównego gmachu uczelni. Oczywiście wpływ na to miały niezdane semestry przez niektórych, a nie brak chęci powrotu do domów. Niemniej mogłem zostać w mieszkaniu. Mogłem odpocząć w samotności, ale... nagle widok samotnych świąt przyprawiał mnie o dreszcze. Nie widzieć uśmiechu taty, kierowanego do mnie; pysznych dań, których tata nie bardzo lubił gotować, ale dla nas na święta chował swoje niechęci; ładnej choinki, pod którą nie bardzo umiejętnie kładliśmy prezenty, bo po kształcie rozpoznawaliśmy co mamy dla siebie.

W tym roku jednak tata mógł się uśmiechać beze mnie. Dla Kristin i Lindy. Czy zrobiłoby mu różnice, że mnie przy stole zabraknie? Przerażało mnie zaprzeczenie w odpowiedzi. Straciłem mamę, która tylko w pierwszym roku starała się złagodzić swoją winę prezentami. A może robiła to co roku, ale tata pozbywał się dowodów? Tylko on to wiedział.

– Remi?

Odwróciłem się na głos Urlika, który niepewnie stawiał kroki, jakbym mógł się spłoszyć, gdyby nagle zachciał usiąść obok. Mimo to usiadł i patrzył tak intensywnie... że aż się kurczyłem w sobie.

– Co tam? – spytałem cicho, dziwnie zakłócając harmonię w salonie.

– Zostajesz tutaj? – Rozejrzał się, a przecież znał mieszkanie równie dobrze, jak ja. – Możesz... na pewno jechać ze mną.

– Z tobą? – Uniosłem brwi w rozbawieniu. – Urlik, u ciebie będzie Zoe. Dzięki, ale wolałbym siedzieć sam tutaj, niż tam z nią.

Zwiesiłem wzrok na swoich dłoniach, które wydały mi się iście ciekawym obiektem do obserwacji i zabawy.

– Czyli się nie pogodzicie?

– Co, jeśli nie? – Zerknąłem na niego, ale wydawał się niewzruszony moim pytaniem. Chyba się go spodziewał, a ja mogłem tylko westchnąć i darować sobie tę maskę silnego. – Dziękuję, Urlik. – Chwyciłem go za dłoń, na co się zdziwił. – Cholernie doceniam, że mimo naszych nieporozumień, ty proponujesz mi święta w swoim domu. Mam nadzieję, że mimo wszystko zdajesz sobie sprawę, że ja kocham cię ciągle tak samo. Tak samo, jak w chwili, gdy okazałeś mi zaufanie. Bez względu na to, czy akceptujesz moje decyzje, zawsze przy mnie byłeś, gdy cię potrzebowałem. Przyjechałeś dla mnie na wyspę. Wypiliśmy razem flaszkę, bo ty jeden rozumiałeś, jak bardzo jestem rozbity. Bo zawsze wiedziałeś, że chodzi o facetów. – Odepchnąłem się od oparcia, mając teraz twarz przed jego. Wyglądał na poruszonego i zdezorientowanego moimi słowami, ale mimo to nie zabrał dłoni. – To, że teraz mnie nie rozumiesz... jest dziwne i nowe, ale akceptuję to, bo nie musimy się we wszystkim zgadzać. Nie chcę się kłócić, Urlik. Chcę tylko zaufania.

– Ja ci ufam! – wszedł mi w słowo podniesionym głosem. Jego struny były tak napięte, jakby chwila moment miał się rozpaść na kawałki, bo był kompletnie rozstrojony w różne strony. Rozumiałem ten stan. – Bez Zoe obok po prostu nie wiem... Ja nie umiem ci pomagać. Ona zawsze mi podpowiadała, w jakim jesteś stanie, a teraz nagle ty i ona skaczecie sobie do gardeł jak nigdy dotąd i czuję, że coś jest nie tak. Że my nie jesteśmy już tacy sami. Skłamałbym, mówiąc, że mnie to nie przeraża. Twoja zmiana, moja zmiana. Brak Zoe i Anji.

Zacisnął palce, odpowiedziałem mu tym samym. Sypał się. Zaczął drżeć, bo powstrzymywał łzy, a ja mogłem tylko do niego przylgnąć. Masowałem go po plecach, poklepywałem delikatnie. Mój zapas łez skończył się tygodnie temu. Teraz czułem tylko pustkę tam, gdzie powinna znajdować się słona ciecz. Tam, gdzie powinno być uczucie godne odpowiedzi.

– Urlik, nie tylko dla ciebie to jest nowe. Tylko wiesz... – zawahałem się – może to jestem prawdziwy ja? Cały czas udawałem, aby wspomóc ojca, który miał własne problemy. Uszczęśliwić was, bo mieliście własne troski, więc dlaczego mielibyście nieść i moje? Chciałem pomagać, a nie być słabym. – Przełknąłem ślinę, słysząc szloch i czując mocniejszy zacisk palców na mojej koszuli. – Prosiliście, żebym przestał udawać. Już nie udaję, Urlik. Taki jestem. Tego pragnę. Ale czy ty jesteś w stanie polubić nowego mnie? Prawdziwego mnie?

– Remi – wyszlochał, przyciskając mnie do siebie. – Przepraszam. Nie chcę cię stracić. Nie chcę tracić już nikogo w swoim życiu. Nie chcę być problemem, nie chcę być kimś, o kogo ciągle trzeba się martwić. Wszedłem w buty Zoe, bo czułem, że tak trzeba. Że powinienem ci pomagać, uważać na zagrożenia. Ale chyba... chyba stałem się twoją matką. Przykro mi. Ja się po prostu o ciebie boję.

– Ja o ciebie też – przyznałem. – Możesz więc nie lubić moich nowych znajomych, tak jak ja mogę nie lubić twojego narzucania mi z kim mam sypiać i kiedy. Możemy akceptować swoje zdania bez wciskania nam ich? Chcę odzyskać przyjaciela, który nie mówi mi, jak mam postępować z mamą i który tę samą zasadę wplecie w resztę spraw. Proszę?

Pokiwał energicznie głową, a ja poczułem rozpływające się ciepło na kończyny, na które chwilę wcześniej wpłynęło zimno wywołane wizją samotnych świąt.

– Więc co ze świętami?

Odsunął się ode mnie, pociągnął nosem i otarł oczy. Miałem ochotę sam otrzeć jego policzki, ale nagle poczułem dziwną barierę, której nie miałem jeszcze na wyspie. Tam Zoe przyłapała mnie i Urlika wtulonych w siebie na łóżku i podejrzewała nas o potajemny romans. Bzdura. Byłem wtedy z Danem. Teraz byłem z Olaiem, tyle że... taka forma bliskości z Urlikiem nagle stała się dziwnie nie na miejscu. Dlaczego? Parę tygodni temu przecież bez problemu go dotykałem.

– Z tego, co wiem, Pett i Olai spędzają je razem w domu, więc od biedy mogę wylądować tam – stwierdziłem, wzruszając ramieniem.

– Nie wracają do rodzin?

– Petter ma... burzliwą przeszłość ze swoją, a Olai... Raz byłem świadkiem, jak dzwoniła jego mama i wyglądał, jakby chciał wyrzucić telefon przez okno, więc chyba też nie za dobrze się sprawa ma.

– Czy oni są aż tak blisko siebie? – spytał nieco naokoło. Widząc mój brak zrozumienia, odchrząknął w pięść. – Chodzi mi o to, czy Pett i Olai są tak blisko z konkretnego powodu? Wiesz, obaj są gejami. Byli kiedyś...

– Razem? – dopowiedziałem, na co skinął głową. – Z tego, co mi wiadomo, nie. Petter go nigdy nie dotknął. – Urlik uniósł brew. – Awersja dotyku, pamiętasz?

– Och, wspominałeś. Ale chyba nie jesteś jego pierwszym?

– Przepraszam bardzo, dlaczego bym nie mógł? – żachnąłem się, chwytając za klatkę piersiową i odchylając do tyłu. Chłopak parsknął śmiechem, co było najprzyjemniejszym dźwiękiem, jaki u niego można było usłyszeć.

– Tylko ty byłeś dziewicą do osiemnastki, pamiętasz? „Wszyscy przeżywają, że jeszcze nie umoczyłem!" – naśladował mój głos. Chwyciłem poduszkę, zaczynając go nią okładać. – „Urlik, jak jesteś gejem, to nie mam nic do tego, ale ja porno nie obejrzę".

– Jesteś najgorszy! Nie muszę ruchać co noc, żeby czuć się dobrze.

– Wypraszam sobie, nie rucham co noc.

Odsunąłem poduszkę, doszukując się w jego głosie czegoś dziwnego. Po twarzy też przeszedł mu grymas, jakbym uderzył we wrażliwy punkt, chociaż wyznałem prawdę; nie tak dawno temu nocował średnio co dwie nocy u kobiet. Różnych warto podkreślić.

I nagle przypomniałem sobie Pettera i jego starcie z Urlikiem.

– Powiedziałeś mu już? – spytał Urlika z maską obojętności na twarzy. – O swojej kobiecie? Wie, kim jest? Wie, jaka jest? Wie, jak ją kochasz i ile...

– Zamknij się!

Petter wiedział o dziewczynie Urlika szybciej ode mnie, ale to akurat żadne zaskoczenie, miałem wrażenie, że blondyn o wszystkim wiedział znacznie szybciej. Moja relacja z przyjacielem też nie była na wyżynach, żebym wymagał od niego wyznania tego niuansu z życia. Ważnego niuansu.

– Czyżby ruchanie z różnymi zmieniło się na ruchanie tej samej? – poruszyłem sugestywnie brwiami, ale Urlik nie zareagował tak, jak się spodziewałem.

Teraz ewidentnie wykrzywił się ze zdenerwowania, chociaż moje słowa przecież nie miały go urazić. Ani jego partnerki, której nie znałem.

– Przepraszam, nie miałem nic złego na myśli – pospieszyłem z wyjaśnieniem, odrzucając poduchę na miejsce.

– Boże, teraz będziemy się ze sobą obchodzić jak z jajem, nie? – westchnął szczerze zmęczony, przeczesując przy okazji włosy. – Nie obraziłeś nas. Chodzi o to, że... To świeży temat i grunt, na który wolę nie wchodzić w rozmowach.

– Dlaczego?

Spojrzał na mnie nieco dziwnym wzrokiem, ale starałem się znów nie odczytywać tego negatywnie.

– Bo ona... Myślę, że miałbyś niezły afront do mojego nielubienia Olaia. – Odwrócił wzrok. – Ten Petter miał rację, gdy wyciągnął mój związek przy tobie. Doskonale wie, że ona byłaby drugą kością niezgody między nami.

– Chwila, to jakaś nasza wspólna znajoma? Nie mów, że Zoe!

– Co? Boże, nie! – jęknął zdegustowany. – Zoe to dla mnie rodzina, nie mógłbym... Nie, proszę, nie. Nigdy więcej tej wizji.

– To jednak nie rozumiem.

– I niech tak na razie zostanie, dobra? – prosił z nadzieją. – Gdy zbudujemy masywne podstawy naszego związku... wtedy ci powiem. Ja źle zareagowałem na Olaia, którego nie znałem. Myślę, że gdyby twój związek z nim był solidniejszy, a nie polegał na seksie wtedy, to nie sunąłbym swoimi podejrzeniami tak daleko. Nie popełnijmy tego błędu drugi raz. Zgoda?

– Będę czekał – zapewniłem.

– Przepraszam, że w ogóle musisz. Ja naprawdę ci ufam.

Mógłbym wygłosić tyradę o tym, jak bardzo zaufanie wykłóca się z jego chęcią sekretu, ale ostatnie wydarzenia naprawdę pomogły mi zrozumieć tę różnicę. Możesz kogoś kochać nad życie, ale będąc przy tym kimś całkiem ogołoconym z tajemnic i własnych spraw... stajesz się marionetką. Ta osoba wie wszystko o wszystkim i nie możesz zrobić innego ruchu, bo gryzie się to z twoim ja, które poznała. Doskonale wiedziałem, że posiadanie prywatności nawet przed partnerem jest czymś potrzebnym i naturalnym. Można kogoś kochać cały rok, ale to nie oznacza, że musisz wszystko mu mówić. Dlatego pierwszy raz podczas tego typu rozmowy poczułem szczerą ciekawość tej kobiety, a nie obrazę, że nie chciał mi jej przedstawić już teraz.

Uśmiechnąłem się do niego szeroko, klepiąc po ramieniu i wywołując tym samym zaskoczenie.

– Urlik, ja naprawdę poczekam. Niech nasza przyjaźń nie stanie się kleszczami uwięzi. Mamy prawo do własnych zdań, życia prywatnego i odmiennych znajomych. To, co moje, może być twoje, ale nie musi. To, że ja dogaduję się z Petterem i mamy wspólną nić zaufania, nie oznacza od razu, że i ty byś taką nawiązał.

– Chyba nawet bym nie chciał próbować – wyznał, a ja parsknąłem. – Daj spokój, on jest chodzącym demonem na dwóch nogach. Anja mi ostatnio pisała, że z nim rozmawia przez telefon i go uwielbia, a ja nie pojmuję, jakim, kurwa, cudem wy dwoje go lubicie.

– Jak to Anja rozmawiała z Petterem? – zszokowałem się, zabierając szybko dłoń, jakby mnie sparzył tymi słowami.

– To nie ty dałeś mu namiar? – Uniósł wysoko brwi, gdy ja kręciłem przecząco głową. – O tym mówiłem. Sam go jakoś musiał zdobyć.

Nawet dokładnie pamiętałem dzień, w którym to się stało. Zabrać mi telefon to podobno jak ukraść niewidomemu zegarek; banalnie proste. Petter nie omieszkał się przechwalać moją naiwnością i ostrzegał, że powinienem baczniej obserwować swoje rzeczy. Łatwo mówić. Ja ciągle się zastanawiałem, jak on to robił. Przecież miałem wszystko na oku. Przysięgam.

– Skoro się lubią, to chyba nie muszę się martwić – stwierdziłem.

– Anja lubi się z Petterem. W tym zdaniu brakuje 'nie' – powiedział zgorzkniale. – Ja się boję, co przyniesie przyszłość z Anją, która jest głośna i Petterem, który ciszą rozpierdala mury.

Miałem ochotę przybić piątkę, ale zgrywałem neutralnego w tej sprawie. Strach się bać.

– Em, Remi, jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym poruszyć, ale zrozumiem, jeśli odmówisz – zaczął niepewnie, już zaczynałem się martwić. – Nie przyszło ci do głowy, żeby... pojechać do taty? Skoro my pogadaliśmy od serca, to może z nim też byś mógł?

– Już z nim gadałem – wyjaśniłem twardo, odwracając wzrok na wygaszony telewizor. – Doprowadziło to do sprzeczki. A nawet do myśli, że chciałbym odwiedzić mamę

– Co? – zszokował się. – Poważnie?

– Chciałbym ją spytać o kilka kwestii, ale to nie tak, że mogę wziąć telefon i po prostu do niej zadzwonić. – Uśmiechnąłem się smutno w przestrzeń. – W chwili, gdy chciałbym z nią pogadać i może zrozumieć to dostatecznie, nie mam na to możliwości. Ironia losu.

– Wcale nie – zapewniał z powagą, więc znów na niego zerknąłem. – Cholernie mnie cieszy, że mur twojej ignorancji został naruszony, ale chyba nie cieszy mnie, że to z winy kłótni z ojcem. Czy nie ma między tym wszystkim miejsca na równowagę? Otworzyć się na patrzenie na świat przez mamę i twarde stąpanie po niej twojego ojca?

– Poetycko.

– Mówię poważnie. – Wiedziałem o tym. – Ty po prostu jesteś skrajny. Albo kobiety, albo nic. Albo tata, albo mama. Albo Olai, albo my. Zauważyłeś to?

Podczas mówienia tego był tak bezpośredni, że niemal odczułem złość. Niemal, bo ją pohamowałem w porę. To był inny Urlik. Ten, który wdział buty Zoe, jak sam to określił, ten, który miał swoje własne sekrety i nie chciał ich ujawniać bez powodu. Wychodziło na to, że był też wybitnie szczery lub dopiero zaczynał taki być. Interesujące, ale i denerwujące.

A może denerwowało mnie to, że miał rację? Ucieczka od jednego w drugie, bo tak było prościej. Godzenie dwóch światów w sposób, abym to ja był pomostem łączącym je. Nie podobało mi się to. Nie lubiłem myśli, że dogaduję się z mamą, która zraniła mnie i tatę. Ale nie wyobrażałem sobie też porzucenia Olaia, bo ktoś mi tak kazał. Prościej więc było trwać przy nowym temacie niż starym, który mnie męczył.

„Męczyli mnie".

– Masz rację – przyznałem niechętnie. – Ale nie wiem, czy umiem nad tym zapanować.

– Nikt nie każę ci się zmieniać. Po prostu zawsze pomyśl dwa razy, zanim coś zrobisz. Czasem warto się ugryźć w język, niż sprawić ból.

I nagle spojrzałem na Urlika w innym świetle. W tym, w którym stał w dniu, gdy zasugerował mi homoseksualizm. Wtedy też był bezpośredni, ale spokojny, podczas gdy ja gotowałem się ze złości na jego sugestię. Nie, Urlik się nie zmienił. Urlik po prostu stawał się taki w chwilach, gdy siłą próbował otworzyć mi oczy i umysł na inną wizję. Dokładnie w takich chwilach zrzucał maskę wspierającego i obierającego twoją stronę na rzecz odkrycia pierzyny kłamstw i dokopania się do prawdy. Do prawdziwego mnie. Nawet jeśli ten mu nieco wadził, bo nie takiego mnie znał i lubił. 



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty