Believe it Cz.41


Petter ma dar?!

|w domu Pettera|

Urlik wyjechał z kampusu przede mną. Wyjawiłem mu prawdę, że początkowo tydzień chciałem spędzić z Olaiem i Petterem w ich domu. Zostałem oficjalnie zaproszony i czułem przemożną chęć, aby odroczyć mój powrót do domu. Po dowiedzeniu się przez obu chłopaków, że mój Halloween był nieodpowiednio ponury do definicji, od razu chcieli jakoś zapobiec katastrofie świątecznej. Co prawda na innych zasadach, bo obaj nie czuli klimatu końca roku, ale wciąż razem.

Bastian wrócił do siostry i brata, Rik wyjechał do swojej narzeczonej, a Esben do rodziny, która za nim tęskniła. Tylko Hector został w pobliżu, bo on spędzał święta z Loli.

Dzięki temu wiedziałem, że w domu mogliśmy być tylko we trzech lub we czterech, bo wypadało liczyć faceta Pettera, którego średnio lubiłem za styl życia, ale nie mnie się on miał podobać przede wszystkim.

– Revo, jedziemy – zadecydował Pett, kręcąc na palcu kółeczkiem od moich kluczyków do auta.

Nawet nie miałem ochoty przeszukiwać kieszeni, skoro widziałem wyraźnie, że był do nich przyczepiony mój brelok. Zostawałem z tym chochlikiem na dobry tydzień, to chyba powinienem pogodzić się z myślą, że co moje to i jego.

Chwyciłem swoją kurtkę z wieszaka i poszedłem za blondynem do auta na podjeździe. Stało zaraz obok drugiego, które musiało należeć do samego właściciela posesji. Lub jego kochanka. A skoro o kochankach mowa...

– Gdzie Olaia wywiało od rana? – spytałem, siadając na miejscu kierowcy, bo Pett mościł się na pasażera. Jasny sygnał, kto miał kogo wozić.

– Nie jestem jego matką – skwitował, podrzucając mi klucze na uda. Wziął się za przekładania pasa bezpieczeństwa.

– Wiedziałem, że na twoje przyjacielskie wsparcie można liczyć – sarknąłem, wtykając kluczyk i samemu zapinając pas.

– Do usług.

Pett podobnie jak Olai miał jeszcze w tym tygodniu egzaminy. Bjørn okazał się zdecydowanie starszy od Pettera, co nieco mnie pocieszało, wiedząc, że lubił sobie popalić ziółko. Ich relacja była interesująca. Nie kryli się, że żyli w otwartym związku, ale z drugiej strony nie przyłapałem też żadnego z nich na prawdziwym całowaniu czy seksie z innym partnerem. Może więc to było tylko czcze gadanie z ich strony? Hector niby powinien być chodzącym potwierdzeniem, ale to istotnie był Hector. On wiele rzeczy mógł wyolbrzymiać, w tym droczenie się z przyjacielem.

– Twój brat się odzywał? – zagaiłem spokojnie, może i niepewnie jak na mnie.

Wiedziałem, że blondyn nie o wszystkim mi jeszcze opowiedział w kwestii brata. Była spora wyrwa w historii, a ja nie czułem parcia poznania jej dna. Wszystko w jego przeszłości zdawało się oplecione mrokiem i może jego głos był pusty przy wspominkach, ale nie mogłem uwierzyć, aby dawny on nie czuł czegokolwiek. Smutku, żalu, strachu. Trzymał brata na smyczy, ale na jak długo? Jeśli był zboczeńcem, za którego go miałem, mógł pojawić się w każdej chwili.

– A więc ciekawość zwyciężyła. Długo ci to zajęło.

Wolałem nie komentować jego słów. Wiecznie lubił się droczyć, rzadko udzielając konkretnych odpowiedzi. Można było do tego przywyknąć, podobnie do jego kolejnych ruchów.

– Dobrze, powiem ci. Cloud siedzi cicho.

– Więc sobie darował?

– Jestem pewien, że nie.

Brzmiał tak, jakby wcale go to nie martwiło. Może i miał haka na tego człowieka, ale czy to naprawdę mogło go powstrzymać? Istniała szansa, że zmienił swój obiekt zainteresowania, ale to trochę jak unikanie problemu, który istnieje, ale na razie 'siedzi cicho'.

– Schlebia mi twoja troska, Revo – powiedział bez emocji, jak zwykle – ale nie jest mi ona potrzebna. Radziłem sobie przed poznaniem ciebie, więc poradzę teraz. Skup się na naszym wspólnym przyjacielu.

– Olai i ja mamy umiarkowaną relację – wyjaśniłem, na co się zaśmiał sucho. Rzuciłem na niego przelotnie wzrokiem. – No co?

– On cię nie kocha.

Niemal się skrzywiłem. Bezpośredniość jego słów była rozbrajająca i nieco raniąca. Bo przecież zdawałem sobie sprawę rywalizacji z trupem o uczucia Olaia. Sęk w tym, że tylko czas i wspólne jego spędzanie mogło przybliżyć mnie do 'kochania'. Bez presji, powtarzałem sobie. Bycie wsparciem dla niego i tak byłoby idealne, a kto jak kto, rudzielec wsparcia potrzebował.

– Revo, Revo – zaćwierkał, gdy ja wjeżdżałem na parking marketu. – Mam ci zorganizować randkę?

– Pett, proszę cię.

– O co, o co? – podekscytował się durnie.

– O to, abyś przestał się mieszać. Olai i ja się docieramy, wolałbym, aby nikt między to nie wchodził.

– Nie lubicie trójkątów?

– Nie próbowałem.

Mrugnąłem do niego, gasząc silnik. Uniósł na moje słowa brew wraz z kącikiem ust. Mógłbym przysiąc, że w jego oczach migotało przez chwilę wyzwanie, jakby chciał mi coś zaproponować lub, co gorsza, wleźć nam do łóżka bez zezwolenia.

– A ty wiesz-

Szybko zamknąłem mu usta palcami pod podbródkiem. Nie musiał mówić niczego głośno, doskonale domyślałem się sensu. Dobrze mi było w monogamii i absolutnie Petter nie był mi do niczego potrzebny. Co mu się chyba wybitnie nie spodobało, bo straciłem czujność, gdy ten chwycił mnie za nadgarstek dłoni, którą miałem przy jego brodzie i przyciągnął szarpnięciem do siebie tak, że chcąc nie chcąc jego usta wylądowały na moich. Nie było w tym nic z namiętności, czułości czy czego-kurwa-kolwiek przyjemnego. Ot, usta się ze sobą zetknęły. On swoimi nie poruszył, ja swoimi nie poruszyłem. Byliśmy jak dwa posągi; martwe i nieruchome.

Odepchnąłem go po chwili, a raczej samego siebie od niego. Ciskałem niewidocznymi gromami w jego osobę, podczas gdy ten zaczął się śmiać. Robił to tak głośno, że jeszcze nigdy czegoś takiego w jego wykonaniu nie doznałem. Szczery i emocjonalny śmiech. Emocjonalny! Do tego stopnia intensywny, że zaczął ocierać zaczerwienione oczy.

Jak miałem zareagować? Agresją czy jednak śmiechem jak on?

– Och, Revo.

– Nie rób tak nigdy więcej – pogroziłem mu.

– A ty mnie nie dotykaj bez pozwolenia. Masz odwagę, żeby tak mnie uciszać. Lubię cię. Więc od teraz, jak będziesz mnie uciszał, ja będę uciszał cię. Dobrze? Zgadzasz się? Mam cię całować? Chcesz mnie teraz uciszyć? Och, Revo, ucisz mnie! – krzyczał, gdy wysiadałem z auta i zatrzaskiwałem drzwi, aby go już nie słyszeć.

Westchnąłem ciężko, będąc chłostanym zimnym wiatrem. Doszedł do mnie dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, a chwilę później Pett już stał obok mnie z kapturem na głowie, dłońmi w kieszeniach płaszcza i podejrzanie szczerym uśmiechem na ustach.

– Co? – spytałem.

– Naprawdę cię lubię – wypalił bez cienia wahania. Chwycił mnie za podbródek w silny ścisk, gniotąc mi policzki do środka. – A problem z moim lubieniem jest taki, że bardzo się mszczę na tych, którzy mnie zawodzą. Nie chcemy, żebyś mnie zwiódł.

Puścił mnie, zaczynając ziewać i przybierając swoja zwyczajową apatyczną pozycję wraz z mimiką.

Tak, humorki tego człowieka były naprawdę okropne. Ale rozumiałem je. Boże, nie mogłem dać wiary, że tak myślałem, ale naprawdę je rozumiałem. Miał popapraną rodzinę, był molestowany przez tego gnoja na kampusie i zapewne zdradzany przez bliskich. Dlatego cenił sobie odmiennych. Olai był dla niego kimś cennym, kimś, kogo chciał ochronić i jednocześnie zmienić. Wplótł mnie w swoje kręgi tylko i wyłącznie dlatego, że widział moją determinację i szczerość. Żadnych ukrytych motywów, żadnego wykorzystywania. Kto wie? Może widział też moje potłuczone kawałki, które ciągle walały się na ścieżce, a które nie chciały zostać sklejone.

Potłuczony chłopiec.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Też nie chcę więcej zawodów.

Spojrzał na mnie kątem oka. Wzruszył leniwie ramieniem, wychodząc na prowadzenie, abyśmy w końcu weszli do tego sklepu po potrzebne artykuły na wieczór.

~*~

Myślałem, że w ciągu tego tygodnia nic mnie bardziej nie zestresuje niż widmo jego końca, ale się myliłem. Na mój telefon przyszła wiadomość od Lindy z ich nowym adresem na czas świąt. Jakby przeczuwała, że chciałem wrócić i dawała mi na to szansę tym jednym zdaniem. Żadnego proszenia, żadnych życzeń. Zwykły adres z dopiskiem: „tu nas znajdziesz do Nowego Roku". Nie kojarzyłem tej dzielnicy, więc od razu darowałem sobie siedzenie z Petterem na parterze, schodząc szybko na dół do laptopa. Siadłem z nim na pufie, wklepując informacje do wyszukiwarki.

Znalazłem.

To bardzo blisko Oslo, czyli kompletny powrót do przeszłości, gdy to jeszcze z mamą i tatą razem mieszkaliśmy blisko stolicy. Po rozwodzie zrezygnowaliśmy z tatą ze zgiełku miasta i przenieśliśmy się na obrzeża, aby mieć więcej spokoju. Szybka zmiana frontu, pomyślałem. Nawet jeśli wiedziałem, że Linda miała własny dom i tylko sporadycznie nocowała w naszym, to jednak dziwnie było pomyśleć, że tata nocował gdzieś indziej niż u nas. Że ja miałbym nazywać nowe miejsce domem.

Zamknąłem z hukiem pokrywę, odkładając sprzęt na stolik. Mój słuch był wyczulony przez to, że nie robiliśmy grupą nic innego prócz siedzenia w domu. W ciszy; przy dźwiękach telewizora lub naszych rzadkich rozmów. Okazało się, że Pett niewiele dyskutował z kimkolwiek, jego facet wolał się zjarać, a Olai... Olai to Olai. On nigdy nie mówił zbyt wiele, jedynie, gdy zostawaliśmy sami. Dzięki temu właśnie dokładnie słyszałem nawet odkręcanie wody na parterze lub kroki przemierzające z pomieszczenia do pomieszczenia. Denerwujące bywało wtedy, gdy się jeżyłem. Czyli dokładnie w chwili, gdy odłożyłem laptopa.

– Możesz tu zostać, wiesz o tym?

Odwróciłem gwałtownie wzrok na Olaia, który wyszedł z łazienki i patrzył na mnie z zainteresowaniem. Przyjemna odmiana po oczach zjaranych i pustych, widzieć jakiekolwiek emocje u człowieka. Mój chłopak był jedynym, który sprawiał, że nie wariowałem.

– Obiecałem sobie i przyjaciołom, że wrócę – odpowiedziałem, starając się poskromić złość.

– To w takim razie nie pokazuj tej strony siebie Petterowi, bo zapakuje się do bagażnika i pojedzie z tobą.

Mimowolnie kąciki moich ust się unosiły na samo wyobrażenie tej sceny. Miał rację. Blondyn z pewnością by tak zrobił, zwłaszcza że objął mnie dziwnym kokonem ochronnym na wszystko, co działo się wokół. Coraz częściej przyłapywałem siebie na tym, że nie dziwiła mnie jego obecność za moimi plecami, w tym samym pomieszczeniu czy nawet wspólnym wyjściu. Był jak cień; nieodłączna część światła. Skoro zgubił Hectora, magicznie zaczął kroczyć za mną. A ja? Ja miałem to gdzieś.

– Poprawka, drogi Olaiu: ja i tak z nim jadę. A ty z nami.

– Dobry żart.

Spojrzałem na Pettera, który jak zawsze bezszelestnie przeszedł schodami w dół i przysłuchiwał się mojemu wybuchowi złości. Zdziwiłbym się, gdyby za mną nie przyszedł, skoro siedzieliśmy razem w jego pokoju z rzutkami, a ja nagle stamtąd wyszedłem bez słowa. Zdziwieniem jednak okazała się jego determinacja pojechania ze mną do mojej rodziny. Po co? Planował to wcześniej czy jednak wpływ na to miała moja złość?

– Ja nigdy nie żartuję – powiedział spokojnie, przenosząc znużony wzrok na mnie. – Kiedy jedziemy?

– Pett, ty nie jedziesz – zakomunikowałem twardo. – Macocha przysłała mi nowy adres, więc nie zapakuję się z wami w torbach i nie zamieszkamy w trójkę na krzywy ryj u tej kobiety w domu. Po prostu nie.

– A kto mówi, że zamieszkamy w trójkę u niej? – rzucił wyzywająco, sięgając swój telefon z kieszeni bluzy. – Ja miałbym nie znaleźć hotelu? Znajdę.

– Nigdzie nie jadę – oznajmił nieco zdezorientowany Olai, którego zdanie nie miało wagi w tej rozmowie.

– Jedziesz, jedziesz. Bjørn też wyjeżdża, więc dom będzie stał pusty.

– Nie musi taki stać.

– Olai.

– Petter.

Uniósł wzrok znad ekranu i patrzył na rudzielca w taki sposób, jakby chwila moment miał skoczyć do niego i go rozszarpać. A mimo to wciąż emanował brakiem zainteresowania do życia. Interesująca mieszanka. Ciekawiłem się, co dostrzegłaby w nim Zoe.

– Saaaargent.

– Nie zachowuj się w ten sposób! – zagrzmiał rozwścieczony, aż wzdrygnąłem się na ten wybuch. Zacząłem w myślach analizować, gdzie znajdowały leki.

Poderwałem się szybko z siedziska i nie do końca wiedziałem, czy powinienem stawać między tymi dwoma niebezpiecznymi drapieżnikami, czy obrać jedną stronę i starać się jakoś to załagodzić. Olai kipiał wręcz nienawiścią do Pettera, natomiast ten drugi tak wolno opuścił dłoń z komórką, jakby w tym ruchu był sygnał do ścięcia czyjejś głowy. Przełknąłem ślinę.

– Dlaczego? – spytał Pett. – Dlaczego mam się tak nie zachowywać?

– Nie masz prawa mnie szantażować!

– Ja nawet nie zacząłem. – Postąpił krok do przodu, pomału, nieśpiesznie. – Mogę za to zaprosić tutaj tabuny ludzi, a ciebie zamknąć w tej piwnicy. – Kolejny krok, a ja dostrzegłem, jak Olai zesztywniał i mechanicznie wykonał kroczek w tył. – Och, Olaiu, ileż ludzi będzie cię dotykać, gdy tylko im za to zapłacę?

– Dość, Pett, wystarczy!

Stanąłem między nimi, ryzykownie chwytając za ramię chłopaka. Niechętnie odpuścił wpatrywanie się w swoją ofiarę i przeniósł lodowato niebieskie oczy na mnie. Potem na moją dłoń, a ja znalazłem w sobie pokłady siły, aby się nie wzdrygnąć i nie uciec gdzie pieprz rośnie.

– Revo – wymówił moje imię, a raczej przezwisko, z przestrogą, czułem ją w koniuszkach palców u stóp.

– Nie możesz traktować swoich przyjaciół w ten sposób – zakomunikowałem, co spowodowało na nowo powrót do moich oczu tych jego. – Możesz prosić, możesz proponować, wyjawiać swoje potrzeby i chęci, ale nie szantażuj nikogo z nas tym, że uderzysz tam, gdzie na pewno zaboli najmocniej. Dość tego.

Zdusiłem ramię, przekazując mu w ten sposób swoją powagę. Drgnął lekko, przełamując maskę nieczułego i silnego na rzecz zainteresowania i kontemplacji. Zmrużył powieki, wpatrywał się w moje zielone oczy intensywnie, ale nie odpuszczałem. Nie mogłem.

– Sargent – wymówił z mocnym akcentem francuskim. A potem dodał cały monolog w tym języku, a ja nie rozumiałem nawet słowa więcej.

Nie patrzył na Olaia do czasu aż nie skończył, wtedy wreszcie mrugnął, pozbywając się z oczu chłodu. Była tam już tylko obojętność, którą tak ceniłem i przy której czułem się swobodnie. Taki Pett był najnormalniejszy i takiego wolałem go widzieć.

– Rób, co chcesz – odparł po norwesku zachrypnięty Olai.

Puściłem blondyna, odwracając się szybko do chłopaka. Wyglądał jak złamany. Może się pomyliłem, może największy cios i ostrzeżenie, groźbę, zawarto w monologu po francusku. Może wcale nie zapobiegłem najgorszemu? Olai patrzył w podłogę smutnymi oczami, przemawiał głosem bez cienia chęci i sił do walki.

– Słyszałeś go? – spytał mnie Potter. – Jedziemy z tobą, a twój chłopak sam tego chcę, prawda? Prawda?

– Tak – powiedział, spoglądając na mnie z bólem i pokonaniem, jakbym to ja go zniszczył. – Pojedziemy z tobą do rodziny.

– Świetnie.

Petter zaczął się wycofywać z pokoju, wszedł po schodach, a potem zamknął za sobą drzwi od piwnicy, jakby chciał w ten głośny sposób dać nam przestrzeń do rozmów. Nie planował wracać.

Posunąłem się gwałtownie do przodu, chwytając Olaia za dłoń, która w dotyku była przeraźliwie zimna, chociaż w pomieszczeniu panowała neutralna temperatura. To mi udowadniało, że był przerażony wymianą zdań lub raczej tym, czego musiał wysłuchać.

– Nie musisz – powtórzyłem twardo. – Naprawdę was tam nie potrzebuję. Nie jesteście moimi opiekunami, a ja nie jestem waszym, Olai. Słyszysz? Petter może się pierdolić.

– Nie może – powiedział, kręcąc głową. – On ma rację w tej kwestii.

– Jakiej? Nie wiem, o czym mówił po francusku – wyznałem, więc uniósł mętne spojrzenie, ściskając moją dłoń.

– Że to ja jestem powodem twojego lęku przed powrotem. – Zamarłem, rozwierając powieki, a to nawet nie był koniec wypowiedzi. – Pokłóciłeś się z rodziną, bo oni też odradzali ci związek ze mną.

– Skąd ty...

– Petter dużo wie. Dużo więcej, niż myślisz, Remi – powiedział z lękiem i pewnością jednocześnie. – Myślisz, dlaczego wie tyle o mnie? Bo mi to pasowało? Zwierzanie mu się z mojego życia i problemów. On wie, bo jego lepkie rączki sięgają dalej niż kampus czy Norwegia.

– Jest zwykłym człowiekiem, Olai – próbowałem przekonać samego siebie.

– A ty? Ja? – pytał z uśmiechem bólu. – Czy my też jesteśmy normalni?

Odpowiedź była oczywista: nie. A skoro tak, to oznaczało, że...

– Petter ma... dar – wyszeptałem. – Ale jaki?

– Nie wiem i przysięgam, że nie chcę wiedzieć – mówił z przejęciem, wzdychając zaraz głębiej. – Ja nie pochodzę z Norwegii – wyznał nagle, ciągnąc nas na swoje łóżko, abyśmy usiedli.

– Francja? – zgadywałem, na co skinął głową.

– Sargent to... – zawahał się, jakby ważył, czy warto mi to mówić. – Sargent to ja. Moje imię. Już nieaktualne, ale kiedyś tak.

– Masz w papierach w szkole je wpisane? Może dzięki temu on...

– Nie, Remi. Sargent umarł wiele lat temu – zapewniał ze ściśniętym gardłem, aż nagle pochylił się i schował twarz w dłoniach. – Petter nie miał prawa poznać Sargenta, nie w żaden legalny sposób. Nie... naturalny sposób. Gdy na mnie patrzy w ten jeden konkretny sposób, czuję, jakby wysysał całą moją duszę. To możliwe? Słyszysz więcej, to możliwe?

Niemal błagał, żebym mu uwierzył i zapewnił, nie że zwariował, mając takie odczucia względem współlokatora. Nie znałem odpowiedzi na jego pytanie. Jasne, mógł mieć dar. Ha! Z pewnością posiadał. Skoro ja i z pewnością Zoe posiadaliśmy, najwidoczniej Olai także, to dlaczego i Pett by jakiegoś nie miał? Jednak nie było nigdzie schematu, grup sklasyfikowanych jako „słyszący więcej" albo „widzący twoje problemy", więc nie miałem pojęcia, czym dysponował Petter. Kurwa, nie byliśmy w jakimś świecie superbohaterów, a czułem się, jakbym rozmyślał i wariował jednocześnie. Gdyby ktoś z zewnątrz usłyszał, że w ogóle brałem pod uwagę nadludzkie zdolności... Boże, zamknęliby mnie w pizdu.

Nic dziwnego więc, że Olai błagał mnie o wiarę i potwierdzenie. Nie tyle przyjaźnił się z Petterem, ile się go potwornie bał. Dlaczego więc ja tego nie czułem? Tego, o czym on mówił.

– Zwariowałem do reszty – szepnął do siebie, gdy zbyt długo nie odpowiadałem.

– Nie, nie zwariowałeś – zapewniałem, zaciskając nasze złączone dłonie, aż na mnie spojrzał. – Osobę... ponadprzeciętną trudno rozpoznać. W swoim życiu poznałem dotychczas tylko jedną taką i była nią moja przyjaciółka.

– Ach tak? – Uniósł nieco drwiąco brew, chociaż słyszałem, że znów trochę się zląkł. Zignorowałem to na rzecz opowieści.

– Zoe widziała... ludzkie wnętrze.

– Co?

– Nie dosłownie flaki, tylko coś jak problemy. Potrafi spojrzeć komuś wewnątrz serca i widzi wtedy czyjeś zmartwienia. Nie dokładnie. Nie umiem tego wyjaśnić, bo to nie ja mam ten dar. Na przykład mi w przeszłości, ciągle powtarzała, że jest we mnie problem, który urośnie do wagi konfliktu. Miała rację. – Dotknąłem klatki piersiowej, spuszczając wzrok. – Gdy wyjechałem na wakacje, okazało się, że walczyłem z samym sobą. Martwiłem się swoją orientacją, a potem to wszystko eskalowało i pojawił się konflikt. A dziś – spojrzałem na niego ze smutkiem, który wyraźnie odczytał – już się przez to nie przyjaźnimy. Bo przestałem ukrywać siebie i moje konflikty są realne.

– Więc – zaczął niepewnie – widziała zarys tego, co może nadejść?

– Można tak to nazwać.

– Petter może mieć coś podobnego, tylko że działającego w drugą stronę? Widzieć coś, co było i uczyniło cię takim?

Zamyśliłem się. Nie wykluczałem tego, bo miało to szanse istnieć. Ale jak to miało działać? Tego już nie potrafiłem pojąć. Wątpiłem też, aby sam zainteresowany mi o tym tak otwarcie opowiedział, jak zrobiła to Zoe.

Z jednej strony chciało mi się śmiać, że tak po prostu z dnia na dzień zacząłem postrzegać świat jako magiczny. Aż strach było otwierać usta, żeby ktoś nie chciał zamknąć cię w izolatce za zbyt wybujałą wyobraźnię. Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że byłem bardziej wyczulony, Zoe spostrzegawcza, Olai uczulony na ludzi, a Petter... Dobre pytanie. Petter co?



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty