Believe it Cz.41
Urlik
wyjechał z kampusu przede mną. Wyjawiłem mu prawdę, że początkowo tydzień
chciałem spędzić z Olaiem i Petterem w ich domu. Zostałem oficjalnie zaproszony
i czułem przemożną chęć, aby odroczyć mój powrót do domu. Po dowiedzeniu się
przez obu chłopaków, że mój Halloween był nieodpowiednio ponury do definicji,
od razu chcieli jakoś zapobiec katastrofie świątecznej. Co prawda na innych
zasadach, bo obaj nie czuli klimatu końca roku, ale wciąż razem.
Bastian
wrócił do siostry i brata, Rik wyjechał do swojej narzeczonej, a Esben do
rodziny, która za nim tęskniła. Tylko Hector został w pobliżu, bo on spędzał
święta z Loli.
Dzięki
temu wiedziałem, że w domu mogliśmy być tylko we trzech lub we czterech, bo
wypadało liczyć faceta Pettera, którego średnio lubiłem za styl życia, ale nie
mnie się on miał podobać przede wszystkim.
–
Revo, jedziemy – zadecydował Pett, kręcąc na palcu kółeczkiem od moich
kluczyków do auta.
Nawet
nie miałem ochoty przeszukiwać kieszeni, skoro widziałem wyraźnie, że był do
nich przyczepiony mój brelok. Zostawałem z tym chochlikiem na
dobry tydzień, to chyba powinienem pogodzić się z myślą, że co moje to i jego.
Chwyciłem
swoją kurtkę z wieszaka i poszedłem za blondynem do auta na podjeździe. Stało
zaraz obok drugiego, które musiało należeć do samego właściciela posesji. Lub
jego kochanka. A skoro o kochankach mowa...
–
Gdzie Olaia wywiało od rana? – spytałem, siadając na miejscu kierowcy, bo Pett
mościł się na pasażera. Jasny sygnał, kto miał kogo wozić.
–
Nie jestem jego matką – skwitował, podrzucając mi klucze na uda. Wziął się za
przekładania pasa bezpieczeństwa.
–
Wiedziałem, że na twoje przyjacielskie wsparcie można liczyć – sarknąłem,
wtykając kluczyk i samemu zapinając pas.
–
Do usług.
Pett
podobnie jak Olai miał jeszcze w tym tygodniu egzaminy. Bjørn okazał się
zdecydowanie starszy od Pettera, co nieco mnie pocieszało, wiedząc, że lubił
sobie popalić ziółko. Ich relacja była interesująca. Nie kryli się, że żyli w
otwartym związku, ale z drugiej strony nie przyłapałem też żadnego z nich na
prawdziwym całowaniu czy seksie z innym partnerem. Może więc to było tylko
czcze gadanie z ich strony? Hector niby powinien być chodzącym potwierdzeniem,
ale to istotnie był Hector. On wiele rzeczy mógł wyolbrzymiać,
w tym droczenie się z przyjacielem.
–
Twój brat się odzywał? – zagaiłem spokojnie, może i niepewnie jak na mnie.
Wiedziałem,
że blondyn nie o wszystkim mi jeszcze opowiedział w kwestii brata. Była spora
wyrwa w historii, a ja nie czułem parcia poznania jej dna. Wszystko w jego
przeszłości zdawało się oplecione mrokiem i może jego głos był pusty przy
wspominkach, ale nie mogłem uwierzyć, aby dawny on nie czuł czegokolwiek.
Smutku, żalu, strachu. Trzymał brata na smyczy, ale na jak długo? Jeśli był
zboczeńcem, za którego go miałem, mógł pojawić się w każdej chwili.
–
A więc ciekawość zwyciężyła. Długo ci to zajęło.
Wolałem
nie komentować jego słów. Wiecznie lubił się droczyć, rzadko udzielając
konkretnych odpowiedzi. Można było do tego przywyknąć, podobnie do jego
kolejnych ruchów.
–
Dobrze, powiem ci. Cloud siedzi cicho.
–
Więc sobie darował?
–
Jestem pewien, że nie.
Brzmiał
tak, jakby wcale go to nie martwiło. Może i miał haka na tego człowieka, ale
czy to naprawdę mogło go powstrzymać? Istniała szansa, że zmienił swój obiekt
zainteresowania, ale to trochę jak unikanie problemu, który istnieje, ale na
razie 'siedzi cicho'.
–
Schlebia mi twoja troska, Revo – powiedział bez emocji, jak zwykle – ale nie
jest mi ona potrzebna. Radziłem sobie przed poznaniem ciebie, więc poradzę
teraz. Skup się na naszym wspólnym przyjacielu.
–
Olai i ja mamy umiarkowaną relację – wyjaśniłem, na co się zaśmiał sucho.
Rzuciłem na niego przelotnie wzrokiem. – No co?
–
On cię nie kocha.
Niemal
się skrzywiłem. Bezpośredniość jego słów była rozbrajająca i nieco raniąca. Bo
przecież zdawałem sobie sprawę rywalizacji z trupem o uczucia Olaia. Sęk w tym,
że tylko czas i wspólne jego spędzanie mogło przybliżyć mnie do 'kochania'. Bez
presji, powtarzałem sobie. Bycie wsparciem dla niego i tak byłoby idealne, a
kto jak kto, rudzielec wsparcia potrzebował.
–
Revo, Revo – zaćwierkał, gdy ja wjeżdżałem na parking marketu. – Mam ci
zorganizować randkę?
–
Pett, proszę cię.
–
O co, o co? – podekscytował się durnie.
–
O to, abyś przestał się mieszać. Olai i ja się docieramy, wolałbym, aby nikt
między to nie wchodził.
–
Nie lubicie trójkątów?
–
Nie próbowałem.
Mrugnąłem
do niego, gasząc silnik. Uniósł na moje słowa brew wraz z kącikiem ust. Mógłbym
przysiąc, że w jego oczach migotało przez chwilę wyzwanie, jakby chciał mi coś zaproponować
lub, co gorsza, wleźć nam do łóżka bez zezwolenia.
–
A ty wiesz-
Szybko
zamknąłem mu usta palcami pod podbródkiem. Nie musiał mówić niczego głośno,
doskonale domyślałem się sensu. Dobrze mi było w monogamii i absolutnie Petter
nie był mi do niczego potrzebny. Co mu się chyba wybitnie nie spodobało, bo
straciłem czujność, gdy ten chwycił mnie za nadgarstek dłoni, którą miałem przy
jego brodzie i przyciągnął szarpnięciem do siebie tak, że chcąc nie chcąc jego
usta wylądowały na moich. Nie było w tym nic z namiętności, czułości czy
czego-kurwa-kolwiek przyjemnego. Ot, usta się ze sobą zetknęły. On swoimi nie
poruszył, ja swoimi nie poruszyłem. Byliśmy jak dwa posągi; martwe i
nieruchome.
Odepchnąłem
go po chwili, a raczej samego siebie od niego. Ciskałem niewidocznymi gromami w
jego osobę, podczas gdy ten zaczął się śmiać. Robił to tak głośno, że jeszcze
nigdy czegoś takiego w jego wykonaniu nie doznałem. Szczery i emocjonalny
śmiech. Emocjonalny! Do tego stopnia intensywny, że zaczął ocierać zaczerwienione
oczy.
Jak
miałem zareagować? Agresją czy jednak śmiechem jak on?
–
Och, Revo.
–
Nie rób tak nigdy więcej – pogroziłem mu.
–
A ty mnie nie dotykaj bez pozwolenia. Masz odwagę, żeby tak mnie uciszać. Lubię
cię. Więc od teraz, jak będziesz mnie uciszał, ja będę uciszał cię. Dobrze?
Zgadzasz się? Mam cię całować? Chcesz mnie teraz uciszyć? Och, Revo, ucisz
mnie! – krzyczał, gdy wysiadałem z auta i zatrzaskiwałem drzwi, aby go już nie
słyszeć.
Westchnąłem
ciężko, będąc chłostanym zimnym wiatrem. Doszedł do mnie dźwięk otwieranych i
zamykanych drzwi, a chwilę później Pett już stał obok mnie z kapturem na
głowie, dłońmi w kieszeniach płaszcza i podejrzanie szczerym uśmiechem na
ustach.
–
Co? – spytałem.
–
Naprawdę cię lubię – wypalił bez cienia wahania. Chwycił mnie za podbródek w
silny ścisk, gniotąc mi policzki do środka. – A problem z moim lubieniem jest
taki, że bardzo się mszczę na tych, którzy mnie zawodzą. Nie chcemy, żebyś mnie
zwiódł.
Puścił
mnie, zaczynając ziewać i przybierając swoja zwyczajową apatyczną pozycję wraz
z mimiką.
Tak,
humorki tego człowieka były naprawdę okropne. Ale rozumiałem je. Boże, nie
mogłem dać wiary, że tak myślałem, ale naprawdę je rozumiałem. Miał popapraną
rodzinę, był molestowany przez tego gnoja na kampusie i zapewne zdradzany przez
bliskich. Dlatego cenił sobie odmiennych. Olai był dla niego kimś cennym, kimś,
kogo chciał ochronić i jednocześnie zmienić. Wplótł mnie w swoje kręgi tylko i
wyłącznie dlatego, że widział moją determinację i szczerość. Żadnych ukrytych
motywów, żadnego wykorzystywania. Kto wie? Może widział też moje potłuczone
kawałki, które ciągle walały się na ścieżce, a które nie chciały zostać
sklejone.
Potłuczony
chłopiec.
Uśmiechnąłem
się pod nosem.
–
Też nie chcę więcej zawodów.
Spojrzał
na mnie kątem oka. Wzruszył leniwie ramieniem, wychodząc na prowadzenie, abyśmy
w końcu weszli do tego sklepu po potrzebne artykuły na wieczór.
~*~
Myślałem,
że w ciągu tego tygodnia nic mnie bardziej nie zestresuje niż widmo jego końca,
ale się myliłem. Na mój telefon przyszła wiadomość od Lindy z ich nowym adresem
na czas świąt. Jakby przeczuwała, że chciałem wrócić i dawała mi na to szansę
tym jednym zdaniem. Żadnego proszenia, żadnych życzeń. Zwykły adres z
dopiskiem: „tu nas znajdziesz do Nowego Roku". Nie kojarzyłem tej
dzielnicy, więc od razu darowałem sobie siedzenie z Petterem na parterze,
schodząc szybko na dół do laptopa. Siadłem z nim na pufie, wklepując informacje
do wyszukiwarki.
Znalazłem.
To
bardzo blisko Oslo, czyli kompletny powrót do przeszłości, gdy to jeszcze z
mamą i tatą razem mieszkaliśmy blisko stolicy. Po rozwodzie zrezygnowaliśmy z
tatą ze zgiełku miasta i przenieśliśmy się na obrzeża, aby mieć więcej spokoju.
Szybka zmiana frontu, pomyślałem. Nawet jeśli wiedziałem, że Linda miała własny
dom i tylko sporadycznie nocowała w naszym, to jednak dziwnie było pomyśleć, że
tata nocował gdzieś indziej niż u nas. Że ja miałbym nazywać nowe miejsce
domem.
Zamknąłem
z hukiem pokrywę, odkładając sprzęt na stolik. Mój słuch był wyczulony przez
to, że nie robiliśmy grupą nic innego prócz siedzenia w domu. W ciszy; przy
dźwiękach telewizora lub naszych rzadkich rozmów. Okazało się, że Pett niewiele
dyskutował z kimkolwiek, jego facet wolał się zjarać, a Olai... Olai to Olai.
On nigdy nie mówił zbyt wiele, jedynie, gdy zostawaliśmy sami. Dzięki temu
właśnie dokładnie słyszałem nawet odkręcanie wody na parterze lub kroki
przemierzające z pomieszczenia do pomieszczenia. Denerwujące bywało wtedy, gdy
się jeżyłem. Czyli dokładnie w chwili, gdy odłożyłem laptopa.
–
Możesz tu zostać, wiesz o tym?
Odwróciłem
gwałtownie wzrok na Olaia, który wyszedł z łazienki i patrzył na mnie z
zainteresowaniem. Przyjemna odmiana po oczach zjaranych i pustych, widzieć
jakiekolwiek emocje u człowieka. Mój chłopak był jedynym, który sprawiał, że
nie wariowałem.
–
Obiecałem sobie i przyjaciołom, że wrócę – odpowiedziałem, starając się
poskromić złość.
–
To w takim razie nie pokazuj tej strony siebie Petterowi, bo zapakuje się do
bagażnika i pojedzie z tobą.
Mimowolnie
kąciki moich ust się unosiły na samo wyobrażenie tej sceny. Miał rację. Blondyn
z pewnością by tak zrobił, zwłaszcza że objął mnie dziwnym kokonem ochronnym na
wszystko, co działo się wokół. Coraz częściej przyłapywałem siebie na tym, że
nie dziwiła mnie jego obecność za moimi plecami, w tym samym pomieszczeniu czy
nawet wspólnym wyjściu. Był jak cień; nieodłączna część światła. Skoro zgubił
Hectora, magicznie zaczął kroczyć za mną. A ja? Ja miałem to gdzieś.
–
Poprawka, drogi Olaiu: ja i tak z nim jadę. A ty z nami.
–
Dobry żart.
Spojrzałem
na Pettera, który jak zawsze bezszelestnie przeszedł schodami w dół i
przysłuchiwał się mojemu wybuchowi złości. Zdziwiłbym się, gdyby za mną nie
przyszedł, skoro siedzieliśmy razem w jego pokoju z rzutkami, a ja nagle stamtąd
wyszedłem bez słowa. Zdziwieniem jednak okazała się jego determinacja
pojechania ze mną do mojej rodziny. Po co? Planował to wcześniej czy jednak
wpływ na to miała moja złość?
–
Ja nigdy nie żartuję – powiedział spokojnie, przenosząc znużony wzrok na mnie.
– Kiedy jedziemy?
–
Pett, ty nie jedziesz – zakomunikowałem twardo. – Macocha przysłała mi nowy
adres, więc nie zapakuję się z wami w torbach i nie zamieszkamy w trójkę na
krzywy ryj u tej kobiety w domu. Po prostu nie.
–
A kto mówi, że zamieszkamy w trójkę u niej? – rzucił wyzywająco, sięgając swój
telefon z kieszeni bluzy. – Ja miałbym nie znaleźć hotelu? Znajdę.
–
Nigdzie nie jadę – oznajmił nieco zdezorientowany Olai, którego zdanie nie
miało wagi w tej rozmowie.
–
Jedziesz, jedziesz. Bjørn też wyjeżdża, więc dom będzie stał pusty.
–
Nie musi taki stać.
–
Olai.
–
Petter.
Uniósł
wzrok znad ekranu i patrzył na rudzielca w taki sposób, jakby chwila moment
miał skoczyć do niego i go rozszarpać. A mimo to wciąż emanował brakiem
zainteresowania do życia. Interesująca mieszanka. Ciekawiłem się, co
dostrzegłaby w nim Zoe.
– Saaaargent.
–
Nie zachowuj się w ten sposób! – zagrzmiał rozwścieczony, aż wzdrygnąłem się na
ten wybuch. Zacząłem w myślach analizować, gdzie znajdowały leki.
Poderwałem
się szybko z siedziska i nie do końca wiedziałem, czy powinienem stawać między
tymi dwoma niebezpiecznymi drapieżnikami, czy obrać jedną stronę i starać się
jakoś to załagodzić. Olai kipiał wręcz nienawiścią do Pettera, natomiast ten
drugi tak wolno opuścił dłoń z komórką, jakby w tym ruchu był sygnał do ścięcia
czyjejś głowy. Przełknąłem ślinę.
–
Dlaczego? – spytał Pett. – Dlaczego mam się tak nie zachowywać?
–
Nie masz prawa mnie szantażować!
–
Ja nawet nie zacząłem. – Postąpił krok do przodu, pomału, nieśpiesznie. – Mogę
za to zaprosić tutaj tabuny ludzi, a ciebie zamknąć w tej piwnicy. – Kolejny
krok, a ja dostrzegłem, jak Olai zesztywniał i mechanicznie wykonał kroczek w
tył. – Och, Olaiu, ileż ludzi będzie cię dotykać, gdy tylko im za to zapłacę?
–
Dość, Pett, wystarczy!
Stanąłem
między nimi, ryzykownie chwytając za ramię chłopaka. Niechętnie odpuścił
wpatrywanie się w swoją ofiarę i przeniósł lodowato niebieskie oczy na mnie.
Potem na moją dłoń, a ja znalazłem w sobie pokłady siły, aby się nie wzdrygnąć
i nie uciec gdzie pieprz rośnie.
–
Revo – wymówił moje imię, a raczej przezwisko, z przestrogą, czułem ją w
koniuszkach palców u stóp.
–
Nie możesz traktować swoich przyjaciół w ten sposób – zakomunikowałem, co
spowodowało na nowo powrót do moich oczu tych jego. – Możesz prosić, możesz
proponować, wyjawiać swoje potrzeby i chęci, ale nie szantażuj nikogo z nas
tym, że uderzysz tam, gdzie na pewno zaboli najmocniej. Dość tego.
Zdusiłem
ramię, przekazując mu w ten sposób swoją powagę. Drgnął lekko, przełamując
maskę nieczułego i silnego na rzecz zainteresowania i kontemplacji. Zmrużył
powieki, wpatrywał się w moje zielone oczy intensywnie, ale nie odpuszczałem.
Nie mogłem.
–
Sargent – wymówił z mocnym akcentem francuskim. A potem dodał cały monolog w
tym języku, a ja nie rozumiałem nawet słowa więcej.
Nie
patrzył na Olaia do czasu aż nie skończył, wtedy wreszcie mrugnął, pozbywając
się z oczu chłodu. Była tam już tylko obojętność, którą tak ceniłem i przy
której czułem się swobodnie. Taki Pett był najnormalniejszy i takiego wolałem
go widzieć.
–
Rób, co chcesz – odparł po norwesku zachrypnięty Olai.
Puściłem
blondyna, odwracając się szybko do chłopaka. Wyglądał jak złamany. Może się
pomyliłem, może największy cios i ostrzeżenie, groźbę, zawarto w monologu po
francusku. Może wcale nie zapobiegłem najgorszemu? Olai patrzył w podłogę
smutnymi oczami, przemawiał głosem bez cienia chęci i sił do walki.
–
Słyszałeś go? – spytał mnie Potter. – Jedziemy z tobą, a twój chłopak sam tego
chcę, prawda? Prawda?
–
Tak – powiedział, spoglądając na mnie z bólem i pokonaniem, jakbym to ja go
zniszczył. – Pojedziemy z tobą do rodziny.
–
Świetnie.
Petter
zaczął się wycofywać z pokoju, wszedł po schodach, a potem zamknął za sobą
drzwi od piwnicy, jakby chciał w ten głośny sposób dać nam przestrzeń do
rozmów. Nie planował wracać.
Posunąłem
się gwałtownie do przodu, chwytając Olaia za dłoń, która w dotyku była
przeraźliwie zimna, chociaż w pomieszczeniu panowała neutralna temperatura. To
mi udowadniało, że był przerażony wymianą zdań lub raczej tym, czego musiał
wysłuchać.
–
Nie musisz – powtórzyłem twardo. – Naprawdę was tam nie potrzebuję. Nie
jesteście moimi opiekunami, a ja nie jestem waszym, Olai. Słyszysz? Petter może
się pierdolić.
–
Nie może – powiedział, kręcąc głową. – On ma rację w tej kwestii.
–
Jakiej? Nie wiem, o czym mówił po francusku – wyznałem, więc uniósł mętne
spojrzenie, ściskając moją dłoń.
–
Że to ja jestem powodem twojego lęku przed powrotem. – Zamarłem, rozwierając
powieki, a to nawet nie był koniec wypowiedzi. – Pokłóciłeś się z rodziną, bo
oni też odradzali ci związek ze mną.
–
Skąd ty...
–
Petter dużo wie. Dużo więcej, niż myślisz, Remi – powiedział z lękiem i
pewnością jednocześnie. – Myślisz, dlaczego wie tyle o mnie? Bo mi to pasowało?
Zwierzanie mu się z mojego życia i problemów. On wie, bo jego lepkie rączki
sięgają dalej niż kampus czy Norwegia.
–
Jest zwykłym człowiekiem, Olai – próbowałem przekonać samego siebie.
–
A ty? Ja? – pytał z uśmiechem bólu. – Czy my też jesteśmy normalni?
Odpowiedź
była oczywista: nie. A skoro tak, to oznaczało, że...
–
Petter ma... dar – wyszeptałem. – Ale jaki?
–
Nie wiem i przysięgam, że nie chcę wiedzieć – mówił z przejęciem, wzdychając
zaraz głębiej. – Ja nie pochodzę z Norwegii – wyznał nagle, ciągnąc nas na
swoje łóżko, abyśmy usiedli.
–
Francja? – zgadywałem, na co skinął głową.
–
Sargent to... – zawahał się, jakby ważył, czy warto mi to mówić. – Sargent to
ja. Moje imię. Już nieaktualne, ale kiedyś tak.
–
Masz w papierach w szkole je wpisane? Może dzięki temu on...
–
Nie, Remi. Sargent umarł wiele lat temu – zapewniał ze ściśniętym gardłem, aż
nagle pochylił się i schował twarz w dłoniach. – Petter nie miał prawa poznać
Sargenta, nie w żaden legalny sposób. Nie... naturalny sposób. Gdy na mnie
patrzy w ten jeden konkretny sposób, czuję, jakby wysysał całą moją duszę. To
możliwe? Słyszysz więcej, to możliwe?
Niemal
błagał, żebym mu uwierzył i zapewnił, nie że zwariował, mając takie odczucia
względem współlokatora. Nie znałem odpowiedzi na jego pytanie. Jasne, mógł mieć
dar. Ha! Z pewnością posiadał. Skoro ja i z pewnością Zoe posiadaliśmy,
najwidoczniej Olai także, to dlaczego i Pett by jakiegoś nie miał? Jednak nie
było nigdzie schematu, grup sklasyfikowanych jako „słyszący więcej" albo
„widzący twoje problemy", więc nie miałem pojęcia, czym dysponował Petter.
Kurwa, nie byliśmy w jakimś świecie superbohaterów, a czułem się, jakbym
rozmyślał i wariował jednocześnie. Gdyby ktoś z zewnątrz usłyszał, że w ogóle
brałem pod uwagę nadludzkie zdolności... Boże, zamknęliby mnie w pizdu.
Nic
dziwnego więc, że Olai błagał mnie o wiarę i potwierdzenie.
Nie tyle przyjaźnił się z Petterem, ile się go potwornie bał. Dlaczego więc ja
tego nie czułem? Tego, o czym on mówił.
–
Zwariowałem do reszty – szepnął do siebie, gdy zbyt długo nie odpowiadałem.
–
Nie, nie zwariowałeś – zapewniałem, zaciskając nasze złączone dłonie, aż na
mnie spojrzał. – Osobę... ponadprzeciętną trudno rozpoznać. W swoim życiu
poznałem dotychczas tylko jedną taką i była nią moja przyjaciółka.
–
Ach tak? – Uniósł nieco drwiąco brew, chociaż słyszałem, że znów trochę się
zląkł. Zignorowałem to na rzecz opowieści.
–
Zoe widziała... ludzkie wnętrze.
–
Co?
–
Nie dosłownie flaki, tylko coś jak problemy. Potrafi spojrzeć komuś wewnątrz
serca i widzi wtedy czyjeś zmartwienia. Nie dokładnie. Nie umiem tego wyjaśnić,
bo to nie ja mam ten dar. Na przykład mi w przeszłości, ciągle powtarzała, że
jest we mnie problem, który urośnie do wagi konfliktu. Miała rację. – Dotknąłem
klatki piersiowej, spuszczając wzrok. – Gdy wyjechałem na wakacje, okazało się,
że walczyłem z samym sobą. Martwiłem się swoją orientacją, a potem to wszystko
eskalowało i pojawił się konflikt. A dziś – spojrzałem na niego ze smutkiem,
który wyraźnie odczytał – już się przez to nie przyjaźnimy. Bo przestałem
ukrywać siebie i moje konflikty są realne.
–
Więc – zaczął niepewnie – widziała zarys tego, co może nadejść?
–
Można tak to nazwać.
–
Petter może mieć coś podobnego, tylko że działającego w drugą stronę? Widzieć
coś, co było i uczyniło cię takim?
Zamyśliłem
się. Nie wykluczałem tego, bo miało to szanse istnieć. Ale jak to miało
działać? Tego już nie potrafiłem pojąć. Wątpiłem też, aby sam zainteresowany mi
o tym tak otwarcie opowiedział, jak zrobiła to Zoe.
Z
jednej strony chciało mi się śmiać, że tak po prostu z dnia na dzień zacząłem
postrzegać świat jako magiczny. Aż strach było otwierać usta, żeby ktoś nie
chciał zamknąć cię w izolatce za zbyt wybujałą wyobraźnię. Nie mogłem jednak
zaprzeczyć, że byłem bardziej wyczulony, Zoe spostrzegawcza, Olai uczulony na
ludzi, a Petter... Dobre pytanie. Petter co?
Komentarze
Prześlij komentarz