Believe it Cz.43


Skrzyżowanie śmierci

|w domu Anji|

Nie mogłem zasnąć pierwszej nocy. To nie wynikało ze zmiany otoczenia tylko stresu związanego z odwiedzeniem Lindy kolejnego dnia. Kawał drogi mnie czekał, ale cały czas pocieszałem się, że miałem dokąd wrócić na święta. Od cioci Idy zdecydowanie bliżej miałem do rodzinnego domu, ale skoro taty tam już nie było, to nie widziałem sensu odwiedzenia tego budynku, który zionął pustkami. Jeszcze niepotrzebne tylko wpędziłoby mnie to w doła, w którym i tak tkwiłem.

O czwartej nad ranem miałem dość wiercenia się przy śpiącym spokojnie Olaiu, więc wstałem po cichu. Na kanapie w rogu pokoju dostrzegłem Pettera, który spał w czarnej bluzie i równie czarnych spodniach dresowych. Kaptur na głowie potęgował jego wtopienie się w tło, ale blada twarz idealnie się odcinała od mroku. Jego spanie z nami w pokoju okazało się zaskoczeniem, bo przecież miał dzielić sypialnię z Arianem. Albo więc młody go wyrzucił, albo to on od samego początku nie planował tam spać. Znając blondyna, obstawiałem drugą opcję. Nie zostawiłby mnie czy Olaia, jeśli istniała szansa dzielenia przestrzeni. Tym bardziej pozwoliłem sobie wyjść z pokoju, skoro w razie koszmaru Pett był na miejscu i mógł zainterweniować.

Byliśmy gotowi na ataki koszmarów. Olai zapowiedział, że przed snem – czy mu to się podobało, czy nie – chciał zażywać pół tabletki na otępienie. Truł się dla mnie, doceniałem to, ale to przecież żadne rozwiązanie. Faszerowanie się prochami tylko po to, aby nie robić wstydu w domu przyjaciółki twojego chłopaka. Jakież to okrutne.

Wszedłem do kuchni, aby spożyć pół szklanki wody z kranu. Liczyłem, że chociaż trochę ostudzi mój niepokój, ale szczerze? Nie podziałało. Poszedłem więc do salonu, gdzie stała już choinka, którą tak ubóstwiała Anja i Arian, więc tradycja ubierania drzewka w wigilię u nich nie istniała. Przełączyłem włącznik przedłużacza, a wszystkie cztery sznury światełek rozbłysnęły. Niektóre migały, inne uparcie wybrały świecenie stałe.

Mama lubiła kolorowe lampki, tata wolał maksymalnie dwuodcieniowe drzewko. Może wynikało to z jego problemu do granatowego, a może po prostu odstawali od siebie na tylu krokach, że tylko ślepy mały Kyle tego nie widział.

Usiadłem na podłodze i patrzyłem na powstałą harmonię, spójną całość. Zastanawiałem się nad wszystkim. Czy jeśli moje pojawienie się niczego nie naprawi, to czy mogło zepsuć? Czy zniszczyłbym wkroczeniem do obcego domu tamtejszą atmosferę świąteczną? Bałem się. Zawsze się czegoś bałem, ale ten strach przytłaczał wagą. Mama już mnie skreśliła, tata prawdopodobnie się nad tym zastanawiał. Wychodziło więc na to, że z biologicznej rodziny nie miałem już nikogo. Była ciocia Ida i Claus, Anja...ale to nie to samo.

Wybrałem się na tę wojnę z własnej upartości, więc teraz ponosiłem za to konsekwencję.

Usłyszałem ciche kroki, zanim jeszcze czyjeś szczupłe ramiona oplotły mnie od tyłu. Słodki zapach Anji, jej chłodny policzek przytknięty do mojego. Do oczu znów napłynęły mi łzy. Nikogo nie miałem prawa obudzić, nikt też nie krążył po domu, a jednak blondynka znalazła się przy mnie.

– Gwiazdo – szepnęła z ogromnym smutkiem, chociaż nie pojmowałem jego przyczyny. – Kocham cię, wiesz o tym, nie?

– Powinnaś mnie przekląć, Anja – wyznałem, siląc się na pewność, chociaż serce mi pękało. – Twoi rodzice nawet nie powinni mi odpowiadać. Wyrzekłem się ojca.

Zacieśniła uchwyt wokół moich ramion, gdy głos mnie zawiódł i nagle się załamał, a każde słowo piekło, gdy przechodziło przez gardło.

– Nie byli zachwyceni, nie będę ściemniać – przyznała, wbijając szpilki, na które zasłużyłem. – Na początku mama wręcz cię wyklęła i to tata ją uspokajał. Potem krzyczała, że gdybym ja tak ją potraktowała dla Castora, to przetrzepałaby mi tyłek i nie wpuściła do domu.

– Więc dlaczego? – spytałem, pozwalając łzy płynąć. – Czemu mnie pocieszała?

– Bo byli na kolacji u Rubena, Remi. – Zamarłem na te słowa. – Bo poznali Lindę i najwidoczniej powiedzieli sobie coś, co mamę odmieniło. Nie było mnie tutaj, więc nie wiem, co dokładnie się działo, ale wiem, że mój tata dalej jest tobą rozczarowany, a mama już ci wybaczyła całkowicie. Dlatego, skoro ona mówi, że wybaczą ci, to ja jej wierzę, gwiazdo. Moi stuknięci rodzice polubili Olaia i Pettera, więc wierzę, że twoja rodzinka też ich polubi. Po prostu... Boże, Remi, musisz gryźć się w język. Przestań już, dobra? – Odsunęła się i usiadła obok mnie, przyciągając kolana do klatki piersiowej. – Wiem, że nie zraniłbyś mnie, gdybyś nie czuł się osaczony. Wiem, bo poznałam tego samotnego chłopaka, którego zraniono i za cholerę nie chciał, aby ktoś inny tak się czuł.

– Anja – prosiłem z płaczem, ale ona pokręciła głową, skupiając się na choince.

– Ten chłopak ratował słabszych, samemu krzycząc w środku. Ten chłopak polubił Zoe, bo czuł, że to polepszy jego stosunki z Urlikiem. Ten chłopak w końcu pękł, gdy pojawiła się możliwość zrobienia czegoś dla siebie. – Spojrzała na mnie. Gdyby nie głos, twarz potwierdziłaby mi, że ona również płacze. – Ja wolałam się temu wszystkiemu przyglądać, zamiast go zdzielić i kazać przestać udawać szczęśliwego. Jeśli Olai sprawia, że jesteś szczęśliwy, to niech cały świat się pierdoli, nie? – zaśmiała się, ocierając policzki. – Teraz będę walczyć o przyjaciela, bo niech mnie chuj, kocham go i wierzę, że prawdziwy przyjaciel musi cię zrozumieć.

Przyciągnąłem ją do uścisku, a ona jak zawsze nie protestowała. Uczepiła się mnie i tak oboje wylewaliśmy stróżki łez na rzecz naszych trosk. Anja... ona też czuła się jak Urlik. Też chciała w końcu zobaczyć szczerą wersję mnie, a gdy już ją dostała, jako jedyna starała się ją akceptować i nie odsunęła się. Podejmowanie wyborów było ciężkie. Ranienie innych na rzecz własnego szczęścia takie było, ale czułem gdzieś w głębi, że ta walka by się opłaciła.

Siedzieliśmy przy choince dobrą godzinę, zanim zmógł nas sen i padliśmy wtuleni w siebie na kanapie. Dobrze mi zrobiła ta rozmowa, to zapewnienie o sukcesie. Chciałem wierzyć w to tak mocno, jak Anja i starałem się.

– Zacznę podejrzewać was o romans, jeśli jeszcze raz usłyszę, że się kochacie.

Otworzyłem niemrawo powieki, bo wcale nie czułem się wyspany. Wręcz przeciwnie, chciałem pospać jeszcze z parę godzin. Niestety głos Castora nad uchem mocno to utrudniał. Nawet Anja jęknęła z irytacją i machnęła dłonią, chcąc odgonić źródło tego wkurzającego dźwięku. Jej chłopak zbył to prychnięciem, ciągnąc ją za nadgarstek.

– Ała, kurwiu ty! – warknęła, spadając z kanapy.

– Anja, jeszcze raz przeklniesz w te święta, a wyrzucę cię na wycieraczkę! – odkrzyknęła ciocia z głębi domu.

Zacząłem się śmiać, bo mimo wszystko to był całkiem normalny poranek. Anja warcząca, ciocia karcąca, a zamiast Urlika to Castor był okrutnikiem, który nas budził. Chyba powinienem się cieszyć z grama pozytywnej energii po przebudzeniu. A jednak wolałem się przewrócić na drugi bok i wygodnie umościć na poduszce. Godzinka może dwie i byłbym w lepszej kondycji.

– Revo, Revo.

Otworzyłem gwałtownie powieki, dostrzegając przed sobą kucającego Pettera z szerokim szatańskim uśmiechem, podpierającego sobie głowę na dwóch dłoniach. To był akurat koszmar. Jego oczy aż skrzyły się psotnością, dlatego poderwałem się do siadu, zastając Anje dalej na podłodze, gdzie jej facet próbował ją podnieść.

– A chciałem zbudzić cię mokrym pocałunkiem – powiedział Petter celowo po angielsku, wstając i otrzepując spodnie. – Jakież rozczarowanie.

– Kto ci pozwolił pomyśleć, że byłaby to przyjemna pobudka?

– Nie miała taką być.

Syknąłem pod nosem, ku ucieszę pozostałej trójki, która miała niezły ubaw z tej wymiany zdań. Moja przyjaciółka miała lekkie worki pod oczami, a białka przekrwione, co sugerowało, że nie tak dawno temu je podrażniła łzami. Musiałem wyglądać podobnie lub nawet gorzej, a jednak nikt nie pytał, chociaż blondyn tak intensywnie wpatrywał się w moje oczy. Czy używał na mnie swojego daru i wertował to, co miało miejsce w tym pomieszczeniu? Chciałem znać jego możliwości, a z drugiej strony bezpieczniej było bez tej wiedzy. Przynajmniej dla mnie.

~*~

Przed dziesiątą zacząłem się szykować w podróż do domu Lindy. Ustaliłem, że jadę tylko z Olaiem, który nawet spojrzał na mnie krzywo, gdy tylko zasugerowałem mu pozostanie na miejscu.

– Oprócz Pettera nikogo tu nie znam. Wolę spędzić czas z tobą niż z nim.

Nie dziwiłem mu się gwoli ścisłości. Dziwiłem się za to Potterowi, że ten zdecydowanie zaprzeczył jeździe z nami. Zaczynałem poważnie martwić się o zdrowie i życie domowników pod naszą nieobecność.

Zarzuciłem sobie mały plecak na ramię, podobnie zrobił Olai, ruszający przodem do auta, jakby jak najszybciej chciał się ulotnić z tego miejsca. A potem zwrócił, gdy był już w połowie drogi do drzwi frontowych, aby przetrzepać mi kieszenie kurtki i wyjąć z niej kluczyki. Odszedł. Po prostu.

– Gwiazdo, wrócisz? – spytała, szczebiocząc. Podszedłem do niej i przytuliłem wymownie.

– Do ciebie zawsze, Anja.

– Pierwsze przedstawienie ukochanego rodzicom to trudny temat, ale Ruben jest spoko.

Odsunęliśmy się od siebie, więc mogła dostrzec moje zaskoczenie, bo zaśmiała się perliście. Ja natomiast zdałem sobie sprawę, że miała kurewską rację. Tata pierwszy raz poznawał oficjalnie kogoś tak ważnego dla mnie. Jasne, były w przeszłości dziewczyny, które mniej lub bardziej znał, ale to jednak zupełnie inny szczebel związków. Tak się uczyłem, eksperymentowałem i gówno wychodziło. Z Olaiem było poważniej, w końcu o niego toczyłem batalie z każdym naokoło.

A więc Olai nie miał za zadanie wkupić się w łaski ojca jako mój facet, ale musiał też przede wszystkim pomóc nam się pogodzić.

– O kurwa – szepnąłem po norwesku przerażony.

– Też tak mówiłem, gdy poznałem zawód ojca Anji – odpowiedział Castor po angielsku.

Przemknął obok nas z tacą babeczek, niosąc ją do kuchni z salonu, gdzie wcześniej stygły. Wyglądał poważnie, ale w głosie nie udało mu się zamaskować rozbawienia.

– A masz coś do ukrycia? – spytał w kuchni Claus, wydobywając z córki obok mnie salwę śmiechu.

– Tylko moje wielkie serce – odpowiedział mu bez krzty strachu.

– Chwila, skąd wiedział, co powiedziałem? – zwróciłem się zaskoczony do Anji. – Myślałem, że nie zna naszego języka.

– Sprzedałam mu smaczki. Przeklinanie chociażby.

Puściła mi oczko. Dla nikogo nie było problemu, aby poprzedniego dnia rozmawiać po angielsku, aby nie robić przykrości obcokrajowcowi. Nawet Pett czy Olai bez zbędnych pytań formułowali wypowiedzi w innym języku. Mnie to weszło w nawyk po odnowieniu kontaktu z Danem, ale ta dwójka stanowiła dla mnie miłą niespodziankę. Chociaż przyznać musiałem, że Arian jednak wolał norweski i rzadko coś mówił do chłopaka swojej siostry, a ten nie wydawał się tym faktem urażony. Chyba był między nimi konflikt, ale nikt nie raczył zwracać na to uwagi.

Wyszedłem z domu, zastając na werandzie znudzonego Pettera, który wpatrywał się przed siebie nieobecnym wzrokiem. Chciałem, naprawdę chciałem iść do auta i zapomnieć o tym szajbusie na pięć minut, ale mrowienie w kończynach mi nie pozwalało. Sugerowało wręcz, że mój nowy i dziwny przyjaciel chciał pogadać, a jedyną osobą, która wydawała się go rozumieć – może oprócz Anji – byłem ja.

Z westchnieniem stanąłem obok Pettera, kątem oka dostrzegając Olaia, który opierał się o drzwi od strony kierowcy. Jawny sygnał, że to on miał prowadzić.

– Revo, ukochany czeka przy rumaku – zakpił z pustką dobrze mi znaną. Aż miałem ochotę zawołać Anję, aby go otrzeźwiła.

– Pett, możesz jechać z nami – zaproponowałem.

– Obiecałem – przypomniał, wzdychając. – Nie zniszczę tego domu ani jego mieszkańców, gdy ty będziesz godził się z tatusiem.

– Po co w ogóle z nami jechałeś? – wypaliłem zirytowany. – Wierz lub nie, ale chcę traktować cię jak przyjaciela i czasem mam wrażenie, że ty też tego chcesz, a potem jesteś... – Wskazałem na niego gestem dłoni, na co uniósł kpiąco kącik ust, ale nie patrzył na mnie. – Jeśli masz teraz humorki, to nie było w ogóle się wtrącać w moje problemy.

Odwróciłem się, chcąc zejść po schodkach i szybko znaleźć się w przytulnym pudełku zwanym moim autem, gdzie nie pizgał zimny wiatr.

– Powiedziałeś, że pomożesz mi, gdy tylko zajdzie potrzeba – odezwał się.

Zatrzymałem się w połowie drogi po schodach. Powoli odwróciłem się do niego, ale ten wyglądał na dziwnie normalnego. Bez apatii, bez znudzenia. Raczej... jak wersja Pettera z dnia poprzedniego, ale ta bez dodatkowych humorów.

– Podtrzymuję.

– Właśnie mi pomagasz – stwierdził, przechylając na mnie twarz. – Nie zawsze świat kręci się wokół ciebie, Revo. Nie jestem tu dla ciebie czy Angel. Jestem tu, bo Cloud nie zna tego domu.

Wstrząsnął mną dreszcz, a mrowienie się nasiliło. Miałem rację. Potter faktycznie czuł się przygnieciony jakimś problemem i zadziwiająco łatwo mi o nim powiedział. Za łatwo jak na pierwszy raz. Jednak nie to mnie najbardziej martwiło.

Jego brat wrócił do kraju. Co tam kraju, wrócił do miasta!

– Czemu nie mówiłeś?

– Nie mam w zwyczaju się zwierzać. Miałem ochotę uciec, to uciekłem. A ty chyba nie masz prawa prawić mi morałów, czyż nie?

Był kpiący, wyzywający, ale wiedziałem, że to odruch obronny. Sam stosowałem go w chwilach, gdy ktoś naciskał na mnie za bardzo, a ja bałem się przyznać do strachu i słabości. To jeden z wielu momentów, gdy Pett celowo zadawał ból, aby odwrócić uwagę od samego siebie.

Powróciłem na ganek, co nieco go zdziwiło, ale starał się nie dać tego po sobie poznać. Na jego nieszczęście, przywykłem do tej wersji Pettera, która zawsze była obojętna, głodna i niezrównoważona. Teraz gdy potrafił się szczerze śmiać, wyglądać zdrowo i przede wszystkim okazywać uczucia, nie mógł dłużej zwodzić mnie w taki sposób. Nie na długo w każdym razie.

– Ani się waż – ostrzegł, hamując mój odruch podejścia jeszcze bliżej. – Jak mnie dotkniesz, połamię ci wszystkie kości, Revo.

– W porządku. – Uśmiechnąłem się, poprawiając plecak. – A ty jak jeszcze raz zagrozisz mi pocałunkiem przez sen, wypierdolę wszystkie przekąski z twojej szafki nocnej.

W tych niebieskich tęczówkach nagle zobaczyłem przebłysk wyzwania. Chciał sprawdzić, czy naprawdę bym to zrobił. Och, z pewnością chciał sprawdzić. Uśmiechnąłem się pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Zostawiałem moją przyjaciółkę i jej rodzinę z prawdziwym świrem, ale nie pozostawało mi nic innego, jak mu zaufać. Zresztą poniekąd ufałem. Pett może i był niezrównoważony, ale robił to dla tych, na których mu zależało. Jeśli ukrywał się przed bratem, to też na własnych zasadach. Nie prosząc.

Rzuciłem swój plecak na tylne siedzenie, samemu sadowiąc się na miejscu pasażera z przodu. Przełożyłem pas i zapiąłem go, czemu towarzyszyło podwójne kliknięcie, bo Olai zapiał swój w tym samym czasie. Trzymał dłoń na kierownicy, ale wzrok miał skupiony na Petterze, samemu niezbyt rozumiejąc jego powód zostania. Pomachał nam z ganku, a potem wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– On coś knuje – stwierdził ponuro Olai. – Jesteś pewien, że zostawiać go tu...

– Tak – wciąłem się, odwracając na niego twarz. – Polubił Anję, a ona jego. Jeśli ktoś miałby stłamsić jego charakter, to tylko ona. Sam zresztą widziałeś.

Skinął głową, budząc silnik w pojeździe. Gdy samochód się rozgrzewał, ustawiłem w nawigacji adres Lindy i szybko się okazało, że czekała nas solidna godzina drogi. Żaden z towarzyszących mi chłopaków nie kwestionował mojej głupoty odnośnie wyjazdu z Oslo na przedmieścia, a potem powrotu w stronę stolicy, gdzie mieszkał teraz tata. Nadkładaliśmy drogi. Mogłem się domyślać, jaki był powód braku narzekań ze strony blondyna, w końcu korzystał na ucieczce z centrum, ale Olaia? Podziwiałem jego stoicki spokój.

– Co jest? – spytał, marszcząc brwi i zerkając na mnie przelotnie.

Musiał wyczuć w końcu moje natarczywe wgapianie się w jego osobę, aż pewnie odczuwał dyskomfort.

– Znasz sytuację rodziną Petta? – zagaiłem ostrożnie, aby przypadkiem nie zdradzić się ze swoimi spostrzeżeniami.

– Coś tam wiem – odpowiedział wymijająco, zerkając w boczne lusterko, gdy chciał wymijać inne auto na jezdni. – Ale głównie z opowieści Bjørna.

– A o jego rodzeństwie coś słyszałeś?

– Cloudzie? – Znów na mnie zerknął. – Najwięcej. Często odbierałem pocztę spod drzwi, gdzie były listy zaadresowane od jednego Stamnesa do drugiego. Petterowi nieziemską przyjemność sprawiało gromadzenie tych listów, a potem robienie z nich ogniska za domem.

– Czytał je?

– Nigdy – podkreślił twardo, jakby trochę go to dziwiło, ale tak nie do końca.

I to by było na tyle z naszej dyskusji na temat wspólnego przyjaciela. Cisza między mną i Olaiem nigdy nie była problemem, wręcz przeciwnie, traktowaliśmy ją z wdzięcznością i ulgą. Chłopak nie podchodził od osób wylewnych ani ja do takich nie miałem blisko. W ogóle odnosiłem wrażenie, jakby każdy wokół mnie musiał mieć jakiś problem z sobą lub otoczeniem, bo bez tego byśmy się nie rozumieli. Problemy innych były moimi problemami, żyłem nimi i przez to traciłem siły do wstawania każdego dnia lub do zasypiania. Potrzebowałem zapychaczy, jakichś przyjemniejszych informacji o bliskich, a nie tylko tych, że są molestowani, wyśmiewani lub atakowani.

– Wiem, że Pett zmusił cię do przyjazdu, ale i tak dziękuję, że nie wyżywasz się za to na mnie – powiedziałem, gdy GPS niebezpiecznie skracał trasę. – Co prawda nadal nie wiem, jak poradzimy sobie we dwójkę z ojcem i moim konfliktem z nim, ale... to i tak pocieszające.

– Jeśli się nie pogodzicie, będę zirytowany – ostrzegł, już będąc w takim stanie. – Przyjaciół można zmieniać, ale rodzinę zawsze ma się jedną.

– To nie fair, że tak mówisz.

– Bo? – Uniósł brwi z drwiną.

– Bo ty też nie dogadujesz się ze swoimi.

Otworzył na chwilę usta, zaraz zamykając je szczelnie, aż naprężył się mięsień szczęki. Zdenerwowałem go, ale wiedziałem, że mam rację.

– Dogadywałem się z rodziną. Kiedyś. Gdy żył Royce. – Znieruchomiałem w fotelu, bo słowa wychodziły z niego jakby z wyrzutem. Do mnie. – Po jego śmierci, moi rodzice również odeszli. Straciłem ogrom ludzi, bo bałem się wszystkiego wokół. Jeśli myślisz, że nie znam wagi konfliktu z najbliższymi, to jesteś w egoistycznym błędzie. – Ruszył z kopyta, gdy tylko światła się zmieniły. – Chłopaka straciłem, bo nie mogłem o nas głośno mówić, a rodziców straciłem, bo dałem im wiarę w tę wersję siebie, której nie mogłem ostatecznie znieść. I – zaśmiał się z ironią – niech mnie szlag, gotów byłem poślubić pannę, dać im wnuki, aby tylko wszystko było według normy. I co z tego mam, camarade? Nienawiść Boga, duszę na ramieniu, śmierć niewinnych w koszmarach. Śmierć, pieprzonego, Sargenta!

Był tak wściekły, że myślałem o najbliższym skrzyżowaniu jak o skrzyżowaniu śmierci. W moich oczach już nie kontrolował bezpieczeństwa wokół nas, jechał po prostu na łeb na szyję, byle tylko wyładować swoją złość. Mógłbym go prosić o zjazd, zażycie leku, ale byłem przekonany, że przed snem wziął połówkę, a Pett wcześniej zabraniał mi dawać za dużo leków.

Panikowałem o siebie, ale przede wszystkim o życia innych, którzy mogli brać udział w wypadku z mojej winy.

A było jednak nie rozmawiać podczas drogi...



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty