Believe it Cz.44


Czas pokaże

|w domu|

Po brawurowej jeździe stanęliśmy pod domem macochy szybciej, niż się tego spodziewałem. GPS wkurzająco obwieszczał, że jesteśmy u celu, a ja nie mogłem puścić fotela, tak bardzo wciąż byłem przejęty. Olai dalej kipiał złością, bo sapał tak głośno, jakby to nie auto nas doprowadziło do jednorodzinnego domu, a szaleńczy bieg kierowcy. Wszystkie alarmy w moim ciele biły, żebym tylko się nie odzywał i przypadkiem go nie zapalił od nowa. Nawet proste zasugerowanie zażycia leku wydawało się stąpaniem po rozżarzonych węglach.

Po tylu wspólnych mile spędzonych chwilach i uśmiechach dałem się omamić czarem tej relacji. Zapomniałem, że Olai był chodzącą bombą, która w każdych chwili mogła zacząć głośno tykać, aż w końcu wybuchnąć. Zapomniałem, na co się godziłem i co mi wszyscy odradzali. Nie odradzali chorego chłopaka, tylko niebezpiecznego chłopaka. Takiego, który za przesolony obiad mógł cię skatować.

Potrząsnąłem gwałtownie głową, aby wyzbyć się tych dzikich myśli, bo to do niczego nie prowadziło. Olai by tego nie zrobił, nie mnie ani nikomu bliskiemu. To, że miał napady agresji, było wynikiem problemów, z którymi walczył. Nie jego wina, więc obwinianie to najgorsze, co mogli robić inni. W tym i ja. Mieliśmy wejść do domu macochy, mieliśmy przekonać ich do Olaia, ale po jego wybuchu i ewidentnej furii, którą emanował, nie dało się tak po prostu kogoś oszukać, że wszystko gra i buczy. Nie terapeutki i tym bardziej nie mojego ojca, który również słyszał emocje innych. Odbierał ich kolorami, odbierał prawdziwą naturę.

I co miałem w takim przypadku zrobić? Jaki sens był w ogóle odwiedzania taty?

Podskoczyłem na fotelu, gdy Olai gwałtownie się poruszył i jeszcze agresywniej uderzył w kierownicę, warcząc przekleństwo. Trudno określić, na co lub kogo był zły akurat w tej chwili.

Jak Petter radził sobie z wybuchami Olaia?

Mówił do niego po francusku.

Przede wszystkim jednak stawał z nim na równi, nie cofał i nie bał, aż w końcu zastraszał i wygrywał. Miałem postąpić tak samo? Problem nie polegał na tym, że nie potrafiłem być chujem – w sumie nie potrafiłem – a na tym, że nie znałem francuskiego nawet w strzępach, a tym bardziej nie potrafiłem zagrozić czymś ukochanemu. To przeczyło się z moją naturą altruisty, z której każdy się nabijał.

Wziąłem uspokajający oddech, wmawiając sobie niemal na siłę spokój. Oderwałem powoli dłonie od siedziska, a potem zerkać zacząłem na kierowcę, który przyłożył czoło do dłoni na kierownicy. Oddychał ciszej i spokojniej, to udało mi się wyłapać, dopiero gdy uciszyłem własne walenie serca.

Uniosłem dłoń i z całą pewnością, na którą było mnie stać, umieściłem ją na udzie tamtego. Wzdrygnął się, jak zawsze w nieoczekiwanych chwilach bliskości, ale nic nie powiedział. Rozluźnił się odczuwalnie, gdy ściskałem skórę pod materiałem szarych spodni.

– W powrotnej ja kieruję – zadecydowałem cicho, co wywołało parsknięcie i drżenie jego ramion.

– Chcesz powiedzieć, że nie wierzysz w moje zdolności kierowania?

W jego głosie tańczył żal i histeryczne chwytanie się jakiegoś tematu, który mógł go rozluźnić. Żal jednak nie pochodził w stosunku do mnie i moich słów, to pochodziło bardziej z niego. Czuł się winny. Nie, żeby nie był, ale powinienem sam bardziej uważać podczas takiej jazdy i nie paplać na poważne tematy. Nauczka na przyszłość. Na szczęście pierwsza gorzka lekcja nie przyszła z tragicznymi konsekwencjami i to się liczyło.

– Powiedzieć ci, jak bardzo mamy utrudnione zadanie? – Odwrócił na mnie twarz. Dostrzegłem w jego oczach zrezygnowanie i zmęczenie. – Mój tata też słyszy, więc... Nie mogło być za łatwo.

– Tęsknie za Petterem, wracajmy – ożywił się głupkowato, ale ja zdążyłem wyjąć kluczyk. Pomachałem nim przed jego zbolałą miną. – Będzie beznadziejnie. To był koszmarny pomysł, a ja dałem się wciągnąć w grę Pettera. Wejdź sam, ja będę czekał nawet do nocy w aucie albo znajdę hotel i–

– Olai! – uniosłem rozbawiony głos. Zaskakująco szybko przeszliśmy z nerwów i strachu do żartu i zmęczenia. – Wchodzimy tam razem, już nie ma odwrotu.

Skłamałbym, mówiąc, że rozumiałem Olaia i jego historię. Jego sytuacja przypominała mi Pettera, bo obaj ewidentnie jeszcze sporą część trzymali dla siebie. Mogłem czekać, aż jeden i drugi będą gotowi się nimi podzielić, ale brakowało mi pewności, czy kiedykolwiek do tego by doszło bez przymusu.

Wyszliśmy z samochodu, ale wcale skutki sytuacji z trasy nas nie ominęły. Miałem nogi jak z waty, trzęsły mi się, gdy tylko opierał się na nich ciężar ciała, dlatego podtrzymałem się auta i modliłem, aby Olai niczego nie dostrzegł. Ten zaś, gdy zjawił się obok mnie, wydawał się znów spięty, o czym mogła świadczyć dość wyraźnie zaciśnięta szczęka i spoglądanie na dom, jakby czekała tam go katorga. Cóż, być może czekała, ale nas obu w takim przypadku.

Odzyskując pełną władzę nad kończynami, zacząłem nimi przebierać i kierować się do domu. Nasze plecaki tkwiły wciąż w pojeździe, ale nie były nam do niczego na razie potrzebne. Przecież chodziło głównie o spotkanie na kilka godzin, szczerą rozmowę i być może dopiero potem pomyśleniu o jakimś noclegu. Wciąż brałem pod uwagę – zwłaszcza po wybuchu rudego – że nie czekała na nas miła atmosfera i spijanie sobie z dzióbków, a widok naprężonego i dalej złego Olaia tylko przeczucie potęgował. Starał się opanować, ochłonąć, ale chyba to nie było takie łatwe, a ja plułem sobie w brodę, że o tym zapomniałem. O takiej wersji Olaia. To nie była bajka, gdzie po zaczęciu się ze sobą umawiać, ukochany staje się nagle najnormalniejszym chłopakiem.

Dotknąłem jego dłoni i splotłem ze sobą nasze palce, zwracając tym samym jego uwagę. Patrzył zaskoczony to na dłonie, to w moje oczy.

– Jak poczujesz się źle, wyjdź. Jak będziesz chciał zażyć lek, mów. Idziemy tam razem i razem wyjdziemy, jasne?

– Nie mogę wziąć leku, Remi – powiedział ze strachem. – Jeśli bym zażył, nie mógłbym z nimi rozmawiać bez drzemki lub, przy dobrych wiatrach, godzinnego siedzenia i patrzenia się w podłogę bez celu. Lek to ostateczność i zaserwujesz mi ją, gdy nie będzie wyjścia.

– Przed czy po rzuceniu się na ojca? – zażartowałem w dość nieumiejętny sposób, bo prawie dostałem w odpowiedzi połamane palce, gdy chłopak zacisnął dłoń. – Ałć.

Gwałtownie mnie puścił i odskoczył. Zły i smutny jednocześnie.

– Dlaczego ja się w ogóle zgodziłem na ten związek? – spytał sam siebie z przerażeniem. – To pojebane.

– Wcale nie, Olai – zacząłem panikować, robiąc krok w jego stronę, ale ten się znów cofnął. – Musimy wszystko przepracować i damy radę, ale ważne jest zaufanie.

– Jak można mi ufać? – Wskazał dłonią na siebie. – Jestem nieobliczalny, sam nie potrafię przewidzieć, w jakiej chwili cię całuję, a w jakiej mam ochotę cię uderzyć.

– Miewasz takie ochoty? – spytałem ze ściśniętym gardłem. Tego się nie spodziewałem.

– Remi – jęknął zrozpaczony – jak możesz nie zdawać sobie z tego sprawy? Miałeś nie–

– Remi?!

Odwróciłem się gwałtownie w stronę drzwi wraz z Olaiem, bo właśnie w nich dostrzegłem Kristin z psem, najwidoczniej szykującą się do spaceru. Takim sposobem zostało wszystko przypieczętowane, a my właśnie spieraliśmy się o to, czy warto było tkwić w popieprzonej relacji. Cudowny sobie moment moja siostra wybrała.

– H-Hej – przywitałem się niemrawo, wciąż będąc oszołomionym konwersacją.

Zatrzaskując drzwi, młoda podbiegła do nas z psem na smyczy u nogi i wpadając na mnie w niedźwiedzim uścisku. Serio, zapomniałem, jak ta nastolatka potrafiła zaskoczyć na każdym kroku.

– Przyjechałeś na święta? Jezu, jak ja się cieszę! – Odsunęła się z szerokim uśmiechem i jeszcze większą radością w głosie. Dostrzegłem na jej zębach różowy aparat. Aż zrobiło mi się miło, że chociaż jedna z trzech osób się cieszyła. – Och, a ty to... No nie gadaj, że udało ci się go zdobyć!

Pisnęła, chrząknęła, a potem przybrała poważną minę, gdy patrzyła na mojego towarzysza, który akurat w tej chwili przybrał najbardziej skamieniałą pozę, jaką mógł. Chyba przerażało go, że młoda i jego będzie chciała objąć.

– Jestem Kristin, młodsza siostra Remiego. Opowiadał o tobie ostatnio.

– Opowiadał, że próbuje mnie zdobyć? – spytał, przechylając śmiesznie głowę i patrząc na mnie, jakbym miał czuć się winny. Nie czułem.

– I to jak! – zaśmiała się. – Och, wchodźcie do środka, ja muszę iść z Lalalu, ale mama i wujo są w domu. Ale się jaram, Olai, pogadamy, jak wrócę!

Odbiegła szybko z psem, ale miałem wrażenie, że ten pośpiech nie wynikał z pilnej potrzeby zwierzęcia, tylko naglącej chęci powrotu do domu przez nastolatkę. Zacząłem się śmiać, łącząc to z miną chłopaka, który wyraźnie prosił mnie niemo, abyśmy jednak zawrócili i spędzili święta z wkurzającym Petterem.

– Nic z tego, kochanie. Idziemy.

Złapałem go dziarsko za dłoń, czując przypływ pozytywnej energii, a to wszystko dzięki krótkiej rozmowie z siostrą. Wszystko się mogło nie udać, ale najgorsze jednak okazało się w tym wszystkim to, że Olai mógł chcieć nagle zerwać, bo ja nie dostrzegałem wagi jego problemu. Kristin miała rację, zdobyłem go, bo dał się zdobyć. Transakcja wiązana zakończona powodzeniem.

Zapukałem do oszklonych drzwi, bo w końcu to nie był mój dom, nie mogłem tak po prostu wejść. Doszedł nas głośny krzyk nadchodzące Lindy. Zanim jeszcze drzwi się otworzyły lub nawet pani domu do nich zdążyła się zbliżyć, Olai położył gwałtownie wolną dłoń na moim karku i przyciągnął mnie do mocnego pocałunku. Nie dał mi czasu na reakcję, w zasadzie spotkanie naszych ust polegało na kilkusekundowej bliskości, aby potem wszystko wróciło do poprzedniej pozycji, pozostawiając mnie w oszołomieniu. Może wcale się to nie wydarzyło i mi się zdawało? Za szybko i za mało czasu na spytanie, bo Linda już witała nas z szokiem na twarzy.

– O mój... – mruknęła, mierząc mnie i Olaia, a potem uśmiechając się nieco sztucznie. – Witajcie.

– Cześć, Lindo – przywitałem się, gdy Olai zrobił to trochę bardziej sztywno. – Możemy wejść?

– Jasne.

Przepuściła nas w przejściu, gdzie mogliśmy zdjąć nasze odzienia i powiesić je na wieszakach. Zzuliśmy też buty, aby nie brudzić w cholernie czystym domu. Tak czystym, że w tych białych kaflach na ziemi mogłem się przejrzeć. Słowo daję, lustra były niepotrzebne. Co jednak rzucało się na dzień dobry to to, że staliśmy w przedsionku, z którego prowadziły kolejne drzwi do wnętrza domu i te, którymi weszliśmy, do wyjścia.

Zrobiło się trochę sztywno, bo Linda spoglądała na Olaia jakoś dziwnie, a ten kurczył się w sobie, co musiało być widoczne dla niej na pierwszy rzut oka. Chciałem go ratować, ale i nie chciałem. Kobieta nie zaprosiła nas do wnętrza, a to była jasna żółta lampka, która świeciła ostrzegawczo. Wkurzała mnie.

– Tak, przywiozłem tego, dla którego porzuciłem wtedy ojca – przyznałem z wyrachowaniem, na co oboje zareagowali uniesionymi brwiami. – Lindo, to Olai mój chłopak – spojrzałem na niego wymownie. – Olai, to nowa partnerka mojego taty.

– Przepraszam, że bez zapowiedzi, ale nie mogłem dłużej znieść smutku Remiego z mojego powodu. Chciałbym w jego imieniu przeprosić pani partnera.

Rozdziawiłem usta, za to te należące do Lindy rozciągnęły się w pogodnym uśmiechu. Nie wierzyłem w absurd sytuacji. Ja tu chciałem dać mu do zrozumienia, że nie miałem zamiaru się poddawać w jego sprawie, a ten tak mnie bezczelnie wystawił i to przed kim! To podchodziło pod zdradę, która jakimś cudem rozbiła bańkę napięcia między naszą trójką.

– Jesteś bardzo odpowiedzialny – stwierdziła, kiwając aprobująco głowa. – Ruben to uparty gad, więc nie będziesz miał łatwo.

– Więc masz to po ojcu? – spytał od niechcenia, ale doskonale słyszałem ten przytyk.

– O tak, po nim mam, żeby zatruwać życie osobie, którą sobie upatrzę. Poznasz starszą wersję mnie, tylko że tamta cię nie lubi.

– Czyli będzie właściwie się zachowywać do sytuacji – odbił, zaplatając ramiona. Na chwilę obaj zapomnieliśmy o gapiach. – Powinieneś wziąć przykład.

– Sorry, tę cechę elgiebete mam po matce – odparłem kąśliwie. – Upartość w kwestii gejostwa więc mam po nich obu. Och, a wybuchowość po babce podobno. W skrócie: nie, nie pozwolę ci zerwać, Olai, nawet gdybyś fundował nam takie jazdy raz dziennie.

Pogroziłem mu z palcem wyciągniętym w jego stronę. Popatrzył to na niego, to na moją twarz, a potem pokręcił głową.

– Ty też powinieneś się leczyć.

– Chłopcy, może pójdziemy–

– Remi?

Już chciałem otwierać usta, aby odgryźć się jakoś chłopakowi i zignorować Lindę, ale wtedy usłyszałem niedowierzający głos mojego ojca. Spojrzałem za kobietę, która również się odwróciła i patrzyła z uśmiechem na tatę, stojącego w drugich drzwiach. Podszedł pewnym krokiem, stając u jej boku i mierząc mojego partnera dziwnym wzrokiem.

Zaczęło się najgorsze.

– Tato... – odezwałem się niepewnie, skupiając jego uwagę na sobie. Miał dziwnie hardy wyraz twarz jak na niego. – Przyjechałem z Olaiem, żeby–

– Żeby powiedzieć, że pański syn to skończony idiota i powinien iść się leczyć – wyprzedził mnie Olai, szokując wszystkich. – Proszę wybaczyć moją zuchwałość, ale popieram pańską nieufność względem mnie. Każdy normalny człowiek powinien się trzymać ode mnie z daleka, ale nie Remi. – Posłał mi miażdżące spojrzenie. – Jestem chory i miewam napady złości, a on wtedy zjawia się i podaje mi leki, chociaż go o to nie prosiłem.

– Olai! – syknąłem ostrzegawczo, bo nasze przekomarzanki powinny się skończyć w chwili, gdy wkroczył do korytarza ojciec.

– Dlatego przepraszam w jego i swoim imieniu, że się przeze mnie pokłóciliście, bo z całą pewnością, nie jestem wart rozłamu czyjejś rodziny.

Zapadła długa cisza. Linda spoglądała zaciekawiona na Rubena, ten z niedowierzaniem patrzył w oczy Olaia, który tym samym mu odpowiedział, a ja? A ja nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Poczułem się jak skarcone dziecko i to przez kogo? Własnego faceta! Może chciał zaskarbić sobie tym zachowaniem plusy u taty, ale zdecydowanie ranił przy okazji mnie.

– Skoro wiesz, że jesteś nieodpowiedni, dlaczego zgodziłeś się z nim trzymać? – spytał nagle mój ojciec, przybierając jak na niego oskarżycielski ton.

– Ruben – upomniała go, łapiąc za przedramię. – Powinniśmy usiąść i porozmawiać, a nie stać w progu. To niegrzeczne zachowanie.

– Chcę znać odpowiedź teraz – oznajmił surowo, nie odrywając oczu od gościa.

Poczułem piekącą wściekłość wewnątrz mnie. Nie byłem pieprzoną piłką, którą można było przerzucać z rąk do rąk. Miałem uczucia i własny rozum. Takie pytania, takie wymiany zdań były po prostu nie na miejscu przy osobie, którą się do tego stopnia chamsko obgadywało.

Popchnąłem Olaia, przez co zachwiał się i zrobił krok w bok, wyglądając jednocześnie na zaskoczonego moim nagłym ruchem. Zresztą tata też nie omieszkał tego pokazać. Ja za to wskazałem na swoje usta, gdy tłamsiłem w sobie wściekłość maksymalnie, jak mogłem.

– Spójrz na moje usta i wsłuchaj się w to, co mówię, tato. Kocham Olaia i nie interesuje mnie niczyja akceptacja w tej sprawie. To moja decyzja z kim sypiam, z kim się wiążę, na jak długo i z jakiego powodu. Olai przyjechał tu faktycznie przeprosić za moją kłótnię z tobą i ostre słowa, ale ja mam zamiar pokazywać mu, że nie kłamałem, gdy mówiłem mu, że chcę z nim być na poważnie. Jedyne, czego nie chcę, to kłócić się z tobą, tato, bo wiesz, że cię kocham – zszedłem z tonu, gdy wszystkie emocje nagle wyparowały i pojawił się smutek. – Ale nie ukrywam, że brak twojego zrozumienia mnie boli i nie jest łatwo nie myśleć o tobie każdego dnia.

– Nie no, dosyć tego – zagrzmiała Linda, patrząc na Rubena ze złością. – Natychmiast idź do salonu z Remim, a Olai idzie ze mną do kuchni przygotować coś do picia. A niech któryś samiec alfa się przeciwstawi w moim domu, to wam pokażę dopiero, czym jest złość kobiety. Ruchy!

Zaczęła klaskać, wydobywając ze mnie chęć śmiania się. Wyglądała jak perfekcyjna pani domu, która miała po dziurki w nosie stania w korytarzu, gdy mogłaby pić ciepłą kawkę w fotelu i słuchać naszych zwierzeń. Nie śmiałem się sprzeciwiać, o dziwo Olai także. Poszedł za wskazówkami brunetki, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Było mi przykro, ale musiałem skupić się najpierw na ojcu, żeby potem walczyć o związek. Wszystko po kolei, powtarzałem. Małymi kroczkami.

Przeszliśmy wszyscy tą drugą parę drzwi, rozstając się na skrzyżowaniu. Linda i Olai poszli na prawo, gdzie widziałem ładnie zastawiony stół, a my z tatą na lewo. Wchodząc za nim do pomieszczenia zwanego salonem, doznałem szoku. W tym domu było znacznie więcej miejsca niż w moim pierwszym za czasów pełnej rodziny. Oprócz sof i wypasionego sprzętu nagłaśniającego znalazło się też miejsce na piłkarzyki. A i tak oprócz tego cała ściana była zastawiona regałami po brzegi wypełnionymi książkami. Pomiędzy nimi wisiał staromodny zegar, głośno odliczający sekundy. Na prawo zaraz był ładny kominek, a przy nim podniszczały fotel. Chyba moja wizja Lindy z kubkiem kawy w fotelu wcale nie była taka bezpodstawna.

– Siadaj, synu – zarządził tata, więc wróciłem na ziemię.

Ruben już zajmował miejsce na beżowej sofie, przy której stał tablet graficzny. Musiał wcześniej rysować w ten sposób, może do pracy. Zająłem miejsce obok niego, tym razem nie bojąc się zmniejszyć dzielący nas dystans. Przyjechałem naprawiać, nie okazywać złość. Słabo mi szło, ale próbowałem.

– A więc się zeszliście – stwierdził, bawiąc się swoim zegarkiem na nadgarstku. Denerwował się. – I przyjechaliście tutaj razem.

– Miałem sam, ale Olai chciał przyjechać i po prostu ci się pokazać – wspomniałem szybko, aby nie brał wszystkich jego słów na poważnie. – Olai to odpowiedzialny człowiek, zawsze stara się myśleć i potem działać. Jego choroba uniemożliwia mu to w kryzysowych chwilach, ale to nie jego wina, tato, i ty dobrze o tym wiesz.

– Wiem – przyznał zrezygnowany, patrząc mi nagle w oczy. Też miał dość kłótni. – Ale przeraża mnie, jak łatwo nas poróżnił.

– To nie jego wina – naciskałem uparcie. – Wina leży we mnie. Wcześniej nie sprawiałem ci problemów, ale wcześniej o nic nie musiałem walczyć. A teraz przede wszystkim chcę walczyć o chłopaka, na którym mi bardzo zależy. Może ci się nie podobać, masz prawo, ale błagam cię, postaraj się chociaż mi zaufać.

– Wiesz, że ci ufam – wtrącił zirytowany. – Ufam, ale po prostu martwię, że świat cię zawiedzie.

– Zawiódł, gdy mama oznajmiła, że od nas odchodzi – wypaliłem, pozbawiając ojca tchu. Nie taki miałem cel, więc chwyciłem jego nerwową dłoń, która wciąż skubała zegarek. – Nie możesz mnie wiecznie trzymać pod kloszem, tato. Jestem dorosły czy mi się to podoba, czy nie. Chcesz się kłócić za każdym razem, gdy podejmuję zbyt śmiałe dla ciebie kroki?

– Jasne, że nie – odparł, przykładając swoją drugą dłoń na nasze od góry, a mnie coś zaczęło mrowić. – Pod twoją nieobecność dużo rozmawiałem z innymi o różnych punktach widzenia. Większość osób uważa, że za bardzo się wtrącam w twoje decyzje, nawet jeśli ty jesteś zbyt wybuchowy w ich obronie. Nie powiem, że nie sprawiłeś mi ogromnego smutku, ale zaczynam rozumieć, dlaczego się tak zachowujesz. Wybuchowy po babce, szczery i żądny przygód po matce, a po mnie wyczulony na problemy innych. Tylko tak z tysiąc razy bardziej.

Poklepał nas po dłoniach, unosząc wzrok i uśmiechając się szeroko. Pod tym wszystkim kryło się coś, co mnie szokowało. Naprawdę tata się poddał. Nie chciał już kłócić, kwestionować, czy dawać do zrozumienia, że nie tego po mnie oczekiwał. Mówił takim tonem, z takim spokojem, że niemal mnie to dusiło. Oczywiście, że to ja przesadzałem z odtrącaniem go i z byciem agresywnym w swoich postanowieniach, obaj to wiedzieliśmy. A jednak to tata pierwszy skapitulował i po prostu uniósł dłonie, abym mógł robić, co zechcę.

Coś we mnie pękło, chciałem – nie, musiałem go przytulić. Wyrwałem więc dłoń z uścisku i oplotłem tatę ramionami tak ciasno, że chyba groziło uduszeniem, a ten tylko się śmiał, klepiąc mnie po plecach.

– Jestem najgorszym synem, będę palił się w piekle za wszystkie złe słowa i myśli o tobie i mamie – mówiłem łamliwym głosem. – Kocham was i doskonale rozumiem mamę i jej ból, gdy najbliżsi nie potrafią nas zrozumieć, tylko z nami walczą.

– Synu – przywoływał mnie stanowczo, ale nie skończyłem.

– Olai i Petter nie mają takich rodziców, jakich mam ja – zaszlochałem, zaciskając powieki. – Ich nigdy nie zrozumieją, nieważne jak pozytywne wybory podejmą w swoim życiu. Albo nigdy nie będą wystarczający dobrzy w ich oczach. A ty i mama zawsze mnie wspieraliście, dawaliście wszystko... Proszę, nie musisz się ze mną zawsze zgadzać, możesz mówić swoje obawy i własne zdanie, ale nigdy nie patrz na mnie tak, jakbyś zgadzał się na wszystko tylko po to, abym już był dawnym Remim.

– Na litość boską, synu. – Jego uścisk również się wzmocnił. – Nie ma rodzin idealnych. Nasze kłótnie są nowością, zwłaszcza ich rozmiar, ale dzięki nim widzę, jak szybko stałeś się samodzielny i odpowiedzialny. Jak nie dasz sobie w kasze dmuchać, jak silny jesteś. Jestem smutny, ale nie dlatego, że zgadzam się z tobą dla świętego spokoju. Jestem smutny, bo mój synek nie jest już małym dzieckiem.

– Kocham cię, tato i żadna kłótnia ani odmienne zdania tego nie zmienią.

– I vice versa, synu. Wszyscy pomogli mi zrozumieć inne spojrzenie na twój wiek i wreszcie zaczynam rozumieć, na jak świetnego chłopaka wyrosłeś. Nawet z tym cholernym temperamentem babki.

Zacząłem się histerycznie śmiać przez łzy, podobnie zresztą tata.

– Zaczynam coraz bardziej żałować, że nigdy jej nie poznałem i nie poznam. – Odsunąłem się, a tata z czułością otarł moje policzki. Jego własne były suche, ale oczy ewidentnie miał zaszklone.

– Wierz mi, ja też. Może mimo konfliktu z matką i mną, z takim wnukiem miałaby ciekawą starość.

– Albo zmarłaby z mojego powodu na wylew.

– Nie możemy śmiać się ze śmierci! – skarcił mnie, chociaż słyszalnie sam odczuł rozbawienie. – No dobrze, ona i tak nie żyje.

Wybuchnąłem śmiechem. To abstrakcja, siedzenie z tatą, śmianie się ze zmarłej babki, podczas gdy w kuchni Olai rozmawiał z Lindą. Oczekiwałem wszystkiego, wyzwisk, kolejnej agresywnej wymiany zdań, a może nawet niewpuszczenia nas przez panią domu. A jednak się udało. Byliśmy tutaj, tata się szczerze uśmiechał i cieszył, żartował nawet, a Olai jeszcze nie dostał napadu.

Jeszcze.

– Remi! Błagam, powiedzcie, że jeszcze jest! – krzyczała Kristin od korytarza.

Lalalu od razu nadrobił stracony czas i gdy zjawił się na skrzyżowaniu, zajrzał szybko do salonu i podreptał do mnie. Wskoczył na moje uda, jakby był małym pieskiem, a nie wielkim masywnym niedźwiedziem.

– Jezu Chryste – jęknąłem, a tata zaczął się śmiać, klepiąc psisko.

– Dobry pies.

– Słucham?! – jęknąłem, próbując go zrzucić, ale tylko jego jęzor znalazł moją twarz i zaczął intensywnie ją pieścić. – Lalalu, litości.

– O, jesteś – ucieszyła się Kristin, wołając szybko psa z mojego ciała na wpół złamanego. Ten grzecznie zszedł, strzepał się i podreptał do kuchni najpewniej. – A gdzie Olai?

– Myślę, że twoja mama wzięła go w obroty – odparł tata z dziwną satysfakcją w głosie.

– Czyli tak naprawdę on od początku miał mieć pod górkę z nią? – spytałem, siadając i strzepując sierść.

– Synu, czy ja kiedyś byłem niemiły dla twoich znajomych?

– Mam zadzwonić do Urlika czy to pytanie retoryczne jednak?

Mierzyliśmy się spojrzeniami, aż nie wytrzymał i pokręcił głową. Nastolatka w tym czasie zdążyła usadowić się w fotelu obok mnie i przypatrywała się nam z uśmiechem. Chyba jeszcze nie była gotowa zacząć rozmowy albo nie wiedziała, który temat poruszyć przy Rubenie.

– Słyszałem... – zaczął niepewnie, więc skupiłem się na nim. – Słyszałem, że z Zoe nadal jesteś skłócony?

– I to się nie zmieni – oznajmiłem, co nieco go zaskoczyło. – Nie patrz tak na mnie, po prostu z nią nie mogliśmy się dogadać. Urlik i Anja to zaakceptowali, Olai tylko się puszy.

– Trochę się nie dziwię – przyznał. – Zoe zawsze umiała cię do pionu postawić.

– Wypraszam sobie. Ona lubiła się ze mną kłócić.

– A to nie to samo? – Uniósł wyzywająco brew. – Podziwiam ją za tak umiejętne dyskusje z tobą. Ja po jednej miałem dość.

– Życzę jej dobrze. Sam na pewno miałeś znajomych, z którymi po latach się rozstałeś.

– Każdy miał – przyznał, kładąc mi dłoń na ramieniu. Zaczął być poważny. – Ale czy na pewno chcesz tego?

– Czas pokaże.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty