Believe it Cz.44
Po
brawurowej jeździe stanęliśmy pod domem macochy szybciej, niż się tego
spodziewałem. GPS wkurzająco obwieszczał, że jesteśmy u celu, a ja nie mogłem
puścić fotela, tak bardzo wciąż byłem przejęty. Olai dalej kipiał złością, bo
sapał tak głośno, jakby to nie auto nas doprowadziło do jednorodzinnego domu, a
szaleńczy bieg kierowcy. Wszystkie alarmy w moim ciele biły, żebym tylko się
nie odzywał i przypadkiem go nie zapalił od nowa. Nawet proste zasugerowanie
zażycia leku wydawało się stąpaniem po rozżarzonych węglach.
Po
tylu wspólnych mile spędzonych chwilach i uśmiechach dałem się omamić czarem
tej relacji. Zapomniałem, że Olai był chodzącą bombą, która w każdych chwili
mogła zacząć głośno tykać, aż w końcu wybuchnąć. Zapomniałem, na co się
godziłem i co mi wszyscy odradzali. Nie odradzali chorego chłopaka, tylko
niebezpiecznego chłopaka. Takiego, który za przesolony obiad mógł cię skatować.
Potrząsnąłem
gwałtownie głową, aby wyzbyć się tych dzikich myśli, bo to do niczego nie
prowadziło. Olai by tego nie zrobił, nie mnie ani nikomu bliskiemu. To, że miał
napady agresji, było wynikiem problemów, z którymi walczył. Nie jego wina, więc
obwinianie to najgorsze, co mogli robić inni. W tym i ja. Mieliśmy wejść do
domu macochy, mieliśmy przekonać ich do Olaia, ale po jego wybuchu i ewidentnej
furii, którą emanował, nie dało się tak po prostu kogoś oszukać, że wszystko
gra i buczy. Nie terapeutki i tym bardziej nie mojego ojca, który również
słyszał emocje innych. Odbierał ich kolorami, odbierał prawdziwą naturę.
I
co miałem w takim przypadku zrobić? Jaki sens był w ogóle odwiedzania taty?
Podskoczyłem
na fotelu, gdy Olai gwałtownie się poruszył i jeszcze agresywniej uderzył w
kierownicę, warcząc przekleństwo. Trudno określić, na co lub kogo był zły
akurat w tej chwili.
Jak
Petter radził sobie z wybuchami Olaia?
Mówił
do niego po francusku.
Przede
wszystkim jednak stawał z nim na równi, nie cofał i nie bał, aż w końcu
zastraszał i wygrywał. Miałem postąpić tak samo? Problem nie polegał na tym, że
nie potrafiłem być chujem – w sumie nie potrafiłem – a na tym, że nie znałem
francuskiego nawet w strzępach, a tym bardziej nie potrafiłem zagrozić czymś
ukochanemu. To przeczyło się z moją naturą altruisty, z której każdy się
nabijał.
Wziąłem
uspokajający oddech, wmawiając sobie niemal na siłę spokój. Oderwałem powoli
dłonie od siedziska, a potem zerkać zacząłem na kierowcę, który przyłożył czoło
do dłoni na kierownicy. Oddychał ciszej i spokojniej, to udało mi się wyłapać,
dopiero gdy uciszyłem własne walenie serca.
Uniosłem
dłoń i z całą pewnością, na którą było mnie stać, umieściłem ją na udzie
tamtego. Wzdrygnął się, jak zawsze w nieoczekiwanych chwilach bliskości, ale
nic nie powiedział. Rozluźnił się odczuwalnie, gdy ściskałem skórę pod
materiałem szarych spodni.
–
W powrotnej ja kieruję – zadecydowałem cicho, co wywołało parsknięcie i drżenie
jego ramion.
–
Chcesz powiedzieć, że nie wierzysz w moje zdolności kierowania?
W
jego głosie tańczył żal i histeryczne chwytanie się jakiegoś tematu, który mógł
go rozluźnić. Żal jednak nie pochodził w stosunku do mnie i moich słów, to
pochodziło bardziej z niego. Czuł się winny. Nie, żeby nie był, ale powinienem
sam bardziej uważać podczas takiej jazdy i nie paplać na poważne tematy.
Nauczka na przyszłość. Na szczęście pierwsza gorzka lekcja nie przyszła z
tragicznymi konsekwencjami i to się liczyło.
–
Powiedzieć ci, jak bardzo mamy utrudnione zadanie? – Odwrócił na mnie twarz.
Dostrzegłem w jego oczach zrezygnowanie i zmęczenie. – Mój tata też słyszy,
więc... Nie mogło być za łatwo.
–
Tęsknie za Petterem, wracajmy – ożywił się głupkowato, ale ja zdążyłem wyjąć
kluczyk. Pomachałem nim przed jego zbolałą miną. – Będzie beznadziejnie. To był
koszmarny pomysł, a ja dałem się wciągnąć w grę Pettera. Wejdź sam, ja będę
czekał nawet do nocy w aucie albo znajdę hotel i–
–
Olai! – uniosłem rozbawiony głos. Zaskakująco szybko przeszliśmy z nerwów i
strachu do żartu i zmęczenia. – Wchodzimy tam razem, już nie ma odwrotu.
Skłamałbym,
mówiąc, że rozumiałem Olaia i jego historię. Jego sytuacja przypominała mi
Pettera, bo obaj ewidentnie jeszcze sporą część trzymali dla siebie. Mogłem
czekać, aż jeden i drugi będą gotowi się nimi podzielić, ale brakowało mi
pewności, czy kiedykolwiek do tego by doszło bez przymusu.
Wyszliśmy
z samochodu, ale wcale skutki sytuacji z trasy nas nie ominęły. Miałem nogi jak
z waty, trzęsły mi się, gdy tylko opierał się na nich ciężar ciała, dlatego
podtrzymałem się auta i modliłem, aby Olai niczego nie dostrzegł. Ten zaś, gdy
zjawił się obok mnie, wydawał się znów spięty, o czym mogła świadczyć dość wyraźnie
zaciśnięta szczęka i spoglądanie na dom, jakby czekała tam go katorga. Cóż, być
może czekała, ale nas obu w takim przypadku.
Odzyskując
pełną władzę nad kończynami, zacząłem nimi przebierać i kierować się do domu.
Nasze plecaki tkwiły wciąż w pojeździe, ale nie były nam do niczego na razie
potrzebne. Przecież chodziło głównie o spotkanie na kilka godzin, szczerą
rozmowę i być może dopiero potem pomyśleniu o jakimś noclegu. Wciąż brałem pod
uwagę – zwłaszcza po wybuchu rudego – że nie czekała na nas miła atmosfera i
spijanie sobie z dzióbków, a widok naprężonego i dalej złego Olaia tylko
przeczucie potęgował. Starał się opanować, ochłonąć, ale chyba to nie było
takie łatwe, a ja plułem sobie w brodę, że o tym zapomniałem. O takiej wersji
Olaia. To nie była bajka, gdzie po zaczęciu się ze sobą umawiać, ukochany staje
się nagle najnormalniejszym chłopakiem.
Dotknąłem
jego dłoni i splotłem ze sobą nasze palce, zwracając tym samym jego uwagę.
Patrzył zaskoczony to na dłonie, to w moje oczy.
–
Jak poczujesz się źle, wyjdź. Jak będziesz chciał zażyć lek, mów. Idziemy tam
razem i razem wyjdziemy, jasne?
–
Nie mogę wziąć leku, Remi – powiedział ze strachem. – Jeśli bym zażył, nie
mógłbym z nimi rozmawiać bez drzemki lub, przy dobrych wiatrach, godzinnego
siedzenia i patrzenia się w podłogę bez celu. Lek to ostateczność i zaserwujesz
mi ją, gdy nie będzie wyjścia.
–
Przed czy po rzuceniu się na ojca? – zażartowałem w dość nieumiejętny sposób,
bo prawie dostałem w odpowiedzi połamane palce, gdy chłopak zacisnął dłoń. –
Ałć.
Gwałtownie
mnie puścił i odskoczył. Zły i smutny jednocześnie.
–
Dlaczego ja się w ogóle zgodziłem na ten związek? – spytał sam siebie z
przerażeniem. – To pojebane.
–
Wcale nie, Olai – zacząłem panikować, robiąc krok w jego stronę, ale ten się znów
cofnął. – Musimy wszystko przepracować i damy radę, ale ważne jest zaufanie.
–
Jak można mi ufać? – Wskazał dłonią na siebie. – Jestem nieobliczalny, sam nie
potrafię przewidzieć, w jakiej chwili cię całuję, a w jakiej mam ochotę cię
uderzyć.
–
Miewasz takie ochoty? – spytałem ze ściśniętym gardłem. Tego się nie
spodziewałem.
–
Remi – jęknął zrozpaczony – jak możesz nie zdawać sobie z tego sprawy? Miałeś
nie–
–
Remi?!
Odwróciłem
się gwałtownie w stronę drzwi wraz z Olaiem, bo właśnie w nich dostrzegłem
Kristin z psem, najwidoczniej szykującą się do spaceru. Takim sposobem zostało
wszystko przypieczętowane, a my właśnie spieraliśmy się o to, czy warto było
tkwić w popieprzonej relacji. Cudowny sobie moment moja siostra wybrała.
–
H-Hej – przywitałem się niemrawo, wciąż będąc oszołomionym konwersacją.
Zatrzaskując
drzwi, młoda podbiegła do nas z psem na smyczy u nogi i wpadając na mnie w
niedźwiedzim uścisku. Serio, zapomniałem, jak ta nastolatka potrafiła zaskoczyć
na każdym kroku.
–
Przyjechałeś na święta? Jezu, jak ja się cieszę! – Odsunęła się z szerokim
uśmiechem i jeszcze większą radością w głosie. Dostrzegłem na jej zębach różowy
aparat. Aż zrobiło mi się miło, że chociaż jedna z trzech osób się cieszyła. –
Och, a ty to... No nie gadaj, że udało ci się go zdobyć!
Pisnęła,
chrząknęła, a potem przybrała poważną minę, gdy patrzyła na mojego towarzysza,
który akurat w tej chwili przybrał najbardziej skamieniałą pozę, jaką mógł.
Chyba przerażało go, że młoda i jego będzie chciała objąć.
–
Jestem Kristin, młodsza siostra Remiego. Opowiadał o tobie ostatnio.
–
Opowiadał, że próbuje mnie zdobyć? – spytał, przechylając śmiesznie głowę i
patrząc na mnie, jakbym miał czuć się winny. Nie czułem.
–
I to jak! – zaśmiała się. – Och, wchodźcie do środka, ja muszę iść z Lalalu,
ale mama i wujo są w domu. Ale się jaram, Olai, pogadamy, jak wrócę!
Odbiegła
szybko z psem, ale miałem wrażenie, że ten pośpiech nie wynikał z pilnej
potrzeby zwierzęcia, tylko naglącej chęci powrotu do domu przez nastolatkę.
Zacząłem się śmiać, łącząc to z miną chłopaka, który wyraźnie prosił mnie
niemo, abyśmy jednak zawrócili i spędzili święta z wkurzającym Petterem.
–
Nic z tego, kochanie. Idziemy.
Złapałem
go dziarsko za dłoń, czując przypływ pozytywnej energii, a to wszystko dzięki
krótkiej rozmowie z siostrą. Wszystko się mogło nie udać, ale najgorsze jednak
okazało się w tym wszystkim to, że Olai mógł chcieć nagle zerwać, bo ja nie
dostrzegałem wagi jego problemu. Kristin miała rację, zdobyłem go, bo dał się
zdobyć. Transakcja wiązana zakończona powodzeniem.
Zapukałem
do oszklonych drzwi, bo w końcu to nie był mój dom, nie mogłem tak po prostu
wejść. Doszedł nas głośny krzyk nadchodzące Lindy. Zanim jeszcze drzwi się
otworzyły lub nawet pani domu do nich zdążyła się zbliżyć, Olai położył gwałtownie
wolną dłoń na moim karku i przyciągnął mnie do mocnego pocałunku. Nie dał mi
czasu na reakcję, w zasadzie spotkanie naszych ust polegało na kilkusekundowej
bliskości, aby potem wszystko wróciło do poprzedniej pozycji, pozostawiając
mnie w oszołomieniu. Może wcale się to nie wydarzyło i mi się zdawało? Za
szybko i za mało czasu na spytanie, bo Linda już witała nas z szokiem na
twarzy.
–
O mój... – mruknęła, mierząc mnie i Olaia, a potem uśmiechając się nieco
sztucznie. – Witajcie.
–
Cześć, Lindo – przywitałem się, gdy Olai zrobił to trochę bardziej sztywno. –
Możemy wejść?
–
Jasne.
Przepuściła
nas w przejściu, gdzie mogliśmy zdjąć nasze odzienia i powiesić je na
wieszakach. Zzuliśmy też buty, aby nie brudzić w cholernie czystym domu. Tak
czystym, że w tych białych kaflach na ziemi mogłem się przejrzeć. Słowo daję,
lustra były niepotrzebne. Co jednak rzucało się na dzień dobry to to, że
staliśmy w przedsionku, z którego prowadziły kolejne drzwi do wnętrza domu i
te, którymi weszliśmy, do wyjścia.
Zrobiło
się trochę sztywno, bo Linda spoglądała na Olaia jakoś dziwnie, a ten kurczył
się w sobie, co musiało być widoczne dla niej na pierwszy rzut oka. Chciałem go
ratować, ale i nie chciałem. Kobieta nie zaprosiła nas do wnętrza, a to była jasna
żółta lampka, która świeciła ostrzegawczo. Wkurzała mnie.
–
Tak, przywiozłem tego, dla którego porzuciłem wtedy ojca – przyznałem z
wyrachowaniem, na co oboje zareagowali uniesionymi brwiami. – Lindo, to Olai
mój chłopak – spojrzałem na niego wymownie. – Olai, to nowa partnerka mojego
taty.
–
Przepraszam, że bez zapowiedzi, ale nie mogłem dłużej znieść smutku Remiego z
mojego powodu. Chciałbym w jego imieniu przeprosić pani partnera.
Rozdziawiłem
usta, za to te należące do Lindy rozciągnęły się w pogodnym uśmiechu. Nie
wierzyłem w absurd sytuacji. Ja tu chciałem dać mu do zrozumienia, że nie
miałem zamiaru się poddawać w jego sprawie, a ten tak mnie bezczelnie wystawił
i to przed kim! To podchodziło pod zdradę, która jakimś cudem rozbiła bańkę
napięcia między naszą trójką.
–
Jesteś bardzo odpowiedzialny – stwierdziła, kiwając aprobująco głowa. – Ruben
to uparty gad, więc nie będziesz miał łatwo.
–
Więc masz to po ojcu? – spytał od niechcenia, ale doskonale słyszałem ten
przytyk.
–
O tak, po nim mam, żeby zatruwać życie osobie, którą sobie upatrzę. Poznasz
starszą wersję mnie, tylko że tamta cię nie lubi.
–
Czyli będzie właściwie się zachowywać do sytuacji – odbił, zaplatając ramiona.
Na chwilę obaj zapomnieliśmy o gapiach. – Powinieneś wziąć przykład.
–
Sorry, tę cechę elgiebete mam po matce – odparłem kąśliwie. – Upartość w
kwestii gejostwa więc mam po nich obu. Och, a wybuchowość po babce podobno. W
skrócie: nie, nie pozwolę ci zerwać, Olai, nawet gdybyś fundował nam takie
jazdy raz dziennie.
Pogroziłem
mu z palcem wyciągniętym w jego stronę. Popatrzył to na niego, to na moją
twarz, a potem pokręcił głową.
–
Ty też powinieneś się leczyć.
–
Chłopcy, może pójdziemy–
–
Remi?
Już
chciałem otwierać usta, aby odgryźć się jakoś chłopakowi i zignorować Lindę, ale
wtedy usłyszałem niedowierzający głos mojego ojca. Spojrzałem za kobietę, która
również się odwróciła i patrzyła z uśmiechem na tatę, stojącego w drugich
drzwiach. Podszedł pewnym krokiem, stając u jej boku i mierząc mojego partnera
dziwnym wzrokiem.
Zaczęło
się najgorsze.
–
Tato... – odezwałem się niepewnie, skupiając jego uwagę na sobie. Miał dziwnie
hardy wyraz twarz jak na niego. – Przyjechałem z Olaiem, żeby–
–
Żeby powiedzieć, że pański syn to skończony idiota i powinien iść się leczyć –
wyprzedził mnie Olai, szokując wszystkich. – Proszę wybaczyć moją zuchwałość,
ale popieram pańską nieufność względem mnie. Każdy normalny człowiek powinien
się trzymać ode mnie z daleka, ale nie Remi. – Posłał mi miażdżące spojrzenie.
– Jestem chory i miewam napady złości, a on wtedy zjawia się i podaje mi leki,
chociaż go o to nie prosiłem.
–
Olai! – syknąłem ostrzegawczo, bo nasze przekomarzanki powinny się skończyć w
chwili, gdy wkroczył do korytarza ojciec.
–
Dlatego przepraszam w jego i swoim imieniu, że się przeze mnie pokłóciliście,
bo z całą pewnością, nie jestem wart rozłamu czyjejś rodziny.
Zapadła
długa cisza. Linda spoglądała zaciekawiona na Rubena, ten z niedowierzaniem
patrzył w oczy Olaia, który tym samym mu odpowiedział, a ja? A ja nie miałem
pojęcia, co ze sobą zrobić. Poczułem się jak skarcone dziecko i to przez kogo?
Własnego faceta! Może chciał zaskarbić sobie tym zachowaniem plusy u taty, ale
zdecydowanie ranił przy okazji mnie.
–
Skoro wiesz, że jesteś nieodpowiedni, dlaczego zgodziłeś się z nim trzymać? –
spytał nagle mój ojciec, przybierając jak na niego oskarżycielski ton.
–
Ruben – upomniała go, łapiąc za przedramię. – Powinniśmy usiąść i porozmawiać,
a nie stać w progu. To niegrzeczne zachowanie.
–
Chcę znać odpowiedź teraz – oznajmił surowo, nie odrywając oczu od gościa.
Poczułem
piekącą wściekłość wewnątrz mnie. Nie byłem pieprzoną piłką, którą można było
przerzucać z rąk do rąk. Miałem uczucia i własny rozum. Takie pytania, takie
wymiany zdań były po prostu nie na miejscu przy osobie, którą się do tego
stopnia chamsko obgadywało.
Popchnąłem
Olaia, przez co zachwiał się i zrobił krok w bok, wyglądając jednocześnie na
zaskoczonego moim nagłym ruchem. Zresztą tata też nie omieszkał tego pokazać.
Ja za to wskazałem na swoje usta, gdy tłamsiłem w sobie wściekłość maksymalnie,
jak mogłem.
–
Spójrz na moje usta i wsłuchaj się w to, co mówię, tato. Kocham Olaia i nie
interesuje mnie niczyja akceptacja w tej sprawie. To moja decyzja z kim sypiam,
z kim się wiążę, na jak długo i z jakiego powodu. Olai przyjechał tu faktycznie
przeprosić za moją kłótnię z tobą i ostre słowa, ale ja mam zamiar pokazywać
mu, że nie kłamałem, gdy mówiłem mu, że chcę z nim być na poważnie. Jedyne,
czego nie chcę, to kłócić się z tobą, tato, bo wiesz, że cię kocham – zszedłem
z tonu, gdy wszystkie emocje nagle wyparowały i pojawił się smutek. – Ale nie
ukrywam, że brak twojego zrozumienia mnie boli i nie jest łatwo nie myśleć o
tobie każdego dnia.
–
Nie no, dosyć tego – zagrzmiała Linda, patrząc na Rubena ze złością. –
Natychmiast idź do salonu z Remim, a Olai idzie ze mną do kuchni przygotować
coś do picia. A niech któryś samiec alfa się przeciwstawi w moim domu, to wam
pokażę dopiero, czym jest złość kobiety. Ruchy!
Zaczęła
klaskać, wydobywając ze mnie chęć śmiania się. Wyglądała jak perfekcyjna pani
domu, która miała po dziurki w nosie stania w korytarzu, gdy mogłaby pić ciepłą
kawkę w fotelu i słuchać naszych zwierzeń. Nie śmiałem się sprzeciwiać, o dziwo
Olai także. Poszedł za wskazówkami brunetki, nie zaszczycając mnie nawet
spojrzeniem. Było mi przykro, ale musiałem skupić się najpierw na ojcu, żeby
potem walczyć o związek. Wszystko po kolei, powtarzałem. Małymi kroczkami.
Przeszliśmy
wszyscy tą drugą parę drzwi, rozstając się na skrzyżowaniu. Linda i Olai poszli
na prawo, gdzie widziałem ładnie zastawiony stół, a my z tatą na lewo. Wchodząc
za nim do pomieszczenia zwanego salonem, doznałem szoku. W tym domu było
znacznie więcej miejsca niż w moim pierwszym za czasów pełnej rodziny. Oprócz
sof i wypasionego sprzętu nagłaśniającego znalazło się też miejsce na
piłkarzyki. A i tak oprócz tego cała ściana była zastawiona regałami po brzegi
wypełnionymi książkami. Pomiędzy nimi wisiał staromodny zegar, głośno
odliczający sekundy. Na prawo zaraz był ładny kominek, a przy nim podniszczały
fotel. Chyba moja wizja Lindy z kubkiem kawy w fotelu wcale nie była taka
bezpodstawna.
–
Siadaj, synu – zarządził tata, więc wróciłem na ziemię.
Ruben
już zajmował miejsce na beżowej sofie, przy której stał tablet graficzny.
Musiał wcześniej rysować w ten sposób, może do pracy. Zająłem miejsce obok
niego, tym razem nie bojąc się zmniejszyć dzielący nas dystans. Przyjechałem
naprawiać, nie okazywać złość. Słabo mi szło, ale próbowałem.
–
A więc się zeszliście – stwierdził, bawiąc się swoim zegarkiem na nadgarstku.
Denerwował się. – I przyjechaliście tutaj razem.
–
Miałem sam, ale Olai chciał przyjechać i po prostu ci się pokazać – wspomniałem
szybko, aby nie brał wszystkich jego słów na poważnie. – Olai to odpowiedzialny
człowiek, zawsze stara się myśleć i potem działać. Jego choroba uniemożliwia mu
to w kryzysowych chwilach, ale to nie jego wina, tato, i ty dobrze o tym wiesz.
–
Wiem – przyznał zrezygnowany, patrząc mi nagle w oczy. Też miał dość kłótni. –
Ale przeraża mnie, jak łatwo nas poróżnił.
–
To nie jego wina – naciskałem uparcie. – Wina leży we mnie. Wcześniej nie
sprawiałem ci problemów, ale wcześniej o nic nie musiałem walczyć. A teraz
przede wszystkim chcę walczyć o chłopaka, na którym mi bardzo zależy. Może ci
się nie podobać, masz prawo, ale błagam cię, postaraj się chociaż mi zaufać.
–
Wiesz, że ci ufam – wtrącił zirytowany. – Ufam, ale po prostu martwię, że świat
cię zawiedzie.
–
Zawiódł, gdy mama oznajmiła, że od nas odchodzi – wypaliłem, pozbawiając ojca
tchu. Nie taki miałem cel, więc chwyciłem jego nerwową dłoń, która wciąż
skubała zegarek. – Nie możesz mnie wiecznie trzymać pod kloszem, tato. Jestem
dorosły czy mi się to podoba, czy nie. Chcesz się kłócić za każdym razem, gdy
podejmuję zbyt śmiałe dla ciebie kroki?
–
Jasne, że nie – odparł, przykładając swoją drugą dłoń na nasze od góry, a mnie
coś zaczęło mrowić. – Pod twoją nieobecność dużo rozmawiałem z innymi o różnych
punktach widzenia. Większość osób uważa, że za bardzo się wtrącam w twoje
decyzje, nawet jeśli ty jesteś zbyt wybuchowy w ich obronie. Nie powiem, że nie
sprawiłeś mi ogromnego smutku, ale zaczynam rozumieć, dlaczego się tak
zachowujesz. Wybuchowy po babce, szczery i żądny przygód po matce, a po mnie
wyczulony na problemy innych. Tylko tak z tysiąc razy bardziej.
Poklepał
nas po dłoniach, unosząc wzrok i uśmiechając się szeroko. Pod tym wszystkim
kryło się coś, co mnie szokowało. Naprawdę tata się poddał. Nie
chciał już kłócić, kwestionować, czy dawać do zrozumienia, że nie tego po mnie
oczekiwał. Mówił takim tonem, z takim spokojem, że niemal mnie to dusiło.
Oczywiście, że to ja przesadzałem z odtrącaniem go i z byciem agresywnym w
swoich postanowieniach, obaj to wiedzieliśmy. A jednak to tata pierwszy
skapitulował i po prostu uniósł dłonie, abym mógł robić, co zechcę.
Coś
we mnie pękło, chciałem – nie, musiałem go przytulić. Wyrwałem więc dłoń z
uścisku i oplotłem tatę ramionami tak ciasno, że chyba groziło uduszeniem, a
ten tylko się śmiał, klepiąc mnie po plecach.
–
Jestem najgorszym synem, będę palił się w piekle za wszystkie złe słowa i myśli
o tobie i mamie – mówiłem łamliwym głosem. – Kocham was i doskonale rozumiem
mamę i jej ból, gdy najbliżsi nie potrafią nas zrozumieć, tylko z nami walczą.
–
Synu – przywoływał mnie stanowczo, ale nie skończyłem.
–
Olai i Petter nie mają takich rodziców, jakich mam ja – zaszlochałem,
zaciskając powieki. – Ich nigdy nie zrozumieją, nieważne jak pozytywne wybory
podejmą w swoim życiu. Albo nigdy nie będą wystarczający dobrzy w ich oczach. A
ty i mama zawsze mnie wspieraliście, dawaliście wszystko... Proszę, nie musisz
się ze mną zawsze zgadzać, możesz mówić swoje obawy i własne zdanie, ale nigdy
nie patrz na mnie tak, jakbyś zgadzał się na wszystko tylko po to, abym już był
dawnym Remim.
–
Na litość boską, synu. – Jego uścisk również się wzmocnił. – Nie ma rodzin
idealnych. Nasze kłótnie są nowością, zwłaszcza ich rozmiar, ale dzięki nim
widzę, jak szybko stałeś się samodzielny i odpowiedzialny. Jak nie dasz sobie w
kasze dmuchać, jak silny jesteś. Jestem smutny, ale nie dlatego, że zgadzam się
z tobą dla świętego spokoju. Jestem smutny, bo mój synek nie jest już małym
dzieckiem.
–
Kocham cię, tato i żadna kłótnia ani odmienne zdania tego nie zmienią.
–
I vice versa, synu. Wszyscy pomogli mi zrozumieć inne spojrzenie na twój wiek i
wreszcie zaczynam rozumieć, na jak świetnego chłopaka wyrosłeś. Nawet z tym
cholernym temperamentem babki.
Zacząłem
się histerycznie śmiać przez łzy, podobnie zresztą tata.
–
Zaczynam coraz bardziej żałować, że nigdy jej nie poznałem i nie poznam. –
Odsunąłem się, a tata z czułością otarł moje policzki. Jego własne były suche,
ale oczy ewidentnie miał zaszklone.
–
Wierz mi, ja też. Może mimo konfliktu z matką i mną, z takim wnukiem miałaby
ciekawą starość.
–
Albo zmarłaby z mojego powodu na wylew.
–
Nie możemy śmiać się ze śmierci! – skarcił mnie, chociaż słyszalnie sam odczuł
rozbawienie. – No dobrze, ona i tak nie żyje.
Wybuchnąłem
śmiechem. To abstrakcja, siedzenie z tatą, śmianie się ze zmarłej babki,
podczas gdy w kuchni Olai rozmawiał z Lindą. Oczekiwałem wszystkiego, wyzwisk,
kolejnej agresywnej wymiany zdań, a może nawet niewpuszczenia nas przez panią
domu. A jednak się udało. Byliśmy tutaj, tata się szczerze uśmiechał i cieszył,
żartował nawet, a Olai jeszcze nie dostał napadu.
Jeszcze.
–
Remi! Błagam, powiedzcie, że jeszcze jest! – krzyczała Kristin od korytarza.
Lalalu
od razu nadrobił stracony czas i gdy zjawił się na skrzyżowaniu, zajrzał szybko
do salonu i podreptał do mnie. Wskoczył na moje uda, jakby był małym pieskiem,
a nie wielkim masywnym niedźwiedziem.
–
Jezu Chryste – jęknąłem, a tata zaczął się śmiać, klepiąc psisko.
–
Dobry pies.
–
Słucham?! – jęknąłem, próbując go zrzucić, ale tylko jego jęzor znalazł moją
twarz i zaczął intensywnie ją pieścić. – Lalalu, litości.
–
O, jesteś – ucieszyła się Kristin, wołając szybko psa z mojego ciała na wpół
złamanego. Ten grzecznie zszedł, strzepał się i podreptał do kuchni najpewniej.
– A gdzie Olai?
–
Myślę, że twoja mama wzięła go w obroty – odparł tata z dziwną satysfakcją w
głosie.
–
Czyli tak naprawdę on od początku miał mieć pod górkę z nią? – spytałem,
siadając i strzepując sierść.
–
Synu, czy ja kiedyś byłem niemiły dla twoich znajomych?
–
Mam zadzwonić do Urlika czy to pytanie retoryczne jednak?
Mierzyliśmy
się spojrzeniami, aż nie wytrzymał i pokręcił głową. Nastolatka w tym czasie
zdążyła usadowić się w fotelu obok mnie i przypatrywała się nam z uśmiechem.
Chyba jeszcze nie była gotowa zacząć rozmowy albo nie wiedziała, który temat
poruszyć przy Rubenie.
–
Słyszałem... – zaczął niepewnie, więc skupiłem się na nim. – Słyszałem, że z
Zoe nadal jesteś skłócony?
–
I to się nie zmieni – oznajmiłem, co nieco go zaskoczyło. – Nie patrz tak na
mnie, po prostu z nią nie mogliśmy się dogadać. Urlik i Anja to zaakceptowali,
Olai tylko się puszy.
–
Trochę się nie dziwię – przyznał. – Zoe zawsze umiała cię do pionu postawić.
–
Wypraszam sobie. Ona lubiła się ze mną kłócić.
–
A to nie to samo? – Uniósł wyzywająco brew. – Podziwiam ją za tak umiejętne
dyskusje z tobą. Ja po jednej miałem dość.
–
Życzę jej dobrze. Sam na pewno miałeś znajomych, z którymi po latach się
rozstałeś.
–
Każdy miał – przyznał, kładąc mi dłoń na ramieniu. Zaczął być poważny. – Ale
czy na pewno chcesz tego?
–
Czas pokaże.
Komentarze
Prześlij komentarz