Believe it Cz.48
Ciężko
mi było zostawić Olaia samego w domu, gdy cała grupa zbierała się do wyjścia.
Gdyby nie ramię Hectora, spokój w głosie Pettera, pewnie bym zrezygnował z
hucznego świętowania na rzecz tego kameralnego z własnym chłopakiem. A tak
rudzielec pocałował mnie krótko i życzył udanej imprezy. Tor uznał to za
idealną okazję do szarpnięcia nami do wyjścia. Petter też nie omieszkał zjechać
dłonią na moje pośladki, gdzie zaraz na niego syknąłem, a on tylko przyspieszył
kroku, wyprzedzając nas z wytkniętym językiem.
–
Pieprzony zbok – mruknąłem, samemu się uśmiechając.
Zawitaliśmy
na tłocznej sali koło dwudziestej drugiej. Wszyscy już się rozkręcili i trudno
było określić, czy to przypadkiem nie zasługa przemyconego alkoholu, którego
tak mieli wypatrywać opiekunowie. Nawet zauważyłem znajome twarze z wydziału.
Mój ukochany wykładowca Andrew stał z kubeczkiem ponczu i
dyskutował z wykładowczynią fakultetu z angielskiego, panią Grace. Nie powiem,
miło było ich zobaczyć. Nieco dalej dostrzegłem Loli z Theklą i jakimiś
dziewczynami. Żwawo dyskutowały, śmiały się i wyglądały na wstawione lub może
to zasługa tańców?
Na
prawo przy ścianie stał Urlik z Zoe, która patrzyła prosto w moje oczy z
zaciętością, jakiej już dawno na żywo nie doświadczyłem. Przeszedł mnie dreszcz
strachu. Wtem uścisk na mojej szyi się wzmocnił, a głos ociekający radością
dotarł prosto do ucha:
–
Nie jesteś z nimi tylko nami, Reva, a my cię nie oddamy.
Uderzyłem
go z łokcia w brzuch, ale natrafiłem tylko na stertę mięśni, więc Hectora słabo
to obeszło. No, chyba że szczerzenie zębów można było uznać za reakcję.
Powróciłem spojrzeniem na dawną przyjaciółkę, ale teraz także i Urlik na mnie
spoglądał z dziwnym smutkiem. Czy to prawda, że wybrałem i straciłem to, co
było? Nie, wcale tak być nie musiało i Anja mi to udowodniła, łapiąc za dłoń.
Jej była ciepła, podobnie jak delikatny uśmiech. Też widziała tamtą dwójkę, a
mimo to stała z nami. Nie musiała.
–
Remi!
Usłyszałem
to szybciej, niż zdążyłem się odwrócić w stronę własnego imienia. Hector
zniknął, a zamiast jego ramienia pojawiły się ramiona Stine, która stała na
jednej noce i zachwiała naszą dwójką. Zacząłem się śmiać, odwzajemniając
uścisk.
–
Stine, dusisz!
–
Bo cieszę się, że wróciłeś! Ale Olaia nie widzę – powiedziała, rozglądając się
po odsunięciu ode mnie. – Nie mógł przyjść?
–
Nie. On... miał coś do zrobienia.
–
Ale jestem ja – powiedział Petter, wskazując na swoją znudzoną twarz. – Jak
dasz mi kawałek ciasta za darmo, możemy się dogadać.
–
A nie herbaty? Zielonej.
–
Obie.
–
Hej, braciszku, czemu nas nie przedstawisz? – żachnęła się Anja, podchodząc
bliżej i wystawiając dłoń do Stine, drugą zarzucając ułożone blond włosy do
tyłu. – Jestem Anja. Przyjaciółka Remiego, siostra Pettera i dziewczyna
Castora. – Kiwnęła głową na swojego chłopaka, żeby go przy okazji przedstawić,
chociaż mówiła po norwesku.
–
Ty, a ja? – wtrącił urażony Rik, wychylając się zza Hectora, ale każdy go
zignorował.
–
Cześć, Stine jestem – przedstawiła się różowo włosa, podając dłoń. – Zdaje się,
że tutejsza wyzyskiwaczka dla tych samców.
–
Remi mi o tobie opowiadał i szczerze chciałam cię poznać. Oprowadzisz mnie tu?
Bo kurde, Petter się nie kwapi.
–
Ha! Jasne! Chodź, pokażę ci barek.
Dziewczyny
wzięły się pod ramię i poszły, przeciskając się między tańczącymi i stojącymi
ludźmi. Zostaliśmy więc ostatecznie sami sobie. Castor miał taki wyraz twarzy,
że nawet bez umiejętności mogłem stwierdzić, że prosi o pomoc, przetłumaczenie
tego, co miało miejsce.
–
Poszły randkować – wyjaśniłem po angielsku, podchodząc do niego. – Mogę...
–
Ja też mogę – wtrącił Esben, podając nam po butelce soku wiśniowego. – Chodź,
chłopie. My też możemy urządzić męski wypad bez bab.
–
Świetny pomysł – stwierdził zadowolony Castor, odbierając butelkę i pociągając
spory łyk, dopiero po chwili orientując się, że to nie sok. – Okej, zaczyna mi
się jeszcze bardziej podobać – odparł niewyraźnie przez palące gardło.
–
I tak ma pozostać. Chodźmy.
Każdy
się rozpierzchł. A przynajmniej tak można początkowo uznać, bo Esben z
Bastianem zajęli się Castorem, gdyż najlepiej mówili po angielsku; Petter miał
go chyba już dość przez święta, więc trzymał się blisko Hectora jak za starych
czasów, a z kolei Hector, zamiast imprezować z Loli, wolał rozmawiać z
przyjacielem i uprzykrzać mi wieczór; Rik to zniknął w tłumie i nawet nie
mogłem go odnaleźć wzrokiem. Za to bez problemu wracałem do Urlika i Zoe, do
których podchodzili różni ludzie. Chłopak musiał znać się z każdym, bo wchodził
idealnie w swoją przyjacielską osobowość i rozkwitał radością. Zoe nie
pozostawała bierna, zachowywała się przyjaźnie, czego nie było można powiedzieć
o chwilach, gdy znów krzyżowały się nasze spojrzenia.
Starałem
się ją ignorować, co było prostsze, gdy zaczepiali cię ludzie z wydziału albo
wykładowcy. Porobiłem sobie masę zdjęć na własny telefon i na te innych ludzi,
którzy prosili o upamiętnienie tego wieczoru, ostatniego w tym roku. Procenty
robiły swoje, bo gdy tylko moja butelka pustoszała, pojawiała się zamiast niej
nowa i pełna dzięki Esbenowi lub Hectorowi, jakby ciągle mnie obserwowali. Ja
przestałem po trzeciej i zacząłem się po prostu bawić.
Tańczyłem
ze Stine, Anją i Loli, gdy i te znalazły się w zasięgu ręki. Również w
wyśmienitych humorach. To był wieczór, który chciałem zapamiętać właśnie w ten
sposób: zrelaksowany i zabawny. Bez czającej się żmii Zoe, bez smutku Urlika,
bez samotnego Olaia. Dlatego sam wpadłem na pomysł grupowego zdjęcia z
dziewczynami jako rodzynek między nimi. Operatorem była Stine, a Thekla zdawała
się niesamowicie rozkręcona dzięki procentom, bo przytuliła się do mojego boku
jak nie ona. Anja obejmowała szalenie od tyłu, a Loli przylegała do mnie z
drugiej strony. Stine była przed nami a mimo to znalazła swoje miejsce i dosłownie byłem
rodzynkiem w tym ujęciu. Marzenie każdego faceta, szkoda, że nie moje. Nie w
tym znaczeniu.
A
potem Loli z Theklą jakimś cudem zaciągnęły nas do przekąsek – chociaż byłem
przepełniony – gdzie niestety zderzyły się dwie rzeczywistości. Przeszłość z
teraźniejszością. Urlik zarumieniony i rozgrzany dyskutował z Zoe, która
siedziała niekulturalnie na stoliku z kieliszkiem w dłoni. Ktoś chyba zaczynał
rozdawać szampana, więc musiała zbliżać się północ. Gdy tylko na mnie
spojrzała, uśmiech zniknął, powieki się przymknęły.
–
Zoe – mruknąłem, puszczając dłoń Stine, która popatrzyła na zgromadzenie.
–
Remi – odpowiedziała mi z przesadną niechęcią. – Świetnie się bawisz, jak
widzę.
–
A mam nie bawić się w sylwestra? – spytałem, przechylając głowę. Musiałem
oprzeć się o stolik, żeby nie stracić równowagi. Trochę za bardzo szumiało mi w
głowie.
–
Gdybym wiedziała, że potrafisz tak imprezować, urządzałabym takie imprezy.
Szkoda, że poznałam tę fałszywą stronę ciebie.
–
Szkoda, że udawałem twojego przyjaciela – odparłem bez zastanowienia z dziwnym
jadem w głosie. Znałem go z tych kilku chwil oddania się walce o to, w co
wierzyłem i co pragnąłem mieć.
–
Hej, dajcie spokój – interweniowała Anja, łapiąc mnie za ramię, chociaż nawet
nie ruszyłem się z miejsca. – Zoe, nie masz dość wojen?
–
Właśnie, nie masz, Berget?
Wszyscy
spojrzeliśmy na Pettera. Loli upuściła z nerwów talerzyk z jedzeniem, na który
chłopak nie zwrócił najmniejszej uwagi, poświęcając ją całą Zoe. Obok niego
stał Hector, już bez uśmiechu, ale za to z marsową miną. Trudno było mi ocenić,
czy był, bo chciał powstrzymać Pettera, czy był, bo chciał mu pomóc w ataku.
Gdy
zerknąłem na Zoe, ta nagle wydawała się bledsza, kieliszek obejmowała tak
mocno, że obawiałem się rozbicia go. Urlik dotknął uda przyjaciółki odzianego w
czarne rajstopy, bo tego dnia, Zoe ubrała się cała na czarno: sukienka, rajstopy,
glany, marynarka.
–
Boże, Pett – jęknęła Anja. Nie wiedziała, kogo już pilnować. Mnie czy jego.
Stine
za to była coraz bardziej zszokowana, gdy Thekla z Loli się kuliły do siebie,
Anja czekała na atak, Urlik chronił Zoe, a Petter zdawał się gotować do ciosu.
Co mogło mi się zdawać, bo przecież blondyn dalej był apatyczny, a mi wszystko
wirowało.
–
Jeśli myślisz, że i tym razem...
–
Niczego od ciebie nie chcę, Berget. Oprócz odpuszczenia. Ostrzegałem cię –
wtrącił się w jej słowo, postępując krok do przodu. Urlik się napiął.
–
Potter – odezwał się ostrzegawczo Hector, nie spuszczając z oczu ciemnoskórej.
Ten zdawał się go ignorować.
–
Mam prawo tu być. Remi ani żaden Olai nie ma z tym nic wspólnego! – warknęła,
zeskakując na ziemię. – Myślisz, że się ciebie boję, psycholu?
–
Powinnaś – powiedział, unosząc kącik ust.
Miałem
dość. Odepchnąłem się od stołu i podszedłem do Pettera. Nie wiem, co dodawało
mi odwagi, procenty czy może fakt, że znałem go za długo, aby bać się każdego
jego humorku. Stanąłem przed nim, odcinając mu prosty dostęp do mojej dawnej
przyjaciółki. Dlatego uniósł gniewne spojrzenie do moich oczu, mała zmarszczka
zjawiła się między brwiami, ale nie na tyle głęboka, aby się zdradzić.
–
Ja też cię ostrzegałem, Pett. Nie jestem Olaiem, nie jestem twoim psem. Moje
relacje są moimi relacjami, a twoje humorki nie mają prawa ich sięgać. Jeśli
się z kimś biję, to biję się sam. Jeśli kogoś nienawidzę, nienawidzę sam. Ona –
wskazałem za siebie i zacząłem się śmiać – też jest moim problemem. Grozisz
jej? Petter, przestań to robić! – zagrzmiałem wściekły.
Przez
długą chwilę mierzyliśmy się zaciekle, aż nie wytrzymał i postąpił do przodu, a
Hector za nim. Teraz ewidentnie bał się, że do czegoś dojdzie.
–
Zwracacie uwagę – ostrzegł. – Dość, Pett. Pożrecie się w domu.
–
Kto się żre? – spytał, patrząc w moje oczy swoimi prawie czarnymi. – Nie
przeszkadzaj, Thor.
–
Petter, nie pal mostów – powiedziałem ciszej, ale na tyle głośno, aby mimo
muzyki w tle mnie usłyszał. – Nie niszcz przyjaźni, bo ludzie nie są
nietykalni, wiesz? Masz mnie i jeśli nie chcesz celowo tego doprowadzić do
końca, to przestaniesz się wtrącać nieproszony. Mówię to ostatni raz, Pett.
Ostatni raz grozisz tym ludziom, ostatni raz grozisz Olaiowi.
–
Bo co zrobisz? – spytał równie cicho. Złapał mnie dłonią za podbródek jak
zawsze, wpychając policzki do środka. Był wściekły, to jasne.
Złapałem
go mocno za nadgarstek tej ręki.
–
Bo ja też zacznę się wtrącać.
–
Ej, dajcie spokój.
Anja
nie wytrzymała i w końcu znalazła się między nami, odciągając mnie w tył. Urlik
chwycił mnie mocno za ramiona, chociaż chyba zbędnie.
–
Chciałbym tego doznać, Revo – powiedział z uśmieszkiem szaleńca.
–
Petter – wycedziłem przez zęby. Hector również powstrzymywał chłopaka prostym
chwytem za ramię. Mówił mu coś na ucho, patrząc na mnie. Ten jednak go
odepchnął i pokazał palcem na Zoe obok.
–
Widzisz? Zapamiętaj to, Berget, bo nie chcę prowokować Revy, aby ci to
udowodnić. Znudziło mi się.
Odwrócił
się, odchodząc gdzieś. Wyminął się z wykładowcą, który właśnie do nas zmierzał,
aby załagodzić jakiś konflikt. Gdy spytał, co się stało, każdy zgodnie udawał,
że to tylko takie małe nieporozumienia, które już zostały rozwiązane. Uwierzył
tylko połowicznie, ale że konflikt się faktycznie przerwał, no to nie miał
powodu dalej przy nas stać.
–
Co to, kurwa, było? – spytała zszokowane Stine. – Co tu się...?
–
Petter jest pojebany, powtarzam każdemu! Czemu ty się z nim trzymasz?! – Loli
podpita podbiegła do Hectora i go pchnęła. – Cały czas ci mówię, że on
wszystkich niszczy psychicznie, jest niezrównoważony, dlaczego jest taki
ważny?!
–
Zamknij się – powiedział do niej spokojnie, ale tak lodowato, że ta aż się
zachwiała do tyłu. – Ile razy możemy to wałkować, Loli? Skończ. Nie masz o
niczym pojęcia, więc po prostu zamilcz i zacznij być wdzięczna, że tobie
jedynej nic nie robi dzięki mnie.
Był
wściekły, gdy gestykulował i wyrzucał z siebie słowa. Kolejna kłótnia przywiała
na twarz Loli łzy, a Hectorowi uświadomiła, że lepiej było pójść za
przyjacielem. Co zrobił od razu po wypluciu swojej dziewczynie paru faktów.
Thekla przytuliła roztrzęsioną przyjaciółkę, a ja przypomniałem sobie, że
przecież istotnie Petter coś o Loli wiedział... ale nie mówił o tym głośno.
Naprawdę Hector chronił ją przez to, że był z nią w związku czy właśnie z tego
powodu szkodził?
–
Dobrze się czujesz? – spytała Stine, stając obok.
Zapomniałem,
że Urlik wciąż mnie trzymał. Za bardzo skupiony byłem na nowym rozmyślaniu i
problemach. Dlatego otrząsnąłem się dzięki baristce, odsunąłem i stanąłem
prosto. Na tyle na ile mogłem. Popatrzyłem na Urlika, Zoe, ale ci wydawali się
niewzruszeni wydarzeniem. Już wyglądali normalnie. Anja zbliżyła się bardziej
do nas, zostawiając dwie przyjaciółki w strefie prywatności znanej im.
–
Jak możesz się go nie bać? – zapytał ją cicho Urlik. – Podeszłaś tak blisko.
–
Petter nic mi nie zrobi.
–
Petter nic jej nie zrobi – powiedziałem w tym samym czasie, co skomentowała
uśmiechem.
–
Skąd to wiecie? – drążył.
–
Bo jak się jest w kręgu przyjaciół Pettera, to on o ciebie dba – powiedziałem
zmęczonym głosem. – Zależy mu na Anji, co jest dość niewiarygodne, ale tak to
już u niego jest z systemem wartości. Każdy naskok na osoby mu bliskie,
odbierany jest jak atak na niego.
–
Świetnie – mruknęła Zoe, a ja pierwszy raz w życiu odkryłem w jej tonie
drżenie, które chciała ukryć chrząknięciem.
–
Przepraszam, Zoe – odezwałem się, zaskakując całą trójkę, bo Stine po prostu
stała i słuchała. – Nie za siebie, tylko za niego. Nienawidzi cię, bo ty nie
akceptujesz mnie i Olaia. Urlika po prostu teraz nie lubi, zrobię tak, że z
tobą będzie tak samo.
–
Łaskawyś – prychnęła.
–
Zoe, daj już, kurwa, spokój – wtrąciła wkurzona blondynka. – Czy ty nie możesz
czasem po prostu zachować się jak człowiek, ugryźć w język i przyjąć coś na
spokojnie? Właśnie dlatego niczego od ciebie nie chciałam na święta. Bo jesteś
suką, gdy ktoś się z tobą nie zgadza. – Pokręciła głową. – Jestem naprawdę już
zmęczona naszą czwórką. Pogrzebmy to wszystko w pizdu w przeszłości, na ulicy po
prostu się mijajmy i niech to się skończy, na litość boską.
–
W porządku – odezwała się zrezygnowana Zoe. – Niech ten rok zakończy się a wraz
z nim nasze żale. Podejmujemy wybory i przyszłe trzysta dni będzie dobrym
widowiskiem. Powodzenia, Remi – powiedziała bez cienia zgryźliwości, uniosła na
nowo swój kieliszek z szampanem. – Niech ci się ułoży. Jak Petter broni ciebie,
tak ja bronię Urlika. Żebyśmy nie musieli sobie wchodzić w drogę.
–
Dobre życzenie noworoczne – zauważyła Stine, a Anja ją poparła.
Ja
także. Ciemnowłosa wiele dla mnie zrobiła, była jedną z niewielu osób, które
potrafiły mną wstrząsnąć i swego czasu to naprawdę było mi potrzebne, ale już
nie. Wyrosłem z tego typu udawania i teraz po prostu objawiałem się jako
prawdziwy ja. Jej to nie pasowało, miało prawo. Polubiła fałszywą wersję, jak
zostało to ujęte wcześniej. Łączył nas Urlik, który podczas odliczania do
północy zbił swój kieliszek z moim i odetchnął ze spokojem. Poddał się już
jakiś czas temu, ale dopiero w tej chwili zrozumieliśmy, co to oznaczało. On
zaczął być mi tylko przyjacielem, nie żadnym dyktatorem, a ja odzyskałem to, co
miałem kiedyś: część tej więzi między nami.
Pojęliśmy,
że wcale nie musieliśmy trzymać się w czwórkę, aby dalej stanowić całość. Tak
musiało być, tak powinno być od początku. Ta nowa część mnie należała do Olaia,
Pettera i sportowców. Tam czułem się dobrze i byłem prawdziwym sobą od samego
początku znajomości. Akceptowali mnie takiego. A stara „prawdziwa" część
mnie stała przy Urliku i Anji, nie reagując na Zoe i jej nagłą uległość w
boczeniu się na mnie. We czwórkę więc pożegnaliśmy to, co było. Stine odeszła z
Theklą i Loli, ale nie dlatego, że czuła się zbędna. Wręcz przeciwnie,
określiła to chwilą dla nas. Chyba nawet ona odbierała to tak, jak odbierałem
to ja.
Jak
prawdziwy koniec wszystkiego, co było stare. Nikt nie płakał, każdy się
uśmiechał. Nikt nie traktował tego jako tragedię, a świeży start.
To
dzięki temu po północy Anja odnalazła Castora, poświęcając mu czas. Znów
zostałem otoczony ramieniem przez Hectora, przy siorbiącym sok Petterze –
raczej prawdziwy sok, a nie procentowy – przy Esbienie, który
głośno wiwatował z Rikiem nowy rok oraz przy Bastianie, który jako jedyny z tej
grupy zachowywał trzeźwy stan. Teraz tu było moje miejsce.
Brakowało
mi jedynie Olaia, ale to nic straconego, przecież nowy rok dopiero się
rozpoczął, mijały pierwsze minuty i godziny.
Wracaliśmy
piechotą do domu Pettera, co okazało się niezłym wyczynem przy nawalonym
Hectorze, Riku i Esbienie. Bastian miał nie lada wyzwanie z kapitanem, ja co
prawda otrzeźwiałem nieco dzięki mroźnemu powietrzu i braku picia po północy,
ale wciąż nieco czułem się lżejszy na duszy. Do tego stopnia lżejszy, że nawet
nie komentowałem Pettera, który trzymał się zadziwiająco blisko mnie przy
spacerze.
Weszliśmy
do domu, zastając tylko względną ciszę, gdy jeden z właścicieli był obok mnie,
a drugi świętował sylwestra ze swoimi przyjaciółmi. Olai musiał być oczywiście
w piwnicy i to tam się kierowałem, gdy Petter chwycił mnie delikatnie za łokieć
wciąż odziany w płaszcz. Odwróciłem się do niego, zastając tylko senny wyraz
twarzy. Chyba jeszcze nigdy go takim nie widziałem.
–
W porządku – odparł, puszczając mnie.
–
W porządku? Ale co?
–
Naprawdę mam użyć tego bezsensownego słowa? – szepnął znużony. – Przepraszam.
Podziwiam twoją odwagę, która zakrawa na głupotę. Nie chcę... nie chcę z
czyjegoś powodu coś tracić.
–
Petter, sam podejmuję wybór, czy być twoim przyjacielem.
–
Nie o to mi chodzi. – Zmarszczył brwi, chowając dłonie w kieszeniach kurtki.
Drzwi od domu nadal były otwarte, co wadzić zaczęło Bastianowi, bo cofnął się i
zamknął, zaraz znikając w kuchni. – Nie rozumiem ludzi. Żyję tyle lat i nie
potrafię dopasować cię do żadnego ze schematów, które znam. To frustruje, ale i
fascynuje. Jesteś taki inny, taki wkurwiająco inny. – Uniósł gałki oczne,
powodując u mnie dreszcz. Miałem wrażenie, jakby ta jedna wypowiedź wszystko
zmieniała w naszej relacji.
–
Pett, ludzie nie działają jak w zegarku. Są... nieprzewidywalni. Tak, chyba tak
mogę to ująć.
–
Mylisz się – odparł, kręcąc głową. – Każdy jest podobny, ale różniący się
jednocześnie. A ciebie nie mogę przewidzieć. Jesteś taki szalony w swoich
ruchach. Gdy myślę, że się sypiesz, ty zaraz stajesz na nogach i walczysz. O
co? Dlaczego? Jaki cel? – pytał szybko, nie oczekując odpowiedzi ode mnie. –
Och, Revo. Masz pojęcie, jak trudno mi cię nie denerwować? Bo nie wiem, co cię
denerwuje.
–
Ja ci powiem. – Stanąłem na wprost niego, uśmiechając się. – Denerwuje mnie
wymuszanie na kimś swojego zdania i woli. Nie rób tego w szczególności Olaiowi.
Ja chcę go zrozumieć po swojemu i wierzę, że dam radę. To ty mi mówiłeś, że nie
powiesz mi o nim niczego za jego plecami i proszę, abyś tego nie robił. Olai
może być jednym z twoich przyjaciół, gdybyś tylko przestał być agresywny.
–
Jestem? – Przechylił głowę jak piesek, wyglądając na szczerze zaciekawionego. –
Ale on jest taki uparty. Na upartych ludzi działa silna mowa. Na niego działa.
Nie
rozumiałem, o czym mówił Petter. Dlaczego tak bardzo podchodził schematycznie
do obchodzenia się z innymi i szczerze mówiąc, tej nocy średnio miałem ochotę
bawić się w zgadywanki. Petter miał wiele wymiarów, o czym początkowo nie
wiedziałem. On nie był tylko apatyczny. On potrafił planować, śmiać się,
denerwować, bać. Robił to wszystko w znacznie mniejszym stopniu intensywności
niż każdy, kogo znałem, ale wciąż posiadał podstawy. Może winą był jego dar?
Powinienem go o to spytać, ale żaden początek rozmowy nie wydawał się
odpowiedni. No bo co jeśli jednak był zwykłym chłopakiem z chorobami i demonami
przeszłości? To, że z Olaiem nazywaliśmy to nadludzkim wtrącaniem się... Może
on po prostu poprzez obserwacje rozumiał więcej?
–
Późno już, czas spać – zadecydował, zanim zdążyłem się odezwać.
Wyminął
mnie i poszedł do swojej sypialni na górę, nie przejmując się pijakami w
kuchni, z którymi teraz tkwił tylko trzeźwy Bastian i na wpół trzeźwi Anja z
Castorem. Postanowiłem zignorować ich i też pójść już do Olaia. Schodziłem po
chichu, ale i tak chłopak siedział w łóżku z laptopem na splecionych nogach i z
notatkami wokół siebie. Wyglądał seksownie, gdy był taki poważny i zapracowany
jednocześnie. Nie wiedziałem o nim wiele rzeczy, ale skoro już wskoczyłem o tej
rzeki, to płynąłem z nurtem. Wierzyłem, że pewnego dnia Olai sam się przede mną
otworzy. Dopiero znaliśmy się kilka miesięcy, a przed nami długie lata wspólnej
uczelni, a potem – kto wie? – dorosłe życie.
Uniósł
głowę, dostrzegając mnie w progu opartego o ściankę. Uśmiechnął się, wyglądał
zdecydowanie lżej, niż gdy podczas świąt. Odpoczął. Czuł wewnętrzny spokój, gdy
nie tłoczyli się przy nim ludzie. Tak żył i tak było mu najlepiej. Podszedłem
do niego, składając kartki w stosik, na co nie zareagował. Potem zamknąłem też
laptopa, odkładając na niego notatki, aby postawić to wszystko na stoliku.
Zzułem też buty przy schodach, zrzuciłem płaszcz, ciskając go na pufę.
Poczłapałem do niego leniwie, mając bardzo w poważaniu mycie się i szorowanie
zębów po tych wątpliwej jakości procentach z przekąskami. Ach, powinienem
smażyć się w piekle za lenistwo, ale byłem taki zmęczony, że w sumie było mi
wszystko jedno. Olai był czysty. Czy mogłem to zaliczyć jako plus?
–
Jesteś zaskakująco trzeźwy – skomentował mój stan ze śmiechem, gdy ja kładłem
się wygodnie na łóżku, a ten dalej siedział w tej samej pozycji przy ścianie.
–
I zaskakująco zmęczony – mruknąłem sennie, przyciskając policzek do poduszki,
tak pięknie pachnącej miętą i brzoskwinią. Olai czasem pachniał korzennie, gdy
pił herbatę, ale na przedmiotach zostawiał właśnie te dwa zróżnicowane zapachy.
–
Rozumiem, że nie jesteśmy z tych, co muszą się całować o północy?
–
Och, wierz mi, pocałowałbym cię, ale musiałbym wstać i się umyć, a tego nie
chce mi się robić. Kocham cię na tyle, że jak pocałuję cię rano to i tak będzie
nowy rok. Możemy więc uznać, że w południe to też dobra pora.
–
Świetna – przyznał jeszcze bardziej rozbawiony.
Pościel
zaszeleściła, a nad sobą poczułem jego obecność. Otworzyłem leniwie powieki,
aby kątem oka dostrzec uśmieszek. Pocałował mnie w policzek. Chciał wstać, ale
oplotłem go ramieniem w pasie i pociągnąłem na miejsce obok. Stęknął i zaśmiał
się, ale nie szarpał. Grzecznie leżał, gdy ja wcisnąłem się na jego ramię,
wygodnie ułożyłem niczym kot i zapragnąłem snu.
–
Całowanie jest złe ze śmierdzącym, ale spanie z nim już okej – skomentował z
uśmiechem. – Jesteś niekonsekwentny, camarade.
–
Cicho. Jestem przede wszystkim zmęczony, pijany i chętny się na ciebie rzucić.
Doceń, że tak się powstrzymuję. Zresztą ja ci fajek nie wypominam.
–
Doceniam, żeby w takim stanie myśleć. Wyczyn.
–
Zamknij się już.
Zasłoniłem
mu dłonią usta, a ten się zaczął śmiać, przez co całe jego ciało wibrowało. Jak
nigdy zapragnąłem go udusić, ale wewnętrznie mój płomień szalał z poczucia
ulgi. Olai był taki zdrowy w tej chwili. Radosny, wypoczęty i chętny się
droczyć. W chwili, gdy ja o niczym tak nie marzyłem, jak o śnie.
I
zasnąłem. Przy tych surowych żarówkach na ścianie, rzucających ciepłe światło i
kojących nas w tę zimową noc. Mając pod sobą spokojnie oddychającego Olaia i
cały kolejny rok wrażeń.
Nie
przypuszczałem tylko, że najbliższe miesiące nie miały być pozytywne, a już na
pewno do przewidzenia.
Komentarze
Prześlij komentarz