Believe it Cz.49
Spodziewałem
się różnego początku roku. Tylko nie tego, w którym nauki w nowym semestrze
było jeszcze więcej. Zdążyłem przez święta zapomnieć, jak uczelnia wysysała ze
mnie energię i chęci do życia. Nauczanie nowych rzeczy stało się nieprzyjemne,
a zaliczanie uciążliwe. Urlik z pewnością nie mógł powiedzieć tego samego,
skoro do pierwszego lutego chodził jak w zegarku i to z uśmiechem na ustach. Po
starych zatargach między nami śladu nie było. Co więcej, miał masę pomysłów na
kanał i nowe filmy, a rozmowy ze studentami z kierunku pomogły mu znaleźć
ciekawe miejsca, o których w sieci nie znalazł wiele informacji. Problem
pojawiał się z mojej strony.
Nie
miałem czasu robić tego, co kochałem.
Urlik
zdawał się zaskoczony, ja trochę też. Gdyby nie fakt, że praktycznie w ogóle
nie spotykałem się z innymi, mógłby oskarżyć mnie o „nowe życie" i
kompletny brak poszanowania do kanału. Jaka szkoda, że mój związek z Olaiem
opierał się tylko na pisaniu wiadomości i sporadycznym widzeniu się na stołówce
lub w bibliotece. Nawet Hector z Petterem zaczęli być bardziej nachalni, bo
niespecjalnie nasze ścieżki się przecinały. Ciekawe dlaczego? Pewnie to wina
mojego braku wychodzenia dla przyjemności.
Powinienem
skończyć z sarkazmem, bo mi szkodził.
–
Mam dość życia – jęknąłem, opadając na stolik.
Stine
postawiła mi przed nosem nowy zapas karmelowego latte, aby osłodzić mi życie.
To jej słowa.
–
Gdzie twoja energia z października? – spytała rozbawiona, siadając na chwilę.
Uniosłem
na nią oczy. Jak zwykle spięła włosy w wysokiego kucyka, pomalowała się
delikatnie, a ubrana była w białą koszulę i fartuszek. Nawet takie wydanie było
ładniejsze od mojego, bo chyba zaczynałem mieć w poważaniu własny wygląd.
Znoszone legginsy, które ubierałem tylko do siedzenia w mieszkanku, szary golf
i zimowa kurtka, aby jakoś dotrzeć do kawiarni i nie umrzeć z zimna.
Otóż
biały puch wreszcie zaszczycił nas, Norwegów, swoją obecnością i to dość
sowicie. Kilkunastu centymetrowe zaspy, ubite i zmrożone ścieżki stawały się
lodowiskiem, a przymrozek był codziennością. Żadnego deszczu, słońca ani nawet
plusowej temperatury. Prawdziwa zima w styczniu i pewnie przez cały luty. Nie,
żebym nie lubił śniegu, ale wolałem go w święta, nie po nowym roku. Poza tym w
bieli łatwiej można było nas wykryć podczas urbexu, a już tym bardziej nie
mogliśmy biegać po dachach, bo to groziło pewną śmiercią.
–
Reeemi? – zawołała z uśmiechem, głaszcząc mnie po głowie z czułością. – Och,
biedaku. Studia i ciebie pokonały.
–
Jak możesz mieć siłę na pracę w tym miejscu i naukę jednocześnie? – chlipałem,
wykrzywiając usta w podkówkę.
–
Hm. To chyba zasługa przyjemnego kierunku i faktu, że lubię pracować za barem.
Czy to mówi o mnie więcej?
–
Tak. Że nadajesz się do baru w klubie go-go.
–
Jesteś paskudny.
Zdzieliła
mnie, więc szybko usiadłem prosto. Na tym nasza rozmowa się skończyła, bo
dziewczyna musiała wrócić do pracy, a ja do użalania się nad sobą, podczas gdy
za oknem sypał śnieg – znowu – a lampy na kampusie były jedynym źródłem
światła. Po ładnych ozdobach nie było śladu, chociaż w styczniu, gdy wracaliśmy
do rutyny, jeszcze mogliśmy się nimi cieszyć przez dobry tydzień. Szkoda.
Nie
mogłem się tak po prostu dać pożreć, co to, to nie! Tak przynajmniej sobie
pomyślałem w tej chwili, dlatego wyjąłem z kurtki telefon i zacząłem szukać
kontaktu Dana w spisie. Na szczęście był online dosłownie parę minut wcześniej,
więc nie obawiałem się zadzwonić. Wsunąłem słuchawki do uszu i czekałem, aż
odbierze. Czy w ogóle to zrobi.
Zrobił.
–
Złamane serce, psychika czy czyjś nos? – spytał na dzień dobry ze swoim
idealnym akcentem, który tak uwielbiałem.
–
Bardzo zabawne – odparłem, prychając. Zacząłem bawić się wysoką szklanką wciąż
pełną ciepłego napoju. – Dzwonię spytać, jak sobie poradziłeś tyle lat na
studiach?
–
Ach, czyli kryzys studenta – zaśmiał się. W tle coś trzasnęło, a potem
zapanowała idealna cisza. – Nie ma na to lekarstwa, przykro mi. Zawiodłem cię?
–
Jak cholera – przyznałem, na co znów się roześmiał. – Zaczynam się zastanawiać,
w czym problem.
–
Przemęczenie minionym rokiem? – zasugerował z wyrozumiałością, którą tylko on
potrafił dysponować. Oczywiście z ludzi, których znałem. – Nie chcę cię tłumaczyć,
ale jakby się zastanowić, sporo się podziało i... wiesz. Przynajmniej z tego,
co mi opowiadałeś, sporo tych upadków było.
–
To fakt. Myślę, że to zasługa pożądania czegoś innego. Nie wiem, czy rozumiesz
– powiedziałem zmieszany. – Przed wakacjami wiedziałem o tych studiach o
własnych planach. Wiedzieliśmy; ja i Urlik. A potem obudziłem się w wakacje
inny. Urlik chyba też, bo ostatecznie zmienił kierunek, a ja podążam tym samym,
który wytyczyłem wcześnie. I...
–
Zastanawiasz się, czy to wciąż ty, czy jednak twoja fałszywa wersja?
Dan
mnie rozumiał i tylko on potrafił sprawić, że przy zwykłej rozmowie, gdzie
otwierałem się całkowicie, serce biło mi jak szalone. Nie z miłości, nie
takiej, jaką miałem do niego dawniej, ale takiej przyjacielskiej. Był moim prywatnym
terapeutą, który powinien zacząć pobierać opłaty za sesje.
–
Boję się, Dan – przyznałem cicho, zaciskając dłonie na szklance, odłożywszy
wcześniej telefon na blat. Szkło idealnie mnie ogrzewało, gdy ciało zaczęło
oblatywać zimno od dreszczy niepewności.
–
Remi... To naturalne w twoim przypadku. Nie możesz udawać, wiesz o tym? Bo
potem to wszystko znów urośnie i wybuchnie w najmniej odpowiednim momencie.
–
Wiem – przyznałem niechętnie. – Tylko że to nie jest błahe. Moje studia, moja
przyszłość, praca i kanał. Urlik i ja. To wszystko jest jak jedna wielka
maszyna. Jeśli jeden element się wyłamie, co wtedy?
–
Właśnie. Ty i Urlik. Może powinniście porozmawiać o tym? Przecież nadal kochasz
urbex i swoje filmy, prawda?
–
Naturalnie! – powiedziałem za głośno, więc zaraz się skuliłem, żeby nie zwracać
na siebie uwagi klientów. Stine uniosła z uśmiechem brew. Zignorowałem ją.
–
Wiesz, że do urbexu i prowadzenia kanału nie są ci potrzebne żadne studia,
prawda? – spytał podejrzliwie, jakby miał mnie za idiotę. W sumie nim byłem.
–
To także wiem.
–
Chcesz znać moje zdanie?
–
Tak.
–
Rozkręć to, co cię tak nie męczy. Rozmawiałem z Zackiem o tych influencerach, o
tym, jak to działa, że działa. I okazuje się, że wystarczy robić coś dobrze, a
kasa i sponsorzy wpadną sami. Nie chodzi o to, że spłycam nagrywanie i tak
dalej, chodzi mi po prostu o to, że skoro ty masz już zbudowany fundament tej
swojej machiny, to może bez sensu stoisz w miejscu z dalszą budową? Może,
zamiast zatrudniać ludzi w innych krajach, sam zacznij te kraje zwiedzać? Czy
nie to sprawia ci najwięcej znużenia na studiach? Siedzenie w miejscu.
–
Och, Dan – mruknąłem, chowając twarz w ciepłych dłoniach. – Namawiasz mnie do
rzucenia studiów?
–
Absolutnie – odparł zaskoczony. – Skoro tak to odbierasz, to znaczy, że sam o
tym myślisz.
–
Kuźwa, przestań mnie okręcać!
Zaczął
się śmiać, jakby był kompletnie niewinny. Może był. Może jego słowa były tak
naprawdę moimi, tyle że wypowiedzianymi na głos. Uważałem jednak, że nie mogłem
rezygnować ze studiów po pierwszym potknięciu.
I
ledwo zdaniu pierwszego semestru.
Z
brakiem chęci do zdania drugiego.
–
Nie dam rady – jęknąłem głośniej, przytykając czoło do stolika. Klienci musieli
mieć mnie za totalnego świra i mieli rację.
–
Zrobisz, jak uważasz. Pamiętaj, to twoje życie.
Istotnie,
moje. Dlatego podjęcie decyzji, która miała wpływ na cały jego przebieg, wcale
nie należało do łatwych. Zebrałem się w sobie i wyszedłem z kawiarenki, płacąc
uprzednie Stine za barem. Życzyła mi szybkiego powrotu do formy. Ta, powrót do
formy. Czułem, że nawet rozmowy z innymi nie mogły mi pomóc, bo każdy tylko
wyraziłby swoje zdanie, a ostatecznie podjęcie tej cholernej decyzji należało
do mnie. Sam fakt, że w ogóle rozważałem coś takiego jak bycie bez kwalifikacji
po szkole średniej... Przerażało mnie to. Urlik by się rozwijał, posiadał
papiery, z którymi przyjęto by go w dobrych formach, tymczasem ja, który
skazany byłby na istnienie kanału.
Życie
nie miało zapisu, do którego mogłeś wrócić. Nie było guzika odpowiedzialnego za
cofanie czasu. Postanawiałeś coś w danej chwili, aby konsekwencje znosić w
przyszłości. Czasem życie nagradzało cię kolejną szansą, a ty albo ją chwytałeś
i naprawiałeś błąd, albo przeoczyłeś ją i dalej turlałeś się bez celu. Ile razy
jednak było tak, że jeden błąd skreślał całą twoją świetlaną przyszłość, na
rzecz wyrzeczeń i ciągłego pasma smutku?
–
Remi Toroeva – zawołał wykładowca, mijający mnie na oświetlonym chodniku
kampusu. Śnieg teraz ledwo co prószył, gdy zatrzymałem się z dłońmi w kurtce.
Mężczyzna
był kilka kroków za mną, ale zdawał się w formie, jak zawsze, gdy ciskał we
mnie metaforycznym gównem, którego miałem po dziurki w nosie. Popielate włosy
teraz były nakropione śniegiem, a okulary z dużymi szkiełkami zaparowane od
oddechu. Zsunął je, żeby upewnić się, czy jestem odpowiednim uczniem, a ja
ułatwiłem mu życie i podszedłem bliżej.
–
Witam.
–
Co cię smuci?
Czego
innego mogłem się spodziewać po Andrew? Na pewno nie jego ślepoty na moje
wahania nastrojów. Westchnąłem.
–
Natłok obowiązków.
–
Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale i tak jestem, więc powiem: a nie mówiłem? –
Wyszczerzył zęby, zaplatając ramiona na klatce piersiowej po zdjęciu okularów.
– Prosiłem cię, abyś odwiedził mnie, gdy tylko zechcesz porozmawiać.
–
Mam przyjaciół, dzięki – sarknąłem, na co ten parsknął krótko.
–
Pamiętasz naszą pierwszą rozmowę o twoim zaangażowaniu w uczenie? Ostrzegałem,
że im głębiej się w to pakujesz, tym mniej cię to satysfakcjonuje. Tak jest ze
wszystkim w życiu.
–
Następny – szepnąłem pod nosem, co i tak chyba usłyszał. – Proszę posłuchać.
Nie mogę rzucić studiów, są mi potrzebne do pracy.
–
Powiedziałeś to.
–
Powiedziałem co? – Zmarszczyłem brwi, coraz bardziej się denerwując.
–
Chłopcze, radziłbym ci przemyśleć własne priorytety. Jeśli robimy coś, bo
musimy, a nie z powodu chcenia, to nie sądzę, aby twoja mobilizacja wzrosła.
–
Co pan przez to rozumie? Przecież się nie zmuszam do studiowania! – podniosłem
nieco głos, zaraz nad sobą panując. Andrew zmrużył podejrzliwie powieki.
–
Mądrze rozumujesz, że życie nie składa się tylko z tego, co przyjemne. Tylko
pytanie brzmi, czy sensownie teraz się zmuszasz, nie mając przyjemniejszej
alternatywy?
–
Dobra, wie pan co, niech mi da pan święty spokój. Nie zrezygnuję ze studiów.
Dobrej nocy.
Odwróciłem
się na pięcie, prawie wpadając w poślizg na świeżym śniegu, ale odzyskałem
równowagę, zanim ją straciłem. Andrew mnie nie zatrzymywał, może był obrażony?
To się nazywało mieć pecha, żeby trafić na kogoś, kto od początku ci źle
życzył. Mogłem przysiąc, że od pierwszej porażki na jego wykładzie, wziął sobie
mnie na cel, aby uprzykrzyć kierunek animacji.
Co
mu niby powiedziałem? Po czym wywnioskował, że się zmuszam do studiowania?
Idiotyzm, stwierdziłem w myślach.
Ze
zdenerwowania nie mogłem już patrzyć na kanał, filmy i produkcję, dlatego
zamiast do własnego pokoju, pokierowałem się do Pettera. A raczej Olaia.
Zapukałem i poczekałem grzecznie, aż któryś z nich mi otworzy, co nastąpiło po
chwilowym ociąganiu.
Mój
chłopak tego wieczora zdawał się w lepszej kondycji niż ja. Miał wilgotne włosy
po prysznicu, ubrany w piżamę składającą się z dresów i koszulki na krótki
rękaw. Podszedłem do niego i przytuliłem się bez zbędnych słów, a ten tak samo
wyrozumiale zamknął drzwi trzaśnięciem, obejmując mnie po chwili.
Zdjąłem
buty i płaszcz, żeby nie nasyfić chłopakom w mieszkaniu roztapiającym się
śniegiem. Poczłapałem do kanapy i niemal utopiłem się w jej narożniku,
przytulając małą poduszkę do piersi. Pachniała Olaiem. Mięta i brzoskwinia. A
może Pett też lubił te zapachy? Nigdy nie sprawdzałem, nigdy nie odczułem
takiej potrzeby.
–
Chcesz coś do picia? – spytał Olai, znikając za przedziałem w kuchni.
Pomyślałem nad odpowiedzią.
–
Nie, byłem u Stine i wypiłem za dużo. Kładłeś się spać?
Wątpiłem,
widząc na stoliku książkę z wetkniętym w nią długopisem jako zakładką. Tym
razem czytał „La Vie invisible d'Addie Larue". Nie zrozumiałem nic
z tego tytułu, ale Olai musiał wiele, skoro francuski był jego konikiem, a on
pochłaniał już całe książki w takich wydaniach. Podziwiałem go.
–
Planowałem posiedzieć dłużej, bo jutro mam zajęcia dopiero popołudniem.
Pojawił
się obok mnie na sofie z kubkiem herbaty dla siebie. Postawił go na stoliku,
mierząc mnie podejrzliwie wzrokiem. Pewnie byłem w jego oczach znów styrany
jakimiś kłótniami, a o dziwo od tygodni się nie kłóciłem.
–
Możesz czytać, będę cicho – zapewniłem, chowając usta w poduszce. Teraz uniósł
kącik ust.
Zabrał
moje nogi z ziemi, kładąc je sobie na udach, co już samo w sobie mnie
rozczuliło. Jeszcze ta swoboda ruchów, naturalność ich wykonania. Jakbyśmy
wcale się nie docierali, tylko już byli kochającą się parą. Tymczasem Olai po
prostu mnie tolerował, a ja starałem się być cierpliwy i czekać na jego
historię.
–
Możesz czytać – powtórzyłem, gdy ten wodził dłonią po mojej nodze. Spojrzał na
mnie otwarcie. – No co?
–
Nie przyszedłeś patrzeć, jak czytam.
–
Przyszedłem, żeby nie patrzeć na własną pracę i przyszłość. Wierz mi, widok
czytającego chłopaka to całkiem miła alternatywa.
–
Chcesz pogadać?
–
Gadałem z wieloma osobami i wiem, że nikt nie zrobi tego za mnie. Po prostu...
muszę to przepracować. Sam. Dam radę.
Jeszcze
przez chwilę patrzył prosto w moje oczy, najwidoczniej upewniając się, czy
faktycznie nie potrzeba rozmowy. Myślę, że Olai rozumiał, co to znaczyło. Gdy
każdy mógł ci radzić, a tak naprawdę decyzja ostatecznie zawsze należała do
ciebie. Akurat studia to nie było nic błahego. Mogłem sobie zmieniać
przyjaciół, decydować o tym, kogo tym mianem określam, ale studia? Moja
przyszłość? Moje wykształcenie? To nie coś, co mogłem zaryzykować w jeden
wieczór, dwie rozmowy.
–
O czym to? – spytałem po parunastu minutach ciszy.
Olai
trzymał książkę na moich nogach ani przez chwilę nie skarżąc się na
zdrętwienie. Ja też mimo relaksacyjnego szelestu papieru, spokojnego oddechu
ukochanego, nie mogłem za bardzo przestać rozmyślać. Czy to coś udowodniło
rudzielcowi? Chyba tak, skoro zaśmiał się cicho.
–
O dziewczynie, która zawarła pakt z nieodpowiednim bóstwem i teraz jej dusza
jest nieśmiertelna.
–
Brzmi fajnie.
–
Tak sądzisz? – spytał z nutą złości, co wciągnęło mnie bardziej w chęć poznania
genezy jej istnienia. Poprawiłem się na siedzisku. – Ja uważam, że
nieśmiertelność jest okropna.
–
Jeśli jest się nieśmiertelnymi z osobą, którą kochasz, to chyba bez znaczenia?
–
Nie wierzę w długotrwałe uczucia – odparł bez wahania, wbijając w naszą kruchą
relację kolejny sztylet. – Ludzie prędzej czy później się sobą nudzą, szukają
wrażeń tam, gdzie nie powinni.
–
Chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że czekasz, aż się tobą znudzę?
–
Nie o to chodzi.
–
Myślę, że o to – oponowałem, zabierając gwałtownie nogi i siadając prosto.
Westchnął zirytowany. – Wiem, że twój były zmarł, zanim zdążyliście pogadać,
ale do cholery, Olai, nic dziwnego, że z tobą nie wytrzymał.
–
Słucham? – spytał zszokowany i zły jednocześnie. – Nie wiesz, w jakich
warunkach żyliśmy.
–
Nie, nie wiem, bo gówno mi mówisz – warknąłem, wstając i patrząc na jego
rozzłoszczona twarz z góry. – Mam cię zrozumieć? Może zacznij w końcu mówić
więcej? Bo mam złe wieści; nie mam zamiaru się tobą nudzić.
–
To po co znów się kłócisz? – spytał już spokojniej, chociaż zaciśnięte szczęki
wydawały się dziwnie niepokojące. – Powiedz, co cię dziś zdołowało i po prostu
poczuj się lepiej.
–
Tu nie chodzi o mnie! Nie tym razem, Olai – jęknąłem. – Chodzi o frustrację,
jaką czuję, gdy Petter wie o tobie więcej, niż ja! O frustrację, gdy muszę do
niego dzwonić, bo on wie, jak działają twoje napady i ile leków powinieneś
zażyć! A gdy zwyczajnie pytam o te głupią nieśmiertelność, ty wylatujesz z
brakiem wiary w uczucia. We mnie. – Wskazałem na siebie dłonią. – Olai, może
cię to zaskoczy, ale ja mam uczucia, które takimi słowami depczesz. Brak
kochania rozumiem, dajemy sobie czas i próbujemy, ale gdy podczas tego słyszę
takie teksty, mam ochotę ci przywalić. Ja się nie bawię w związek, ja chcę go
zbudować.
Zrobiłem
krok nad jego stopami, które stały na drodze między kanapą a stolikiem. Wolałem
już wrócić do Urlika i położyć się spać, niż dać Petterowi powody do
interwencji, co do których dałem mu surowy zakaz. Nie uszedłem jednak daleko,
bo zaraz przy przedziale z regałów poczułem na nadgarstku ciasny uścisk palców
Olaia. Zatrzymałem się i czekałem. On chyba też. A może zbierał się na jakąś
mowę?
–
Przepraszam – powiedział cicho. To ciekawe, bo słowo to było otulone wstydem i
niechęcią. Jakby chciał i nie chciał jednocześnie. Odwróciłem się, zastając go
dalej zirytowanym. – To, co jest... Royce i ja byliśmy na służbie – wyjaśnił,
czym nieco mnie zaskoczył. – W wojsku geje to coś bardzo złego, wiesz? –
Zapatrzył się na jakiś punkt za mną. – Gdyby ktoś się dowiedział, co
wyprawialiśmy, gdy byliśmy sami... Mogło się to źle skończyć. Moi bliscy by
tego nie znieśli. Tego wstydu. Oczekiwali zaślubin, wnucząt. Decyzja, którą
wtedy podjąłem, przypieczętowała tamto życie. Zabiła wszystkich. Mnie, Royca i
moją rodzinę. – Spojrzał mi w oczy z taką niechęcią i obrzydzeniem, że przeszył
mnie dreszcz. – Znam uczucie samotności z tamtego życia i z tego. Wiesz, ilu
ludziom już powiedziałem o swojej przeszłości? Wiesz, ilu uznało mnie za
chorego lub wyśmiało, nazywając to wszystko dziecięcą fantazją? Nikt nie
pokusił się o sprawdzenie prawdziwości słów kilkulatka, który nawijał po
francusku, jakby nie znał angielskiego.
–
Olai... o czym ty...?
–
Jestem nieśmiertelny, Remi. I tego nienawidzę.
Początkowo
wziąłem to za żart, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nieśmiertelny, jasne.
Wierzyłem w jakieś tam wyostrzone zmysły, przecież sam taki posiadałem, ale
żeby być nieśmiertelnym? Jak wampir? Musiał sobie ze mnie żartować, tak
myślałem. Tylko widząc jego powagę, zaciętą minę i złość jednocześnie, nie
mogłem się bronić tym argumentem. Olai był poważny. On wierzył we własne słowa,
podczas gdy inni nie wierzyli. Ja też się przed tym broniłem, co chyba wyczuł,
bo nagle wyrósł między nami dystans większy niż kiedykolwiek dotąd. Uścisk
zelżał, zniknął całkowicie. Olai się odsunął krok w tył. Obleciało mnie takie
zimno, że nawet poza akademikiem takiego nie odczuwałem.
Strach.
Bałem
się, że moje milczenie przesądziło o całej historii, jakiej mogłem wysłuchać z
ust chłopaka. Boże, mi też nie wierzono, gdy mówiłem o wyczulonym słuchu, a jak
wierzono, to odsuwano się lub milczano. I co robiłem? Tak samo sceptycznie
podchodziłem do usłyszanych wieści!
–
Przepraszam, po prostu się nie spodziewałem – zacząłem, unosząc dłoń, jak do
spłoszonego zwierzęcia. – Co masz na myśli przez nieśmiertelny? To dość
szerokie spektrum.
–
Przeżyłem drugą wojnę światową – wypalił bez emocji.
–
Drugą wojnę światową – powtórzyłem jak echo, żeby lepiej to do mnie dotarło.
To
przecież było prawie sto lat temu! Olai nie wyglądał na pięćdziesięciolatka, a
gdzie tu mówić o osiemdziesięciu! Nic mi się nie zgadzało ze wcześniejszymi
spekulacjami. Nagle cały wcześniejszy obraz chłopaka, wszystkie ułożony
elementy się rozsypały w nicość. Powstał pusty obraz i niepasujące części. Kim
był człowiek przede mną?
Czym był?
–
Czyżbyś wreszcie zmądrzał? – zakpił, siadając bez pospiechu na kanapie i
upijając łyk letniej herbaty. – Może więc powinienem był dawno temu ci to
powiedzieć.
–
Nie, czekaj. Ja jestem zagubiony, bo nie rozumiem – wyjaśniłem, w chwilę
doskakując na miejsce obok niego. Popatrzył na mnie kątem oka. – Jak to działa?
Masz osiemdziesiąt lat?
–
Ciało ma dwadzieścia – powiedział takim tonem, jakby wyjaśniał coś łatwego
dziecku. – Moja dusza jest starsza.
–
Aha – mruknąłem, starając się zacząć myśleć. Nie działało. – Możesz powiedzieć
więcej? Tak sensownie więcej?
Nie
wahał się przed otwarciem, jakby może podświadomie liczył, że faktycznie
ucieknę po usłyszeniu całej prawdy, a może był dostatecznie zmęczony ukrywaniem
siebie, że z przyjemnością powiedziałby prawdę.
–
Moje pierwsze imię brzmi Sargent Grimard. Urodziłem się w małej wiosce we
Francji. Mój ojciec był jej zarządcą, wiec jako rodzina błyszczeliśmy. Widziano
nas, mówiono o nas. Gdy przyszedł czas na służbę, poznałem na niej Royce'a. On
pokazał mi, dlaczego kobiety ze wsi mnie nie interesowały i wręcz przejmowałem
się, że pewnego dnia zmuszony będą pojąć jedną z nich za żonę. – Spojrzał na
szklankę, potem na dłoń, aż zaczął nerwowo ją pocierać. – Z Roycem było lżej.
Ciekawiej. Lepiej. Wszystko się musiało skończyć, był zły, że stawiam fałsz nad
prawdą.
–
Zginął podczas wojny – szepnąłem, domyślając się dalszego ciągu, brzemienia na
barkach u chłopaka. A jego milcząca odpowiedź była wystarczająca. – Jezu,
Olai... Byłeś na niej. Umarłeś wtedy?
–
Pięknie byłoby umrzeć – prychnął, zwilżając wargi. – Nie. Przeżyłem ją. Bez
nogi, jako kaleka, ale przeżyłem.
–
Okej.
–
Nie, nie okej – zaprzeczył ze złością. – Wszystko było tylko konsekwencją
odtrącenia prawdy, Remi. Widziałem jego śmierć. Widziałem go w częściach.
Cała
kawa z kawiarni podeszła mi do gardła, gdy i przed moimi oczami stanął ten
obraz. Słowa Olaia były tak treściwe w emocje, że żadnym problemem było dla
mnie zwizualizowanie sobie tego momentu. Ohydnego i przerażającego momentu.
Chciałem, żeby przestał. Pierwszy raz chciałem, żeby ktoś nic nie mówił.
–
Olai.
–
Po wojnie było tylko gorzej. Śmierć tych ludzi, zdałem sobie sprawę, że wielu z
nich walczyło jak ja i Royce, dla kraju, dla rodzin. Do których potem nie
wracali. Zabiłem czyjegoś męża i syna. Kogoś brata lub wuja. Ilu ich zabiłem?
Wszystko to wracało i nadal wraca.
–
Nie mów, że PTSD pozostało ci mimo śmierci i reinkarnacji – spekulowałem, bo ta
choroba była oczywista z jego słów.
–
Zostało.
–
To żart? Nie możesz mieć PTSD od urodzenia, to brzmi jak...
–
Abstrakcja? – podpowiedział. – Jeśli tak, to nie wiem, skąd paruletnie dziecko
widziało wynik wojny co noc. Krzyki, strzały, krew. Które ciągle myliło języki,
bo przecież zdawało się, że mówi dobrze, a jednak nikt nie rozumiał. Taszczone
po psychiatrach, żeby stwierdzić zaburzenia różnej maści, ale doskonale z
wiekiem zdawałem sobie sprawę, że cokolwiek postawią za diagnozę, nie będzie
prawidłowa. Nikt nie wierzył, gdy opowiadałem, jak się nazywam i że mój dom
mieści się gdzieś indziej.
–
Nikt cię nie słuchał? Nawet rodzice?
–
Ci ludzie są nienormalni bardziej ode mnie – stwierdził sucho. – Kobieta jest
pisarką powieści erotycznych, głównie męsko-męskich, a facet jest aktorem. Nie
było czasu się martwić moim pochodzeniem, zwłaszcza że leki mnie uspokajały.
Uciszały problem.
Spojrzał
na coś na szafce przed nami, więc również przeniosłem tam wzrok. Tabletki.
Środki, które faktycznie działały na niego w jeden możliwy sposób, chociaż
najwidoczniej nie pomagały.
–
Dlaczego nikt ci nic nie przepisze na PTSD? Terapie? Skoro wiesz...
–
Remi, moje PTSD to problem drugiej wojny światowej – przypomniał. – Napominając
o tym, problem widoczny jest z innej strony, niż faktycznie powinien być.
–
A co do tego ma dotykanie innych? Na czym polega ten uraz?
–
To przekleństwo, kara od Boga. – Uniosłem brwi zaskoczony jego nagłym
nabożeństwem. – Popełniłem samobójstwo cztery lata po wojnie, gdy na horyzoncie
majaczyła kolejna. To obraz, który prześladuje mnie w snach najczęściej.
Sargent, który się zabija, a ja, będąc w jego ciele, nie mogę zrobić nic, prócz
obserwacji. Zabijam się raz za razem od dwudziestu lat.
–
Tak mi przykro, Olai. To... ja nie wiem, co powiedzieć. Totalnie się nie
spodziewałem takiej bomby.
–
Nie zadałeś jeszcze jednego pytania, Remi – powiedział cicho, zamykając
powieki. W obecnej chwili sporo takowych było, więc milczałem wyczekująco. – Co
się dzieje, gdy dotykam innych.
–
Racja. Dlaczego powiedziałeś, że mój tata jest bezpieczny?
Przełknął
z trudem ślinę, cały znów się napiął, a wyraz jego twarzy zdawał się emanować
cierpieniem na odległość. To, co miał zamiar mi powiedzieć, miało być kolejnym
brzemieniem, tymczasem ja jednego jeszcze nie przetrawiłem.
–
Widzę ją – wyjawił z ciężarem. – Śmierć. Widzę, którzy ludzie umierają. To nie
jest zasada. Po dotknięciu ktoś może umrzeć w chwilę, a może w tygodnie czy
miesiące. Nigdy nie badałem tego tak dokładnie, ale finał zawsze jest ten sam.
Osoba, która sprawi mi ból, coś jak porażenie, nagłe i ostre, jasne i
oślepiające, z pewnością umrze w najbliższym czasie.
–
Chcesz przez to powiedzieć... Że mój tata nie ma przepowiedni śmierci na
najbliższy czas?
„Twój
tata jest bezpieczny. Jest bezpieczny, Remi. Musisz się cieszyć".
Moje
dłonie zaczęły drżeć i nie miało z tym nic wspólnego moje przeczucie usłyszenia
lub zrobienia czegoś kluczowego w życiu. Byłem po prostu przerażony wizją, że
tata mógł umrzeć i Olai mógł być tym, który o tym wie. Chłopak był chodzącą
wyrocznią. Jeden dotyk i wiesz, co cię czeka w przeciągu miesięcy. A raczej jak
to wszystko się skończy. Olai nie przeżywał tylko śmierci swojej i żołnierzy,
ale także ludzi, którzy chcący lub nie się z nim zetknęli ciałem.
Przekleństwo
od Boga.
Za
samobójstwo.
Absurd!
–
Nie ma nic gorszego niż świadomość, że twoje otoczenie wymiera i ty jako jedyny
zdajesz sobie z tego sprawę szybciej – szeptał z bólem. – Wszyscy kiedyś
umrzemy, to jasne. Ale wiesz, ile osób chciałoby znać datę? A ile popadłoby w
obłęd, chcąc zmienić przeznaczenie?
–
Nie da się go zmienić.
–
Nie – odpowiedział, choć to nie było pytanie. – Próbowałem. Znajomi ze szkoły, sąsiedzi
z osiedla. Prościej być samemu, Remi, niż czekać na dzień, w którym wreszcie
czyjś dotyk sprawi, że będę za każdym razem wiedział o jego końcu.
Wszystko
stało się oczywiste. Chęć połączenia mnie z Olaiem przez Pettera, który
wiedział o awersji. Jego ingerencja w naszą relację, jakoby miałbym być
jedynym, który nie będzie miał śmierci wypisanej na czole. Jeśli Bóg faktycznie
tak pokarał Olaia, to nie mogłem dalej wierzyć w jego miłosierdzie. Było mi
przykro, było mi źle. A przede wszystkim to dalej brzmiało abstrakcyjnie. Co
mogłem w takiej chwili zrobić? Jak mogłem dalej być zły, że Olai nie dopuszczał
do siebie nikogo ani niczego? Jak mogłem w to tak po prostu dać wiarę?
Jego
sytuacja udowodniła mi coś tego dnia: nieodpowiednie poprowadzenie życia może
doprowadzić do katastrofy istnienia. Olai za błąd sprzed osiemdziesięciu lat
nadal płacił cenę. A przynajmniej tak to widzieliśmy obaj.
Zsunąłem
się na podłogę, zaskakując go tym. Na kolanach dotarłem do miejsca między jego
nogami, aby przytulić go do siebie mocno.
Co
mogłem zrobić jeszcze?
–
Chciałbym ci pomóc, a potrafię tylko słyszeć prawdę, ból i każdą najmniejszą
emocję, jaka ci towarzyszy przy mówieniu. O wojnie słyszałem z opowieści i
lekcji, nigdy nie wczuwałem się w tamten czas, ale teraz... Tak mi przykro,
Olai. Spodziewałem się wielu rzeczy, ale nie tego, co mi dziś wyznałeś. Wierząc
w twoją teorię o karze; Bóg nie pozwolił ci nawet zapomnieć o tamtym czasie,
dając nowe ciało.
–
Wierzysz mi? – wyszeptał, obejmując mnie mocniej. – Naprawdę wierzysz?
–
Oczywiście, Olai – zapewniałem, czując dziwną abstrakcję. – To ogromna sprawa i
pewnie trudno byłoby mi dać w nią wiarę, gdyby nie fakt, że wielu dziwnych
ludzi już w życiu widziałem. Zresztą, spójrz na mnie – zaśmiałem się na
rozluźnienie. – Idiota, który ma strzępki synestezji, ukształcając z nich coś
indywidualnego. Coś, za co powinni mnie krajać i badać dla dobra nauki.
Odsunął
się dość brutalnie, aby zaraz przylgnąć wargami do moich w mocnym pocałunku.
Było w tym coś z desperacji, ale i chyba wdzięczności. Znałem to uczucie za
dobrze. Dan jako pierwszy mi uwierzył, nie śmiał się i nie żartował z mojego
czucia głosów. Mogłem sobie tylko wyobrażać, jak spotęgowane to uczucie było
dla Olaia, który był – tak jak ja się obawiałem – prowadzony po specjalistach,
leczony na coś, co mu nie dolegało i wyśmiewany, gdy mówił prawdę. Oprócz mnie
więc był tylko Petter. Chyba jedynie on. Tylko że blondyn jak to on, źle
podchodził do sprawy. Szantażował informacjami, zamiast zapewniać dzięki nim
wsparcie. To błąd, którym nie dawał należytego wsparcia, a bardziej płoszył
chłopaka.
Komentarze
Prześlij komentarz