Believe it Cz.52


Czułem, że on czuł

|w domu Pettera|

Pierwszy marca był dniem, gdy powiedziałem dość.

Miałem dość siedzenia w szpitalu od trzech tygodni, gdzie lekarze pytani, ile jeszcze potrwa moja rekonwalescencja, odpowiadali, że kolejne dwa tygodnie minimum. Miałem złamane dwa zebra, zagrożenie przebicia płuca – chociaż po ich zachowaniu wnioskowałem, jakbym już miał w nim dziurę – wybite dwa palce u dłoni i wstrząśnienie mózgu. Przecież oddychałem o własnych siłach, jadłem też. No to drugie akurat początkowo faktycznie było wyczynem, ale jak się okazało, bardziej przeżywałem ból z powodu niskiego progu, niż faktycznie powinienem cierpieć. Tak pocieszała psychiatra, gdy musiałem odbębnić z nią kilka sesji, aby mogła ocenić, czy nie mam traumy. Wiedziała, że byłem zaatakowany za orientację i jak twierdziła, to najczęstszy powód prześladowań, dlatego w moim przypadku musiała przeprowadzić dokładną analizę.

Mogłem zadzwonić do Lindy, ale niestety postanowiłem, że nikt poza bliskim gronem na kampusie nie ma prawa wiedzieć o moim stanie. Dopiero co pogodziłem się z tatą, ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem, to zmartwienie go. O ironio, właśnie dlatego trzymał mnie wcześniej na dystans, bo bał się, że pewnego dnia ludzie przez moje gejostwo mnie dojadą. No, już. Leciałem mu o tym mówić.

Generalnie więc w szpitalu siedziałem za własny hajs, musiałem przejść sesje terapeutyczne i medyczne. Byłem w gruncie rzeczy samotny, bo Olai i Petter wpadali wtedy, gdy tylko mogli i nie kolidowało to z ich godzinami na uczelni lub treningach. Reszta sportowców odwiedziła mnie tylko raz i to grupowo, więc nie wiedziałem, czy byli tak zajęci, czy nie chcieli się narzucać. Urlik natomiast był przeze mnie niemal ubłagany, aby nie mówił o niczym Anji, Zoe czy rodzinie. Zgodził się, z trudem, ale zgodził.

Był przerażony moim stanem. Widziałem swoje odbicie w lustrze w kiblu i nie dziwiłem się mu. Miałem zszywaną brew, napuchniętą połowę twarzy, małe problemy z uzębieniem i ranę na głowie. Główne problemy jednak akurat działy się w niej, bo to przez nie wirowało mi przed oczami, gdy wstawałem po długim leżeniu lub gdy zbyt szybko odwracałem wzrok. Skoro jednak nikt spoza wtajemniczonych do mnie nie wydzwaniał i nie pytał o stan, to znaczyło, że wszyscy zgodnie milczeli.

– Lepiej by było, gdybyś został – oponowała terapeutka, gdy ja pakowałem swoje nieliczne rzeczy z sali, w której rezydował też starszy pan. Musieli zabrać go na badania, bo wyjątkowo nie widziałem go od szóstej rana.

– Przecież mówiła pani, że jestem zdrowy. Nie popełnię samobójstwa, wychodząc stąd.

Zapiąłem zamek, krzywiąc się nieco, gdy ramię zbyt energicznie przesunęło się z miejsca w miejsce. Otarło przez to moją posiniaczoną klatkę piersiową i wciąż bolące żebra. Tęskniłem za sprawnością, której mogłem nie odzyskać przez tych skurwysynów. Cała moja przyszłość opierała się na wysiłku ciała, nie na siedzeniu na dupie. Padło stwierdzenie, że mogłem mieć problem z powrotem do pełnej sprawności przez kilka miesięcy z powodu pęknięć żeber. Okej, parkur mogłem zostawić Urlikowi, ale urbex też nierzadko wymagał gwałtowniejszych ruchów. Jak miałem się wspinać, przeskakiwać czy zeskakiwać, gdy w każdej chwili coś mogło mi chrupnąć? Byłem przerażony wizją kalectwa i uziemienia. Co miałem robić innego?

– Zdrowy? – powtórzyła zaskoczona, więc spojrzałem na nią ze złością. Nie wiem, czy byłem zły na nią, siebie, swój ból czy jednak Gustava. – Remi, ciało może i się goi, ale pomyślałeś, co dzieje się w twojej głowie?

– W tej chwili? Zadaję sobie pytanie, kiedy wreszcie będę w domu – powiedziałem z ironią, co skwitowała pokręceniem głowy.

Zanim opuściłem salę, wręczyła mi swoją wizytówkę i powiedziała, żeby zgłosił się do niej w każdej chwili, gdybym tylko poczuł się źle i potrzebował porozmawiać z kimś z zewnątrz. Nie powiedziałem jej tego, ale planowałem wyrzucić jej numer, gdy tylko wyszedłbym z budynku. Nie czułem się źle psychicznie, bzdura. Byłem w dobrej formie psychicznej, to, że się wściekałem, było naturalną reakcją na to, co mnie spotkało. I co pragnąłem, żeby spotkało tych skurwieli. Nigdy nie doświadczyłem homofobii na własnej skórze, ale byłem jej świadkiem nie raz i nie dwa. Sęk w tym, że Gustav nie zrobił mi tego, bo miał problem do mnie. On zrobił to, bo wszedłem między wrony i się dostosowałem. Wtrąciłem w coś, co mnie nie dotyczyło.

Nie mogłem sobie przypomnieć, że kiedyś się go bałem. Byłem ślepy ze złości i chęci zemsty.

Odebrałem swój wypis, receptę na leki, a potem pokierowałem się z torbą w dłoni do najbliższego sklepiku. Schowałem papiery do kieszeni bluzy i zapiąłem ją na zamek, żeby niczego nie zgubić. Dziękowałem sobie, że na urbex nie wziąłem portfela i nie musiałem blokować żadnych kart ani martwić się dowodem tożsamości. Jeszcze tego brakowało, żebym musiał wszystko zmieniać i wyrabiać. Paszport leżał bezpiecznie schowany w mieszkaniu akademickim. Za to przy sobie w dniu wyjścia ze szpitala miałem kartę studencką i cały portfel, który dostarczył mi Urlik na moją prośbę.

Nie podlegało wątpliwości, że z kamerami, kartami i resztą mogłem się pożegnać. Minęły ponad trzy tygodnie od napaści, a policja niczego nie odnalazła, a sam Gustav miał rzekome alibi na czas pobicia. Świetnie. Kupę kasy poszło w pizdu.

Zdusiłem ramiączko torby w prawej dłoni, tej zdrowej, gdy na lewej wciąż miałem lekkie usztywnienie. Za tydzień czekała mnie kontrola i wtedy ocenić mieli, czy moje kruche kości się sklejają. Miałem nadzieję, że to robiły, bo ból w klatce piersiowej jakoś wybitnie nie malał, za to przeszkadzał cholernie przy codziennych czynnościach. O opatrunku na dłoni nie warto było nawet wspominać.

Pchnąłem drzwi sklepiku, gdzie zaraz uderzył mnie duszny zapach. Na zewnątrz panowała dość ciepła pogoda jak na początek marca, ale wciąż nikt nie odważył się rzucić lżejsze kurtki czy płaszcze na dno szafy. Z wyjątkiem mnie. Ja ledwo ubrałem swoją rozpinaną czarną bluzę, byle było wygodnie i szybko. Potrzebowałem uciec ze szpitala. Legalnie.

Podszedłem do działu z alkoholami, szukając czegoś, co uderzyłoby mi do głowy i smakowało. Niezły problem dla abstynenta, który pił tylko wtedy, gdy miał humor lub dobre towarzystwo. Teraz jednak chciałem pić sam. Chciałem odciąć głośne myśli i wizje marnej przyszłości, jaka mogła mnie czekać. Żadne pieprzenie o tym z terapeutką nie mogło mi pomóc, nie miało takiej racji. Nikt nie mógł pojąć, co mogłem stracić i co zapewne stracę.

Ani Olai, ani Dan.

Zabrałem z półki coś, co było potwornie drogie i wyglądało na whiskey, ale nie patrzyłem na nazwę. Podszedłem z ciężką butelką do klienta obok i spytałem, czy byłby w stanie mi to kupić za dodatkową opłatą. Nie wybrałem go przypadkiem, wyglądał idealnie na takiego, co lubił sobie dorobić i miał w poważaniu prawo. Uśmiechnął się, zmierzył mnie wzrokiem i wziął butelkę, a potem drugą z półki. Nie te samą, raczej tańszą i bezwartościową dla mnie. Oznajmił, że ja płacę za obie, więc się zgodziłem na taki układ. Kasjerka popatrzyła na nas dziwnie, a wtedy mężczyzna oznajmił żartobliwie, że odebrał mnie ze szpitala i musi kupić alkohol w podzięce dla pewnego doktorka. Kto mu uwierzył? Nikt. Sam nie potrafiłem pohamować spojrzenia dezaprobaty. Kasjerka jednak nie miała prawa dyskutować, bo mężczyzna był widocznie starszy ode mnie, dlatego sprzedała nam alkohol. Na pewno widziała go w sklepie dłużej, niż byłem w nim ja, ale z jakiegoś powodu nie drążyła. Może po prostu miała we wszystko wyjebane.

Tak mogę skończyć, pomyślałem. Z pracą, która jest tylko po to, abym miał za co kupować jedzenie, płacić rachunki. Nie taką, która miała sprawić mi przyjemność.

Po wyjściu ze sklepu niemal zacisnąłem za mocno szczęki z mdłości. Otworzyłem nerwowo zamek torby, a mój pomocnik posłusznie oddał mi moją butelkę. Pożegnał się ze mną z szerokim uśmiechem i życzeniem miłej zabawy. Z pewnością taka miała być.

Kolejnym moim krokiem było znalezienie postoju taksówek. Najbliższy mieścił się przecznicę dalej, więc niestety musiałem tam dotrzeć o własnych siłach. Nogi były tylko trochę posiniaczone od kopania, żadnemu durniowi nie przyszło do głowy połamanie mi kolan. Jezu. Miałem tyle czasu w szpitalu, żeby analizować, co mogli mi jeszcze zrobić. Dużo, dużo gorszego. Płakałem kilka nocy. Raz z bólu, raz z koszmarnych myśli. Może dlatego ta terapeutka była taka nachalna, bo mój współlokator naskarżył na szlochające dziecko po nocach? To już nie miało znaczenia, bo byłem wolny. I obolały.

Podziękowałem w duchu, że siedziałem wreszcie w taksówce, bo moja klatka piersiowa przypominała nagrzany palnik. Większe oddechy bolały, może nie tak jak jeszcze dwa tygodnie temu, ale wciąż potrafiły promieniować bólem. Taksówkarz zawiózł mnie pod wskazany przeze mnie adres w ciągu jedynie dziesięciu minut. Nie cieszyło mnie to, ale cieszyło jednocześnie. Zaraz miałem się zamknąć w czterech ścianach i mieć święty spokój. Pozornie. Nie miałem pojęcia, czy Petter a może Olai nie mieli ochoty suszyć mi głowy o moje samowolne opuszczenie szpitala. Lub, co gorsza, pieprzyć od rzeczy o jakimś chorowaniu psychicznie. Jeśli tak by było, ta butelka roztrzaskana zostałaby na łbie któregoś z nich.

– Dzięki.

Wysiadłem powoli z pojazdu po uiszczeniu wpłaty. Kierowca odjechał, a ja dalej stałem długą minutę w miejscu, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłem, przyjeżdżając do Pettera. Okolica była cicha, sąsiedzi praktycznie nie mieli jak zaglądać komuś do okien, ale wciąż czułem się obserwowany. Oceniany. Jako przegrany na starcie.

Przełknąłem ślinę i skierowałem do domu. Zapukałem w drzwi, oczekując. Petter mógł być na uczelni lub treningu, więc tak czy siak otworzyć powinien jego partner. Nie pomyliłem się, gdy zobaczyłem zaspanego Bjørna w progu.

– Ziomo, ty już na nogach? – spytał, mrugając.

– Wpuść mnie. Zajmę piwnicę i będę siedział cicho.

– Jak cię nie wpuszczę, to Pett mi łeb urwie, więc właź. – Przepuścił mnie w przejściu, więc skorzystałem z jego otwartości, zanim by się rozmyślił. – Rób, co chcesz. Przywykłem, że mamy nowego domownika. Ja wracam w kimę.

Nie skomentowałem, gdy skierował się do sypialni na końcu korytarza, gdzie wcześniej Pett grał sobie w lotki. Zignorowałem go kompletnie, idąc do piwnicy. Olai nigdy jej nie zamykał, jeśli nie było powodu. Może to taki wymóg blondyna, a może po prostu czuł, że żaden z właścicieli go nie okradnie. Nie bardziej niż Petter zrobił to z jego historii.

Zamknąłem za sobą drzwi i powoli zacząłem schodzić po schodach. W szpitalu skorzystałem z windy, bo wiedziałem, jak mój organizm kochał teraz wspinaczki nawet na małe wysokości. Schodzenie okazało się gorsze. Stawianie ciężaru ciała na stopie, drżenie każdego mięśnia przy tym, a najbardziej torsu było straszne. A przynajmniej takim to zapamiętałem, bo jak teraz robiłem powolne kroki w dół, to nawet nie bolało. Lekarze mieli rację, wyolbrzymiałem ból. Znalazłem się na dole, biorąc wówczas większy wdech, który wstrzymywałem na czas schodzenia. Odłożyłem swoją torbę przy łóżku, zrzuciłem buty i bardzo ostrożnie usiadłem. Pochyliłem się, chcąc wyciągnąć butelkę alkoholu, ale się zawahałem. W szpitalu podali mi leki przy śniadaniu, które na pewno dalej miałem w organizmie. Tata zawsze mówił, że mogę pić, śmiało, ale jeśli wiem, że to nie szkodzi zdrowiu. Na pewno byłby rozczarowany moją próbą samobójczą. A co dopiero ta baba ze szpitala. Boże, zamknęłaby mnie na oddziale psychiatrycznym, to pewnie.

Powstrzymałem się przed piciem ze względu na nią. Tak na złość jej, a co. Odsunąłem się do tyłu i oparłem plecy o chłodną ścianę, sycząc cicho z bólu przy zderzeniu. Zagryzłem wargę, nie chcąc przekląć, bo robiłem to wystarczająco często w myślach i w stosunku do ludzi. Byłem zmęczony. Zmęczony udawaniem w wiadomościach do innych, że radze sobie na studiach, podczas gdy zawiesiłem je ze względu na stan zdrowotny. Nie wziąłem żadnego zaświadczenia, aby móc dostarczyć uczelni i dalej obijać się w domu. Od kolejnego dnia więc oficjalnie powinienem stawić się na wykładach i kursach. Już wiedziałem, że tego nie zrobię.

Nie chciałem wracać.

Po co to wszystko, gdy ja nie mogłem funkcjonować? Miałem problemy z nadgarstkiem i palcami. Mogłem nie odzyskać pełni władzy, a wspinanie się i trzymanie ciężkich kamer mogło odnawiać kontuzje. Mało tego, moje żebra przy wysiłku fizycznym wciąż groziły ponownym pęknięciem, więc najlepszym rozwiązaniem było darowanie sobie kariery do kolejnego roku studiów.

Zmarnowałem więc pieniądze na studia, sprzęt, leczenie. I po co? Na co mi to było? Może los dawał mi jasne znaki, abym przestał z tym kanałem, przestał z przyszłością, jaką sobie obrałem za cel życia. Jeśli tak, to co było alternatywą? Praca na kasie w monopolowym?

Przyciągnąłem nogę bliżej piersi, ale na tyle daleko, aby nie utrudniała mi oddychania i położyłem na kolanie łokieć. Spojrzałem na chorą rękę, która leżała spokojnie obok uda na materacu. Zaśmiałem się cicho pod nosem.

Jak żałośnie.

Śmiałem się tak długo, aż klatka piersiowa nie zaczęła boleć i nie wywoła kaszlu, a ten przyszedł z jeszcze większym bólem.

– Przesadzasz, Remi. Nie boli – stęknąłem, czując dreszcze na całym ciele.

Starałem się sobie wmówić, że nic się nie dzieje, ale słabo mi szło. Dlatego zmieniłem plan i zamiast dalej siedzieć, położyłem się na wznak. Dotarł do mnie zapach Olaia. Przekręciłem głowę, zamknąłem oczy i zdrową dłonią przycisnąłem kawałek poduszki do nosa. Brzoskwiniowy jak zwykle. Ale też trochę cytrusowy? Mężczyzna musiał przebrać pościel, skoro tak zalatywała obcą nutą i silną od niego jednocześnie. To wszystko wywołało we mnie uczucie osamotnienia, jakiego nie czułem od czasu opuszczenia przez mamę. Gdzie płakałem tylko nocami, będąc głównie wściekłym na samego siebie.

Obwiniałem się, że musiałem postąpić źle, skoro chciała nowej rodziny. Tata cierpiał więc przeze mnie, bo zostawiła go z mojej winy. Za dnia uśmiechałem się, byłem wściekły i jej nienawidziłem, aby tacie okazać należyte wsparcie, a po wszystkim po prostu się sypałem. Jasne, z czasem zacząłem wierzyć, że to tylko i wyłącznie jej wina, żeby poczuć się lżej, ale nie zmieniało to faktu, że było mi wtedy źle. Cholernie źle. Tata musiał wiedzieć, że jestem silny, mama musiała wiedzieć, że za nią nie tęsknię, a znajomi musieli wierzyć, że jestem normalny i bez skaz, aby mogli dalej mnie lubić. Gdyby nie Anja... gdybym jej wtedy nie poznał, co by ze mną było? Czy wpadłbym na nagrywanie urbexu? Czy w ogóle myślałbym o pracy w sieci? Czy to był moment, w którym obrałem cel, który właśnie w tej chwili musiałem pożegnać?

Zacisnąłem mocno palce na materiale, ale także i mocniej powieki, spod których zaczynały się sączyć łzy. Przyznawanie się do porażki nie było łatwe, ale chyba to mnie czekało. Miny pełne współczucia i zapewnienia, że jakoś to będzie. Że coś wymyślę.

A co, kurwa, jak nie wymyślę?!

Tak krzyczały głośno moje myśli, od których bardzo chciałem uciec w alkohol. Cały pieprzony czas myślałem tylko o tym, co będzie złego. Nie, ja wiedziałem, że to złe nadejdzie i się na to gotowałem. Znałem Anję, znałem tatę. Nie byłem gotów stawić czoła ich minom i słowom. Po prostu nie miałem na to ochoty ani sił.

Skuliłem się, nie bacząc na ból, żeby zacząć cicho płakać. Tak cicho, aby zniwelować drżenie ciała, ale jednak dać upust emocjom. Życie mnie nienawidziło, skoro tak się uparło na rzucanie mi kłód pod nogi. Zresztą, co ja wiedziałem o problemach? Olaia dręczyły wizje śmierci, koszmary przeszłości i reinkarnacja. On cierpiał i nikt nie potrafił mu pomóc medycznie. Ja miałem tylko pracować w jakimś śmiesznym zawodzie za śmieszne pieniądze. Nie miałem prawa płakać i się użalać nad sobą, prawda?

Inni mieli gorzej.

Nie potrafiłem się opanować. Przestać. Im dłużej myślałem, że nie miałem prawa, tym gorzej się czułem i żal trawił mnie od środka jak płomień przy kochaniu. Miałem ochotę krzyczeć ile tchu w płucach, ale nie mogłem. Nie dlatego, że jakiś facet był piętro wyżej i spał. Miałem go w poważaniu. Bałem się cierpienia. Miałem go dość. Miałem dość samego siebie.

Czas zwolnił i przyspieszył jednocześnie. Coś w mojej głowie w jednej chwili przeskoczyło na tryb uśpienia, beznadziei. Nie czułem nic, myśli ucichły. Mimo to oczy pozostały otwarte i rejestrowały zachodzenie słońca, nastawanie ciemności. Ciszę na piętrzę. A może i uszy zrobiły sobie wolne. Nie rozumiałem tego stanu, ale był całkiem błogi. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, co następowało za czym, ale gdy w pomieszczeniu po mrugnięciu zrobiło się jaśniej, pomyślałem, że musiał nastać ranek. Ale światło o dziwo nie padało ze strony okien, a zza mnie. W pierwszej chwili nie rozumiałem. Za mną nie było okien. Przez ten stan łączenie kropek wymagało wysiłku, a ja nie miałem na to ochoty. Więc gdy w świetle zjawiła się postura niskiego i wątłego chłopaka w białej bluzie i blond włosach, wiedziałem, że to jednak nie był nowy dzień. Ktoś do mnie zszedł. Ale jakiś niepodobny do faceta, co to mnie wpuścił. Jak on miał na imię?

Zgrzyt, skrzyp, pisk.

Skrzywiłem się, gdy dotarła do mnie mieszanka dźwięków. To było dziwne. Jakby odległe. Ktoś coś mówił, przesuwał czy ugniatał? Ale chłopak się nie ruszał.

Ależ ruszył, chwilę później!

Pochylił nade mną, już nie widziałem jego głowy, ale zobaczyłem ciemną dłoń. Zimną, gdy dotknęła moich oczu i opuściła powieki. Och. Nie mogłem ich otworzyć. Spałem z otwartymi?

Możliwe, bo obudziłem się dopiero kolejnego dnia w pełni świadom otoczenia. Ptaszków ćwierkających za jednym z otwartych okien, promieni słonecznych wpadających do ponurej piwnicy i Olaia, siedzącego w nogach łóżka, patrzącego na mnie wyczekująco. Zamrugałem leniwie i przetarłem powieki zdrową ręką. Gdy przekręciłem się i chciałem usiąść, niemal od razu pożałowałem brawury. Klatka piersiowa mnie bolała. Olai to rozumiał, bo znalazł się bliżej mnie i pomógł mi usiąść, podkładając pod plecy poduszkę.

Taki cierpliwy.

Po wszystkim usiadł na miejsce, ale będąc bliżej mnie. Wyglądał zaskakująco smutno jak na niego. Zmęczony i smutny Olai. Miałem ochotę go pogłaskać po policzku, ale jakoś ręka wcale się nie uniosła. Jakoś tak... wszystko stało się mniej barwne, niż było, zanim zasnąłem.

– Remi? – zawołał cicho, więc spojrzałem znów w jego oczy. Zmartwione oczy.

– Hm?

– Ja... Ty... Dlaczego nie zadzwoniłeś?

To nie było oskarżenie czy pretensja, ale jakie to miało znaczenie? W sumie go nie miało. Olai mógłby ze mną zerwać i czułem, że średnio by mnie to obeszło w takiej chwili.

– Przepraszam.

– Nie. Nie o to chodzi. Mogłem przyjechać. Przecież twoje auto stoi na parkingu szpitalnym, Remi.

– Tak? – spytałem bez emocji.

Wewnątrz wzdrygałem się na ten dźwięk głosu. Brzmiałem zupełnie jak Petter. Nie rozumiałem powodu.

– Nie mam kluczyków – przypomniałem, spoglądając leniwie na torbę przy łóżku. – Kto ma kluczyki?

– Ja – odparł przerażony. – Remi, mam je ja. Miałem odebrać auto w dniu, w którym wychodziłeś ze szpitala.

– Och... no tak... Ale już wyszedłem, wiec weź. Auto. Możesz wziąć.

Olai przysunął się szybko jeszcze bliżej, dotykając wierzchnią stroną dłoni mojego czoła. Potem jeszcze baczniej wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Te jego były takie dziwnie mętne. Nie lubiłem tego koloru, wolałem złoty z domieszką brązowych plamek.

– Brałeś jakieś leki?

– Jeszcze nie.

– Jeszcze? Kiedy masz wziąć, bo spisz od wielu godzin.

– Nie wykupiłem – stwierdziłem, rozpinając leniwie kieszeń bluzy, w której spałem i wyjąłem z niej pogniecione papiery. – O, nie wyrzuciłem jej.

Spojrzałem na wizytówkę, po czym zgniotłem ją w dłoni i odrzuciłem na środek pokoju. Olai popatrzył za zgniotkiem i miał taką minę, jakbym zrobił coś iście niezrozumiałego. A ja tylko pozbyłem się numeru do psychiatry. Wielka mi rzecz.

– Dobra. Pojadę je załatwić. Chyba że pomóc ci dojść do łazienki?

– Olai, nie jestem niedołężny – powiedziałem ze złością, powoli odzyskując energię z poprzedniego dnia. – Jedź, jak musisz i daj spokój.

Poczuł się chyba urażony moim nagłym naskokiem, ale nie czułem potrzeby przepraszania. Jeden dzień, gdy byłem dla kogoś okrutny, nie musiał nic oznaczać. To nie moja wina, że denerwował mnie od rana!

Olai wstał niechętnie z moją receptą na leki, po czym rzucił mi ostatnie spojrzenie i wyszedł. Oszczędził nam oby kłopotu i chociaż się nie odezwał słowem, inaczej naprawdę mogłem na niego naskoczyć. Znów zostałem sam ze sobą. A potem zdałem sobie sprawę, że przecież byłem już bez prochów od godzin, jak to stwierdził Olai, wiec sięgnąłem z torby butelkę, której Petter mi nie podwędził i otworzyłem ją. Nikt nie mówił, że picie jest przyjemne, zwłaszcza prosto z butelki, bo nie miałem ochoty szukać szklanki, a już na pewno iść po nią na parter. Nie wiem, jak udało mi się minionego dnia wyciszyć bez innego oddziaływacza, ale teraz faktycznie whiskey pomogła. Po wypiciu połowy w sporym odstępie czasowym wrócił maruda niszczyciel dobrej zabawy i niemal się potknął na dywaniku. Parsknąłem.

– Ałć.

Skrzywiłem się z bólu, ale nie żałowałem, bo wszystko było prostsze, gdy w głowie przyjemnie szumiało. Przynajmniej nie byłem już taki złośliwy, a to przecież zawsze zmiana na plus, prawda?

– Jezu Chryste, Remi! – krzyknął z mieszanką zrozpaczenia i szoku. Podszedł do mnie i zabrał mi butelkę, co średnio mi odpowiadało. – Zwariowałeś? Powinieneś zażywać leki. Zdajesz sobie sprawę, ile ci ich w ogóle przepisano? Alkohol to ostatnie, na co możesz sobie pozwolić w tym stanie.

– Spierdalaj, Olai – warknąłem, co go zaskoczyło. – Gówno wiesz, czego mi potrzeba w moim stanie. Ja twierdzę, że to leki właśnie są zbędne. Przecież czuję się świetnie, nie widać? – Rozłożyłem ramiona, starając się nie krzywić. – Mam tylko poturbowaną dłoń, problemy z oddychaniem, a poza tym jest świetnie! Więc oddaj to i idź pograj z Petterem w odkrywanie sekretów czy coś.

– Nie wiem, co ci się dzieje, ale to nie jest dobre – powiedział twardo, nagle nabierając większej rezerwy do mnie. – Nie oddam ci alkoholu i nie myśl, że dostaniesz inny. Co ze studiami?

– Jebać je – rzekłem, machając zdrową dłonią lekceważąco. – To nie tak, że w ogóle są mi potrzebne w moim stanie, wiesz? Widzisz, mówiłem! Nic nie wiesz, czego mi potrzeba!

– Remi, mówisz o czymś, co cię napędzało! – zagrzmiał, odstawiając ostro butelkę poza zasięg moich dłoni. – To twoja pasja!

– Pasja, którą zniszczyli ci skurwiele! – warknąłem na całe gardło, czując nieprzyjemny ucisk w piersi. Zignorowałem to. – Jestem jebanym kaleką, Olai! Jaka pasja? Wiesz, co mi mówili? Chuja wiesz, bo to nie ty leżałeś i słuchałeś, że nie powinno boleć tak, jak bolało!

– Nie bagatelizuję twojego stanu – powiedział spokojniej, ale wciąż mając zaciśnięte szczęki. – To, co robisz, nie pomoże ci wrócić do zdrowia.

– Kto pytał, czy chcę wrócić? – zakpiłem. – Może chcę zdechnąć?

– Nie. Remi, którego znam, nie powiedziałby tak.

– Remi, którego znasz, został zabity tak z cztery tygodnie temu – wypomniałem, odchylając głowę i zamykając powieki. – Zerwijmy. Chcesz, nie? To nie tak, że mnie kochasz, więc obu nam będzie na rękę.

Zapadła cisza, która w innych okolicznościach pewnie by mi wadziła, ale teraz była błoga. Wiedziałem jednak, że Olai nie ruszył się z miejsca nawet o krok. Dawny ja naprawdę odczuwałby wstręt do każdego słowa, które padło z mojej strony, ale obecny... obecny chciał po prostu gdzieś umrzeć w kącie i nie musieć wysłuchiwać pocieszeń czy zapewnień. Wszyscy powinni się pierdolić.

– Olai, zrób wszystkim przysługę i idź na spacer.

Otworzyłem powieki, przechylając głowę na prawo, gdzie dostrzegłem Pettera z morsową miną. Wpatrywał się we mnie, a ja wyjątkowo nie miałem ochoty odwrócić własnego wzroku na rudzielca, który po chwilowym zawahaniu zrobił w tył zwrot i wyszedł, biegnąc niemal po schodach. Powinno mnie to obejść.

– Wymiana stróżów? – spytałem kpiąco. – A może też mam wyjść? Spoko.

Zacząłem wstawać, ale Petter zwinnie przemknął w moją stronę i trzepnął mnie w głowę. Syknąłem, łapiąc się za nią dłonią. Gromiłem blondyna spojrzeniem, ale miał to gdzieś, gdy westchnął i pokręcił leniwie własną głową.

– Jesteś swoją żałosną wersją. Nie podoba mi się ona. Natychmiast się jej pozbądź.

Pomyślałem, że Petter nigdy mnie nie denerwował jak w tej jednej chwili. Stał nade mną i oceniał, zamiast kazać mi odejść.

– Och jasne, już zacznę żartować. Wolisz żarty o blondynkach?

Spojrzałem wymownie na jego włosy, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Był wyjątkowo nie w sosie, jak na niego, a ja zbyt upojony i śmiały, aby chcieć się wycofać.

– Słodko, że nagle przestałeś udawać miłego i troskliwego. To musiało pęknąć. Jak twoje żebra.

– Bycie miłym nie popłaca – odparłem, układając się na poduszce i lekceważąc jego obecność. – Więc albo mnie wyrzuć, albo spadaj.

– Ależ ty nic nie pojmujesz – oznajmił z dezaprobatą, siadając przy łóżku na ziemi. W pierwszej chwili byłem zdziwiony, ale gdy zaplótł nogi, patrząc w stronę okien, naprawdę zapowiadało się na jego dłuższe posiedzenie.

– No pewnie, bo ty potrafisz mnie przejrzeć, co? Dobrze mieć taki dar.

– Dar? – powtórzył głucho, nie oglądając się na mnie. – Jestem całkiem pewien, że nie posiadam czegoś takiego. Komu zaginął? Powinien zgłosić to na policję.

Zacząłem się śmiać. Nie był to pozytywny śmiech, raczej nerwowy i złośliwy. Petter lubił grać głupca, ale tym razem nie byłem w nastroju na granie w jego gry.

– Dobrze wiesz, o czym mówię. Przeczesałeś życie Olaia i dowiedziałeś się o jego poprzednim wcieleniu.

– I uważasz, że uczyniłem to ponadprzeciętnym wzrokiem? – zagadnął.

Zwątpiłem. Coś w intonacji kazało mi uważać na jego słowa i brać je bardziej na poważnie, ponieważ ewidentnie chłopak nie planował mnie okłamywać. Albo to mój radar wariował, to również brałem pod uwagę w obecnej sytuacji.

– Muszę cię rozczarować, Revo. Nie posiadam żadnego daru, jak to ująłeś. Jeśli jakiś był, to został odebrany mi wraz z duszą. – Poklepał się leniwie po klatce piersiowej, zmuszając mnie do zmiany ułożenia na bardziej boczną, aby go lepiej widzieć. A przynajmniej jego profil.

– Co przez to rozumiesz?

– Och, och, zainteresowany? – zaćwierkał bez uśmiechu. – No dobrze, skoro tak lubisz słuchać o bajkach na dobranoc, to może ci jedną opowiem. Ale – odrzucił głowę do tyłu, przytulając policzek do pościeli, aby mnie widzieć – coś za coś.

– Czego chcesz?

– Hm – zamyślił się, uciekając wzrokiem na chwilę. – Może odwołasz swoje zerwanie?

Przeszył mnie dreszcz, ale nie musiałem na to odpowiadać, ponieważ Pett już wrócił do poprzedniej pozycji, jakby ta wymiana została zatwierdzona, zanim w ogóle coś zaproponował. Z niewiadomych dla mnie przyczyn, nie potrafiłem poczuć tej złości, którą czułem przy Olaiu. Co się ze mną działo?

– Dwadzieścia lat temu w pewnej melinie przyszła na świat para bliźniąt. Kruszyny słodkie i urocze. Ona i on. – Uniósł do góry dwa palce od jednej ręki, ale wpatrywał się dalej przed siebie. – Ich ojciec nigdy nie był znany, a matka wychowywała tym, czym mogła. Och. Mieli wiele kuzynów i ciotek z wujkami. Każdy menel w spelunie był rodziną. Gdy dzieci podrosły i miały większą świadomość przetrwania, rodzina nauczyła ich jak kraść i nie dać się złapać a przede wszystkim, jak nabierać bogatych ludzi, aby ci kupili im coś dobrego. Ach, ale nie wszyscy byli tacy mili, jak wujkowie ostrzegali. Dzieci często były popychane i bite. Mimo to lata płynęły, a one szczyciły się większą samoświadomością. Dziewczynka wykształciła w sobie dar – podkreślił to słowo, cytując je – który pomagał jej przekonywać innych do ustępstw. Była słodziutka i kruchutka. Jej braciszek bardzo ją kochał i podziwiał, chodził wszędzie i wykonywał co brudniejszą robotę. Aż do pewnej zimy, gdzie ich urocze schronienie zostało zabarykadowane przez władze, ludzi, chcących je wyremontować i zrobić coś obrzydliwie drogiego. Och, jakaż to była okrutna zima!

Bałem się mu przerywać. Jego głos nie zawierał wprawdzie nawet grama emocji, gdy opowiadał tę historię, ale nie byłem na tyle upojony, ale nie czuć bijącej od niego powagi. Ubierał to wszystko w lekceważące słowa, ale ich waga przytłaczała ciężarem. To nie była zwykła opowieść.

– Dziewczynka jej nie przeżyła. Przymarła z głodu i chłodu. Była lepsza w uroku, ale słabsza w przetrwaniu. Jej braciszek przeżył i jeszcze tej samej nocy został znaleziony wyziębiony przez służby. Odratowany ciepłymi posiłkami i łóżkiem. Bez matki, której nazwiska nawet nie znał i bez siostry, której drobne ciałko przytulał do siebie całą noc.

– Petter, to...

– Nie skończyłem, cichutko – nakazał, kierując palcem we mnie. – Tamtej nocy tak naprawdę umarli oboje. To jest morał tej historii, drogie dzieci. Ona kochała ludzi, a on ich nie rozumiał. Po jej śmierci dopiero pojął, że bez niej u boku nie rozumie ich jeszcze bardziej. Och, a wiesz co? – Uśmiechnął się szeroko, patrząc przed siebie. – Wielu mu powtarzało, co powinien czuć, wielu go badało i nikt nie potrafił mu pomóc. Leki, leki, leki. A potem adopcja. Leki i znów leki. A potem beznadziejny brat. Brak domu i znów samotność. Nie, nie. – Pokręcił zdecydowanie głową, odkładając dłoń na udo. – Miał wciąż brata, który mocno, mocno go kochał. Chłopak czuł, że ta miłość nie jest normalna. Ciekawe. Czuł. Tylko że on nie czuł. Zaskakujące, nie uważasz?

– Mój boże... Miałeś siostrę.

Spojrzał na mnie z maską obojętności, której nie potrafiłem pojąć. Nie, ja nie chciałem jej zrozumieć. Opowiadał o swoim koszmarnym życiu jak o jakimś spektaklu obejrzanym w teatrze. Gdzie w tym wszystkim było miejsce na górę cierpienia? Płaczu, złości i chęci zemsty? Jak mógł nie czuć niczego, gdy ja czułem za wiele?

– Ja? Nigdzie nie mówiłem o sobie.

– Petter, nie udawaj, do cholery – przełamałem się, czując złość i żal jednocześnie. – Po co mi to opowiedziałeś? Dlaczego chciałeś, abym teraz o tym usłyszał?

– Bo na pewno pomyślałeś o tym.

– O czym?

– O czuciu. – Zamarłem. – Nie wiem, czym jesteś, Revo. Nie mam pojęcia, jaki masz... dar. Ale masz, prawda? Czujesz więcej. Czujesz, bo cierpisz. Cierpisz, bo czujesz. Znam to uczucie, ale odwrotne. Nie czuję, więc nie cierpię, ale cierpię, bo nie czuję. Słyszałem twój krzyk i twoje słowa w rozmowie z wieloma osobami. Jestem całkiem dobrym obserwatorem i kolekcjonerem, wiesz? – Uśmiechnął się bez radości, wskazując na swoją twarz. – Pamiętam każde twoje słowo, twoje wzdrygiwanie się, bo jako jedyny w towarzystwie nie byłem oczywisty. Ty dla mnie też taki nie jesteś. Nie potrafię cię zrozumieć, więc na pewno masz dar. Jaki?

– Czekaj – przerwałem mu przerażony, podnosząc się do siadu, co było dość kłopotliwe. – Jak to mnie nie rozumiesz? Petter, wyjaśnij.

Popatrzył mi w milczeniu w oczy, po czym wstał. Nakazał mi skrzyżowanie nóg, więc zrobiłem to, a on usiadł naprzeciwko mnie w ten sam sposób. Zaczynałem żałować, że znajdowaliśmy się tak blisko siebie, zwłaszcza gdy wziął do ręki moją zdrową dłoń i zaczął kreślić na niej linie po wewnętrznej stronie.

– W wieku nastu lat stwierdzono u mnie aleksytymię. Słyszałeś o tym? – Zaprzeczyłem. – To schorzenie, które udowadnia brak emocji. Klasyfikuje się to tym, że nie potrafię określić swoich emocji, a już na pewno nie potrafię ich zrozumieć. Nie wiem, dlaczego ktoś się śmieje i co to żart. Nie rozumiem, dlaczego coś kogoś denerwuje. Ale to działa tylko chwilę – docisnął paznokieć do skóry – bo gdy już się pojawi definicja, rozumiem przebieg stanu.

– To brzmi... skomplikowanie – przyznałem, na co uniósł wzrok.

– Szczerość za szczerość. Co cię denerwowało we mnie lub czego się we mnie bałeś na początku?

– Cóż – zawahałem się, bo nie pamiętałem dokładnie tamtego momentu w swoim stanie. – Myślę, że było to wynikiem waszego nagłego wciągnięcia mnie do swojej paczki.

– Nie, nie. Esbena, Bastiana i Dikrika się nie bałeś – powiedział dobitnie, a ja zwróciłem uwagę, że padły konkretne imiona, a nie ksywki. – Hector cię wkurzał, a ja? O co chodziło ze mną, że mnie unikałeś?

– Bo ja wiem? Ukradłeś mi telefon i razem z Hectorem poznaliście mój sekret – rzekłem zirytowany. – Tak się nie zaczyna znajomości.

– Dalej.

Gdy przycisnął znów paznokieć w tym samym miejscu na mojej skórze, wiedziałem, że on nie żartował i byliśmy na wymianie czysto szczerej. Żadnej gry i udawania. Pohamowałem więc ironię.

– Nie słyszałem emocji. Mój dar polega na słyszeniu. Czuję dźwięki. Jednym oddechem możesz zdradzić mi, czy się denerwujesz, czy może martwisz. Byłeś dla mnie od początku pustą kartką, której nikt nie potrafił zapisać. Uśmiechałeś się, ale czy faktycznie odczuwałeś radość? Gromiłeś kogoś spojrzeniem, ale czy faktycznie byłeś zły? Żartowałeś, ale czy faktycznie było ci do śmiechu? Nie rozumiałem, jak ktoś może tak idealnie się bronić przed moim słuchem. Ot, to moja szczerość dla ciebie. Teraz ty.

Zabrałem dłoń, a on nie protestował, patrząc ciągle prosto w moje oczy. Mijała minuta za minutą, zaczynało się robić niezręcznie. W końcu przemówił:

– Więc mogę udawać, ale nigdy się nie wpasuję – wyjawił cicho z konsternacją. – Rozumiem. Jestem na przegranej pozycji od jej śmierci. Ach tak, szczerość. – Ponownie chwycił moją dłoń. – Znając twoją stronę, powiem ci teraz. Uczenie się emocji polega u mnie na przeżywaniu ich. Muszę być świadkiem czyjegoś płaczu, poznać dokładny powód, aby potem zapamiętać, co może doprowadzić do takiej sytuacji innego człowieka. Przykład? – Pstryknął mi przed twarzą. – Niechaj będzie taki. Zawsze sądziłem, że twoje kłótnie z lokatorem wynikały z konfliktu i nienawiści. Czułem, że powinienem ci pomagać i zawsze stać po twojej stronie. A potem ty nagle stajesz mi na drodze i mówisz, że mam was zostawić. Najgorsze jest to, że miałeś w sobie taki żar, jakbyś mimo kłótni i złości, chciał ochronić osobę, która doprowadziła cię do tego stanu. Och, nie pojmuję – przyznał, potrząsając krótko głową i marszcząc brwi. – Takie wymiany zdań zawsze oznaczały dla mnie krótką odpowiedź. Dlaczego więc u ciebie to nie działa? Żeby raz, ale ciągle podejmuję z tobą złe ruchy. Trudno mi określić, co cię zdenerwuje, a co znudzi. Zawsze działa z innymi, a z tobą nie. Wiedziałem, że jesteś jak my.

– Jak wy – powtórzyłem trochę oszołomiony jego słowami. – To znaczy?

– Och, daj spokój. Olai przecież przeżył drugą wojnę światową. Jak się o tym dowiedziałem, pomyślałem, że musiałem być jego partnerem.

– Roycem?! – zszokowałem się, odchylając zbyt gwałtownie w tył, przez co zakuło mnie w klatce piersiowej. Petter poklepał mnie delikatnie po ramieniu, gdy powracałem do oddychania.

– Nie, głuptasie. Mówię o partnerze w dniu narodzin. Pomyślałem, że skoro narodziło się drugie ciało, a ono, zamiast dostać świeżutką duszę, dostaje starą, to może moja musiała zostać odebrana na jego rzecz? Taka natura, prawda? Urodziły się bliźnięta, jedno z nich zabrało duszę ich obu do tego tam, który podobno nazywa się Bogiem. Na marginesie, Olai wierzy w Boga, więc nie ma co go obrażać. Raz obraziłem, oj, nie chciałem wtedy na niego wpadać, taki wściekły chodził.

– Chwila, chcesz powiedzieć, że wierzysz w bzdurę pod tytułem, że dusza twoja lub twojej siostry powinna być w ciele Olaia, dlatego Bóg się wkurwił i pozbawił ich was oboje? I to ja uchodzę za świra.

Wyszczerzył się, jakby moje słowa go rozbawiły, chociaż przeczuwałem, że robił to instynktownie. Wyuczony pewnych odruchów przez całe swoje życie, teraz po prostu je stosował nieświadomie. Bez zabarwiania ich emocjami, zwykły gest ciała. To przerażało mnie, a co dopiero Pettera i to w wieku nastoletnim. Nie podał konkretnych dat, a ja nie czułem parcia na pytanie. Petter mnie przerażał w chwili poznania, ale to topniało z każdym spotkaniem. Przywykłem już do tej apatii i zobojętnienia na wszystko. Stało się to nawet swego rodzaju rutyną. Ale jeśli wierzyć jego słowom i on nigdy nic nie czuł, to dlaczego zdarzały się momenty, gdy ja czułem, że on czuł? Czy Petter był w ogóle świadom, że nie był wypranym z emocji człowiekiem?



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty