Believe it Cz.54


Kiedyś pewnie trafi

|w domu Pettera|

Petter dotrzymał słowa i nie wpuszczał do domu nikogo z wyjątkiem swojego faceta i Olaia. Słyszałem nawet na parterze donośne słowa Hectora, który sprzeciwiał się wyjściu, ale jednak wyszedł. Czułem się okropnie, że przeze mnie izolował swój dom od reszty sportowców, ale za każdym razem, jak wracał do domu z uczelni, pokazywał mi, jak bardzo ma to gdzieś. Moją troskę i niepokój. Zamiast tego zasypywał mnie jakimś żarciem na wynos, rozrywką w postaci kart czy planszówek. Przesiadywał ze mną, dopóty dopóki Olai nie wracał. Wtedy się wymieniali rolami.

W tej agonii trwałem trzy dni, zanim miałem serdecznie dość opiekunów. Urlika w esemesach, który nalegał na spotkanie; Olaia nocami, który ledwo sypiał, żeby nie mieć koszmarów przy mnie; Pettera, który nawet nie ukrywał, jak bardzo w poważaniu miał moje zażalenia co do opieki.

Z samego rana w piątek napisałem do Urlika, żeby przestał się martwić, a jeśli koniecznie chce pogadać na żywo, to zna adres Pettera. Dopisałem też, aby dostarczył mi laptopa do pracy. Podobną wiadomość wysłałem do blondyna, tylko uprzedzającą, że jeśli zjawi się mój współlokator u progu, to chciałbym z nim pogadać. Odpowiedź nie nadeszła, co wziąłem za zły znak. Petter nie znosił Urlika, a Urlik bał się Pettera. Jeśli spotkaliby się w jednym domu, to groziło jego ruiną. Wątpiłem jednak, aby właściciel odmówił mi tego spotkania, stąd ten brak jawnej odmowy.

Do Olaia z kolei napisałem, żeby w drodze powrotnej kupił pizzę. Odpisał niemal od razu.

„Świece też?"

„Wino!"

„Jakaż szkoda, camarade, że tobie nie wolno :)"

„Robisz ochotę na randkę, a potem ją niszczysz :c"

„Zabiorę cię na wino, jeśli wyzdrowiejesz. Na razie musi wystarczyć świecznik, nastrojowa muzyka i pizza. Jeszcze coś, co mógłbym zrealizować?"

„Pewnie, garnitur! Musisz wyglądać zajebiście w każdym."

„Masz szczęście, że lubię koszule i krawaty."

„Masz szczęście, że znalazłbym lepsze miejsce do zawiązania krawatu niż szyja ;)"

„Czy to propozycja, camarade?"

„:)"

Zacząłem się śmiać z naszej konwersacji. Owszem, miałem dość jego opieki nad wyraz, ale po naszej szczerej rozmowie w środę, stał się zupełnie inny. Bardziej taki... wyraźny? Kurczę, nie mam pojęcia, jak mógłbym to dobrze ująć. Wcześniej patrzył na mnie, ale bardziej z powątpieniem i niepewnością, a teraz patrzył we mnie. Nie doszukiwał się końca, jakby dał sobie z tym spokój i starał się ciągnąć to, co było, jak najdłużej mógł. Oczywiście mi to pasowało, bo zaczął się starać, zaprzestając negowania mojej miłości do niego. I być może jego przyszłej do mnie. Raz inicjowałem chęć na seks, którą zdecydowanie zgasił prostym „nie teraz". W pierwszej chwili pomyślałem o odtrąceniu, ale szybko doszło do mnie, że te słowa nie były otulone brakiem chęci na mnie, tylko bardziej przymusem odmowy. Nigdy nie byliśmy czułymi kochankami, obu nam to pasowało. Teraz gdy moje żebra wciąż domagały się uwagi i kuracji, Olai nie chciał przesadzić. Stąd braki w wysypianiu się u niego. Stąd moja frustracja.

Wyszedłem z łóżka i pierwszy raz po wzięciu prysznica poszedłem na parter. W domu panowała cisza, na zewnątrz świeciło słońce, które zwiastowało powrót wiosny. Robiłem małe kroki, podczas gdy ciało nieco protestowało po wielu dniach i tygodniach pozwalaniu mu na leżenie w łóżku. Najpierw szpitalnym, a potem Olaia. Mimo to korzystałem z ubikacji, to jasne. Jednak takie wychodzenie kończyło się dwudziestoma minutami, a potem znów leżałem. I leżałem. Miałem dość leżenia na najbliższy rok, słowo daję. Bolały mnie kości i kręgosłup, byłem pewien, że pobicie nie miało z tym nic wspólnego.

W kuchni zacząłem przygotowywać sobie do jedzenia coś samodzielnie. Petter musiał bankrutować od tych ciągłych zamówień, podczas gdy zwykłe tosty były w porządku. Nie, on twierdził, że pożywne danie przyspieszyłoby regenerację. Sranie w banie.

Z telefonu puściłem sobie moją playlistę, aby czymś zapełnić tę pustkę w domu. Wstawiłem też wodę na ciepłą herbatę, chociaż nie pogardziłbym kofeiną, której nie spożywałem zdecydowanie za długo. Tego dnia nie chciałem się martwić policyjną gadką pod tytułem „odezwiemy się, jeśli coś znajdziemy" ani tym bardziej swoim nowym odczuciem.

Porażenie. Wciąż analizowałem jego istnienie i czy kiedyś już mnie chwyciło, a ja po prostu nie pojąłem tego w porę. Za każdym razem uznawałem, że to nie ten poziom ataku, aby było Porażeniem. Tak pochłonęło mnie robienie kanapek i słuchanie muzyki, że nawet nie dostrzegłem, gdy ta zmieniła się w trakcie trwania refrenu. Dopiero po drugim akordzie zrozumiałem, że ktoś do mnie dzwonił. Wytarłem mokre dłonie od pomidora w ścierkę i odebrałem, przykładając urządzenie do ucha. Chciałem przytrzymać je ramieniem, ale zaraz przeszedł mnie paraliżujący skurcz w klatce piersiowej, więc czym prędzej pochwyciłem telefon w dłoń i wciągnąłem powietrze ze świstem. W takich chwilach musiałem panować nad sobą i nie wpadać w panikę, bo to, co udało mi się zaobserwować w Porażeniu to to, że potęgowało ból, chociaż tylko w moim układzie nerwowym. Nic mi nie było, nie miało prawa być, a ja za każdym razem czułem, jakby ktoś po raz kolejny kopał mnie w pierś i łamał żebro po żebrze.

Spokój.

Podparłem się szafki, siląc się na spokój w głosie, bo osoba po drugiej stronie nie odezwała się słowem od sekund.

– Halo?

– Wyjaśnisz mi, co to było?

– Kurwa mać...

Zamknąłem powieki, nazywając siebie od najgorszych w myślach. Tak skrupulatnie unikałem taty, wyjaśniając niedzwonienie brakiem czasu. Przepraszałem i wymieniałem się z nim wiadomościami. Aż nagle chwila normalności odebrała mi czujność i zamiast sprawdzić, któż to dzwoni, ja zwyczajnie odebrałem i jeszcze sprawiłem sobie ból. Tata go słyszał, z pewnością słyszał.

– Remi – zawołał mnie surowo.

– Uderzyłem się palcem od stopy w szafkę, gdy odebrałem. Zahaczyłem. Nawet nie pytaj, pechowy dzień – wyjaśniłem pospiesznie, udając neutralność. – Wszystko gra. Czemu dzwonisz?

– Muszę mieć powód? W zeszłym roku rozmawialiśmy za mało, więc uznałem, że przy piątku chyba mogę zadzwonić, gdy ty o dziesiątej rano masz okienko – wyznał z podejrzliwością w głosie. – Bo masz okienko, tak?

– Tak, tato. Mam – potwierdziłem. Uniknąłem tylko wzmianki o tym, że na kampusie nie widziano mnie od lutego. – No więc co u ciebie?

– Pamiętasz, jak prosiłeś mnie o kontakt z Margaret?

Zamarłem z plasterkiem ogórka w drodze do ust. Istotnie, pamiętałem tę prośbę, ale dopiero od teraz, gdy o niej wspomniał. Wcześniej miałem zbyt dużo na głowie, aby pamiętać, że chciałem się skontaktować z matką. Jednak to nie to sprawiło, że odechciało mi się jeść. W głosie taty tańczyła niepewność. Nie wiedział, czy powinien mi o niej mówić.

– Tak. Odpisała?

– Ona nie.

– Alexis – jęknąłem, odrzucając warzywo na deskę. – Co napisała?

– Rozmawialiśmy telefonicznie. To ona oddzwoniła po mojej kolejnej z rzędu wiadomości. Poinformowała, że obie są w Anglii. Gdy spytałem, czy Margaret mogłaby podejść do telefonu, odmówiła.

– Wredna su... – Odchrząknąłem szybko. – Przepraszam.

– Nie wiem, czy było to do matki, czy macochy, ale udam, że nie słyszałem. Jeśli jednak chcesz porozmawiać z mamą, musisz spróbować zadzwonić. Nie powinno być problemu, skoro są w zasięgu. Mogę też ciągle próbować się do niej dobijać. Jak wolisz.

– Chciałbym tylko wiedzieć, czy w wakacje będzie na wyspie, to wszystko. Ale spokojnie, jestem dużym chłopcem, poradzę sobie z tą czarownicą i znajdę mamę. Wyślij mi tylko jej numer.

– Synu – zganił mnie ze śmiechem w głosie. Nikt by nie dał wiary, że tata lubił Alexis. – Lindę lubisz, Alexis też powinieneś szanować. Twoja matka ją kocha.

– Dlaczego mam ją lubić, skoro ona ją kocha? To nie jest transakcja wiązana – wytknąłem, co tata skomentował prychnięciem drwiny. W tle doszło mnie szuranie, a potem cmoknięcie, więc Linda musiała zjawić się obok taty. – Pozdrów Lindę.

– Remi cię pozdrawia – powiedział do niej, a ja usłyszałem jej podziękowania. Potem tata wrócił do mnie. – Słuchaj, ja Olaia też nie lubiłem i zobacz, uległem ci, tak? Akceptuję go. Mój syn nie jest hipokrytą.

– Ała – powiedziałem udawanie. – Jesteś rodzicem, ty dziecko musisz akceptować. Ja waszych durnych wyborów nie.

– Gdybyś był bliżej, przyłożyłbym ci tak mocno, że siniak widniałby do końca twojego życia.

– Jesteś pacyfistą – przypomniałem z dumą, na co westchnął cierpiętniczo, przyznając mi rację.

Potem zeszliśmy na tematy około naszych żyć, czyli powinno być lżej. Ze strony ojca było, bo opowiadał o planach na wakacje, w których tym razem mnie uwzględnił, wiedząc, że mam pracę w Nowym Orleanie. Jednak w obecnym stanie trudno mi było ocenić, czy za trzy miesiące będę w stanie w ogóle uprawiać urbex, o parkurze nie wspominając. Tym przypomniał mi mój problem, za którym podążył jak ćma za światłem. Spytał o pracę, studia. A ja pierwszy raz w życiu musiałem mu kłamać z pełną premedytacją. Pewnie zdawał sobie sprawę, że coś ukrywam, bo w jego głosie zjawiła się napięta nuta, ale chyba rozumiał, że nie byłem gotów wyjawić sekret, dlatego wyrozumiale nie naciskał. Pewnie nawet nie wiedział, na co naciskać, bo nic konkretnie nie sugerowałem.

Po zjedzonym śniadaniu chciałem usiąść przed telewizorem w salonie. Otworzyłem nawet okno na oścież, żeby czuć życie poza tym domem i pomieszczeniem. Wiał przyjemny wiatr, a temperatura wahała się przy piętnastu stopniach. To w porządku liczba jak na marzec. I odpowiednia, aby nie nabawić się przeziębiania z pogruchotanymi żebrami.

Już chciałem usiąść na kanapie, gdy ktoś zastukał cicho w drzwi. W pierwszej chwili pomyślałem, że to może jakieś dziecko sąsiadów albo w ogóle sąsiadka po cukier. Jednak gdy otworzyłem drzwi, ujrzałem Urlika. Stał z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu, w swojej granatowej kurtce do pasa zapiętej po szyję i roztrzepanymi włosami, które żyły własnym życiem na tym wietrze. Jednak gdy skupiłem się na wyrazie twarzy, nie był to miły widok. Między brwiami pojawiła się głęboka bruzda świadcząca o jego zaniepokojeniu i zmartwieniu, usta wykrzywione były ku dołowi, a pod oczami jawiły się nieduże cienie zmęczenia. Zacisnąłem mocniej klamkę, aby poczuć życie i spokój. Urlik nie został pobity, to ja zostałem. Okradziony z naszego dorobku i zdrowia. Dlatego widok wyczerpanego przyjaciela był jak dodatkowy cios w klatkę piersiową.

– Urlik, ty śpisz w ogóle? – spytałem po cichu.

Postąpił do przodu gwałtownie, zamykając mnie w uścisku, z którego zaraz się wydostaliśmy z powodu mojego jęku bólu. Chłopak przepraszał mnie szybko za zbyt mocne zduszenie, a ja tylko uniosłem dłoń, oświadczając, że jeszcze żyłem. Urlik rozglądał się nerwowo po otoczeniu, gdy zamykałem za nim drzwi.

– Petter jest na uczelni, a jego facet trudno stwierdzić.

– Wiem, wiem – odparł nieco spokojniej, zsuwając buty.

Plecak odłożył z uwagą pod wieszak z ubraniami, na którym po chwili zawisła też kurtka. Poprowadziłem nas do salonu, gdzie chwilę temu chciałem spędzić najbliższe godziny. Telewizor wciąż był wyłączony, więc w ciszy zasiedliśmy na kanapie. Obserwował mnie czujnie, aby po chwili wyjąć z torby mojego laptopa i ładowarkę do niego. Odłożył obie rzeczy na stolik, odsuwając plecak na bok.

– Super, dzięki – powiedziałem z ulgą na widok sprzętu.

– Remi, jak się czujesz?

– Tak, jak wyglądam – zażartowałem, ale widząc jeszcze poważniejszy wyraz twarz, nieco spuściłem z tonu. – Czuję się dobrze i myślałem, że widać po mnie, jak mam większą ochotę wstać z łóżka.

– Powinienem był tam z tobą pójść. To... Nie powinno cię spotkać. Miałem nadzieję, że nigdy tego nie posmakujesz. Mój Boże.

Urlik schował twarz w dłoniach, a ja poczułem, jakby ktoś wcisnął guzik ponownego odtwarzania tej rozmowy. Podobną stoczyliśmy w szpitalu co najmniej dwukrotnie. Urlik się obwiniał, wolał być na moim miejscu, przepraszał, że poszedłem bez niego i powtarzał, jak to kamery, karty i reszta sprzętu były nieważne względem mojego stanu zdrowia. Mieliśmy odmienne zdania, bo od mojego zdrowia cenniejszy był dla mnie sprzęt, który kupowaliśmy na raty w dużych odstępach czasowych, bo mimo wszystko, nie zarabialiśmy z kanału kokosów. Każdy grosz przeznaczaliśmy na rozwój i studia, więc w głównej mierze właśnie byliśmy blisko stanu krytycznego przez moje leczenie w szpitalu. A to plus strata naszego mienia... Przytłaczało mnie to.

– Przerabialiśmy już to – stwierdziłem, opierając się wygodnie, a on zabrał dłonie z twarzy. – Powoli, ale dochodzę do siebie. Wiem, jak poważny jest mój stan i jak bardzo mogę sobie sam zaszkodzić. Przekreśli to moją przyszłość, dlatego chcę dobrze wypocząć.

– Jasne. Ktoś zaniósł twoje zwolnienie do dziekana?

Uciekłem wzrokiem w drugą stronę. Zwolnienie. Może bym je dostał, gdybym poprosił, ale nie dość, że wypisałem się na własne żądanie, to żadnego świstka przedłużającego kurację w domu nie posiadałem. Oficjalnie od paru dni olewałem uczelnie. Marnowałem kolejne pieniądze. Problemy się nawarstwiały.

– Remi, kto je zaniósł?

– Nikt – odparłem w końcu, dalej uparcie patrząc na wazę stojącą na komodzie. – Wypisałem się na żądanie.

– Co zrobiłeś?! – krzyknął i poderwał się na równe nogi. – Remi, oszalałeś?!

– Urlik, nie stać nas na leczenie w szpitalu przez tyle czasu! – odparłem, wreszcie odwracając wzrok, aby dostrzegł moją powagę, nie ucieczkę. – Podleczyli mnie trzy tygodnie! Dostałem receptę i teraz siedzę bezpiecznie w domu, zażywając leki. Przysięgam ci, że to nie różni się niczym od siedzenia tam i płacenia im za to.

– Ale...

– Nie, Urlik. Jestem szefem, podobnie jak ty i doskonale wiemy obaj, jakie mamy przychody i wydatki. Nie udawajmy, że stać nas na podbicie świata.

Zamknął się, bo doskonale wiedział o stanie konta bankowego.

– Zgódźmy się na te niepewne reklamy.

– Chyba zwariowałeś! – prychnąłem. – Nie będę reklamował scamu! Umawialiśmy się, że zawieramy umowy tylko z pewnymi kampaniami, a te wszystkie maile w spamie wcale nie są pewniakami. I nie zejdę z prawej ścieżki, tylko dlatego, że jakiś homofob mi przywalił!

– On cię skatował! – jęknął zrozpaczony. – Remi, udajesz. Ja byłem na twoim miejscu tyle razy, że doskonale wiem, jak to boli fizycznie i psychicznie. Udajesz, że cię to nie rusza, ale gdyby tak było, przetrwoniłbyś każdą koronę z konta, byle wyzdrowieć!

– Te pieniądze są nasze – oznajmiłem spokojniej, chwytając go za dłoń i prosząc, aby usiadł. Zrobił to. – Z tych pieniędzy płacimy za nasz pokój i za nasze miejsca na kierunku. Z tych pieniędzy kupujemy sobie jedzenie i ubrania. Z tych pieniędzy płacimy za sprzęt do nagrywek, paliwo na dojazd i nie rzadko bilety. Nie zabiorę całości – szepnąłem, ściskając jego dłoń w swoich.

– Jesteś szefem od początku – zaczął. – Ja dla ciebie zawsze tylko pracowałem. Zaproponowałeś wspólny biznes, ale dla mnie wciąż to ty dowodzisz, Remi. Jeśli więc potrzebujesz pieniędzy na leczenie, to bierz je i nie przejmuj się mną.

– Muszę, kretynie – zaśmiałem się, chwytając go za nos. Zdziwił się. – Jesteś moim przyjacielem. Tak samo, jak tobie zależy na moim zdrowiu, tak mi zależy na twoim życiu. Myślisz, że mógłbym spojrzeć na siebie w lustrze i nie myśleć, co stanie się z tobą? To, co zrobiłem, było słuszne. Lekarze zrobili tyle, ile mogli. Teraz poradzę sobie sam, a gdy jakimś cudem mi się pogorszy, wrócę tam. Dobrze? Nie wracajmy już do tego.

– Co ze studiami?

– Jeszcze nie wiem – odparłem, wzdychając. – Przyznam szczerze, że mało wiem o tym, czego chcę. Od wypadku... – zawahałem się, a Urlik rozumiał, że mój przejaw szczerości musiał kosztować mnie nieco samozaparcia. – Od tamtej nocy nie wiem, co będzie dobre. Już wcześniej nie wiedziałem, czułem się dziwnie niedobrze ze swoim życiem. Nie chodzi o Olaia czy innego człowieka. Chodzi o mnie. – Dotknąłem delikatnie swojej piersi, za którą skrywało się serce. – Czuję, że brodzę w mule. Idę, bo chcę gdzieś dojść, ale cel nie jest już taki oczywisty.

– Chodzi o kanał? Mówiłeś o firmie, żebyśmy pomyśleli o niej na ostatnim roku – przypomniał ostrożnie, bez pretensji.

– Nadal tego chcę. Nas, naszą firmę. Ale droga do tego planu wydaje mi się zła. Męcząca. Myślałem... myślałem, że będzie inaczej, ale od wakacji powoli tracę zapał. Jasne, związek z Olaiem i walka o niego skrupulatnie przygaszało zapał szybciej, ale to nie jego wina. Mówię, tu chodzi o mnie.

– Ty... chcesz... rzucić studia?

Zamilkłem, zdając sobie nagle sprawę, że słowa Urlika były moimi. Tylko że ja zarówno podczas rozmowy z Danem, jak i Andrew pytałem ich o pozwolenie. Okrążałem temat, zmuszając ich do wysnucia odpowiednich wniosków.

„Namawiasz mnie na rzucenie studiów?"

„Nie mogę rzucić studiów, które są potrzebne mi do pracy".

To, co powiedział Urlik, było dokładnie tym, czego oczekiwałem od każdego. A jednak ani Dan, ani Andrew nawet raz nie powiedzieli, abym tak zrobił. To ja to sugerowałem w rozmowach z nimi. Tymczasem będąc szczerym z Urlikiem, on doskonale wyłapał, co krąży mi z tyłu głowy.

– Nie... nie rzucę – powiedziałem niepewnie.

– Nie rzucisz, ale masz je w dupie – wytknął, na co mlasnąłem językiem z niesmakiem. – Remi, nie pojawiasz się na uczelni, co rozumiem w twoim stanie, ale nie martwisz się jednocześnie, aby wyjaśnić swoją nieobecność na wykładach. Mówisz mi, że od początku roku akademickiego czujesz się źle i to narasta. Ty chcesz rzucić studia, tylko że się boisz.

– Nie mogę rzucić studiów – powtórzyłem mantrę, czując determinację płynącą z mojego wnętrza.

Bo istotnie nie mogłem ich rzucić. Nie po zdaniu semestru, nie po byciu w połowie drugiego. To kolejna inwestycja wyrzucona w błoto. Marnotrawstwo.

– Remi – dotknął mocniej mojego przedramienia – nie możesz czy nie chcesz?

– Ja...

– Tylko mi nie mów, że chcesz tkwić na kierunku tylko dlatego, że nie chcesz czuć kolejnego wyrzucenia kasy w błoto? – Wzdrygnąłem się na słuszne spostrzeżenie, a on już wiedział, że trafił. Oczywiście, znał mnie jak mało kto od lat. – Żarty sobie robisz?! Remi, przestań mieć taki pogląd na sprawę, błagam cię. Jesteśmy na pierwszym roku, kiedy jak nie teraz masz wiedzieć, czy warto iść w to dalej? Jeśli nie chcesz, to po prostu zmień kierunek lub rzuć to w cholerę.

– Co zrobię, jeśli mój stan nie pozwoli mi już uprawiać urbexu ani parkura? – spytałem zlękniony wizją braku wykształcenia, braku swoich planów w zasięgu ręki.

Urlik przysunął się i przytulił mnie lżej niż wcześniej. Pozwoliłem nam na tę bliskość, bo dawno jej między nami nie było.

– Pozwoli. Jeśli nie chcesz studiować to idealny czas na powrót do formy. Proszę, nie czuj się zobowiązany z mojego powodu do posiadania magistra, bo sobie tego nie wybaczę. Jesteś Toroeva, ty zawsze potrafisz wybrnąć z każdej sytuacji. Nasz kanał, nasza firma nie wymaga od ciebie papierka, a jeśli tak, to chuj z nimi. Mój musi wystarczyć.

Parsknąłem śmiechem, ignorując kłucie bólu z tego powodu. Urlik nazwał wreszcie wszystko naszym, a nie tylko moim. Potrzebowałem przemyśleć słowa wszystkich wkoło, którzy widzieli moją niechęć do animacji. Ja walczyłem sam ze sobą, zresztą to żadne zaskoczenie, bo ze sobą walczyłem od lat w różnych kwestiach.

Posiedzieliśmy jeszcze z Urlikiem rozmawiając na temat przyszłości kanału, przynajmniej tej najbliższej. Dalej podtrzymywałem swoją chęć wyjazdu na kontrakt Zacka, to nie podlegało dyskusji. Wróciliśmy też do kwestii, którą miesiące temu odrzuciliśmy. Transmisji na żywo i ustawianiu celu wsparcia nas. Nie widziałem w tym większego sensu, skoro obaj ukrywaliśmy swoją tożsamość na kanale, ale Urlik upierał się, że ma pomysł, który mi przedstawił. Mogliśmy porozmawiać z widzami na żywo o kolejnych miejscówkach, które były nam polecane w mailach i tych, które mogli nam podrzucać na chacie. Bez kamerki, bez obaw nakrycia. Innym sposobem było pojechanie do opuszczonego miejsca, ale ten odrzuciłem od razu ze względu na nasze bezpieczeństwo. Urlik zgodził się, że mogliby nas namierzyć i szybko dojechać, więc po ostatnim wypadku nie mieliśmy zamiaru ryzykować.

Byliśmy w salonie parę godzin, których upływu nie dostrzegłem do czasu powrotu Olaia. Urlik przejął się, że to Petter, dlatego podskoczył z laptopem na nogach, gdy ja się zaśmiałem cicho na widok swojego faceta w progu. Musiał minąć salon, aby w piwnicy się rozebrać z rzeczy wyjściowych. Dlatego zatrzymał się w progu w czarnym płaszczu do pasa, bordowym szalu otulającym szyję i z reklamówkami zakupów, które jednak zrobił. Jedynie buty zzuł przy drzwiach.

– Urlik dostał zawału na samą myśl, że to Potter – zakpiłem. Chłopak chciał mi przyłożyć, ale zawahał się, a potem uśmiechnął zadziornie i tak klepiąc mnie mocniej w udo. – Ałć!

– Nie będę wam przeszkadzał – stwierdził Olai, kierując się do piwnicy.

To nie był odpowiedni moment, ale czułem, że innego może nie być. Urlik i Olai też się omijali łukiem. Ten pierwszy wiedział, że przecież nie zrezygnuję z kogoś z powodu choroby, a drugi nie narzucał się nigdy nikomu, dlatego stronienie Urlika było mu na rękę. Cóż, mi nie było.

– Masz zajęcia jeszcze? – zagadnąłem.

– Wieczorem, tak. Co kombinujesz? Bo jeśli myślisz, że zostanę tutaj i będę gadał z Petterem, to uderzyłeś się w głowę – stwierdził poważnie, nieco mnie bawiąc tą brawurą.

– Pomyślałem, że mógłbyś w końcu dać szansę Olaiowi. W końcu wtedy przy wypadzie do kina było dobrze, nie?

– Było – przyznał z wahaniem. – Ale to chyba zły moment, wiesz? Jestem zmęczony i chętnie położyłbym się na krótką drzemkę przed kursem. Planowałem posiedzieć jeszcze chwilę, ale nie na tak długą, aby porobić coś z wami...

– Och... Jasne, innym razem.

– Remi, ja naprawdę się nie wymiguję.

– Wiem – zapewniłem, szturchając go łokciem. – Widać te wory pod oczami z krańca pokoju.

– Abby lubi spotykać się wieczorami i trudno nam się potem rozstać.

– Abby? – powtórzyłem zaskoczony.

Dopiero teraz Urlik zdał sobie sprawę, że wymówił imię kobiety, którą przede mną ukrywał od dłuższego czasu. O której Petter wiedział, ale na szczęście zachował to dla siebie. Zdumiewające, jak potrafiło to człowieka uderzyć. Ten brak wiadomości o życiu osobistym przyjaciela, ale w jakimś stopniu to rozumiałem. Tu byłbym prawdziwym hipokrytą, gdybym Urlika do czegoś zmuszał lub się na niego o to gniewał. Każdy z nas potrzebował przestrzeni, a nasi znajomi nie musieli się lubić czy nawet znać. Rozumiałem to, jak nigdy, od kiedy miałem drugi krąg ludzi, na których mi zależało.

– Dobra, to dokończmy jeszcze przegląd maila i jesteś wolny. A ja poromansuję z Olaiem, który miał kupić pizzę, a nie wydaje mi się, aby była w tych siatach... Jeśli kupił mrożoną, to odmrożę mu jaja.

Urlik parsknął, co potraktowałem jako oznakę ulgi z jego strony. Bał się, że zacznę drążyć i rozdrapywać coś, co wyraźnie jeszcze nie miało trafić do moich uszu. Trudno. Kiedyś pewnie trafi, pomyślałem.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty