Believe it Cz.58
Obiecałem
coś Olaiowi, ale przede wszystkim samemu sobie. Chłopak dał mi wolność i spokój
do końca weekendu, zapewniał ciepło, troskę i swoje słowo w niewymagających
rozmowach. Korzystałem z wytchnienia, aby zebrać się w sobie w poniedziałek
rano i pojechać na kampus komunikacją miejską. Moje auto stało na parkingu
uniwersyteckim pod nazwiskiem Urlika. Dobrze, że miał kto odebrać wóz, gdy ja załamywałem
się samotnie w domu Pettera. Tęskniłem za wozem równie mocno, jak za moją
codziennością. Widząc budynki należące pod uniwersytet, pragnąłem odzyskać to
wszystko. Tylko że nie zmierzałem w to miejsce w tym celu.
Kończyłem
ze studiami.
Wszyscy
wkoło mieli rację, wypowiadając na głos moje myśli. Dan kazał mi rozwinąć to,
co sprawiało mi radość. Może nie było to teraz w zasięgu ręki, ale miało być,
gdybym tylko dołożył starań i wyzdrowiał. Musiałem więc się za siebie wziąć.
Porządnie odpocząć, korzystać z pomocy na upór, byle dojść do siebie szybciej.
Już nie patrzyłem na studia jak na przymus. Patrzyłem na to, jak na zbawienie,
które przyniosło mi Olaia, Pettera i resztę bandy. Teraz ci ludzie byli mi
najbliżsi na nadchodzące miesiące a może lata.
Westchnąłem
głęboko, szykując się na wkroczenie w uczelniane progi po raz ostatni. Ostatni
dzień wykładów, aby na ich koniec pójść do rektora i zrezygnować z roku.
Kosztowało mnie to sporo nerwów i żalu, ale wiedziałem, że czynię słusznie.
Uciszałem każdy najdrobniejszy szept wątpliwości w głowie, aby nie dać się znów
obezwładnić Porażeniu. Olai już wystarczająco tłukł mi do głowy, abym
skontaktował się z terapeutką. Naprawdę planowałem to zrobić. Musiałem. Ale
najpierw z czystym sumieniem chciałem coś skończyć, aby potem bez zmartwień móc
zająć się sobą.
Przesiedziałem
cały wykład, a potem następny, aż przyszedł czas na spotkanie Andrew po raz
ostatni. Usiadłem jak zwykle z tyłu i słuchałem go uważnie, podziwiając
jednocześnie zamiłowanie do pracy. Poczułem w trakcie zajęć brzęczenie telefonu
na udzie, ale zignorowałem je, przez materiał spodni klikając guzik głośności w
celu wyciszenia całkowicie dźwięków. Wolałem nie przeszkadzać zaangażowanym
studentom.
Wszyscy
zaczęli wstawać i kierować się do wyjścia po podziękowaniach Andrew za
obecność. Pewnie bym mu uwierzył, że jest skory wygonić studentów, bo się mu
gdzieś spieszy, gdyby nie wywiercał we mnie dziury przez większość czasu, aby
potem kiwnąć na mnie palcem. Mogłem mu chociaż podziękować za wszystko i przeprosić
za marnowanie tlenu w sali.
Podszedłem
do jego pulpitu z teczką w dłoni, która wciąż oznaczała zrezygnowanie ze
studiów. Andrew spojrzał na nią dość intensywnie, a potem przeniósł wzrok na
moje oczy.
–
A więc postanowiłeś?
–
Tak. Powinien się pan cieszyć, bo miał pan rację. Nie chcę studiować –
powiedziałem to takim tonem, jakbym go o coś obwiniał. – Przepraszam. Naprawdę
miał pan rację.
–
Oczywiście, że miałem – odparł śmiertelnie poważnie, zdejmując okulary. –
Rubenowi też powtarzałem, że muzyka nie powinna być jego zawodem.
Zamrugałem
zaskoczony powiekami, ku uciesze wykładowcy. Oparł się o masywne biurko i
spojrzał na mnie z wyższością, że nie wiedziałem czegoś, co wiedział on.
Otwierałem i zamykałem usta, gdy masa pytań przelatywała mi przez głowę. Na
szczęście przyszedł mi z pomocą.
–
Ruben Toroeva, twój ojciec zdaje się. Dawny przyjaciel mojego brata, częsty
bywalec grupy garażowej. Przesympatyczny jegomość. Jak się miewa? Mam nadzieję,
że zdrowie mu dopisuje, bo zawodowo radzi sobie świetnie.
–
Skąd pan to wie? – wykrztusiłem w końcu.
–
Sprawdziłem cię, gdy tylko trafiłeś na listę moich studentów. Twoje nazwisko
wydawało mi się zbyt dużym zbiegiem okoliczności, więc gdy zerknąłem do akt, a
tam dostrzegłem imię Rubena, wiele stało się jasne. – Rozłożył zamaszyście
ramiona. – Ach, ileż lat go nie widziałem!
–
Wow, to... – zaciąłem się nagle, sapiąc gwałtownie. – Taki zbieg okoliczności.
–
Olbrzymi, racja. Najpierw poznaję tego zirytowanego człowieka, który prawie
zabija wzrokiem gitarzystę za jego fałszowanie, a potem z tym samym oślim
uporem twierdzi, że muzyka to wszystko, do czego ma predyspozycje. Ha! –
Pokręcił rozbawiony głową, znów zaplatając ramiona. – A gdy mu mówiłem, że
wcale muzyka nie będzie jego wszystkim, to się spierał. Architekt i malarz.
Powinienem się z nim skontaktować i powiedzieć na dzień dobry, że miałem rację.
–
Proszę poczekać – poprosiłem skołowany. – Jest pan bratem przyjaciela mojego
taty, tak? – Skinął głową. – Mój tata grał w jakimś zespole? – Znów skinął, ale
tym razem z szerszym uśmiechem. – A na dodatek upierał się przy swoich planach
muzycznych?
–
Ha! – krzyknął ponownie, aż się wzdrygnąłem. – Żeby się tylko upierał. On się
denerwował i puszył, gdy tylko padało z moich ust, aby poszukał swojej
dziedziny gdzie indziej. Uparty ten twój ojciec a ty jesteś jak on. Kropla w
krople. Strasznie mi go przypominasz z wyglądu i charakteru.
–
To nieprawda – zaprzeczyłem. – Wszyscy mi powtarzają, że ośli upór mam po babce
od strony matki. Dobroć mam po ojcu.
–
Ach – mruknął, trochę się opanowując. – Tak. Wielkiego serca ojcu twojemu nie
brakowało. Nienawidził muzyki, ale niesamowicie podziwiał ludzi, którzy ją
kochali. Wierz mi, że naprawdę jesteś jak on za młodu. Taki butny. Jeśli ktoś
zarzuci ci niepewność, ty atakujesz. Czyż nie to czynisz, od kiedy odradzam ci
zmuszanie się do studiów? Chociaż, chyba właśnie się poddałeś. – Wymownie
zerknął na teczkę. – Na co się przepisujesz?
–
Na nic. Kończę ze studiami – odparłem dumnie, napinając mięśnie. Czułem
nieprzyjemne mrowienie w kończynach.
Andrew
uniósł wysoko brwi, zdając się zaskoczonym moimi słowami. Patrzył mi w oczy tak
intensywnie, że dwa razy musiałem powstrzymywać się przed odwróceniem głowy.
Nie spodziewał się tego po mnie, chociaż dałbym sobie rękę obciąć, że właśnie
do tego mnie namawiał dotychczas.
–
Dlaczegóż to? – spytał w końcu.
–
Ponieważ animacja to nie jest to, czego potrzebuję. Nie przyda mi się to w
mojej pracy aż tak, jak myślałem. Zajmę się więc firmą bez studiów i dam radę.
Wiem, że dam.
–
Nie wątpię – odparł zaskakująco szczerze. – Ale czy nie myślałeś o innym
kierunku? Uniwersytet ma szeroką gamę możliwości. Nie ukrywam, że bardziej
widziałbym cię w roli osoby decyzyjnej niż tworzącej.
–
A co to znowu oznacza?
Zamyślił
się przez chwilę, odwracając wzrok na okno. Gwar stał się odległy, gdy
skupiałem się na kolejnych słowach tego człowieka, który zdawał się teraz
faktycznie oszołomiony moim zachowaniem. Dotychczas rozczarowywałem go swoją
osobą, ale teraz... teraz było inaczej. Starał się zrozumieć, ale mu to niezbyt
wychodziło. Zaczął nawet rozmasowywać skroń, aby potem unieść głowę i oprzeć
podbródek w dłoni.
–
Jesteś silnym charakterem. Lubisz rządzić, nie lubisz, gdy tobą zarządzają. –
Przechyliłem nieco głowę, chcąc mu parsknąć w twarz za jego pokraczną analizę.
Skąd on to do diabła wyciągnął? – Nie lubisz tworzyć, bo nie jesteś swoim
ojcem. Nie malujesz ani nie komponujesz. Ty wymyślasz. Twoją smykałką jest
wyobraźnia, nie dłonie. Możesz wiele zaproponować światu, ale nie w ten sposób,
w którym chciałeś. Rozumiesz?
–
Szczerze? Nie bardzo – wyznałem, rozmasowując obolałe plecy. – Ostatnio w ogóle
mało rozumiem w swoim życiu, więc proszę przestać z tymi filozoficznymi gadkami
i mówić konkretami.
–
Reżyseria – wystrzelił gwałtownie, aż musiałem przetworzyć, czy naprawdę to
powiedział. Wyczekiwał mojej odpowiedzi.
–
Co z nią?
–
Słyszałem, co cię spotkało i co ci ukradziono – wyjaśnił, obchodząc pulpit.
Przyłożył dłonie do drewna, aby się pochylić do przodu. – Kamery. Drogie,
wierząc markom. Twój współlokator jest na montażu filmowym. Te kamery więc były
waszą pracą. Coś kręcicie i wrzucacie. Nie wiem, co to takiego i gdzie jest
dodawane, ale nie potrzebuję tej wiedzy.
–
Najpierw namawia mnie pan na rzucenie studiów a teraz na ich zmianę. Za długo
myślałem nad rezygnacją, żeby teraz głowić nad czymś takim jak reżyseria.
Proszę sobie darować, naprawdę. Dam radę żyć bez wykształcenia wyższego.
Skierowałem
się do wyjścia, chcąc uciąć te badanie psychologiczne mojej osoby, bo mrowienie
mówiło mi, że zaczęło się robić coraz nieprzyjemniej. Dlaczego, gdy
podejmowałem jakąś decyzję, zaraz pojawiało się coś, co mi ją podważało?
Przede
mną drzwi do sali się otworzyły i niemal wpadliśmy na siebie z jakimś wysokim
chłopakiem. Szybko przeprosił i zaśmiał się serdecznie, spoglądając za mnie na
wykładowcę.
–
Andrew, czy to ten chłopak? – Wskazał na mnie palcem, dalej się uśmiechając.
–
Miałeś czekać, dopóki cię nie poproszę – powiedział z wyrzutem, a potem
podszedł bliżej. Czułem się jak w jakiejś pułapce samców. – Dobrze, Remi. To
jest Scott Rodrigue, który jest obecnie na ostatnim roku reżyserii. Tak się
składa, że chłopak jest najlepszy na roku.
–
Bez przesady – prychnął, wreszcie poświęcając uwagę tylko mnie. – Może pracuję
dla pewnego studia, ale wciąż uważam, że mogę się wiele nauczyć od starszych
wiekiem kolegów z branży. Słyszałem, że jesteś kimś, kto zastanawia się nad
zmianą kierunku.
–
Zastanawiam? – Spojrzałem z wyrzutem na Andrew, który niewinnie wzruszył
ramieniem i zachęcił mnie gestem dłoni do rozmowy. – Nie. Tak w zasadzie się
nie zastanawiam. Chciałem złożyć rezygnację u rektora dzisiaj.
–
Po animacji to się wcale nie dziwię – zażartował. – Serio. Byłem kiedyś dla
zakładu z kolegami na kursach i, matko jedyna, to nie jest dobry kierunek.
Oczywiście, co kto woli, ale jeśli Andrew mówi, że nadasz się na reżyserkę, to
powinieneś się go posłuchać. – Poklepał starszego od siebie mężczyznę, a ten
nie czuł się gestem obrażony. – Ma smykałkę do nawracania ludzi na odpowiedni
tor.
–
Smykałkę?
Przez
chwilę przeszło mi przez myśl, że może to nie był tylko zmysł, a może coś
więcej? Zaczynałem widzieć w ludziach ponadprzeciętność, co zakrawało na
paranoję. Co, jeśli miał rację? Że potrafił prześwietlać czyjeś życie i
wyciągnąć z niego potencjał. Jeśli wierzyć słowom o przeszłości ojca, to i jego
zdołał naprowadzić na coś, co nie psuło mu nerwów związanych z muzyką, którą
faktycznie nienawidził i kochał jednocześnie.
Reżyseria.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, bo przecież nie byłem filmowcem.
Nagrywałem amatorskie filmiki do sieci i nie czułem parcia w kierunku trzymania
w ryzach całego projektu filmu. To znaczy... czułem, bo byłem sobie sterem,
żeglarzem i okrętem, ale... No przecież gdzie do reżyserii!
–
Po prostu spróbuj, chłopcze – odezwał się Andrew z taką nutą błagalności w
głosie, że niemal się ugiąłem. Tyle że on nie skończył. – Scott opowie ci
wszystko, co jest pozytywne i negatywne w reżyserii jego zdaniem, a po całym
wykładzie sam ocenisz, czy warto się w to pakować od przyszłego semestru.
–
Nie chcę zajmować czasu – rzuciłem wymówką, ale Scott absolutnie nie dał się
zwieść.
–
Mam koniec zajęć na dziś. Dopiero jutro idę do pracy, więc skoro i tak
planowałeś zrezygnować, to chyba możesz poświęcić mi najbliższe parę godzin?
–
Parę godzin?!
–
Nie dam rady opowiedzieć ci o latach mojej nauki w dwie minuty, no co ty! –
Zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem. – Ale obiecuję, że odpowiem na każde
pytanie i przedstawię wszystko tak, aby cię nie namawiać. To jak?
Spojrzałem
na wykładowcę, który skinął zachęcająco głową, a ja w końcu mu uległem. Czułem
się zmęczony walką z dwoma facetami naraz. Pewnie w innych okolicznościach bym
się „puszył" jak to ujął Andrew, ale przez ostatnie tygodnie łatwo było
doprowadzić mnie do łez i złamania całkowitego, dlatego wybrał sobie dobry
moment, aby mnie do czegoś namówić, tudzież zmusić.
Scott
oprowadzał mnie bez pośpiechu po wydziale reżyserii, który był naprawdę całkiem
inny od tego animacji. Zwłaszcza sale od warsztatów. Opowiedział mi o swojej
pracy też z praktycznego punktu widzenia, jak nauczył się pracować z aktorami
różnej maści. Poskarżył na problemy zrozumienia struktur ścieżek dźwiękowych,
ale wyrobił sobie w tej kwestii wprawę dzięki studiom i kolegom. Uwielbiał
zajęcia z analizy filmów, bo jak twierdził, czuł się w tym, jak rybka w wodzie.
Zdawał więc ten przedmiot niemal wzorowo.
Wyjawiłem
mu, że mam całkiem dobry słuch, co dość dziecinnie go ucieszyło. Jeszcze nie
widziałem tak młodego chłopaka, który był taki... nieskalany. Przywykłem do
otaczania się ludźmi z przeszłością i trudnościami, że kompletnie zapomniałem,
jak niektórzy potrafili się cieszyć z własnego życia i dumnie się w nim
realizować. Reżyseria naprawdę sprawiała mu przyjemność, opowiadał o niej z
taką siłą i zaangażowaniem, że nie mogłem przestać go słuchać. Wszystko, o czym
wspominał, otulała szczelna warstwa różnorakich emocji, głównie pozytywnych.
Nie mogłem nic poradzić na zadawanie pytań, aby tylko pociągnąć go za język i
usłyszeć więcej tej radości wymieszanej z dumą. Wiedzy, którą nabywał latami, a
teraz po prostu się nią dzielił, jakby opowiadał o pogodzie na zewnątrz.
Skoro
o tym mowa, to po dwóch godzinach solidnie zgłodniał, więc opuściliśmy dział
reżyserii i poszliśmy do kawiarenki po kawę na wynos. Stine na nasz widok nie
omieszkała unieść wysoko brwi. Nie miałem za bardzo czasu ani ochoty z nią
rozmawiać, bo to oznaczałoby przerwanie wywodu Scottowi. Podała nam naszą kawę
i pożegnała, gdy tylko ruszyliśmy do wyjścia, aby kolejne tematy zgłębiać na
spacerze.
Chłopak
mógł faktycznie godzinami opowiadać o reżyserii. Nie omieszkał też pokazać mi
różnych swoich projektów nagranych telefonem. Spytałem go, dlaczego w ten
sposób udokumentował pracę, a on odpowiedział, że robił to dla rodziny, która
wspierała go w jego planach na dość sporą odległość. O nich też wspominał z
ogromnym szacunkiem i miłością.
Kiedy
ostatnim razem dałem się tak wciągnąć w niezobowiązującą rozmowę z drugim
człowiekiem? Kiedy ostatni raz się tak szeroko uśmiechałem do obcego człowieka
i zadawałem pytania, na które chciałem znać odpowiedź? Siedzieliśmy na jednej z
wielu ławek na kampusie i nie zważaliśmy, że wokół nas zapadł już zmrok, tak
byliśmy zaangażowani w rozmowę. Nagle teczka, która leżała obok wydawała się mi
dziwnym ciężarem. Obowiązkiem, który miałem spełnić. Teraz spoglądałem na nią
nieco z byka, pragnąc, aby rozpłynęła się w powietrzu. Scott pochwycił mój
wzrok. Poklepał mnie jak wcześniej Andrew po ramieniu, zmuszając do spojrzenia
na niego.
–
Zrezygnować można zawsze. Spróbować też, ale kiedy, jak nie teraz? – Skinął na
oświetlony uniwerek przed nami. Obaj zawiesiliśmy na nim wzrok, gdy
kontynuował: – Prawda jest taka, że jeśli zrobisz to teraz, potem możesz
cieszyć się tym dłużej.
–
Nie mam gwarancji, że się uda.
–
Ja też – zapewnił z uśmiechem. – Ale Andrew ma. To dziwny typ, ja wiem, ale
cholernie mi pomógł przez pierwsze miesiące, gdy się gubiłem we wszystkim i za
dużo rozrabiałem. Żywię do niego szacunek, bo chłop zna się na rzeczy.
–
Ta, jak zarzuci ci tekstem, to nie wiesz, co on gada.
Scott
zaczął się głośno śmiać, poklepując po udach. Śmiech ten był zaraźliwy, więc też
zacząłem się podśmiechiwać pod nosem. Chciałem poznać przeszłość mojego taty,
która dotychczas wydawała mi się prostsza od mojej. Ciągle powtarzał, że jego
wyczulony słuch działał jak ułatwienie, którego nie znosił, dlatego potrzebował
alternatywy. Nikt go nie rozumiał. Każdy się dziwił. Nawet mama uważała, że
muzyka była dla ojca wszystkim, ale nigdy nie chciała ingerować w jego własne
problemy do tego stopnia, aby narzucać swoje zdanie. Czy ludzie robili to też
ze mną? Podszeptywali głośno to, o czym myślałem, ale z uporem maniaka
pragnąłem walczyć do ostatniego tchu? Tata pewnego razu powiedział dość, więc
może Andrew miał rację i to był ten moment, w którym ja też miałem tak zrobić.
–
Dzięki, Scott – powiedziałem z ulgą. Dreszcze dawno minęły, a chłodna
temperatura na zewnątrz nie wadziła żadnemu z nas.
Chłopak
opierał się z nogą przy klatce piersiowej. Ja pochylałem się nieco, garbiłem
niezdrowo. Zewsząd dało się słyszeć śmiechy innych studentów, ich rozmowy lub
kroki. Światełka dookoła nas nadawały wagi chwili, w której coś we mnie nagle
się skleiło, jakby od dawna domagało się kleju i teraz go dostało. Czy
walczyłem z człowiekiem, który od samego początku wiedział, do czego to
zmierza?
–
Nie masz za co – odparł spokojnie. – Mam nadzieję, że ty też znajdziesz to coś,
co cię jara. A sądząc po naszej rozmowie, czuję, że znajdziesz.
Odwróciłem
na niego głowę. Posłał mi oczko, opierając głowę na ostatniej desce z oparcia
ławki. W innych okolicznościach pewnie bym się połasił o stwierdzenie, że Scott
był przystojny. I szalenie ambitny. Miał świetnie wymodelowane włosy, które
opadały mu pasmami na czoło i uszy. Jego szare oczy błyszczały przy każdej
wzmiance o pracy, a głos dodatkowo potęgował poczucie miłości. Już zapomniałem,
jak przypadkowi ludzie mogli wywrócić nasz światopogląd.
Anja
wejściem smoka. Zoe przymusowym byciem w pakiecie z Urlikiem. Urlik zranioną
psychiką. Petter kradzieżą. Olai chorobą. Dan wstydliwością. I wiele, wiele
innych.
Musiałem
pojechać do mamy.
Do
ludzi, których poznałem na wyspie, a którzy wiele zmienili w moim istnieniu.
Skoro jedna rozmowa ze Scottem coś skleiła, to może kolejna z księdzem, Sal, a
nawet Marią mogła pomóc mi poskładać zrujnowaną psychikę? Może wcale nie
potrzebowałem do tego Lindy jako terapeutki ani tym bardziej tej psychiatry ze
szpitala!
Poderwałem
się z ławki, aż mój towarzysz wyraźnie drgnął. Nie zważałem na dyskomfort w
klatce piersiowej, odwróciłem się do niego z uśmiechem.
–
Naprawdę dzięki, Scott. Cholernie mi dziś pomogłeś.
–
Cieszę się – wyznał, wstając i przewyższając mnie przez to o głowę. – Podaj mi
swój numer, gdybyś miał jakieś pytania, możesz śmiało pytać.
Wymieniliśmy
się ciągiem cyfr, aby potem rozstać się w swoje strony. Czym prędzej popędziłem
do własnego mieszkania akademickiego, prosząc w myślach, aby zastać w nim
Urlika. Zastałem. Siedział przy biurku, a gdy tylko wparowałem do sypialni,
zamarł z paluszkiem w ustach. Patrzył na mnie, coraz mocniej wybałuszając oczy.
Nie wiem, co go tak dziwiło. Moja osoba w naszym mieszkaniu, czy może jednak mój
stan. Podszedłem szybko do niego, obejmując mocno na szyi.
–
Co jest? – spytał zaskoczony, chrupiąc paluszka, którego wcześniej zaprzestał
przeżuwać. Połowa paczki wciąż leżała obok laptopa. – Hej, Remi?
–
Nie rezygnuję! – powiedziałem uradowany. – Będę na innym kierunku od przyszłego
semestru!
Odsunąłem
się tylko po to, aby usiąść na jego łóżku, rzucając niedbale teczkę obok. Nie
przeszło mi przez myśl, że wciąż miałem na stopach buty, a na ciele kurtkę.
Byłem zbyt zaaferowany sytuacją, moimi zmianami w życiu. Jakś to było
podniecające!
–
To... dobra wiadomość, jak sądzę? – spytał zaskoczony. – Na co się
przepisujesz?
–
Reżyseria – odparłem dumnie, ale on zdawał się w jeszcze większym szoku. –
Wiem, co sądzisz. Wszystko przemyślałem! Pogadałem z kimś, kto to studiował i
wiem wszystko! Urlik, to jest to, czego chcę!
–
Okej. W takim razie cieszę się z tobą, świrze – przyznał.
Wreszcie
uśmiechnął się szeroko i wstał, wyciągając do mnie ramiona. Od razu się
uniosłem i przytuliłem do niego. Wiedziałem, jak gnębiło go poczucie
odpowiedzialności za wszystko, co do tej pory złego się ze mną działo. Tak samo
wiedziałem, jaką ulgę odczuł w chwili, gdy się do siebie przysunęliśmy i
jednocześnie w ten sposób powróciliśmy do początku. Tam, gdzie powinniśmy
zacząć już w zeszłym roku, ale wtedy jeszcze daleko mi było do prawdziwego
mnie. Czułem się teraz lżej mimo wszystkiego, co ostatnio nawiedzało mnie przy
zamkniętych powiekach lub w samotności. Nadal byłem chory, nadal musiałem
przejść rekonwalescencję, nadal nie odzyskałem skradzionego sprzętu i nadal
czułem się kruchy psychicznie, ale to nic. Bo od tej chwili wreszcie coś stało
się całością. Wyrwa, która powiększała się skrupulatnie miesiącami, wreszcie
zniknęła.
–
Masz sporo na głowie dziś? – spytałem, odsuwając się. Spojrzał na laptopa, a
potem na mnie i wyszczerzył się głupkowato. – Beznadziejne pytanie. Zamówmy
jedzenie i poróbmy coś innego. Jak kiedyś.
–
Jak kiedyś – poparł, zamykając klapę urządzenia. – Chcę tajskie.
–
Uch, wolę carbonarę! – krzyknąłem, zmierzając do wieszaka przy drzwiach, aby
pozbyć się kurtki i butów.
–
A mowy nie ma – odparł, zjawiając się w salonie. Podwinął sobie rękawy swetra
do łokci. – Zamawiamy tajskie, bo chcę obejrzeć ten horror, który polecił mi
chłopak na wykładach.
–
Chłopak ci polecił? – Poruszyłem sugestywnie brwiami, podskakując do
przyjaciela i obejmując go w pasie. Westchnął z udawaną dramaturgią. – Może
ukrywasz przede mną wybranka serca, a nie wybrankę?
–
Wybrankę – zapewniał, kładąc dłonie na moich na swoim brzuchu. – Gniewasz się?
Że jeszcze jej nie znasz.
–
Niespecjalnie – odparłem, odsuwając się nieco. Popatrzył na mnie z żalem, ale
do samego siebie. – Urlik, jest dobrze. Kiedyś mi powiesz. Dziś i tak nasz
wieczór. Carbonara!
–
Zapomnij.
–
Jestem chory!
–
Na łeb – parsknął, biorąc swój telefon i wybierając numer ulubionej knajpy. –
Tajskie, bo ja zamawiam.
–
Kutas.
–
Słyszałem! Och, dobry wieczór.
Zaczął
zamawiać zdecydowanie zbyt wiele jedzenia i picia jak na kilkadziesiąt minut
filmu, ale gdzieżbym narzekał. Wolałem w tym czasie powiadomić Olaia, że nie
zjawię się w domu Pettera na noc, bo zatrzymałem się u Urlika. Odparł tylko,
żebym bawił się dobrze. Kochałem go za to, że nawet w takiej chwili nie
potrafił przyznać, jak bardzo wolałby mieć mnie przy sobie, o czym dowiedziałem
się dopiero w miniony weekend. Już chowałem telefon, podczas gdy Urlik podszedł
do mnie z laptopem, abym zobaczył, co zamierzał puścić na dużym telewizorze.
Wtedy przyszedł kolejny esemes, a ja go odczytałem przy asyście ciekawskiego
przyjaciela.
„Uzależniłeś
mnie od siebie".
Po
plecach przebiegł mi przyjemny dreszcz, który rozpalił nieco ognisko w środku
duszy. Urlik nie rozumiał sensu tych słów, ale ja tak. W tym prostym zdaniu
krył się prosty przekaz; ta noc będzie ciężka. Miałem ochotę
jednak zabrać auto i pojechać po filmie do Olaia, aby zapewnić mu wsparcie, ale
czułem, że nie powinienem. Nie chodziło tylko o uzależnienie, ale
także o fakt, że byliśmy parą, a nie swoimi kołami ratunkowymi. Nie w takim
znaczeniu, aby nie móc się opuścić na krok. Nawet jeśli cała strona mnie
krzyczała, abym wracał, bo Olai mnie potrzebuję, zdrowy rozsądek kazał zostać.
Olai byłby zły, gdybym teraz zmienił zdanie, bo on się uzewnętrznił. Bo
powiedział to, co czuje. Zrobiliśmy krok w przód w naszej relacji, więc
absolutnie nie mogłem teraz się cofnąć.
„Kto
tu kogo uzależnił".
Schowałem
telefon. Urlik patrzył wyczekująco, nieco plotkarsko przy tym siedząc. Gdyby
wciąż walczył ze mną o moją miłość, nie siedzielibyśmy teraz w takim spokoju
przy sobie. Może w ogóle byśmy się już nie przyjaźnili.
–
Będę świadkiem?
–
Naturalnie. Jeśli ja będę twoim.
–
Nie było innej możliwości.
Przybiliśmy
sobie żartobliwie pięści. Sądziłem, że mur, który między nami powstał, nasze
zmiany w stylu bycia były zbyt wielkimi przeszkodami, abyśmy rozumieli się jak
dawniej. Zapomniałem, że wcale nie mysi być „jak dawniej", aby wciąż było
dobrze. Wszyscy dorastaliśmy, mieliśmy własne życia i problemy, dlatego
nieuniknionym było rozejście się w ten sposób. Wierzyłem, że dla Urlika wciąż
stanowiłem ważny aspekt, ale nie mogłem być najważniejszy. Jakoś tak...
wszystko stało się prostsze, gdy przestało przerażać mnie zmienianie
czegokolwiek.
Komentarze
Prześlij komentarz