Believe it Cz.60


Wąż Dana

|na wyspie|

Wysiadając w przystani, poczułem dokładnie to samo, co czułem w dniu przyjazdu za pierwszym razem. Oczywiście temperatura nie była tak bezczelna, jak tamtego lata, ale wciąż odczuwałem przyjemne ciepło w wietrze, który smagał mi twarz. Odetchnąłem głęboko, aby faktycznie odczuć większy spokój ducha. Wtedy przyjechałem tutaj, bo mnie zmuszono i jednocześnie nie mogłem tego żałować, bo przecież Dan zmienił moje życie na lepsze. Niemniej to dziwne uczucie, że teraz przybyłem dobrowolnie, bo chciałem zobaczyć mamę. Że traktowałem to miejsce jako dobry odpoczynek po tylu wyboistych drogach w życiu. Nie minął nawet rok!

– Kogo wiatr przywiał? – wyskrzeczała Graffa z uśmiechem tak przerażającym, że miałem ochotę wrócić na prom.

Ta kobieta wciąż witała nowoprzybyłych i nie chciałem być okrutny, ale ona ich raczej odstraszała. Za pierwszym razem była moją przewodniczą w stronę domu, ale teraz znałem drogę na pamięć. Znałem każdą z dróg, bo wyrobiłem tutaj najwięcej kilometrów życia. Pewnie dlatego ją przytuliłem, zamiast skrzywić się i kazać spadać.

– Witaj, Graffo. Wyglądasz tak samo, jak cię zapamiętałem – przywitałem się po angielsku.

Kobieta odsunęła się ode mnie i nie ukrywała zdziwienia otwartością i językiem, którym się posługiwałem ze znacznie większą zdolnością. Szok jednak minął szybko, ustępując miejsca uciesze. Poklepała mnie po policzku pomarszczoną dłonią, aby odwrócić się i zacząć iść... Gdzie?

– Co stoi? Idzie za mną, Margaret w domu – pospieszała, gdy dostrzegła, że nie szedłem za nią.

Przeszedł mnie dreszcz smutku, że Graffa widziała we mnie kogoś, kto przyszedł pomóc jej przyjaciółce. Nie wiem, czy wiedziała o mojej burzliwej rozmowie z mamą na sam koniec, ale wychodziło na to, że absolutnie ją to nie obchodziło. Nie miałem wyjścia, musiałem podążać za nią prosto do domu, chociaż chciałem jeszcze wstąpić do Helmera, o ile wciąż pracował. Z drugiej strony torba trochę ważyła, więc zrzucenie jej w domu było nawet dobrą opcją.

Przecinaliśmy zarośniętą ścieżkę – tak samo, jak zapamiętałem – aż w końcu wyłonił się dom mamy. Graffa odwróciła się gwałtownie i poszła w swoją stronę bez pożegnania. Zupełnie tak samo, jak za pierwszym razem, tylko że wtedy odprowadziła mnie pod same drzwi, gdzie Alexis podziękowała jej za eskortę. Teraz nikt nie spodziewał się mojego przybycia, więc to nawet ciekawa opcja.

Wszedłem po schodkach. Chciałem zrobić konkretną niespodziankę, więc pamiętając, że drzwi domu Alexis nie były nigdy zakluczone, po prostu wszedłem do środka. Najpierw jedna para, potem druga z siatki. Znalazłem się w dobrze znanym mi wnętrzu, którego nie znosiłem. Wyspiarski klimat. Teraz czułem do umeblowania dziwną sympatię, może dlatego, że ostatnimi czasy otaczałem się nowoczesnością i industrialem.

Odstawiłem swoją torbę przy wieszaku na odzienie wierzchnie, gdzie też pozbyłem się letniej kurtki. Nie zzułem butów z racji na suchość, jaka panowała od samej przystani, a wolałem mieć na nogach coś, co pomogłoby mi szybciej wyjść. Nie planowałem uciekać, co to, to nie, ale wciąż czułem się bardziej okryty.

Alexis musiała wyczuwać intruza, bo wyszła pospiesznie z sypialni i stanęła jak wryta na mój widok. Nie ukryła też zdenerwowania, które starała się zamaskować swoim wyniosłym uśmiechem. Musiałem dać z siebie wszystko dla taty i mamy.

– Cześć – przywitałem się pierwszy, czując się dziwnie nie na miejscu przy jej ciszy. Ta kobieta zawsze była taka głośna...

– Co ty tu robisz, dzieciaku?

– Przyjechałem do mamy po tym, jak ignorowała tatę – odparłem z ironią, której tak chciałem się pozbyć.

Beznadziejnie ci idzie, gwiazdo.

Cicho, Anja. Wiem.

– Nie jest to odpowiedni moment na twoje humorki, więc możesz wracać do tatusia.

– To nie ty decydujesz, kiedy mogę widzieć się z mamą – warknąłem.

Alexis napięła się, jakby chciała siłą wywlec mnie z domu, ale ja także się zaparłem, bo wierzyłem coraz bardziej w to, że mama cierpiała i nie chciałem, aby nie miała we mnie oparcia w takiej chwili. Musiała wiedzieć, że przyjechałem w dobrej intencji.

– Mamo? – krzyknąłem, gdy ciemnoskóra postąpiła krok do przodu.

Zamarła gwałtownie, a Margeret niemal wypadła z sypialni jak burza. Jej wygląd rujnował moje nerwy do cna. Miała splecione włosy w kok, który rozwalił się jej dawno temu; oczy napuchnięte od łez i nienaturalnie dużo schudła od sierpnia. Zachodziłem w głowę, czy to tylko zasługa wujka, czy może wydarzyło się coś jeszcze, o czym nikt nie raczył mi napisać.

– Synku, co tu robisz? – spytała zmęczonym głosem po angielsku, wymijając swoją kobietę i podchodząc do mnie. Złapała mnie za ramiona, potem policzki, głaszcząc mnie po nich kciukami. – Ojej, zmężniałeś coś. Czy może byłeś taki już dawno?

– Życie dało mi kopa w dupę – powiedziałem żartobliwie, chwytając ją za nadgarstki. – Mamo, przykro mi.

– Kto... kto ci powiedział? – wyjąkała ze szklistymi oczami.

– Małoważne. Naprawdę mi przykro. Jestem tu dla ciebie, mamo.

Przytuliłem się do niej, a ta nie protestowała. Może z początku zdawała się solidnie zaskoczona tym aktem miłości wymierzonym w jej stronę, ale gdy tylko oddała uścisk, usłyszałem głośny szloch. Trzęsła się jak nigdy. Miałem ochotę płakać z nią, bo moja mama nigdy nie płakała tak bardzo. Ten dźwięk był bolesny dla uszu, serca i zdrowia. Minęło tyle czasu od pogrzebu, a ona dalej przeżywała żałobę.

– Naprawdę mi przykro, synku – wyszlochała. – Jestem okropną matką. Mam tylko ciebie! Śmierć Jacka uzmysłowiła mi, jak bardzo mogę być samotna, gdy nigdy mi nie wybaczysz!

– Mamo, daj spokój przeszłości – prosiłem, widząc, jak Alexis oparła się o ścianę ramieniem. – Jestem tu, bo cię kocham. Byłem głupi i wiem to. To ironia losu, że w chwili, gdy najbardziej potrzebowałem zrozumienia, nie dostałem go od ojca, ale wiedziałem, że ty byś mi go udzieliła.

– O czym... ty mówisz? – spytała przerywanie, odsuwając się gwałtownie. – Pokłóciłeś się z tatą?

– Nie zdziwiłoby mnie to – wtrąciła Alexis, którą starałem się ignorować.

– Dlaczego? – drążyła przejęta mama. – Proszę, usiądź i porozmawiamy. Alexis, zrobisz coś do picia?

W jej tonie nie było prośby, tylko rozkaz, aby przestała się wtrącać i zajęła czymś swoje ręce. Chyba załapała iluzję, bo odparła pokonanym tonem, że z chęcią to zrobi. Usiedliśmy więc z mamą na kanapie na prawo, a ciemnoskóra kobieta poszła na lewo do kuchni, dając nam przestrzeń w tym łączonym salono-kuchnio-jadalnio pomieszczeniu.

– Ty się z tatą nie kłócisz – zaczęła mama, kładąc mi dłoń na udzie.

– Już jesteśmy pogodzeni – zapewniłem na start, widząc, jak spada jej kamień z serca. – Ale byliśmy skłóceni przez moją orientację i faceta.

– Och – mruknęła zaskoczona. Otarła szybko policzki, odchrząknęła i przybrała swoją bardziej normalną pozę, gdy rozmawialiśmy na poważne tematy, a ona chciała mi pomóc. – Mów. Od początku.

Opowiedziałem o wszystkim, o czym mogłem i czułem się gotów mówić. Zacząłem od wyznania ojcu swojego zainteresowania facetami, na co odtrącił mnie na dość długo, aby sobie to poukładać i troszczyć w ciszy. Nie zaakceptowała tego pozytywnie, wręcz przeciwnie, zacisnęła mocno usta, a dłonie zacisnęła w pięści. Alexis w tym czasie podała nam w długich szklankach coś chłodnego i zasiadła na fotelu dalej od nas. Zignorowałem jej obecność i kontynuowałem opowieść.

Wspomniałem o nowych znajomych na studiach, o swoich obawach względem nich. O Olaiu, który wywrócił moje życie do góry nogami, bo to przecież z jego powodu walczyłem z innymi. Tutaj mama zdawał się zaintrygowana jego osobą. Nie pocieszył ją fakt, że po pogodzeniu się z tatą od razu się pokłóciłem z nim o Olaia, ale kulturalnie na razie to przemilczała.

Pominąłem barwną historię samego Olaia i Pettera, aby nie sprzedawać ich życia tak po prostu bez ich pozwolenia.

– Olai choruje nie tylko na napady agresji, ale także na awersję dotyku. Brzmi to absurdalnie, ja wiem, ale naprawdę nie można go dotykać.

– A ty? – wtrąciła w końcu zaciekawiona Alexis. Siedziała z nogami przy ciele, głową podpartą na pięści.

– Olai znosi dotyk tylko kilku osób. Do mojego przywykł – skłamałem gładko. – Cieszę się, że tata polubił ostatecznie Olaia. To było ważne dla nas obu. Tylko że ta cała historia udowodniła mi, że... – Spojrzałem na mamę, a ona zrobiła taką minę, jakby już wiedziała, co chciałem przekazać. Złapała moją dłoń w swoją, zawieszając na nich wzrok. – Zrezygnowałaś z nas, bo poznałaś kogoś takiego jak ja. Stąd miałaś siłę, prawda? Alexis ci ją dała. Mogłaś zawalczyć o siebie, bo czułaś, że to dobry moment i dobra osoba.

Zacisnęła palce, a gdy uniosła wzrok, w jej oczach znów stanęły łzy. Pogłaskała mnie po policzku z czułością i pozwoliła łzom popłynąć.

– Kochanie... W dniu, gdy kazałam ci walczyć o siebie, ignorując uczucia ojca... Żałuję tego dnia. Dalej podtrzymuję, że musisz żyć własnym życiem, bo jesteś dostatecznie dużym chłopcem, ale gdy mnie nie było, tata był całym twoim światem. I, niech Bóg mi świadkiem, po samobójstwie Jacka zrozumiałam, że gdybym sama nie była taką ignorantką w kręgu rodziny, może mój brat by żył. Gdybym skontaktowała się z nim, zamiast porzuciła, bo rodzice porzucili... – Pokręciła intensywnie głową, wzmacniając płacz. – Jestem okropną matką i siostrą. Byłam siostrą... Boże...

Zakryła usta dłonią. Przytuliłem ją szybko do siebie i gładziłem po plecach. Nie mogła się uspokoić, więc czułem, że powinienem zainterweniować, nawet jeśli wuja na oczy nie widziałem.

– Nie mów tak. Może nie wiem, jakim byłaś dzieckiem, ale wiem, jaką byłaś i jesteś matką. Dzięki tobie i tacie nigdy mi niczego nie brakowało. Wychowywaliście mnie w zgodzie i tolerancji. Nie miałem dziadków ani kuzynów, przynajmniej ich nie poznałem, ale miałem was i to było najważniejsze. Bolało mnie, gdy nas zostawiłaś, bo za bardzo cię kochałem, mamo.

– Synku...

– Ale czy żałuję twojej szczerości i szczęścia? Nie. Zrozumiałem to dopiero przy Olaiu, że szczęście ojca zawsze będzie dla mnie ważne, ale on podejmuje własne wybory, zupełnie jak ja. Dlatego nie chcę się kłócić. Chcę mieć możliwość pisania do ciebie i dostawania odpowiedzi. Chcę wspierania siebie nawzajem i możliwości odwiedzin. Potrzebuję mamy, nie kolejnej osoby do nienawidzenia. Wciąż mam wady, jak ty i tata, ale zaczynam je akceptować i z nimi żyć. Więc nie mów o sobie, że jesteś okropną matką. Ja cię dalej kocham i podziwiam.

– Ja też cię kocham. Jesteś moim najdroższym synkiem i nie masz pojęcia, jak bardzo chciałam znów cię objąć i poczuć, że wciąż jesteśmy rodziną. Tak mi tego brakowało – szeptała z bólem. – Jestem stara, ale potrzebuję rodziny.

– Każdy jej potrzebuje, mamo. Ja zawsze będę was potrzebował.

Nie potrafiłem zliczyć, ile razy bolało mnie, że jestem coraz starszy wiekiem, ale nie rozumiem. Broniłem się przed dorosłością, od której uciec się nie da. Chciałem być wiecznym dzieckiem, wiecznie popełniać błędy, które zostaną mi wybaczone, bo takich rodziców posiadałem. Ostatnie miesiące brutalnie mnie uświadomiły, wybijając z tęczowej bańki bezpieczeństwa. Musiałem być całkowicie odpowiedzialny za porażki, ciężkie decyzje podejmować na własne ryzyko i być gotowym na wysoki rachunek. Nadal tego nie lubiłem, nadal sobie z tym tak do końca nie radziłem, ale dawałem sobie czas. Przecież miałem dopiero skończyć dziewiętnaście lat. Niektórzy mieli gorzej ode mnie, dlatego to napędzało mnie do działania, a każdy sukces czy zielone światełko radowały niemożliwie. Bo dostrzegałem to samodzielnie. To nie były drogi wskazane przez rodziców. Teraz błędy należały tylko do mnie.

Alexis zostawiła nas z wymówką załatwienia czegoś w porcie, skoro dziś była dostawa. Chyba nie było żadnej, ale wolałem nie drążyć. Odczytywałem to jako sygnał, że zaufała mi na tyle, aby pozostawić zranioną ukochaną pod moją opieką. Nadal nie trawiłem tej kobiety, ale chociaż się starałem zagryzać język, jak polecał mi tata.

Usłyszałem od mamy opowieść o jej wyjeździe z Alexis do Anglii, a konkretniej do Leeds. Mama chyba pozbyła się już wszystkich łez, nawet jeśli wspominała wszystko z ogromnym ciężarem i bólem. Wujek Jack nie mieszkał z rodziną, ponieważ żona rozwiodła się z nim trzy lata wcześniej. Mężczyzna miewał poważne problemy psychiczne, a leczenie przynosiło mu ulgę tylko na krótki czas. Przepraszał swoje dzieci – dziesięcioletnią Maeve i dwudziestoletniego Rivera – a potem i tak podnosił na nich głos i rękę. Matka za bardzo kochała dzieci, żeby móc znosić to do własnej śmierci.

– Twierdziła, że po rozwodzie się zmienił – odparła, zaczerpując oddech i odchylając głowę do tyłu. – Jakby ktoś zerwał z niego więzy. Więcej się uśmiechał, a jego spotkania z synem stały się bardziej owocne.

– River mimo wszystko utrzymywał z nim kontakt? Jest najstarszy, więc to on doświadczył przemocy najwięcej. Nie bał się?

– Poznałam go – przyznała z takim uczuciem, jakby pokochała go od pierwszego wejrzenia. – Cudowny chłopak. Myślę, że gdyby jego ojciec uniósł rękę na siostrę lub matkę, nie zawahałby się go uprzedzić. Jednak on sam... bardzo kochał ojca i widział w nim przede wszystkim problem, z którym chciał pomóc. Caroline mówiła o moim bracie z jadem i niewybaczalną urazą, ale dzieci bardzo cierpią po jego odejściu. – Skrzywiła się, jakby hamowała łzy. Zacisnąłem jej dłoń. Spojrzała na mnie, pozyskując nową siłę do mówienia. – River chciał jako pierwszy odpowiedzieć na prośbę spotkania z tatą, dlatego przekazywał wieści o jego stanie reszcie. Jack zaczął stawać na nogi, lepiej zarabiać i wyglądać. Nic nie wskazywało na to, że będzie miał dość...

– Przy nich udawał silnego, a w samotności umierał – powiedziałem, co mama skomentowała kaszlem, który miał zakryć szloch. Gdy zamrugała powiekami, widziałem w nich łzy.

Wbrew pozorom Margaret i Alexis zostały ciepło przyjęte przez Caroline. Ona wraz z synem postanowili powiadomić Margaret, odszukując jej stare zaproszenie na ślub, na którym nie zjawili się z winy Jacka i jego upojenia alkoholowego. Gdyby nie zaciętość Rivera, pewnie mama nigdy nie dowiedziałaby się o śmierci brata, tym samym przegapiając jedyną szansę na pożegnanie go. Wprawdzie nie zdążyła na sam pogrzeb, ale nikt nie miał do niej o to pretensji. Wiadomość na portalu społecznościowym odczytała czystym przypadkiem, gdy miała wysłać mailem zdjęcia ze swojej podróży na Malediwy do znajomych z Edynburga. Nazwała to opacznością Boską, że akurat kończył się jej wyjazd świąteczny, a ona miała dostęp do Internetu.

Mama zawsze była bardziej wierząca niż tata, dlatego sam zostałem wychowany z poszanowaniem Boga, w którego zacząłem powątpiewać w wieku nastu lat. Nigdy nie ośmieliłem się wyznać tego na głos, zwłaszcza gdy mama i tak sporadycznie odwiedzała kościoły, a jeszcze rzadziej zmuszała do towarzyszenia sobie w tym. Tata chodził bez narzekania, ja wolałem wymigiwać się nauką lub wyjściem, które rzekomo wcześniej zaplanowałem. Musiała się domyślać powodu unikania kościoła przeze mnie, ale jakoś nigdy nie rozdmuchiwała tej sprawy. Tak jak ja nie wyśmiewałem jej zaangażowania w wiarę.

– Szkoda, że sam nigdy nie poznałem dziadków ani wujka – wyznałem szczerze, gdy zeszły z niej emocje.

Ta odwróciła na mnie głowę nieco zaskoczona, a potem wstała szybko. Usłyszałem strzyknięcie w jej stawach, ale nie zrobiło ono na niej wrażenia. Poszła do sypialni, a gdy wróciła, trzymała w dłoniach średniej wielkości pudełko. Postawiła je na wiklinowym stoliczku przed nami, a potem drżącymi dłońmi chwyciła wieko. Ukazało się moim oczom ogrom drobiazgów. Mógłbym spytać, co one oznaczają dla niej, ale nie musiałem. W tym pudełku było wszystko, co mama musiała ostatnimi czasy przeglądać i dotykać setki razy.

To były dowody na istnienie Jacka.

Widziałem zdjęcia, mniejsze i większe. Jakieś koraliki, listy i materiały. Chusteczka? Możliwe. Bałem się dotknąć, żeby nie naruszyć prywatnej przestrzeni, jaką mama oddała wspomnieniom brata. Nie musiałem jednak sam po coś sięgać, bo to ona spod małych drobiazgów wyjęła największą fotografię złożoną na pół. Rozłożywszy ją, dostrzegłem uśmiechniętego wujka, ciocię i ich dzieci. River nie mógł mieć więcej niż paręnaście lat, skoro jego młodsza o dziesięć lat siostra była trzymana przez Caroline na rękach. Może miała z trzy latka? Tak czy siak, na uchwyconym momencie każdy wydawał się elementem wspólnej całości. Od kobiety biła serdeczność i miłość, a od mężczyzny siła i opieka. Po tym jednym zdjęciu nigdy bym nie pomyślał, że miał problemy z alkoholem i agresją ani że ona musiała znosić takie humory męża przez lata.

– Dali mi je w dniu, gdy miałam odjeżdżać. Poprosiłam ich, czy nie mogliby podarować mi czegokolwiek, co mogłabym mieć przy sobie i by mi przypominało, że żył – wyznała z żalem, dotykając palcami postać brata. – Dali mi dużo więcej niż zdjęcia. Dali opowieści, nie tylko te tragiczne, ale też miłe. W nich mogłam z ulgą poznać brata, z którym żyłam od urodzenia. Boże, jak za nim tęsknie w chwili, gdy nie widziałam go od ponad dwudziestu lat!

Zacząłem sobie myśleć, czy mama była tak pogrążona w żałobie i tęsknocie, że nie pomyślała o moim facecie jak o agresorze, który łudząco przypominał zachowaniem Jacka. A może była tak bardzo po jego stronie, że nie skreślała Olaia, jak wcześniej skreślała brata, teraz tego żałując. Nie mogłem zadać pytania, bo to jak proszenie się o uwagę, której akurat nie potrzebowałem w tej kwestii. Mama wiedziała, jak ciężko było walczyć z tatą o moją miłość, więc wystarczyła mi jej cicha ignorancja. Ona potrzebowała mojej troski bardziej niż ja jej.

Przysunąłem się, obejmując ją ramieniem i kładąc podbródek na ramieniu. Oparła głową o moją, patrząc ciągle na zdjęcie. Ja też się wpatrywałem. Wyobrażałem sobie Rivera jako bardziej muskularnego, ale z drugiej strony mógł mieć na fotografii z trzynaście lat. To nie zmieniało faktu, że miał posturę bliższą kobiecie. I jeszcze te włosy, które kręciły się przy jego uszach, tworząc aureolę pierścieni. Brunet z przyjacielskim usposobieniem. Mogłem sobie go wyobrazić, jako dzieciaka, który chciał trzymać rodzinę w ryzach, ale mimo krzywdy, jakiej doznał, wciąż kochał tatę.

Caroline była wyższa od męża o trzy cale. Szeroki uśmiech i niesamowicie szczupłą sylwetkę, która musiała zostać odziedziczona przez syna. Platynowe włosy uplotła w kłosa, który dodał jej niewinności i delikatności. Kontrastowała przy niższym Jacku, bo ten mimo niskiej postury, był całkiem nieźle zbudowany. Mocno zarysowana szczęka, wyraźny ciemny zarost i ciepłe brązowe oczy. Naprawdę trudno było mi uwierzyć, że ci ludzie mieli taki duży problem. Problem, którego nie udało im się przepracować.

A co, jeśli Olaiowi i tobie też się nie uda?

Nie wiem, Anja. Jednak myślę, że Jack i Olai się zasadniczo różnią.

Popatrzyłem na mamę. Zdawała się spokojniejsza i to było w tej chwili najważniejsze. Cieszyłem się, że byłem przy niej. To była jedna z lepszych decyzji, jakie podjąłem ostatnimi czasy. Czułem to.

Mój „pokój" wciąż mógł być mój, o ile z mamą byśmy w nim posprzątali graty. Co znowu nie było takie złe, bo rozluźniło ciężkie emocje i zamiast tego śmialiśmy się z bezużytecznych przedmiotów, które Alexis cisnęła i na pewno o nich zapomniała. Dostałem też świeżą pościel, więc zacząłem ją przebierać, ale mama uparła się, że mi pomoże, to pójdzie szybciej. Miała rację. Gdy zerknąłem po wszystkim za okno, okazało się już nieźle ciemno. Zegarek w telefonie pokazywał dopiero dwudziestą, ale zalesiony teren nie ułatwiał zadania słońcu i promieniom.

– Coś się stało? – spytała mama, gdy tak zamyśliłem się z urządzeniem.

– Nie, nic takiego. Muszę skoczyć na plażę, żeby zadzwonić do Olaia.

– Jesteś bardzo zaangażowany w tę relację – odparła, pocierając sobie ramiona. – mam nadzieję, że kiedyś go poznam. Twój pierwszy chłopak wiedziałam, że jest w porządku, a tutaj ufam tylko twoim zapewnieniom.

– Jeśli chcesz, mogę ściągnąć go tutaj na dwa tygodnie w wakacje – zaproponowałem, chowając telefon do kieszeni swoich długich spodni.

Skierowałem się do torby, która wciąż stała przy drzwiach wejściowych i przeniosłem ją do tymczasowej sypialni. Mama zaczekała na mnie, siedząc na łóżku i chyba analizowała propozycję poznania zięcia. Aż parsknąłem w duchu na to określenie.

– Bardzo dobry pomysł – przyznała w końcu, chociaż wątpiłem w szczerość słów. – Nie patrz tak na mnie. Teraz trudno mi się cieszyć z każdego dnia, ale jest lepiej po samej rozmowie z tobą. Poza tym uważam, że moglibyśmy w wakacje zorganizować coś większego.

– A co to oznacza konkretnie? – dopytywałem, kucając przy torbie i szukając w niej ładowarki do telefonu.

– Ja nie znałam dzieci Jacka, a jego dzieci nie znają cię – powiedziała smutno. – Wolałabym za życia sprawić, abyście mieli ze sobą jakiś kontakt. Powiedziałeś, że chciałbyś poznać moją matkę i brata, ale to już niemożliwe, więc musimy sprawić, żebyś poznał resztę rodziny – zdecydowała pewnym głosem, wstając nagle. Aż się wzdrygnąłem, spoglądając na jej zaciętą minę z dołu. – Tak. Skontaktuję się z Riverem, a on przekaże pomysł Caroline.

– Jakim cudem z poznawania zięcia zeszliśmy do poznania go i mnie z moim kuzynostwem?

Wskazałem na swoją zszokowaną minę palcem. Mama zaczęła się śmiać, szczerze śmiać na mój widok. Albo moje słowa.

– Kochanie, to test. Jeśli nie ucieknie od stołu, przy którym wszyscy zasiądziemy, to cię kocha.

Już otwierałem usta, żeby wypalić, że Olai wcale mnie nie kochał, ale to raczej nie stawiłoby go w dobrym świetle. Zgodziłem się więc kompletnie ulegle, a mama szybko poszła do siebie. Chyba tak ją podekscytowała ta wizja wakacji, że musiała ją dokładnie przeanalizować i zaplanować, do czego zapewne potrzebna była jeszcze Alexis, a ta uciekła.

Wyszedłem z domu po godzinie, gdy mój telefon miał dostatecznie wiele procent, aby wytrzymać rozmowę. Tymczasem słońce już zniknęło, a Alexis zderzyła się ze mną na werandzie. Zmierzyła mnie takim wzrokiem, jakby oskarżała o ucieczkę po kolejnej kłótni, dlatego postanowiłem ułatwić nam życie ze sobą, mówiąc, że mama planuje huczne wakacje, a ja muszę porozmawiać z Olaiem w jedynym miejscu, które zapamiętałem z zasięgiem.

Plaża północna.

Zawędrowałem tam dzięki jasnemu księżycu i asekuracji latarki w telefonie. Nie mogłem uwierzyć, że niespełna rok temu szedłem tędy, aby dzwonić do przyjaciół lub taty. Albo po prostu uciekałem od prawdy. Teraz znów tu byłem i tym razem chciałem zadzwonić do swojego chłopaka, aby usłyszeć jego głos, życzyć sobie dobrej nocy i wyznać, jak tęsknię.

Przedarłem się przez ostatnie chaszcze, trafiając prosto na piaszczysty grunt. Fale spokojnie uderzały o brzeg, przynosząc kojące brzmienie dla duszy. Tak. Zdecydowanie lubiłem siedzieć w tym miejscu i odpoczywać, wsłuchując się w rozmowy natury. Zabawne, że nigdy nie korzystałem i nie pływałem.

Ty nie umiesz pływać.

Nikt nie prosił o komentarz.

Zaśmiałem się z własnej durnej wymiany zdań w głowie. Usiadłem zamiast tego na granicy lasu z plażą i odblokowałem telefon. Zasięg prezentował się przyzwoicie, dlatego wybrałem numer Olaia z kontaktów. Po drugim sygnale mogłem się cieszyć jego głębokim głosem.

– Żyjesz.

– Jeszcze – odparłem rozbawiony, czując ulgę, że wreszcie mówię po norwesku. – Powiedz, że słyszysz szum fal, bo jest tak relaksujący, że z twoim głosem będę miał problem do rozwiązania dłonią!

– Ledwo wyjechałeś, a już mówisz mi do ucha sprośne rzeczy. Jesteś perwersyjny, camarade – zaśmiał się szczerze. Cieszyłem się, że był taki zrelaksowany, to dobrze świadczyło.

– Przede wszystkim jestem kurewsko szczęśliwy. Abstrahując od tego, że mama ma żałobę, to było najlepsze kilka godzin, jakie mieliśmy od lat. Słowo!

– Cieszę się.

– Nie zmienia to faktu, że mama mi właśnie kazała sprowadzić cię na wakacje, bo chce cię poznać. Tak ci powiem, że odpowiedź 'nie' jest wyłączona z opcji do wyboru – ostrzegłem, wpatrując się przed siebie i opierając wygodnie plecami o pień drzewa.

– Jeśli oczekujesz, że zapoznam cię z moimi rodzicami, to możesz zapomnieć. Ci ludzie lepiej, żeby nigdy nie musieli cię poznawać.

– Hej, teściowie są potrzebni na ślubie! – krzyknąłem niby urażony. – Jak mam ich prosić o błogosławieństwo, nie mogąc z nimi rozmawiać?

– Petter nam je da – odparł bez przejęcia. – Poza tym nie przypominam sobie, żebyśmy się zaobrączkowali. Który z nas zgubił pierścionek od drugiego?

– Ty ode mnie – stwierdziłem z narastającym rozbawieniem. – Jestem pewien, że zdjąłeś go, żeby mnie zdradzać.

– Żeby mi Pett jeszcze na to pozwolił – westchnął teatralnie, a potem coś zaszeleściło. Musiał się położyć wygodniej. – Tymczasem on stwierdził, że zabawnie będzie przejąć twoją rolę i nadzorować mnie nocami. Wiesz, że wczoraj przyniósł mi w środku nocy pozytywkę. Nie wiem, komu ją podpierdolił, ale nie chcę zostawiać na tym swoich odcisków palców.

Rozmawialiśmy w ten sposób długie minuty, których upływu w ogóle nie odczuwałem. Temperatura była stała, szum fal mnie koił, a spokój w głosie ukochanego tylko to uczucie beztroski potęgował. Olai wciąż chciał mnie przy sobie, o czym nie omieszkał mi wspomnieć przy długiej ciszy, która de facto wcale mi nie wadziła. Coraz częściej doświadczałem jego otwierania się, a wiedziałem, ile go to odwagi kosztowało. Wyjawienie, że potrzeba mu mnie w nocy, że nie może przyzwyczaić się do chłodu pościeli po przebudzeniu, że brakuje mu mojego zboczonego tekstu w codziennym funkcjonowaniu. Jeśli miał się zakochać, to nabierałem jakiejś pewności, że to się stanie. Starał się, ja również.

– Olai – zawałowałem, gdy znów zapadła cisza. Mruknął coś zachęcająco. – Naprawdę chciałbym ci przedstawić mamę i ludzi, którzy pomogli mi odkryć tego, którym jestem dziś. Dziwne, ale to miejsce ma dla mnie znaczenie i powrót tylko mi to udowadnia. Wyspa dosłownie resetuje twój stan, pomaga odetchnąć. Chcę ci to pokazać. Chcę spróbować wywołać u ciebie ten rodzaj spokoju. Nie powiem, to też trochę egoistyczna pobudka, bo chciałbym to z tobą dzielić, pokazać i być tu razem.

Zacząłem skubać zielsko obok dłoni, stresując się odpowiedzią, jaka miała nadejść, a zajmowało jej to sporo czasu. W końcu doszło mnie przełknięcie śliny, a dopiero potem słowa:

– Tak, Remi. Chcę zobaczyć to miejsce, które tak namieszało ci w życiu. Tylko czy to w porządku?

– W jakim sensie?

– Twojego byłego. – Doznałem szoku, słysząc te słowa. – Nie wiem, czy byłbym w stanie przebywać w tym samym miejscu, gdzie byłbyś z nowym facetem. Pokazałoby mi to, co utraciłem, a co mogłem mieć w pełni dla siebie.

– Mówisz tak, jakby ci zależało – odparłem, chcąc zażartować, ale wyszło z tego dziwne oskarżenie. – Cholera, nie tak miało to zabrzmieć. Przepraszam.

– Łapię się na tym, że jestem zazdrosny – wyznał z trudem, przyspieszając tym samym bicie mojego serca. – Gdy ostatnio z nim rozmawiałeś, wyrażałeś się w taki swobodny sposób, jaki robisz przy mnie lub Urliku. Zacząłem się zastanawiać, jak możecie się tak dobrze dogadywać mimo faktu, że rozstaliście się bardziej z przymusu niż niezgodności. Ja chyba... Po prostu nie podoba mi się to, a to ja jestem twoim obecnym partnerem.

– Nie puściłbyś mnie, gdyby był tu Dan? – spytałem, ledwo rejestrując własny głos, tak głośno dudniło mi w uszach.

– Miałbym z tym duży problem. Pewnie musiałbym zrezygnować ze studiów, żeby pojechać z tobą pod pretekstem problemów ze snem bez ciebie. Wychodzę teraz na świra, ale cóż to za różnica? – parsknął, przeklinając po francusku.

– Kocham cię, Olai – wyznałem poruszony do granic możliwości. – Całego takiego. Zazdrosnego, chorego i próbującego żyć, pomimo iż raz już się poddałeś. Może i to szalone, że jesteś zazdrosny o Dana, ale przecież ja też jestem zazdrosny.

– O co? – spytał szczerze zaskoczony. – Kiedy niby dawałem ci powody do zazdrości? Tylko litości, nie mów, że mieszkając z Petterem, bo nie zdzierżę.

– Nie chcę tego mówić, to dziwne – przyznałem, przyciągając nogi, aby umieścić na kolanach podbródek.

– Nie dziwniejsze niż moje zapewne. Szczerość, Remi. Obiecaliśmy sobie coś. Nie mogę mówić prawdy, gdy ty stronisz od żenujących słów.

Zastanowiłem się chwilę, z jaką reakcją mogą spotkać się moje słowa, ale stwierdziłem, że łatwiej było je wypowiedzieć bez Olaia obok, aby nie widzieć przypadkiem jego dezaprobaty lub gorszej emocji. Wziąłem większy wdech, aby zebrać w sobie siłę, żeby rzec:

– O Royca. – Zrobiłem dłuższą pauzę, aby usłyszeć jakąś reakcje, ale ostatecznie jej nie było, więc poczułem silną potrzebę kontynuowania. – Zdaję sobie sprawę, jak ci na nim zależało i to też nie tak, że wasza dwójka rozstała się z powodu poróżnienia. Nadal się kochaliście i... ty nadal go kochasz. Chodzi mi o to, że ty nie możesz tak dokładnie pogrzebać swojej przeszłości, nie możesz jej sensownie wyjaśnić, aby mieć spokój. I... tak po prostu... Okej, do dupy. Wiem, że Royce zawsze będzie między nami i nigdy nie śmiałbym ci o nim zapomnieć. Jak mówiłem, to dziwna zazdrość, która nie ma takiej podstawy jak Dan, z którym utrzymuję kontakt. Przepraszam.

– Za co dokładnie, Remi? – spytał z nerwami.

Poczułem się jak gówniarz, który bez sensu rozdrapywał coś, czego nie powinien, chociaż tyle razy go wszystko ostrzegało, aby tego nie czynił. Tymczasem proszę! Powiedziałem i go zdenerwowałem. Kto by się, kurwa, spodziewał, że na odległość coś odpierdolę?

– Ani się waż rozłączać – warknął, gdy nie miałem zamiaru mu odpowiadać z powodu zdradzieckiego głosu. Gardło miałem za mocno ściśnięte, aby wierzyć w jego funkcjonalność. – Masz rację, nie mógłbym ci obiecać, że zapomnę o nim, bo to niemożliwe, co udowadnia moja reinkarnacja z pełną świadomością tego, co robiło poprzednie ciało. Nie zmienia to jednak faktu, że obiecałem sobie coś. Obiecałem pogrzebać Sargenta w czasach, w których powinien był zostać. Zaczynam traktować Olaia jako drugą szansę, ale nikt nie mówił, że ma być łatwiej. Jednak ja i ty żyjemy, a co najważniejsze, ty walczysz o nas za nas obu. Nie podoba mi się to. Jesteś o niego zazdrosny? W takim razie w porządku, masz prawo. Royce nie będzie stał między nami, tylko za nami, gdzie jego miejsce – wyrzucił to z siebie z dziwną mieszanką emocji, aż mnie zatkało. – Ale nie masz za co przepraszać, rozumiesz? Wytrzymujesz z kimś takim jak ja, więc z nas dwóch, to nie tobie powinno być głupio. Powtarzasz, że mnie kochasz, ratujesz mnie, gdy tonę we wspomnieniach, bawisz, gdy czuję się zmęczony. To moja zazdrość jest bezczelna, to ja na takową nie zasługuję. Zrobię wszystko, żeby przestać żyć przeszłością. Nie jestem jednak w stanie ci obiecać, kiedy się z tym uporam...

Kompletna paranoja, że taką wymianę zdań prowadziliśmy przez telefon! Gdzie jeden nie mógł przytulić się do drugiego i poczuć ciepła. W tej chwili miałem ochotę płakać ze szczęścia i smutku jednocześnie, bo to, ile emocji buchało z wypowiedzi Olaia... Nie potrafiłem ich udźwignąć. Był zły i zawstydzony, że mówi o miłości swojego życia w ten sposób, ale był też dumny i pewny swego, jakby pożegnanie Royce'a było tym, czego chciał i co musiał zrobić, aby ruszyć dalej. Zdawał sobie sprawę, jak ugrzązł, ale najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że wspinał się, chcąc wyjść z bagna. Pierwszy raz nazwał swoje drugie życie szansą, a nie karą czy pokutą. Nawet jeśli bolało mnie, że mój wypadek obudził w nim dziwne odtworzenie zdarzeń z przeszłości, to jednocześnie puchłem z dumy, że Gustav się na coś przydał i pomógł mi przebić się przez gruby pancerz Olaia. Tego Olaia, który cierpiał katusze wewnątrz własnego ciała i umysłu, odtwarzając raz za razem dramat Sargenta.

Nie chciałem, aby widział we mnie kolejną wersję Ryoce'a.

A on nigdy nie śmiał nazwać mnie w żaden sposób nawiązujący do niego.

Tylko to pozwalało mi wierzyć, że traktował mnie poważnie, a nie jak kolejny element swojej reinkarnacji. Element, który musiał stracić, aby historia zatoczyła koło.

Już chciałem się rozpłakać i poprowadzić rozmowę dalej, ale wtedy poczułem między brzuchem a udami coś grubego i przemieszczającego się. Wrzasnąłem przeraźliwie, a gdy światło z telefonu oświetliło bestię, padłem plecami na trawę obok. Zacząłem się śmiać przez łzy. Dostałem czkawki!

– Remi?! Remi!

Przysunąłem telefon do ucha, nie mogąc przestać się śmiać, płakać i czkać. To była chyba agonia.

– Fe-hic-lix – wyczkałem.

Gad syczał cicho, zsuwając się z mojego ciała i unosząc swój łeb z językiem obok mojej głowy.

– Remi? Co ty...? – pytał przerażony Olai.

– Felix! – krzyknąłem uradowany. – Gadzie – hic – podstępny! Zawału dostałem!

Czknąłem, zanosząc się śmiechem.

– Ale żyjesz, tak? – spytał nieco zdezorientowany. – Kto to Felix i co to za syczenie?

– Wąż – odparłem rozbawiony. – Wąż Felix. Wąż Dana – hic – po części.

– Wąż Dana – powtórzył podejrzliwie. – Nie ma twojego byłego na wyspie, prawda?

– A jak jest? – Czknąłem, wstrzymując po chwili powietrze.

– To wolałbym, żebyś nie bawił się wężami innych.

Parsknąłem, plując przed siebie. Przewróciłem się na bok, kaszląc. Czkanie minęło, ale rozbawienie nie. Felix w najlepsze poszedł sobie buszować w chaszczach, chociaż wcześniej skradał się do mnie jak do ofiary. Chyba nią de facto byłem, skoro prawie mnie zabił swoim żartem. Jakimś cudem jednak zabił całą poważną atmosferę i chęć płaczu ze smutku i czułości, bo teraz śmiałem się wesoło i płakałem zdecydowanie z rozbawienia. A nawet rzekłbym, że z absurdu sytuacji.

– Lisie, tego rodzaju wąż interesuje mnie tylko jeden – zapewniłem, ocierając policzki.

– Pocieszające, doprawdy. Remi?

– Tak? – wychrypiałem, pociągając nosem. Czułem się lepiej, gdy gad odszedł, zabierając ze sobą całą moją huśtawkę nastroju. Kto wie, może ten wąż był mądrzejszy, niż przypuszczałem?

– Szalenie mi na tobie zależy i chcę, żebyś o tym pamiętał, gdy ja zapomnę powiedzieć ci o tym znów na głos. Poczekaj na mnie.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty