Believe it Cz.63
Kolejny
tydzień był ciężki w organizowanie wszystkich potrzebnych badań i konsultacji
zdrowotnych. Zrobiłem tak, jak postanowiłem, czyli najpierw badania schorzeń.
Wyniki były gotowe w środę, dzięki czemu logując się na odpowiedniej stronie,
mogłem poznać swój stan. Byłem zdrowy. Niby się tego spodziewałem, ale i tak
poczułem ulgę. Ulgę tak dużą, że wyjawiłem ten swój trzymany sekret badań
Olaiowi.
–
Robiłeś sobie badania na HIV? – dziwił się, unosząc wysoko brwi. – Ale...
dlaczego? To znaczy, to dobrze, zawsze warto sprawdzać, ale czemu tak nagle?
–
Jeśli pytasz, czy cię zdradziłem, to nie. – Wytknąłem język. – Mama uświadomiła
mnie, że dla gejów powinno być to jeszcze ważniejsze. Taka profilaktyka znaczy
się.
Przyznał
jej rację, chociaż do końca dnia spoglądał na mnie z namysłem, nie mogłem
przestać się śmiać z jego głupich myśli. Może nie wierzył mi, że na wyspie Dana
nie spotkałem, ale też trzymałem w sekrecie moją rozmowę z nim. Nie chciałem
dawać rudzielcowi więcej powodów do zazdrości, zwłaszcza że poniekąd miał
rację. Ta sprawa dotyczyła mnie i Dana i skoro ten prosił o czas, to miałem
zamiar to uszanować. Zresztą to on pierwszy teraz pisał mi wiadomości, jakby
upewniając się, czy między nami ta rozmowa niczego nie zmieniła.
Nie
zmieniła.
Konsultacja
stanu moich żeber była gorsza. Lekarz skarcił mnie srogo za brak przyjmowania
wszystkich leków, jakie powinienem był przejmować i o zbagatelizowaniu
rehabilitacji, która ma dużą wagę przy złamaniach żeber. Nie potrafiłem
zliczyć, ile razy padło „przepraszam, żałuję" z moich ust. Gdy w końcu
facet uznał, że nawtykał mi dostatecznie, a ja dostatecznie się uniżałem,
wykonał kolejne badania. Oficjalnie wystawił mi skierowanie do rehabilitantki.
Musiałem jeszcze wykonać dodatkowe prześwietlenie czaszki, aby był pewien, że
po czasie nie zrobił się krwiak. Samo to słowo mnie przeraziło. Skąd nagle,
kurwa, krwiak?! Coraz bardziej zaczynałem wierzyć, że chciał wydoić ze mnie
kasę.
Posłusznie
wykonywałem każde badania i wracałem do niego w przeciągu paru dni notorycznie.
Miałem wrażenie, że poznał moją kartę na pamięć. Recytował wszystko z pamięci.
Na szczęście wyniki okazały się w normie, dlatego odetchnąłem z ulgą. A potem
usłyszałem:
–
Niech pan na siebie uważa i bardziej pomyśli o zdrowiu!
–
Tak, tak, przepraszam.
Chyba
nie dawał wiary w moje zapewnienia, ale i tak miałem już się z nim nie spotkać.
Pozostała mi tylko miesięczna rehabilitacja – spóźniona, ale ważna. Wracałem do
domu kompletnie wykończony i obolały, bo moje mięśnie zdążyły zapomnieć, co to
znaczy porządny ruch i wysiłek. Olai mi współczuł, Hector drwił, a Petter wahał
się pomiędzy uderzeniem go a zignorowaniem.
–
Czy mówiłem ci już, że nie spotkałem drugiego takiego upartego chłopaka jak
ciebie? – spytał nocą Olai, gdy zasypiałem w jego ramionach.
–
Nie. Możesz mówić.
–
A więc – zaczął ze śmiechem – Remi, szalony człowieku, jesteś niesamowicie
uparty.
–
Lubisz mnie takiego – stwierdziłem, wygodniej układając głowę i zamykając oczy.
–
Istotnie. Taki mi się podobasz.
Niemal
mieszkałem z Olaiem od tygodni i rzadko się zdarzało, że spałem gdzie indziej,
a teraz, gdy miałem swego rodzaju zakaz wstępu do akademika, spanie w innym
miejscu było niemożliwe. Upajała mnie ta bliskość ciał w nocy, zwłaszcza tych
zwykłych, którym nie towarzyszył seks. Olai też wyrobił sobie jakiś system
spania z przerwami, bo koszmary budziły nas około dwóch razy w tygodniu. To był
rekord, dosłownie. Wcześniej albo budził się rozwścieczony, albo wyrwany przed
najgorszym, czyli tylko zlany potem i przestraszony. Gdy potem znów układał się
do snu, trzymał mnie tak blisko siebie, że niemal dusił. Czułem, że było mu to
potrzebne dla spokoju ducha. Może już nie porównywał mojego wypadku do śmierci
Royce'a, ale wciąż ten temat wisiał nad nami w takich chwilach jak koszmary.
Czy
go winiłem? Nie.
Nie
mógł panować nad tym, co mu się śni, a gdyby mógł, nie cierpiałby tak
większości nocy w roku. Współczułem mu i chciałem, żeby wiedział, że będę
zawsze dla niego, gdyby tylko mnie potrzebował.
Zdarzały
się dni, gdy patrzyłem na Olaia i zastanawiałem się nad wujkiem Jackiem.
Wiedziałem, że nie byli równi, mieli inne problemy, ale jednak wujek też
mierzył się z demonami samotnie. Jego żona znosiła ten stan do czasu, aż nie
wpływał negatywnie na ich dzieci. Cóż, nam jakby nie patrzeć ten problem był
niestraszny. Żaden z nas dzieci nie posiadał ani nie mógł w ciążę zajść,
także...
–
Olai? – Odwrócił się do mnie z kartonikiem soku pomarańczowego. – Mówiłeś, że
chciałeś dać wnuki rodzicom.
–
Tak. Postawiłem ich i opinię publiczną przed miłością. Czemu pytasz o to teraz?
Zabrałem
mu sok i włożyłem do koszyka. Chłopak cierpliwie czekał, aż wyjaśnię mu sprawę
w pustej alei sklepu.
–
A teraz? Rodzice inni, ciało inne i priorytety też. Jak podchodzisz do sprawy
dzieci teraz?
Jego
mina wyrażała coraz większe niezrozumienie i zdezorientowanie. Zamrugał kilka
razy, rozejrzał się, jakby ktoś miał krzyknąć coś o ukrytej kamerze, a potem
odchrząknął i starał przyjąć wyluzowaną pozę. Nie wyszło.
–
Dlaczego pytasz?
–
To proste pytanie, lisie.
–
Jak zauważyłeś, zmieniło się wszystko od tamtej wersji mnie. Największa kolizja
ze mną i dziećmi leży w tym, że mam problem z dotykaniem.
–
Tyczy się ono też ich? – spytałem głupio. Znałem odpowiedź od razu po
wypowiedzeniu tych słów na głos. – Kurde.
–
Remi, poważnie. Dlaczego o to pytasz właśnie teraz?
–
Bez powodu.
Wzruszyłem
ramionami i pojechałem koszykiem dalej. Olai nie wierzył mi, dlatego po
powrocie do domu temat powrócił do łask, ledwo zeszliśmy do piwnicy. Zdążyłem
tylko odstawić siatkę na stolik, gdy przed sobą zobaczyłem rudzielca z typową
dla takich chwil pozą: teraz się tłumacz. Czyli ręce zaplecione, opieranie
ciężaru ciała na jednej nodze, a drugą trzymanie luźno obok. I jeszcze ten
nieprzenikniony wzrok. Nawet nie musiał się odzywać, ja już po samej pozie
wiedziałem, do czego pije.
–
Olaaai – jęknąłem litościwie, ale ten mnie zignorował. – Co chcesz usłyszeć?
Zagrałem
w grę, której ktoś mnie nauczył.
–
Powiem to najdelikatniej, jak się da, Remi. Jesteśmy ze sobą nawet nie rok.
Wciąż myślę, czy to, co do ciebie czuję, to już miłość, a ty myślisz o dzieciach.
Co chcę usłyszeć? Co ci właśnie chodzi po głowie, bo zaczynam się bać, że
wiadomość o urojonej ciąży tej całej Loli podziałała na twoją wyobraźnię, jak
jakaś szansa.
–
Ty mnie teraz obrażasz? Bo przypominam, że w ciążę zajść nie mogę.
Wskazałem
na swoje ciało z kpiącym uśmiechem, który mu posłałem. Pokręcił przecząco
głową, nie mając nastroju na żarty.
–
Nie obrażam cię, wręcz przeciwnie. Mówię szczerze, że jeśli myślisz o dziecku
od tamtej rozmowy, to chcę poznać konkretny powód.
–
Dużo ostatnio myślę o wszystkich wokół mnie, o sobie też – zacząłem. –
Analizowałem nawet twój punkt widzenia i naszych krewnych. Widzisz, ja też po
części nie 'mogłem' być gejem ze względu na bycie jedynakiem. Ja... chciałem,
żeby nasza rodzina była większa dla taty. Miał tylko mnie, więc gejostwo to
ostatnie, na co mogłem sobie pozwolić. Chciałem tylko poznać twój pogląd na
obecne życie, skoro znam na stare. To wszystko.
Staliśmy
w dziwnej ciszy, ale coś po mojej wypowiedzi się zmieniło. W tym i ta harda
poza Olaia, bo nagle trzymał dłonie wzdłuż tułowia, a mina stała się normalna.
Odetchnął głębiej, gdy pokonał dzielący nas dystans i umieścił swoje dłonie na
moich biodrach. Czułem, że nigdy nie przyzwyczaję się do posiadania tego faceta
tak blisko siebie.
–
Wciąż się tym martwisz?
–
Już mniej – przyznałem. – Nie jestem jedynakiem jakby nie patrzeć. Poza tym
tata też kazał mi się tym nie przejmować, więc się staram.
–
Czyli nie muszę mieć teraz koszmarów, że przychodzisz z dzieckiem i każesz mu
mówić do mnie tato?
Zacząłem
się niepohamowanie śmiać, gdy tylko wyobraziłem sobie tę sytuację. Na
wszystkich świętych, to był komiczny widok! I nawet trochę się nie dziwiłem, że
w jakimś stopniu Olai bał się realizacji. To było całkiem do mnie podobne, ale
jednocześnie wiedziałem, że jeszcze aż tak nie zwariowałem.
Terapeutka
potwierdzała, że byłem na tyle zdrowy umysłowo, że nie przyprowadziłbym
dziecka. Prędzej kota, o czym mu wspomniałem.
–
Uch, nie możesz jakiegoś królika?
–
A węża mogę?
–
Nie – zabronił kategorycznie, a ta nuta przekory kazała mi pociągnąć go za
język.
–
Czemu nie? Dan mnie wyszkolił w kwestii... Och! Zazdrośnik.
–
Spadaj.
Odsunął
się, ale dopadłem do jego pleców i pocałowałem w kark. Uśmiechał się, więc
wiedziałem, że wcale go ta wymiana zdań nie ubodła.
W
kolejnych dniach wydarzyła się rzecz niespotykana; Loli zerwała z Hectorem.
Wszyscy z grupy zaczęli debatę na ten temat, jedynie Petter zdawał się
niezainteresowany jej sensem. Co do samego poszkodowanego, wyglądał jak zwykle.
Uśmiechnięty i zadowolony z życia. Dopiero potem dostałem wiadomość od Stine,
która informowała, że do Loli w kawiarni dosiadł się Potter i było to starcie
kota z myszą. Twierdziła, że wcale nie podsłuchiwała, ale jednak robiła to,
żeby w razie co interweniować. Miałem pewność, że moja nijaka rozmowa z
blondynem przyniosła rezultat i to lepszy niż oczekiwałem. Wierzyłem, że zawarł
z nią jakiś pakt, na mocy którego on jej nie ruszał do czasu, aż ona nie
ruszyłaby Hectora.
Cieszyło
mnie to. Wiem, nie powinno. Zniszczyłem czyjś związek.
Może
obudziłyby się we mnie jakieś wyrzuty sumienia, gdyby nie to, że gdy leżałem z
Olaiem na kanapie w salonie na parterze, Hector postawił nam przed nosem na
stole flaszkę drogiego alkoholu. Popatrzyliśmy na niego z dołu, ale ten tylko
się szczerzył. Petter, wkraczając do pomieszczenia, śmiał nam objaśnić:
–
Fox, powiedziałem mu prawdę.
–
Ty co? – spytał zdziwiony, spinając ciało z nerwów.
–
Ile razy obiłem ci mordę, Olai? Możesz teraz obić mi. Tylko uważaj, mamy
wywiad.
Nastawił
twarz, ale ten jego uśmiech i ton, jakim wypowiedział te słowa, ani trochę nie
pasowały do sytuacji. Chyba zdurniałem, bo nie bardzo wiedziałem, do czego
nawiązywała sytuacja.
–
Skończ – polecił mu Olai, powracając wzrokiem na ekran telewizora.
–
Nudziarz. Nie pozostawiasz mi wyboru, będę musiał ci wynagrodzić szkody.
–
Możesz zacząć od wyjścia stąd.
–
Nie ma tak łatwo! – krzyknął zadowolony, wskakując na fotel obok. Chwycił
butelkę w dłoń, a Petter postawił cztery grube szklanki na stole. Dosiadł się
na podłokietnik fotela. – Wypijmy też za fakt, że mogę na legalu bzykać się z
Potterem!
Prawie
zachłysnąłem się śliną, gdy padły te słowa. Olai poklepał mnie po plecach, a
gdy usiadłem jak człowiek, miałem zamazane pole widzenia przez łzy.
–
Oj, Reva się wzruszył! – powiedział rozbawiony Hector. – Kochany.
–
Jesteś popierdolony i znów mi o tym przypominasz.
–
A skąd! Ja po prostu wykorzystuję fakt, że Pett żyje w wolnym związku.
–
Płaci mi w żarciu – odparł znudzony. – Nalej, bo się rozmyślę.
Razem
z Olaiem spojrzeliśmy na gospodarza, któremu zostało podane szkło napełnione do
połowy brązową cieczą. Po chwili zostało opróżnione. Nawet Hector wychylił się
bardziej, aby zobaczyć stan przyjaciela, a gdy ten to dostrzegł, odepchnął go
na oparcie fotela. Wymownie spojrzał na nasze wciąż napełnione do połowy
szklanki, jakby samą siłą błękitnych oczu zmuszał do wypicia. Thor sięgnął
swoją i uniósł w górę, więc stuknęliśmy się szkłem z nim.
–
Za wolność i prawdę.
Spojrzał
na Olaia i jeszcze raz uniósł szklankę, a potem jednym haustem opróżnił ją jak
Pett swoją wcześniej. Nie miałem wyboru, musiałem wypić sporą część, nawet
jeśli nie miałem ochoty wracać do czegoś, co ostatnim razem miało sprawić,
żebym zapomniał. Olai rozumiał mnie lepiej niż ja sam siebie, więc gdy tylko
upiłem kilka łyków, przelał moją zawartość szklanki do tej Pettera, a swoją do
Hectora. Ci popatrzeli na nas, ale chyba się tego spodziewali. Petter znów
wypił alkohol, a potem zabrał szklankę ze sobą i wyszedł.
–
Mówiłeś poważnie? – spytałem. – Z tym że ty i on?
–
Przecież nie jesteśmy w związku – odparł neutralnie. – Jak się zachce, to
będzie. Swoją drogą, powiedz Lickowi, żeby tak nie afiszował się związkiem, bo
i on i jego pani wylecą z uniwerka, jak ktoś doniesie.
–
Co? – spytałem zaskoczony. – O czym mówisz?
–
Spokojnie, sekret jest bezpieczny. Potter nie zrobi niczego wbrew tobie, bo
wie, że ostro by ci podpadł. Poza tym ja tam Licka jako tako lubię, więc też mi
nie spieszno. Aaaaale! – Mlasnął językiem. – Nie wiem, czy inni studenci ich tak
często widują, jak my a my się wcale wybitnie nie staramy na nich wpadać. Czemu
tak na mnie patrzysz? Nie mów, że... Ty nie wiesz.
Dopiero
do niego dotarło, że moje zaskoczenie nie było wywołane niebezpieczeństwem
samym w sobie, a tym, że Urlik spotykał się z kimś, kto groził mu wywaleniem z
wydziału. Popatrzyłem na Olaia, ale ten zdawał się niezainteresowany
wtrąceniem, więc opadł na kanapę i zignorował rozmowę. Hector też uciekł
wzrokiem na bok, a ja poczułem się ostro wkurwiony, że wszyscy wokół mnie wiedzieli,
kim była kobieta Urlika, tylko nie ja – jego przyjaciel.
Wstałem
gwałtownie, kierując się do drzwi. Włożyłem swoje buty i narzuciłem kurtkę ze
względu na chłodniejsze podmuchy wiatru. Nikt mnie nie zatrzymywał. Petter
zniknął. Podejrzewałem, że po tej – łącznie – pełnej szklance alkoholu,
odleciał w sypialni. Olai wspominał, że ten nigdy nie pił na własnych
imprezach, stronił od używek ze względu na własne leki, które pozostawały dla
mnie zagadką. Nigdy nie pytałem i z jakiegoś powodu przeczuwałem, że nawet nie
powinienem pytać.
Inną
kwestią był mój stary przyjaciel, do którego wykręciłem numer, wsiadając do
auta. Był zadowolony, ale szybko spoważniał, gdy usłyszał mój nieprzychylny
ton, który rozkazał mu stawić się w parku. Skoro jego związek był tematem tabu,
spotykanie się i dyskutowanie o nim na terenie kampusu nie było dobrym
rozwiązaniem. Chłopak w ciemno zgodził się spotkać. Ostatnim razem nasze
spotkania dotyczyły kanału i współpracy z jego kuzynem oraz moich wydatków na
leczenie – czyli normalne tematy między nami. Od ostatniej sprzeczki minęło...
zdecydowanie dużo czasu.
Obiecywałem
mu czas jak Danowi. Tyle że wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za chwilę bez
papierka o studiach miałem zostać nie tylko ja, ale i on. Wkurzony byłem, tak
po ludzku. I zazdrosny, że wszyscy wiedzieli coś, o czym mi nie wolno było
wiedzieć. Dlaczego? Czym sobie zasłużyłem u niego na ten brak zaufania? Zawsze
stawałem między nim a zagrożeniem, między nim a moimi nowymi znajomymi.
Dlaczego minęło tyle czasu i nadal to było za mało na szczerość?
Zaparkowałem
nieopodal parku. Na miejsce spotkania pod pomnikiem dotarłem w pięć minut, ale
na Urlika czekać musiałem długie minuty. Gdy się zjawił, wyglądał na zdyszanego
i bladego. Może się domyślał powodu spotkania, a może po prostu zaniepokoił się
moim własnym stanem. O cóż mogłem się złościć?
–
Kim ona jest? – spytałem, gdy otwierał usta, aby samemu zacząć rozmowę.
Przestał
dyszeć, przestał się nawet ruszać. Wyglądał jak pomnik za moimi placami,
którego oblewały pojedyncze wytryski z podstawy. Moja złość i rozczarowanie
rosły równomiernie. Pojawił się też żal.
–
Co?
–
Nie strugaj durnia, Urlik. Ludzie ostrzegają mnie, nie ciebie – warknąłem,
wyrzucając jedno ramię w bok – że możecie wylecieć ze studiów przez to wasze
afiszowanie się związkiem. Świetnie, że pokazujesz ją publicznie, a mi nawet
nie zdradzisz jej, pieprzonego, nazwiska! Co to ma być do cholery?
–
Jesteś zły o to, że jej nie poznałeś?
–
Jestem zły, że dowiaduję się z plotek! – krzyknąłem.
Urlik
rozejrzał się, jakby obawiał podsłuchu, a potem podszedł bliżej ze znacznie
bardziej zaciętą miną niż chwilę temu.
–
Powiedziałeś, że to w porządku, że poczekasz.
–
I czekałem.
–
To nie fair, Remi. Ty też masz sekrety i to szanuję – wyznał z uszczypliwością.
Gdyby
wiedział, że słyszałem więcej, pohamowałby tę nutę. Ale nie zdołał i właśnie
dźgnęła mnie w serce. On właśnie powiedział coś, co celowo miało być odbiciem i
stłamszeniem mnie. Chciał stłamsić moja złość, pobudzając własną. Skupiając
winę na mnie, nie sobie.
–
Czemu teraz milczysz? – dopytywał, gdy ja toczyłem wewnętrzną walkę o to, kim
stał się człowiek przede mną. – Czy nie kłóciliśmy się o twoich znajomych?
Zaakceptowałem twoje nowe życie i ludzi w nim, więc dlaczego ty choć raz nie
możesz zaakceptować mojej prywatnej przestrzeni? Nie jesteśmy sobie winni
spowiedzi!
Zrobiłem
krok w tył, czując każde słowo podwójnie. Pierwszy raz przeklinałem i
dziękowałem za dar słuchu jednocześnie. Nie chciałem wiedzieć, że robił to
celowo, żeby mnie zranić, ale nie chciałem też tego nie wiedzieć. Czułbym się
winny w chwili, gdy nie powinienem. A może powinienem? Kto miał w tej chwili
rację?!
–
Dlaczego tak bardzo nie mogę wiedzieć? – spytałem cicho, starając się w ten
sposób ukryć ból. – Dlaczego?
–
Bo zaczną się kazania. Bo Zoe już mi je robiła i wiem, że ty też byś robił,
gdybyś wiedział. A ja nie chcę tego słuchać.
–
Hipokryta – prychnąłem, co go zszokowało. – Jakoś robienie kazań mnie ci nie
wadziło.
–
To przeszłość, Remi! – poniósł głos, w którym pobrzmiewało zrozpaczenie. – Czy
nie przeprosiliśmy się za to? Czy nie mieliśmy żyć w zgodzie z przekonaniami
drugiej osoby?
–
Czy więc to nie oznacza, że żyłbym twoim szczęściem, nie chcąc w nie
ingerować?! – przekrzyczałem go, co skutecznie zatkało mu usta. – Skoro tak
bardzo wyznajesz zasadę pogodzenia i harmonii, to co cię powstrzymywało przed
wyjawieniem, co? Nie jestem Zoe i powinieneś wiedzieć, jak bardzo się od siebie
różnimy!
–
Oboje jesteście tacy sami! – warknął, teraz kompletnie puszczając tamę. Jego oczy
zaszły łzami, a ja poczułem zagubienie. – Nie rób takiej miny, jesteście tacy
sami. Cały czas rozumieliście się lepiej, bez słów. Cały czas rzucaliście
tekstami, które znane były tylko wam. Ja, gdy pytałem Zoe, odpowiadała mi, że
jesteście spaczeni. Taki sam jest Petter, nie? – zaśmiał się, ocierając
chaotycznie policzki. – Powiedział, że jest. Powiedział, że nie ma niczego, co
mogłaby zauważyć. A ona pierwszy raz w życiu zdawała się przerażona i
zaciekawiona jednocześnie. Macie własne sekrety, o które nigdy nie mogę pytać,
o których mi nie powiecie. Wiem, że nie powiecie! Dlaczego więc mam wam mówić o
sobie wszystko?!
–
Urlik, co ty pieprzysz? – szepnąłem, podchodząc bliżej. Kręcił zdesperowany
głową. – Zoe cię kocha, ja zresztą też. Nie można tego do niczego przyrównać.
Jesteśmy tacy sami? Spójrz, nas już nie ma. Przez to, że
byliśmy inni, nie mogliśmy się zrozumieć, Urlik. Akceptowałem ją, bo tylko tak
mogłem cię poznać, a ona akceptowała mnie dlatego, że czułeś się przy mnie
dobrze. To jedyne co nas łączyło. Ty.
–
To nie fair – wyszlochał. Objąłem go ramionami, czując kolejną dawkę zimna i
bólu. Jego i swojego. – To nie fair, że ty zawsze wiedziałeś, jak się zachować,
a ona gdzie interweniować. Ilekroć się starałem was dogonić, wy ciągle byliście
lepsi. Jak może nazywać to spaczeniem, jak jesteście mądrzejsi? Nie rozumiem,
Remi. Jestem zazdrosny, jestem zły i nie umiem sobie z tym poradzić.
Poczułem
się jak gówno, bo to była moja wina. Nikomu nie opowiadałem o swoim darze,
nikomu z wyjątkiem Dana, taty, a potem dopiero otworzyłem się na resztę.
Sądziłem, że Urlik i Anja na tyle mnie znali, że wiedza o moim wyostrzonym
słuchu niczego nie zmieni, a może wręcz zaszkodzić. Nie o to chodziło, że im
nie ufałem, ja... po prostu się bałem zmian, nawet pozytywnych. Chciałem ich
słuchać i reagować odpowiednio do sytuacji, ale nie sądziłem, że to może zostać
zauważone. To bycie innym. Lepszym w mniemaniu Urlika. Cóż, Petter, Olai i
najwidoczniej Zoe twierdzili ze mną na czele, że wcale nie było to ułatwieniem
życia. Cierpiałem z innymi, Zoe widziała problemy innych, Petter niczego nie
czuł, a Olai nie mógł być sobą. Ktoś mógłby nazwać mnie mądrzejszym, ktoś
nazwałby Zoe idealną terapeutką, ktoś nazwałby Pettera odpornym na krzywdy, a
Olaia za wyrocznie śmierci, ale nikt nas nie znał. Nikt nie przeżył tego, co
przeżywaliśmy my każdego razu, gdy zderzaliśmy się z murem własnych możliwości.
Czułem
się zobowiązany do wyjawienia prawdy, więc ją wyjawiłem. Usiadłem z Urlikiem
przy pomniku i wylałem z siebie swoją pełną historię. Nie omieszkałem też
wspomóc się faktem, że nawet rodzice nie wiedzieli o tym darze. Anja także.
Musiałem to podkreślić, jak też to, że Zoe domyśliła się sama. Sekrety życia
Pettera i Olaia pozostawiłem dla własnego sumienia, Urlik nie musiał sięgać swoimi
informacjami poza moją osobę.
–
Przykro mi, że tak się czułeś. Zawsze byłeś i zawsze czułem, że jesteś. Nie
sądziłem, że chodzi o staranie się nadążyć za mną, za nami. Gdyby wiedział, że
patrzysz na to w ten sposób, nigdy bym do tego nie doprowadził. Cholernie mi
przykro, Urlik.
–
Mnie też – wyznał z chrypą w głosie. Pochylał się do przodu z łokciami na
kolanach. – Czuję wstyd, że czułem zazdrość i złość na ciebie, a gdy znalazłeś
nowe towarzystwo, to wszystko tylko nabrało wagi. Nie było cię, ale była Abby.
Przy niej o dziwo nie czułem się gorszy, za to lepszy, gdy zwróciła na mnie
uwagę.
–
Abby...?
–
Profesorka od inscenizacji.
Temat
tabu. Mieli oboje wylecieć z uniwersytetu. Skandal. Na litość boską, czemu sam
na to nie wpadłem? Może wpadłem, ale wolałem w to nie wierzyć, co ostatnio
okazywało się dla mnie mistrzowskie. Zacząłem rozumieć, że Urlik lubił kąpać
się w kłopotach. Młodsze seks partnerki lub starsze. Dotychczas mój ojciec
obawiał się, że Urlik zapłodni przypadkową pannę i skończy jak Ruben z Margaret
– tak mi się wtedy wydawało – a teraz się okazywało, że mogło go spotkać o
wiele gorsze zakończenie niż bycie ojcem.
–
Wiedziałem, jesteś obrzydzony – powiedział, patrząc na mnie ze smutkiem. – Zoe
też.
–
Czekaj, nie. Nie chodzi o obrzydzenie, Urlik. Boję się tylko o wasze
bezpieczeństwo.
–
Studia. Czy nie stały się dla ciebie one beznadziejne, gdy poznałeś Olaia?
–
Nie – wypaliłem szybko. Spojrzał na mnie zbity z tropu. – Poważnie, nie. To nie
Olai jest przyczyną mojej niechęci do animacji. Czułem, że to nie jest to,
czego pragnę. I słowo daję, w tym momencie przestrzegam cię jako wspólnik, a
nie przyjaciel. Potrzebuję cię, tylko dzięki tobie wiem, że ta cała zabawa w
nagrywanie to nie tylko zabawa, ale też coś, co mnie kręci i
fascynuje. Chcę stworzyć z tobą takie produkcje, z jakich będziemy jeszcze
bardziej dumni. Kochaj kogo chcesz, nic mi do tego. Chcę mieć przyjaciela w
życiu prywatnym i służbowym.
–
Remi, mówisz to teraz tak, jakbyś idealnie wiedział co powiedzieć. Tak jest?
Mówisz, bo wiesz, co chcę usłyszeć?
–
Nie. Mówię to, czego od ciebie oczekuję. Bo też jestem egoistą i zazdrośnikiem.
Bo zazdrościłem ci, że potrafisz się tak dobrze bawić, a ja zawsze się bałem.
Bo chcę twojej uwagi.
–
Mówisz serio?
–
Tak. Dlatego Olai boi się, że zaadoptuję nam dziecko.
–
Kurwa, co? – parsknął nerwowo. Udało mi się rozładować napięcie chociaż trochę.
Musiałem to pociągnąć.
Chciałem
zdradzić przyjacielowi kulisy własnego życia, aby zachęcić go do wyjawiania
swoich. On postrzegał moje odpowiedzi jako wyszukane, idealne do sytuacji, ale
to nie była tak do końca prawda. Nigdy nie byłem tak szczery, jak z Urlikiem i
Anją. Znali mnie doskonale, a to, że zatrzymałem w sobie swój dar, wcale nie
oznaczało, że im nie ufałem. Chciałem normalności, pochłaniałem ją od nich i
nic mi tak nie dawało sił każdego nowego dnia, jak oni.
Cała
rozmowa zajęła nam ponad dwie godziny, ale wcale nie odczuliśmy tego upływu
czasu. Od kłótni, do łez smutku, do szczerego i radosnego śmiechu. A potem
spadek do zera, gdzie czekało podsumowanie całego tego spotkania. Niezręczne
spacerowanie od punktu A do B. Cisza.
–
Czy nie wszyscy jesteśmy trochę egoistyczni? – spytał nagle, patrząc przed
siebie. – Czy nie wszyscy chcemy czegoś tylko dla siebie?
–
Ostatnio się przekonałem, że zazdrość to nieodłączny element relacji –
poparłem, więc popatrzył na mnie z cieniem uśmiechu. – Olai twierdzi, że trochę
zazdrości jest potrzebne. Że to nadaje ostrości każdej parze, ale uważam, że to
tyczy się też przyjaźni. Zazdrościmy komuś relacji, bo chcielibyśmy być na ich
miejscu.
–
Co chcesz przez to powiedzieć?
–
Byłeś zazdrosny o mnie i Zoe, a ja zawsze byłem zazdrosny o nią. – Uniósł brwi.
– Nie dziw się tak. Ona była zawsze przed tobą, jej ufałeś najbardziej, miała
łatwiej, bo była kobietą. To, jak zachowywałeś się przy niej i Anji, nigdy nie
miało miejsca przy mnie. Zazdrościłem, że ma takiego ciebie, o którym ja mogłem
tylko pomarzyć.
–
Serio czułeś się w ten sposób?
–
Trochę tak – przyznałem zawstydzony. Mówienie o swoich popieprzonych myślach
naprawdę było trudne. Już lepiej rozumiałem wkurw tego chłopaka. – Było minęło.
–
Nie, wcale nie. – Złapał mnie za łokieć, żebyśmy przystanęli. – Ja zawsze
czułem się niewystarczający dla ciebie. Że Anja czy Zoe lepiej cię zrozumieją
niż ja. Że do nich pójdziesz chętniej.
–
Zjebaliśmy co? – spytałem, zaczynając się śmiać. – Boże, przyjaźnimy się tyle
lat, a gówno o sobie wiemy.
–
Ta, coś w tym jest – przyznał z uśmiechem. – Myślisz, że gdybyśmy
przeprowadzili tę rozmowę dawno temu, teraz nie byłoby tego konfliktu?
–
Nie wiem. Jeśli mam być szczery, to nawet nie wiem, czy żałuję, że wam nie
powiedziałem o słuchu. Przepraszam. To naprawdę nie jest coś, co kiedykolwiek
napawało mnie dumą i poczuciem bycia lepszym.
–
Chyba to rozumiem, a przynajmniej się staram. Naprawdę. Przepraszam, Remi. Czy
nadal chcesz się ze mną przyjaźnić?
–
Jesteś głupi. Jak możesz pytać?
Zaczęliśmy
się śmiać, a potem przytuliliśmy jak zawsze. To był dokładnie ten Urlik,
którego znałem sprzed roku. Ten, który nie miał problemu przytulić się do
ciebie podczas snu, który nie bardzo przejmował się podczas sprośnych żartów w
miejscu publicznym, który był dobrym człowiekiem, skrzywdzonym przez
najbliższych. Czy ktoś z nas w ogóle miał szansę na życie bez przeszkód? Nie.
Wiedziałem, że nie raz i nie dwa mieliśmy się jeszcze pożreć, ale takie były
uroki przyjaźni. Ważniejszy był finał, a ten miał prezentować się tak, że
zawsze zrobiłbym wszystko, aby odzyskać tego chłopaka.
Komentarze
Prześlij komentarz