Believe it Cz.8
Wkroczyłem
dumnym krokiem do pokoju, czując się panem świata. Moje zmysły nie szalały już
tak bardzo ze względu na gwar, brak kontaktu z bliskimi nie ranił, a moje
studia wydawały się takie piękne. Z westchnieniem usiadłem na sofie w salonie.
Urlik musiał poczuć się zaniepokojony moim zachowaniem, bo zaraz zjawił się
przy mnie i pochylił.
–
Życie jest piękne – stwierdzam.
–
No, pewnie. A czemu akurat dziś?
–
Bo zdałem test na warsztatach – mówię zadowolony z siebie.
Urlik
od razu załapał temat, szczerząc się i gratulując mi. Wciąż trochę przerażała
mnie wizja stworzenia czegoś konkretnego jako zaliczenia, ale nie mogłem
narzekać na wykładowców.
–
Zaczynasz myśleć o tym, co będzie twoim licencjatem? – pyta, siadając obok mnie
z butelką soku.
–
Pani Toniur zasugerowała mi spokój i rozsądek. Sama twierdzi, że stresowała się
od pierwszego roku i zupełnie niepotrzebne, bo odpowiedzi przyszły jej dopiero
na drugim, a całkowity zarys na ostatnim. Wolę chyba skupiać się na zaliczeniu
przedmiotów.
–
Niezła porada, nietypowa.
–
Prawda?
Był
dopiero wtorek, a ja żyłem nadzieją na dobry koniec studiów, istne szaleństwo.
Jeszcze wahałem się nad reżyserką, ale wcale nie byłem tak dobry w zarządzaniu,
jak się mogło wydawać. Bez Urlika i jego pomysłów, mój kanał pewnie nadal by
nie istniał i tak prężnie nie rozwijał. A to znowu przywodziło mi na myśl, że
nasze pomysły na filmy miały się ku końcowi. Wyjazd w środku roku uniwersyteckiego
wcale nie brzmiał na dobry. Nie było też nikogo zaprzyjaźnionego, kto mógłby
nam pomóc za granicą z materiałem, za który bym mu zapłacił. Trochę nie
uśmiechało mi się zatrudnianie obcej osoby, oj zdecydowanie nie.
–
Mogę pogadać z bratem.
Odwróciłem
się do przyjaciela, zaciekawiony jego propozycją. Brat Urlika, zwany oficjalnie
jego kuzynem, był od niego o kilka lat starszy i mieszkał w Niemczech. Tam
znalazł sobie godziwą pracę i nawet narzeczoną, to właśnie u nich Urlik spędził
część wakacji. Razem z bratem nagrali dwa klipy na kanał, a ludzie zaniepokoili
się moją nieobecnością. Nie było okazji poznać chłopaka osobiście, ale w końcu
to był jeden z pierwszych facetów, z którym mój przyjaciel się dogadywał.
–
Myślisz, że chciałby pomóc?
–
Pewnie. Zapłacimy mu, prawda?
My.
Jeszcze
z parę miesięcy temu liczba mnoga nie przeszłaby przez jego gardło. Wiązała nas
z kanałem, jakbyśmy byli wspólnikami, a nie właścicielem i pomocnikiem. Sam
dawałem mu sygnały, aby traktował ten kanał jako coś swojego, bo bez niego by
nie istniał, ale długo zapierał się przed byciem tak jawnie współwłaścicielem.
Wiele się musiało pozmieniać w jego głowie i naszej relacji, że teraz nie był
skrępowany. Naprawdę mnie to cieszyło.
–
Oczywiście, że tak. Połowa stawki poszłaby na niego – mówię zdecydowanie, ale
przyjaciel zaczyna kalkulować w głowie liczby.
–
Dlaczego akurat połowę?
–
Dlatego, że bylibyśmy skazani na jego pomysłowość i kreatywność. Za połowę
wypłaty z odcinka my musimy opłacić swoje życie, co daje po dwadzieścia pięć
procent na jednego. – Kiwam palcem wskazującym między nami. – Pięćdziesiąt to
naprawdę dużo jak na jedną osobę, która to tylko nagrywa, podczas gdy ja
montuję, a ty tłumaczysz.
–
Jest w tym jakaś logika, ale popełniłeś jeden zasadniczy błąd.
–
Jaki?
–
To ja montuję i tłumaczę.
Zaczęliśmy
się śmiać. Po części miał rację, ale to nie tak, że ja nie robiłem nic. W
gruncie rzeczy to ja montowałem, ale jak mi się nie chciało lub był nadmiar
materiału, prosiłem go o pomoc i tak wdrążyliśmy się w tę rolę razem. Ostatnio
montowaliśmy filmy na zmiany z racji na nasze różne aktywności typu nauka lub
schadzka kochanków.
Wiedziałem,
że żartuje swoją uwagą, ale nie przywykłem do tego. Dawniej na pewno tak
śmiałego żartu by nie rzucił pod adresem mojej osoby i kanału. Bo przecież
oznaczało to, że robił więcej niż ja, mógłbym się obrazić, a jednak Urlik wcale
się tego nie lękał, bo znał mnie i wiedział, że wcale mnie to nie obrazi.
–
W takim razie zacznę płacić twojemu bratu siedem-pięć procent.
–
Co? A skąd ten procent nagle?
Był
jawnie w szoku, że nagle z połowy zrobiło się trzy czwarte. Może nawet nie
potrafił ocenić, czy sobie robie jaja, czy poważnie dałem właśnie podwyżkę
nieistniejącemu pracownikowi.
–
Bo powiem mu, żeby mówił po angielsku, a z norweskimi napisami sobie poradzę.
–
Hej!
Takim
żartobliwym akcentem i z mojej strony mogliśmy zakończyć nasze rozważania.
Urlik miał zająć się rozmową z bratem, aby potem powiadomić mnie o tajemniczym
wspólniku na kanale, który już się pojawił i nawet wzbudził u ludzi sympatię. O
ile tak się da, mając na mordzie kominiarkę i nie pokazując twarzy. Trudno
zliczyć, ile komentarzy dostaliśmy z zapytaniem, czy pokażemy kiedyś nasze
twarze. Odpowiedź zawsze brzmiała tak samo: nie wiemy. Zakładać z góry, że tego
nie zrobimy, mogło być hipokryzją, gdyby naszło nas na zmiany. To subtelne
wymijanie konkretnej przyszłości, jakoś uspokajało niektórych na stałe, a
niektórych tylko tymczasowo. Tak czy siak, odnosiło to jakiś sukces.
Pod
wieczór mój współlokator puścił mi oczko i czmychnął do jakiejś nowej zdobyczy.
Widząc, że mam dobry humor, odpuścił mi szukanie partnera, chociaż sam nie
wiem, czy byłbym zainteresowany. W mojej głowie non stop majaczył obraz Olaia,
uszy i ciało pamiętało jego tembr głosu. Nie dało się też zapomnieć tej nuty
smutku. Przez naukę nie było czasu na podpytanie o jego osobę, za bardzo
stresowałem się zaliczeniem testu. A na horyzoncie majaczyły jeszcze zadania od
pana Weskiliya, który prowadził nudno-ciekawe wykłady teoretyczne. Nudne w
chwilach, gdy byłem zmęczony i bolała mnie głowa, ciekawe, gdy byłem pełen sił
i przyswajałem wiedzę jak gąbka.
A
teraz proszę, spędzałem wtorkowy wieczór na mailach i telefonach służbowych,
podczas gdy mój przyjaciel gruchał w najlepsze. Postanowiłem się z tym szybko
uporać i wyjść na spacer. Październik był naprawdę dokuczliwy, bo albo wiał
silny wiatr – nic nie pobije moich przeżyć z wyspy – albo świeciło słońce na
tyle zwodne, że po godzinie kropił deszcz. Dlatego też wziąłem z szafy swoją
czarną bluzę wciąganą przez głowę, mając pod spodem tylko koszulkę na długi
rękaw. Schowałem swój telefon do dużej kieszeni na brzuchu, chwytając jeszcze w
drodze do butów klucz od drzwi.
Naciągnąłem
na głowę kaptur i niczym łobuz wyszedłem z akademika. Po drodze trzy razy
odpowiedziałem na przywitanie osobom, których praktycznie nie znałem.
Gdy
wiatr smagnął moją twarz, od razu zadrżałem. To był naprawdę zły pomysł, żeby
wybierać się na spacer o ósmej wieczorem. Skuliłem się, szybkim krokiem
zmierzając do kawiarenki, aby zgarnąć stamtąd coś ciepłego na wynos. Stine, moja
znajoma, znów była na obsłudze i wyglądała, jakby wcale nie była na nogach od
rana. Może nie była? Nie trzymałem się z nią tak blisko, aby znać jej godziny
zajęć. Niby byliśmy na tym samym kierunku, ale widziałem ją tylko na
warsztatach.
–
Cześć, Remi – wita się z szerokim uśmiechem. – To, co zwykle?
–
Wiesz, czego mi trzeba – mówię, szczerząc zęby. – Ale nie tym razem. Daj mi coś
słodkiego.
–
Karmelowe latte zatem?
–
Pewnie, dawaj.
–
To może na mój koszt chcesz też super czekoladową babeczkę z płynną goryczą w
środku?
W
jej głosie była taka ekscytacja i podniecenie, że nie mogłem jej odmówić. Albo
sama to upiekła, albo to był jej ulubiony wypiek z tego miejsca i naciągała na
niego każdego klienta. A mi nawet stawiała!
–
Za darmo się nie odmawia – mówię.
Klasnęła
w dłonie i zaczęła przygotowywać zamówienie. Na szczęście wieczorami studenci
byli w swoich pokojach, bibliotece lub na mieście. Kawiarenka najczęściej
oblegana była z rana lub popołudniem. Teraz więc mogłem sobie pozwolić na
pogawędki z dziewczyną, skoro wszyscy byli obsłużeni i siedzieli przy stolikach
w liczbie pięciorga osób.
Musiałem
przyznać, że ktoś zaprojektował ten budynek z pomysłem. Na pewno odstawał od
innych budynków na kampusie, ale wcale się z nimi nie gryzł. Z zewnątrz jego
ściany były beżowe, a wewnątrz dominowała tapeta z czerwonej cegły -
sprawdziłem, na pewno tapeta - oraz idealnie dopasowany odcień szarości, która
wpadała delikatnie w brąz. Ciepłe oświetlenie z wiszących i stojących lamp
naprawdę dawało urok ciepła i gościny. Stoliki w kątach miały kanapy i pufy,
znalazły się nawet wygodne fotele, a pośrodku lokalu stały zwykłe krzesła z
ciemnego drewna.
Na
lewo cała ściana wyłożona była wysokimi oknami, dzięki czemu mieliśmy widok na
ogródek. Właściciel dbał o roślinność, toteż najchętniej tam ludzie musieli
przesiadywać na wiosnę lub jesień. Nie trudno było się zakochać w tym miejscu,
kawa wchodziła tutaj gładko, a czas płynął za szybko.
–
O, kogo moje oczy widzą!
Wzdrygnąłem
się na sam dźwięk głosu Hectora. Prosiłem w myślach, aby to były majaki na
jawie, ale nie, zaraz poczułem jego ramię na swoich barkach. Szczerzył się bez
powodu jak zawsze.
–
Hector, zaczynałem czuć się zbyt dobrze, musiałeś więc temu jakoś zaradzić –
mówię ironicznie, co tylko go dodatkowo bawi.
–
Ostrzegałem, że ci nie odpuści.
Odwracam
wzrok na drugą stroną, by obok siebie zauważyć Rika z dłońmi w kieszeniach
swojego brązowego płaszcza. Wyglądał na zmęczonego, a wory pod oczami jawnie
mówiły, jak intensywny miał ostatni czas. Czego nie mogłem powiedzieć o
czarnowłosym krótko strzyżonym obok mnie. Na mnie. Wszystko brzmiało
równomiernie źle.
–
Proszę, twoja kawa i babeczka – mówi Stine z uśmiechem. – A co dla was,
panowie?
–
Kochanie, dla mnie czarną – błaganie w jego głosie słyszą nawet normalni
ludzie. – Potrzebuję zdać angielski, bo bez tego trener mnie nie wpuści na
boisko.
–
Oj, było uczyć się tego od początku – docina mu, odwracając wzrok na Hectora. –
A dla ciebie, klaunie?
–
Twój numer?
–
Nie posiadamy w karcie. Podać ci ją do weryfikacji?
Przechyliła
głowę, zgrywając niewinną, ale doskonale słyszałem tę psotną nutę w jej głosie.
Jej różowe włosy tego dnia spięte w koński ogon, zakołysały się przy tym ruchu.
Możliwe, że nie lubiła chłopaka tak samo mocno, jak i ja. Pocieszające, że
istnieli tacy ludzie na kampusie.
–
W takim razie to samo ciacho, co dałaś Revie.
–
Dla ciebie za podwójną cenę.
–
Jak to?
Pierwszy
raz chyba dostrzegłem głębokie zaskoczenie na jego twarzy, które zmasakrowało
uśmiech. Bożeno, miód na oczy!
–
Stój tak, muszę zrobić zdjęcie!
Zacząłem
udawać, że szukam telefonu, czym rozbawiłem Rika i Stine. Hector wcale się tym
nie przejął i znów przybrał swój zawadiacki wyraz twarzy. Nuda. A tak liczyłem
na dłuższe droczenie się z nim.
–
Musisz zapłacić za Remiego, jak chcesz dostać swoje – powraca do tematu Stine.
–
Ja mu ciągle stawiam.
–
Dobrze, że nie ma Pottera – zauważa słusznie Rik.
–
Przecież jestem.
–
Przecież jest – mówi dziewczyna w tym samym czasie, co wspomniany.
Odwracam
się prędko, aby zobaczyć za sobą zaspanego krasnala. To było przerażające, że
nawet Rik nie zdawał sobie sprawy, że jego kolega z drużyny im towarzyszył w
drodze do kawiarenki. Zerknąłem z ciekawości na Hectora, ale akurat po nim
wykrzesać więcej niż radość to ciężko...
–
Zapominam, że wy zawsze chodzicie razem – jęknął zrezygnowany Rik. – Czasem się
zdarzy, że widzisz jednego, a drugiego brak, a potem wyrasta spod ziemi.
Chciałem
dopytać, ale w sumie nie było potrzeby. Może nie widywałem ich często, ale
dostatecznie w akademiku, żeby przyznać rację. Potter przeważnie trzymał się w
cieniu Hectora, bo to Hector olśniewał swym uśmiechem i sylwetką.
Nagle
dotarło do mnie, jak blondyn to robi! Zrozumiałem, co czyni, aby stać się na
pozór niewidzialnym. Zajęło mi to sporo czasu, ale wreszcie poczułem się
geniuszem, rozwiązując tę zagadkę.
Skoro
uwagę przyciągał głośny i wiecznie radosny Hector, a jego muskulatura tylko
dodawała mu objętości w pomieszczeniu, to szczupły, niski i cichy Petter
wtapiał się wręcz w jego plecy, tło, cień. Kto zwróciłby uwagę na niego, gdy
obok był przyjazny i przystojny sportowiec? Ponury, apatyczny Potter wydawał
się smętną alternatywą do prowadzenia rozmów, dlatego ludzie podświadomie go po
prostu wymazywali i ignorowali. To miało więcej sensu, niż początkowo
przypuszczałem.
Stine
sama wyróżniała się z tłumu, a skoro pracowała w takim miejscu w godzinach
szczytu nieźle obleganym, to musiała dostrzegać każdego potencjalnego klienta.
Jej Petter nie umknął za naszymi plecami, nawet bardziej milczący niż zazwyczaj
w moim towarzystwie.
–
Przestań, Revo.
Poczułem,
jak coś kościstego wbija mi się w policzek. Spojrzałem trzeźwym już wzrokiem
nieco w dół i dostrzegłem blondyna, którego palec wskazujący właśnie był tym
kościstym czymś w moim policzku. Strąciłem jego dłoń, ale bez pośpiechu.
–
Co mam przestać?
–
Uśmiechać się. Wytrzymuję z Thorem, więcej nie zniosę. Chyba że dasz zdjęcie,
wtedy możemy pogadać o ustępstwach.
Odebrałem
wreszcie swoje zamówienie i dostrzegłem, że moi towarzysze też już mieli swoje
w dłoniach. Naprawdę musiałem na dłuższą chwilę odpłynąć, skoro wcześniej tego
nie dostrzegłem. To mi nie zepsuło humoru, bo ten dzień nie mógł być lepszy,
niż był. Zdany test, pyszna darmowa babeczka, rozwikłanie jednej z wielu
tajemnic sportowców... Ach, no żyć nie umierać!
Wyszliśmy
całą grupą z kawiarenki, życząc dziewczynie spokojnej zmiany. Obecność tej
trójki mniej mi ciążyła, gdy brało się pod uwagę dobry humor. Nawet byli
znośni, trzeba było przyznać.
–
Olai!
Prawie
oplułem się kawą, której brałem właśnie łyk, gdy Hector wrzasnął na cały dziedziniec.
Nawet Rik skrzywił się na ten wrzask. Po drugiej stronie placu szedł w długim
czarnym płaszczu z postawionym kołnierzem mój nowy obiekt westchnień. Moje nowe
krzesiwo. Nawet z takiej odległości odczuwałem ciepło w koniuszkach palców i
mogłem się założyć, że to nie z powodu kawy.
Hector
zaczął machać, ale wypruł do przodu, mając nas w poważaniu. Za to osoba, która
ostrzegła mnie przed niebezpiecznym Olaiem, patrzyła teraz na mnie niepewnie.
Potter wydłubywał cierpliwie kawałki czekolady z babeczki, skupiając na tym
całą swoją uwagę. Pewnie nawet nie słyszał krzyku Hectora. O ile to możliwe
przy tak bliskim kontakcie z nim.
–
Czemu stoimy? – pyta, dalej operując ciasto. – Idziemy.
Poszedł
ślepo przed siebie, a my z Rikiem po prostu nie mogliśmy zostać w tyle i
czekać. Bo w sumie na co? Zamiast tego prościej było stanąć w mniejszym
odstępie od tego faceta i poobserwować go bezpiecznie.
–
Gdzie błąkasz się o tej porze samiuteńki? – pyta uradowany Hector.
Coś
w jego postawie i głosie kazało mi być czujnym. Dostrzegłem znacznie większy
dystans, który istniał między tą dwójką, niż między mną a nim. A myślałem, że
Hectora nie da się ograniczyć. To jeszcze bardziej zachęcało mnie do poznania
Olaia, skoro potrafił wydzielać taką aurę, że nawet największy przylepa
przylepą przy nim nie był.
–
Weź, bo nie rozumiem francuskiego.
Jakim
cudem nie zdołałem usłyszeć jego słów?!
Inna
kwestia, że nie zrozumiałbym ich znaczenia – niezła ironia swoją drogą – ale
żebym nie odczytał ich swoim słuchem? Musiał powiedzieć to tak cicho, że
dzielące nas metry zamaskowały dźwięki. Pokusiłem się więc o podejście bliżej i
wtedy prześlizgnął po mnie szeroko otwartymi oczyma. Przeszył mnie dreszcz, nie
mogłem określić jego znaczenia. Podniecenie czy przerażenie? Zachowywał się...
–
Wziąłeś leki? – pyta nagle Pet, unosząc wzrok znad babeczki. – Olai, gdzie masz
leki?
Teraz
wyraźnie usłyszałem jego głos i słowa, które ułożyły się w piękne zdanie po
francusku. Piękne, bo on wypowiedział je swoim głosem, nie dlatego, że
zrozumiałem cokolwiek. Mimo to agresja w jego tonie była namacalna. Rik spiął
się obok mnie, Pett opuścił dłoń z babeczką, a Hector obniżył kąciki ust do
lekkiego pół uśmieszku.
–
Mów po norwesku, przyjacielu – poleca.
–
Nie przyjaźnimy się, Hectorze – cedzi wreszcie w znanym nam wszystkim języku.
–
Skończyły ci się? – dopytuje ryzykowanie Petter, ale on chyba lubił życie na
krawędzi. – Kup sobie.
–
Chryste – jęknął Rik na poczynania przyjaciela.
–
Ja mam twoje tabletki. Chyba... są... twoje...?
Z
każdym kolejnym słowem czułem się coraz gorzej. Każdy patrzył na mnie w taki
sposób, jakbym urwał się z choinki. Potter uniósł brew i się skrzywił, Hector
przybrał minę głębokiego rozmyślania, a Rikowi to chyba krew z twarzy
odpłynęła. Co do Olaia zaś... ten zlustrował mnie po całej długości.
–
Masz tabletki Olaia – podsumowuje Hector. – Skąd je masz? Zabrałeś mu je?
–
Zwariowałeś? – burzę się. – Zgubił je, gdy wpadł na niego inny student.
Podniosłem je, ale zapomniałem spytać, czy należą do niego.
–
Wyrzuć – odzywa się nagle. – Nie chcę od ciebie niczego.
–
Ale są twoje...
–
Coś, co dotykał ktoś inny, już moje nie jest.
–
Pokrętne to. Gdybym ja na to tak patrzył, to penis Hectora byłby moim penisem.
Bez sensu. Nie. Musisz wymyślić coś innego, lepszego. Revo – pstryka na mnie
Potter – przynieś leki. Olai bez nich jest jak chodzące delirium.
–
Och! Olai, chodź z nami do akademika to ci Reva odda tabsy – wyrokuje Thor, co
chyba podoba się tylko jemu, bo nawet blondyn patrzy na niego z widocznym
powątpiewaniem. – No co?
Zanim
ktokolwiek zdążył zwrócić na to uwagę, Olai już stał przy mnie i patrzy na mnie
ze wzgardą w oczach. Przełykam z trudem ślinę.
–
Hector! Byłam i cię szukałam, ale wszyscy... Och?
Słyszałem
już gdzieś ten kobiecy głos, ale nie miałem odwagi odwrócić wzroku od tych
czarnych tęczówek Olaia, które wcześniej były tak przejrzyste i piękne.
–
Spokojnie, nie jest naszym wrogiem – odzywa się delikatnie Hector.
Ledwie
musnął płaszcz faceta, ale on jakimś cudem to wyczuł i zrobił zwód w bok,
uciekając przed bliskością.
–
Ani się waż – grozi.
–
Wybacz, obawiałem się, że zamierzasz zrobić coś głupiego.
Uniósł
dłonie w geście kapitulacji. Dopiero teraz dostrzegłem dziewczynę za
wystawionym ramieniem Pottera. Blokował jej drogę, aby nie wmieszała się w
niebezpieczną sytuację. Cholera, a ja byłem w jej centrum!
–
Reva, pójdziesz po leki? – prosi, a raczej zaleca mi to z tym swoim uśmiechem.
Zrobiłem
krok w bok, naprawdę chciałem się zmyć i pójść po te leki, bo dokładnie
pamiętałem, że powinny dalej leżeć w szufladzie mojego biurka. Nim jednak
uszedłem drugi krok, palce od dłoni Olaia oplotły mi przedramię. Poleciałem
trochę w tył przez impet, z jakim chciałem odejść i z jakim on chciał mnie
powstrzymać. Nasze barki zderzyły się ze sobą, ale nie wyglądał mi w tamtej
chwili jak ktoś, kto przez ten kontakt cielesny rozczłonkuje mnie na środku
placu. Łypnął na mnie jedynie i mógłbym przysiąc, że coś w jego agresywnej
masce twarzy drgnęło. Nie byłem dobry w odczycie ludzi po ich ruchach, lepiej
radziłem sobie z głosem, dlatego błagałem w myślach, aby wydał dźwięk.
–
Masz je wyrzucić. Mam leki, zażyłem już – powiedział do mnie, odwracając się
następnie do reszty. – Przestań się wpierdalać, Hector. Dość już twojego
merdania ogonem, ja nie twój pan.
–
Rozumiem.
Spojrzał
na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby właśnie patrzył na kogoś, kto jest nowym
psem merdającym ogonem przed swoim panem. Boże, to brzmiało ohydnie, ale słowo
daję, że on chyba widział coś między nami, czego sami nie widzieliśmy.
Moje
ciało było zdradzieckie w kontakcie z tym mężczyzną. Trzepot serca prawie łamał
mi żebra, płomień zalewał całe ciało, przywołując na twarz wypieki, drżący
oddech, a to tylko dlatego, że Olai mnie dotknął, odezwał się. Cokolwiek Hector
dostrzegł, musiał też widzieć moją reakcję na tego drugiego. Teraz jeszcze
bardziej bałem się tego, co on i Potter mogli mi zgotować.
A
jednak dobry dzień mógł zamienić się w sekundę w najgorszy.
Komentarze
Prześlij komentarz