Find it Cz.11
Po
całym pocałunku było bardziej niż niezręcznie. Staliśmy blisko siebie przez
długie sześćdziesiąt sekund i łapaliśmy oddechy. Ogień powoli dogasał, tlił się
jednak i czułem, że gdybym znów pochylił się do przodu i przywarł do Dana, ten
na nowo by stał się wszechogarniający. Nie mogłem dać się skusić żądzy, bo
gonitwa myśli narodziła się na nowo. Docierało do mnie, co tu miało miejsce, na
co się godziłem i że rozmyślałem nad kontynuowaniem nawet po skończeniu. Zawsze
czułem różne rzeczy, ale takiego żaru płynącego z wnętrza jeszcze nie. Cholera,
nawet nie mogłem tego zrzucić na emocje seksualne, bo masturbowałem się
wielokrotnie i nigdy nie było czegoś takiego, nawet w małym procencie nie były
odczucia do siebie podobne. Jak powinienem rozumieć tę sytuację? Dan mi się
podobał? Byłem gejem? Chciałem uprawiać z nim seks?
Wzdrygnąłem
się na swoje bezgłośne pytania, ale to pozwoliło mi odsunąć się nieznacznie od
chłopaka. Zamrugał szybko, też budząc się z oszołomienia. Zdjął maskę i schował
do kieszeni spodni, nie patrzył mi w oczy.
–
Tu już nic ciekawego nie znajdziemy. Chodźmy stąd.
Nie
czekał na mnie, poszedł przodem. Dotknąłem nieświadomie warg, które nadal
uporczywie mi pulsowały. Czułem obecność Dana, chociaż już nie było go obok.
Może znów byłem rumiany na twarzy, może on też. Cholera, ta wyspa mnie
przeklęła jak nic! Potrząsnąłem głową, żeby szybko pozbyć się tego ciężaru na
sercu, gasząc bezpowrotnie płomień. Zaraz po powrocie do domu
musiałem sobie zapisać do notatnika, że pojawiło się kolejne określenie w moich
doświadczeniach.
Wyszedłem
po schodach na powierzchnie, a parne powietrze uderzyło we mnie niczym podmuch
olbrzyma. Zakasłałem i też zdjąłem swoją maskę, wrzucając do plecaka, którego
zaraz zapiąłem szczelnie i zarzuciłem na ramię. Szukałem wzrokiem Dana i sam
nie wiedziałem, czy chciałem go znaleźć, czy lepiej unikać go przez resztę
pobytu na wyspie. Dan wyłonił się z zarośli i spojrzał na mnie, nie mając na
twarzy wypisanych oznak tego, co się wydarzyło. Może jego usta były trochę
bardziej wyraźniejsze... albo ja patrzyłem w nieodpowiednie miejsce na jego
twarzy.
–
Proponuję iść dalej, chyba że coś dogrywasz? – spytał opanowany. Naprawdę to
dla niego nic nie znaczyło? Ja ledwo myśli zbierałem do kupy!
–
Nie... chyba mam wszystko – i nawet więcej, dopowiedziałem w myślach.
Kiwnął
głową i zawrócił, znów znikając za chaszczami. Zagryzłem mocno wargę i
poszedłem za nim. Czułem skurcz wnętrzności, gdy przed oczami pojawiał się Dan
i jego przysunięcie się do mnie. Naprawdę całowałem się z chłopakiem, podobało
mi się to. Musiałbym spróbować ponownie, aby potwierdzić swoje przypuszczenia,
ale cholera, myślenie o powtórzeniu, wywracało mój żołądek do góry nogami.
Zachciało mi się rzygać z nerwów. Nie mogłem być gejem!
–
Hej – zawołałem go, odwrócił się tylko na chwilę. – Wiem, że tutaj jesteś znanym
właścicielem, a poza wyspą? Posiadasz przyjaciół?
Przystanął,
ale zaraz ruszył dalej. Błagałem w myślach, żeby podjął temat i żebyśmy obaj
skręcili z myślenia o naszym wspólnym wybryku. Potrzebowałem wierzyć, że on
niczego nie zmieniał, wręcz przeciwnie, że nic nie znaczył.
–
Nie bardzo – odpowiedział w końcu. – A ty?
Byłem
pewien, że wspominałem o swoich znajomych, ale może Dan wcale mnie wtedy nie
słuchał lub... też miał przyćmiony umysł i nie potrafił sięgać pamięcią wstecz,
dalej, niż piwnica jego rodzinnej włości.
–
Tak. Zoe jest surowa... – zawahałem się, bo mógł źle zrozumieć określenie. –
Anja bardziej dziecinna, a Urlik dorosły i mądry.
Wolałbym
opisać ich w bardziej konkretny sposób, bo Anja owszem, była dziecinna, ale
tylko w naszym towarzystwie, gdy mogła sobie na to pozwolić. A Urlik był mądry
tylko wtedy, gdy trzeba było błysnąć wiedzą. Na co dzień przy nas błyskał, ale
zboczeniem.
–
Lubisz go?
Przełknąłem
ślinę z nerwów. Co to za pytanie? Dlaczego akurat o niego? Wmawiasz
sobie coś, Remi. Rozpocząłeś temat przyjaciół, więc ten go kontynuuje, nawet
jeśli jego pytania zwrotne mogą wydawać się dziwne. Lub... uznał, że
mój temat to wypytanie, czy ma kogoś... no, że jest w związku.
–
Kurwa.
Zahaczyłem
czubkiem buta o jakiś wystający korzeń i runąłem na ziemię. Podniosłem się na
klęczki i zacząłem przecierać dłonie, doszukując się jakichś ran, ale były
zdrowe. Dan stał przede mną z miną rozbawienia, ale starał się, bardzo się
starał, żeby nie ryknąć śmiechem.
–
Śmiej się, ty też kiedyś upadniesz.
Podniosłem
się i otrzepałem ładne turkusowe spodnie z materiału rozciągliwego. Dan pokiwał
głową, sarkastycznie przytakując „tak, na pewno tak się stanie, Remi".
Spojrzałem na niego znudzonym wzrokiem i miałem ochotę siłą cisnąć nim o glebę.
Wtedy nie byłoby mu tak do śmiechu i może skończylibyśmy, tarzając się jak w
filmach, a potem byśmy się dziko całowa...
–
Uch! – jęknąłem na całą dzicz. Uśmiech Dana stał się nieznośny, bo teraz już
wyłonił zęby. – Przestań, nakazuję ci!
–
Pardon, hrabio. – Uniósł bezczelnie dłonie.
–
Co to, kurwa, znaczy!
–
Nie wiem, przetłumacz sobie. – Wzruszył ramieniem i poszedł dalej.
– Niech
cię wąż upierdoli, skurwysynie. Naślę Felixa, zobaczysz – syczałem pod
nosem, a ten zaczął się coraz głośniej śmiać.
–
Felix jest niegroźny – upomniał mnie, a ja się wzdrygnąłem.
–
Myślałem, że nie rozumiesz norweskiego?
–
Bo nie rozumiem – powiedział z rozbawieniem, zerkając na mnie przez ramię – ale
powiedziałeś słowo Felix. Tyle rozumiem, hrabio.
Nie,
zdecydowanie nie mogłem być gejem i to jeszcze uraczonym Danem. Jak bym mógł?
Toś ten człowiek denerwował mnie jak nikt inny – z wyjątkiem matki i Alexis – i
jeszcze się nie krył z tym, jaką satysfakcję mu to sprawiało. Postanowiłem
zrobić mu pstryczka w nos i dogoniłem go trochę, żeby nie musieć krzyczeć.
–
Tak, lubię Urlika. Przyjaźnimy się od trzech lat i powierzyłbym mu
swoje życie.
–
Myślę, że chodziło ci o coś innego, ale mniejsza – powiedział z dziwną nutą
dystansu w głosie. Nie, nie mogłem mieć racji. Poczułem niestosowne dreszcze na
ciele, gdy usłyszałem ten ton.
Z
jakiegoś absurdalnego powodu mały płomyk, który zaczął się tlić
przy pomyśle dzikiego całowania się w chaszczach, teraz kazał mi wyprowadzić
Dana z błędu.
–
Wszystko w sumie zaczęło się na poważniej od jego zerwania. – Dan mi nie
przerywał. – Przyszedłem do niego z... alkoholem i powiedziałem, że przyszedłem
go wesprzeć. Potem poprosiłem go o pomoc na kanale, wiem, że to dobry człowiek.
–
Dobrze, że kogoś takiego masz – wyznał szczerze, z nutą smutku i zazdrości. –
Po moim niefortunnym zakochaniu, paczka się rozpadła. Tam jestem sam, tutaj mam
ludzi, którzy zawsze się uśmiechają.
–
Hej, dobry ze mnie przyjaciel. – Wyprzedziłem go i uśmiechnąłem się do niego
szczerze, podczas gdy ten uniósł zaskoczony brwi. – Raczej nie dodzwonisz się
do nikogo na wyspę, ale do mnie dasz radę, bo tu nie mieszkam.
–
Proponujesz mi przyjaźń na odległość? – spytał zaskoczony.
–
Czemu nie?
–
No nie wiem... to nigdy nie wypala.
–
Związki nie działają – użyłem innych słów, bo niezbyt wiedziałem, czy dobrze go
zrozumiałem.
Zastanowił
się dłuższą chwilę, a potem skinął głową na coś za mną. Odwróciłem się i
zaskoczony dostrzegłem ruiny innego budynku, ale znacznie lepiej zachowane.
Poczułem to. Uśmiechnąłem się szeroko, już zdejmując plecak i podając go do rąk
Dana. Był zaskoczony moim zachowaniem, ale ja już spoglądałem, gdzie
najstabilniej mógłbym się chwycić i zawisnąć w powietrzu.
–
Co ty...
Wspiąłem
się najpierw na jedną zrujnowaną ścianę, a potem skoczyłem na te wyżej, która
została lepiej zachowana. Dan z tyłu syknął przekleństwo i zaraz znalazł się
przy mnie, ale niżej. Tymczasem ja zgrabnie wlazłem i balansowałem na niezbyt
bezpiecznej konstrukcji. Widziałem stąd kolejne piętro, znacznie mocniej
podniszczone i zdałem sobie sprawę, że góra była zwyczajnie spalona. Urlik
zapewne wlazłby tam, a potem pokazał mi środkowy palec i mówił, że śmierć może
się pierdolić lub zabrać go od razu, bo jemu jest wszystko jedno. Ja jednak
zawsze bałem się ryzykować, a z drugiej strony tu na tej wyspie tęskniłem za
wszystkim tym, co miałem tam, na lądzie. Za Urlikiem i jego podtekstami
erotycznymi w stronę kobiet, za jego dziarskością i naszymi biegami po dachach
domów, za łażeniem po opuszczonych a czasem i niebezpiecznych budynkach. To
dlatego odwróciłem się na chwilę do Dana i spojrzałem na niego. Rozumiał
doskonale, co zamierzam, bo spoglądał to na zgliszcza poddasza, to na mnie i
powoli kręcił głową.
–
Jak się zabiję, powiedz Urlikowi, że porno mi już nie było potrzebne.
–
Co?
Chwyciłem
się zdecydowanie gzymsu zawalonej ściany i zacząłem wspinać wyżej. Dan musiał
zmienić swoje położenie, bo coś za mną zaszeleściło. Adrenalina uderzyła we
mnie prawie z taką siłą jak płomień. Może płomień i
adrenalina byli sobie braćmi? Może całując Dana, poczułem swoistą adrenalinę,
że robię coś, co mogło kosztować mnie naprawdę wysoką cenę. Jeśli tak, to
wcześniej czy później pokusiłbym się o powtórkę, bo to było uzależniające.
Coś
runęło i posłało podmuch pyłu tam w dole. Hałas jakich mało, ptaki uleciały z
koron drzew, jakieś zwierzęta zawyły w tle. A potem usłyszałem ten paniczny lęk
w głosie Dana:
–
Remi!
Dreszcz
przeszył mnie od koniuszków palców i rozszedł się po całym ciele, strosząc
włosy. Moje imię wypowiedziane z taką intonacją, taką paniką przez Dana to...
najwyższe napięcie, jakie mogłem usłyszeć. Może tylko ojciec wydobyłby ze mnie
taki silny paraliżujący strach. Nie chciałem go martwić i wychodziło na to, że
Dana także. Wyłoniłem się po drugiej stronie krawędzi domu i usiadłem,
zrzucając nogi nad wysokością. Dan spojrzał w górę i niemal widziałem, jak
wracają mu kolory na twarz. Zasalutowałem mu z góry.
–
Kochanie, jeszcze mnie nie opłakuj! – krzyknąłem z rozbawieniem.
–
Złaź w tej chwili, Remi – powiedział stanowczo, a ja znów się nastroszyłem.
–
Nie mów tak – powiedziałem pod nosem, a on zmarszczył brwi.
–
Jak?
Nie
wiedziałem, czy dziwił mnie jego doskonały słuch, czy mina skonfundowania.
Zignorowałem pytanie. Miał nie mówić do mnie po imieniu? Z jakiego powodu tak
właściwie? Bo dobrze brzmiało w jego ustach, zbyt dobrze. Wszyscy od tygodnia
wołali na mnie Kyle, przywykłem do tej swojej osobowości na wyspie. Dan nagle
zerwał część tej maski i patrzył na prawdziwego mnie. Już nie mogłem po prostu
uciec i o nim zapomnieć, bo moje imię zapisało się w pamięci wraz z barwą jego
głosu; władczego i panicznego. W jednej chwili chciałem go uciszyć, a w następnej
poprosić, żeby powtórzył, a ta mieszanka wybuchła w ciągu paru minut, może
godzin od wyjścia z piwnicy. Od pierwszego pocałunku. Już byłem głodny
kolejnego, czułem, że zwariuję.
Ty
nie możesz być gejem, Remi. Po prostu nie możesz.
Może...
Może Kyle mógłby nim być? Remi wróci za dwa tygodnie do Oslo i będzie jak
dawniej.
–
Złaź! – powtórzył głośniej.
–
Mogę skoczyć? – spytałem z udawaną beztroską.
–
Pewnie, od razu na mnie to umrzemy razem i będę miał święty spokój – powiedział
zirytowany.
–
Tu czuję się silny – odkrzyknąłem i spojrzałem przed siebie. Gdzieś w oddali
dostrzegłem... papugę? Całkiem ładna, biała z żółtym. Wieża kościoła musiała
znajdować się za moimi plecami, więc odwróciłem się nieostrożnie, zrzucając
osypki tynku na dół. Nie dość, że Dan odskoczył i się osłonił, to jeszcze
pomyślał, że spadam.
–
Jesteś pierdolonym idiotą!
–
Aha – mruknąłem z przekąsem.
Posłuchałem
go w końcu i zacząłem schodzić. Schodzenie zawsze było gorsze od wchodzenia.
Musiało się na czuja stawiać nogi, liczyć, że ciało nie pociągnie cię w tył,
choć to właśnie się działo. Dopiero bezpieczne lądowanie na piętrze pozwoliło
złapać mi głębszy oddech. Ostrożnie stawiałem nogi i zeskoczyłem na kolumnę,
która na samym początku posłużyła mi za wyskocznię. Potem prosto z niej zeskoczyłem
z gracją – nieprawda – na płaską ziemię. Kości całe, do oczu nic nie wpadło,
zadrapań zero, choć dłonie miałem czerwone od wspinaczki. Strzepałem się, a
chwilę później zobaczyłem wściekłego Dana, który cisnął mi w ręce plecak.
–
Robiłem gorsze rzeczy w Norwegii – usprawiedliwiałem się lub popisywałem,
trudno ocenić, gdy zakładałem plecak. – Lubię parkur.
–
Ja lubię cię żywego, moglibyśmy znaleźć kompromis? – spytał zirytowany. Na
chwilę zaparło mi dech, gdy usłyszałem z jego ust, że mnie lubi.
–
Lubię dreszczyk adrenaliny, okej? – powiedziałem cicho. – To nie oznacza, że
lubię szukać sposobu na zabicie się.
–
Znajdź bezpieczniejszy sposób na pobudzenie adrenaliny – powiedział, jakby to
było takie proste.
–
Pocałunek z tobą też był z adrenaliną – wypaliłem bez zastanowienia. Szybko go
wyminąłem i wszedłem do budynku. Chciałem dowiedzieć się historii, ale znów nie
wiedziałem, czy ją zrozumiem. Zaryzykowałem, wszystko lepsze od ostatnich
wypowiedzianych słów. – Co tu kiedyś było?
Pytanie
poleciało w próżnie. Dan nie odpowiedział, nawet za mną nie szedł, a ja nie
miałem odwagi się odwrócić, bo czułem, że głośne serce mnie zdradza.
Odetchnąłem, ale zaraz pożałowałem, bo w ruinach śmierdziało przez te
wcześniejsze osunięcie się sufitu. Zdjąłem plecak i sięgnąłem kamerę, żeby znów
udokumentować urbex. Usłyszałem Dana, jak wchodził za mną do budynku. Stanąłem
na wyprostowanych nogach i włączałem kamerę, plecak ciągle mając przy nogach.
–
Nie wiem, czy będę bezpieczniejszą opcją adrenaliny – usłyszałem, ale nie do
końca załapałem sens jego słów, więc odwróciłem się zaciekawiony, ale wtedy Dan
był już przy mnie i złapał mnie za kark, przyciskając nasze usta do siebie.
Coś
we mnie obudziło się do życia. Nie, nie „coś", lecz płomień,
już nadałem temu przecież nazwę. Poczułem, jak mnie pochłania, zupełnie jak za
pierwszym razem. Odczucie znów było oszałamiające i pociągające. Między tym
wszystkim starałem się też wychwycić realne zdarzenia, jak siłę pocałunku,
który zainicjował – znowu – Dan. Jego język wsuwający się między moje
zaskoczone wargi, które odpowiadały jego pocałunkom, ale początkowo były
oszołomione jego zachowaniem. Musiałem też pamiętać, co było trudne, że w dłoni
mam bardzo drogi sprzęt i lepiej go nie upuścić tylko dla chwili pocałunku z
tym facetem. Korciło upuszczenie, nawet bardzo, bo płomień okazywał
chęć przetrwania. Chciał płonąć jeszcze długo, nie chciał być zgaszony. Tak
naprawdę to ja nie chciałem go gasić. Było mi tak dobrze!
Oddałem
się tej pieszczocie do cna i mogłem przysiąc, że nigdy nie całowałem się z
żadną kobietą tak, jak robiłem to z nim. Czułem rosnące podniecenie, chciałem
przysunąć go jeszcze bliżej, ale byliśmy już bardzo blisko. Ja oparty o ścianę,
on przyciśnięty do mnie. Mogłem tylko czuć. I czułem. Wolna dłoń spoczywała na
jego biodrze, a potem sama – zupełnie nad tym nie panowałem – posunęła się w
tył na jego plecy i objęła Dana. Stęknął w moje usta, ale nie przestawał
całować. Na ten dźwięk tylko bardziej go zapragnąłem. Gdzieś w tle migało czerwone
światło, coś krzyczało przeraźliwe „przerwij to!" a coś za nic na to nie
chciało pozwolić. Mimo mnie to Dan odsunął się pierwszy, ale znów tylko na może
dwa lub trzy centymetry. Oddychał ciężko, ja zresztą też i jedyne, o czym
mogłem myśleć to o ponowny złączeniu naszych ust. Nie panowałem nad sobą tak,
jak robiłem to w piwnicy. Chociaż nie, wróć; wtedy byłem zbyt oszołomiony
nowością, dlatego nic nie robiłem. Teraz musnąłem nosem jego nos, delikatnie
zetknąłem wargę z jego. Sapnął i szarpnął mną, znów całując namiętnie.
–
I co? – wyszeptał. – Poczułeś to?
Zacząłem
skanować jego słowa, szukać odpowiedzi. Poczułem co? Podniecenie? Czy
proponował mi coś dalej? A może umysł miałem tak przyćmiony jego osobą, że
byłem w stanie myśleć tylko o nim.
–
Adrenalinę – dopowiedział. Może czytał w myślach?
–
Zdecydowanie – odpowiedziałem machinalnie, patrząc na jego usta i czując
przeraźliwe zimno, gdy odsunął się ode mnie troszkę dalej.
–
Tego nie da się odwołać. – Zaczął kręcić głową, zaciskając powieki.
–
Nie chcę. – Przełknąłem ślinę, a ramieniem, którym nadal obejmowałem jego
plecy, przyciągnąłem go do siebie. – Nie.
Pochyliłem
się i znów zacząłem go całować, a on wcale nie protestował. Tym, że jestem
potencjalnym gejem, miałem się przejmować potem. Teraz Dan zbyt kusząco
smakował.
Komentarze
Prześlij komentarz