Find it Cz.13


Odtrącenie rodziny

|na wyspie|

Wróciłem do domu i niemal od razu usiadłem przy stole. Położyłem głowę prawym uchem na blacie, dłonie schowałem pod, a ciężkie westchnienie opuściło moje płuca. Patrzyłem w krajobraz za oknami. Potrzebowałem dosłownie dnia spokoju. Potrzebowałem wrócić na właściwe tory zdrowego myślenia. Nic z tego, gdy usłyszałem w tle szuranie nogami.

– Nie wróciłeś na noc, dzieciaku – odezwała się Alexis. Musiała stanąć przy jednym z krzeseł. Na szczęście nie była w zasięgu mojego wzroku.

– Zjesz śniadanie? – spytała łagodnie mama.

– Nienawidzę tej wyspy – mruknąłem niczym obrażone dziecko. Alexis się roześmiała, za to mama usiadła na krześle obok i popatrzyła na mnie z czułością. Nienawidziłem tego.

– Mogę zadzwonić do twojego taty i porozmawiać o skróceniu twojego pobytu – zaczęła spokojnie, co nie spodobało się Alexis.

– Niech się pomęczy – odparła twardym angielskim – w życiu nic nie ma za darmo.

– Odezwała się pani z wyspy. – Wywróciłem oczami i wstałem.

– Co ty masz do wyspy?

Słyszałem, jak sili się na zapanowanie nad gniewem.

– Domyśl się?

Poszedłem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi. Obie pary. Zrzuciłem bluzę i postanowiłem posiedzieć przy komputerze. Siedziałem tak dobrych kilka godzin, aż nie zaczęło mi burczeć w brzuchu. Analizowałem i wiecie co? Gówno. Jakież zaskoczenie. Moja sytuacja nie była czarno-biała, a Alexis miała rację. Tak, możecie wziąć flamaster i podkreślić te słowa w kalendarzu. Ucieczka wcale nie była rozwiązaniem. Od matki to jedno, ale Danowi winny byłem wyjaśnienia, nawet jeśli miały spotkać się z niezrozumieniem lub krytyką. Trudno. Przynajmniej sam by doszedł do wniosku, jak niestabilny byłem.

Ubrałem czapkę na głowę i okulary na nos. Wsunąłem telefon do kieszeni i wyszedłem z domu wraz z kilkoma drobniakami na posiłek u Helmera. Facet świetnie gotował i wypadało wspierać jego wyspiarski lokal. Nie spotkałem już lesbijek, więc mogłem wyjść bez dodatkowych niemiłych słów. W sercu wyspy jak zwykle kwitło życie. Rozmowy się toczyły, ludzie odpowiadali mi na powitanie uśmiechami, gestami i słowami. Nawet w knajpce spotkałem Alinę, która na mój widok zaczęła nerwowo przeżuwać posiłek.

– Wybierz mi coś – powiedziałem to samo, co zwykle do Tessy. Roześmiała się wesoło i zapowiedziała, że przyniesie mi do stolika.

Na szczęście klientów więcej nie było, dlatego po złożeniu zamówienia u szefa, zaraz siadła naprzeciwko mnie i dotrzymała mi towarzystwa. Alina spoglądała co jakiś czas w naszym kierunku, ale nie ośmieliła się rzucić dygresją. Tessa ze spokojem rozmawiała, znała mój sekret – pewnie cała wyspa znała, a o tym nie wiedziałem – i starała się z całych sił zniżyć do mojego poziomu. Było mi wstyd z tego powodu. Bycie słabym w towarzystwie nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Wolałem się zniżać i komuś pomagać. Jakoś tak... było bezpieczniej. Sam nie wiem dla kogo.

– Mogę jutro do ciebie wpaść? – spytała nagle.

Uniosłem wzrok z talerza na jej twarz. Wyczekiwała odpowiedzi, a moje ciało zareagowało w jeden możliwy sposób: mrowieniem. Flirt. Niebezpieczna gra, przed którą ostrzegał mnie Dan i sam wiedziałem, że Tessa łatwo zmieniła obiekt westchnień z niego na mnie. Jak na początku mi to schlebiało, teraz naprawdę źle się z tym czułem. I właśnie podjąłem w tych okolicznościach najgorsza możliwą opcję:

– Jasne. Tylko rano rozmawiam ze swoją dziewczyną, więc może koło południa?

Zamrugała zaskoczona, ale ja strzeliłem w sedno. Ciche oszołomienie wydobyło się z jej ust, przez co zacząłem odliczać sekundy ciszy. W końcu uśmiechnęła się, a ja przeczuwałem, że właśnie wsadziła mnie do szuflady „nieosiągalny". Bardzo mnie to cieszyło, ale starałem się pohamować zachwyt przy niej, bo chyba nie wypadało.

– Pewnie, żaden problem – zapewniła.

I przeszła gładko do tematów o wyspie. Słuchałem jej, aż nie skończyłem jeść, a ona nie zabrała moich misek. Wtedy zapłaciłem i wyszedłem, po pożegnaniu się z dziewczyną. Na moje nieszczęście Alina czekała na mnie na zewnątrz, opierając się jak niechluj o balustradę. Popatrzyła na mnie z rozbawieniem. Szedłem przed siebie do kościoła, bo najbezpieczniej było ją zignorować.

– A więc od kiedy masz pannę? – spytała, dorównując ze mną kroku.

– Co cię to obchodzi?

– Tessa pewnie planowała wesele, a ty ją celowo odrzuciłeś przed wyznaniem. Nikt ci nie mówił, że to rani kobiety?

Mimo iż jej słowa wskazywały na prawdziwą troskę, barwa głosu mówiła dobitnie, że to kąśliwa żmija, która tylko szukała powodu do kłótni. Nie obchodziła ją Tessa i potencjalnie złamane serce, a ploteczki. Coś, co mogło mnie wytrącić z równowagi lub sprawić, że zacząłbym się kajać. Niedoczekanie.

– Zawsze mogłem powiedzieć, że to ty jesteś moją dziewczyną. Myślisz, że by uwierzyła? – Spojrzałem na nią przelotnie, unosząc konspiracyjnie brew.

Zaczęła się szczerze śmiać z moich słów. Może bawiła ją sama wizja nas razem, a może była tak zepsuta, że chciałaby zobaczyć minę Tessy na taką okoliczność. Trudno ocenić, co siedziało w głowie Aliny. Doszliśmy w akompaniamencie jej śmiechów do samego kościoła. Zdjąłem okulary i czapkę, dostrzegając Andy'ego z Sal przy podwyższeniu. Uśmiechnęli się do nas i kiwnęli głowami, na co odpowiedziałem. Szukałem jednak wzrokiem Dana, a ten na sam dźwięk Aliny zwrócił na nas uwagę. Patrzył zaskoczony, ale wstał z klęczków i teraz wpatrywał się wprost na mnie. Był inny niż ten tydzień temu. Jakoś... mniej nieosiągalny.

– W sumie, dlaczego nie? – powiedziała zadziornie Alina, a ja za późno zarejestrowałem jej aluzję do chęci psocenia. Stanęła przede mną. – Bądź dupkiem z pierwszego zdarzenia.

Stanęła na palcach i musnęła moje usta na środku kościoła! Byłem tak zszokowany, że aż obleciał mnie zimny pot. Sam nie wiem, czy po pocałunkach z Danem teraz kobiety mnie jawnie obrzydzały, czy może to po prostu Alina była jak oślizgła ryba. Odsunąłem ją zdecydowanie za ramiona i zabijałem wręcz spojrzeniem. Ją jednak to bawiło.

– Ty ździro – powiedziałem z przyzwyczajenia po norwesku.

– Co ty wyprawiasz?

W pierwszej chwili pomyślałem, że ten lodowaty ton był skierowany do mnie, ale nie. Dan patrzył z niechęcią na Alinę, która teraz zachowywała się jak niewinna nastolatka.

– Nasz Kyle zaproponował mi chodzenie, zgodziłam się – powiedziała z taką pewnością, że prawie sam jej uwierzyłem.

– Usta ryb mnie tak nie obrzydzają, jak twoje – warknąłem. Spojrzała na mnie zszokowana. – Jesteś chora.

– Hej, co się dzieje? – spytał Andy, który wraz z Sal stali już obok nas.

– Weź ją, proszę, bo dokonam rzezi na środku świętego miejsca – powiedziałem po norwesku do kobiety. Popatrzyła na mnie ze współczuciem, aby zaraz położyć dłoń na ramieniu.

– Czyli wy nie...

– Jestem w związku, jestem wierny i niezainteresowany tą świruską.

Absolutna prawda. Nie chciałem zdradzać Dana, nawet jeśli nasz związek zaczął się dzień wcześniej, a z samego rana go odepchnąłem. To niczego nie zmieniało. Jeszcze.

– Rozumiem. – Przeniosła wzrok na Alinę. – Myślę, że powinnaś przestać, cokolwiek knujesz.

– Słucham? – oburzyła się. Andy spojrzał niepewnie na Sal.

– Jesteś zazdrosna o Kyle'a od samego początku i to przestaje być zdrowe – zaczęła ze stoickim spokojem, nadal trzymając mnie za ramię. – Kyle wyjaśnił mi, że jest w związku, ale nie z tobą i to, co zrobiłaś, jest naprawdę dziecinne.

Poczułem zażenowanie. Ukradkiem spojrzałem na Dana, który... zawstydził się i uśmiechnął jednocześnie. Albo sobie coś wmawiałem, ale odwrócił wzrok, więc raczej nie.

– Alino, chyba powinniśmy poważnie porozmawiać. – Andy odchrząknął znacząco i położył jej dłoń na plecach, delikatnie nakierowując na zakrystię. – To już czas.

Poszli, choć nie obyło się od gromiących mnie spojrzeń. Większość pracowników i tak widziała w tym winę faceta, a nie kobiety. Publiczne odrzucenie, choć nie mieli pojęcia, że jej zachowanie podchodziło pod jebaną napaść seksualną!

Sal poklepała mnie po ramieniu i wreszcie zabrała dłoń. Posłała kojący uśmiech, a Dan zbliżył się do nas.

– Margaret powinna się dowiedzieć o zachowaniu Aliny.

– Po co? – zdziwiłem się.

– Bo ona nienawidzi cię ze względu na twoją mamę – wyjaśnia Dan z krzywym uśmiechem. – Alexis jest jej ciotką, która dawniej była blisko z Aliną. Margaret zawsze o tobie opowiadała, więc Alina nienawidzi cię od początku. Od faktu, że nie kochasz matki ze względu na jej orientację... – zawahał się, zmarszczył brwi, a potem jego twarz stężała. Połączył kropki. – Sal, pójdę z Kylem i pogadam z nim o tym.

– Jasne. Miłej zabawy – życzyła ze serdecznym uśmiechem.

Miałem teraz wiele do wyjaśnienia chłopakowi. Nie dość, że sam zachowałem się w stosunku do niego gównianie, to Alina podkręciła siłę problemu. Niby widziałem, że akurat o nią zły na mnie nie był, ale może ukrywał to wszystko pod skórą. Rozmowa nie była do uniknięcia, dlatego im szybciej byśmy ją odbębnili, tym lepiej.

W ciszy prowadził nas ścieżką wyłożoną kamieniem, a ja wiedziałem, że jej koniec znajduje się przy rezerwacie. Korciło zapytanie, dlaczego to właśnie tam zmierzamy, ale ostatecznie pozwoliłem mu prowadzić. Szedłem przy nim, gdy była możliwość, a na deptaku było jej całkiem sporo. Gdy wyłonił się budynek, poczułem skurcz. Znów spotkałem się z Castorem, ale tym razem chłopak był ubrany sportowo, a krople potu nieznacznie spływały mu po skórze. Spojrzał na nas z niemałym zaskoczeniem. Dan zignorował go i wszedł po schodkach do budynku.

– Och, Dan – odezwała się z progu zaskoczona Nevin, zjeżdżając wzrokiem na mnie. Uśmiechnęła się. – Witaj, Kyle.

– Cześć – odparłem i również się uśmiechnąłem, wspinając za Danem. – Myślałem, że zostajecie na krócej.

– Nie – zaśmiała się uroczo. – Mógłbyś wpadać częściej do nas, Tessa ciągle o tobie mówi i chciałabym w końcu cię lepiej poznać.

– No nie wiem – odezwał się z dołu Castor – zadaje się z Danem. Możliwe, że to inne fale.

– Castor... – Słyszałem w jej głosie zawód. – Nie przejmuj się nim, on żartuje.

– Wątpię – wtrącił zirytowany Dan, stojąc obok dziewczyny. Zerknął w dół najpewniej na kuzyna. – W końcu każdy z kim rozmawiam i jest facetem, musi być moim kochankiem.

– Trudno stwierdzić, kto przed kim się pochyla – rzucił kąśliwie.

– Castor, Dan, przestańcie – poprosiła z bólem.

– Mojej matki też nie znosisz? – spytałem poważnie, odwracając się do Castora. Wyglądał, jakby moje słowa do niego nie trafiły, ale patrzył wprost w moje oczy. Może analizował jak bardzo gejowaty jestem i czy warto odpowiadać.

– Co ona ma do rzeczy? – odbił w końcu.

– Jest lesbijką.

– To niech będzie.

Czy tak czuli się moi znajomi, gdy mówiłem, jak nie znoszę matki, ale do reszty queer nic nie mam? Boże, tragedia jakaś, pomyślałem. Z jednej strony chciałem go zbesztać, ale znałem to parzące uczucie, którym darzy się tę jedną osobę. Reszta nie ma znaczenia, ale ta jedna mogłaby cierpieć katusze.

– Chodź – nakazał Dan, wchodząc do wnętrza budynku.

Zawahałem się. Postawiłem stopę na stopniu wyżej, ale nie dźwignąłem się w górę. Spojrzałem przez ramię.

– Wiesz, że cię nawet rozumiem? – Uśmiechnąłem się z wyższością. – I dzięki tobie wiem, jak to wkurwia innych.

Teraz dopiero mogłem poczuć się lepiej i pójść za Danem. Co prawda, znałem poziom zirytowania tematem tej jednej osoby, ale nie mogłem tego zmienić. Mogłem ograniczyć teksty, które rzucałbym w obecności innych lub moich znajomych. Lepiej trzymać swoją truciznę głęboko, niż okazywać światu, który i tak jej nie zrozumie. To po części sprawa między mną a mamą. No i trochę Alexis.

Dan zaprowadził nas do pokoju na końcu korytarza i otworzył drzwi. Zastanawiałem się, do czego są trzy pary drzwi obok, ale rezerwat służył głównie za hotel, wiec pewnie były od pokoi. W tym konkretnym, do którego weszliśmy, mieścił się gabinet. Nie byle jaki, a medyczny. Byłem zaskoczony.

– Margaret jest aniołem – odezwał się Dan. Spojrzałem na niego, bo nadal stał w progu. – Nie kłamałem. Uratowała wiele żyć na tej wyspie w tym moje.

Podwinął rękaw, pokazując mi dziwną bliznę tuż pod zgięciem łokcia. Na pierwszy rzut oka zdawało się to być ukąszeniem. Węża? Może jakiegoś innego dzikiego stworzenia. Przejąłem się, bo blizna wyglądała na starą, ale wciąż na paskudną i bolesną.

– Boli? – spytałem.

– Czasami rwie – przyznał. Uniósł na mnie oczy i musiał dostrzec, że się krzywię i myślę nad jego słowami, bo westchnął i uśmiechnął się głupkowato. – Trochę boli.

– Przepraszam.

– Za coś konkretnego? – droczył się.

– Dlaczego mi to pokazałeś? – Wskazałem na gabinet mamy.

– Bo nie wyglądasz, jakbyś poznał odpowiedź. Co więcej, to ona jest problemem.

– No pewnie, że jest! – krzyknąłem ze śmiechem, ale Dan tylko pokręcił głową. Wiadomo, że nie o to mu chodziło.

Wyszliśmy z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Teraz znów kiwnął, żebym poszedł za nim. Poszliśmy tylnym wyjściem i dalej trasą, której jeszcze nie znałem. Teraz gęsiego, jeden za drugim. Gdzieś w oddali ćwierkały różne ptaki, słyszałem też syk węża, ale modliłem się o Felixa. W końcu po długich minutach dotarliśmy do małego domku z drewna. Był tak samo wygłuszony przed resztą wyspy, jak dom Alexis i Margaret. Tylko że ten był mniejszy, o dobrą połowę. Obeszliśmy budynek, za którym był pierdolnik wszystkiego. Jakieś ławki wykonane z drewna, przedzierające się morze przez drzewka.

– Witaj w moim domu – powiedział nerwowo Dan.

Spojrzałem na niego i dostrzegłem to, co usłyszałem. Był trochę zaczerwieniony na policzkach i to bynajmniej nie z powodu ciepła. Miał na sobie białą koszulę na krótki rękaw i spodenki do kolan. Wszystko to tak przewiewne, że było mu na pewno sto razy chłodniej niż mi w długich spodniach i zabudowanych butach. Zagryzłem nieświadomie wargę, bo skoro sprowadził mnie do siebie i zaczął się stresować, to... Potrząsnąłem głową, zły tok rozumowania.

– Chcesz coś do picia? – spytał, aby przerwać ciszę.

– Wodę.

– Usiądź tu lub na schodkach, zaraz przyjdę.

Wszedł tylnym wejściem do własnego domu z ciemnego drewna, a ja go posłuchałem i zasiadłem w cieniu na schodach. Wpatrywałem się w widok pomiędzy liśćmi i pniami drzew, ale szum fal i tak potrafił uspokoić skołatane nerwy w chwilę. Przymknąłem powieki, delektowałem się tym dźwiękiem.

Tata opowiadał mi swego czasu, jakie dźwięki natury i instrumentu działają na niego na różne sposoby. Na przykład nie znosił grzmotów. Zawsze sprawiały, że krzywił twarz i twierdził, że zaczyna go boleć głowa od tak głośnych huków. Innym razem twierdził, że najlepiej go uspokaja saksofon. W sentyment wprowadza go za to flet. Z naturalnych dźwięków bardzo lubił śpiew ptaków o poranku, dlatego wstał wczesnym rankiem, parzył kawę i stawał przy otwartym oknie, aby posłuchać. Twierdził, że dzięki temu dzień stawał się lepszy. Znienawidził deszcz, bo to właśnie podczas niego odeszła mama. Na nasze nieszczęście, ja kochałem szum. Deszcz, krople, szum fal, uderzanie ich o taflę czy brzeg. Na niego działało to odwrotnie, choć dawniej na pewno pozytywniej.

– Zasnąłeś?

Wzdrygnąłem się na dźwięk głosu Dana. Gwałtownie otworzyłem oczy i dostrzegłem, jak te zielone tęczówki wgapiają się teraz w moje oczy. Odebrałem od niego kubek wody i podziękowałem cicho.

– Chciałbym zacząć od Aliny. – Westchnął, wyciągając nogi. Sięgnął stopami ziemi, ale nie przeszkadzało mu to. – Widziałem, że zrobiła to celowo, ale czy ona wie o nas?

– Nie! – zaprzeczyłem szybko, za szybko. Uniósł brew. – Usłyszała, jak mówię Tessie, że mam kobietę w Norwegii.

– Masz kobietę w Norwegii?! – zszokował się i usłyszałem, że uwierzył w ten blef. Prawie poczułem się urażony.

– Oczywiście, że nie! – warknąłem. – Powiedziałem tak, aby nie robić Tessie nadziei. Zgodziłem się być z tobą, jak mógłbym mieć kobietę?

– No tak, ale też mnie odtrąciłeś.

Spojrzałem na swoje dłonie, w których trzymałem beżowy kubek bez ucha. Typowo przystosowany do zimnych napoi.

– Nie wiem, czy potrafię o tym mówić w twoim języku – odezwałem się ze smutkiem, szczerym smutkiem. – Jest wiele, o czym chciałbym powiedzieć, ale obawiam się, że nie potrafię.

Zerknąłem na niego z ukosa, a ten dalej wyglądał na zaciekawionego. Niezbyt oceniał mój brak wiedzy negatywnie, choć to też mógł ukrywać. Głos, tak czy siak, zdradzał wiele, ale gdy Dan milczał, to i w mojej głowie panował chaos myśli i podejrzeń. Tak jak w tamtej chwili.

– Spróbuj. Powiedz to po swojemu, dopytam – zapewnił, odchylając się do tyłu i zapierając dłońmi o deski na ganku.

– Przeraża mnie lubienie ciebie – zacząłem najprostszą drogą, jaka była. Uniosłem wzrok na widok przed sobą. – Chciałbym być normalny.

– Jestem nienormalny?

– Boże, nie – speszyłem się. – Chodzi mi o to, żeby być jak każdy. Nie chcę ranić taty.

– Zranisz go byciem z facetem?

Tak jak obiecywał, dopytywał na każdym kroku. Sam nie wiem, czy mnie to denerwowało, czy stresowało bardziej. Zagryzłem wargę.

– Zapewne. Nie zrozumiesz tego. Po rozstaniu rodziców tata patrzył tylko na mnie i... boję się jego reakcji. Nie chcę być gejem, Dan, ale boję się, że nim jestem.

– Rozumiem – zapewnił od razu, pochylając się. Spojrzałem na niego zaskoczony. Też wpatrywał się w granicę lasu przed nami. – Moi rodzice się mnie wyrzekli z powodu orientacji. Straciłem przyjaciół i rodzinę. Więc rozumiem, że się boisz prawdy o sobie. – Spojrzał na mnie ze smutkiem i pokrzepiającym uśmiechem.

Zaparło mi dech w piersi na ten widok i usłyszenie rozgoryczenia w jego głosie. Został odrzucony przez orientację?

– Wiele bym dał, aby być normalnym – celowo powtórzył moje słowa. – Ale jestem taki i jebać to. Bycie gejem nie jest dziedziczne, Remi. To przypadek, że ty i mama jesteście homo.

Użył mojego prawdziwego imienia, co sprawiło, że jakaś skorupa we mnie się pokruszyła. Ta, za którą skrywała się prawda i ból. Ta, którą skrupulatnie rozłupywała Zoe swoimi pytaniami, docinkami i oskarżeniami. Drążyła we mnie dziurę, którą odnalazł Dan i pogłębił. W jednej chwili stało się wszystko, przed czym ukrywałem się od lat. W moich oczach stanęły łzy, oddech stał się ciężki. Patrzyłem zamglonym wzrokiem gdzieś przed siebie. Dan objął mnie ramieniem i siłą przysunął do siebie. W tym geście było wszystko, czego mogłem oczekiwać: wsparcie, podtrzymanie, abym nie upadł metaforycznie. Zrobił to tylko po to, aby rozwalić skorupę do końca tylko jednym pytaniem:

– Czy nienawidzisz swojej mamy, bo jesteś gejem?



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty