Find it Cz.16
Mijały
trzy tygodnie, od kiedy byłem na wyspie i wreszcie zaczynało mi się podobać.
Pomijając mamę, Alexis czy Alinę, naprawdę było dobrze. Zostało coś ponad
dziewięć dni do końca mojego pobytu. A ja na przemian pomagałem przy kościele,
nagrywałem klipy, spędzałem czas z Tessą lub Danem. Ten to akurat ciągle rzucał
mi ukradkowe spojrzenia. Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy się za bardzo
obnosić z naszą relacją, ażeby nie dawać innym powodów do plotek. Niby
większość ludzi znała Dana, ale to jak zwykle problem był we mnie. Jeśli mu to
przeszkadzało, nie mówił o tym głośno. Posyłał mi uśmiechy wraz z krótkimi
całusami.
Tego
dnia, gdy kończyliśmy wykładanie kafelkami ścianę metr od podłogi, w kościele
zjawiła się staruszka Maria. Wystarczył jeden jej oddech, abym ją rozpoznał,
aby fala oblała mnie, jak oblewa plażę. Odwróciłem się i spojrzałem na wejście,
gdzie właśnie rozmawiała z Andym. Siła wyższa pchnęła mnie do podejścia do nich
z szerokim uśmiechem. Kobieta na mój widok również się rozpromieniła i od razu
rozstawiła ramiona, będąc gotową na kolejną dawkę czułości z mojej strony.
Objąłem ją więc, schylając się.
–
Witaj – powiedziałem.
–
Och, chłopcze! – zaśmiała się. – Trzy tygodnie, a ty mnie nie odwiedziłeś?
–
Przepraszam. – Odsunąłem się, ale nie puściła mojej dłoni. – Nie było okazji.
–
Z pewnością. – Wychyliła się i spojrzała na coś, lub kogoś, za mną. Miałem
dziwne przeczucie, że patrzy na Dana.
–
Mario – odezwał się chłopak, stając obok nas. – Jak zdrowie?
–
Dopisuje – wyznała szczerze i zaczęła przenikliwie patrzeć nam w oczy. – Miło
popatrzeć na uśmiechy od rana.
–
Skoro o tym mowa – odezwał się Andy – to ja także zauważyłem, że Dan się
uśmiecha częściej. Muszę przyznać, że trochę mnie to zaczyna niepokoić.
–
Andy. – Chłopak niemal powstrzymał się siłą przed wywróceniem oczami. – Z czego
mam się śmiać w pracy?
–
Ważne, że śmiejesz się z kimś, a nie z kogoś – zauważyła mądrze Maria,
ściskając moje palce. Coś chciała mi przekazać. – Może wpadniecie do mnie dziś
na tę herbatkę?
–
No nie wiem...
–
Ja z chęcią – odezwałem się uradowany. Jej fala dalej spowijała moje szare
komórki i jedyne, czego pragnąłem, to zostać w jej otoczeniu minutę dłużej.
Może dwie. Godziny.
–
Idealnie! – uradowała się, puszczając wreszcie moją dłoń. Bez jej wydawała się
dziwnie pusta. – Dan, przyjdziesz?
–
Musimy razem? – spytał, a ja słyszałem tę nutę podejrzliwości. Widział więcej
niż ja.
–
Oczywiście – upierała się. – Chcę porozmawiać z wami oboma.
–
Remi to średni rozmówca. – Odkaszlnął udawanie, odwracając wzrok na kościół,
dlatego nie widział mojego miażdżącego spojrzenia.
–
Odezwał się pan towarzyski – warknąłem z udawaną złością. – Jestem dobry w
rozmowach.
–
Chyba po norwesku – wytknął, mierząc mnie wzrokiem z uniesioną brwią.
–
Znam też inne języki – przypomniałem, a on niemal, niemal wyszczerzył zęby.
–
Tak, dogadujemy się nieźle – potwierdził z łobuzerskim dźwiękiem w tonie.
–
Zaskakująco dobrze – wtrąciła Alina.
Wyglądała
tego dnia na zmęczoną, ale jak widać, na zaczepki sił nigdy jej nie brakowało.
Przywitała się z Marią i przywołała przez to na usta serdeczny uśmiech. Potem
poszła w swoją stronę, podobnie jak my. Umówiliśmy się ze staruszką na
podwieczorek, dlatego mieliśmy kilka godzin dla siebie, co już trochę
elektryzowało powietrze wokół nas. Miałem też nieodparte wrażenie, że każdy już
o nas wie. Te półuśmiechy, które sugerowały coś miłego. Szepty. Zresztą, Dan ciągle
śledził mnie wzrokiem, więc nic dziwnego, że pojawiły się ploty.
Trudno
też było trzymać siebie z dala od uzależnienia. Tym byliśmy dla siebie po
części. Gdy znikał jeden, drugi ukradkowo szedł za nim i to nie tyczyło się
tylko pracy w kościele, ale także naszego spędzania czasu w innych miejscach.
Gdy byliśmy na obiedzie w restauracji Helmera i Tessa znikała na zapleczu, Dan
skradał kilka krótkich pocałunków. Chciałem więcej i wiedziałem, że on też, ale
jakaś klątwa ograniczeń wisiała nad nami. Czułem, że Dan też z własnych pobudek
chce się ukrywać. Nie robił tego tylko dla mnie lub przeze mnie.
Dla
większego spokoju poszliśmy do jego domu. Oczywiście musieliśmy przejść przez
rezerwat, dlatego nie obyło się bez zwrócenia na siebie uwagi. Nic nowego, wierzcie
mi. Od kiedy zmniejszyliśmy dystans między nami do zera, ja widziałem
ciekawskie spojrzenia wszędzie. Wmawiałem je sobie, to więcej niż pewne, ale i
tak czułem zimno, jak przyłapywałem kogoś na spoglądaniu lub bezczelnemu
gapieniu się.
Szliśmy
obok siebie, wymienialiśmy się krótkimi frazami. Dan przywykł do moich
dosadnych odpowiedzi, samemu zaniżając poziom swojej wypowiedzi do mnie. Nie
mówił, że go to męczy, raczej bawił się przy tym świetnie, gdy ja mówiłem coś
źle. Już nawet nie ukrywał, że to robię, bo jego uśmiech był zbyt szczery. Raz
powiedziałem, że w moim życiu jest szuka. Nie, nie żartuję. Miało
być luka, ale coś nie wyszło. To też sprawiało, że przysiadywałem do słownika,
gdy chciałem powiedzieć coś bardziej skomplikowanego, ale brakowało mi słów.
–
Dan, Kyle.
Prawie
mną wstrząsnęło, gdy zobaczyłem u szczytu schodów mamę. Planowaliśmy obejść
budynek, bo jaki sens było wchodzić do niego? Ale gdy tylko się odezwała, Dan
przystanął i przywitał się z nią. Kobieta zeszła. Miała narzucony na siebie
sweter-siatkę, który miał oczka dosłownie jak siatka rybacka. Odznaczała się
pod spodem biała bluzka na ramiączkach, a na nogach miała spodenki do kolan.
Włosy związała w koński ogon i wyglądała młodziej niż wcześniej. Zastanawiałem
się, jakim cudem to możliwe?
–
Nie mogłam dać wiary, że spędzacie ze sobą czas. Dogadujecie się?
Tylko
na sekundę spojrzała na mnie, ale pytanie kierowała do mojego chłopaka. Mojego
chłopaka... Otrząsnąłem się z myśli, które mogłyby mnie zdradzić przebiegłą
czerwonością na skórze, dlatego postanowiłem pozwolić mu rozmawiać, a ja
pragnąłem wtopić się w tło. Dobrze mi szło.
–
Nie jest tak źle, gdy poznaje się szyfr jego języka –
żartował, a ja miałem ochotę wyjąć telefon i sprawdzić usłyszane słowo.
–
Mam nadzieję, że jest milusi dla ciebie.
Przysięgam,
że Alexis wyłoniła się z kory drzewa i to tuż za nami, bo przecież jak szliśmy,
wyraźnie widziałem tylko dwójkę młodych ludzi na placu przed rezerwatem. A
teraz jej ciemna ręka padła na moje barki, luźno zwisając po mojej lewej.
Spiąłem się, jak nie wiem co i jedyne, o czym marzyłem, to żeby jej przywalić w
twarz. Zamiast tego łypnąłem na nią i zabrałem jej łapę.
–
Musiałby uprawiać seks z moją matką, żeby stać się kimś na czarnej liście –
warknąłem, a ta zwęziła swoje powieki do małych szparek.
–
Alexis, proszę cię – odezwała się z zaciśniętym gardłem Margaret. – Nie
zaczynaj.
–
Dlaczego nie? Pozwalasz mu do siebie tak mówić, to się nigdy nie skończy, Ret.
Jeszcze w obecności innych ludzi!
–
Reputacja cię boli? – prychnąłem, zaplatając ramiona.
–
Kyle, Alexis, natychmiast przestańcie! – podniosła na nas głos. Spojrzeliśmy
oboje na nią i kątem oka widziałem, jak Dan miał wysoko uniesione brwi. Może
nie spodziewał się, że aż tak ich obu nienawidzę.
Kobieta
jednak zrzuciła swoją złość jak płaszcz i na nowo mnie objęła, tym razem silny
uścisk wylądował na moim ramieniu i czułem, jak zgniata mi kości palcami.
Uśmiech iście szatański, gdy patrzyliśmy sobie w oczy.
–
Kyle, ja dalej twierdzę, że chcę cię poznać.
– Weź
ją, bo przysięgam, że ją połamię! – sotrzegłem matkę po norwesku.
Podskoczyła na moje słowa. – Nie potrafisz jej wpoić, żeby się ode mnie
odpierdoliła?
–
Hej, po angielsku mów! – Alexis pstryknęła mi przed twarzą, a ja jeszcze
bardziej się zdenerwowałem.
–
Nie mój problem, że nie rozumiesz, idiotko.
I
stało się wszystko na raz. Mama oddzieliła swoją kobietę ode mnie, Dan już
szarpnął za moje ramię i jeszcze bardziej odseparował od kobiet. Byliśmy jak
wściekłe psy, bo Alexis ociekała furią – to akurat coś nowego w sumie – a ja
miałem ochotę jej napisać drukowanymi literami, żeby się odjebała ode mnie.
Margaret siłą wręcz obejmowała ciemnoskórą i miała straszliwą bruzdę między
brwiami, jakby nie potrafiła pojąć, czy powinna być smutna, zła, czy
zdruzgotana. Kogo upomnieć? Alexis, żeby w końcu odpuściła, a może mnie, żebym
zwracał się z kulturą? Cokolwiek by zrobiła, jedno było pewne: żadne z nas jej
nie posłucha.
Swego
czasu, gdy od nas odchodziła, tata powiedział do niej, że charakter mam właśnie
po jej matce, mojej babci od jej strony. Ledwo ją pamiętałem, bo zmarła, gdy
miałem kilka lat i też często siebie nie odwiedzaliśmy. Te słowa jednak
sprawiły, że zrozumiałem więcej. Swoją nienawiść, chęć ochrony taty przed nią,
zakopując głęboko w sobie ból zdrady. Nie wiedzieli, że usłyszałem ten przytyk,
ale mama nie zaprzeczyła. Więc musiałem być klonem babki; pyskaty i okrutny dla
wrogów.
–
Pójdziemy już – zapowiedział Dan, ciągnąc mnie.
Odwróciłem
wzrok od kobiet i skupiłem się na trasie przed nami. Byłem taki napięty, czułem
stres w każdym mięśniu, gotując się do walki, jakby faktycznie miała nadejść.
Może miała? Dan milcząco kroczył przy mnie, nasze tempo było zabójcze, ale to
dobrze. Chciałem uciec z zasięgu wzroku każdego, chciałem znaleźć się w
bezpiecznym domu chłopaka. Czułem, że jeśli się nie odizoluje od świata,
odizoluje się także od niego i znów będę martwił się życiem poza wyspą.
Znaleźliśmy
się przy jego drewnianej chatce za szybko lub idealnie w czas, a ja po prostu
nie czułem przelatujących mi przez palce minut. W każdym razie wszedł i
zaczekał na mnie. Postawiłem krok w jego domu, nie pierwszy raz i miałem
nadzieję, że także nie ostatni. Usiadłem na wiklinowym krześle i wreszcie
westchnąłem ciężko. Zamknąłem powieki, delektowałem się ciszą. Gdzieś zza
otwartych okien dobiegał do nas szum fal rozbijających się o brzeg,
powiewających liści na delikatnym wietrze. Dan wcześniej wspominał, że na
ostatni tydzień przepowiadali opady i silne wiatry, więc mogło się skończyć
skwierczenie na słońcu.
–
Myślałem, że widziałem dostatecznie wiele w twojej niechęci do matki, ale... –
zawahał się, przykucnął obok mnie i złapał za kolano. Przeniosłem spojrzenie z
okna na jego piękne oczy. – Chyba dopiero teraz zrozumiałem, jak wielka ona
jest. Dobrze się czujesz?
–
Pytasz o moją psychikę? – droczyłem się, ale on nie dał się wciągnąć w tę grę.
Westchnąłem i przeczesałem ciemne włosy. – Przepraszam.
Dan
złapał moją dłoń w swoją i zmarszczył czoło. Dopiero teraz zauważyłem, że obie
kończyny mi drżały. Co tam kończyny! Całe ciało się ochłodziło, czułem gęsią
skórkę i to wcale nie z powodu dotyku chłopaka. Byłem przerażony. Przegapiłem
to. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żebym nie zauważył mrowienia.
Zapadłem w ten stan tak głęboko, jak jeszcze nigdy. Zawsze uciekałem od
problemów, gasiłem je, zanim się rozrastały. Zupełnie jak robiła to Zoe z moim
wewnętrznym problemem, o którym średnio miałem pojęcie.
–
Chodźmy... – zaciąłem się i przełknąłem ślinę – chodźmy na plażę. Teraz.
–
Okej.
Wreszcie
usłyszałem pytającą nutę! Byłem głuchy na to, co dotychczas przychodziło mi z
taką łatwością, jak oddychanie. Poczułem się dziwnie pusty, że nagle tego
zabrakło, a ja byłem ślepy. A raczej dosłownie głuchy. Czy nienawiść aż
przyćmiła mi zmysły, że nie byłem w stanie tego dostrzec? Tego, jak zapadam się
w swoim lęku?
Poszliśmy
na plażę, gdzie momentalnie zamknąłem oczy. Czułem silniejszy wiatr, ale to
mogło być zasługą morza, niekoniecznie prognoz pogodowych. Dan stał nieopodal
mnie, czułem jego obecność, ale jakoś nie przekraczał granicy. Może moje
dygotanie jemu też wydało się dziwne, bo mnie jak diabli.
Mijały
sekundy, zmieniały się w minuty, aż wreszcie czułem ciepło w swoim ciele.
Odrętwienie spowodowane mrowieniem znikało, rozeszło się po kościach, można
rzec. Ciekawiło mnie, co powiedziałaby Zoe, gdyby mnie zobaczyła w takim
stanie? Czy mój wewnętrzny problem urósł do wagi konfliktu? Cholera, modliłem
się, żeby tak nie było. Nie tutaj, nie tak daleko od przyjaciół.
–
Jak się czujesz?
Przełknąłem
ślinę i odwróciłem się do niego. Stał za mną z rękami w kieszeniach szortów i
bez cienia złości czy zniecierpliwienia po prostu na mnie czekał.
Chciałem
powiedzieć, co działa na mnie kojąco, ale zamiast tego wyjąłem telefon i
wpisałem w tłumacza frazę. Brakowało mi słówek.
–
Uspokaja mnie szum. To dla mnie jak balsam – przeczytał na głos to, co
przetłumaczył translator. Spojrzał na mnie zaciekawionym wzorkiem. – Dlatego tu
kiedyś spałeś?
–
Chyba.
Usiedliśmy
na krawędzi dziczy. Tym razem niewtuleni w siebie, ale po prostu ramię w ramię
obok. Dan opierał się o pień drzewa ramieniem i dłubał jakieś zielsko w
dłoniach, a ja opierałem swoje łokcie na kolanach i patrzyłem w horyzont.
–
Nienawidzisz mnie? – spytałem wreszcie. Brakowało mi jednak odwagi, żeby na niego
zerknąć.
–
Dlaczego miałbym? – odparł z delikatną chrypką. Zbyt seksowną jak na mój gust.
–
Mówiłeś, że to inny poziom nienawiści.
–
Remi, nienawidzę swoich rodziców – mówił z bólem i złością. – Dlaczego miałbym
ci mówić, żebyś kochał kobietę, która wydała cię na świat? Co to zmieni? Tylko
cię zdenerwuję. Wiele razy się nasłuchałem, że moi chcieli dla mnie dobra i
powinienem dać im szansę. Przepraszam, za szybko mówię – skrzywił się, nie
musiałem na niego patrzeć, żeby o tym wiedzieć.
–
Masz dość mojego angielskiego? – Odwróciłem na niego głowę i akurat w tym
momencie on też na mnie patrzył, ale głos go zdradził.
–
Nie.
–
Kłamiesz – odbiłem surowo. Zdziwił się, a ja zniżyłem oczy na jego wargi. –
Słyszę, że jesteś mną zmęczony.
–
Słyszysz? – Uśmiechnął się dokładnie w ten sam sposób, co oni.
Przez moment czułem, jak moje serce zamiera, ale wpajałem sobie siłą, że Dan
taki nie jest. A może jednak?
–
Znasz coś takiego jak synestezja? – spytałem, starając się dobrze dobierać
słowa. Pokiwał głową po chwilowym zastanowieniu. – Mój tata nim jest. A ja mam
po nim... dar. Inny, ale bardziej problematyczny. Słyszę – pokazałem na swoje
uszy – czyjeś zamiary.
–
Jak to działa? – Przysunął się bliżej i naprawdę był ciekaw.
–
Nie wiem. – Wzruszyłem ramieniem. – Ale wiem, kiedy ktoś żartuje albo jest
smutny.
–
I teraz co słyszysz w moim głosie?
–
Ciekawość. Chociaż bałem się, że usłyszę drwinę.
–
Dlaczego?
–
Bo już ją słyszałem – oznajmiłem, odwracając wzrok na horyzont. – Nie jestem
normalny.
–
Remi, mi się podobasz właśnie taki. Skomplikowany.
Zwilżył
wargi, gdy zmusił mnie do patrzenia w oczy. Teraz to on patrzył w moje usta,
aby zaraz przejechać po nich kciukiem.
–
Lubię to – wyznałem cicho, a on nie odrywał od warg oczu, tylko zmarszczył
czoło. – Moje imię i sposób, w jaki je wypowiadasz. Sprawia, że... tracę rozum.
–
Remi – powtórzył z czymś intensywnym w barwie, a mnie przeszedł tak jawny
dreszcz, że aż go poczuł. Spojrzał w moje oczy kompletnie zaskoczony. – Nie
kłamałeś.
–
Dlaczego miałbym? – powtórzyłem jego słowa z wcześniej, ale bez dozy żartu.
–
Remi – szeptał, przybliżając się jeszcze bliżej i już wiedziałem, że strzeliłem
sobie kolano tym idiotycznym wyznaniem pod wpływem chwili.
Nasze
wargi się zetknęły, a pojedynczy jęk rozkoszy wymknął się z mojej strony, gdy
płomień wybuchł. Jeśli chciałby mnie zaciągnąć do wyra, to tym jednym słowem
mogłem ukręcić sobie bat na samego siebie. Ale czy to tak naprawdę mi wadziło?
Czy aż tak bardzo miało to znaczenie, skoro między nami płonął ten ogień? Czy
nie dałbym rady wrzucić przerażenia do paleniska i pójść na całość? No właśnie,
dobre pytanie.
Komentarze
Prześlij komentarz