Find it Cz.17
Gdy
dotarliśmy do domku Marii, okazało się, że mieszka w sercu wyspy. Zajmowała
małą chatkę, chyba nawet mniejszą od Dana, ale ozdobiła wnętrze totalnie w
stylu wyspiarskim. I może trochę wiejskim, jeśli kiedykolwiek stacjonowały
tutaj wiejskie zwierzęta. Wszystko było albo drewniane, albo puchate.
Dan
na szczęście znał drogę – zdziwiłbym się, gdyby nie znał – i uprzedzał, że
Maria może wyciągnąć z nas siłą naszą relację. Jeśli już o niej nie wiedziała.
–
Lubię ją – powiedziałem do niego, gdy szliśmy do centrum, a szeroki uśmiech
chyba za bardzo zdradzał moją euforię.
–
To zauważyłem. Za co? – spytał ciekawsko, bacznie mnie lustrując. – Powiedziała
ci coś aż tak miłego?
–
Nie musiała – odparłem prychnięciem – wystarczy jej głos.
–
Aż tak? Co to znaczy?
–
Wiesz, dzielę swoje odczucia na trzy kategorie – tłumaczyłem powoli,
selektywnie wybierając słowa. – Coś złego, coś podniecającego i coś kojącego.
Chociaż musiałbym wyjąć telefon, by się upewnić, czy dobrze mówię.
–
Chyba rozumiem. Zło, dobro, seks. Czy zaliczam się do ostatniej grupy?
–
Do zła też – zaśmiałem się, a on przystanął i zmusił mnie do tego samego dłonią
na ramieniu. – Co?
–
Źle się przy mnie czujesz?
–
Nie to miałem na myśli. To coś jak złe przeczucia. Gdy ma wydarzyć się coś...
innego, niż bym preferował, wtedy czuję lęk. To... to działa z każdym.
–
A dobro? Nie odczuwasz tego przy mnie?
–
Nie – wymknęło mi się szybko, ale zaraz tego pożałowałem, bo jego mina wyrażała
konsternację. – To bardzo rzadkie zjawisko. Wszystko zależy od głosu –
wskazałem na swoje usta – i wtedy wiem, że ktoś jest dobrym człowiekiem. Maria
ma taki głos. Lubię ją z tego powodu.
–
Nie wiem, czy mam się obrazić... – szepnął z udawanym nachmurzeniem.
–
Są rzeczy, których nie poczuję przy Marii. – Puściłem mu oczko, na co uniósł
brew. – Przy twojej osobie mogę tylko poczuć to coś.
–
Idiota – mruknął i wyszedł na prowadzenie, ale i tak nie ukrył się przede mną
ten rumieniec.
Już
zapomniałem, jaką przyjemność sprawiało mi dokuczanie mu w tych sferach i chyba
powinienem do tego powrócić, tylko... to działało w obie strony. Jeśli mówisz o
seksie do kogoś, kto jest twoim partnerem, zaraz staje się to bardzo wymowne.
Maria
przywitała nas ciepło, każdego tuląc od progu. Potem zaprowadziła do
prowizorycznego salonu i pozwoliła usiąść na całkiem wygodnej sofie. Oczywiście
ona zajęła miejsce w starym fotelu naprzeciwko nas i od razu wiedziałem, że był
jej ulubionym. Wyglądał na podniszczony, zacerowany kilkoma odmiennymi suknami,
ale dalej służył jej dobrze.
Przez
całą rozmowę z nią czułem błogie ciepło i spokój, rozmowa w zasadzie kleiła się
w całość, a gdy staruszka mówiła coś niepokojąco długiego lub obcego w słowa,
Dan przejmował pałeczkę i tłumaczył mi to trochę na około. Dla nas obu
niekomfortowe byłoby wyciągnięcie telefonu. On jednak zachował swego rodzaju
dystans przed kobietą, ja tego nie potrafiłem uczynić, bo była zbyt
uspokajająca.
–
Co planujecie robić na zakończeniu? – spytała chrapliwym głosem.
–
Gdzie?
–
Na koniec wakacji zawsze jest jakaś impreza – wytłumaczył Dan, wzdychając. – W
zeszłym roku Andy grał dla nas na gitarze.
–
A moja mama dała narkotyki? – zażartowałem, na co wywrócił oczami, ale się
uśmiechnął i zignorował odpowiadanie.
–
Chciałbym coś zaplanować, ale nie mam jeszcze pomysłu – powiedział do
staruszki.
–
Szkoda. Kyle może ci pomóc w czymś.
–
Ewentualnie wygłosi mowę po norwesku. – Uśmiechnął się łobuzerko i posłał mi
spojrzenie, które tylko ja rozumiałem.
Nie
planowałem niczego, w zasadzie byłem tylko gościem i trudno mi było wymyślić
jakiś prezent pożegnalny. Temat na szczęście został zmieniony i tak spędziliśmy
czas do nocy, a raczej momentu, gdzie na zewnątrz panowały ciemności.
Pożegnaliśmy się z Marią i poszliśmy w swoje strony. Panowała między nami
przyjemna cisza, ale gdy przyszło do rozdzielenia się w swoje strony, Dan wolał
mnie odprowadzić. Chciałem się śmiać, ale zdusiłem to w sobie. Wiatr był tak
samo silny, jak nie silniejszy, niż po południu. Na niebie nie skrzyły się
gwiazdy, więc musiały być za ciemnymi chmurami i dlatego było dziwnie mroczniej
niż noce wcześniej. Gdzieś w tle coś trzasnęło, coś chrumknęło jak świnia, choć
to na pewno nie była świnia.
– Dzik –
tłumaczył, a ja znowu starałem się zwertować wszystkie zwierzęta, jakie mogły
kryć się pod tym słowem, którego znaczenia dalej nie znałem.
Dan
westchnął ciężko i wyjął telefon, który tak rozjaśnił przestrzeń wokół nas, że
niemal oślepliśmy. Wystukał literki na klawiaturze, a chwilę później tłumacz ogarnął
dla mnie znaczenie po norwesku. Wymsknęło mi się ciche „o kurwa", bo to
zwierzątko raczej nie było łagodne. Przeszedłem tę wyspę wzdłuż i wszerz i nie
spotkałem żadnego dzika, dlatego dopiero teraz obleciał mnie strach. Chłopak
chwycił mnie za dłoń i w ten sposób poszliśmy dalej. Może to była dla niego
wymówka, a może dla mnie, bo zdecydowanie nie chciałem tego przerywać. Po co,
skoro to przyjemne?
Dotknąłem
swojej klatki piersiowej drugą i niemal czułem ten płomyk wewnątrz. A
przynajmniej tak sobie wmawiałem. Bliski kontakt z tym człowiekiem sprawiał, że
moje wnętrze płonęło od nowa. To było szaleńcze uczucie, które uzależniało.
Może nie tylko mnie, skoro Dan coraz śmielej się zachowywał, nawet jeśli dalej
się rumienił na teksty o seksie. To bez znaczenia.
Stanęliśmy
przy schodach do mojego domu i czas było się pożegnać. Niby kusił pocałunek,
ale co jeśli kobiety by to widziały? Cholera, mogła się dowiedzieć o nas Maria
– spotkanie utwierdziło nas, że wie – nawet Andy, ale Margaret i Alexis za
żadne skarby świata nie mogły. Dan wyczuł moje napięcie mięśni, bo zabrał swoją
dłoń z mojej i schował bezpiecznie do kieszeni szortów. Patrzył teraz na mnie
milcząco, może oczekiwał, ale nie było na co.
–
Jutro z pewnością będzie padać – oznajmił nagle. – Alexis ma pomagać przy
rozładunku towaru w porcie, a twoja mama będzie w rezerwacie.
–
I?
Zagryzłem
wargę, bo trochę gubiłem się w jego oczekiwaniach. Na początku sądziłem, że
pójdzie w swoją stronę, bo rozumie moje zapory. Potem, że jednak chce pocałunku
i może skusiłbym się na szybki, ale zaraz wspomniał o kolejnym dniu. Co to
miało do rzeczy? Co one miały do pogody?
–
Chcesz spędzić czas u mnie czy u ciebie? – spytał prosto z mostu, a z jego
głosu biło takie spięcie, że wręcz mógłbym je namacać na jego ciele.
Przed
chwilą go nie było, aż tu nagle jest. Dziwne. Aż się wzdrygam nieznacznie,
czego na pewno nie widział w tych ciemnościach. Umawiał się ze mną na kolejny
dzień. Coś nowego. Do tej pory wiedzieliśmy, że będziemy w kościele lub na
plaży. Teraz nagle pytał o miejsce spotkania i to tak... zamknięte. Czy to
mogło oznaczać, że umawiamy się na coś więcej niż pogaduchy? Przełknąłem z
nerwów ślinę, ale moja cisza trwała stanowczo za długo, bo podparł sobie kark
dłonią i westchnął.
–
Za dużo myślisz, Remi – mówił cicho, ale nadal z tym napięciem w głosie. –
Chciałem tylko...
No
właśnie. Sam chyba nie wiedział, czy istniało coś innego niż to.
Słowa teraz nabrały dokładnie określonego brzmienia i chociaż chciał się
wykręcić, tylko wszystko potwierdził.
–
Zapomnij. Dobranoc – powiedział szybko i zaczął odchodzić.
Nie
wahałem się, chociaż w moim wnętrzu pojawiło się zdawkowe mrowienie.
–
U mnie – rzuciłem za głośno jak na otaczającą nas ciszę.
Przystanął
w miejscu i odwrócił się do mnie. Czułem ciepło na całym ciele. Nie mogłem
uwierzyć, że – faktycznie czy nie – zgadzam się na seks schadzkę. Chryste, oby
to były tylko dziwne dopowiedzenia, bo to zdecydowanie za szybko. Nie, żebym z
kobietami nie próbował po tygodniu znajomości, ale mimo wszystko... z nim było
za szybko.
–
Okej.
Poszedłem
szybko do domu i przeciąłem salon jak z procy wystrzelony, byle tylko nie
zacząć dyskusji z kobietami, ale te chyba przesiadywały w sypialni, bo nie było
ich nigdzie w zasięgu wzroku. Tym lepiej. Zamknąłem za sobą dokładnie drzwi, a
te od łazienki to nawet na kluczyk. Wziąłem swój notes z biurka i siadłem z nim
na łóżku. Odczepiłem długopis od okładki, zdejmując skuwkę. Musiałem zapisać
tam sobie swoje przemyślenia, bo zostawienie ich w głowie groziło eksplozją.
I
tak drukowałem swoje myśli na papierze dobrą godzinę, to skreślając zdania, to
dopisując coś do nich obok. Przyłapałem się nawet na tym, że trzymałem między
zębami skuwkę i błądziłem myślami przy seksie facetów. Nie zainteresowałem się
tematem wcześniej i teraz wiedziałem tylko to, ile się domyślić można było. Ale
skoro tak, to kto byłby na górze?
Wzrok
z ramy łóżka zjechał mi na torbę. Nie wziąłem gumek. Nie sądziłem, że na wyspie
znajdzie się ktokolwiek, z kim zapragnąłbym się przespać. Jęknąłem i wyplułem
plastikową nasadę na środek łóżka, samemu opadając na prawy bok i tonąc w
poduszce.
Nie
wierzę, że rozmyślam na temat seksu z Danem.
Ale
robiłem to. Tej nocy przez dużą jej część wyobrażałem sobie różne scenariusze
i, co chyba najgorsze, miałem erekcję. Zgaszone światło, przytłumione dźwięki
dziczy i tylko ja z zamkniętymi oczami, za którymi widziałem nas obu. Zwłaszcza
jego. Jego dotyk, jego pocałunki, jego... Przełknąłem ślinę, w gardle miałem
Saharę. Usiadłem prosto, bo wizje zaczynały być już męczące, a nabrzmiały penis
wkurwiał niemiłosiernie. Czy masturbowanie się do tych wizji było
nieodpowiednie? W końcu Dan był moim partnerem. Tylko jak miałbym mu spojrzeć
rano w oczy po tym, gdy miałem w głowie dźwięk jego głosu, gdy wypowiadał
moje prawdziwe imię. Gdy mnie dotykał, gdy robił mi dobrze. A
ja do tych wizji sobie waliłem!
Wstałem
i odrzuciłem cienki materiał, kierując się do łazienki. Potrzebowałem zimnego
prysznica, natychmiast. Zamknąłem drzwi od pokoju kobiet na zasuwkę –
trzymaliśmy się tych żelaznych zasad – i zrzuciłem z siebie bluzkę z
bokserkami. Do tej pory zawsze radziłem sobie masturbacją, zimny prysznic nie
przychodził mi do głowy. Ba! Miałem erekcje tylko na żądanie – jakkolwiek to
nie brzmi – podczas oglądania porno lub wyobrażania sobie czegoś. Zawsze celowo,
nigdy dlatego, bo ktoś mi się jawnie podobał i marzyłem, żeby doszło między
nami do czegoś.
Przyłożyłem
dłoń do ścianki i spojrzałem w dół. Coraz bardziej piekło mnie w środku,
płomień sam się wzniecił, gdy tylko w głowie zjawiły się wizje Dana. Przyćmiewał
mi przez to racjonalność i pytania „co będzie potem". Potem będziesz się
tym martwił, rozbrzmiało mi w głowie. Przymknąłem powieki, kolejny raz
przełknąłem ślinę i powróciłem do swoich fantazji.
Andy,
chyba będę potrzebował spowiedzi.
Następnego
dnia obudziłem się dziwnie odprężony. Nic dziwnego w tym nie
było, gdy zacząłem myśleć, że w środku nocy spuściłem w odpływie swój ciężar. A
potem pojawił się od nowa, ale bardziej mentalny. Wygrzebałem swój telefon z
pościeli, w którą się zaplątał i sprawdziłem godzinę. Siódma rano. Zero
powiadomień, a dioda je oznaczająca teraz migała na czerwono, bo nie wykrywała
zasięgu. Telefon przez brak Internetu i zasięgu znacznie wolniej się
rozładowywał. W sumie do niczego nie był mi potrzebny, od kiedy przestałem myśleć
o znajomych i ojcu. Może dlatego większość czasu gdzieś leżał po kątach,
zamiast być w mojej kieszeni.
Niespiesznie
wyszedłem z łóżka, odstawiłem wszystkie manatki na biurko i przebrałem się w
czyste ciuchy. Wygrzebałem białe spodnie, bo skoro miałem nie ruszać się z
domu, mogłem spokojnie w nich paradować, a one były najcieńsze! Do tego
narzuciłem zwykłą szarą koszulkę i wyszedłem boso do salonu. Alexis nie było,
ale była mama. Krzątała się po kuchni, więc minąłem ją i nalałem sobie z
butelki wody do szklanki.
–
Dobrze spałeś? – zagaiła z dziwnym spokojem.
W
zasadzie ja też go czułem. Do tej pory stroszyłem się, ale może to wina Alexis?
Zawsze widywałem je razem, a gdy jej nie było, mama była po prostu... mamą.
Spojrzałem więc na nią zaspanym wzrokiem, a ona uśmiechnęła się z rozbawieniem,
patrząc na czubek mojej głowy. Nie przeczesałem włosów, zapomniałem. Zrobiłem
to teraz wolną dłonią, bo w drugiej trzymałem szklankę przy ustach.
–
Nieźle – odpowiedziałem krótko, ale po angielsku.
Był
dziwny dystans w tym wszystkim. Sam go narzuciłem, wiem, ale tata chyba
powiedział mamie, że stałem się Remim Toroeva, nie Kylem. Kyle zniknął w dniu,
w którym i mama odeszła, tak jakby zabrała go ze sobą, a Remi został z tatą.
Remi był Norwegiem z norweskim językiem jako ojczystym i mieszkał z ojcem,
którego kochał ponad wszystko i wszystkich. A Kyle był Brytyjczykiem i mówił po
angielsku ze swoją matką, u której przyszło mu mieszkać. Zabawne, jak to
wszystko było od siebie oddzielone, a zarazem połączone. Czułem się, jakby mama
celowo odcinała prawdę od siebie, łudząc się, że wróci jej synek.
Przełknąłem
żal, który nagle zjawił się przy samej krtani. Mogła przecież dla mojego
komfortu mówić po norwesku, skoro nie było w pobliżu Alexis, prawda? Wiedziała,
że słabo sobie radzę z jej językiem. Że nie jestem Kyle tylko Remi. Nie
powinno, ale bolało. Wewnątrz.
Wcześniej
przecież sam chciałem odgrodzić te życia, wrócić do domu i zapomnieć, co robił
Kyle na wyspie. Dlaczego więc teraz mnie to obeszło?
Bo
Dan zamazał tę granicę, gdy zaczął mówić do ciebie Remi.
Życia
się pomieszały, oczekiwania z niechęcią. Czego chciałem, a czego nie? Gdy tak
stała nad blatem i przygotowywała śniadanie, uśmiechała się leniwie, była mamą,
którą pamiętałem. A jednak dziwnie obcą, bo zrodził się dystans. Nie tylko ja
go stworzyłem, wiedziałem o tym. Mimo to miałem ochotę krzyknąć:
Hej,
mamo! Stoję obok, możesz mnie zauważyć?
A
jednak nie chciałem, żeby mnie widziała, żeby jej zależało. Tak było lepiej.
Przywykłem do tego przez trzy lata i jeden miesiąc tylko burzył ten ład. Dan
rywalizował z moimi przyjaciółmi o miejsce w sercu. Mama siłą wdzierała się w
listę bliskich, na których mi zależy. Tata z niej wypadał.
Wzdrygnąłem
się na samą myśl, że tata nie odzywał się do mnie od czasu naszej kłótni.
Chciałbym wyciągnąć do niego rękę, ale czułem, że wtedy zrobiłbym nadzieję nam
obu. Jemu na spokój, sobie na relację z mamą. Za tydzień ona zniknie z mojego
życia na nowo. Za chwile pojawi się Alexis i mój gniew przyćmi smutek. Czy było
więc warto? Jak wrócę, to go przeproszę, mówiłem.
–
Och, zapomniałabym – odezwała się nagle i spojrzała za siebie na ławkę pod
oknem, gdzie stał karton. – Twój tata przysłał ci paczkę i Alexis przytaszczyła
ją wczesnym rankiem. Jest w porcie. Wróciła, gdy tylko ją przyniosła.
Mój
tata. Żadnego imienia, żadnego... Zacisnąłem palce na szkle, ale odstawiłem je
i poszedłem sprawdzić pakunek. Karton był średnich rozmiarów, ale i tak
ściskało mnie serce, że tata zamiast telefonu, wysłał coś fizycznie. Otworzyłem
prezent w kuchni, może trochę na złość mamie.
Wewnątrz
od razu na pierwszy rzut widziałem koszulkę. Koszulkę taty! A raczej moją, ale
ją przywłaszczył sobie, a potem stwierdził, że ją zgubił. Nic bardziej
kłamliwego z jego ust nie padło, gdy pewnego dnia przyłapałem go w niej, gdy
pracował nad obrazem. Była uwalona farbą i wiedziałem, że ją straciłem na
dobre. Teraz jednak materiał był czysty, okej, trochę bardzo sprany, ale to
była ta sama. Nie jakaś nowa, a dokładnie wyczyszczona! Uśmiechnąłem się na ten
gest. Zaraz pod nią zobaczyłem coś, co prawie zwaliło mnie z nóg. Mały obraz,
kształtu kwadratu i wielkości może dwadzieścia na dwadzieścia. Obraz. Jego
obraz. Dokładnie ten sam, który malował w mojej koszulce, tylko że to była
miniaturowa wersja. Będąc dokładnym, był to pejzaż, ale tylko dla
niewtajemniczonych. Od początku wyłapałem motyw przewodni, jakim były cztery
litery. Remi.
Przejechałem
palcami po płótnie. Nawet trochę nie odcisnęło mi na nich barw. A te były
znaczące tylko dla naszej dwójki, może też dla mamy, jeśli dokładnie go
słuchała. Tata kochał zielony. Różne jego odcienie, ale najbardziej ten
jaskrawy. Gdy byłem dzieckiem, spytałem, jaki kolor widział przy głosie mamy.
Odpowiedział, że kolor purpury. Potem spytałem, czy mój kolor ma barwę,
oczywiście się zaśmiał i powiedział, że owszem. Byłem żółty jak słońce. Potem
przez lata to trochę ewoluowało wraz z moją mutacją. Kilka lat temu stwierdził,
że brzmię na limonkowy a z czasem na miętowy. I to właśnie były kolory obrazu.
Żółty, limonkowy, miętowy. Obraz był mną, był dla mnie i o mnie. Przepraszał
mnie. Mówił, że jego autor mnie kocha.
–
Też cię kocham, tato – szepnąłem na tyle cicho, że mama z pewnością nie
słyszała.
Bardzo
zapragnąłem wrócić do domu, nawet jeśli prezent nie mówił, abym to zrobił. Był
kotwicą i pocieszeniem. Miał sprawić, żebym posiadał część taty przy sobie,
część nas obu. Jego wyobraźnia, moje barwy.
Komentarze
Prześlij komentarz