Find it Cz.20
Lekkość
ducha była potrzebna każdemu, aby życie stało się przyjemniejsze. Stąpanie nie
sprawiało trudu, oddychanie nie napełniało płuc trucizną. Ogromny głaz spadł z
moich ramion i roztrzaskał się w drobny mak, od kiedy Dan pomógł mi zrozumieć
moją naturę. To nie rozwiązało wszystkich moich problemów, ale znaczną ich
część.
Pociągali
mnie faceci.
W
tym jednym zdaniu kryła się ulga i przerażenie. Ulga, bo wreszcie rozumiałem,
dlaczego seks z kobietą był ponad moje możliwości. Przerażenie, bo reakcja
otoczenia mogła być nie do zniesienia. Spotykałem się z homofobią i to nie
jeden raz. Anja, Zoe czy Urlik na pewno by mnie zrozumieli, na pewno dalej
byliby tacy sami, ale inni... niekoniecznie. Najbardziej z wszystkich ludzi na
świecie przerażała mnie wizja ojca, który nagle widzi mnie z innym facetem. Ten
obraz obrzydzał mnie równie mocno, co widok Margaret i Alexis razem. Za każdym
razem, gdy przed oczami stawał mi wizerunek ojca, czułem mdłości ze strachu.
Dan już kilka razy zauważył moje pobladnięcie lub drżenie rąk. Nie pytał, a
raczej raz spróbował, a gdy pokręciłem głową i się smętnie uśmiechnąłem,
przytulił mnie. Robił tak za każdym razem. Może sobie to dopowiadałem, ale
chyba zdawał sobie po części sprawę, że okej, jestem z nim szczęśliwy pierwszy
raz w swoim życiu, ale to wcale nie sprawiało, że życie przez to stanie się
prostsze.
Mimo
to pozostał mi ostatni tydzień wakacji, dlatego odpychałem prawdę o sobie na
daleki plan. Poświęcałem czas Danowi i odpoczynkowi. Nawet z Tessą zaczęło być
stabilnie. Jeśli wcześniej faktycznie mnie podrywała, po moim kiepskim
kłamstwie z kobietą w Oslo, dała sobie spokój i przeszła na stronę czysto
przyjacielską. Dan nie pochwalił mojego kulenia ogona i przyznał, że z chęcią
wyszedłby z szafy z naszą relacją.
Sprawiało
to problem, ale rozumiałem go. Gdy podczas silnego wiatru poszliśmy do
kościoła, aby dokładnie zabezpieczyć drzwi oraz dokończyć kilka technicznych
spraw w samym wnętrzu, nie mogło skończyć się tylko na krótkich spojrzeniach i
uśmiechach. Byliśmy od siebie w dziwny sposób uzależnieni. Ja z pewnością
od płomienia. Gasł tylko na parę godzin, gdy spaliśmy osobno, ale
nie potrafiłem odpędzić się od myśli, że pragnę znów to poczuć. Poczuć usta
Dana na swoich, na swoim ciele. A może to presja czasu tak na nas działała?
Żaden z nas nie mówił głośno tego, co może się wydarzyć po naszej rozłące. On
na studiach w Londynie, ja w Oslo. Bariera językowa okazała się najmniejszym
płotkiem do przeskoczenia. Granica kraju stanowiła większe wyzwanie.
Tylko
czy chcieliśmy pakować się w związek na odległość? Czy w ogóle Dan brał to pod
uwagę? Na pewno chciałem utrzymać z nim kontakt, ale wątpiłem, aby był on
przepełniony romantyzmem. Po zerwaniu też zapewne byłoby dziwnie. Z każdą
dziewczyną mijaliśmy się na ulicy bez żadnego 'cześć'. To też mnie zaczęło
przerażać. Z nimi było okej, ale ignorancja Dana? Nie chciałem tego. Pierwszy
nie chciałem wyciągać ciężkich armat jako temat rozmów i tak czas płynął, a my
mieliśmy go gdzieś. Drwiliśmy. Pewnym było, że niebawem on zadrwi z nas.
–
Niedługo zacznie lać – stwierdził Dan, wiedząc dokładnie, że wyszedłem za nim z
kościoła na przerwę. Odwrócił się do mnie z uśmiechem i kapturem na głowie.
Bóg
mi świadkiem, że to był pierwszy raz, gdy widziałem go w bardziej sportowym
wydaniu, bo zazwyczaj nosił się jak typowy wyspianin. Szorty, klapki i koszulka
lub rozpinana koszula. A tu proszę. Opinające go ciasno czarne spodnie,
ciemnofioletowa bluza wciągana przez głowę i jakieś wiązane buty, których marki
nie znałem. Podobał mi się w każdym wydaniu, a najlepiej bez ubrań. Taki żart.
A może nie?
–
Czy to sugestia?
Ruszałem
figlarnie brwiami, a chłopak parsknął śmiechem, szczerząc przy tym zęby i
zagryzając wargę. Robił to celowo! Kusił mnie, a ja durny dawałem się kusić.
Pokonałem dzielącą nas odległość kilku kroków i przywarłem do jego ust. Nie
było w tym nic z delikatności, ale z zachłanności jak najbardziej. Nie
przeszkadzało mu tu, żeby pchnąć mnie na ścianę kościoła i dołączyć do tego
ogniska w moim wnętrzu. Ironia, że takie rzeczy działy się pod murami świątyni,
ale nie byłem szczególnie wierzący. Nie nazwałbym siebie realistą, ale jeśli
miałem wybór nauka a bóstwa, wolałem naukę. Nie to, co moi rodzice.
–
Sugerowałem, że możesz wpaść do mnie – powiedział cicho w moje usta. – To nie
byłoby dziwne dla twojej mamy, że nie nocujesz u nich.
–
Zapraszasz mnie na nocny seks?
Znów
to zrobiłem: poruszyłem brwiami, a Dan niby się zaśmiał, ale był zażenowany.
Kochałem w nim te rumieńce, nawet jeśli uprawialiśmy seks już trzy razy! On nie
potrafił przestać. To było urocze i nie mogłem nic poradzić na to, że ciągle
się uśmiechałem i miałem ochotę mu podokuczać.
Deszcz
nie spadł, mimo iż minęły dwa dni, podczas których silne podmuchy wiatrów
złamały jedno potężne drzewo. Zgłosiłem się na pomocnika w usuwaniu szkód. Ta
wyspa pokazała mi solidarność. Nawet Castor potrafił w zgodzie współpracować ze
mną i kuzynem, byle tylko usunąć blokadę i zagrożenie. Alexis ciągle
przychodziła z mamą do kościoła i modliły się o bezpieczeństwo ich, wszystkich
domów na wyspie oraz oczywiście o mieszkańców. Wyjątkowo się im nie dziwiłem.
Andy
opowiedział mi wraz z norweską asystą Sal, że co roku dochodziło na wyspie do
znacznych zniszczeń. Kaplica została zniszczona w zeszłym, dlatego był to dobry
powód, aby wreszcie ją odrestaurować i poprawić stabilność. Wiatr co prawda
zniszczył tylko dach, ale było to na tyle niebezpieczne, że dachówki lądowały w
przypadkowych miejscach, czasem w domach innych ludzi. Były nawet wypadki, na
szczęście nie śmiertelne. Niby wszyscy byli gotowi na falę w bieżącym roku, ale
i tak każdy się bał o siebie, swoich bliskich i wyspę.
Nawet
Dan nie omieszkał zmówić krótkiej modlitwy w ciszy i z zamkniętymi oczami.
Czekałem cierpliwie aż skończy, powtarzając w myślach – jakby Bóg miał to
usłyszeć – żeby nie sprawiał tym ludziom kłopotów, jest wiele innych miejsc na
świecie, które zasługują na zwrócenie na siebie uwagi. Ci tutaj żyli w zgodzie
z naturą i moralnością. Żadne prawa czy nakazy nie obowiązywały, bo każdy tutaj
każdemu ufał. To było piękne i serce by pękło, gdyby ktoś tę piękność zaburzył.
–
Czyli na twój dom też może spaść drzewo? – analizowałem głośno, gdy szliśmy na
plażę północną.
–
Może – przyznał. – Na twój też.
–
No tak.
Jednego
dnia z nim rozmawiam, a kolejnego dnia mogłem dostać informację, że coś
przygniotło go we śnie. Aż przeszedł mnie dreszcz. Może z zimna, a może z
powodu wizji rychłej śmierci chłopaka.
Widok
na plaży przyprawiał o kolejny. Fale bardzo agresywnie się unosiły i rozbijały,
nie było w tym nic z poprzednich wspomnień. Co prawda dźwięk dalej mnie koił,
ale trochę w inny sposób. Trudno to określić. Coś na granicy podenerwowania i
chęci zamknięcia oczu, aby słuchać dalej. Samego wycia wiatru, szmeru i
rozbijających się fal. Może nawet na chwilę to zrobiłem, bo gdy ulokowałem
spojrzenie w Danie, ten opierał się o pień drzewa i patrzył na mnie cierpliwie.
–
Co?
–
Twój zmysł działa też na naturę? – dopytywał. Byłem pewien, że już mu o tym
mówiłem, ale mogłem to robić w swojej głowie. Płynnym angielskim.
–
O tak. – Kiwnąłem energicznie głową. – Drzewa, wiatr, morze. Każdy dźwięk
działa na mnie inaczej.
–
Jak działa na ciebie grzmot?
–
Energicznie, tak sądzę.
–
To znaczy?
–
To jak zbudzenie się ze snu.
–
Dlaczego akurat film? – zmienił temat, a może rozwinął stary? – Nie chcesz
spróbować w muzyce?
–
Absolutnie nie – roześmiałem się. – Próbowałem z ojcem za dzieciaka i, wierz
lub nie, było koszmarnie. Muzyka i ja się nie lubimy.
–
Nie mówiłeś tego samego o facetach? – Uniósł zadziornie brew, a ja wywróciłem
oczami.
–
To co innego. Film... uwielbiam bawić się programami, tworzyć coś... wielkiego
z niczego. Zarabiam i robię to, co daje mi zabawę. Czy to źle?
–
Nie, Remi. Wcale tego nie powiedziałem.
Podszedł
do mnie i pocałował w kącik ust, aby zaraz się odsunąć i posłać ten swój
pokrzepiający uśmiech.
–
Muszę ci podać nazwę kanału, abyś mógł zobaczyć film z tobą jako przewodnikiem.
–
Racja. Muszę mieć wymówkę od nauki – zażartował. – To może opowiesz mi więcej o
tym swoim hobby?
To
chyba było coś, na co czekał długo. Może liczył, że sam się przed nim otworzę i
opowiem o swoich planach i zainteresowaniach, ale język do tej pory skutecznie
blokował chęci w realizacji. Teraz może non stop się potykałem, używałem zbyt
dosłownych określeń lub korzystałem ze słownika, ale Dan mnie rozumiał, a jeśli
nie, ciągle miał cierpliwość i dopytywał.
A
potem zrobiłem coś, czego też się obawiałem; zacząłem temat jego osoby. O
rodzicach wiedziałem, że są homofobami, o kuzynie, o jego studiach, o braku
prawdziwych przyjaciół. Niby nie było nic, o co mógłbym dopytać bez jego
nakierowania na temat, ale wciąż czułem potrzebę dowiedzenia się czegokolwiek.
I tak zadałem proste pytanie:
–
Powiedz coś o sobie, czego jeszcze nie wiem?
Zrodził
się z tego monolog, bo ja nie śmiałem przerywać, a on uważnie obserwował, czy
nadążam za jego – i tak wolnym – opowiadaniem o sobie. Dopiero teraz
wiedziałem, że miał adoptowaną siostrę, która kończyła liceum – czyli była
praktycznie moją rówieśniczką i to trochę przerażało, ale nie jego – miała na
imię Karen i uwielbiała biżuterię, którą tworzyła własnoręcznie. Pokusiłbym się
o stwierdzenie, że rzemieślnictwo było rodzinne, ale skoro nie byli
spokrewnieni krwią, to może rodzice mieli w sobie coś z robótek ręcznych.
Potem
dowiedziałem się, że nie ma głowy do alkoholu i nie lubi słodyczy. Jego
ulubionymi gatunkami były akcja i fantasy, a znienawidzonym scifi. Zgadzaliśmy
się w tej kwestii. Obaj woleliśmy stąpać po ziemi, niż rozmyślać o kosmosie i
wszechświecie. Zdrowiej, zdecydowanie.
Ostatecznie
przeszliśmy do sprzeczki, która seria lepsza: Harry Potter czy Władca
Pierścieni. Ja byłem za tym drugim, on za pierwszym. Chociaż akurat
przywoływanie wątków fabularnych z tych historii było strzałem w kolano, który
bawił Dana do rozpuku. Używał słów, których znaczenie znał tylko on, bo słownik
nawet nie był w stanie pomóc.
Jego
rechot zwabił Felixa, który został zagłuszony przez wiatr i podskoczyłem, gdy
wpełznął mi na nogi. Siedzieliśmy z Danem, dlatego miał ułatwione zadanie.
–
Polubił cię – stwierdził pogodnie, głaszcząc gada. – Uznam to za zdradę,
kolego.
Język
charakterystycznie wysunął mu się, a potem zniknął w paszczy, a cielsko
powędrowało na mojego towarzysza. A raczej tak myślałem, bo zaraz Felix
sprytnie zwinął się między nami i patrzył w horyzont. Popatrzyłem zaskoczony na
Dana, który palcem przy ustach nakazał ciszę.
Dan
miał zajawkę nie tylko na struganie w drewnie, ale także na dzikie zwierzęta.
Lubił je, a one zdawały się lubić jego. Wiedział sporo na ich temat, mógł dzielić
się wiedzą tylko z ludźmi, których należało przestrzec lub doinformować. To od
Felixa miał ukąszenie, bo, jak się kurwa rychło w czas okazało, Felix był
jadowitym wężem. Chłopak zapewniał, że nie był to bardzo groźny jad, ale mógł
naprawdę zaszkodzić. Zacząłem inaczej postrzegać gada. Oczywiście Dan był
rozbawiony, ale jego już wszystko we mnie bawiło.
Wyjawił
mi, gdy to Felix grzecznie – lub nie – buszował za nami w krzaczorach, że sam
chciałby mieć w przyszłości węża w domu. W akademiku nie było to możliwe, więc
gdy już się ustatkuje, zamierzał przygarnąć jakiegoś. Ambitnie.
–
Uwielbiam kawę, mogę jeść wszystko z nią związane i oczywiście pić – wyznał, a
oczy aż mu się błyszczały na samo wspomnienie o kawie.
Chciał
zamieszkać w innym kraju niż Anglia, ale to dopiero za rok, może dwa, jeśli
finanse by pozwoliły. Podróże go inspirowały, ale nie tak jak mnie. Odkrywanie
nowych lądów, nowych opuszczonych miejsc i uwiecznianie tego na filmie. Różnice
między nami sprawiały, że mogliśmy wymieniać się swoimi zainteresowaniami i
słuchać o nich. Nie każdy tak potrafi, dlatego to cecha, którą warto doceniać.
Wtedy
wpadłem na głupi pomysł, który wydawał się jeszcze gorszy przy wichurze i
pochmurnym niebie, ale nie mogłem się oprzeć pokusie, że lepszego momentu już
nie będzie. Sięgnąłem swój telefon, który ostatnimi czasy był używany tylko do
tłumaczenia sobie słówek. Nawet nie starałem się szukać zasięgu, żeby odebrać
wiadomości od zewnątrz. Szczerze? Miałem to trochę gdzieś i nie chciałem
zachwiać swojego życia na wyspie. Już nie.
–
Zdjęcie? – dziwił się Dan.
–
Czemu nie?
Wyszukałem
aparat w aplikacjach i zacząłem się rozglądać, aby mimo wszystko znaleźć dobre
światło. Dan mruknął coś pod nosem, chyba przekleństwo jakieś i zaraz objął
mnie ramieniem wokół szyi i zmniejszył dystans między nami, aby aparat bez
selfiesticka i tak nas zmieścił w kadrze. Wyszczerzyłem się i pierwszy raz od
wieków porzuciłem swój zmysł idealisty robiącego zdjęcia i filmy w przemyślany
sposób. Teraz po prostu chciałem wykorzystać chwilę. Tyle i aż tyle. Nawet Dan
skusił się na zdjęcie własnym telefonem, takim sposobem mieliśmy ich chyba po
kilkanaście na jedną osobę. To była dobra zabawa, szukanie póz, nieraz bardzo
dziwnych i niewskazujących, abyśmy byli parą. Tym lepiej, łatwiej było się
tłumaczyć z takiego na socialach niż takiego, na którym się całujesz. Poza tym
miałem problem, żeby powiedzieć ojcu o swojej orientacji, a co dopiero robić to
światu w pierwszej kolejności.
Wróciłem
do domu, ale nie zastałem w nim kobiet. Było mi to trochę obojętne. Jak Alexis
wolałem nie widywać, tak mamę... czułem się dziwnie w jej obecności od czasu
paczki od taty. Od tej naszej krótkiej prywatności z rana w kuchni. Ten mały
Remi, który kiedyś był ukochanym Kylem Margaret wychodził ze skorupy i tęsknił za
normalnością. Jeszcze tydzień i moja rozpacz się skończy, pomyślałem. Zacznie
inna, miłosna, ale jakoś nie mogłem nad tym długo głowić, bo obejmowało mnie
przemożne złe przeczucie.
To
samo zjawiło się zaraz po obudzeniu. Bolały mnie mięśnie, jakbym miał solidne
zakwasy, choć nic nadzwyczaj ciężkiego minionego dnia nie robiłem. Na moje
nieszczęście znałem ten rodzaj przepowiedni: zwiastun czegoś złego. Ludzkie
kości rzekomo reagowały na zmianę pogody. Zwłaszcza blizny. Tłumaczyłem sobie,
że moje przeczucia działały tak samo. Słyszysz dźwięk w przestrzeni, a ciało
zapisuje je bez twojej uwagi i daje ci sygnały, że coś złego, dosłownie, wisi w
powietrzu. Moje ciało wiedziało szybciej ode mnie, jakkolwiek to nie brzmi.
Umyłem
się i poszedłem do kuchni, aby przekąsić coś na szybko i być może pójść do
Marii lub kościoła. Dan zapowiedział, że ma tego dnia parę rzeczy do ogarnięcia
w pracowni, dlatego może nie znaleźć dla mnie czasu. Co prawda zasygnalizował,
że mógłbym wpaść do niego, ale nie chciałem mu przeszkadzać. Sam nie lubiłem,
gdy ktoś czegoś ode mnie chciał w chwili, gdy montowałem lub szedłem na plan.
Zostało mi więc unikanie matek w tę niebezpieczną pogodę. A może zostanie i
odpoczynek to też opcja? Rozważałem to przy robieniu sobie ciepłej herbaty w te
wypizdówie.
–
Kyle, dobrze, że jesteś – odezwała się Alexis cała w skowronkach.
Spojrzałem
na nią przez ramię i mimowolnie westchnąłem cierpiętniczo. Dokuczało mi
mrowienie i niedowład kończyn – jakkolwiek to ponownie nie brzmi – aby z samego
rana natrafić akurat na tę lesbijkę. Wolałbym mamę.
–
Ach tak? – mruknąłem bez przekonania. – Czego chcesz?
–
Możemy dziś we trójkę pograć w planszówki, pogadać. Twojej mamie będzie miło.
Zastanawiałem
się, czy ona uderzyła się w głowę, bo ile razy można dostawać po ryju takimi
bluzgami, jakimi dostawała ode mnie, i nadal być nieugiętym w próbach
pojednania? Naprawdę na siłę chciała we mnie przyjaciela? Syna, w najgorszym
wypadku? Nie potrafiła uszanować, że ja tego nie chcę? O ile prostsze byłoby
nasze życie, gdyby moja relacja z Alexis skończyła się na „cześć". Gdyby
tylko skończyła grać dobrą macochę...
–
Nie jestem zainteresowany, Alexis – odpowiedziałem stanowczo, a przynajmniej
siliłem się na to z samego rana z bólem kończyn. – Idę się z kimś spotkać.
Bo
gdybym został w domu, na pewno wykorzystałaby to do wspólnego spędzenia czasu.
Cudownie.
–
Nalegam, dzieciaku. – Uśmiecha się, a ja usłyszałem i poczułem, że to ona była
odpowiedzialna za mój stan. – Daję ci szansę, abyś zobaczył, że hipokryzja nie
jest zdrowa.
–
Nie mam ochoty na towarzystwo lesbijek – odbiłem zbyt gwałtownie, aż sam
złapałem się na tym, że stroszyłem się jak przerażone zwierzę zapędzone w kozi
róg. Widziała to. Starałem się uciec, więc zostawiłem tę herbatę nawet
niezaparzoną i spróbowałem uciec do pokoju. Zagrodziła mi drogę. – Przesuń się.
–
Nie lubię tego, jak traktujesz własną matkę – mówiła ze słyszalną dozą
przygany. – Powinieneś ją szanować.
–
Ją? – Prychnąłem ironicznie. – Przede wszystkim nie lubię ciebie, Alexis.
Słowa
paliły mi krtań, ale desperacko chciałem uciec. Tak bardzo, że moje kończyny
prawie odmawiały posłuszeństwa. To mi przypomniało, jak kiedyś nie zwróciłem
uwagi na swój stan ciała, dopóki nie ochłonąłem. Teraz czułem wszystko
dokładnie, włącznie z jej zmieniającym się nastrojem.
–
Jesteś gejem – wypowiedziała to z jadem i zaciśniętymi szczękami. Zamarłem –
Jak możesz całować się z facetem i być jednocześnie homofonicznym gnojkiem?
–
To, z kim się spotykam, to nie twoja sprawa, dziwko.
–
Ty rozwydrzony...!
Strach
przelał się w oręż. Chciałem zadać jej trujące ciosy, aby raz na zawsze się jej
pozbyć. Aby usłyszała, jak bardzo jej źle życzę i że to wszystko było jej winą.
Jak bardzo chcę, aby zniknęła i nigdy nie pojawiła się w naszym życiu. Żeby w
końcu po prostu się odpierdoliła. Moja orientacja nie miała nic do niej, za to
ona miała sporo do sprawy z mamą. Skoro o tym mowa, to dostrzegłem ją dosłownie
w ostatniej sekundzie, wyglądała na zaskoczoną, więc musiała słyszeć słowa
swojej kobiety, bo raczej na określenie 'dziwka' wyraz jej twarzy byłby inny.
Nim jednak zdołała jakkolwiek włączyć się do rozmowy, mnie już piekł policzek,
a spojrzenie wylądowało na oknach frontowych.
Alexis
mnie uderzyła.
Nie
było to delikatne, aby uprzytomnić cię, że mówisz do kobiety. To było raczej to,
co chciała zrobić od dawna i za każdym razem, gdy musiano nas rozdzielać. Już
wtedy by do tego doszło. Do tego i może do wielu gorszych rękoczynów. Czy ja
byłbym w stanie ją uderzyć? Wątpiłem, ale w najgorszym wypadku na pewno bym ją
popchnął. Byłem z natury pacyfistą, nie sięgałem po przemoc fizyczną. Chociaż
czy tak mogłem się nazywać, skoro walczyłem z Alexis? Kazałem jej tyle razy dać
spokój, a ona ciągle podsycała między nami nienawiść. Czy to w dalszym ciągu
była stuprocentowo moja wina?
–
Alexis! – krzyknęła mama.
Nie
wiem, czy to wściekłość i niedowierzanie w głosie mamy tak zmroziły kobietę,
czy może jej własny czyn, ale wykorzystałem jej stan i poszedłem do pokoju po
bluzę i wyszedłem z domu. Tak po prostu. Gdzieś może słyszałem nawoływanie mamy,
ale moje myśli były zbyt głośne, aby jej głos zdołał się przedrzeć.
Komentarze
Prześlij komentarz