Find it Cz.21
Nogi
same poprowadziły mnie na plażę północną. Gdzie padłem na kolana na bialutkim
piasku, przypływ prawie dotykał moich spodni. Czułem ujmujące zimno, ale nie
było tak do końca spowodowane cholernie przeszywającym wiatrem. Raczej faktem,
że Alexis i mama już wiedziały, że ja i Dan nie byliśmy tylko przyjaciółmi.
Podejrzewałem, że wielu z wyspy domyślało się prawdy, ale nie spodziewałem się,
że plotki dotarły do nich. Kiedy? Jak? Ktoś im powiedział? Widziały nas?
Złapałem
łapczywie powietrze. Musiałem przestać oddychać, bo teraz z trudem mi to
przychodziło. Płuca piekły, jakbym zdążył się podtopić, choć do tafli wody był
kawałek.
Przeraziłem
się, że może tata też wiedział o mnie, że dowiedział się tego od kogoś innego
niż ja. Może Alexis w akcie zemsty i zabawy zadzwoniła do niego. Głupie, ale
nie mogłem oprzeć się pokusie sprawdzenia tego. Wygrzebałem telefon z kieszeni
bluzy. Dłonie tak mi drżały, że przypadkowo wchodziłem w złe aplikacje, kontakty
lub wiadomości. Kląłem pod nosem, aż udało się wybrać numer taty. Czekałem z
umierającym sercem w piersi. Byłem przerażony, zmrożony zimnem i mrowieniem,
które nie minęło mimo wyjścia z domu. Co jeszcze mnie czekało?
–
Remi, na miłość Boską! – odebrał, a w jego głosie słyszałem ulgę. Ogromną. –
Wysłałem ci paczkę dawno temu i bałem się, że nie dotarła lub, co gorsza, do
mnie nie zadzwonisz. Aż tyle zajęło jej przepłynięcie promem?
Zakryłem
usta dłonią. Remi. Byłem Remim ojca, o którego nadal się bezpodstawnie
martwił i dla którego pragnął wszystkiego, co najlepsze. Nasza kłótnia nie
sprawiła, że boczył się czy oczekiwał przeprosin. Moje serce pękło. Wcześniej
biło jak szalone, zwolniło tempo, aż zamarło i pękło. Pragnąłem być przy tacie,
powiedzieć ten prawie miesiąc temu, żeby pozwolił mi jechać z sobą do pracy,
żeby dał mi szansę, bo kiedyś na pewno pogodzę się z mamą, ale nie w tym roku,
nie w te wakacje. Żeby uchronił mnie przed tym armagedonem.
–
Remi, jesteś? Zasięg padł? Słyszysz mnie w ogóle?
Starałem
się wziąć cichy oddech, sam nie wiem, czy się udało, ale może silny wiatr
wszystko zagłuszył. Na pewno głos zdradziłby łzy, które teraz bezczelnie
spłynęły po policzkach. Weź się w garść, mówiłem.
–
Remi?
Zaniepokojenie.
Musiałem się odezwać.
–
Doszła. Jest świetna, dziękuję – powiedziałem, siląc się na neutralny ton.
Teraz
cisza zapadła po jego stronie. Może zdążył się rozłączyć, ale nie miałem sił
sprawdzać. Byłoby to jakąś przepowiednią końca.
–
Nie chcę się z tobą sprzeczać, synu. Wszystko, co robię, robię dla ciebie.
Myślałem, że skoro zgodziłeś się na wyjazd za małym przekupstwem, to jesteś
gotów. Miałeś rację, to nie było zbyt odpowiednie. Dogadywanie się z mamą za
twoimi plecami. Przepraszam, Remi.
To
ja powinienem go przepraszać! Przepraszać, że wdałem się za bardzo w mamę, że
nie potrafiłem zaakceptować jej inności. Że ja też stałem się taki jak ona. Że
być może nie przedstawię mu nigdy synowej, że ta nie urodzi mu wnuka. Że jestem
największym błędem, jaki wyszedł z jego relacji z mamą. Kochałem go, tak
dbałem, aby nikt inny go nie skrzywdził tak, jak zrobiła to ona. Ostatecznie
wychodziło na to, że najbardziej zranię go ja.
–
To ja przepraszam, tato – głos mi się złamał, nie umiałem nad tym zapanować,
nawet z ręką na ustach. Ponownie. – Nienawidzę tej wyspy, tych ludzi, mamy i
Alexis. Nienawidzę przede wszystkim siebie, bo nigdy nie będę odpowiedni.
Przepraszam, tato, tak bardzo mi przykro.
–
Remi, co ty wygadujesz? Co się stało?
Był
przerażony. Ja także.
–
Zawodzę cię, przykro mi. Nie potrafię... chciałbym, ale nie potrafię być inny.
Broniłem się przed tym, ale zaznałem tego uczucia spokoju i teraz... tato... –
zaszlochałem.
–
Co ci zrobiły?
Był
zły. Ja także.
–
Obiecuję, że za tydzień do domu wróci stary Remi. – Pociągnąłem nosem, starając
się uspokoić. – Pracuj ciężko. Nie chciałem ci przeszkadzać.
–
Nie przeszkadzasz mi, do cholery! – warknął. – Odpowiadaj na moje pytania.
Dlaczego
mnie tu zostawiłeś?
Zacisnąłem
powieki, a spod nich wypłynęły ciepłe łzy. To jedno pytanie powtarzałem sobie
dość często, gdy dopadał mnie smutek i osamotnienie. Zastanawiałem się, za co
ojciec chciał mnie ukarać, podrzucając matce, choć pozwolił mi zostać z sobą.
Tak naprawdę nie byłem na niego zły, ja po prostu byłem przerażony nową
rzeczywistością. Nową stroną mamy, o której nie wiedziałem, o zranionym do
żywego ojcu, o moich problemach z kobietami. To ja byłem słaby.
–
Wracam za tydzień, wtedy pogadamy. Już mi lepiej.
–
Remi! – zagrzmiał, ale się rozłączyłem i włączyłem tryb samolotowy.
Usiadłem
przy drzewie, zaczynając moknąć w pierwszym deszczu z prognoz. Ach, miałem
rację. Pogoda czekała na coś konkretnego, aby zacząć lament. A ja jak ostatni
idiota siedziałem pod drzewami z kapturem na głowie, nogami przy klatce
piersiowej i mentalnym kuleniu. Mogłem wrócić do domu, ale nie mogłem
jednocześnie. Więc zrobiłem coś, czego nie spodziewałem się sam po sobie;
poszedłem do kościoła. Tego samego, który rok wcześniej został w taką pogodę
zniszczony.
Siedziałem
w ławce, słuchałem chlupotu deszczu o witraże i dach. Kaplica pogrążona była w
ciszy. Byłem tylko ja – może i Bóg – oraz deszcz. Było mi zimno, znowu, ale tym
razem bardziej z powodu przemoknięcia. Mrowienie ustało, ale zimno nie odeszło
wraz z nim.
–
Kyle?
Wzdrygnąłem
się na swoje pierwsze imię i echo, z jakim się rozniosło od ścian. Spojrzałem
na drzwi od zakrystii, gdzie stał Andy ubrany na czarno. Miał całkiem markową
kurtkę na sobie. Podszedł do mnie, gdy ja już wychodziłem z ławki. Były solidne
swoją drogą, Dan się postarał.
–
Chłopcze, przemokłeś! Powinieneś wrócić do domu i się przebrać w suche ubrania
– powiedział po angielsku, łapiąc mnie za ramię. Znów musiałem przestawić swoje
zwoje językowe.
–
Powrót do domu... – odezwałem się ochryple – to nie jest to, czego chcę.
Zapadła
cisza, podczas której mężczyzna przyglądał się mojej twarzy, a potem zaprosił
mnie na zakrystię. Pomieszczenie było przytulne, bardziej wygłuszone niż
akustyczna kaplica. Miał tutaj nawet czajnik, w którym zagotował wodę i zrobił
mi ciepłą herbatę. Po zapachu nie roznawałem smaku, ale była okej. Ogrzewała,
rozsyłając po ciele dreszcze.
–
Dziękuję.
–
Nieczęsto się zdarza, żeby na wyspie ludzie szukali schronienia w kościele –
wyjaśnił, siadając naprzeciwko mnie. – Zapominam, że dom Boży jest takowym.
Prawie cię z niego wyrzuciłem nieświadomie. Wybacz.
Złapałem
się na tym, że nie do końca go zrozumiałem, ale domyślałem się sensu. Miałem
taką nadzieję, bo wyszedłbym na głupka. W sumie nic nowego.
–
Jestem gejem – wyrzuciłem z siebie, patrząc w ciepły napój. – I nienawidzę
tego. Nie mogę nic poradzić na to, że taki jestem.
–
Czy to powód, dla którego masz problemy z mamą i Alexis?
Uniosłem
na niego zmęczone oczy. Nie wydawał się nawet odrobinę zdziwiony moją
deklaracją, więc potwierdził tylko moje przypuszczenia, że wielu z wyspy
zdawało sobie sprawę z naszej relacji z Danem.
–
To znaczy?
–
Uznasz to za zdradę, więc proszę, abyś tego nie robił. – Uśmiechnął się
pobłażliwie. – Dan ze mną rozmawiał. – Spiąłem się. – Nie jesteś pewny swojego
angielskiego, nie lubisz imienia Kyle i tego, że jesteś zbyt podobny do mamy.
Nie wyjaśnił wprost, że chodzi o orientację, ale wszyscy mamy oczy, wiecie?
–
Skoro wie ksiądz, że nie lubię imienia, dlaczego...
–
Bo Dan nalegał, abym udawał, że nic nie wiem. – Oparł się wygodnie na oparciu i
spojrzał na obraz boski na ścianie między nami. – Wyjawił mi swoje myśli w
sekrecie, ale nie była to spowiedź. Gdybym zwracał się do ciebie
Remi, na pewno byłbyś zaskoczony, skąd znam to imię. – Spojrzał na mnie z
ukosa, ale bez negatywnego wydźwięku. – Miałem na uwadze twoją osobę i wiem, że
nie jesteś złym dzieckiem. Jesteś inny przy nas, inny przy Margaret i Alexis.
To widać. Pozwolisz, że przedstawię teorię?
–
Jasne.
O
ile zrozumiem, co ksiądz mówi, dodałem w myślach. Przy zmęczeniu psychicznym
łączenie słówek w głowie działało jeszcze gorzej, ale starałem się ze
wszystkich sił. Nie mogłem jednak nic poradzić na to, że męczące było nawijanie
ciągle po angielsku, nawet w chwili takiej jak ta. Zwłaszcza w takiej.
–
Dan został odtrącony przez rodziców, wyjawił mi to i wiem, że tobie także.
Spotkałem się już z homofobią. U ciebie jednak widzę lęk.
–
Lęk – powtórzyłem głucho. Kiwnął głową.
–
Nie rozumiem jego natury, zapewne tylko ty ją znasz, ale mógłbym zaryzykować,
że chodzi o orientację, nie twojej mamy, a twoją.
–
Andy!
Do
zakrystii wparowała Sal, a ja podskoczyłem na jej krzyk, prawie rozlewając na
siebie herbatę. Kobieta spojrzała na nas z uniesionymi brwiami. Wyglądała na
zszokowaną. Ubrana była w ciepły zestaw ciuchów, jak chyba każdy normalny w tych
warunkach pogodowych, oraz miała ciężkie buty.
– Czy
ty jesteś w mokrych ciuchach? – odezwała się do mnie po norwesku.
Prawie oblała mnie fala przyjemności, gdy usłyszałem coś znajomego. – Andy, coś
ty sobie myślał, przetrzymując go w tym stanie! – przerzuciła się na angielski.
–
Chciał porozmawiać, nie mogłem go wyrzucić – bronił się ze strachem w głosie.
Sal chyba miała większą władzę niż ksiądz. Prawie się roześmiałem.
–
Ty i twoje wymówki, starcze. Wstawaj – nakazała mi.
–
Po co? – dziwiłem się po angielsku, aby nie wprawiać księdza w dyskomfort.
–
Idziemy do rezerwatu i dam ci jakieś ciuchu na zmianę, a gdzie? – odpowiedziała
po angielsku. Założyła dłonie na biodrach, choć w jej ocieplanej kurtce
komicznie to wyglądało. – Andy, a ty miałeś iść do Marii. Przeżywa wichurę i
prosi o modlitwę, a ty jej odmawiasz.
–
Chciałem pomóc Remiemu – zapewnił, posyłając mi uśmiech.
–
Remiemu?
–
To moje imię – potwierdziłem, czując napływ ciepła na policzki. – Kyle już
dawno nim nie jest.
–
To czemu nie powiedziałeś o tym na początku?
–
Przepraszam... – Zagryzłem wargę, czując rosnące poczucie winy.
–
Sal, miał ciężki dzień – ostrzegł Andy, prawie tak surowo, że aż na księdza nie
przystoi. Mimo to w oczach krył się niemy przekaz kierowany tylko do kobiety.
Odebrała go delikatnym skinieniem.
Wyszedłem
z pomieszczenia pierwszy, dziękując uprzejmie Andy'emu za gościnę. Zapewnił, że
to nic takiego, dla potrzebujących zawsze znajdzie chwilę. Potem Sal
przypomniała mu, że staruszka Maria może nie dożyć poranka bez jego pomocy.
Skarcił ją za drwiny z tego tematu. Byli w sumie w podobnym wieku, ale nie
korciło mnie pytanie o konkretne lata. Zamiast tego posłusznie przemieszczałem
się za nią laskiem, aby jak najmniej zmoknąć i dotrzeć do rezerwatu – może
dłuższą trasą – ale suchszą.
–
Wiesz, że ktoś się o ciebie martwił? Prawie szukali cię po wyspie –
mówiła po norwesku. – Chłopaku, co się stało, że wylądowałeś w kościele całkiem
sam i całkiem przemoknięty? I kto ci to zrobił? – Kiwnęła na mój policzek.
Cholera,
prawie zapomniałem, że Alexis zdzieliła mnie całkiem mocno. To dlatego Andy tak
milcząco się mi przyglądał i bez słowa wziął pod opiekę. Był na tyle uprzejmy,
że nie pytał, a mógł. Dotknąłem twarzy w miejscu, gdzie od razu zapulsował ból.
–
Sprowokowałem kogoś – odpowiedziałem okrężnie.
–
Margaret? – zgadywała. Sal nie wyglądała mi na taką, co drążyłaby temat. –
Alexis?
–
Przepraszam, nie mam ochoty na zwierzenia – poinformowałem, starając się
brzmieć pewnie, a nie smutnie.
–
Jeśli zmienisz zdanie, mogę cię wysłuchać. Dan też. Jak ty go przestraszyłeś.
–
Co? Dan mnie szukał?
–
Pół wyspy było postawione na nogi, bo Kyle zniknął. A raczej Remi. Przyszłam do
kościoła, aby spytać Andy'ego, czy cię nie widział.
–
Gdzie jest teraz?
–
Więc ty i on to coś poważnego? – Wyszczerzyła się zadowolona, że złapała mnie w
pułapkę. – Tak naprawdę Dan mówił, że na pewno potrzebujesz chwili dla siebie i
jak mamy cię gdzieś szukać, to będzie to plaża północna. Byliśmy tam gwoli
ścisłości.
–
Nie chciał szukać?
–
Nie nazwałabym tego tak. – Zdecydowanie pokręciła głową, przekraczając powalony
pniak. – Dan raczej wie więcej od nas wszystkich i ocenił, że skoro się
ukryłeś, to nie chcesz być znaleziony. Oskarżono go nawet o to, że nie martwi
się, że mogło ci się coś stać w tę pogodę. Może udawał silnego i ci ufa, ale
wierz mi, wyglądał, jakby też się trochę martwił. Chociaż nie przypadł im do
gustu.
Była
rozbawiona, choć ja nie potrafiłem zrozumieć jej słów. Posługiwała się
norweskim, a ja zachodziłem w głowę, o czym ona mówi? Komu nie przypadł do
gustu? Jacy oni? Może Sal była obłąkana i widziała jakieś zjawy? Nie
komentowałem.
Drogę
od skraju dziczy do rezerwatu pokonaliśmy biegiem, aby nie dać się zmoczyć
jeszcze cięższym deszczem. Przy schodkach uważaliśmy, więc udało się dotrzeć do
wnętrza w jednym kawałku. Ściągnąłem kaptur z głowy, Sal tak samo.
–
Mieli wyczucie, co? – Znów ten sam uśmiech. – Naprawdę pojawili się w chwili,
gdy ich potrzebujesz.
–
O kim ty mówisz? – nie wytrzymałem.
–
Remi! Kurwa mać, na mojego starego, ty żyjesz!
Odwróciłem
się błyskawicznie na donośny krzyk Anji, która właśnie biegła w moją stronę. W
ostatniej chwili zdążyłem rozstawić ramiona, a ta w nie wpadła i wskoczyła na
mnie, oplatając się nogami w pasie. Jej chwyt był silny.
–
Anja?! Co ty tu robisz?
–
Nie tylko ona.
Spojrzałem
zza jej burzy kudłów i dostrzegłem Zoe z zaplecionymi ramionami na piersiach
oraz zaraz obok bladego Urlika. Myślałem, że moje serce nie może już tak bić,
jak biło, zanim zostało złamane. A jednak. Teraz czułem szybsze pompowanie
krwi, napływające łzy od nowa. Oni tu byli. Nie zmyśliłem sobie ich obecności z
powodu lodowatej samotności. Ciepłe ciało Anji było w moich ramionach, a dwójka
dystansowców patrzyła na mnie ze spokojem. W końcu blondynka ze mnie zeszła i
skrzywiła się na mokre ubrania.
–
Śmierdzisz śledziem.
–
Mokrym psem – poprawia ją Zoe. – Śledziem może...
–
Nawet nie kończ – prosił Urlik z zażenowaniem. Zoe jedynie wzrusza ramieniem.
–
Przyniosę ci suche ciuchy. Prysznic proponuję wziąć w pokoju twoich przyjaciół.
Zaraz tam przyjdę.
Ledwo
Sal zniknęła, Anja zmieniła taktykę i pierdolnęła mnie mocno w ramię.
Skrzywiłem się z sykiem, a wtedy dziewczyna zamarła i wzięła moją twarz za
podbródek. Wiedziałem, na co patrzy i co widzi.
–
Kto ci to, kurwa, zrobił? Dan?
–
Znasz Dana?
–
Zdążyliśmy poznać – wtrąciła Zoe, podchodząc bliżej i sprawdzając policzek. –
Świeże. Matka?
–
Serio zdzieliła cię matka? – dziwiła się blondynka.
–
Nie, to nie ona – zapewniłem, wyrywając się z uścisku. – Sprowokowałem Alexis.
–
To lesbija jebana – zirytowała się, a Zoe niemal siłą powstrzymywała się od
wywrócenia oczami. – Nie no, poważnie. Ja tu daję szansę, namawiam do
pogodzenia się syna z matką, a jej baba go bije. To podchodzi pod przemoc w
rodzinie.
Urlik
wzdrygnął się, ale widziałem to tylko ja, bo stał za dziewczynami. Akurat o
przemocy w rodzinie wiedział najwięcej i wolałem, aby przypadkiem czy też nie,
nie przywodziły mu złych wspomnień nasze słowa.
–
Sprowokowałem ją, okej? – powtórzyłem. – Muszę wziąć prysznic, bo zamarzam.
Zgodzili
się i zaprowadzili mnie w milczącej atmosferze do swojego pokoju, a raczej
pokoju Urlika, bo dziewczyny miały osobny. Po drodze musiałem zobaczyć Castora,
który akurat wychodził ze swojego pokoju i zmierzył mnie wzrokiem.
–
Ładny – mruknęła Anja, wchodząc jako ostatnia do pokoju i zamykając za sobą
drzwi.
Komentarze
Prześlij komentarz