Find it Cz.25
–
Nie wybrzydzam, ale zjadłabym zupkę mamy – wyjęczała Anja, siedząc w salonie
rezerwatu. – Jeszcze ta flądra sobie poszła i co ja mam robić z wami, którzy
moczą nos i paluchy w tych swoich filmach?
–
Kochanie, jeśli szukasz przygody na jeden raz, zdejmuj bluzkę, po co się
ograniczać? – odezwał się zawadiacko Urlik, nie odrywając wzroku od filmiku,
który nagrałem i prowizorycznie zmontowałem na kanał.
–
Hej, myślicie, że Castor jest wolny?
Zdjęła
nogi z podłokietnika i usiadła jak człowiek. Chwilę, bo zaraz zaczęła się
pochylać w naszą stronę. Popatrzyłem na przyjaciela, ale ten ją olał i skupił
się na filmie lub dźwięku – miał słuchawki w uszach.
–
Myślę, że jest – odpowiedziałem.
–
Ale to chyba nie po przyjacielsku, nie? – Zmrużyła oczy, patrząc na mnie. – W
sensie ten chłopak nie lubi Dana i ciebie, bo jesteście gejami.
–
No właśnie, nie lubi nas. Bierz go i rżnij – zachęcałem.
–
Skoro tak mówisz... Idę, powodzenia!
Poderwała
się i zabrała płaszcz z wieszaka. Posłała nam całusa z dłoni i wyszła na swój
podbój. Pragnąłem się zaśmiać, ale ledwie się uśmiechnąłem. Do wyjazdu zostały
trzy dni. Ciało nie powróciło do siebie w pełni po tym, co usta wypowiedziały.
Co uszy usłyszały. Zmniejszyłem się do wielkości ziarenka ryżu. Ciągle
odczuwałem dreszcze lub chłód. To było przerażające. Zwłaszcza gdy doda się do
tego baczne obserwacje Zoe. Wiedziała więcej, ale z jakiegoś powodu nie mówiła.
Rozczarowałem ją. Siebie też. Wszystkich być może. Na pewno.
–
Myślisz, że damy radę tam iść jutro? – odezwał się Urlik, wyjmując słuchawkę i
kończąc filmik.
–
Jeśli pogoda pozwoli.
–
Rozmawiałem z Zackiem i twierdzi, że zapowiadają słońce.
–
Z Zackiem? Jestem tu miesiąc, a widziałem go raz.
–
Pewnie dlatego, że został tylko na parę dni, aby dopilnować transportu.
Sprawami na wyspie zajmuje się na co dzień Dan i Andy – wyjaśnił, a ja coraz
bardziej rozchylałem powieki na jego słowa. Bawiło go to. – No co?
–
Jakim cudem wiesz tyle rzeczy?
–
Niezawodny inglisz, jak sądzę.
Zdzieliłem
go delikatnie ręką, na co obaj zanieśliśmy się śmiechem. Zapomniałem, że w
normalnych okolicznościach sam debatowałbym na wszelkie możliwe tematy, ale
nieznajomość języka mnie blokowała. Jeśli Urlik dowiedział się więcej, niż ja,
świadczyło to o mojej słabości. Z naszej dwójki to ja byłem ten wygadany.
–
Mój facet, a ja tego nie wiedziałem – burknąłem jak naburmuszone dziecko pod
nosem.
–
Ale chyba wiesz, że dawniej wyspa była jego? – próbował mnie pocieszyć, więc
spiorunowałem go wzrokiem. – I to, że Zack jest obecnym...?
–
Co?
–
Ups.
–
Nienawidzę cię, frędzlu.
Wstałem
w akompaniamencie jego głośnego rechotania. Zrobiłem sobie ciepłej herbaty w
małej kuchni i wraz z nią wyszedłem na ganek. Wiał przyjemny, chłodny wietrzyk,
chmury wisiały ciężko na niebie, ale deszczu nie było od dwóch dni. Zaciągnąłem
się świeżym powietrzem, przymykając powieki.
–
Chujowe te wakacje.
Podskoczyłem
na chrapliwy głos Zoe. Zabrała mi kubek i napiła się ostrożnie. Popatrzyłem na
nią jak na złodziejkę, ale nie przejęła się tym, tylko postawiła naczynie na
balustradzie i gapiła się przed siebie.
–
Urlik już mi pogratulował cierpliwości. Nie może się przyzwyczaić, że rano nie
ma żadnych powiadomień na telefonie – zaśmiałem się.
–
Dla mnie to plus akurat – przyznała z cieniem uśmiechu. – Nikt niczego ode mnie
nie chce. Bardziej wadzi mi pogoda.
–
A nie las?
–
Chcesz w łeb?
–
Nie, podziękuję.
–
Tak sądziłam.
Zapadło
milczenie. Był między nami temat, który powinniśmy przedyskutować, ale jakoś
żadne z nas się do tego nie spieszyło. Może uciekałem, może byłem słaby.
Trudno, akceptowałem to w sobie. Akceptowałem, że nie mam sił wstawać rano i
się uśmiechać. Że nie potrafię wyłączyć mrowienia na dłużej niż na parę minut.
Byłem po ludzku zmęczony sobą, swoim darem i swoim życiem. Byłem po prostu
słaby.
–
Co zrobisz dalej? – Przełknąłem nerwowo ślinę, ona to dostrzegła. – Mówię o
Danie. Miałeś ambitny plan u niego zamieszkać, a tymczasem unikasz go od kłótni
z mamą. Zaraz wyjeżdżamy...
–
Nie unikam go, po prostu nie wychodzę z rezerwatu – poprawiłem, patrząc ślepo w
punkt przed sobą. – I wiem, że wyjeżdżamy. Zdążyłem to zarejestrować.
–
Zerwiecie? Związek na odległość?
–
Nie wiem.
–
To czas się dowiedzieć.
–
Zoe. – Odwróciłem na nią wzrok i zauważyłem jej przeszywające tęczówki.
–
Najwyższa pora, Remi. Na uniwerku na pewno poznasz ciekawych chłopaków.
–
Namawiasz mnie do zerwania?
–
Sugeruję to, czego sam możesz nie widzieć. Myślisz w ogóle o życiu poza wyspą?
– Przekrzywiła głowę i widzę, że to jest dokładnie to, co zawsze. Badała mnie.
– Zdajesz sobie sprawę, że gdy wrócimy do Oslo, ty dalej będziesz wolał penisy,
a my dalej będziemy cię kochać?
–
Nie będę już musiał słuchać swojego imienia?
Spuściłem
głowę i zanurzyłem wzrok w parującym kubku. Wszystko mniej palące niż jej oczy.
Ona jednak złapała mnie stanowczo za ramię i odwróciła do siebie frontem. Była
zawzięta.
–
Remi, zdajesz sobie sprawę z tego, jak wyglądasz?
–
Jak ktoś zmęczony?
Bo
cholernie byłem.
–
Jak chłopiec, który na nowo się potłukł. Zbierałam odłamki Urlika latami,
posklejałam go, ale dopiero przyjaźń z tobą dała mu prawdziwą podstawę spokoju.
Widzę to, Remi. Widzę kawałki całości, którą kiedyś byłeś. Problem w tym, że
wielu z nich nie jestem w stanie znaleźć. – Zerknęła na moją klatkę piersiową i
zmarszczyła brwi. – A to oznacza, że niekoniecznie chcesz mi je pokazać.
–
Czyli co, twoim zdaniem chcę być taki potłuczony?
–
Moim zdaniem – podniosła głos i wzrok – sam nie wiesz, czy zasługujesz na bycie
całością. Nie rozmawialiśmy o tym, bo chcę do tego wrócić na gruncie, gdzie
będziesz czuł się dobrze. Już teraz jednak ci powiem, że czasami tak trzeba.
–
Jak? – szepnąłem, czując ściskającą się pierś. A raczej serce w niej.
–
Czasami nie można czegoś naprawić, bo szkody są zbyt wielkie. Skoro twoja mama
nie chce w tym pomóc, ja mogę starać się po stokroć, a nigdy nie uda mi się was
pogodzić. Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale to w porządku, jeśli nie
jesteś w stanie. Może kiedyś, w dalekiej przyszłości. Jak sam założysz rodzinę,
a może w dniu śmierci. A może nigdy. – Ujęła moją twarz w dłonie. Były ciepłe.
– To w porządku, jeśli nie chcesz.
–
Dzięki, Zoe.
–
Podziękuj w chwili, gdy zaczniesz głośno krzyczeć o swoim bólu.
Zabrała
dłonie i zrobiła krok w tył. Zabrała wraz z nimi całe ciepło, którym zaczynałem
się sycić. Może to czuła? Że ograbiam ją z czegoś.
–
A tymczasem postanów co dalej z Danem. Żaden człowiek nie zasługuje na
zwodzenie.
Odwróciła
się i weszła do rezerwatu. Z jakiegoś powodu nie czułem ulgi po jej słowach i
chyba zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Podziękowałem, ale w sumie czy
było za co? Czy to, co mówiła, dotarło? Czy było cokolwiek, co mogło mi pomóc
wstać z klęczków? Części, których nie widziała, których jej nie pokazywałem.
Gdy
zaczniesz głośno krzyczeć o swoim bólu.
O
to chodzi? Gdy wyjawię wszystkie karty? Sam nie wiem, czy było coś, co jeszcze
mogłem im powiedzieć. Wiedzieli już, jaki cierń tkwi w moim wnętrzu, widzieli
moje załamanie i upadek, moje łzy i smutek. Co jeszcze było, czego nie
pokazałem?
Westchnąłem
ciężko, patrząc w niebo. Zabrałem z rezerwatu swoją kurtkę i poszedłem samotnie
w głąb wyspy. Krążyłem po okolicy bez celu przez długie godziny, aż wylądowałem
niedaleko plaży północnej. Wyszedłem na nią, czując swego rodzaju nostalgię.
Zawsze nogi prowadziły mnie w to konkretne miejsce, jakby organizm chciał
uspokajać się przy widoku morza i jego dźwiękach. Tym razem Felix mi nie
towarzyszył, może zrobił sobie wolne od tego miejsca na wyspie.
Odwróciłem
się na pięcie i ruszyłem w stronę rezerwatu, aby potem odbić do domu Dana.
Mógłbym się pokusić o pójście tam w ciemno, ale bałem się, że zajmie mi to
dłużej, niż powinno. Po trzydziestu minutach w końcu wyłonił się ciemny domek.
Jego właściciela znalazłem na tyłach, gdzie siedział na ławce z jakimś
narzędziem w dłoni. Skrobał w drewnie. Podszedłem i usiadłem obok niego.
Zaprzestał strugania i spojrzał na mnie, unosząc coraz wyżej brwi.
–
Przepraszam – odezwałem się pierwszy. – Nie miałem... sił przez ostatnie dni.
–
Słyszałem. – Musiał dostrzec moje zaskoczenie, bo zaraz dodał: – Alexis
obwieściła w kościele, że już z nimi nie mieszkasz, bo pokłóciłeś się z mamą.
Wszyscy wzięli to na dwa razy, bo wiesz, ty zawsze się z nimi kłócisz – uniósł
kącik ust – ale skoro zniknąłeś i nie przyszedłeś do mnie, to raczej problem
był poważniejszy.
–
Dlatego ty nie przyszedłeś do mnie?
–
Między innymi – przyznał. – Byłem zajęty.
–
No tak.
–
Nie odtrąciłem cię w potrzebie, Remi – zapewnił, odrzucając obie rzeczy obok
ławki. Pochylił się nade mną i zaczął całować.
Skłamałbym,
gdybym powiedział, że nie brakowało mi tego. Zachłannie przysunąłem się do
niego i bez skrępowania wtargnąłem na jego nogi, aby nie odrywać się od siebie,
a jednocześnie po to, aby było wygodniej. Powinniśmy porozmawiać o naszej przyszłości
poza wyspą, ale chwila bliskości chyba mogła być dobrym wstępem do tego,
prawda?
–
Remi... – szepnął mi w usta, chcąc powiedzieć coś więcej, ale przerwałem mu to
pocałunkiem.
–
Zamieńmy się.
–
Co? Mam na tobie usiąść? – spytał, śmiejąc się.
–
Nie. – Zwilżyłem usta, odsuwając się delikatnie. – Zamieńmy się rolami w łóżku.
–
Och, o takiej zamianie mówimy.
–
Jeśli nie chcesz, to okej.
–
Nie, dlaczego? – Odchrząknął, obejmując mnie ciaśniej ramionami. – Możemy.
Takie
słowa mogły ułatwić nasze przejście do rzeczy, ale wcale tego nie zrobiły.
Miałem swoje własne dręczące mnie obawy z tym związane, ale i Dan zdawał się
jakieś posiadać. Chyba wcześniej nie wpadł na pomysł, aby zrobić zamiankę. Może
to nie było wcale takie oczywiste wśród par gejowskich, jak zdawało mi się na
początku? Potrzebowałem dowiedzieć się o tym więcej, ale możliwość taka
istniała poza wyspą, a wtedy już ja i Dan bylibyśmy oddaleni od siebie. Nie
było więc czasu szukać informacji, a tym bardziej nie wśród moich znajomych.
Poszliśmy
do jego domku, ale dostrzegłem, jak podniósł coś uprzednio z ziemi. Możliwe, że
swoją rzeźbę. Czy jak to się nazywało. Za mało też wiedziałem o tej profesji,
nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę poznać kogoś młodego z takim
zamiłowaniem. Kolejny punkt do listy dopisany.
Spróbowaliśmy.
Dobre
słowo; spróbować. Idealnie opisuje moje wspomnienia z tamtej chwili. I mógłbym
opisywać cały początek, ale był on długi, zbyt nieporadny i żenujący. Dla mnie
oczywiście. To zupełnie inny poziom umawiania się na seks, niż przeżyliśmy za
pierwszym razem. Nawet świadomość posiadania gumki, którą dostałem, jakoś mnie
nie pocieszała. Byłem absolutnie przerażony i mógłbym przysiąc, że Dan także.
Pomijając fakt, że starałem się działać instynktownie, co wcześniej dobrze
działało, naprawdę starałem się też przypominać poczynania Dana jako tego
dominującego. Błędne koło, wiem. Dziś wiem.
Nie
można analizować i iść na żywioł, to się wzajemnie wyklucza. Dlatego Dan był
spięty, a mi drżały dłonie. I, dałbym sobie rękę uciąć, że mało miało z tym
wspólnego podniecenie.
Remi,
będziesz u góry, przestań być pizdą!
Jakoś
Anja w mojej głowie mi tym razem nie pomagała. Uprawialiśmy z Danem seks więcej
niż raz, z każdym kolejnym było coraz lepiej, jakbyśmy znali swoje ciała
nawzajem. Ale nagle coś poszło nie tak i wróciliśmy do początku. Gorszego
początku niż przeżyliśmy. Jak Dan to robił, że po prostu był... taki
dominujący? Czy przypisane mi było na wieki być na dole? Nie godziłem się na
to!
–
Przepraszam – odezwał się nagle Dan.
Odwróciłem
na niego głowę. Obaj leżeliśmy na plecach i gapiliśmy się w sufit. Chciałem
zapomnieć ten żenujący podbój i moją chęć zabłyśnięcia, bo się, kurwa, nie
udało i było mi wstyd. Zawiodłem siebie i jego. Moje ego upadło do poziomu
minusowego. Cudowne zwieńczenie wakacji.
–
Za co?
Przymknął
powieki, wciągając więcej powietrza. Zaraz zrobił wydech i obrócił się na bok,
z ramieniem pod głową. Patrzył wprost w moje oczy.
–
Za to, że zachowałem się gorzej, niż powinienem.
–
Kiedy? – dziwiłem się, a Dan prawie parsknął śmiechem. – Nie, poważnie. Kiedy?
Do tej pory to ja się źle zachowywałem.
–
Chodzi mi o seks, Remi – sprecyzował, dalej z uśmiechem na ustach. Zrobiłem
ciche „och", bo niby co innego mógłbym? – Chciałeś spróbować, a ja
nawaliłem.
–
Że ty? – Wybałuszyłem oczy i usiadłem, podpierając się na prawej dłoni, aby
patrzeć na niego z góry. – To ja byłem beznadziejny.
–
Do tego potrzeba dwójki ludzi, wiesz? – mówił jak do dziecka. – Jeśli jeden
leży jak kłoda, a drugi próbuje pierwszy raz, to nie ma szans powodzenia.
–
Nie leżałeś jak... kłoda. Stresowałeś się moimi umiejętnościami i
prawidłowo, jak widać.
–
To nie tak. – Pociągnął mnie w taki sposób, że wpadłem między jego ramię a
klatkę piersiową. Prawie zderzyliśmy się głowami, ale mój refleks jakimś cudem
zadziałał. – Remi, ja... – Zwilżył wargi, patrząc na moje. – To dla mnie też
coś nowego i... do tej pory miałem tylko fantazje erotyczne, nie życie. Byłeś
moim pierwszym i zamiana... zdziwiła mnie, okej? – Plątał się. Albo chciał
dobrze przekazać mi swoje uczucia poprzez zaniżenie poprzeczki językowej, albo
naprawdę nie wiedział, jak to wszystko ubrać w słowa. Rumienił się tak czy
siak. – Stresowałem się, może trochę bałem, ale nie chciałem cię zawieść.
Przepraszam. Powinienem cię pokierować.
–
Nie powinienem w ogóle tego proponować – zasugerowałem swój błąd z cieniem
uśmiechu. Oparłem podbródek na jego nagiej piersi. – Zapomnijmy, że to miało
miejsce.
–
Absolutnie nie. – Pokręcił zdecydowanie głową.
Pchnął
mnie i teraz leżałem na materacu plecami, a on zawisł nade mną z głupkowatą
miną, która wraz z pozostałościami rumieńca wydawała się komiczna.
–
Nie? Będziesz więc wypominał mi to do końca życia?
–
Chcę ci to jakoś zrekompensować.
–
Ach tak? – Uniosłem brew i też się uśmiechnąłem. – Mówimy o czymś do jedzenia,
czy... Och!
Przełknąłem
z trudem ślinę, gdy udo Dana bardzo wymownie otarło się o mojego penisa. Żadna
to wieść, że nie byliśmy do końca spełnieni po moim nieporadnym popisie,
dlatego, jeśli mieliśmy powrócić do ról, które odgrywamy lepiej, byłem kurewsko
na tak!
Zmysłowo
zbliżył się do zagłębienia mojej szyi i zaczął składać na rozgrzanej skórze
powolne pocałunki. Westchnąłem z przyjemnością, bo to był Dan, który mnie
uwiódł i sprawił, że pragnąłem go z każdym razem coraz bardziej. Nigdy więcej
absurdalnych pomysłów, obiecałem sobie.
–
Nie planujesz wracać do rezerwatu – zagryzł kawałek ucha, nim wyszeptał
końcówkę: – prawda?
–
Mogę z tobą zostać do końca wyjazdu, jeśli ci to pasuje – powiedziałem
zaskakująco szczerze, ale to właśnie takie chwile sprawiały, że wariowałem.
–
Idealnie.
Musiał
się zaśmiać, bo buchnął we mnie powietrzem, przy zjeżdżaniu pocałunkami w dół.
Rozpalał mnie, a raczej podsycał płomień, który wcale nie płonął tak, jak
powinien ostatnim razem. To było coś zupełnie innego i powinienem się pogodzić
z myślą, że naprawdę los przypisał mi inną rolę. Kogo to obchodziło, skoro
druga osoba przynosiła ci taką przyjemność? Jakoś pogodzę się z byciem uległym.
Przyciągnąłem
Dana do swoich warg, żeby poświęcić im chwilę, skoro one tak obficie
rozpieszczały moje ciało. Zagryzł mi wargę i odsunął się, aby spojrzeć w oczy.
Jego były już ciemniejsze z podniecenia, moje pewnie wyglądały podobnie.
–
W takim razie mamy sporo czasu na trenowanie – powiedział, aby zaraz się
uśmiechnąć.
Popatrzyłem
na niego trochę skonsternowany. Moje komórki chyba spalił płomień, bo nawet gdy
sięgał swoje prezerwatywy z szuflady, ja dalej nie wiedziałem, czy dobrze
zrozumiałem jego słowa. Chciał eksperymentować nowe rzeczy ze mną do rana?
Okej, taka wizja była podniecająca, ale trochę też stresowała.
–
Ufasz mi, Remi? – spytał, wyciągając gumkę z opakowania.
–
Jasne – odparłem bez wahania, choć w jego własnym głosie usłyszałem niepewność.
–
To dobrze, bo ja sobie tak średnio. – Zagryzł dolną wargę, mrużąc na mnie
powieki. Nie podobało mi się to, co pojawiło się w jego... – Tobie ufam, zróbmy
to razem, Remi. Dopóki się tego nie nauczymy.
–
C-Co?
Pochylił
się i złączył nasze usta w długim pocałunku. To była ucieczka od rozmowy.
Musiałem znać sens tych słów, bo te niedopowiedzenia groziły czerwonym alarmem
w głowie.
Dan
bez cienia skrupułów pieścił mojego penisa, aby uciszyć mnie przed potencjalną
rozmową. Szatan z wyspy! Wiedziałem, że padłem ofiarą klątwy! Dlatego właśnie
kompletnie nie przetworzyłem, że prezerwatywa wylądowała na moim penisie, a nie
jego.
Pozwolił
mi przetworzyć obrót zdarzeń i szokować się z każdą sekundą coraz bardziej. On
cierpliwie czekał z dłonią wbitą po mojej lewej w poduszce i patrząc w moje
oczy. Zacząłem kręcić głową, żadne słowa nie były zdolne wyjść z moich ust.
–
Spróbujemy? – spytał ze znacznie większym spokojem niż wcześniej. – Ja cię
poprowadzę, a ty mnie.
–
Ja się do tego chyba-
–
Nadajesz – wszedł mi w słowo. – Nic nie jest idealne za pierwszym razem, a ja
nie chcę być powodem twojego rezygnowania z tego. Zaufaj nam, okej?
Złapał
mnie za dłoń i przyłożył ją sobie do swoich ust, składając na palcach motyle
pocałunki. Czułem, jak coś zaciska się w moim wnętrzu. Boże, to nie mogło być
realne. Dan nie mógł być realny.
–
Okej – wychrypiałem. – Ale jeśli coś się nie uda, to nie możesz być
zawiedziony.
–
Nie będę, Remi, tobą się nie da.
Wyszczerzył
się i znów zaczęliśmy się całować. Teraz miało być inaczej, musiało.
Komentarze
Prześlij komentarz