Find it Cz.4
Pierwsze
dwa dni wakacji minęły mi naprawdę dobrze. Przełamałem swoje lęki językowe i
bardziej eksperymentowałem z budową zdań. Nikt się nie krzywił, więc albo
robiłem to dobrze, albo nie chcieli zwracać uwagi synowi Margaret. Kimkolwiek
ona była dla tych ludzi, stanowiła autorytet. Czy coś. Moje nagrania z
przechadzki po dziczy okazały się jakościowe i obrabianie klipów w programie
nie zajmowało masy czasu. Chociaż nie ukrywam, większość czasu – gdy to kobiet
nie było – wolałem przesiadywać w czterech ścianach własnego pokoju. Mama
musiała przekazać Alexis moją niechęć do rodzinnej atmosfery, bo za każdym
razem, gdy na nią natrafiałem, gromiła mnie wzrokiem, aby zaraz starać się
zaciągnąć do stołu lub na spacer. Była nachalna do porzygu i wiedziałem, że
robi to celowo.
–
Hej, dzieciaku. – Alexis bez pukania weszła do mojego pokoju. Trzymała rękę na
klamce, a jej wzrok powędrował do mojego laptopa, przy którym siedziałem i
montowałem, siedząc przy biurku. – Idziesz z nami do kościoła? Jak ci się
nudzi, to możesz pomóc.
–
Kościoła? Pomóc?
–
Chyba malować ściany jeszcze potrafisz co? – drwiła, unosząc kącik ust.
Syknąłem cicho. – Poza tym poznasz mieszkańców, a oni ciebie. Nie mogli się
doczekać przyjazdu syna Margaret.
–
Kim jest Margaret? – spytałem jawnie zirytowany. – Każdy patrzy na mnie
przychylniej przez nią. – Zawahałem się przy doborze słów i zapewne zdanie było
koślawe w oczach kobiety.
–
Świętą. – Wibracja w tonie Alexis się nie zmieniła, nadal ze mnie kpiła. – No
dalej, idziemy.
Ponagliła
mnie machnięciem ręki, żebym wstał, ale ja tylko powróciłem do gapienia się w
ekran. Dotarło jednak do mnie, że przy kościele pomagał Dan, więc to była dobra
okazja do zagajenia rozmowy. Nie miałem oporów przed poznawaniem i zaczepianiem
nowych osób, bardziej martwiły mnie wyznania miłosne niektórych z nich.
–
Wiesz co? Pójdę.
Zamknąłem
pokrywę i mógłbym przysiąc, że Alexis zszokowała się na moje słowa, ale szybko
to ukryła szerokim uśmiechem. Puściła mi oko i wyszła, żebym mógł się
przygotować. Znów miałem na sobie białe spodnie, zieloną koszulkę i zabudowane
buty, na które każdy patrzył ze współczuciem. Miałem to w dupie, krótko mówiąc.
Zabrałem swoją czapkę z daszkiem i okulary, a do tego telefon, bo może w
kościele panowała świecka aura i był zasięg. Na przykład na wieży. Czy mógłbym
wejść na nią?
Mama
ucieszyła się na wieść, że idę z nimi, ale moja niechętna mina szybko
sprowadziła ją na ziemie. Nie idzie tam z nami, a po prostu korzysta z okazji
zwiedzania. To mówiły jej oczy, gdy patrzyła na Alexis z udawanym uśmiechem.
One prowadziły na przodzie przez roślinność, a ja utrzymywałem zdrowy dystans
dwóch metrów od nich. Dyskutowały radośnie na jakiś temat, który nie tylko z
powodu odległości był dla mnie trudny do zrozumienia. Miałem rację, Alexis była
pieprzoną katarynką i potrafiła nawijać z prędkością światła, a mama jakimś
cudem ją rozumiała i jeszcze czasem dorównywała tempem. Dla mnie wszystko
brzmiało jak rap-god. Czy mój język też tak brzmiał dla
obcokrajowców?
Zaszliśmy
pod budynek po długich minutach umilanych ich rozmową. Zacząłem je porównywać
do cykad, które potrafiły napieprzać w uszy głośniej od basów w moich
słuchawkach. Mimo to w głowie sobie planowałem, o czym będę rozmawiał z ludźmi.
Nie byłem gburem dla wszystkich, tylko dla tych dwóch konkretnych lesbijek. Kto
powiedział, że ze starszymi lub młodszymi nie mogłem pogadać?
–
Margaret! – krzyknęła donośnie jakaś kobieta i zaraz podeszła do mojej mamy,
zamykając jej dłonie w swoich.
Okej,
moja mama miała dobry metr osiemdziesiąt, ale ta kobieta była tak niska, że
musiała mieć z metr pięćdziesiąt, w porywach do sześćdziesięciu. Nawet jej
strój przypominał mi typową babulkę, miałem ochotę ją przytulić z jakiegoś
powodu. Może to zasługa jej barwy głosu? Był taki ciepły i troskliwy. Czułem,
że mógłbym zdradzić jej największy sekret, a ta i tak by mnie przytuliła i
powiedziała, że jestem dobrym człowiekiem. W sensie brudny sekret. Nie, żebym
posiadał takowy. Nieważne zresztą.
–
Przyprowadziłyśmy ci dziś gościa – odparła spokojnie i zaskakująco wolno
Alexis. Stanąłem między nimi, a starsza kobieta od razu rozpromieniła się na
mój widok. Była taka pomarszczona od starości, a dalej tak piękna.
–
Kyle, tyle na ciebie czekaliśmy, chłopcze. – Zabrała dłonie z mamy i teraz to
mnie uścisnęła w ten sam sposób. – Jak się miewasz? Podoba ci się u nas?
Przyjęto cię ciepło?
Przeciwnikiem
mrowienia była fala. Tak to nazywałem. Spokojna fala, która
opłukiwała moje ciało i nerwy, tworząc otoczkę spokoju i bezpieczeństwa.
Poczułem ją teraz. Była niesłychanie silna i szczelna, żadnych nieścisłości,
szczera prawda i ciekawość. Przymknąłem aż z przyjemności oczy na chwile, aby
uśmiechnąć się delikatnie i zrobić to, co chciałem od pierwszego wejrzenia na
nią; przytuliłem.
Mama
wydała z siebie dźwięk zaskoczenia, a kobieta, którą tuliłem, ani trochę nie
była obrzydzona gestem, wręcz go odwzajemniła. Odsunąłem się po chwili.
–
Dziękuję. Pięknie tu – odpowiedziałem, co tylko poprawiło jej humor.
–
Dobrze, dobrze. Zawsze możesz do mnie wpaść na lemoniadę.
–
Mario, nie daj się zwieść pozorom, to łobuz – żartowała Alexis. Moje ukojone
nerwy trafił właśnie piorun. Łypnąłem na nią wilkiem, co zbyła głośnym
śmiechem.
–
Przyszedłeś pomóc? – zignorowała jej słowa i znów oblała ciepłą falą.
–
Jeśli się przydam, czemu nie?
–
Alino! – krzyknęła ochryple. Dziewczyna wybiegła przez otwarte drzwi od
zakrystii najpewniej. Była umazana czymś białym (co brzmi fatalnie), ale i tak
stanęła obok babulki. – Zostawiam Kyle'a pod waszą opieką.
–
Naszą? – Uniosła brwi, ale nadal na mnie nie zerkała.
–
Gdzie Dan? Gdzie ten chochlik się znowu schował? – mruczała niby oburzona pod
nosem. Przeczuwałem, że o niego też się martwiła, ale chyba bardziej ją ta
troska denerwowała, niż pomagała. – Powinien zajmować się gośćmi.
–
Babciu, Dan przecież zbija ławki – przypomniała jej delikatnie. – Jest w
kościele.
Maria
zwróciła się do mnie, powracając do swojej czarującej aury.
–
W takim razie porozmawiaj z Danem, on wszystkim nadzoruje i nawet mu to
wychodzi. Tylko uważaj – ponownie chwyciła mnie za dłoń i uścisnęła mocno – Dan
lubi zajmować się najcięższymi rzeczami, przez co często ignoruje oferty
pomocy. Przyciśnij go tam.
–
Straszysz go – zauważa Alina i dopiero na mnie spojrzała. – Chodź ze mną, bo
chwila dłużej i babcia przedstawi ci makabryczną historię tej wyspy.
–
Istnieje taka? – zdziwiłem się.
–
Kto go straszy? – Maria zaśmiała się pogodnie. – Idź chłopcze, a potem mnie
odwiedź. Koniecznie!
–
Oczywiście.
Alina
siłą wręcz szarpnęła mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę wejścia. O tyle
dobrze, że uciekłem od Alexis i jej słowotoku. Cokolwiek miało zdarzyć się
potem, miało być lepsze od jej towarzystwa.
Kaplica
okazała się prawdziwym placem budowy. Stały wysokie rusztowania, śmierdziało
farbą i klejem, a mimo to chłód idealnie mnie ratował ze skwaru panującego na
zewnątrz. W kościele była tylko grupka ludzi; jacyś dwaj mężczyźni, trzy
kobiety, a do tego Dan i Alina. Wydawali się z całego towarzystwa najmłodsi.
Zakrystia jednak była kawałek dalej, te drzwi musiały być dodatkowym wyjściem.
–
Przepraszam, że tak cię pociągnęłam – powiedziała, puszczając mnie szybko. – A
teraz poważnie. – Odwróciła się i skrzyżowała ramiona na swoim brudnym
podkoszulku. – Chcesz pomóc czy tylko miałeś ochotę zabłysnąć? Uwierz, nie
musisz. Każdy wie, że jesteś synem Margaret i to wystarczy.
Uniosłem
brwi. To było szokujące, gdy nagle zaatakowało mnie mrowienie. Jej głos był
przesiąknięty tysiącem igiełek, które kuły moje ciało i zadawały minimalne
ciosy. Mimo to w tak wielkiej ilości sprawiły, że cały się nastroszyłem. Już
wiedziałem, że nie będzie miła i powinienem wyczuć to po jej pierwszym słowie,
ale musiałem być zbyt upojony aurą Marii. Powinienem też się domyślić, że skoro
istniała grupa, która podziwiała mnie za nic, to i istnieli tacy, którzy już za
to nic mnie nienawidzą.
–
Masz złe zdanie o mnie – powiedziałem spokojnie, starając się zapanować nad
tymi igłami.
–
Nie zdążyłam wyrobić sobie lepszego – odpowiedziała sucho. – Na każdą zmianę
opinii trzeba zapracować, nie sądzisz?
–
To zabawne – prychnąłem – bo to by oznaczało, że za darmo dostałem twoją
niechęć. Gdzie ją rozdawano?
Byłem
pewien, że usłyszałem zgrzytanie zębami. Jak miała mnie nienawidzić, to
przynajmniej za coś.
–
Posłuchaj sobie, chłoptasiu – zaczęła z niesłychaną agresją w głosie. Igły przemieniły
się w oset, który parzył mnie przy każdym dotyku. Zaczęła mówić szybko i
używała momentami słów, które dopiero po ponownym usłyszeniu mogłem dobrze
przetłumaczyć. Cokolwiek mówiła, było jak grochem o ścianę.
–
Alina.
Zadrżałem.
Dan stał po naszej prawej i patrzył na dziewczynę z dozą obrzydzenia. Zapewne
on rozumiał każde jej słowo, sam nie wiem, czy mu zazdrościłem, czy
współczułem. Podszedł bliżej.
–
Wracaj do pracy lub zrób sobie przerwę. Nie potrzebuję afer w kościele, raczej
nikt nie potrzebuje. – Spojrzał do tyłu, gdzie wszyscy, jak jeden mąż,
zaprzestali pracy i patrzyli na nas jak na bezbożników.
–
Dan, on przyszedł udawać, że pracuje – zaczęła się bronić.
Znów
zadrżałem, tym razem silniej, przez co oboje to zauważyli, ale nie mogłem tego
ukryć. Tembr głosu Dana mnie pobudził i jednocześnie uspokoił z nerwów, ale ten
oskarżycielski i łgarski ton Aliny obrzydził do szpiku kości.
–
Jak ci zimno to wracaj do mamy – wysyczała, a Dan westchnął ciężko.
–
Och, to? To tylko reakcja organizmu na twoje biedne próby wybielenia się w
oczach innych. Mam alergię na mitomanów – powiedziałem to, dobierając ostrożnie
słowa. Na pewno istniały lepsze, aby dobitnie dać jej coś do zrozumienia, ale
wolałem nie ryzykować pośmiewiskiem.
–
Ty!
–
Alino, co ty wyprawiasz, na miłość boską? – Jakiś mężczyzna w średnim wieku
położył jej rękę na ramieniu. – Wracaj do domu i wróć jutro, jeśli poczujesz
się lepiej.
–
Poczuję lepiej? Czemu wszyscy czcicie tego chłopaka? Nawet go nie znacie!
–
Bluźnisz w kościele, Alino – upominał ją.
Był
szorstki, tracił cierpliwość i do tego niepotrzebne było moje spaczenie, żeby
wiedzieć. Zamknęła ciasno usta i odwróciła się na pięcie. Z jednej strony
chciałem ją przeprosić, ale z drugiej... przecież jeszcze nic nie zrobiłem,
żeby przepraszać. Teoretycznie. To ona zaczęła.
–
Wybacz jej, ostatnio nic się jej nie udaje – wstawiał się za nią starszy. –
Jestem Andy, tutejszy kapłan. Jesteś wierzący?
–
Zależy w co. – Wzruszyłem ramieniem, a mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie. –
Mogę pomóc, jeśli tego potrzebujecie. Ale jeśli wszyscy mają do mnie takie
podejście, to nie wiem, czy chcę.
–
Dan, zajmiesz się nim? – Spojrzał spokojnie na chłopaka, który dalej stał obok.
– Jestem pewien, że jeśli ludzie zobaczą pracujących was razem, na pewno
nabiorą większego szacunku do nowej osoby.
–
Jasne.
Andy
odszedł w swoją stronę, a ja zostałem w niezręcznej ciszy i wymianie spojrzeń z
Danem. Już wcześniej mnie widział, ale teraz jakoś miał większą szansę do
oceniania po drugim wejrzeniu. Czy coś.
–
To... co mam robić?
–
Na pewno chcesz? – dopytywał.
–
Uwierz mi, że wolę siedzieć w kościele i układać... mozaikę niż być w domu.
Coś
w moich słowach sprawiło, że zmrużył delikatnie powieki, ale zaraz się
widocznie rozluźnił. Może chodziło o moje pauzy, a może o coś innego.
–
W takim razie mozaiki ci nie dam, ale możesz złapać za pędzel i malować ławki,
które dziś skończyłem.
Wskazał
na dwie długie ławki z oparciami, które były wykonane z jasnego drewna. Zapewne
chcieli dorównać kolorom kolumn; ciemnobrązowy. Pokiwałem głową i poszedłem za
chłopakiem. Podał mi puszkę farby i czysty pędzel.
–
Dziś pomalujesz to na raz, a jutro drugi. Jeśli będziesz miał pytania, pytaj. I
nie krzycz, to mimo wszystko kościół, nawet jeśli teraz go nie przypomina.
Wskazał
palcem na sufit, więc uniosłem głowę. Nie zwróciłem wcześniej na to uwagi, ale
nad nim też pracowała dwójka mężczyzn. Straciłem okazję do zagadania, bo ten
zaraz się odsunął i powrócił na drugi koniec świątyni, żeby zbijać ze sobą
deski. No cóż, pracę miałem też na jutro, więc to nie była jedyna okazja do
zaczęcia znajomości.
Pośpiech
bywał zgubą, więc przekładałem staranność pociągnięć pędzli nad czas. Nie
przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić zegarek, ale za to odłożyłem swój telefon
i okulary na bezpieczną półkę przy ścianie. Podobno „nie kradli", więc
mogłem sobie na to pozwolić. Czasem czułem się obserwowany, ale brakowało mi
odwagi, żeby się odwrócić i sprawdzić, kto mnie pilnuje.
–
Echo!
Podskoczyłem
na głośny krzyk małego dziecka. Wychyliłem się między ławkami, gdzie to
klękałem i malowałem jedną z nich, żeby sprawdzić źródło dźwięku. Mała pyzata
dziewczynka stała na środku podwyższenia i śmiała się w najlepsze. Gruby
warkocz tykał jej na plecach jak wahadło w zegarze. Była urocza.
–
Chryste, Melia, nie wolno krzyczeć w kościele! – skarciła ją Tessa. Mimowolnie
uśmiechnąłem się na jej widok. Chociaż jedna przyjazna osoba.
–
Bluźnisz, Tesso – zaśmiał się Andy, wyłaniając się z zakrystii. – Witaj, Melio.
Przyszłaś pomóc? – Pochylił się nad dziewczynką.
–
Pomagam siostrzyczce! – powiedziała z dumą i powagą.
–
Dobra z ciebie dziewczynka w takim razie. – Wyprostował się, żeby móc patrzyć
na starszą siostrę. – Przyniosłaś jedzenie?
Dopiero
spostrzegłem jej dużą siatkę na ramieniu.
–
Tak. Dostałam zamówienie od Marii.
I
tyle było ze spokojnej rozmowy, bo malutka Melia pobiegła środkiem kaplicy
między – przyszłymi – dwoma rzędami ławek i już czułem w kościach, że wydarzy
się coś złego. Rzuciłem pędzel do puszki. Do tej pory przeczucia mnie nie
myliły i wolałem zapobiec niż słuchać płaczu w odbijającej się echem kaplicy.
Wyszedłem z ławek, a mała w tym czasie zahaczyła o folię do malowania i
poleciała do przodu. Ktoś krzyknął, rozniosło się echo, ludzie wciągali
gwałtownie powietrze. W ostatniej chwili znalazłem się przy małej i jedną ręką
objąłem ją w pasie, a drugą chwyciłem czoło, aby nie wyrżnęła prosto w kant
ławki. Przyciągnąłem ją do siebie, zaczynała drżeć.
–
Hej, hej. Nie możesz płakać, bo twoja siostra sama sobie nie poradzi w pracy –
szeptałem przy jej uchu i zacząłem nami kołysać. Uniosła na mnie zaszklone
oczy.
–
Książę? – spytała.
–
Mogę nim być, ale nie chcę księżniczki, która płacze. Musi być silna, żeby
pomagać wszystkim.
Było
tyle rzeczy, które bym powiedział w takiej chwili, ale nie mogłem, bo wszystkie
one dobrze brzmiały po norwesku. Po angielsku nie byłem pewien, czy nie
zabrzmię jak pedofil lub, czy w ogóle będę znał odpowiedniki. Pociągnęła mocno
nosem, przetarła oczy i wygramoliła się z moich objęć. Spojrzała na mnie
zawzięcie i ścisnęła dłonie w piąstki. Chyba mały procent moich pocieszeń zdał
egzamin.
–
Nie płaczę! Tessa, nie płaczę!
Uniosłem
głowę, gdzie to nade mną już stała dziewczyna, kilka kroków za nią szybciej
oddychający Andy, a przede mną zaskoczony Dan. On też ruszył na pomoc małej,
ale był znacznie dalej od niej niż ja. Poza tym nie przeczuwał zła, moje kości
tak.
–
Widzę. Dzielna jesteś – powiedziała drżącym głosem jej siostra.
–
Książę mnie uratował, nie muszę płakać już nigdy!
Zaczęła
chichotać radośnie i podskoczyła do mnie, tuląc się do mojej szyi. Połaskotałem
ją w boki, na co uciekła z jeszcze radośniejszym śmiechem.
–
Masz rękę do dzieci – zauważył Andy. – Czyżbyś miał młodsze rodzeństwo?
–
Nie. – Wstałem. – Pomagam często w sierocińcu.
Korciło
mnie dodanie „jako pomocnik opiekuna", ale obawiałem się, że źle dobiorę
słowa i ostatecznie z tego zrezygnowałem. Jak zwykle. Nie sądziłem, że rozmowa
może tak męczyć.
–
W tym tempie mój dług będzie u ciebie rósł – zażartowała Tessa, choć w jej
głosie nadal było przejęcie.
–
Grunt, że to moje czyny go zaciągają, a nie opinia.
Puściłem
jej oczko, na co się trochę speszyła. Dan pojawił się przy mnie dosłownie
znikąd.
–
Dość romansów. Nasza przerwa na lunch się kurczy.
–
Przyznaj, że jesteś zazdrosny – wtrąciła kobieta po trzydziestce, zdejmując
rękawiczki. – Na wyspie pojawił się nowy gorący chłopak i nie jesteś już
jedynym obiektem westchnień.
–
Bo dałem kiedykolwiek wrażenie bycia zainteresowanym modelingiem.
Wyszczerzył
się i to był tak piękny uśmiech, że od razu było wiadome, że ja nie mam do
niego podjazdu. Do takiego faceta na pierwszym miejscu chyba mało ludzi miało.
Jeśli chciałem się z nim zakumuplować, to naprawdę ktoś powinien życzyć mi
szczęścia. Może ten, dla którego malowałem te ławki, aby wierni się modlili.
Tessa
rozdała wszystkim dania spakowane w ekologiczne opakowania, nawet dla mnie się
znalazło, więc ktoś szepnął jej słowo o moich planach na ten dzień.
Siedzieliśmy wszyscy zbici w jedną grupkę i zajadaliśmy, czasem ktoś wymieniał
się ciekawostkami lub swoimi pomysłami na dalszy rozwój remontu. Do końca było
jeszcze daleko, ale naprawdę podobała mi się wizja zjednoczonej cywilizacji.
Wszyscy sobie ufali, co zdążyłem wywnioskować.
Ściągnąłem
czapkę, żeby zmierzwić swoje włosy. Musiały uklapnąć całkowicie, ale
przynajmniej nie zapominałem potem tego nakrycia głowy zakładać.
–
Naprawdę jesteś przystojny – wyrwało się siedzącej obok mnie Tessie.
Spojrzałem
na nią, nie ja jedyny zresztą, a ta od razu oblała się rumieńcem i odwróciła
głowę. Powinienem jej podziękować? W takich sytuacjach byłem kiepski, to Urlik
lepiej sobie radził z flirtem.
–
Mój książę! – oburzyła się Melia.
–
Kiedyś ja nim byłem – przypomniał żartobliwie Dan, grzebiąc widelczykiem w
sałatce.
–
Też jesteś – zagruchała radośnie.
–
Swoją drogą, twoja mama mówi, że mieszkasz z tatą w Oslo, to prawda? –
zaciekawiła się jakaś kobieta.
–
Tak.
–
Mówisz po norwesku? – dołączyła do dyskusji zarumieniona Tessa, a dzięki niej
cała uwaga grupy skupiła się na mnie. Cudownie.
–
Tak – odparłem po norwesku, a następnie dodałem: – Umiem też całkiem dobrze
niemiecki.
–
Co? – Zamrugała zaskoczona. – Co powiedziałeś?
–
Że mówi także po niemiecku – przetłumaczyła kobieta z wcześniej. Posłała mi
uśmiech, aby zaraz również przejść na norweski: – Pewnie swobodniej ci mówić w
ojczystym języku, co? Słychać w twoim głosie wahanie, gdy odpowiadasz
pełniejszymi zdaniami na czyjeś pytania. Krępujesz się?
–
Tak – odpowiedziałem, trochę się wstydząc. – Przyznam, że średnio uczyłem się
języków w szkole i znam jedynie podstawy.
–
Nie musisz się wstydzić – zapewniła z uśmiechem, odkładając pusty pojemnik. –
Mój ojczysty język to hiszpański.
–
Naprawdę? Nie wygląda pani na hiszpankę.
–
Ponieważ wychowałam się i urodziłam w Hiszpanii. Moi rodzice to mieszanka
Ukrainki z Amerykanem. Wszyscy mówią, że mam bardziej Amerykańskie rysy. –
Wskazała palcem na swoją twarz.
–
A mi, że jestem czystym Norwegiem. Trudno mi w to wierzyć, ale jak patrzę na
jasne włosy mamy, jej tuszę i zamiłowanie do kultury, to chyba nie powinienem się
kłócić.
–
Też coś z niej masz.
–
Halo, może wróćmy na angielski? – wtrącił się zirytowany mężczyzna.
Skrzywiłem
się, bo zapomniałem, że wokół nas są też inni, ale najwidoczniej nie tylko ja
popełniałem gafy, bo kobieta zaśmiała się nerwowo i zaczęła przepraszać.
–
Ślicznie mówisz. To znaczy, ja tam nic nie zrozumiałam, ale masz tak ładny
głos, że miło słuchać nawet tak dziwnego języka. Śpiewasz? – Tessa przysunęła
się nieznacznie w moją stronę, a mnie obleciało mrowienie. Zaczyna się,
pomyślałem.
–
Kiedyś, dawno.
–
A chciałbyś...
–
Kyle, mógłbyś podejść ze mną po deski do pracowni?
Dan
poderwał się na równe nogi i teraz patrzył na mnie z góry. Coś w jego tonie
kazało mi pochwycić rzucone koło ratunkowe. Ratował mnie... czy to możliwie?
Skorzystałem z oferty i odstawiłem swój w połowie zjedzony posiłek. Tessa chyba
nie zrozumiała, że właśnie uciekam z ognia jej pytań. Zabawne. Jeszcze nie tak
dawno temu sam jej proponowałem, że możemy gdzieś wyskoczyć.
Przeprosiliśmy
wszystkich i wyszliśmy drugimi drzwiami kościoła. Naciągnąłem czapkę na głowę,
telefon schowałem do kieszeni, a okulary nałożyłem na nos. Odetchnąłem z ulgą,
że mrowienie zniknęło, zabierając ze sobą kontynuację tej ryzykownej rozmowy.
Powinienem poradzić sobie z zagajeniem nowej z tym „ciachem numer jeden
wyspy". A przynajmniej miałem taką nadzieję.
Komentarze
Prześlij komentarz