Find it Cz.5
Szliśmy
ramię w ramię od paru minut, a ja czułem napływający stres. To nie miało nic
wspólnego z moimi chorymi zmysłami przeczuwania, a raczej zwykła obawa przed
wyśmianiem. Nigdy nie uderzałem do lepszych od siebie, ale w sumie to, że był
przystojny, wcale nie musiało kwalifikować go jako palanta. Już planowałem się
odezwać, już otwierałem usta, gdy stanęliśmy przed pracownią, gdzie ktoś
przygotował deski na ławki. No tylko ja mogłem spierdolić tak dobrze
przygotowaną okazję pod zawarcie znajomości. Tylko ja.
–
Bierzemy te deski w ręce? – zapytałem, gdy ten sięgnął długą dechę z wieżyczki.
Spojrzał na mnie jak na wariata.
–
Dwie deski w jedną stronę, nie sądzisz, że brzmi to ubogo? Przewieziemy kilka
na wózku. Będziesz asekurował z tyłu.
–
Och, no racja.
Układaliśmy
kilka desek na sobie na średnich rozmiarach wózku. Zagryzłem nerwowo wargę, bo
czekała nas droga powrotna, czyli najpewniej ostatnia szansa do zaplanowania
sobie jakiegoś dnia z kimś innym niż Alexis i jej docinki.
–
Co planujesz? – Podparł się o starą szafkę i patrzył na mnie z powagą.
–
Z czym? Deskami? – Wskazałem głupio na wózek, a ten westchnął ciężko.
–
Z Tessą. Podrywasz ją, więc pytam, co planujesz? Bo jeśli ją zaliczyć i
wyjechać, to sobie daruj.
–
Co? – zdziwiłem się. – Jesteś zazdrosny o swoją przyjaciółkę?
–
Nie zazdrosny, a podejrzliwy. Wychowywaliśmy się prawie że razem i nie będę
patrzył, jak jakiś zwiedzający ją krzywdzi.
–
Kto?
–
Czy ty jesteś idiotą?
–
Teraz ty się ciskasz o nic – wypaliłem z nerwami. – Tessę spotykam drugi raz w
życiu i nie wiem, o jakim ty flircie mówisz.
–
A to nie zauważyłeś, jak wpadłeś jej w oko? – Uniósł podejrzliwie brew. –
Udajesz czy ty tak na poważnie?
–
Nie szukam kobiety – powiedziałem sucho. – Nie chciałem tu nawet być.
–
To po co jesteś?
–
Bo wygnano mnie tu.
To
było zaskakująco szczere, ale czułem się podminowany, że osoba, z którą
planowałem pogadać i znaleźć wspólny grunt, okazuje się do mnie uprzedzona.
Wysyłał sprzeczne sygnały, a ja za bardzo napaliłem się na myśl o znalezieniu
sobie towarzystwa.
–
Nie rób jej złudzeń.
Odepchnął
się od blatu i podszedł do wózka. Z jakiegoś powodu cisza między nami po moich
słowach trwała zbyt długo, a zmiana w jego tonie sugerowała coś...
pozytywniejszego. Nie był już tak negatywnie nastawiony, zakopał topór, który
sam uniósł.
–
Jeśli rozmowa to złudzenia, to powinniśmy przestać rozmawiać, bo jeszcze się we
mnie zakochasz – powiedziałem z nutą rozbawienia, ale jak na zawołanie
listewki, które właśnie wrzucał w wolną przestrzeń wózka, wyleciały mu z dłoni
i narobiły rabanu.
Warknął
coś niezrozumiałego pod nosem i zaczął je zbierać. Z braku lepszej rzeczy do
roboty, kucnąłem obok niego i mu pomogłem. Zastanawiałem się, czy to zbieg
okoliczności, czy może moje słowa i zmiana tematu go zaskoczyły. Ukradkiem
zerknąłem na jego twarz, która nie wskazywała – jak w przypadku Tessy –
zakłopotania czy zarumienienia. Może miał rację i faktycznie przypadkiem
zarzucałem przynętą a ryby na nią brały? To idiotyzm, jeśli weźmiemy pod uwagę
moje koślawe posługiwanie się pełnymi zdaniami, co sama... jak ta kobieta miała
w zasadzie na imię? Nie spytałem. Brawo, Remi, ty i nawiązywanie relacji.
Wróciliśmy
do kościoła w napiętej ciszy. Czułem, że dodatkowe słowa i próby podjęcia
jakiegoś tematu i tak zostałyby zignorowane. Dan promieniował wręcz aurą
odpychania, wolałem się nie wychylać.
–
Musisz się nim zajmować i zmuszać do pracy?
Uniosłem
wzrok na Alinę, która wyrosła spod ziemi zaraz przy wejściu do kościoła. Była
już czysta, ale i tak wyglądała, jak ktoś, kto zaraz się uwali od głowy do stóp
w ciężkiej pracy. Mimo to miała czas, żeby mierzyć mnie lodowatym spojrzeniem,
w ton dając całą swoją niechęć do mnie. Dan unieruchomił wózek, żeby sam się
nie stoczył i zaczął odwiązywać pasy, którymi zabezpieczyliśmy deski. Byłem
pewien, że ją zignoruje, bo nawet nie zerkał w jej stronę.
–
Miałaś odpocząć – powiedział opanowanym tonem.
–
Nie dam się wytrącić z równowagi. – Obaj spojrzeliśmy na nią w niewierze, co
zauważyła. – Już nie dam, okej? Nie właź mi pod nogi, rozumiesz?
–
Powiedz po norwesku lub niemiecku – wypowiedziałem to z zawrotną prędkością w
swoim ojczystym języku. Jej usta rozchyliły się, ale trudno określić czy ze
złości, czy ze zdumnienia.
–
Kyle, pomóż z deskami, jak masz tyle energii.
Oczywiście,
że pomogłem. Wnosiliśmy długie dechy jedna po drugiej, a listewkami od
niechcenia zajęła się Alina. Położyła je delikatnie przy miejscu pracy Dana i
poszła do swojej roboty, czymkolwiek się zajmowała przy oknie obok starszego
faceta.
–
Moja teoria obalona – powiedziałem cicho, ale i tak Dan spojrzał zaciekawiony.
– Sam mój głos nie sprawia, że się zakochują.
–
A nie przyszło ci do głowy, że jedni mogą się w nim zakochać, a inni go
znienawidzić?
Cień
uśmiechu przemknął przez jego usta, ale zebrał swoje narzędzia pracy i nasza
rozmowa na tym się skończyła. Odniosłem mały sukces, skoro się uśmiechnął. Tyle
wystarcza do szczęścia. Wolałem nie zostawać w tyle i nie dawać powodów do
większej pyszności Aliny, dlatego chwyciłem pędzel i kończyłem swoje zadanie.
Odrzuciłem czapkę i okulary na bok, kucając przy obiekcie. Dokończenie
ostatniej ławki, którą skonstruował Dan, zajęło mi kilkanaście minut. Po tym
zadaniu rozprostowałem kości przy ich strzeleniu. Żałowałem, że w pobliżu nie
było stabilniejszych budynków, aby uprawiać parkur. Zawsze były drzewa, ale to
bardziej zawiła konstrukcja na dłuższą chwilę.
–
Skończyłeś, synu?
Odwróciłem
się na aksamitny głos klechy. Patrzył z podziwem na efekt mojej pracy.
–
Tak, ale jeśli mam coś jeszcze zrobić...
–
Wracaj – powiedział twardo Dan, co poniosło się echem.
–
Wybacz mu, Dan nie lubi nadużywać czyjejś pomocy – zaśmiał się Andy. –
Niestety, to on tutaj wraz z Zackiem trzymają rękę nad planami
remontowymi, więc jeśli sam go nie przyciśniesz, to raczej
wracaj dziś do domu. Powinieneś odpocząć. Twoja mama na pewno chciałaby spędzić
z tobą czas. Chyba ma dziś wolne.
Odwróciłem
wzrok na Alinę, która akurat patrzyła w moją stronę, a gdy nasze spojrzenia się
spotkały, odwróciła głowę i zaczęła nakładać gładź. Silna babka, to trzeba było
jej przyznać. Czułem frustrację, bo nawet jeśli klecha mówił w sposób normalny,
tak dalej miałem problem, żeby tę długą wypowiedź w pełni przełożyć sobie w
głowie. Niestety, końcówkę rozumiałem bez zarzutów.
–
Nie jestem zainteresowany – powiedziałem dość opryskliwie. – Ale może wie ksiądz,
gdzie tu jest najlepszy zasięg? – Wróciłem do niego spojrzeniem, wydawał się
delikatnie zaskoczony pytaniem.
–
Myślę, że... na północy? Na tamtejszej plaży powinien być dobry. – Odwrócił
głowę na Dana, który właśnie odkładał młotek i też się przeciągał. – Idealnie,
Dan robi sobie przerwę. Zaprowadź naszego nowego gościa na plażę północną.
Widziałem,
jak chłopak zamiera z ramionami za głową. Powoli spojrzał w naszą stronę i ani
trochę nie pałał entuzjazmem do nowego zadania, ale przynajmniej nie padło z jego
ust żadne negatywne słowo.
–
Mam zlecić to Tessie? – Uśmiechnął się przebiegle Andy. W jego głosie wyraźnie
pobrzmiewała groźba. Nie sądziłem, że księża potrafią być tacy okrutni.
–
Nie ma potrzeby, przecież nie odmówiłem.
Chłopak
zaraz zjawił się przy nas, a klecha zaczął się podśmiewywać z udanej intrygi.
Polecił jeszcze, żeby opowiedział mi trochę więcej o tutejszej kulturze i
ludziach, a potem odprowadził do domu – jakbym był jakąś niewiastą, co sama nie
trafi lub ją małpka z drzewa zgwałci. Przypomniała mi się przez to gra
erotyczna, którą kiedyś Anja znalazła na podejrzanej stronie (tydzień później
miała zawirusowany komputer). Polegała ona mniej więcej na tym, że musiało się
uciekać z lasu i nie dać napaść seksualnie jakimś monstrom. Dziwnym trafem
wszystkich to bawiło i frustrowało, niż podniecało, nie byłem jedyny w tej
grupie.
Zebrałem
swoje rzeczy i zaczęliśmy wychodzić. Czułem na sobie pot. Słońce nadal było
wysoko na niebie, a do jego zachodu zostało co najmniej kilka godzin. Bateria w
moim telefonie też pozostawała na dobrym poziomie, więc wieczorem mógł mi
posłużyć za latarkę. Tak jakby Dan miał mnie gdzieś jednak porzucić w dziczy.
Nie posiadałem przy sobie mapy, a idiota nie zrobił zdjęcia telefonem.
–
To kawał drogi, na pewno się nie zmęczysz? – spytał podejrzliwie, ale i tak
gnał przodem, a ja musiałem uważać na każdy liść, który chciał mnie zdzielić w
twarz.
–
Mam dobrą kondycję – zapewniałem i prawie połknąłem pająka. Krzyknąłem cicho, a
Dan stał odwrócony do mnie przodem i patrzył zaciekawiony, co ja robię. –
Pająk.
–
Są tu jadowite. Wiedziałeś? – Uniósł brew.
–
Jak węże.
–
Skoro o wężach mowa, mamy tu kilka.
Już
szedł dalej i teraz mówił głośniej, żebym go słyszał ten metr czy dwa za nim.
Przez całą drogę gadał jak najęty. Opowiadał o faunie i florze, czasem tylko
mijaliśmy dzikie zwierzęta, ale skoro Dan sobie nic z tego nie robił, to i ja
nie zamierzałem.
–
Jak zobaczysz dzika, ignoruj.
Kartkowałem
sobie głowie wszystkie nazwy zwierząt, jakie właśnie mógł wymienić, ale nic mi
nie pasowało do tego słowa. I tak właśnie wyglądała trasa. Mówił ciekawostki,
zarzucał temat, a ja nie potrafiłem go podjąć, bo części wypowiedzianych słów
po prostu nie rozumiałem. To dopiero trzeci dzień, a ja byłem jawnie zmęczony
rozmowami, a raczej ich brakiem z mojej strony. Jęknąłem sfrustrowany i wpadłem
przez to na Dana.
–
Możesz nie wydawać takich głośnych dźwięków w dziczy? – spytał z drżeniem w
głosie. – Nie wszyscy lubią ludzi, ale dopóki im nie przeszkadzamy, one nie
robią nam krzywdy.
–
Przepraszam...
Po
kilkunastu metrach doznałem oślepienia. Prawie zapomniałem, że nad nami góruje
słońce, bo w zagajniku korony drzew idealnie ocieniały całą trasę. Ciekawe, czy
celowo wybierał takie drogi, żebyśmy nie dostali udaru. Lub może robił to ze
względu na moje ubranie i potencjalne przegrzanie.
–
Witam na północy – rzucił bez entuzjazmu.
Gwizdnąłem
na widok prawie białego piachu. Idealna skrojona plaża, żeby się na niej
wylegiwać lub wskoczyć do wody. Korciło, ale przybyłem tutaj w innym celu. Już
chciałem się odezwać, gdy za nami usłyszałem głośny syk. Odwróciłem się
gwałtownie i prawie wywaliłem, gdy zobaczyłem, jak przez krzaki coś pełźnie i
syczy. Wyłonił się stamtąd cholernie duży wąż, którego cieniutki język wysuwał
się regularnie z paszczy. Widziałem oczyma wyobraźni, jak połyka mnie w całości
i ani trochę ta wizja mi się nie podobała.
–
Felix, nie strasz nowych – powiedział ze śmiechem i podszedł do gada. –
Wskakuj.
Wąż
bez żadnego problemu owinął się wokół Dana i piął się coraz wyżej, a chłopakowi
to ani trochę nie przeszkadzało. Gadzi łeb znajdował się po lewej stronie szyi
Dana i pozostał w ten sposób, opleciony wokół jego talii i jednej z nóg.
–
Ty... on cię...?
–
Felix jest łagodny... przeważnie. – Wyszczerzył się.
–
Skąd wiesz, że to Felix, a nie jakiś inny wąż?
–
Bo ma ślepe oko. – Wskazał palcem na lewe ślepię gada, który znów syknął,
patrząc na mnie. – Prawdę mówiąc, to człowiek go oślepił. Nie był ufny.
–
Tobie ufa.
–
To długa i zawiła droga. Trochę jak jego ciało.
Dotknął
go delikatnie pod brodą, a ten mu na tę czułość pozwolił. Podziwiałem go za
odwagę, ja bym tak nie potrafił zaufać dusicielowi i dać się opleść.
–
Posłuchaj, zazwyczaj tego nie mówię, bo to my naruszamy teren zwierząt, ale...
– Spojrzał na mnie niepewnie. – Powinieneś nosić przy sobie nóż. Mimo wszystko
to dzicz. Nas też potrafią zaatakować bez powodu i nasz uśmiech czy dobre serce
nie uratuje nam wtedy życia.
Wyjątkowo
zrozumiałem każde słowo, które z ostrożnością wypowiadał, patrząc mi w oczy.
Widziałem i słyszałem, że nie podobają mu się jego własne słowa. Krzywdę
zwierząt odbierał bardzo personalnie, jakby ktoś miał zabić lub zranić jego
rodzinę. To było nowe uczucie, którego jeszcze niedane mi było poznać. Niby
mówił jedno, ale czuł drugie. Polecał wzmożoną czujność i ostrożność, ale jeśli
coś by się mi przydarzyło, to zapewne z mojej głupoty i zwierze nie powinno
cierpieć. Interesujący punkt widzenia.
–
Kim jest moja mama?
To
pytanie wyrwało mi się nagle, bez żadnego wcześniejszego przygotowania rzuciłem
temat, który siedział mi w głowie od poznania staruszki na przystani. Każdy nie
mógł się doczekać mojego przybycia, ale byli też tacy, którzy nie kupowali
sławy mojej matki i nie traktowali mnie z tego względu łaskawiej.
Dan
zmrużył powieki. Odnosiłem wrażenie, że moje pytanie nie było dla niego
zrozumiałe, ale wcale nie z powodu złego doboru słów. Musiał się zastanawiać,
jakim cudem nie wiem takiej rzeczy o własnej mamie, którą odwiedzam. Ba!
Dlaczego pytam o to akurat jego, a nie ją. Cisza trwała, a Felix postanowił się
ześlizgnąć z jego ciała i popełznąć w głąb dziczy.
–
Nie wiesz? – przemówił w końcu.
–
Ja i ona... nie lubimy się. Ja nie lubię jej.
–
Dlaczego? To twoja matka.
–
Wole ojca.
–
Czy można wybrać rodzica?
Był
rozgniewany, miał prawo. Traktowałem ją źle tylko z własnym pobudek i jeśli
ktoś tego nie rozumiał, to była jego wola.
–
Czyli nie odpowiesz?
–
Spytaj mamę.
Komentarze
Prześlij komentarz