Find it Cz.6


Problem wagi konfliktu

|pół roku wcześniej|

Nieudolnie schowałem pluszaka pod swoją koszulkę. Wziąłem dziewczynkę pod pachy i uniosłem w górę, a ona zaśmiała się radośnie. Lubiła być noszona, a jej patyczkowata waga pozwalała na dźwiganie. Wokół mnie znalazła się grupka dzieciaków w przeróżnym wieku. Od trzylatków do pięciolatków, nawet był sześcioletni Adonis. Mrukliwy, ale i tak patrzył na mnie zawsze wzrokiem „naucz mnie tego". Ciekawski chłopak, ale bardzo grzeczny.

– Któż to się zjawił! – zaćwierkał Gard, główny opiekun i nauczyciel. Ja byłem tylko jego asystentem, pomocnikiem.

– Przepraszam...

– Pacz, Ziggi! – fuknął mały Filip. Zauważył, że jakaś część brązowego futra wystaje mi spod bluzki.

Vivian znalazła się przy nas i zalała łzami. Odstawiłem Berin na ziemię i wyjąłem pluszaka, podając Viv.

– Hej, nie płaczemy, bo Remi nie lubi łez – mówiłem łagodnie, głaszcząc małą po plecach. – Patrz, Ziggi ma się świetnie i też mu się nie podoba, że płaczesz.

Spojrzała na swoją zabawkę przez łzy, pociągnęła nosem, a potem niepewnie sięgnęła po niego. Sprawdziła, że głowa trzyma się stabilnie i nawet nie ma śladu po rozpruciu. Nadęła usta i przytuliła misia.

– Co się mówi? – spytała stanowczo Zoe, stając za nami z ramionami na piersiach.

– Plasiam. – Popatrzyła na mnie, a ja mogłem przysiąc, że westchnięcie Zoe oznaczało długi monolog. Musiałem to przerwać, zanim się zacznie.

– Nic się nie stało, Ziggi tęsknił i powiedział, że muszę go zabrać, dlatego się spóźniłem. Jesteś zła? – Przechyliłem niewinne głową, a ona swoją bardzo stanowczo pokręciła.

– Blacisek Lemi jest supelbohatelem – wysepleniła. Ostatnio wypadły jej jedynki i naprawdę źle brzmiała jej dykcja jak na czterolatkę. Gorzej niż powinna i gorzej, niż ją pamiętałem.

Vivian była pięcioletnią siostrą Zoe. Prześliczna dziewczynka, która ze starszą siostrą wspólny miała tylko odcień skóry. Akcent – z racji na urodzenie w Norwegii – nie brzmiał tak amerykańsko, a włosy były o dobre dwa tony jaśniejsze. Na dodatek Zoe była masywną kobietą, a Viv drobna i, jak na moje, zbyt koścista. Wiek nic nie mówił o człowieku i najlepiej się to widziało u dzieci. Otaczałem się gromadą w pracy i było wielu rówieśników, ale każdy był inny. Jeden miał dykcję na wysokim poziomie już jako czterolatek, a inny miał problem w wieku siedmiu. Nie było twardej reguły.

– Gdzie z łapkami do jej zabawki znowu? – spytała ostrzegawczo Zoe, a Filip tak się wzdrygnął, że zaraz schował za moim ramieniem. Niemal parsknąłem. – Jak zobaczę, że robisz krzywdę Ziggiemu, zabiorę ci pana lokomotywę i nie będzie jeżdżenia ciuchcią.

– Ale! – zaprotestował, wystawiając głowę, ale zaraz się schował. – Czarownica – szepnął.

– Baba jaga – odpowiedziałem mu konspiracyjnie szeptem, a ten zaczął chichotać.

– Toroeva, słyszę wszystko.

– Kocham waszą relację, wiecie o tym, prawda? – spytał Gard z rozbawieniem.

Pracowałem wraz z Zoe, ale rzadko nasze zmiany się pokrywały. Oboje mieliśmy różnych opiekunów nad sobą i innym służyliśmy pomocną dłonią. Ona była pod Reną, a ja pod Gardem. Nie rozumiałem, jak ktoś, kogo uśmiechanie się bolało, mógł pracować z dziećmi, ale te ją lubiły. Bały się i lubiły. Zawsze nazywały ją czarownicą, która rzuci obronne zaklęcie, jak ktoś zły wejdzie do ich pokoju. Potrafiła ładnie czytać, więc to też mógł być jakiś powód.

Wszyscy – włącznie z dziećmi i opiekunami – łączyli mnie i Zoe w parę. Zawsze widzieli nas sprzeczających się, bo mieliśmy tak odmienne wizje świata, jak się tylko dało, ale nadal nazywaliśmy się przyjaciółmi. Nikt nie potrafił uwierzyć w brak miłosnych powiązań. Dorośli mawiali: „w rozmowie im nie idzie, to może w łóżku jest zgoda". Dzieci natomiast: „mama mówi, że zło i dobro to równowaga świata, więc skoro braciszek Remi jest dobry, a siostrzyczka Zoe zła, to muszą być zakochani". Nieważne, ile razy zaprzeczaliśmy, byliśmy dla nich parą.

– Czemu niebieski? – spytała znudzona, gdy ściągałem brudne zasłony i miałem powiesić nowe. Ona wygodnie stała na parterze, a ja balansowałem na drabinie z żartownisiami dziećmi w tym samym pomieszczeniu. – Pomarańczowe są cieplejsze.

– Będziemy się kłócić o kolor zasłon? – odbiłem z uniesioną brwią, odczepiając ostatnią żabkę. Materiał poleciał w dół, ale dziewczyna z gracją go pochwyciła. – Niebieski jest chłodniejszy i co w związku z tym?

– Widzę w niebieskim ciebie – mruknęła, jakby to było oczywiste porównanie. – Jesteś ohydnie zimny.

– To rasizm? Bo wiesz, ty jesteś ode mnie cieplejszym odcieniem obdarzona.

– Poeta się znalazł – parsknęła. – Jesteś rasistą? – Zaraz uniosła oczy i popatrzyła na mnie z konsternacją.

– Skoro mam myśli, jak skrócić twoje życie, to jestem?

– Najwidoczniej. Zgłoszę to do prokuratury.

Zaczęła odchodzić z brudnymi zasłonami.

– Mam ci wybrać numer do ojca Anji? – krzyknąłem za nią, a ta tylko pokazała w górze środkowy palec.

Gdybym nie przeżył tego, co przeżyłem, sam nie dawałbym wiary, że Zoe i ja się przyjaźnimy. A zaczęło się to wszystko jakieś dwa lata temu...

~*~

Siedzieliśmy przy naszym ulubionym stoliku w ulubionej pizzeri i czekaliśmy na nasza ulubioną pizzę. Ulubioną w tym miesiącu. Na zewnątrz panowała niska temperatura, ale w lokalu było ciepło i przytulnie.

– Mogłaby zjeść z nami dodatkowa osoba? – spytał niepewnie Urlik.

Byliśmy ekipą w trójkę i to od niedawna. Anje znałem, zanim w ogóle wkroczyłem na teren szkoły, chłopaka wciągnąłem z racji na mój dodatkowy zmysł, który po jednej krótkie wymianie życzliwości podpowiadał, że podobnie jak Anja może być ciekawą osobą. Teraz znów czułem, że poproszenie o wspólny posiłek poza szkołą – samo to brzmiało jak niezła podpowiedź – nie będzie jednorazowe i Urlik chce wciągnąć czwartą osobę do grupy. Nie zdążyłem się nawet odezwać, a ktoś stanął przy stoliku.

Była tą osobą wysoka dziewczyna o czekoladowym odcieniu skóry. Patrzyła na nas z góry swoimi dużymi oczami. Włosy miała po lewej stronie wygolone, a te z prawej sięgały jej ramienia i były czarne. Wyglądała mało przyjaźnie. Coś było w jej postawie, co kazało uważać na słowa. Jeszcze się nie odezwała, a czułem mrowienie w kościach.

– Proszę, poznajcie – zaczął Urlik – to moja przyjaciółka od dziecka Zoe. Zoe, poznaj moich znajomych: Remi oraz Anja.

– Nie chodzisz przypadkiem do naszej szkoły, tylko że do zachodniego skrzydła? – odezwała się skonsternowana blondynka. – Jestem pewna, że już cię parę razy widziałam.

– Owszem. Też was widziałam.

Nie wiedzieć czemu jej wzrok spoczął na mnie, jakby miała do mnie o coś żal. Że niby o co?

– Siadaj – zachęciła siedząca obok mnie Anja. – Jadłaś tutaj pizze?

Zoe usiadła naprzeciwko nas obok Urlika. Nieprzyjemnie było mieć ją przed oczami, a jeszcze trudniej słuchać tej odległości w jej głosie. Miała nijaki amerykański akcent, ale to nie on mnie powstrzymywał przed rozmową – a jestem potężnym gadułą – tylko to coś, co było prawie że namacalne w jej ruchach i głosie. Dystans, jakby celowo odgradzała się od tego, żeby trzymać swobodę na smyczy. Żeby być bezpieczną i uważnie dobierać słowa.

Jeśli miałem być szczery, przypominała Urlika. Chłopak nie był aż tak niechętny do rozmów, raczej starał się nadążyć i udawać, że jest okej. Udawać to słowo klucz. Udało się go rozruszać, dostrzec żywą radość i szczerą chęć poznania twojej osoby, ale wciąż majaczył lęk i jakaś dziwna forma braku zrozumienia. Zoe była zupełnie na wyższym poziomie skomplikowania. Nie wiedziałem nawet, czy da się rozpętać powstały w jej umyśle supeł. Zawsze działałem instynktownie, toteż ten podpowiadał mi, że Zoe to nie moja liga. Nie widziałem wspólnych cech, nie zacząłem rozmawiać, a już wiedziałem, że i tematów nie będzie. Mimo to była przyjaciółką Urlika, a ten akurat mi się podobał. Wskoczyłem na jego fale i byliśmy zgrani. Mogłem się poświęcić.

– Proszę, wasza pizza – powiedział kelner i postawił między nami duże ciasto z warzywami i mięsem.

– Zoe, nie jesteś warzywna, prawda? – spytała Anja. Teraz mógł zapaść wyrok. Albo będą przyjaciółkami, albo nie. Pizza dla Anji liczyła się z mięsem. Lub margarita.

– Próbowałam, gdy zaczęłam swoje życie jako duchowna. Nie udało się.

– Z byciem zakonnicą czy warzywną?

Już oderwała sobie kawałek, a ja parsknąłem. Spojrzała na mnie krytycznie, wgryzając się w szpiczastą część.

– Jesteś okrutna.

– Jak ma należeć do ekipy, to musi wiedzieć, że każdy z nas jest pierdolnięty. Ty też, Remi.

– Oba – odpowiedziała szczerze i z uśmiechem, a potem zerknęła na mnie. – Miło widzieć, że jesteście sobą.

Czy ona naprawdę coś do mnie miała? Byłem od dobrych siedmiu miesięcy w nowym miejscu, raczej nie zrobiłem niczego, co mogłoby napytać mi biedy. A może?

Rozmowy toczyły się swobodnie, Zoe kilka razy rozpoczęła własny temat, ale przez większość czasu słuchała i obserwowała nas. Urlika i mnie dość intensywnie. I wtedy to się stało. Czerwona lampka w głowie dość jasno mi zasygnalizowała potencjalny problem. Musiałem go rozwiązać nim urósłby do wagi kłótni i niedomówień. Wychodziliśmy z pizzerii, wymieniliśmy numerami telefonów.

Tego samego dnia wieczorem drżącą ręką wybrałem kontakt Zoe. Odebrała niemal natychmiast.

– Nie ukrywam, że dziwi mnie twój telefon – słyszałem wyraźnie potwierdzenie jej słów – ale musisz mieć zapewne jakąś istotną sprawę. Mów.

– Chciałbym się spotkać. Możesz teraz?

Zapadła cisza, a ta zawsze napawała niepokojem. Ludzie dzielili ją na komfortową lub nie, dla mnie cisza była przerażająca. Czyjś głos mnie uspokajał, mówił, czego oczekiwać.

– Jasne. W parku?

Wybraliśmy miejsce, a po pół godziny staliśmy już naprzeciwko siebie. Ona w długim szarym płaszczu jesiennym, a ja nadal w bluzie. Czekała i obserwowała.

– Nie wiem, czy słusznie myślę, ale wolę uprzedzić fakty. Działam raczej... Zapobiegawczo. Zawsze.

– Zauważyłam – odparła, wysuwając podbródek nad szalikiem i zaraz znów go schowała.

Co zauważyła? Od jak dawna obserwowała mnie w szkole – a może i poza nią – że mówiła tak jawnie?

– Nie jestem gejem i nie jestem zainteresowany Urlikiem w tych kategoriach.

Jej oczy sekunda po sekundzie mojego milczenia coraz bardziej się otwierały. W końcu zaczęła się śmiać, ale to był gorzki śmiech, nieradosny.

– To sobie ubzdurałeś? Jesteś całkiem oczywisty, a jednak nie.

– To o co ci chodzi?

– Martwię się. Nie mogę? – spoważniała. – Z jakiegoś absurdalnego powodu czuję, że nie jesteś dobrym człowiekiem. Urlik jest dla mnie jak brat. Razem widzieliśmy wiele rzeczy, w tym i te, gdzie raniono nas nawzajem.

– Nie chcę nic złego dla Urlika – zacząłem się bronić, ale przerwała mi westchnieniem.

– Być może. Urlik nie ma szczęścia do facetów, wiesz? Kobiety lecą na jego urodę i całkiem niezłe poczucie humoru. A faceci widzą w nim zagrożenie, czy kto tam wie co innego. – Spięła się widocznie, odwróciwszy głowę. – Jest hetero. Chodzi mi o przyjaciół. Gdy powiedział mi, że jakiś koleś z pierwszego roku chce z nim się trzymać, wiedziałam, że chcę wiedzieć kto to taki. Sama nie wiem – spojrzała mi w oczy, powodując dreszcze zimna – czy powinnam się cieszyć, czy kazać mu cię olać.

– Przede wszystkim, nic o mnie nie wiesz. Nie jestem kimś, kto rani ludzi dla zabawy.

– Przede wszystkim – przekrzyknęła mnie – masz dziwną aurę. Jakbyś potrafił zrozumieć człowieka po jednym słowie.

– Co? – Wzdrygnąłem się. Na jej usta wpełzł uśmiech zwycięstwa.

– Mam rację, bo inaczej by cię tu nie było. Zachowywałam się normalnie przy stole. Moje zerkanie na ciebie potraktowałbyś, być może, jako zaloty i zainteresowanie. Tymczasem mówisz mi, że nie patrzysz na Urlika jak na faceta, nie w tych kategoriach.

Poznałem ojca Anji, jego dokładne dopytywanie i obserwowanie wydawało mi się to trochę straszne. Umiejętności Zoe powalały prokuratora na całej linii. Zaczęła mi się trząść ręka, nigdy nikomu nie mówiłem o swoich zmysłach, nieco bardziej wyostrzonym słuchu zapewne po ojcu. Zrobiłem to. Nie chciałem, ale poczułem, że muszę. To coś jak zagranie asem, bo bez niego mogłem stracić.

– Nie wiem, jak to działa – wyszeptałem, ale wiedziałem, że słucha z uwagą – ale potrafię po jednym dźwięku stwierdzić, czego się spodziewać. Ty... – uniosłem niepewnie wzrok – wydajesz się inna. Wiem, że się nie zrozumiemy. Nie czuję nic łączącego nas. Możesz wziąć mnie za świra, to może być nasza prywatna wojna, ale proszę, nie mów tego nikomu.

Poczułem napływający na policzki wstyd. Żałowałem, że i ja nie mam takiego szalika jak ona, żeby ukryć w nim twarz. Zamiast tego patrzyłem posępnie w ziemię, która już została oszroniona z powodu zimna. Serce biło mi tak szybko. Nawet tata nie wiedział, że wyczuwam coś w głosie każdego. Wiązałby z tym może jakieś nadzieje, a może uznałby, że warto to zbadać. Prawda mnie przerażała, jego reakcja zwłaszcza.

– Uznajesz moje wyczuwanie czegoś złego za nadnaturalne? – spytała z takim spokojem, jaki nie pasował mi do tej chwili.

Uniosłem na nią wzrok, niepewnie i powolnie. Coraz bardziej się dziwiłem jej postawą. Stała, podpierając ciężar na jednej nodze, drugą odchyliwszy w bok, z dłońmi w kieszeniach płaszcza, ustami w szalu. Wszystko mówiło, że nie zacznie odprawiać nade mną modłów.

– A wyczuwasz?

– Przed chwilą powiedziałam, że tak. – Uniosła brew. – Powiedziałeś mi półprawdę. Czuję, że coś w tobie jest jeszcze głębiej schowane. Coś, co może skrzywdzić nas wszystkich.

– Co?

– Może nie wiesz.

Teraz w jej głosie pobrzmiewała nuta zdumienia i czegoś, co lubiłem nazywać teoryzowaniem. Ludzie zawsze mieli coś szczególnego w barwie, gdy zaczynali sypać swoimi pomysłami na rozwiązanie zagadki. Mimo to Zoe dalej wydawała mi się przerażająca. Jakby miała wyjąć nóż z kieszeni i mnie zabić na miejscu, aby ochronić przyjaciela przed bólem. Coś w kościach mi podpowiadało, że naprawdę by to dla niego zrobiła. Wzdrygnąłem się. Westchnęła ciężko i podeszła bliżej, a mi serce zamarło.

– Chcę cię poznać, Remi Toroeva – powiedziała to, jak coś, czemu nie zaprzeczysz. Musisz spełnić jej słowa, bo nie były one prośbą. – Jeśli jednak okażesz się stratą czasu, powieszę cię na latarni.

Pokiwałem histerycznie głową. Mała myśl mi przeleciała przez głowę. Uporczywa, ale i realna.

Przecież ona ci nic nie zrobi, to piętnastolatka!

To dlaczego tak przeraźliwie się jej bałem, nogi i ręce mi drgały i ledwo dotarłem do domu bez potrącenia na pasach? Dobre pytanie.

Zoe wpisała się w naszą grupę na stałe. Pojawiała się w szkole niezapowiedziana przy nas, przyprawiając mnie o ciary. Potem łaziła z Anją po szkole. Przychodziła z Urlikiem do pizzerii. Była wszędzie i z każdym, ale nie ze mną. Nawet dziewczyna Urlika nie chciała spędzać z nami czasu, ale Zoe musiała, a to tylko po to, żeby ciągle się we mnie wpatrywać jak sroka w gnat.

– E! – krzyknęła głośno Anja, gdy szliśmy przez zaśnieżony park. – Zakochałaś się w Remim?

– Co? – ożywił się Urlik. Był jawnie zszokowany przypuszczeniami blondynki, wcześniej jemu nic takiego do głowy nie wpadło. Mnie też.

– Dlaczego tak uważasz? – spytałą opanowana Zoe. Ona zawsze była o p a n o w a n a. I tym przerażała najbardziej.

– Bo ciągle na niego patrzysz, ale nie słyszałam, żebyście gdzieś razem łazili. Nie, żeby coś, ale lubię zasady i jedna z nich brzmi „przyjaciele nie powinni się w sobie zakochać".

– To prawda – powiedziała Zoe, a ja potknąłem się o coś pod śniegiem i przekląłem.

– Prawda, że go kochasz czy...

– Prawda, że nie powinno się kochać przyjaciół – parsknęła Zoe i podciągnęła mnie w górę, gdy upadłem na kolano. Patrzyła na mnie z rozbawieniem. – Remi jest całkiem uroczy, ale czy ja wiem, czy atrakcyjny?

– Zoe, przestań – upomniał ją Urlik, ale przede mną ta nuta rozbawienia się nie ukryła w jego głosie.

Puściła mnie nagle i spojrzała na przyjaciela, szturchając go zaczepnie. Przy niej był inny, bardziej rozluźniony niż przy nas. Może to kwestia doświadczenia? Z Zoe zebrał go więcej, nie powinienem się dziwić. To i tak denerwowało i nic na to nie mogłem za bardzo poradzić.

Dlatego właśnie mijały kolejne dni i tygodnie tej dziwnej relacji, gdzie udawałem przyjacielskiego. Wróć. Starałem się być NAPRAWDĘ przyjacielski. Zaczepiałem ją i pytałem o coś, a ona zauważyła, że zmieniam taktykę z kulącego się na zaintrygowanego. Anja z Urlikiem też to zauważyli, gdy siedzieliśmy przy stoliku na boisku szkolnym. Anja czytała książkę, Urlik miał słuchawkę w uchu i oglądał coś, a Zoe podjadała swoją sałatkę, którą przyniosła z domu.

– Widziałem zapowiedź filmu o nadludziach. Puszczają to jutro w kinach, pójdziesz ze mną?

Uniosła wzrok, zaprzestając bawienia się widelczykiem. Zmrużyła konspiracyjnie powieki, jakby niemo chciała mi powiedzieć „wiem, co robisz, Toroeva". Ale nie wiedziałem, czy jej się to nie podoba, czy wręcz przeciwnie. Wyszczerzyłem się i wskazałem na nią palcem.

– Uważam, że powinniśmy pójść.

– Dlaczego proponujesz to tylko mnie?

Celowo odbiła piłeczkę, żebym sprecyzował swój pomysł i wyjawił powód odstawienia reszty z paczki. Byłem na to przygotowany, dlatego się wyszczerzyłem i widziałem, jak jej pewność siebie delikatnie się kruszy.

– Anja mi zarzuciła, że cię olewam – po części prawda – dlatego chcę cię poznać bez reszty. Jesteś najlepszą przyjaciółką Urlika, on jest moim przyjacielem, chcę pojąć waszą więź.

– Musiałbyś pojawić się w naszym dzieciństwie – skwitowała sucho. Zirytowałem ją.

– Mylisz pojęcia – upierałem się. – Nie chcę nadrobić stracony czas, o co mnie teraz posądzasz. Chcę cię lepiej poznać.

– Cóż za poświęcenie. Aż tak zależy ci na Urliku? – spytała ironicznie, ale ja się nie wahałem z odpowiedzią:

– Oczywiście. Co w tym dziwnego?

Urlik drgnął na moje słowa, Zoe się zasępiła, a Anja zaczęła śmiać, podpierając głowę na dłoni.

– Za to cię kocham, gwiazdo – powiedziała do mnie. – Jesteś wybitnie szczery i zawsze wiesz, co powiedzieć. Może dlatego mój ojciec uwielbia z tobą rozmawiać, a mama zawsze robi dla ciebie czekoladowe ciasto.

– Akurat ciasto robi po to, żeby zęby mi się zepsuły i żeby w nich ciągle grzebała – zauważyłem z uśmiechem. – A twój tata nie lubi ze mną rozmawiać, a badać, dlaczego wiem, co mu odpowiadać. To różnica.

– Fakt. – Skwasiła się. – Ale twój ojciec za to lubi mnie szczerze, prawda? To nie tak, że traktuje mnie, jak idiotkę czy córkę swojej dentystki?

– Jestem pewien, że widzi w tobie moją przyszłą żonę – powiedziałem poważnie, opadając na oparcie ławki.

– Gdzie mój pierścionek, gwiazdo? Jak mam zostać żoną bez zaręczyn?

– A przepraszam – udałem zmieszanie – zapomniałem wspomnieć, że wybrałem ścieżkę samotnika pustelnika.

Trzepnęła mnie w tył głowy, dość mocno, ale i tak przy stole trwała już radosna atmosfera.

– Nienawidzę cię, zjebie.

Urlik uśmiechał się, ale było w jego postawie coś, co kazało mi wierzyć, że dalej czuł się poruszony moim wcześniejszym wyznaniem. Zoe też to widziała, bo patrzyła na niego kątem oka. Pstryknąłem przed jej twarzą, zmuszając do spojrzenia na mnie. Udało się.

– To co? Pójdziesz ze mną, pani surowa?

– Pójdę, panie pewny siebie.

Poszła. Seans był co prawda kiepską budżetówką, ale i tak dzięki niemu rozluźniłem się przy niej. Mogłem do tego przywyknąć, słowo daję. Przywykłem do dwóch twarzy Anji – dosłownie i w przenośni – przywykłem do skrytości Urlika, to dałbym radę przywyknąć do przedrzeźniania Zoe. Uśmiechałem się przy niej już częściej i wcale nie było to nerwowe, naprawdę jej osoba sprawiała mi radość. Odkrywanie jej osobowości, poznania jej motywów. Na pierwszy rzut oka odbierałem to jako zauroczenie w przyjacielu, ale to było za proste. Ich relacja wyglądała na bardziej skomplikowaną, a zarazem nie do rozerwania. Zazdrościłem, dlatego moja zmiana taktyki była potrzebna.

Stanęliśmy nieopodal kina. Dokańczałem kawę, którą kupiłem przed wyjściem. Patrzyła na mnie swoim badawczym spojrzeniem, ale już się go tak nie lękałem. Wyszczerzyłem się jedynie.

– I co? Dasz nam szansę?

– To propozycja związku? – spytała poważnie.

– To propozycja przyjaźni. Chcę zrozumieć waszą więź z Urlikiem, mówiłem na serio.

– A ja mówiłam na serio, że musiałbyś cofnąć się do przeszłości i wtedy nas poznać.

– Nie chcę tego, Zoe – odparłem, poważniejąc i przerzucając wzrok na papierowy kubek kawy. – Chcę od teraz budować przyszłość z wami wszystkimi. Przeżyliście coś ogromnego, może przeżyjecie to znowu, ale teraz chcę być tego częścią. Chcę wam pomóc.

Niespodziewanie wbiła mi palec w mostek. Przez ocieplaną kurtkę czułem, jak mocno go wbija. W zaskoczeniu uniosłem na nią oczy.

– Chcę zrozumieć, czym jest ten problem w tobie – oznajmiła ze spokojem. – Coś w tobie ciągle krzyczy niemo, że ten problem urośnie pewnego dnia do wagi konfliktu. Coś ukrywasz głęboko w sobie, a ja nie chcę, aby to coś zraniło Urlika. Czego mi nie mówisz, Toroeva? Co jeszcze ukrywasz?

Otworzyłem usta i je zamknąłem. W zasadzie nie chciałem nic powiedzieć, to było trochę jak sapnięcie niepokoju. Ukrywałem coś? Niby co? Ja potrafiłem wyczuć w czyimś głosie jego nastawienie do mnie, a ona potrafiła wyczuć problemy, o których właściciel nawet nie wiedział? Jak to dokładnie działało? Chciałem wiedzieć. Ja opierałem swoje zmysły na słuchu, głównie na nim dzięki synestezji ojca. A na czym opierał się jej dar? Czy było to normalne, czy powinniśmy uważać, żeby rząd nas nie złapał i nie zaczął eksperymentów?

– Lesbija!

Obejrzeliśmy się oboje w lewo, gdzie stała trójka ludzi. Jeden chłopak, nieco starszy od dwójki dziewczyn. Jedna się śmiała u jego boku, a druga kuliła ze strachu. Słyszałem to tak, kurewsko, wyraźnie. Jak drwili i szydzili. To nie był żart, to było mieszanie z błotem.

– Naprawdę myślałaś, że pozwolimy ci się z nami trzymać, jak kupisz nam popcorn i bilet do kina? – Prychnął dobitnie chłopak i spojrzał na swoją koleżankę. – Jak można być lesbiją i chodzić po ulicy? To obrzydliwe, Boże. Jak tylko pomyślę, że moja siostra mogłaby być taka, jak ona, to mam ochotę się zrzygać.

– Zrzygaj się na Heidi – wyćwierkała druga, a chłopak się skrzywił.

– Jak mogło ci to imię przejść przez gardło? Ohyda.

A potem podziało się więcej. Chłopak chwycił ofiarę za łokieć i nią szarpnął, uderzając o ścianę kina. Oboje z Zoe podskoczyliśmy na jego agresję, ale to ja pierwszy poderwałem się z miejsca. Siłą zabrałem dłoń chłopaka z Heidi i odrzuciłem ją. Spojrzał na mnie wkurwiony, jego koleżanka za to wydawała się oszołomiona. To nie ona była głównym powodem, więc olałem jej istnienie. Stałem między nim a Heidi.

– Czego się wpierdalasz koleś? – warknął, będąc kilka centymetrów niższym ode mnie. Musiał mieć około trzynastu lat, w porywach do czternastu, ale śmiałem wątpić.

– Moja matka i ojciec wychowali mnie w szacunku do drugiego człowieka, zwłaszcza dziewczyny. Skoro ciebie nie miał kto wychować, może powinieneś wrócić do budy, z której wypełzłeś i znaleźć Pana? – powiedziałem z całą ignorancją, na jaką było mnie stać. Byłem starszy, byłem wkurwiony i, przede wszystkim, potrafiłem usłyszeć jego lęk. Wahanie, krótkie, jak łapanie spazmatycznie powietrza, choć gołe oko tego nie dostrzegło. Ja też nie powinienem.

– Słuchaj, koleś, bo ty chyba nie rozumiesz – uspokoił się. – Ta za tobą, to lesbija. To wybryk natury i nie powinno się tego tolerować.

– I kto o tym decyduje? – udałem zdziwienie, unosząc brwi. – Że ty? A ile ty masz lat, chłopczyku? – Zmierzyłem go pogardliwie spojrzeniem. Wzdrygnęła się jego towarzyszka.

– Heidi, chodź – powiedziała stanowczo, acz z nutą lęku druga.

Wyciągała rękę do dziewczyny, ale ta już była objęta ramieniem Zoe i dzięki temu nie znajdowała się już za mną, a między mną i ciemnoskórą. Była zaskoczona i przestraszona, miała prawo. Zoe patrzyła z olbrzymią niechęcią na napastników i nawet ja bym się obsrał na ich miejscu.

– Sam jesteś wybrykiem natury – odezwała się w końcu. – Jeśli jedyne, co potrafisz, to kłapać ozorem, wracaj do domu i nauczyć się przydatniejszej umiejętności. Czy twoją siostrą nie jest Amanda? – Zrobiła minę głębokiego dumania. – Och, zdaje się, że chodzi ze mną do klasy. Może powinnam się nią zająć, jak uważasz, Remi?

– Uważam, że Anja by ci pomogła – poparłem ją, uśmiechając się łobuzersko.

– Ludvig, chodźmy. – Dziewczyna szarpnęła go za ramię i pociągnęła w tył. Była iście przerażona, słyszałem to, a wszystko w moim wnętrzu krzyczało, żebym skończył tę szopkę. Żaden ze mnie bandzior, a przemoc to ostatnia deska ratunku, jakiej się chwytam.

– Lepiej, żeby nie doszły nas negatywne słowa na temat Heidi, Ludvigu.

Uśmiech Zoe był przerażający. Wszystko w niej takie było, zacznijmy od tego. Chłopak i dziewczyna szybko zaczęli się oddalać, sporadycznie tylko zerkając za siebie i sprawdzając, czy czasem zdania nie zmieniliśmy i nie chcemy im najebać. Odetchnąłem głęboko, gdy zniknęli z zasięgu wzroku i wreszcie mogłem się uspokoić. Spojrzałem na dziewczynę, Zoe już ją puściła.

– Ja... Ja naprawdę przepraszam za kłopot i dziękuję – mówiła ze spuszczoną głową.

Poczułem, że muszę coś powiedzieć, zawsze cierpienie innych było i moim. Dar, którym najprawdopodobniej obdarzył mnie ojciec, wcale nie był taki świetny. Smutek niewinnych osób był moim smutkiem. Nie potrafiłem przejść obok czegoś, na co mogłem wpłynąć. Ludzie nie zasługiwali na taki los, nikt nie prosił.

– Zoe miała rację, wiesz o tym? – Uniosła zaskoczona głowę.

– Kochasz drugą osobę za jej charakter, nie płeć – dodała Zoe, spoglądając na nią z góry. – Nie jesteś wybrykiem natury, jesteś normalna.

W jej oczach zjawiły się pierwsze oznaki łez. Zagryzła mocno wargi i starała się pozbierać. Czułem, że przed nami burza łez, a ja nie miałem pomysłu, jak temu zapobiec. W tematach homofobii byłem akurat średnim ratownikiem. Z odsieczą przyszła Zoe, która wyciągnęła dłoń w stronę dziewczyny. Trzymała batonik czekoladowy i musiałem wyglądać na wielce myślącego, ale żadna na mnie nawet nie zerknęła.

– Moja przyjaciółka zawsze, gdy się denerwuje, je coś słodkiego. Mówi, że cukier jest lekiem na całe zło. – Uśmiechnęła się, ja również. – Nie bardzo popieram logikę tycia dla łagodzenia swoich zmartwień, ale jeśli coś ma poprawić kobiecie humor, to na pewno czekolada. Trzymaj.

Złapała jej dłoń i włożyła w nią słodycz. Dziewczyna ścisnęła mocno palce i pociągnęła nosem. Już pojawił się na jej twarzy rozjaśniający uśmiech, nawet jeśli po policzkach stoczyły się pierwsze łzy. Otarła je szybko i zaśmiała się nerwowo.

– Przepraszam i jeszcze raz wam dziękuję. Jesteście moimi aniołami.

– Nazwałbym ją diabłem, ale terminologia dowolna w sumie. – Wzruszyłem od niechcenia ramieniem, a dziewczynka się roześmiała pogodnie.

Pożegnaliśmy się z nią i poszliśmy w swoje strony. Zoe nalegała na taksówkę, chciała zamówić ją dla młodszej, ale ta stanowczo zaprzeczyła, twierdząc, że jej dom jest ulicę dalej. Wyglądała na silniejszą niż przed chwilą, a ten mały dźwięk w jej głosie sprawił, że i ja poczułem się lepiej. Odetchnąłem pełną piersią, przymykając powieki.

– Więc jesteś gejem? – spytała nagle, a ja stanąłem jak w ryty. – To, co w tobie siedziało... – Spojrzała na moją klatkę piersiową, jakby miała rentgen w oczach. – Zmniejszyło się. Ale tli się i jestem pewna, że pewnego dnia to urośnie. Temat queer. Wyjaw mi więcej.

Złapała mnie mocno na nadgarstek i odwróciła do siebie frontem. Widziałem chęć poznania prawdy tak wielką, że przyćmiewała zdrowy rozsądek. Byłem dla niej skomplikowanym równaniem, a ona koniecznie musiała je rozwiązać, aby móc normalnie funkcjonować. Poważnie, jak działał jej dar?

– Mówisz, że... to się zmniejszyło? – spytałem głupio.

– Owszem. Lesbijka czy gej? W czym dokładnie jest problem?

Przełknąłem ślinę i wystąpiłem krok do przodu. Zoe wiedziała o mnie dużo więcej, niż powinna i sam nie wiem, ale podobało mi się to. Był ktoś, kto prześwietlał moje kłamstwa równie dobrze, jak robiłem to ja i tata. Nie musiałem marnować energii na łgarstwo, bo jedno krytyczne spojrzenie Zoe wystarczyło, abym skurczył się do rozmiarów pchły. Po co więc się starać?

– Akceptuję całe towarzystwo – odezwałem się w końcu, ale przejeżdżający samochód mógł zagłuszyć moje słowa, bo Zoe się zbliżyła. – Nie mam nic do par homoseksualnych czy kogokolwiek. Serio, ludzie mają własne życie i powinni je przeżyć tak, jak im się podoba.

– Ale? – Przechyliła śmiesznie głowę.

– Ponad życie nie akceptuję jednej lesbijki i jej kobiety. – Patrzyłem pustym wzrokiem na ludzi po drugiej stronie ulicy, którzy zanosili się śmiechem. – Jest moją matką.

– Och...

Jak słowo daję, pierwszy raz usłyszałem w jej barwie jawne zdziwienie. Musiałem aż spojrzeć na jej twarz i znów to samo. Nawet na niej go nie ukrywała. Potem pociągnęła mnie do bistro i usiedliśmy przy kraciastym kwadratowym stole. Patrzyła we mnie, jak w obraz, albo równanie, i znów szukała rozwiązania. Cały czas towarzyszyła nam cisza, dopóki nie przyszły frytki, które dla siebie zamówiła. Nawet nie oderwała wzroku na chwilę, aby je ocenić.

– Konflikt powstał – powiedziała w końcu, a ja uniosłem na nią zaciekawiony wzrok.

– Jaki?

– Rozumiem, że czujesz się zraniony i porzucony. Pewnie też bym się tak czuła, ale z drugiej... nie rozumiem. – Prychnąłem, co tylko przyprawiło ją o zirytowanie. – Remi, chciałbyś, aby twoja mama do śmierci była nieszczęśliwa, byle tylko dalej jej syn miał pełną rodzinę?

– Oczywiście, że nie – odparłem natychmiastowo. – Ale to... ja nie umiem przełączyć tego guzika. – Wskazałem na swoją głowę. – Sama myśl, że mam z nią porozmawiać, zobaczyć ją uśmiechniętą z inną babą, jest koszmarna. I wierz mi, to mógłby być facet, a nienawidziłbym jej tak samo. Muszę jednak przyznać, że-

– Że kobieta mnoży problem – dokończyła za mnie, choć nie prosiłem. Skinąłem głową.

– Pozornie się wydaje, że tu chodzi o to, że mama jest lesbijką. Może i tak, ale myślenie o innych mnie nie parzy. Myślenie o niej – wzdrygnąłem się – przyprawia mnie o chęć ucieczki. Daleko.

– Rozumiem – powiedziała na nowo opanowanym tonem. – Naprawdę, Remi. Nie mam tej zdolności, co ty, nie mam nawet synestezji, ale jako człowiek słyszę i widzę żal w twoim głosie. – Przełknąłem ślinę, wgapiając się we frytki. – Zraniła cię, rana się nie goi. Zapewne widziałeś też cierpienie swojego ojca, bo jakby twoje było błahe. Może uważała, że piętnaście lat to wiek, w którym poradzisz sobie z prawdą.

– Czy istnieje wiek, w którym radzisz sobie z prawdą lepiej? – spytałem nagle. – Czy jakbym miał osiem lat, przeżyłbym to lepiej? Bo wiesz, nie widziałbym uśmiechów mamy i taty, ich przytulania. Ich patrzenia na siebie i spania w jednym łóżku. To wszystko... po prostu pewnego dnia się skończyło i nie potrafiłem zrozumieć, jakim, kurwa, cudem? Nie oczekuję, że zrozumiesz – powiedziałem z bladym uśmiechem, patrząc w jej oczy – ja sam już nie potrafię zrozumieć tej złości.

– Powiedziałam, że rozumiem.

– I że nie rozumiesz – przypomniałem.

– To dlatego, że nie jestem tobą. Nie przeżyłam tego i dalej kocham swoich rodziców, nienawidzenie ich nie jest czymś, nad czym mogłabym się zastanawiać. To po prostu niemożliwe.

– Ta...

Zapadła cisza. Skubałem paznokcie z nerwów, choć to nigdy nie był u mnie tik. Skoro nazywała to u mnie problemem, to mogło decydować, czy skreślić mnie z listy przyjaciół, czy nie. Czułem, że skreśli. Zabrała swoje frytki i zaczęła zbierać się do wyjścia, gdyby nie kazała mi się ruszać, uznałbym, że mam ją zostawić. Wyszliśmy razem przed lokal i dopiero wtedy ujęła mój podbródek w dłoń i patrzyła z opanowaniem.

– Dobrze, zgadzam się.

– Na co? – wysepleniłem, gdy mocniej ścisnęła moje policzki do wnętrza.

– Jeśli to, co teraz się tli, urośnie znowu do wagi problemu, powstrzymam to przed byciem konfliktem – powiedziała zagadkowo. – Dziś zrobiłeś coś, co pozwoliło ci na chwilę spojrzeć na wszystko trzeźwo, dostrzegłeś to?

Chciałem powiedzieć, że nie, ale skłamałbym. Jakiś kamień metaforycznie spadł z moich ramion, gdy pomogłem tej dziewczynie. Czy widziałem w niej moją mamę, a w chłopaku samego siebie? Czy pomoc sprawiła, że czułem się lepszym człowiekiem i ten „problem" się zmniejszył? Nie czekała na moją odpowiedź, kontynuowała:

– Zgadzam się więc, żeby być tym, który ci pomoże. Zgadzam się być twoją przyjaciółką, ale jeśli skrzywdzisz Urlika, twój lesbijski problem będzie niczym. Rozumiesz?

– Nigdy ciebie nie zrozumiem – odparłem z niesamowitą ulgą, gdy mnie puściła. – Ale cieszę się. Naprawdę.

– A ja już żałuję – powiedziała posępnie. – Dobranoc, Remi.

~*~

Za wiele się od dwóch lat nie zmieniło. Zoe nadal była jak przejście dla pieszych na czerwonym świetle – zawsze każe ci stać i nie pozwala za bardzo poznać. Mimo to od tamtego czasu widocznie poczyniliśmy postępy w rozmowach. Ja już przy niej nie czułem żadnego lęku, a ona – bardzo często swoją drogą – na przekór mnie wybiera odmienną rzecz. Idziemy na horror? Woli pójść na komedię. Chcę iść na komedię? Ona woli horror. Urlik już lata temu wspomniał, że przestaje nadążać za nami. Anja powiedziała, że przyjaźń nie ma schematu, więc może mamy po prostu zbyt uparte charaktery, żeby sobie ustępować. Coś w tym było. Ja jednak twierdziłem, że Zoe pozwoliła sobie na znacznie więcej w naszym towarzystwie. Jej uśmiech i śmiech nie były już prawdziwą rzadkością, a czymś, czym obdarza tylko nas. Była trochę jak strażnik całej grupy: surowa dla każdego, kto ośmielił się szepnąć wulgarne słowo w naszą stronę. Już nie próbowałem zrozumieć jej relacji z Urlikiem, ponieważ tej ze mną nikt by nie zrozumiał. Dlatego mogłem poradzić każdemu tylko jedno: nie trać czasu na zrozumienie Zoe, bo to jest niemożliwe.

– Toroeva, złaź stamtąd i idź do księgarni! – krzyknęła do mnie z sąsiedniego pomieszczenia. Wywróciłem oczami.

– A może to ja zostanę, a ty pójdziesz? – odparłem. Schodziłem z drabiny, gdy jej głowa wychyliła się zza futryny.

– Ja idę po tort do piekarni.

– Co?! – warknąłem, aż dziecko podskoczyło, więc zaraz posłałem jej przepraszający uśmiech i szybko podszedłem do przyjaciółki. – Dlaczego to ty odbierasz tort?

– Bo gdy ty musiałeś uczyć się w szkole, aby nie zawalić roku, ja pracowałam nad przyjęciem. – Strzeliła mnie w podbródek, uśmiechając się zadziornie. – Kochasiu, Urlik przede wszystkim jest moim przyjacielem. Ty liczysz się jako element pocieszenia.

– Żmija jadowita franca przebrzydła – zacząłem syczeć, a ta pchnęła mnie w klatkę piersiową, więc poleciałem dwa kroki w tył.

– Do pracy, leniu.

Ciąg dalszy nastąpi...



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty