Zasłyszane wyznanie Cz.5


|Nikolai|

Słabłem i wcale mi się to nie zdawało. Z coraz większą trudnością wstawałem, ale z łatwością zasypiałem i to niekoniecznie w łóżku. Zdarzało mi się na krześle w pracy, a to już zły symptom. Gdyby kto naskarżył kierownikowi, dostałbym dyscyplinarkę za opierdalanie się na zmianie. W domu robiło się coraz niezręczniej przez matkę i jej schadzki z wątpliwymi panami. Za coś musiała kupować swoje papierosy. A przyznaję, spanie w miejscu, gdzie słyszysz jęki matki, nie jest najlepszym miejscem. Ciągłe czułem się jak w płytkim śnie, uważając na każde skrzypnięcie podłogi czy drzwi. Mimo iż swoje zamykałem na dosłownie dwa zamki – zamontowałem drugi, ledwo ukończyłem piętnaście lat – to i tak podskórnie docierało do mnie ryzyko zagrożenia od tych mężczyzn. Niespełna rok później umarł mój ojciec, a cała nadzieja, jaką żywiłem, że się do niego wyniosę, prysła jak bańka mydlana. Zostałem w piekle sam.

Chciałem kiedyś znienawidzić ojca za olanie mnie. Zostawienie w rękach kobiety, która sobą się zająć nie potrafiła, a gdzie dopiero mnie wychować. Ale gdy odnowiłem z nim kontakt i zrozumiałem, że tak naprawdę nieważne, kto mnie wychowywał, mam jego charakter, to od razu go pokochałem. Pytał o moje oceny, znajomych, plany. Nie wyłączał się, gdy byłem w trakcie opowieści. Moja matka nigdy nie umiała o nic spytać bez ukrytego motywu. Jakie masz oceny? Dobrze, więcej zarobisz. Jakich masz znajomych? Są majętni? To niedobrze, że nie są. Chcesz podróżować? Ciekawe za co? Najpierw zarób i przynieś do domu, a potem sobie fantazjuj.

Wolałem nie niszczyć życia ojcu, który rozwijał się w magazynierstwie i budownictwie w Tokio. To zapracowany człowiek, który nawet nie znalazł pięciu minut na założenie nowej rodziny. Zwalanie mu się na głowę nie wchodziło w grę, nie miałem tak paskudnego charakteru matki, żeby uczepić się kogoś jak pijawka i żerować na jego dobrze. Czasem przerażało mnie, co odziedziczyłem po mamie?

Gdy pokłóciłem się z Neelsem tak porządnie, zrozumiałem, co po niej mam. Paskudną osobowość do ludzi. Im bardziej ktoś naciskał na mnie, tym okrutniejszy się stawałem i mógłbym przysiąc, że mama miała tak samo. Potrafiła ze mną rozmawiać spokojnie, ale wystarczyła iskra zapłonowa, żeby wybuchł między nami pożar. Ona dolatywała do mnie z łapami, ja ją powstrzymywałem. Po tych paru mailach z tatą nie dał mi odczuć, że jest dominujący w rozmowach. Raczej nastawiał ucho i otwierał serce. Czy ja też tak jeszcze potrafiłem, czy moja cudowna była skutecznie zablokowała te zdolności we mnie?

– Olsen, do roboty – mruknął współpracownik, gdy od paru minut stałem i patrzyłem się tępo w jeden punkt. Otrząsnąłem się i powróciłem do wykładania towaru.

Ziewnąłem szeroko, wyczekując końca zmiany z łzami w oczach. Zamrugałem szybko, żeby znów mi się wzrok wyostrzył. Naprawdę padałem na twarz. Na dodatek myślenie o Neelsie tylko podgryzało moje sumienie. Tata pewnie nie byłby dumny, że jego syn zachowuje się jak dupek, bo nie chce otworzyć się na nowe znajomości i w potencjalnym rówieśniku widzi zagrożenie jak od klientów matki. Plus sytuacji był taki, że chłopak dał sobie ze mną spokój i przynajmniej na dobre mu to wyszło.

Niosłem karton pełen paczek makaronu, ale to nie był mój dzień, więc jego dół się rozwalił i wszystkie paczki wysypały się na posadzkę. Zakląłem głośno, rozglądając się wkoło. Huk był ogromny, więc na pewno pracownicy słyszeli, ale czy kierownik jeszcze był? Kucnąłem, szacując straty i mój rachunek, który zmuszony byłem dziś nabić na kasie poprzez utracony towar. Naliczyłem trzy paczki, gdy w zasięgu wzroku zobaczyłem świecące nowością buty kierownika. Przekląłem bezgłośnie i uniosłem spojrzenie z kucaka.

– Olsen, posprzątaj to i do mnie zapraszam.

– Jasne.

Odszedł ponuro, zabierając ze sobą całą moją nadzieję. A raczej jej resztki. Pozbierałem całe paczki i umieściłem na stosiku z boku, a rozsypany makaron zmiotłem i wyrzuciłem. Za dużo tu bakterii, żebym połasił się na zebranie go i wzięcie ze sobą do domu. Mogłem co najwyżej wziąć ten jeszcze będący w rozdartych paczkach, skoro i tak nabiję je na kasę. Albo one nabiją zaraz mnie. Zależy od perspektywy, co nie?

Poszedłem do kierownika, który siedział za lichym biurkiem, które uginało się od ciężaru starego komputera, dokumentów i naczyń. Większy porządek we własnym pokoju miałem, a wcale nie sprzątałem w nim za często ze względu na braki czasowe. Pohamowałem się przed zajęciem krzesła i zamiast tego stanąłem przed biurkiem z rękoma za plecami.

– Co ja mam z tobą, chłopaku, począć? – dumał, bawiąc się długopisem między palcami i bujając się na obrotowym krześle w prawo i lewo.

– Proszę mnie nie zwalniać. Zaraz nabiję wszystkie uszkodzone paczki i zapłacę za nie... na wypłatę – dodałem po chwilowym wahaniu, bo zdałem sobie sprawę, że przecież nie mam tyle pieniędzy w kieszeni. Ledwo na paczkę gum do żucia by starczyło.

– Nie chcę cię zwalniać, ale chyba mnie zmusisz do obcięcia ci godzin – wyjaśnił, a ja zamarłem.

– Proszę, nie. Potrzebuję tych zmian.

– Jesteś wciąż nastolatkiem, Nikolai, powinieneś się uczyć i dokształcać, żeby sięgnąć po zawód, który da ci więcej niż my tutaj – odparł i pokręcił głową. – Wiesz, że pomagam ci, jak mogę, ale patrzę na niszczejącego dzieciaka, a przecież sam mam dzieci. Nie wyobrażam sobie ich na twoim miejscu.

– Proszę im nie zostawiać długów po swoim zejściu z tego świata – rzuciłem z ironią, nie hamując się w porę.

Jebane geny matki!

Kierownik uśmiechnął się lekko, jakby docenił tę szpilkę, którą bez pardonu mu wbiłem.

– Popytam kolegów, może znajdę ci coś lepiej płatnego, ale nad obcięciem ci nadgodzin poważnie pomyślę i twoje proszenie na nic się nie zda, bo ja nie chcę potem dowiedzieć się, że wylądowałeś w szpitalu z anemią. Jadasz właściwie? Jesteś paskudnie blady.

– To nie wyspanie...

– Tym gorzej. Dokończ dzisiejszą zmianę i umykaj. Daję ci cały tydzień przymusowego urlopu.

– Nie, Boże, nie może pan! – błagałem przerażony. – Tydzień to ogrom pieniędzy. Może dzień? W dzień się zregeneruję i-

– Olsen, tydzień – przerwał mi hardo. – Daję ci płatny urlop. Masz niewykorzystane dni. Wyjedź gdzieś, odpocznij. Wyśpij się i zjedz coś dobrego. Bez dyskusji. Aha, daruj sobie ten makaron. Wpiszę w koszta, ale to ostatni raz, słyszysz? Nie chcę, żeby w tym sklepie z przemęczenia dochodziło do nieprawidłowości. To moje ostatnie ostrzeżenie i dobra rada, weź się za siebie, dzieciaku.

Powiedzieć, że byłem wkurwiony, to jak nic nie powiedzieć. Nie mogłem się kłócić z tym facetem przed pięćdziesiątką, bo równie dobrze mógł mi wlepić wypowiedzenie zamiast urlopu i zesrałbym się ze strachu co dalej robić. Przez niego też przemawiały dobre intencje, w które musiałem dać wiarę, co znowu przypomniało mi o Neelsie i jego potencjalnie dobrym zarobku dla mnie. Świat dawał mi coraz jawniejsze oznaki, żeby zatrzymał się, odwrócił, bo czeka na mnie coś innego i być może lepszego. Ale nie. Parłem przed siebie ślepo, warcząc na każdego, kto wystawił do mnie pomocną dłoń. I tak cieszyłem się, że zaciśnięte szczęki pohamowały pyskówkę do kierownika. Skoro już dostałem urlop, to mogłem skorzystać z cudownych rad i odpocząć. Albo pozachowywać się jak na chłopaka w moim wieku przystało. Will i Amanda z pewnością mieli tryskać radością z mojej chwilowej wolności. 

Po zakończeniu zmiany wyszedłem przed supermarket i pocierałem sobie kark, który zdawał się spięty jak diabli. Ziewałem po raz kolejny i omal kostki nie skręciłem, gdy źle postawiłem stopę na widok Neelsa, który stał oparty o drzwi swojego drogiego wozu i patrzył na mnie z cieniem uśmiechu. Niepewnego uśmiechu. Odwróciłem się na chwilę i powróciłem wzrokiem, ale nie, od nadal tam stał. Podszedłem do niego bliżej.

– Co ty tu robisz? – spytałem szczerze zdziwiony.

– Przyszedłem ci pomóc. Na początek udowodnić ci, że nie jestem zainteresowany związkiem z tobą, ale szczerą chęcią niesienia bezinteresownej pomocy. Skoro już mnie tak podstępem wziąłeś, a ja nakrzyczałem na twoją siostrę i moją dziewczynę, to chyba mógłbyś mi pójść na rękę i przez pięć minut schować wybujałą dumę do kieszeni, co?

Otwierałem usta i je zamykałem jak ryba wyrzucona na brzeg. Chciałem sformułować coś mądrego do powiedzenia albo chociaż w moim stylu, ale nie wyszło mi nic prócz zawrotów głowy, przez które mną zachwiało. Poczułem uścisk palców na ramieniu, a gdy uniosłem wzrok, dostrzegłem zmartwioną minę chłopaka. Szybko przeszedł te brakujące między nami dwa metry.

– Odpuść, jest dobrze – powiedziałem, wyrywając się. Neels uniósł w geście poddania dłonie, ale dalej mnie czujnie obserwował.

– Kiepsko wyglądasz. Jesteś chory?

– Zmęczony – przyznałem.

– Prześpij-

– Nie prześpię się z tobą – fuknąłem, odsuwając się krok. Neels z przesadą wywrócił oczami i cmoknął z dezaprobatą, jakby mimo wszystko spodziewał się po mnie czegoś w tym stylu.

– Chodziło mi o auto. Prześpij się w moim aucie, a ja cię podwiozę do domu.

– Co ty tu w ogóle robisz? Poważnie. Nie umiesz odpuszczać?

– Po tym, jak mi tu prawie padłeś ze zmęczenia? Nie – oznajmił z kamienną twarzą, która zaraz złagodniała. – Pomagam ci, bo obiecałem to naszym dziewczynom. Odpuściłbym sobie ciebie po tym, jak wielkim dupkiem jesteś. Wsiadaj i choć raz to ty się zamknij.

Mogłem się kłócić, ale i na to byłem zbyt zmęczony. Nie umiałem formować pełnych i złożonych zdań, wiec uległem. Wsiadłem do ładnie pachnącego auta i zapiąłem pas. Sumienie kąsało mnie okrutnie po tym, co Neels powiedział, bo wychodziło na to, że wcale nie spłynęły po nim moje własne słowa. Ja pamiętałem każde jedno, którym mnie uraczył, gdy w końcu nie wytrzymał i wybuchł. Coś w jego postawie i tonie mówiło mi, że naprawdę nie robił już tego dla siebie czy dla mnie. Został o to poproszony, a że to najwidoczniej uparty człowiek, to chciał doprowadzić to do końca.

Zesztywniałem, gdy mój fotel zaczął nieco opadać. Spojrzałem z przestrachem na właściciela tego wartościowego w cholerę czterokołowca, ale on zabierał właśnie palec z guzika, na którym był narysowany fotel ze strzałkami. 

– Idź spać, ale najpierw podaj mi adres.

Mój rower został przypięty na zapleczu, więc nie powinni mi go ukraść, a podanie adresu Neelsowi chyba nie groziło mi śmiercią. Zaryzykowałem. Podałem mu go i ułożyłem się w miarę wygodnie na wpół leżącym oparciu. Światła lamp ulicznych przemykały po wnętrzu, a dobre wygłuszenie sprawiało, że niemal nie czułem umykającej nam pod kołami drogi. Nie włączył też radia, dzięki czemu łatwo uśpiłem się w tym cieple i ciszy.

Obudziłem się dopiero z winy nawoływania. Zerknąłem zaspany na kierowcę, który przekrzywił się w moją stronę i wołał mnie, ale nie dotykał. Zapamiętał, żeby tego nie robić? Spostrzegłem też, że jesteśmy już na moim osiedlu, a w zasięgu wzroku majaczyło moje okno z pokoju.

– Nie potrzebujesz czegoś z apteki? Może moglibyśmy podjechać i-

– To zmęczenie, nie umieram – odparłem nieco poirytowany i ślamazarnymi ruchami próbowałem nacisnąć sprzączkę trzymającą klamrę pasu bezpieczeństwa. Neels jednym ruchem ręki ją wcisnął i mnie uwolnił. Świetnie, kompromitacja całkowita. Zabrałem z siebie pas, ale jeszcze nie wysiadałem, a on mnie nie poganiał. Wcisnął zamiast tego guzik fotela i ten powrócił do pozycji sprzed spania. – Szef dał mi urlop. Wypocznę i będę... bardziej do życia.

– Czyli mam zgłosić się do ciebie tak pojutrze i będziesz milutki?

– Nie przesadzaj – ostrzegłem go, posyłając mu piorunujące spojrzenie. Parsknął cicho śmiechem, spuszczając wzrok. – Chcę powiedzieć... Nie ufam ci. Wiem, że jesteś gejem, ale ja nim nie jestem. Chcesz mi pomóc, ale nie rozumiem, dlaczego miałbyś to robić bezinteresownie? Cokolwiek co powiesz, nie sprawi, że ci zaufam. Tacy jak ty... przerażają mnie najbardziej.

– Boisz się mnie? – zdziwił się szczerze.

– Boję się dobroci, która niby jest bezinteresowna. Ludzie nigdy nie byli dla mnie... mili.

– Chodzi ci teraz o twoją byłą? Sorry, to forma zemsty za twoje nieczyste zagranie – wyjaśnił, rzucając mi wyzwanie. Zacisnąłem mocno szczęki. – Masz rację. Nie jestem do końca bezinteresowny, bo umiem się odpłacać za to, co mnie spotyka. Jednak zaintrygowałeś mnie. Skłamałbym, gdym powiedział, że nie jesteś w moim typie, bo jesteś. I choć klnę na ten twój ognisty temperament, to też mnie kręci. Jednak nie jestem żadnym zbokiem i nie wymuszę na kimś czegokolwiek. Zaintrygowałeś mnie, a mi od zawsze powtarzano, że jestem ćmą lgnącą do źródła ciepła i światła, żeby potem się spalić. Fajnie byłoby cię po prostu poznać. Teraz jednak zależy mi na spełnieniu prośby Agnes i Iris. Proszę, otwórz się na mnie i zapomnij o tej lasce, bo nie jestem nią, jasne?

– Ja... postaram się nie być taki... temperamentny – powtórzyłem, wywołując na jego ustach mały uśmiech. – Pojutrze. Nie wcześniej.

– Tak jest – zasalutował, teraz już w pełni się śmiejąc. 

Chwyciłem za klamkę i wysiadłem z auta. Znów musiałem się przytrzymać maski i odetchnąć głębiej, bo świat mi zawirował przed oczami. 

– Niko, pomóc ci? – spytał zatroskany. Odwróciłem się i dostrzegłem, jak pochylał się nad siedzeniem w moją stronę. Znów nazwał mnie w ten specyficzny sposób, w który jeszcze nikt mnie nie nazywał. Zazwyczaj byłem Nikiem albo Nikolaiem.

Machnąłem lekceważąco ręką.

– Dam radę dojść.

Na ustach zatańczył mu uśmiech.

– To dobrze o tobie świadczy – odparł enigmatycznie, a ja przez chwilę głowiłem się, o co mu chodzi. Zaraz do mnie dotarło i się skrzywiłem, a on zaśmiał się w głos. – Przepraszam, ale to odwet za to przespanie się.

– Spierdalaj, zapamiętam sobie tę wojnę skojarzeń.

– Już się jej kontynuacji doczekać nie mogę.

Pokazałem mu środkowego palca i celowo huknąłem drzwiami. Odpowiedział mi tym samym gestem dłoni, ale zignorowałem go i niespiesznie dreptałem w stronę wejścia. Wiedziałem, że Neels nie odjechał, dopóki nie wszedłem do budynku. Błysnął reflektorami i przejechał ulicę, a ja nikle się uśmiechnąłem. Dupek, bo dupek, ale miał coś z człowieczeństwa, co uparcie starałem się mu ująć. Przez ostatnie dni, a nawet tydzień nie byłem sobą. Łatwo wytrącano mnie z równowagi, zaniedbywałem siłownię i nie funkcjonowałem trzeźwo. Wiecznie na zaspaniu i wyczerpaniu. Ile można lecieć na oparach?

W mieszkaniu panowała zaskakująca cisza jak na godzinę dziesiątą wieczór. Dla mnie lepiej, bo na kontakty z klientami matki nie miałem ani ochoty, ani sił. Powłóczyłem nogami i dotarłem do swojego pokoju, który otworzyłem z klucza. Rzuciłem pęk na biurko, żeby jak najszybciej zrzucić z siebie ciuchy i runąć na łóżko jak długi, zapadając w błogi sen. Wykąpać się już nie miałem sił, tak więc po małym męczeniu się z nogawkami dżinsów, opadłem na materac i mruknąłem z przyjemności. Poduszka kusiła do wtopienia się w nią i zaśnięcia snem głębokim. Przytuliłem do niej twarz, pomruczałem bez sensu i niemal od razu zawirowało mi w głowie. Zasnąłem wykończony dniem, tygodniem. Życiem.

Gdzieś między jawą a snem przebijał się koszmar. Koszmar z natury tych, których realizacji obawiasz się najbardziej. Nie tych o porwaniach czy morderstwach. Nie. One są naprawdę lekkie i wręcz normalne. Jednak napaść na tle seksualnym to najpaskudniejsza wizja. Bałem się jej, gdy byłem z Lisą. Ubierała się zawsze seksownie i dość wyzywająco. Krótkie spodenki pokazywały jej część pośladków, a dekolt rowek między piersiami. Bałem się, że pewnego razu ktoś pokusi się na nią, a mnie przy niej nie będzie. Te wizje nie brały się znikąd i doskonale zdawałem sobie ich podstawy. Moja matka. Przyprowadzała do domu facetów o wątpliwej moralności, więc kwestie dotyczące krzywd seksualnych stały się moim najgorszym scenariuszem życia. Nigdy jednak nie brałem realnie pod uwagę, że sam mogę paść ofiarą czegoś takiego, a przynajmniej nie do takiego stopnia, żeby miewać o tym koszmary czy myśli, wpadając na któregoś gacha w mieszkaniu. Dlaczego więc teraz śniło mi się, jak ktoś mnie unieruchamia? Dlaczego czułem ciężar tak realny, jakby to nie był sen? Miewałem sny, w których ktoś dźgał mnie nożem, ale to nigdy nie bolało do tego stopnia, żebym z wrzaskiem się obudził.

Tym razem powieki ciężkie jak z ołowiu nie chciały się otworzyć i uspokoić rozkołatane serce, że to tylko jeden z potwornych snów, które nie chcą pozwolić mi się wyspać. Szamotałem się w koszmarze i chciałem, żeby mnie puszczono. Zdałem sobie sprawę, że walczę z facetem. Cholera, za dużo obaw o Neelsa i uwaliło mi się, że mnie zmolestuje! W śnie mężczyzna ów był silniejszy ode mnie, choć sam przecież nie byłem jakimś patyczkiem, który to wiatr zwieje. Chodziłem na siłownie w miarę regularnie i posiadałem zarys mięśni, które wyćwiczyłem. Dlaczego więc nie mogłem się bronić bardziej aktywnie? Dlaczego stanowiłem taką bierność kończyn?

Facet przygniatał mi brzuch do materaca i uniemożliwiał obrót. Gorączkowo wręcz wodził dłońmi po ciele, powodując zimne dreszcze i ciarki strachu. To wtedy oczy postanowiły się otworzyć i przerwać piekło. Tak mi się zdawało, że już po wszystkim i złapie dwa głębsze oddechy, położę się na drugi bok i zasnę. Tylko że to nie było możliwe. Koszmar trwał nadal, a facet siedzący na mnie w śnie, siedział na mnie naprawdę. Przyciskał mi kark, dłonią zjeżdżając na tyłek pod bielizną. Poczułem w ustach najpierw posmak żółci, a potem krwi. Przygryzłem sobie język? To bez znaczenia. Sen odszedł w niepamięć.

Przez to, że przytrzymywał mi kark, miałem wolne dłonie. Starając się nie działać w popłochu – co graniczyło niemal z cudem – podparłem się dłońmi o materac i z całych sił, jakie przywrócił mi gram snu, odepchnąłem się bardziej w bok, niż w tył, nie chcąc narażać swoich kręgów szyjnych. Udało mi się nas stoczyć z łóżka, bo facet nie spodziewał się, że tak szybko wyrwałem się ze snu. Zabolały mnie łokcie i kolana, ale nie zwróciłem na to zbyt dużej uwagi. Adrenalina płynęła mi w żyłach i napędzała kończyny do działania lepiej niż jakikolwiek narkotyk. Poderwałem się pierwszy i zanim zrobił to facet, dopadłem do niego i chwyciłem za koszulkę. Zamachnąłem się zaciśniętą pięścią, uderzając nią w niego raz, drugi, trzeci. Trysnęła krew. Miałem ją na palcach, a on na jasnej koszulce. Przeklinał i próbował się wyrwać, ale im więcej przyjął ciosów, tym mniejszą siłę w sobie miał.

Do pokoju wparowała matka, zapalając szybko światło włącznikiem przy drzwiach.

– Co tu się, do kurwy, dzieje?! – krzyknęła.

Zamarłem z pięścią w powietrzu, dysząc jak po przebiegnięciu maratonu. Płuca mnie paliły, dławiłem się niemal oddechem. Spojrzałem w dół na swojego oprawcę, który miał rozkwaszony nos, wybity ząb i zmasakrowane usta. Za mało. Zdecydowanie, kurwa, za mało.

– Dość – krzyknęła, dopadając do mnie i chwytając za ramię w powietrzu. Odepchnąłem ją, aż się zatoczyła. Wyprostowałem się, patrząc na nią ze skierowanym w nią palcem.

– Twój popierdoleniec się do mnie dobierał! – wykrzyczałem do niej. – Co masz mi do powiedzenia?!

– Wiesz, ile chciał dać za jeden numerek?! – odbiła, zamurowując mnie. Wyrzuciła ramiona na boki, a jej aksamitny szlafroczek zafalował w powietrzu. Do ust powrócił mi posmak żółci. – Co się tak patrzysz? Raz w dupę nie uczyni cię gejem, a nam pomoże podnieść dobrobyt!

– Jesteś... jesteś pojebana – szepnąłem z niedowierzaniem. – Ty... oszalałaś. Całkiem ci odjebało.

– Ja?! Zmasakrowałeś mu twarz! Sama zaraz po policję zadzwonię, niewdzięczny gówniarzu.

– Dzwoń! Już! – nakazałem, startując do niej. Wzdrygnęła się. – Wyzywam cię, matko, dzwoń. Chętnie im opowiem, co chciał mi zrobić i sprawdźmy, kto ma większe przesłanki do poczucia zagrożenia. No? Na co czekasz? Dzwoń. Słyszysz? Dzwoń, kurwo! – wydarłem się i uniosłem dłoń, a ona się skuliła.

Zacisnąłem palce w powietrzu i opuściłem ramię przy ciele. Nie była tego warta. Zamiast tego zebrałem w ślinę całą krew, jaką miałem w ustach i splunąłem jej pod nogi. Straciła resztki mojego szacunku do niej. Wcześniej nie było tego dużo, ale teraz? Nie ostało się nic prócz pogardy i obrzydzenia. Chwyciłem za ramię kwiczącego z bólu fagasa matki i jak na dopalaczach wywaliłem go z hukiem na korytarz. Upadł, potykając się o własne nogi, a matka w porę odskoczyła na bok. Drzwi mojego pokoju huknęły, gdy zatrzasnąłem im je przed nosami. Zakluczyłem szybko zamek. Dostrzegłem, jak łapy mi drżą. Spojrzałem na ich wewnętrzne strony. Widziałem krew. Zacisnąłem palce i padłem na kolana. Zwymiotowałem bez kontroli na posadzkę, wypluwając z siebie niewiele. Jadłem śniadanie wcześnie rano, więc zdążyło się przetrawić. W moim żołądku ostała się tylko kawa i energetyk, które pomogły mi dotrwać do końca zmiany.

Otarłem usta dłonią, nie brzydząc się tego, co znajdowało się teraz przede mną. Podpierając się ściany, wstałem na chybotliwe nogi. Rozejrzałem się po skąpanym w jasnym świetle pokoju i stwierdziłem, że nie mogę tu dłużej zostać. Dopadłem do szafy i sięgnąłem z jej góry torbę, która zazwyczaj służyła mi w szkole do pakowania rzeczy na trening piłki. Wrzucałem do niej przypadkowe rzeczy z szafy i szuflad. Dorzuciłem ładowarki i stary laptop. Portfel i zaskórniaki, które tak skrzętnie ukrywałem. Ubrałem się w stare ubrania, które zrzuciłem z siebie, gdy kładłem się spać. Ile temu miało to miejsce? Zerknął na zegarek. Pierwsza w nocy. Prychnąłem pod nosem z goryczą.

Naciągnąłem na głowę kaptur od czarnej bluzy i wyszedłem z pokoju. Dopadłem do drzwi, wsunąłem na stopy trampki i wyszedłem z mieszkania z duszą na ramieniu. Wciąż dokuczała mi chęć wymiotów, ale nie miałem czym, więc upierałem się, że mam przestać sobie to wmawiać. Nie chce mi się rzygać, daję radę.

Szedłem z przepasaną torbą na ciele i to niespiesznym krokiem. Patrzyłem na skąpane w mroku ulice, czując, jak obraz mi się powoli zamazuje. W oczach stanęły mi łzy, które tak długo odganiałem od siebie. Zastanawiałem się, co mam z sobą począć? Dokąd pójść? Will nie wiedział, że jest u mnie aż tak źle, Amanda też. Agnes zresztą też. Gdyby wiedziała, pewnie dawno temu by mnie od matki zabrała. Sęk jednak w tym, że nigdy sam nie przypuszczałem, że może być aż tak źle. Ta noc przelała czarę goryczy. Czułem się brudny, bo ten skurwiel coś koło czterdziestki wsadził mi rękę w gacie. Dotykał moich pośladków, on... nie, nie mogłem o tym myśleć. Znów chciało mi się wymiotować, a tak tylko bym się wykończył. 

Przetarłem sobie twarz dłońmi, zapominając, że krew moja i tego dupka skrzepła mi na palcach. Pewnie zrobiłem sobie czerwone smugi. Jeszcze policji brakowało i ich pytań, co się stało. Mogłem to zgłosić. A nawet powinienem. Ale miałem tak bardzo dość. Siebie, swojego życia, ludzi.

Jak miałem uwierzyć, że Neels chciał dla mnie dobrze, skoro świat non stop pokazywał mi środkowy palec? Moje życie było koszmarem, on mi się nie śnił, on dział się naprawdę. 

Godzinę później byłem pod supermarketem, skąd odbezpieczyłem kluczykiem swój rower. Wsiadłem na niego i pojechałem na przedmieścia do mieszkania siostry. To była jedyna sensowna meta, bez angażowania w moje dramaty rodzinne osób postronnych. Wolałem nie stracić przyjaciół, bo co by sobie o mnie pomyśleli? Dałem się zajść jakiemuś facetowi przez sen. Nie byli homofobami, ale coś takiego? Jak by zareagowali? Wolałem nie testować. Życie to nie gra, gdzie przed wyborem moralnym klikasz quick save i możesz wczytać, gdy konsekwencje ci się nie spodobają.

Agnes znała mamę, znała mnie. Nie mieliśmy ze sobą wybitnie głębokich relacji, ale to wciąż moja jedyna rodzina i to na dodatek życzliwa. Gdzie jak nie u niej miałem szukać tymczasowego schronienia?

Stukając do drzwi mieszkania Agnes, obawiałem się, że nie otworzy ze względu na późną porę. Wybrałem nawet raz naciśnięcie guzika odpowiedzialnego za dzwonek, aby nie drażnić sąsiadów. Cicho stukałem w drzwi, czując, jak serce mi się rozrywa, a zmęczenie na nowo osiada mi na barkach.

W końcu nie miałem już w co stukać, bo przede mną pojawiła się siostra w skołtunionych włosach i dopasowanych fioletowym komplecie do spania – długich spodni i koszulki na cienkich ramiączkach.

– Nikolai? Boże, co ci się stało?

Pochwyciła moją zakrwawioną dłoń, która zamarła w powietrzu, gdy nie napotkała powłoki do stukania. Wciągnęła mnie do mieszkania i od razu przytuliła, a ja zadrżałem i zapłakałem żałośnie. Pozwoliłem sobie poczuć się bezpiecznie przez ulotną chwilę, odsłaniając się przed siostrą słabością. Pierwszy raz pokazałem jej, że oto nie podołałem wyzwaniom życia i po prostu mnie przerosły.

Siostra usadziła mnie cierpliwie na kanapie i przyniosła miskę z wodą oraz czystą szmatkę. Zamoczyła ją w wodze i bez słowa ujęła moją twarz za podbródek. Zsunęła mi z głowy kaptur i wzięła się za omywanie mi twarzy ze smug, które rzeczywiście zrobiłem. Zaciskała zęby tak mocno, że niemal słyszałem ich zgrzytanie albo to jakieś urojenie słuchowe. Ucieszył ją widoczny brak ran na twarzy, więc zajęła się następnie moją poharataną dłonią. Skóra z kostek mi popękała od uderzeń i teraz krwawiły. Do bitki byłem zawsze ostatni, więc nie przywykłem do tego odrętwienia palców. Agnes obmyła samą wodą dłoń, żeby zaraz przynieść z łazienki wodę do dezynfekcji i waciki.

– Będzie boleć jak diabli, ale muszę odkazić – ostrzegła, a coś w jej głosie sprawiło, że znów zachciało mi się płakać. Głos jej się załamywał, jakby powstrzymywała się od paniki i nerwów, ale zdradzał ją.

Usiadła obok i bez ociągania się nasączały wacik, drażniąc nim moją poranioną dłoń. Syknąłem, próbując zachować się, jak na dorosłego człowieka przystało, który akceptuje ból, a nie się go boi. Zresztą wolałem taki ból, niż ten, który mógł mnie tej nocy spotkać. Wszystko zawdzięczałem refleksowi, który nie zawiódł mnie w gorszym momencie życia.

– Możemy pogadać... jutro? O tym wszystkim...

– Spoko. Do pracy mam dopiero na południe, więc zjemy razem śniadanie – zapowiedziała. Odłożyła mi dłoń na udo, głaszcząc delikatnie po nadgarstku. – Ciężko będzie mi zasnąć po tej pobudce.

– Przepraszam.

– Przecież nie robię ci wyrzutów. Dobrze, że tutaj przyszedłeś, a nie się szwendałeś po ulicy o tej porze. Jestem tylko zmartwiona, ale musiałeś brać to pod uwagę, gdy tu szedłeś.

– Wyniosłem się od matki. Mogę tu zostać parę dni, dopóki czegoś nie wykombinuję?

Popatrzyła na mnie ze zmarszczonym czołem. Hamowała się przed zadaniem najważniejszego pytania „dlaczego”, ale tym jednym zdaniem sprawiłem, że cała sytuacja narzuciła na matkę złe światło. Słusznie, ale teraz tym bardziej utrudniłem jej zasypianie. Odegnałem ją, tłumacząc, że prześpię się na kanapie, bo mieszkanie siostry nie było przystosowane dla więcej niż pary, która mogłaby dzielić sypialnie i ogólnie całą przestrzeń prywatną. Kanapa miała mi wystarczyć, skoro to i tak miejsce przejściowe. Zresztą biorąc pod uwagę ostatnie miejsca, w których nieplanowanie przysypiałem, ten mebel i tak brzmiał wygodniej.

Opadłem na przyniesioną przez siostrę poduszkę w świeżym obleczeniu i ukryłem się nieco pod kocem.

– Przebierz się, łazienka jest tam, jeśli chcesz wziąć prysznic – nakazała niczym surowy rodzic.

– Dzięki, sis, ale nie. Chcę... chcę tak.

– No nie wiem. Spanie w tych spodniach nie brzmi wygodnie.

– I tak chciałem wykąpać się z rana. Serio. Padam na twarz.

– Okej. Jakby co... obudzisz mnie, dobrze?

– Jakby co? – powtórzyłem, patrząc na nią z poduszki. Zaplotła ramiona, wzruszyła nimi, ale milczała. – Śpij dobrze.

– Ty też.

Poszła do siebie i zgasiła w salonie światło na suficie. Mrok nocy skąpał pomieszczenie, przypominając mi sytuację sprzed godzin. To nie była więc dla mnie najlepsza nocka życia, przewracałem się z boku na bok, nie umiejąc ulokować swojej świadomości w śnie. Potrzebowałem odpocząć, ale życie miało najwidoczniej na mnie inny plan. Dobrze. Trudno. Dostałem dostatecznie wiele wolnego, aby nadrobić sen. Tak przynajmniej sądziłem.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty