Wyzwolenie z kłamstwa Cz.1


Aslan, czarnoksiężnik i jego stara

Ta historia zaczyna się tak samo, jak milion innych opowieści o nastolatkach.

W moim domu, rano, w dniu, gdy idę do nowej szkoły po przeprowadzce.

Jeszcze tu jesteś? Okej, podziwiam za wytrwałość. Jakbym ja taką miał, z pewnością wykrzesałbym z siebie więcej sił do pozostania na Florydzie, a nie przeprowadzania się z matką i rodzeństwem do zapomnianego przez resztę świata miasteczka, którego nazwy nie potrafiłbym powtórzyć nawet z pistoletem przy skroni. To miejsce, gdzie bogacze żyją, oddychając innym powietrzem. To miejsce, gdzie fura ma znaczenie, a wizerunek świadczy o człowieku. Pewnie dlatego mój ojczym – rzygam tym słowem – chodzi wiecznie w białej koszuli pod krawatem. Cały czas. Nawet po domu. Nie potrafię pojąć, co moja matka w nim widziała, a przecież jestem gejem i jakieś plusy powinienem w nim widzieć. Miał paskudną gębę, idealnie wymodelowane włosy na grzebieniu i żelu, nudną garderobę i jeszcze nudniejsze usposobienie. Przy nim ja w białych włosach, czarnych, podartych ciuchach i w makijażu rodem emosa z lat dwutysięcznych wydawałem się prawdziwym pomiotem szatana. Aż dziw brał, że pozwolił mi u siebie mieszkać.

Pewnie ten jeden drobny detal, gdyby wyszedł na jaw, przelałby czarę goryczy. Domyślacie się już, prawda? Wiem, że tak. Zostali tylko najwytrwalsi zawodnicy w tej mojej jakże porywającej historii życia.

Uwaga werble.

Bycie gejem.

Moja matka uważała, że ta informacja nie mogła ujrzeć światła dziennego, a że mieszkaliśmy na ulicy rekinów biznesu, to z pewnością wieść o tym, komu, gdzie i co wkładałem, miała horrendalne znaczenie. Niezbyt długo zajęło mi zaakceptowanie mojej inności. Głównie to zasługa taty i brata, którzy po dowiedzeniu się tej świetnej nowiny, postanowili mnie wesprzeć. Tata zaczął się edukować w seksie gejowskim (Boże-w-którego-nie-wierzę-dopomóż), po czym zasypywał mnie nakazami, obostrzeniami i poradami.

Stosuj gumki, nawet jak ciąża ci niegroźna.

Branie do ust to też potencjalne zarażenie się chorobą.

Nawilżaj się przed i myj.

Szanuj się, synu drogi.

Piszę wam o tym i wzdycham, naprawdę.

Kocham mojego ojca, jest najcudowniejszym ojcem na całym świecie, ale jak zaczął robić mi wykład o tych sprawach, zapragnąłem cofnąć się w czasie i jakoś tego uniknąć. Teraz dałbym wszystko za ponowne cofnięcie czasu do tamtej chwili, żebym mógł podziękować ojcu i błagać go, żeby wziął mnie do siebie. Niesamowite, co? Doceniamy, gdy tracimy.

– Aslan, Daniel, śniadanie! – krzyknęła matka z parteru.

Westchnąłem do swojego odbicia w łazienkowym lustrze i przepłukałem usta po myciu zębów. Zawsze tak robiłem, bo posmak pasty był zbyt obrzydliwy, aby potem jeszcze mieszać go z tostami. Proszę mi nie zaglądać do buzi!

Wyszedłem na korytarz z plecakiem, gasząc światło w małej łazience połączonej z moim pokojem. Brat już na mnie czekał, chcąc bezczelnie zmierzyć mój niekompletny mundurek szkolny, jakbym mógł go zmienić po jego krytycznej gadce. Ostatnie więc posłał mi dumny uśmiech i skinął głową na schody. Jeszcze zanim zeszliśmy, zarzucił mi ramię na barki, mówiąc:

– Będzie dobrze. Jak coś jestem w drugiej części budynku. Obronię cię, mój ty tygrysku.

– To był lew, cymbale głupi – odparłem, popychając go na ścianę, zanim ruszyłem schodami w dół.

Daniel tylko się zaśmiał. Tu nie było z czego się śmiać. Ludzie od małego dokuczali mi z powodu imienia, twierdząc, że jestem jakimś lwem z książki dla dzieciaczków. Nie lubiłem swojego imienia, nawet jeśli obiektywnie uznawałem je za ładne. Do mnie nijak nie pasowało. Jakoś brat i młodsza siostra – Violet – lepszych doczekali się imion niż ja, środkowe dziecko. W żadnej szkole nie miałem lekko i wątpiłem, aby w tej zła passa miała się przerwać.

Ale spokojnie, to nie tak, że nie miałem nigdy żadnych szczerych przyjaciół, bo na Florydzie się ich dorobiłem. Ba, miałem nawet chłopaka, z którym z winy odległości musieliśmy zerwać. Nie dziwcie się nam, kochaliśmy się, ale mieliśmy tylko po siedemnaście lat. Za rok i tak on wybyłby jeszcze dalej na studia, zresztą ja pewnie też. Chociaż jak mam być szczery, na tamtym etapie nie widziałem siebie w żadnym konkretnym zawodzie. Trwałem tu i teraz, nie martwiąc się jutrem. Może dlatego zerwanie przyszło nam łatwiej niż innym parom, które nie odklejały od siebie rąk. Mimo to za nim tęskniłem. Podobnie jak za przyjaciółmi, z którymi utrzymywałem bardzo rzadki kontakt przez Internet. Wiecie, jak to jest, wakacje, wyjazdy, letnia praca. Różnica w strefach czasowych nie pomagała.

W kuchni zastaliśmy mamę nad talerzem z ciepłymi grzankami. Patrzyła na nas ostrym spojrzeniem – wierząc wszystkim w rodzinie, odziedziczyłem je po niej – żeby zaraz przesunąć po blacie dwa jednakowe pudełka.

– Wasze drugie śniadania. Podziękujcie potem Edith.

Edith była naszą gosposią. To znaczy nie tak do końca naszą, bo bardziej jednak Erica, ale umownie naszej rodziny łącznie.

– Fajnie, nie będę musiał wyskakiwać do stołówki uczniaków – zaśmiał się Daniel, chwytając jeden z pojemników. Ja się jednak po swój nie ruszyłem.

Różnica między mną a Danielem była zasadnicza. Ja kończyłem szkołę, on odbywał praktyki jako serwisant. Mógł sobie paradować z przygotowanym wcześniej pysznym jedzonkiem. Dla mnie wyskoczenie do stołówki mogło się wiązać z potencjalnym poznaniem kolegów. Nie, żebym miał na to wybitnie ochotę, ale pierwszego dnia wolałbym się nie izolować ze swoim żarciem po kątach, toteż odmówiłem przyjęcia.

Mama pozostawiła to bez komentarza, chowając pudełko do lodówki. Miałem z nią bardzo napięte stosunki, ale czemu się dziwić, skoro ona w odróżnieniu od reszty rodziny, mojego homoseksualizmu nigdy nie zaakceptowała? Zastanawiałem się, po co mnie tu w ogóle ściągała?

Z bratem wyszliśmy z domu do auta, które zostało nam z góry przypisane. Mówię nam, bo ja i Daniel mieliśmy się nim dzielić z racji na pobyt w tym samym miejscu, jednak Daniel nie miał prawka. Stracił je z powodu jazdy po alkoholu. Nie, że był na bani, ale wykryto więcej, niż było dopuszczalne w wydychaniu i oto skutek. Już rok bujał się bez prawka, więc gdy ja ledwo co zdałem egzaminy, ten wtarabanił się jako pasażer. Nie narzekałem, choć miało to być upierdliwe ze względu na różne godziny końca szkoły czy praktyk.

– Nie przejmuj się, jesteś spoko, tylko więcej nawiązuj kontaktów międzyludzkich – doradzał mi z uśmiechem, gdy zaparkowałem pod szkołą.

– Łatwo ci mówić.

Wyłączyłem silnik, opierając głowę o zagłówek. Patrzyłem na spory budynek przed sobą, nie mając najmniejszej ochoty do niego wchodzić.

– Miej trochę wiary, braciszku. Co może być gorsze niż Eric i jego obsesja do krawatów?

Wzdrygnął się, a ja na jego słowa zacząłem się śmiać. Daniel zawsze wiedział, jak poprawić mi humor. Kochałem go. Był mi nie tylko bratem, ale też przyjacielem w chwilach, gdy najbardziej go potrzebowałem.

– Dobra, pocieszyłeś mnie – przyznałem, żeby go nie martwić.

Przetarłem oczy i odpiąłem pas. Wysiedliśmy razem, ale poszliśmy do różnych wejść. Życzyliśmy sobie jeszcze pojedyncze „powodzenia" i wreszcie zaczął się dzień sądu ostatecznego. Ileż bym dał, żeby jednak zawrócić albo nigdy tu nie przyjeżdżać...

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Rozpoczęcie roku minęło mi tak szybko, że nawet nie zdążyłem zorientować się w mojej nowej klasie. Nic dziwnego, każdy był ze sobą zaznajomiony od lat czy miesięcy i tylko ja wzbudzałem jakiekolwiek zainteresowanie. Nie wiedziałem, czy miało to coś wspólnego z moim kolorem włosów, czy jednak samym faktem, że jestem „nowy”. Niemniej nauczyciele także mieli mnie głęboko w poważaniu, nie racząc nawet przedstawić. Choć to bardzo szybko mogło zmienić się już kolejnego dnia, bo każdy zaczynaliśmy z wychowawcą. Być może wolał zostawić to na normalny dzień, a nie rozpoczęcie roku. Tak czy siak, wróciłem do domu po zaledwie trzech godzinach. Daniel miał dać mi znać, kiedy po niego przyjechać, toteż raczyłem się w domu czasem wolnym.

Bardzo niefortunny dobór słów, wybaczcie.

Nie da się cieszyć czasem wolnym w domu, gdy twój ojczym ciska w ciebie reprymendą, nawet nie starając się robić jakiejś miny. Po prostu na ciebie patrząc. Tak patrzył, gdy brałem kanapkę bez talerzyka czy w momencie, gdy usłyszał, że nie mam zamiaru niańczyć nastoletniej siostry.

– Dobrze, zróbmy inaczej – mama westchnęła teatralnie wręcz zmęczona, gdy usiadła na kanapie w salonie obok mnie. – Weź Violettę i idź z nią do sąsiadów. Od jutra i tak będzie u nich siedzieć, więc miło by było, gdybyś pomógł jej się zaadaptować.

– Chyba zaadoptować – zakpiłem, zarabiając ostrym spojrzeniem matki. – Mamo, ona jest nastolatką. Mogłaby sama siedzieć w domu i, słowo daję, nie wszczęłaby pożaru.

– Dzieci nie mogą przebywać w domu bez opieki osoby dorosłej – wtrącił jakże znający się na dzieciach bezdzietny Eric. Wywróciłem oczami, przez co mama dyskretnie szturchnęła mnie w udo, abym wziął się w garść.

– Och, wybacz, że nie mam ochoty siedzieć w obcych.

– Niedługo nie będą dla ciebie obcy. To są nasi dobrzy przyjaciele – odparł poirytowany, podchodząc bliżej i poprawiając krawat. Dziś czarny. – Zawieraj przyjaźnie, przydają się w przyszłości, młody człowieku.

Stary człowiek się odezwał.

– Viola musi być u Collinsów przez ponad siedem godzin dziennie – przypomniała mama, próbując ukrócić naszą męską wymianę zdań. – Wiesz, że ja i Eric pracujemy, a ty chodzisz do szkoły. Z racji, że Daniel musi dłużej siedzieć na praktykach, to ty będziesz ją od sąsiadów odbierał.

– Proponowałem opiekunkę – przypomniał naburmuszony Eric, najwidoczniej jemu też się nie spodobało wcięcie się w rozmowę starego z młodym pokoleniem.

– Nie będę obcej babie powierzać mojej córki! – oburzyła się.

Omal nie parsknąłem, słowo daję. Przed chwilą użyłem dokładnie tego samego argumentu w stosunku do sąsiadów, których to mama też nie znała, ale najwidoczniej poręczenie za nich u Erica świadczyło o jakimś chorym prestiżu, którego nie potrafiłem pojąć rozumem. Pozostawmy to może bez komentarza.

Wiedziałem, że nie ma sensu dyskutować, bo robienie sobie z tej dwójki wrogów już na start nie było dobrym pomysłem. Może i Eric miał rację – o Boże, jedzenie mi się cofało – z nawiązywaniem znajomości. W szkole nie poszło mi to najlepiej, więc mogłem zacząć od starszych ludzi. O ile nie byli walnięci na punkcie kasy jak Eric, ale skoro mieszkali na tej samej ulicy, była spora szansa, że jednak na normalnych ludzi nie było co liczyć.

Udałem się do pokoju siostry na piętrze, chcąc zabrać ją do sąsiadów, skoro nie miałem innego wyjścia. Siedziała smutna z laptopem na sporym łóżku, w którym się wręcz topiła. Była szczuplejsza ode mnie, choć wiedziałem, że wyrośnie na niezłą laską, za którą będą się oglądali. Już mentalnie szykowałem się do roli goryla.

Pewnie zadajecie sobie pytanie – ja bym zadał – dlaczego moja siostra w ogóle nie idzie do szkoły? Z jakiegoś powodu mama uparła się u niej na nauczanie domowe, za które Eric zamierza bulić z własnej kieszeni. Właśnie matka jedną idiotyczną wręcz decyzją pozbawiła młodą wszelakich doświadczeń z życia szkolnego. Pozbawiła ją przyjaciół – bo zostawiła poprzednich na Florydzie – pozbawiła wyjść z domu. Mimo iż sam lekko w szkole nigdy nie miałem, to cieszyłem się, że mogłem z dość patologicznego domu uciekać każdego dnia w miasto. Pozbawiono ją szansy na wolność.

Chorowała, jasne. Była słabsza odpornościowo od nas, jasne. Ale, cholera, izolacja w domu niczego nie zmieniała, wszystko zaś pogarszała.

– Młoda, idziemy do sąsiadów. Ponoć mają tam dzieciaka w twoim wieku – skłamałem.

– Serio? – spytała z nadzieją.

Przeklinałem siebie w myślach.

– No tak matka mówiła...

Szybko zeskoczyła z łóżka i wzięła swoją bluzę, jakby podczas przejścia przez ulicę miała zmarznąć. Na jej miejscu faktycznie lepiej było być przezornym pod tym względem i cieszyłem się, że pamięta o takich detalach jak wzięcie czegoś cieplejszego na wszelki wypadek.

Przy wychodzeniu z domu przelotnie zerknąłem na wbudowany w lodówkę zegarek. Musiałem się upewnić, ile czasu mam do podjechania po Daniela. Cztery godziny. Odetchnąłem głęboko i wraz z siostrą przebiegliśmy po jezdni, na której nie było żadnego przejścia dla pieszych. Albo tutejsi sąsiedzi mieli w to wywalone, albo prawo było z gumy. Trudno ocenić, nie mieszkałem tu długo.

Zapukałem do domu naprzeciwko naszego, zostając zaraz przywitanym przez najpewniej właścicielkę ubraną w jakże formalny strój. Garsonka, żakiet, sztywno upięte włosy w koka, co to nawet kędziorek nigdzie nie stoi. Zaczynałem przepraszać Erica w myślach, ta kobieta miała cholernie przerażające spojrzenie, nawet gdy się uśmiechała. I to bynajmniej nie do mnie.

– To ty jesteś Violetta? – spytała moją siostrę, by zaraz posłać mi spojrzenie pełne dezaprobaty. Za co? Nie miałem pojęcia.

– Jestem Aslan, brat Violi – wyjaśniłem. – Muszę z nią posiedzieć, by się nie denerwowała.

Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, zrozumiałem, jak głupio to zabrzmiało. Prawie dorosły facet przychodzi do sąsiadów z nieletnią siostrą i mówi im, że on to posiedzi u nich na krzywy ryj cztery godziny, bo siostry musi pilnować. To w takim razie, od czego byli oni w tym układzie? Moja matka umiała wmanipulować mnie w takie gówna!

Pani Collins okazała mi zbyteczną łaskę, wpuszczając do środka. Posłała mnie do salonu, a moją siostrę zaprowadziła do pokoju swojej nastoletniej córki. Nie mogłem wyjść z podziwu, jakie szczęście w kłamstwie miałem. Czy to moment, w którym powinienem zagrać w grę losową i zgarnąć główną nagrodę? Pewnie nie, pazerny traci podwójnie.

Gdy kobieta do mnie wróciła, zrobiło się iście niekomfortowo. Wiecie, ojciec wychował mnie na takiego, co kobiecie nie ubliży. Zwłaszcza takiej obcej, co to jednym telefonem do prawnika zmiecie cię z planszy bez zbędnej fatygi. Próbowałem więc grać miłego, ułożonego... mając jednocześnie na sobie znoszone trampki, podarte spodnie, pomalowaną linię wodną czarną kredką i białe włosy na głowie... Także tak...

– Musi być ci ciężko przez tak nagłą zmianę środowiska – rzekła dojmująco sztucznie.

Chciałem jej odpowiedzieć, gdy w salonie pojawiła się ta słynna gosposia niczym z filmu i nalała mi kawy do filiżanki. Filiżanki! Należy zaznaczyć, że wcale o nic takiego nie prosiłem, a ktoś uznał, że pijam czarną i to w filiżance! Potrzebowałem uciec z tego domu wariatów.

– Podać coś jeszcze? – spytała z kulturą gosposia.

– Nie, dziękuje, Anno. – odparła pani domu, na co pracownica się uśmiechnęła i wróciła do kuchni. – Pewnie nie przywykłeś do takich udogodnień?

O, pewnie. Zaznaczała status społeczny i przepaść, której nie dało się przejść ani zasypać. I jak tu szanować stare prukwy?

– Wychodzę z założenia, że jeśli zrobię coś sam, to zrobię to lepiej – zauważyłem, jak przez twarz kobiety przemyka cień niezadowolenia. I to by było na tyle w kwestii zawierania przyjaźni ze starszymi.

– Wróciłem!

Do naszych uszu doszedł donośny krzyk chłopaka, bo raczej nie mógł być mężem tej tutaj. Aż z ciekawością przeniosłem spojrzenie na wejście do salonu, w którym po chwili zjawił się mój rówieśnik z plecakiem na jednym ramieniu. Na mój widok stanął jak wryty i spojrzał na mamę zaskoczony.

– Witaj w domu, Shane. To Aslan Conent, wprowadził się naprzeciwko. Możesz dotrzymać mu towarzystwa? Muszę odpowiedzieć na parę maili, które nie powinny czekać.

Kobieta cwanie wywinęła się z obowiązku dotrzymywania mi towarzystwa i zgrabnie oddała pałeczkę synowi, który przecież odmówić nie mógł. Opuściła pomieszczenie, zostawiając nas samych. Mogła go przedstawić, bo przecież sam nie miałem odwagi się odezwać. Zapadła przez to długa cisza. Shane westchnął przeciągle, gdy zajmował miejsce matki, a plecak rzucił pod fotel.

– Więc masz na imię Aslan... – zagaił rozmowę.

– Jeśli masz uwagi do mojego imienia, schowaj je sobie w buty – westchnąłem z irytacją.

Przywykłem do jakichś przezwisk i uwag co do mojego imienia, ale tym razem po prostu musiałem pokazać, że wcale nie byłem słaby i nie dam się obrażać. Nawet jeśli nie dogadałbym się z tym tutaj, to szkoła na pewno liczyła paręset uczniów. Ktoś tam nadawał się na mojego kumpla. Taką żywiłem nadzieję.

– Wyluzuj, nie chciałem się nabijać. Bardzo ładne imię i dość rzadkie.

– Rzadkie – parsknąłem, opadając na oparcie sofy w dość niechlujny sposób. Postanowiłem przestać siedzieć sztywno, skoro główna winowajczyni zniknęła z radaru. – Nazwałbym je dziwnym.

– Dziwne to są dzieciaki. Przywalą się do wszystkiego. Jesteś za bogaty, za biedny, za wysoki, za chudy, za cichy, za głośny. Za jakiś.

– Wow, brzmisz prawie tak, jakbyś czegoś takiego doświadczył.

– Jak mówię, za jakiś – zaśmiał się do mnie, ale w sposób bardzo koleżeński. Zaraz zmierzył mnie mniej skrępowanym wzrokiem.– Podoba mi się twój styl. Jest odważny i w jakimś stopniu pasuje do imienia.

– Chodzisz do Riverusa? – spytałem, nie chcąc słuchać wymuszonych komplementów.

– Tak, a co?

– Co dziś takiego było, że w szkole panowały pustki, a samo rozpoczęcie było chyba tylko dla samego faktu rozpoczęcia...

– Odbył się ważny mecz drużyny koszykarskiej ze szkoły, więc skoro i tak połowa uczniów poszłaby na mecz, to szkoła z reguły w takie dni się nie stara – wytłumaczył. – Byłeś tam dziś?

– Ta. Stresowałem się, że mnie przedstawią na środku klasy, ale obyło się bez tego.

– No to fajny początek – zaśmiał się. – W ogóle to jestem Shane i wybacz, że dopiero teraz to mówię. Zazwyczaj nie odwiedza nas nikt w moim wieku, a tym bardziej nie gaworzy z moją matką.

– Czyżbyś znajomych nie miał? – zażartowałem, choć dopiero po chwili ogarnąłem, że to wcale zabawne nie było. Ktoś go za coś przezywał. – Słabo wyszło, sorry.

– Nie, że nie mam – tłumaczył. – Po prostu nie sprowadzam ich do domu. Taki klimat.

– Tsa, u mnie zapowiada się podobnie.

Uznałem to za blef, ale nie chciałem drążyć. Są tematy, których nie chce się poruszać zwłaszcza z kimś nowym w twojej szkole. Byłem w stanie go zrozumieć, choć to akurat fakt, że kolegów do domu Erica sprowadzać nie planowałem. Nawet tych od seksu. Zwłaszcza tych.

– Hej, pokażę ci jeden filmik z naszej szkoły. Zaraz wracam! – krzyknął, podrywając się i idąc szybko w stronę wyjścia z salonu.

Pojawił się po kilku minutach z laptopem w dłoniach i zasiadł z nim koło mnie. Zaczęło się od jednego filmiku, a skończyło na dwudziestym którymś. Fajnie się z nim gadało i musiałem przyznać, że nie był jakimś zadufanym kolesiem, choć jego wygląd mógł mówić zupełnie co innego. Granatowe dżinsy zdawały się cholernie markowe i drogie, podobnie jak szare trampki za kostkę. Nosił też czarną koszulę, która uważałem, że wcale mu nie pasowała. Gdy zawiesiłem swój wzrok trochę zbyt długo na jego ustach, dostrzegłem w dolnej wardze, w lewym kąciku dziurkę po kolczyku. Chciałem o to spytać, ale przerwał nam rozanielony głos mojej siostry.

– Chcę, chcę tu przychodzić codziennie! – oznajmiła.

– Zdajesz sobie sprawę, że twoja przyjaciółka chodzi do szkoły?

Spojrzała na naszą dwójkę z uniesioną brwią, zapewne dorabiając sobie teorię spiskową do tego, w jakiej pozycji nas zastała. Półleżącej na kanapie z laptopem między nami i głupimi uśmieszkami, bo to ósmy film o kotach z rzędu, który nam bestialsko przerwano.

– Nie chodzi, bo ma rehabilitację.

– Serio? – spytałem Shane’a.

– Tak, moja siostra spadła z drabinek w szkole i ma problemy z kręgosłupem od paru miesięcy – wyznał, krzywiąc się podczas wgapiania się w ekran. – Ma tylko dziesięć lat, więc...

– Ale bardzo się lubimy! – zaćwierkała Violetta. – Braciszku, możemy zostać jeszcze godzinkę? Proszę!

Spojrzałem na godzinę w laptopie, dziwiąc się nie na żarty. Owszem, moja siostra wiedziała, że spędzimy tutaj tylko cztery godziny, ale nie mogłem uwierzyć, że ten czas już minął! Cztery i pół godziny jak w mordę strzelił, a ja nie byłem nawet w drodze po brata!

– Nie ma mowy, miałem jechać po Daniela – mówiąc to, szybko poderwałem się do pionu.

– Ma nogi – fuknęła obrażona.

– Nie strzelaj fochów, Viol, bo cię trzepnę – ostrzegłem, uderzając ją w tył głowy.

– I tak to zrobiłeś!

– Idziemy – zadecydowałem, popychając ją w kierunku wyjścia. – Cześć, Shane!

– No hej – odpowiedział rozbawiony.

Drzwi za nami się zamknęły, a ja miałem pierwszy raz szczerą nadzieję na lepsze jutro. Życie w nowej szkole nie zapowiadało się aż tak źle, jak myślałem.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty