Wyzwolenie z kłamstwa Cz.11


Pęknięcie tamy

Nocowanie Collinsa nie było zwykłym nocowaniem. Przytargał ze sobą plecak z książkami oraz ciuchami i rzeczami niezbędnymi mu do odbycia u nas toalety. Jakimś cudem dowiedział się o moim niezaliczonym sprawdzianie z chemii i powziął sobie za punkt honoru nauczyć mnie śpiewająco na poprawkę. Wolałbym mieć swojego chłopaka do dyspozycji w innych sprawach niż nauka zjebanej chemii. Moja niezadowolona mina go bawiła.

– Przestań się boczyć i weź do nauki, bo następne całowanie odbędzie się po zaliczeniu.

– Ciebie? – strugałem durnia, unosząc wysoko brwi. Spojrzał na mnie zaszokowany. – Więc jesteś z tych typów, co seks okej, ale całowanie to już zbyt intymne?

– Ktoś tu napalił się na coś, czego nie dostanie.

– Mówimy o całowaniu czy dupie?

– Jesteś okropny, Conant.

– Okropnie tobą zainteresowany, masz rację – zaświergotałem, układając usta w dzióbek.

Na moje nieszczęście Shane nie dał się sprowokować do paru macanek, więc zmuszony byłem przysiąść z nim do chemii. Przerabialiśmy temat bite dwie godziny, nim w końcu wynik jego autorskiego testu go zadowolił i pozwolił mi odrzucić naukę w kąt. Zamówiliśmy pizzę przy pierwszym burknięciu w brzuchu. Ethana nadal nie było, więc domyślałem się, że umówił się z kimś na mieście i nie chciał wracać, żeby nam czasem nie przeszkadzać. Cwaniak.

Zasiedliśmy z talerzami przed ekranem laptopa w moim pokoju, gdy przypomniałem sobie, że czeka nas jeszcze rozmowa. Ukradkiem zerkałem na chłopaka pochłoniętego oglądaniem Wednesday i zachodziłem w głowę, czy ten wieczór ma szansę skończyć się miło, czy może karczemną awanturą, bo Shane nie zrozumie moich rozterek.

Takim sposobem nie skupiłem się na ekranie i fabule, myślami błądząc daleko poza ten pokój.

– Shane?

– Hm? – mruknął, odrywając wzrok od ekranu, gdy pojawiły się na nim napisy końcowe.

– Chciałbym z tobą pogadać.

– Brzmi jak wstęp do zerwania – zaśmiał się.

Widząc moją podenerwowaną minę, uśmiech spłynął mu z twarzy niczym farba pod wpływem deszczu. Wyłączył odtwarzacz, odsunął laptop i patrzył na mnie wyczekująco. Widziałem rosnącą w nim niepewność, strach przed tym, o czym mu zaraz powiem. Odstawiłem pusty już od dawna talerzyk na podłogę i przekrzywiłem się ciałem bardziej w jego stronę. Sam bałem się, jak rozpocząć temat by możliwie jak najlepiej mnie zrozumiał.

– Co... planujesz zrobić z nami po... szkole?

– W jakim sensie?

– Powiedziałeś, że chcesz się ukrywać do końca roku szkolnego. Zgodziłem się, ale co będzie potem? Pozwolisz nam chodzić po ulicach jako parze? Nie będziesz się już obawiał rodziny, dawnych kolegów?

Zapadła tak dziwna cisza, że aż stawała się niezręczna. Patrzył mi w oczy, coraz bardziej maszcząc czoło w usilnej próbie znalezienia najlepszej odpowiedzi. Wymówki. Kłamstwa. Z nerwów zaswędziała mnie skóra dłoni.

– Założyłem, że wtedy nie będziemy tu mieszkać, bo pójdziemy gdzieś dalej na studia.

Przeszył mnie zimny dreszcz. W jednej chwili ze strachu i nerwów przeszedłem do niedowierzania, a nawet złości. On zrobił co?

– Założyłeś? – powtórzyłem.

Shane zdawał się nagle zwątpić w to, co sam powiedział. Wzrok stał się mu rozbiegany, nerwowo zagryzał wargę i bawił się palcami. Wszystko zdawało się ciekawsze do obserwowania niż moja reakcja naprzeciwko.

– Myślałem... że też chcesz stąd wyjechać, zwłaszcza...

– Zwłaszcza po wywaleniu na zbity pysk?

– Ally, przecież nie życzyłem ci tego – zapewniał, patrząc na mnie ze strachem.

– Na rękę ci, że tak się stało.

– Przestań, nie mów tak!

Doskoczył do mnie na materacu i pochwycił dłonie w swoje. Były wilgotne, pocił się z nerwów. Nie wiedział, jak zgasić własnoręcznie wywołany pożar. Bo zakładał. Bo myślał. Nigdy nie pytając mnie o plany na przyszłość. Nie liczyłem się w niej, byłem robolem, który zarabia niską pensję i nie ma prawa narzekać, gdy jego wykształcony partner ustawia życie pod własne dyktando.

Zabrałem dłonie, co zmroziło go w bezruchu.

– Czy chociaż przez pięć sekund wpadło ci do głowy spytanie o cokolwiek mnie? – odezwałem się, ledwo panując nad emocjami. Wstałem z łóżka, o mało nie wchodząc w zostawiony na podłodze talerz. Shane kręcił głową, chcąc jakoś odgonić moje słowa. – Co, jeśli nie chcę wyjeżdżać? Co, jeśli chcę, ale wrócić do ojca? Co, jeśli nasze założenia się nie pokrywają? Co, jeśli, Shane?

Zabrakło mu języka w gębie. Sam fakt milczenia pozostawiał wiele niedopowiedzeń i ranił mnie dogłębnie.

– Cholera, Shane, nie jesteśmy ze sobą długo. Nawet nie wiemy, czy to wypali, a ty wróżyłeś nam wspólną wyprowadzkę za raptem parę miesięcy?

– Nie chcę tu zostać, Aslan – rzucił nagle, przełknąwszy ślinę. – Zawsze będą więzić mnie kajdany ojca, zawsze. Gdziekolwiek nie pójdę, zepsuje mi reputację, wiem, że to zrobi, bo go znam. Przepraszam, że ci o tym nie powiedziałem wcześniej. Nie psujmy tego, co jest między nami, proszę.

– Nie wiem, czy tak potrafię – wyznałem pokonanym głosem.

– Jak?

– Udawać. Być szczęśliwym za zamkniętymi drzwiami, a przy ludziach udawać hetero singla.

– Czyli co... – zaczął, ale przełknął szybko ślinę. – Zrywamy, bo ja chcę tajemnicy, a ty nie?

Wzruszyłem ramionami i przymknąłem powieki. Co miałem mu powiedzieć? Jak mógłbym dokonać tego wyboru, wiedząc, że coś utracę bezpowrotnie? Albo swoją wolność i szczerość, albo Shane’a i naszą relację. Już żałowałem, że w ogóle otwierałem gębę i doprowadziłem do tej sytuacji, nawet jeśli rozsądek podpowiadał mi słuszność czynu.

Chłopak wstał z łóżka i nerwowym ruchem sięgnął po plecak przy biurku. Patrzyłem na to i serce mi się krajało. Nawet jeśli wiedziałem, że wychodzi, bo tak dla nas obu będzie teraz najlepiej, chciałem nakazać mu pozostanie w miejscu. A jednak nie odezwałem się nawet wtedy, gdy usłyszałem trzask drzwi frontowych. Z głośnym wydechem usiadłem na łóżku, tarmosząc swoje włosy, jakby siedziały w nich wszy. Panowała we mnie taka burza sprzecznych emocji, tyle pragnąłem, tyle się bałem.

Użalałem się nad sobą po ciemku, nie racząc ani wstać i posprzątać po obiedzie, ani przygotować się do kolejnego dnia w szkole. Nie mogłem mieć złamanego serca. Nie po tak krótkim czasie... Dlaczego więc bolało?

– Dobra, co do chuja?

Drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie, a Ethan zapalił światło sufitowe, rażąc mnie w oczy. Jęknąłem sfrustrowany, chowając biedne gałki oczne za cieniem dłoni.

– Posrało cię? – stęknąłem.

– Mnie? Stary, zostawiłem wam chatę do nocy, mówię, nie chcę słuchać, jak się pukacie, a potem ślę wiadomość jak idiota do jednego i drugiego, pytam, jak randką i dowiaduję się od Shane’a, że plany odwołane? Dlaczego? – pytał, stając nade mną z rozłożonymi rękoma. – Aslan, co się odwaliło?

– Rozmowa się odwaliła – wyznałem.

– Jaka rozmowa? O czym?

– O nas. Mnie i Collinsie.

– I co poszło nie tak, że on wyszedł, a ty leżysz w egipskich ciemnościach? I z brudnymi talerzami – spostrzegł, wskazując na wciąż walające się po ziemi talerze.

Postanowiłem usiąść po turecku, co Ethan wziął za nieme zaproszenie do klapnięcia obok. Niech mu będzie, to jego dom.

– Shane chce się ukrywać do końca roku. Potem zaplanował nam wyprowadzkę bez wcześniejszego pytania mnie o moje plany. Ethan, znam go krótko. Jak mogę planować wspólne życie na tym etapie? Jak mam mu ufać, gdy wstydzi się nas przed kolegami? Czuję się źle, że do tego doszło, a jednocześnie wiem, że to najzdrowsza opcja dla mnie.

Przyglądał mi się w milczeniu, żeby w końcu podwinąć nogę i skierować w moją stronę. Odpalał mu się syndrom doradcy.

– Rozumiem cię.

Najpierw uszy usłyszały to, co podpowiadał im umysł. Że jestem idiotą i powinienem zrozumieć Shane’a. Ale potem dotarło do mózgu to, co naprawdę padło i nie kryłem zdziwienia.

– Tak?

– No – zaśmiał się krótko. – Do dupy jest się ukrywać, gdy ty się siebie nie wstydzisz. Masz rację, Shane odwalał tyle krzywych akcji, że sam nie ufałbym, że nagle po wyprowadzce nie będzie chciał chować mnie pod kocem. W jego gestii leży udowodnienie zaangażowania. Lubię go, szczerość nas nawet trochę zbliżyła, ale domyślam się, że minimalne kłamstwa i niedomówienia szkodzą waszej relacji. Mogę z nim pogadać.

– Nie chcę cię w to mieszkać – odparłem z zawstydzeniem.

– Jesteśmy przyjaciółmi. Jeśli kłócicie się o coś, co ma sens, to jako osoba z zewnątrz muszę zainterweniować. Niczego nie obiecuję, ale mogę wam obu przedstawiać swoje wnioski, może do nich się ustosunkujecie i będzie wam łatwiej.

Kochałem tego człowieka. Miał tak otwarty umysł, mówił dokładnie to, co powinien mówić dorosły człowiek. Moja mama. To jej powinienem się żalić, to ona powinna mnie pocieszać i zapewniać, że moje obawy są słuszne. Zamiast tego zmuszony był odegrać tę rolę Ethan. Pewnie mu ona nie przeszkadzała, mi zaś było przykro podwójnie.

– Dziękuję.

– Już nie dziękuj – oznajmił, klepiąc mnie w kolano. – Lepiej przygotuj się na wycieczkę rowerową, którą mi obiecałeś. Może oderwiesz umysł.

– Na pewno. Przyda mi się taki wypad z grupą.

– Sobota?

– Sobota.

– Już ci nie przeszkadzam, ale posprzątaj.

Wskazał na stosik brudu, za który powinienem się wziąć z szacunku do właścicieli niechcących ode mnie na razie złamanej momenty. Właśnie to zmotywowało mnie do wstania, zaczęcia ogarniania pokoju. Oprócz niego wziąłem się za nastawienie prania, wrzucając też brudy Ethana. Ten siedział zamknięty w pokoju, co mogłem odczytać tylko jako zostawienie go w spokoju. Każdy potrzebował pięciu minut dla siebie, ja to szanowałem.

Potem we własnym pokoju natrafiłem na żenujący stosik do nauki po sesji z Shanem i aż serce mi się ścisnęło. Sięgnąłem swój test, na którym napisał czerwonym cienkopisem:

Rozgromisz poprawkę, Ally. Wierzę w ciebie! Po wszystkim wycałuję cię, gdzie będziesz chciał”.

Gorycz zalała mi przełyk kwasem, zmuszając do schowania testu między kartki podręcznika i zapomnienia o tym. Zaczynałem znów żałować, a nie mogłem sobie na to pozwolić, inaczej wyrzuty sumienia by mnie zeżarły.

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Z chłopakami umówiliśmy się w skateparku, gdzie to chcieli pojeździć na deskach, a że ja też umiałem – tylko zardzewiałem – to zgłosiłem się na ochotnika. Ethan, Jim oraz Carter to dobrana ekipa do wspólnych wygłupów. Parę minut i powinienem śmigać jak dawniej! Przynajmniej w to wierzyłem.

Ale najpierw musiałem zdać cholerną poprawkę chemii. Widok E na teście mnie nie satysfakcjonował. Na swoją obronę powiem, że baba skupiła się na trudniejszym zagadnieniu, nad którym aż tak się z Collinsem nie pochylałem. Teraz żałowałem, że narzekałem i skracałem czas wspólnej nauki, dzięki temu chociaż odniósłbym jakiś sukces. Bez tego straciłem korepetytora i chłopaka. Wybornie.

– Ethan, jak tak dalej będzie, to trener nie wpuści go na boisko – żalił się Carter, skarżąc na mnie u kapitana.

– Aż tak źle? – dziwił się.

Chłopacy siedzieli na korytarzu, gdy podeszliśmy do nich z Carterem po lekcji. Nie czułem wstydu z powodu słabości w chemii, bo przecież nie każdy musiał być najlepszy we wszystkim, nie? Wystarczyło, że resztę przedmiotów zdawałem, a i w sporcie sobie nie najgorzej radziłem. Jednak perspektywa odcięcia mnie od drużyny z powodu zagrożenia z chemii już mnie przerażała.

– Nie radzisz sobie z chemicą? – pytał Percy, opierając się nonszalancko o ścianę.

– Nie.

– Pomóc ci?

– Wybawca! – krzyknął Jim, powodując u reszty rechot.

– Jeśli możesz – poprosiłem.

– Jeśli ci nie pomogę, Ethan się zapłacze, że mu brata ze składu wywalili – śmiał się, zerkając na kapitana.

Ten w odpowiedzi uderzył go łokciem w brzuch, aż się zgiął. Z ulgą stwierdziłem, że nie jest jeszcze tak źle, skoro chłopcy chcą mi pomóc. Może wszechświat chciał mi pokazać, że bez Shane’a też da się żyć.

W chwili, gdy to pomyślałem, stanęła przy nas laska, którą pierwszy raz na oczy widziałem, ale nie żałowałem. Emanowała kurestwem na kilometr, a sądząc po spięciu niektórych chłopaków, odbierałem słuszne wibracje.

– Słyszeliście gorące newsy? – spytała bez przywitania.

Nie podobało mi się to ani trochę.

– Przeszkadzasz, wiesz? – odganiał ją Ten Drugi Shane. – Staramy się tu uczyć.

Udała głuchą na niemiły komentarz, dalej szczerząc się w najokrutniejszy sposób, w jaki może uśmiechać się jadowita żmija na szkolnym korytarzu. Błagałem, by ktoś zakleił jej usta, zanim wypełznie z nich śliski język pełen kłamstw.

– Wiedzieliście, że Shane Collins pracuje w barze dla pedałów?

Między nas uderzył grom, bo wszyscy wzdrygnęli się w tym samym czasie. Niektórzy popatrywali po sobie z niedowierzaniem, inni – jak ja i Ethan – zaciskali wściekle pięści, ledwo nad nimi panując.

– Spieprzaj stąd, Diana – nakazał jej władczo kapitan.

Otwierała pomalowane na krwistoczerwono usta, ale właśnie wtedy dołączył do nas niczego nieświadomy winowajca zamieszania. Shane z ręką na ramiączku plecaka patrzył po nas.

– Cześć wam.

Spoglądał to na Dianę, to na nas. Mnie celowo unikając.

– Aslan, weź go na bok – poprosił Ethan.

W innych okolicznościach kazałbym się mu pierdolić, bo przecież wie, jak wygląda sytuacja między nami. Ale sytuacja się zmieniła i teraz komfort Shane’a wisiał na włosku. Nie chciałem, żeby ktoś go outował. Miał sam to zrobić w swoim czasie i na swoich zasadach, nie ze względu na mnie, lecz samego siebie. Jakaś krowa nie miała żadnego prawa go w tym wyręczać w imię sensacji.

Ostrożnie pokierowałem Collinsa w stronę wyjścia ze szkoły, wierząc, że kapitan się wszystkim zajmie. Miał w sobie ducha opiekuna, ugasi pożar nawet wśród swoich. Na szczęście Shane bez oporu szedł ze mną w milczeniu, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak wiele par oczu go śledzi. Stanęliśmy dopiero przy samochodzie Ethana, o który się oparłem i ciężko odetchnąłem.

– Co się działo, zanim podszedłem? Czego chciała Diana?

– Jak dobrze ją znasz? – odbiłem, chcąc najpierw się czegoś o niej dowiedzieć.

– Niezbyt – odparł, marszcząc czoło. – Angela przyjaźniła się z nią na pierwszym roku, ale gdy próbowała mnie poderwać, to ich drogi się rozeszły. Diana nie jest zbyt... Po prostu lubi bycie w centrum uwagi.

Zagryzłem wargę. Napięcie rosło z każdą sekundą, aż Shane przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Nie mogłem go dłużej trzymać w niepewności. Musiał być gotów na piekło.

– Nie wiem, jak dużo, ale wiedzą.

– Co? Kto? O czym wiedzą? O nas?

Prychnąłem ironicznie, nie wierząc, że to pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy. My. Nasz związek, który i tak stanął pod znakiem zapytania. Było jeszcze jacyś my?

– Nie prychaj, tylko odpowiedz! – zażądał gniewnie. – Co wiedzą?

– Gdzie pracujesz – odpowiedziała mu Diana.

Obaj spojrzeliśmy na prawo, gdzie stała w swoich niebotycznie niewygodnych szpilkach – na Boga, kto ją w nich wpuścił do szkoły? – oraz mini ledwo zakrywającej co trzeba. Wydawała się triumfować. Czy to zemsta za odrzucenie sprzed lat? A może zemsta nie należała do niej, lecz starego kochasia Shane’a? Nagrania z udziałem chłopaka stałyby się sensacją, dopiero one zniszczyłyby mu życie w mieście. Chciałem, by się siebie nie wstydził, ale nie takim kosztem.

– Zjeżdżaj stąd – warknąłem do niej.

Zaśmiała się drwiąco, mierząc mnie krytycznym spojrzeniem.

– Och, bo co? Bo jego chłoptaś tak mówi?

– Nie, bo ja tak, kurwo, mówię!

Diana zdążyła się odwrócić, żeby zarobić w pysk od Christy. Posłała ją na ziemię, samej strzepująca dłoń, na której liczne pierścionki lśniły od krwi. Wyglądała na tak cholernie silną i dumną, a jednocześnie gniewną i niebezpieczną.

– Wariatka! – krzyczała zapłakana Diana.

– Mówisz o sobie, kochanie? – zaświergotała w odpowiedzi, chwytając się za biodra. Za jej plecami drużyna koszykarska zaczęła się zbierać. – Jeszcze raz mi obrazisz chłopaka albo jego kumpli, a po ryju tak dostaniesz, że ci, kurwa, żadna operacja plastyczna nie pomoże, rozumiesz? Podła zdzira.

Splunęła na nią.

Tak po prostu nabrała śliny i splunęła idealnie na jej twarz. Krzyk obrzydzenia rozniósł się po całym boisku, budząc do życia ptaki ukryte w koronach drzew. Jeśli ktoś wcześniej nie zwracał uwagi na bijatykę kobiet, teraz nie było ani jednej takiej osoby. Płacz i obrzydzenie Diany sprowadziły na nią ukochaną uwagę. Wstała i pobiegła w stronę szkoły, podczas gdy Christa jak gdyby nigdy nic zaplotła ramiona, śledząc ją znudzonym spojrzeniem.

– Ominął mnie rozdział własnego życia – zaśmiałem się, nie dowierzając absurdowi sytuacji. Dziewczyna przeniosła pytający wzrok na mnie. – Od kiedy ze sobą chodzimy, skarbie?

– Od teraz, misiaczku – zacmokała rozweselona i zerknęła na sparaliżowanego Collinsa. – Nie przejmuj się nią. Żadna praca nie hańbi.

– Wiecie... gdzie pracuję? – spytał ochryple.

O ile to możliwe, mina dziewczyny stała się definicją współczucia. Oszczędziła mu odpowiedzi. Chciał stąd uciec, widziałem to w napięciu mięśni gotowych do skoku. Nie zdołał tego zrobić, bo sportowcy podeszli do nas w ciążącej im ciszy od niezadanych pytań. Denerwowało mnie, w jaki sposób na niego patrzą, jak starają się uszanować wolę kapitana, jednocześnie nie mogąc zrozumieć sytuacji.

Ktoś musiał się wyłamać i tym kimś był Jim.

– Czemu nam nie powiedziałeś? – spytał z urazą.

Ethan na niego syknął, ale nawet on wiedział, że nie da rady zatrzymać rozpędzonej lawiny zmierzającej w naszą stronę. Shane zaś spojrzał po kolegach dziwnie szklanymi oczami. Starał się nie panikować, nie rozpłakać, ale nie szło mu to najlepiej.

– Pracujesz tam, bo jesteś gejem i nie mogłeś przy nas czuć się swobodnie? – dodał od siebie Carter.

Ze złości zacisnąłem dłonie w pięści. Christa stanęła przy mnie, okazując wsparcie poprzez przytulenie się do mojego boku. Chociaż ona nie drążyła.

– Pracuję tam, ponieważ... – język utknął mu w gardle, dlatego przełknął, żeby nabrać większej pewności siebie. – Potrzebuję pieniędzy, a ci ludzie tam wydają się w porządku.

– Jak ty trafiłeś na to miejsce? – dopytywał uparcie Jim.

– Chłopaki, dajcie spokój – nakazał Ethan. – Przyparcie go do muru jak jakiegoś pedofila to nie jest najlepsza taktyka, żeby się wam zwierzał z czegokolwiek. Zresztą, uważam, że nie musi się z niczego zwierzać na siłę.

– Stary, kurwa mać, Diana zrobiła sensację na pół szkoły, nazywając Shane’a Collinsa gejem, przez co kwas ma nie tylko on, ale też jego laska i my, bo się z nami trzymał, a chuja o nim wiemy! – wygarnął mu wściekle Carter, co zamknęło szczelnie usta kapitana. – Jeśli jest gejem i wykorzystuje jakąś dziewczynę do ukrycia orientacji, to go, kurwa, nic nie tłumaczy!

– Ej, wyluzuj – wtrącił Ten Drugi Shane.

– Nie!

– To ja – przekrzyczałem wrzawę. Zamilkli, spoglądając na mnie w niezrozumieniu, za to Shane jakby zmalał. – To przeze mnie poznał to miejsce. To ja jestem gejem i poprosiłem go, żeby to ukrywał.

– Co...? – mruknął oniemiały Percy.

– Ja pierdolę, ale plot twist – zaśmiała się w głos Christa.

– No to który ma teraz problem? – pytałem z ledwo pohamowaną wściekłością. Na sportowców. Na Shane’a. Na własne wybory. – Powiedzcie wprost i nie traćmy swojego czasu na pedałów.

– Chwila moment, za daleko idziemy! – krzyczał Percy, przechodząc przed Ethana. – Nasze korki aktualne, zdaj ten przedmiot, Conant, bo nie chcę grać z tymi ćwokami sam. Weźcie i coś powiedzcie! – syknął, odwróciwszy się do reszty.

– Zachowujesz się, jakby cię to nie zdziwiło! – odpyskował mu równie cicho Jim.

– Proszę cię, przecież było po nim widać!

– CO?!

– No – dodał rozbawiony Ten Drugi Shane.

– Poważnie? – dziwił się cicho Ethan. Halo, nadal ich słyszałem! – Ja się dowiedziałem w pakiecie z walizkami.

– Stary, to czas zamykać drzwi – polecił Percy.

– Jesteś najbliżej, żebym zasadził ci kopa w dupę – ostrzegłem go.

– Ale od mojej dupy proszę wara – pogroził, choć kąciki ust zdradziecko uniosły się do góry.

Carter nagle westchnął tak ciężko, że się przestraszyliśmy.

– Toleruję, ale będę spokojniejszy, gdy znajdziesz sobie chłopaka.

– Uważaj, mam chcicę i jesteś najatrakcyjniejszy z towarzystwa – zakpiłem, chcąc go trochę wpędzić w zakłopotanie.

Nie udało się, bo Carter zaśmiał się głośno, klepiąc Ethana i uwieszając się na jego ramionach.

– Słyszałeś? Jestem atrakcyjniejszy od ciebie, kapitanie.

– Kurwa, jak to?! – zbulwersował się, patrząc na mnie oskarżycielsko. – To ja ci dach nad głową daję, karmię cię, a ty mówisz, że jestem... Który tak w zasadzie?

– Trzeci.

– Trzeci?!

Pozostali poczuli się rozluźnieni, podśmiewując się pod nosem z naszej wymiany zdań.

– Drugi jest Shane – skinąłem głową na Tego Drugiego, który chwycił się teatralnie za serce i mdlał wprost na Jima.

– Panowie, jestem nawet w typie gejów, mam taki wybór!

Jim nie wyglądał na faceta, który nie ma problemu w stu procentach, być może potrzebował oswoić się z tą myślą. Rozumiałem go. Mogłem być pierwszym homoseksualistą, jakiego poznał bliżej i zastanawiał się, czy to cokolwiek między nami zmienia. Czy poklepanie go po plecach miało kontekst seksualny. Czy przebieranie się przy mnie w szatni go nie krępuje. Niewielu to rozumiało tak jak ja.

– Ja się nie zgadzam, żebyś był gejem – zapłakała sztucznie Christa, uwieszając się na moim ramieniu. – Dlaczego taki mądry, przystojny i wysportowany facet ma być gejem? Co mi zostaje?!

– Stoi obok ciebie w pełni heteroseksualny mądry, przystojny i wysportowany facet – odezwał się śmiało Ethan.

– Gdzie? – spytała, rozglądając się na boki z całkowicie poważną miną. Nie krył politowania.

Pierwsza burza minęła, ale na drugą Christa już się szykowała z dyrekcją za pobicie koleżanki. Ethan szedł za nią jako wsparcie, o które nie prosiła, chłopacy natomiast dali Shane’owi względny spokój. Wyglądał, jakby nie mógł wyjść z szoku, co tu zaszło i czego był świadkiem. Westchnąłem i podszedłem bliżej z dłońmi w kieszeniach spodni. Uniósł wzrok do moich oczu.

– Sprawiłeś, że sytuacja jest trudniejsza do zaakceptowania z powodu Angeli. Plus jest tego taki, że przynajmniej nie muszę już niczego udawać.

Po tych słowach wróciłem do szkoły na ostatnie lekcje. Poczułem się lżej niż kiedykolwiek. Znów mogłem rzucać głupie teksty, nie musieć uważać na zachowanie. Kumple mnie akceptowali, a reszta szkoły? Miałem ją gdzieś.

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Sobotni dzień spędziliśmy na zaplanowanej przejażdżce rowerowej. Jim nie unikał rozmów ze mną, nie dawał mi nawet odczuć jakiegoś dystansu, który zaistniał z powodu jego próby akceptacji kolegi geja. Tego samego nie można było powiedzieć o Collinsie, który zdecydowanie się zmieniał na naszych oczach. Częściej przebywał z Angelą, mniej się uśmiechał. Cokolwiek w nim zachodziło, musiałem żywić nadzieję, że przyjaciółka pomoże mu to ogarnąć. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie – ułożenie życia singla.

– Jeszcze się zejdziecie – zapewniał Ethan z lizawką wypychającą mu policzek.

Naciągałem rano na dupę luźne spodnie do jazdy rowerowej. Lubił opierać się o framugę drzwi mojego pokoju, obserwować mnie ojcowskim okiem i dawać porady, o które nikt nie prosił, ale się przydawały.

– Tylko w chwili, gdy Shane ogarnie swoje zagubione Ja.

Czy na niego czekałem? Niekoniecznie. Robiłem swoje, nie kładąc na nikogo żadnego nacisku. Tego dnia spotkaliśmy się na przejażdżce, bo przyjechał na czarnym crossie, samemu ubierając się jak śmierć. Żałobnik jak się patrzy! Nasze spojrzenia krzyżowały się tylko na krótkie chwile, ale to wystarczało, żebym wyłapał tęsknotę. Też chciałbym móc go pocałować, przytulić. Ba! Na tym etapie nawet chętnie bym z nim porozmawiał bez gniewu.

Przejechałem łącznie dwadzieścia dwa kilometry, gdy łydki zaczęły piec mnie z wysiłku. Ethan już zarządził powrót, żebyśmy nie przeforsowali mięśni nóg, co wykluczyłoby nas z gry na parę tygodni. Wracaliśmy niespiesznym tempem, rozmawiając ze sobą na niezobowiązujące tematy. Shane milczał w chwilach, gdy padały teksty o gejach, o moich typach facetów i tym podobne. Słuchał uważnie, w to nie wątpiłem, ale nie chciał wykazywać minimalnego zainteresowania, żeby koledzy znów nie zwrócili na niego uwagi. Sprawa rozeszła się po kościach, na razie.

Telefon zaczął mi dzwonić, więc krzyknąłem do prowadzących naszą jazdę, że zatrzymuję się na chwilę. Liczyłem, że pojadą dalej, ale zatrzymali się w różnych odstępach ode mnie, zerkając za siebie i rozmawiając ze sobą leniwie. Shane i Ethan byli tymi, którzy robili dodatkowe kółka i trzymali się blisko mnie. Jebane gumowe ucha.

– Ktoś tu sobie przypomniał o istnieniu młodszego brata? – zaśmiałem się do telefonu, gdy odebrałem połączenie od Daniela.

– Nie uwierzysz, co się dzieje w domu! – krzyczał rozemocjonowany, aż przeszył mnie zimny dreszcz.

Nerwowo przełknąłem ślinę, poprawiłem kierownicę, by nie runąć z rowerem na bruk i spoważniałem. Wyprowadzenie mojego starszego brata z równowagi graniczyło z cudem.

– Myślałem, że się wyprowadziłeś.

– Wyprowadziłem – zapewnił. – Ale Viola mi pisała, że podsłuchała rozmowę starych. Mama jest w ciąży, Aslan.

– Kurwa, co?! – uniosłem się, aż chłopacy skupili uwagę na mnie.

Daniel zaśmiał się wcale nie wesoło, co tylko dodatkowo mnie zaniepokoiło.

– To nie jest najlepsze. Eric zgrywa szczęśliwego ojca, a sam na własne oczy widziałem, jak flirtował z sąsiadką! – rzucił z prawdziwą wściekłością.

Spojrzałem na Shane’a, ten uniósł pytająco brwi, nie unikając już mojego wzroku, a ja cicho powiedziałem:

– Przyjaźnią się...

– Aslan, do kurwy nędzy, mam parę zdrowych oczu i potrafię rozróżnić czułe głaskanie po policzku od... w sumie od czego? Co innego mógł robić z łapą na jej twarzy? Nie odsunął się po chwili. Stałem tam dziesięć minut i swoje się naoglądałem. Mama jest w ciąży, a on ją puszcza kantem!

– Kiedy to widziałeś? Czemu mi nie powiedziałeś od razu?

– Tak jak ty mi o wywaleniu z domu powiedziałeś?

– Ej, to nie fair – wyrzuciłem mu z poczuciem zranienia. Daniel westchnął ciężko.

– Masz rację, sorry. Chciałem sam siebie chyba przekonać, że się mylę. Zakłamywałem rzeczywistość. Wiesz, co mnie utwierdza w przekonaniu? – zaśmiał się smutno. – Ty.

– Ja? Jak to?

– Nie dziwi cię to. Wiedziałeś albo chociaż podejrzewałeś, mam rację?

Przymknąłem powieki. Ethan znalazł się przy mnie, klepiąc ze wsparciem po plecach. Popatrzyłem na niego z wdzięcznością, czując, jak Shane znajduje się bliżej po mojej drugiej stronie. Osaczony przez wsparcie i niejako winowajcę, nawet jeśli to nie on mizdrzył się do Erica.

– Shane mi mówił... że to podejrzewa – wyjaśniłem z chrypą.

– Kurwa, cudownie – parsknął wściekle. – Wszyscy wiedzą, tylko matka nie. Rozwalę go na strzępy.

– Daniel, mama nie da sobie rady sama z dzieckiem.

– I co, mam pozwolić jej żyć jako zdradzanej ciężarnej?! Nasza mama jest po czterdziestce, Aslan! W tym wieku ciąża jest zagrożona.

– Tym bardziej to zły moment na twój wybuch agresji! – odwarknąłem. – Może coś jej się stać z naszej winy!

– Erica!

– Daniel, nie możesz wparować do domu, pobić Erica i liczyć, że mama nie obwini o wszystko ciebie! Powie, że zmyślasz i to jemu uwierzy!

– Stary, co jest grane? – spytał szeptem Ethan. Musiałem go zignorować dla dobra brata.

– Dobra, to pogadam z Collinsówną. Niech zaprzeczy temu, co widziałem.

Wiedząc, jak źle Shane reagował na ojca, na samą myśl o tej konfrontacji robiło mi się niedobrze. Jeszcze tego w tym piekle brakowało, by Daniel dostał zawiasy za naruszanie czyjegoś miru domowego lub, co gorsza, naruszenie nietykalności cielesnej.

– Czekaj na mnie pod domem, dobra? Zaraz przyjadę i razem stawimy temu czoła jak dawniej. Po prostu czekaj.

Rozłączyłem się, nie dając bratu nawet szans do dyskusji. Nerwowo chowałem telefon do kieszonki na zamek w bluzie, ale Ethan nie pozwolił mi ruszyć rowerem silną blokadą dłoni na kierownicy. Zmuszony byłem spojrzeć mu w oczy, stawić czoła najpierw zmartwionym kolegom z drużyny.

– Co się dzieje?

– Mój brat chce pobić ojczyma, bo ten zdradza naszą ciężarną matkę z sąsiadką – powiedziałem, celowo nie patrząc sugestywnie na Shane’a.

Wiedziałem, że nie miał problemu z właściwym zinterpretowaniem moich słów, ale nie chciałem sprawdzać tego na własne oczy. Wolałem skupić się na reszcie, a ci pozwolili mi odjechać, prując przed siebie jak dziki. Już nie interesowały mnie bolące łydki, pot spływający po kręgosłupie. Ważne było tylko to, co mój głupi brat miał zamiar zrobić, gdy spóźnię się choć o sekundę.

Spóźniłem się.

Albo nie zaczekano na mnie, bo gdy podjechałem pod dom, ścierając opony nie swojego roweru, Daniel już spokojnie siedział na krawężniku, patrząc przed siebie. Zdyszany odrzuciłem rower na trawnik Erica, podchodząc szybko do brata.

– Coś ty zrobił? – spytałem przerażony.

– Pogadałem z nimi – skinął na dom naprzeciwko. Zamarłem w obawie nie o mamę, a o Shane’a. Idiotę, który nie chciał opuścić mojego złamanego serca.

– Był tam jej mąż?

– Był – potwierdził, nie wiedząc, że jednym słowem sprowadził na mnie falę nudności. – Słuchał w milczeniu. Wiesz, co jest najciekawsze? – spytał, unosząc na mnie zmęczone spojrzenie. – Na wieść o dziecku zamarła. Myślę, że był to jawniejszy dowód od wszystkiego, co mogła powiedzieć.

Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, ale wyciągnąłem nerwowo telefon z kieszeni, prawie wyrywając suwak i napisałem do Shane’a ostrzegawczą wiadomość. Lepiej było, by nie pojawiał się teraz w domu za prędko. Nie chciałem, by był świadkiem karczemnej awantury, żeby jeszcze przypadkiem jemu oberwało się za bycie niedostatecznie dobrym. Cała szkoła huczała od plotek na jego temat, jeśli jakimś cudem doszły jego domu, wszystko mogło tego dnia wybuchnąć.

– Aslan, mama nas potrzebuje, a ty sobie w telefonie teraz siedzisz? Serio?

Spojrzałem na niego, nie wiedząc, czy mam czuć złość, czy smutek. W całości nie popierałem działań brata, podjął najgłupszą decyzję, pakując się z butami w życie dorosłych ludzi. Z drugiej jednak strony kochał mamę, chciał ją chronić przed tym dupkiem. Z przykrością zablokowałem telefon, skupiając się w pełni na bracie.

– Też jej potrzebowałem. Wiele razy – odparłem zranionym tonem. Mięsień żuchwy uwydatnił się na twarzy, gdy zacisnął szczęki. – Przykro mi, że jest w ciąży z człowiekiem, który nie był jej wierny, ale wiesz co? Mam to gdzieś. Szczerze mam to gdzieś. Wybrała tego człowieka zamiast mnie. Wybrała to cierpienie na własne życzenie, a ja nie chcę biec jej pocieszać, udawać, że jej odrzucenie nie bolało. Zniszczyła naszą relację na własne życzenie.

– To co tu robisz? – spytał, szczerze nie rozumiejąc.

– Jestem tu dla ciebie. O ciebie się martwiłem. Skoro już po wszystkim... nic tu po mnie.

Daniel nie próbował mnie zatrzymywać, gdy podnosiłem rower i z ciężkim sercem wracałem do domu. Martwiłem się też o Shane’a i ten strach powodował, że pragnąłem płakać jak małe dziecko, bo nie wiedziałem już, co mam zrobić. Wszystko działo się nie tak, jakbym sobie tego życzył. Obrywali ludzie, którym nigdy nie życzyłem szczerze źle.

Wszedłem do domu zmęczony, spocony i załamany. Zatrzymałem się na widok odświeżonego Ethana, który także zacisnął szczęki jak mój brat, by po chwili podejść do mnie i otoczyć moje śmierdzące ciało ramionami. Nie brzydził się mną, nie bał się mnie. Przytulił do siebie tak mocno, jakby o wszystkim wiedział, jakby mnie realnie wspierał.

A ja?

Ja po prostu pękłem jak zbyt długo wstrzymująca nadmiar wody tama. Z bezsilności. Ze strachu. Z przegrania.




~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty