Wyzwolenie z kłamstwa Cz.12


Wyzwolenie

Wypłakanie się nie ułatwiło sprawy. Nie tak, jakbym sobie tego życzył. Ethan okazał się nieocenionym wsparciem dla mnie, gdy wyrzygałem z siebie wszystko, co dotychczas zmuszony byłem ukrywać. Już nie dbałem o to, czy szkodzę Shane’owi rozmowami tego typu, chciałem dzielić z kimś ciężar. Kapitan wysłuchał całej opowieści, denerwując się na Collinsa. Nawet powiedział coś, co wprawiło mnie w osłupienie. Plotki, które Diana tak prężnie rozsiewała, wyszły właśnie od osoby spoza szkoły. Nikt nie wiedział, kto to zapoczątkował, ale my z Ethanem się domyśliliśmy.

Były Shane’a.

Teraz nie tylko ojciec Shane’a zajmował mi pół obaw o niego, ale także ten stary dziad, posiadający nagrania ich seksu. O tym też Ethanowi powiedziałem. To wtedy wstał i zaczął nerwowo maszerować po salonie, nie mogąc, tak jak ja, wymyślisz żadnego rozwiązania. Sprawy się komplikowały, a my byliśmy tylko biernymi obserwatorami. Co musiał przechodzić sam Shane?

Nie odpowiadał na wiadomości, połączenia. Nawet poszedłem pod jego dom nocą, stukałem kamykami w szybę pokoju – na próżno. Albo go nie było, albo udawał, że go nie ma. Cisza była upiorna, jakby ktoś umarł. Miałem tylko nadzieje, że wyolbrzymiam i zaraz wszystko się ułoży.

Tyle tylko, że nic się nie układało.

Shane po weekendzie nie zjawił się w szkole. Z Ethanem byliśmy przerażeni brakiem wieści od niego. Co więcej, kapitan poszedł za dnia do ich domu z troski o przyjaciela, ale nawet jemu nie otworzono. Zniknęli. Rozpłynęli się w powietrzu, jakby nigdy tam nie mieszkali.

Z samego rana w czwartek udałem się na biegi po okolicy. Od paru dni stało się to moją rutyną, żeby zebrać myśli przed szkołą i nieco ochłonąć z nadmiaru trosk. Ethan zwykle spał, gdy ja wymykałem się z domu, ale raz mnie przyłapał i spytał, co robię. Chyba niezbyt podobało mu się moje bieganie, choć nigdy o tym głośno nie powiedział. Naprawdę to w nim lubiłem, wiecie? Te ciche akceptacje moich potrzeb, nawet jeśli niezbyt się z nimi zgadzał. Potrafił wysłuchać, pośmiać się. Emanował energią ciepła, w której naturalnie chciałeś przebywać i czuć się bezpiecznie. Pasowało mu bycie kapitanem.

Prawie złamałem nogę, gdy czubek buta zahaczył o wystającą kostkę brukową. Nie stałoby się tak, gdyby jakiś idiota za mną nie zatrąbił. Byłem pewien, że we mnie wjedzie, dlatego spanikowałem i zamiast skupić się na podłożu, przerażony odwróciłem się za siebie. Ze zdziwieniem rozpoznałem auto Erica, a raczej nasze, które na czas mieszkania u niego było przypisane do mnie i Daniela. Zaparkowało nieopodal mnie z wciąż odpalonym silnikiem i zapalonymi światłami. Wyszła z niego zaś mama i tak stała na jezdni, trzymając się jedną dłonią drzwi oraz drugą za dach. Ciężko było mi jednoznacznie stwierdzić, czym była jej mina.

W końcu zatrzasnęła drzwi i podeszła do mnie z dłońmi w kieszeniach eleganckiego płaszcza. Stanęła przed maską blisko mnie i zmierzyła wzrokiem, jakby chciała się w czymś upewnić. Nie miała napuchniętych oczu, nie płakała przez tego dupka.

– Biegasz o tej porze?

To było pierwsze, co padło od czasu naszego rozstania pod domem. Naprawdę ze wszystkich rzeczy interesowało ją jedynie to?

– Traktuję kosza poważnie – odparłem oschle.

Pokiwała głową do własnych myśli.

– W sporcie geje niezbyt są mile widziani – spostrzegła, zarabiając ironicznym prychnięciem. Nachmurzyła się. – No co? Stwierdzam jedynie fakt.

– Po to mnie straszysz o piątej nad ranem? Żeby wytknąć mi nawet w takich okolicznościach gejostwo, bo w domu już nie możesz? Zajmij się sobą, co?

Odchodziłem, nie chcąc się z nią kłócić. Tego mi tylko brakowało w zbyt dużej ilości zmartwień – kłótni z mamą i jej potencjalnego poronienia przeze mnie.

– Poczekaj – poprosiła z desperacją, więc się odwróciłem. Wreszcie coś na jej twarzy zwiastowało pęknięcie. – Nie, oczywiście, że nie po to cię zatrzymuję. Daniel mówił, że nie chciałeś wracać z ojcem, że ten wrócił, ale bez ciebie. Dlaczego?

– Mam tu przyjaciół, którym na mnie zależy – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Liczą na mnie w drużynie. Polubili mnie, wiedząc o mnie wszystko – zaakcentowałem ostatnie słowo celowo, co wprawiło ją w lekkie zesztywnienie. – Mieszkam z Ethanem i on się mnie nie brzydzi. Gadamy, gramy. Wspiera mnie, więc dlaczego miałbym ich zostawiać?

Jej oczy zaszły łzami, twarz wykrzywiła się w grymasie. Zakryła się dłonią, ale to nie powstrzymało szlochu. Podszedłem bliżej, chcąc zrozumieć, co tak naprawdę oznacza jej reakcja.

– Mamo, nie wolno ci się teraz denerwować – przypomniałem.

– Podejmuję złe wybory – wyznała, pociągając nosem.

– Nie istnieje człowiek, który podejmuje same dobre. Zawsze można próbować naprawiać błędy.

– Za późno, Aslan – wyszeptała, kręcąc głową z zamkniętymi oczami.

Była moją matką. Była kobietą, która za dziewięć miesięcy miała urodzić mi kolejnego brata lub siostrę. Była zdradzana przez ukochanego. Mogłem sobie uważać, że jej nienawidzę, że nie chcę mieć z nią nic wspólnego, ale to wciąż była mama. Jej łzy działały na mnie odstraszająco do tego stopnia, że chciałem wrócić do domu i zapewnić ją o jednym problemie mniej. Mimo to tego nie zrobiłem, tylko objąłem ramionami, przyciskając do siebie w geście wsparcia.

– Zostajesz dla innych, a Violet odchodzi, ponieważ nie ma tu innych.

Zamarłem na jej wyznanie. Moja siostra odchodzi? Jako że była niepełnoletnia, to mój ojciec musiałby przejąć nad nią pieczę... Czy o to w tym chodziło? Dlatego pytała mnie o ojca i moją odmowę?

– Kiedy? – pytałem, odsuwając ją od siebie.

– Rozmawiałam z Rogerem. Przyleci po nią po święcie dziękczynienia – pociągnęła nosem, wygładzając mi niepotrzebnie koszulkę. Musiała czymś zająć dłonie, by nie zwariować. – Zostałam sama z Ericiem.

Czy wiedziała o jego zdradzie? Ktoś ją w to wtajemniczył? Nie chciałem być osobą odpowiedzialną za to, dlatego właśnie postanowiłem unikać tematu. Bardziej martwiła mnie w tej chwili siostra niż mama ufająca ślepo gachowi. Och, jaką ja miałem papkę z mózgu! Nie wiedziałem komu i w czym pomagać oraz kogo i za co nienawidzić. Chyba nigdy w życiu nie byłem aż tak rozjechany emocjonalnie i to na tylu ludzi.

– Masz Daniela...

– Pomaga mi...

– Od czasu do czasu my też możemy się spotkać gdzieś na neutralnym gruncie.

Między wierszami dawałem jej znać, że nie jest mile widziana w domu Ethana, co chyba udało się jej odczytać. Pokiwała smutno głową, gładząc mnie zaraz po policzku i uśmiechając się do mnie tak, jak od lat nie robiła.

– Poradzę sobie. Mój prawie pełnoletni syn sobie poradził, to ja też muszę. Nigdy ci tego nie mówiłam, ale wiedz, że jestem z ciebie dumna.

Tyle lat czekałem na jakieś oznaki miłości z jej strony. Wiedziałem, że te tutaj są obszyte kłamstwem, a mimo to moje łase na miłość serce zabiło mocniej. Od niej otrzymywałem tak mało czułości, tak mało bycia dumną z czegokolwiek, co dziecko osiągnie. Chwyciłem się tej sceny kurczowo, by w przyszłości odtwarzać ją jako jedną z niewielu, które okazały mi dobroć. Potem odbiegłem, żeby zostawić ją za sobą bez zgliszcz, jakie przyniosłaby dalsza rozmowa.

Później tego samego dnia siedziałem na przerwie na parapecie, czekając na dzwonek zwiastujący kolejną lekcję. Powoli godziłem się z myślą, że nie da się pomóc osobie, która tej pomocy nie chce, a której bardzo chcielibyśmy pomóc. Byliśmy gotowi z Ethanem na taką pomóc Shane’owi, ale ten nie kwapił się nawet odpisać. Co więcej mogliśmy zrobić? Ethan sam stwierdził, że czas zatroszczyć się o siebie. Miał rację. Starałem się myśleć tylko o sobie, co mama z samego rana skutecznie zapoczątkowała. Chyba potrzebowałem spokojnego rozejścia się naszych dróg.

– Siema, białasie – zaświergotał Carter, uderzając mnie w udo.

Syknąłem i omal go nie kopnąłem z nerwów, na szczęście szybko odskoczył z rękoma w górze.

– Mam zakwasy! – jęknąłem, rozmasowując nogę.

– Więcej biegaj po nocach to miną – sarknął Ethan.

– Nie nocą, tylko o piątej nad r a n e m – ofuczyłem go, bawiąc pozostałych.

A tych wcale wielu nie było, ponieważ Jim, Percy i Ten Drugi Shane udali się na wagary. Nie chcieliśmy na nie z chłopakami iść, toteż zrobiły się dwie grupki. Po cichutku żałowałem swojej decyzji, jakoś tak byłem zmęczony tego dnia. Chłopacy żwawo ze sobą dyskutowali, z jakiegoś powodu porównując swoje siostry do alkoholi. Nie brałem czynnego udziału w dyskusji, pozwalając jej toczyć się poza mną. Dopiero po dołączeniu Christy – w której Ethan miał małe zauroczenie – temat zmienił się na idealne miejsca randek. Wcale nie wypytywał ją sekretnie, gdzie chciałaby zostać zaproszona. Dziwiłem się, że odpowiada, kompletnie niczego nie podejrzewając.

W pewnym momencie, zanim rozbrzmiał dzwonek, najpierw odezwał się mój telefon. Sięgnąłem go z kieszeni bluzy na brzuchu, dziwiąc się na widok nadawcy wiadomości. Wszedłem w nią cały spięty, a po odczytaniu wręcz skamieniałem. Ethan musiał mnie mocno szturchnąć, żebym oprzytomniał.

– Dzwonek był – powiedział, gdy nasze oczy się spotkały. – Co znowu się stało?

Dosłownie nie dziwiłem się jego reakcji. Mój telefon za każdym razem zwiastował kłopoty. Nie było inaczej i tym razem, gdy Shane postanowił wreszcie się odezwać. Zamiast jednak odpowiadać przyjacielowi, chwyciłem zbierającą się do odejścia Christe. Byłem pewien, że chwyt na jej ramieniu był zbytecznie mocny, ale widząc moją minę, nawet nie jęknęła.

– Usprawiedliwisz mnie na zajęciach?

– Pewnie... – odparła z zaskoczeniem.

Puściłem ją, zabrałem swoje rzeczy i szybko pobiegłem w stronę wyjścia ze szkoły. Krzyknąłem reszcie coś o tym, że jeszcze do nich napiszę, ale wszystko działo się tak szybko, że nawet nie potrafiłbym wam powiedzieć, w jakich okolicznościach te słowa ze mnie wypadły. Wskoczyłem na odpięty rower pod szkołą i pędziłem z plecakiem na plecach przed siebie. Wierząc treści wiadomości, pod domem Ethana czekać miał na mnie Shane, dlatego robiłem wszystko, byle dotrzeć tam jak najszybciej. Nogi magicznie przestały boleć albo to ja wpędziłem się w taką adrenalinę, że ich zwyczajnie już nie czułem. Prułem przed siebie, zważając na auta i przechodniów, żeby po parunastu minutach móc cieszyć się bezpiecznym dojazdem pod dom.

Zeskoczyłem z roweru w towarzystwie niemałej zadyszki, widząc mojego Shane’a siedzącego na schodach werandy z plecakiem pomiędzy nogami. Ubrał się cały na czarno, jakby przechodził żałobę – może tak było. Może coś niezaprzeczalnie umarło w nim podczas cichych dni. Niedelikatnie cisnąłem rowerem przy schodach, żeby móc jak najprędzej kucnąć przed zmęczonym chłopakiem.

– Shane, co ci się stało? – spytałem szczerze zmartwionym tonem.

Delikatnie uniosłem dłoń do napuchniętego policzka, nie chcąc wywoływać niepotrzebnego bólu. Fioletowe limo pod okiem zmieniało barwę, a przekrwione oko mówiło, że obrażenia nie powstały dzisiaj. Zapiekło mnie wewnątrz od złości.

Ugasił ją jednym szybkim pocałunkiem. Pochylił się, nim ja zdążyłem to zarejestrować. Przywarł swoimi wargami do moich, muskając je zaciekle. Jak na fakt, że byliśmy nomen omen w miejscu publicznym, robił to wyjątkowo śmiało. W odróżnieniu ode mnie nie miał oporów przed ujęciem mojej twarzy w dłonie. Odsuwając się, oparł czoło o moje.

– Pozwól mi zostać – poprosił.

Jak miałbym odmówić ofierze przemocy? To ja w tej historii miałem okazać się tym złym, bo zmuszałem go do wyjścia z cienia, podczas gdy w świetle czekała na niego przemoc w każdej formie. Szantaże, pięści, przymus. Zakopał się tak głęboko w kłamstwach i unikach, że wybrnięcie z nich kosztowało go sporo nerwów oraz zdrowia. Tego się zdecydowanie nie spodziewałem.

Wpuściłem chłopaka do domu, żeby sąsiedzi nie mieli o czym plotkować. Zepsucie reputacji Ethanowi nie było moim planem. Zamknąłem za nami drzwi, pamiętając, że Ethan ma w razie co klucz i sobie poradzi z pokonaniem zamka. Nie proponowałem na razie niczego do jedzenia czy picia, skoro Shane sam prowadził nas do pokoju na piętrze. Cisnął swój plecak jak szmacianą lalkę pod szafę, zzuł buty w drodze do łóżka i usiadł na nim, ciągnąc mnie sugestywnie. Co miałem innego zrobić? W przeciwieństwie do mamy Shane’owi chciałem pomóc. Wesprzeć go jakoś w ciężkim kryzysie rodzinnym, o którym naprawdę niewiele jeszcze wiedziałem.

Posłusznie położyliśmy się na łóżku, ja na plecach, on na mnie. Obejmował mnie cały czas, jakby chwilowe zerwanie kontaktu cielesnego miało wyrwać go z bezpiecznej przystani wprost w sidła zła. Uspokajająco gładziłem go po plecach, opierając podbródek na jego głowie. Czy miał jeszcze więcej siniaków? Nie dawało mi to spokoju. Co gorsza, nie mogłem o nic spytać, dopóki Shane sam siebie nie zapewni o spokoju, bezpieczeństwie.

Stało się tak całkiem szybko.

– Przepraszam – wychrypiał.

– Deja vu? – zaśmiałem się cicho. – Za co?

– Aż tyle zjebałem, że nie wiesz?

Pytał poważnie, bo aż uniósł się na przedramieniu byle spojrzeć mi smutno w oczy. Uniosłem rękę, by zabrać mu kosmyk włosów sprzed oka, ukazując tym samym limo. Z czułością pogładziłem je kciukiem.

– Zamiast mnie przepraszać, pogadajmy o tym, co się z tobą działo, Shane.

Zebrał się w sobie, żeby to zrobić. Chwycił moją dłoń dotykającą jego twarzy i pocałował, budząc do życia setkę motyli w moich wnętrznościach. Czuły potrafił być, sukinsyn!

– Wiesz już o romansie naszych... rodziców? – celowo wymówił ostatnie słowo z innym brzmieniem. Skinąłem głową, nie chcąc precyzować, bo przecież znał prawdę. Oparł głowę na swoim ramieniu, którym się podpierał. – Po tym, jak Daniel wparował i pogadał z mamą o tym, informując o ciąży waszej matki, pozostawił po sobie pogorzelisko. Ojciec się wściekł, że znowu go zdradza.

– Znowu? – dziwiłem się.

– Też mnie to zaskoczyło – przyznał. Rysował palcem znaczki na mojej piersi okrytej bluzką. – Razem z siostrą wysłuchaliśmy wielu niecenzuralnych słów pod adresem mamy, słyszeliśmy jej płacz, a potem... Tata nigdy nie uderzył mamy czy siostry.

– Ciebie tak – spostrzegłem lukę w opowieści.

– Tylko pasem. Czasem.

– Shane-

– Wiem, nie powinienem go usprawiedliwiać i nie robię tego – zapewnił, patrząc mi w oczy bez strachu. – Ale wiem, że mógł być gorszy przez te wszystkie lata. Starałem się grać wedle jego reguł i to działało...

– Powinieneś był mi powiedzieć, dlaczego to tak ważne się ukrywać.

Czułem się podwójnie źle z tym faktem. Zmuszałem go do tego wszystkiego, podczas gdy on od dzieciaka znosił lanie pasem. Chyba naprawdę nie doceniałem tego, co sam miałem. Czym była wstydząca się ciebie matka względem ojca, który za każde odstępstwo od jego normy cię leje?

– Poczekaj, Ally – poprosił, teraz samemu gładząc mnie czule po twarzy. – Nie obwiniaj się o nic, gdy nie wiesz, jak wiele ci zawdzięczam.

– Słucham?

– Tak, właśnie tak – skinął głową. – Zjawia się chłopak obdarty ze sztuczności, nie udaje, by komuś zrobić przyjemność. Przyjeżdża, gdy poprosisz go o rozmowę. Idzie przed siebie i zdobywa z lekkością to, co mój ojciec zdobywał kłamstwami, lizostwem. Mówi wszystkim tym, których reakcji się bałem, że jest gejem i stawia ich po kątach, jeśli go nie akceptują. Aslanie Conant, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak zajebisty jesteś? Jak bardzo cię kocham?

Wściekłe motyle obijały się o wnętrzności zaalarmowane wyznaniem miłosnym, na które nie liczy taki chłopak jak ja. Zbywany, zmuszany do ukrywania się przed całym światem. Jemu nie mówi się, że jest zajebistym wzorcem. Nikt mu nie zazdrości, każdy patrzy na niego z politowaniem.

Nagle pojawia się drugi chłopak, który planuje z nim przyszłość. Który wpisuje go w swoje plany wyprowadzkowe. Który mówi mu, że go kocha. Tak po prostu. Za samo istnienie.

– Będę o ciebie walczył, Ally – obiecał, przysuwając się bliżej twarzy. – Zjebałem, ale to naprawię. Zasłużę na ciebie-

Nie dałem mu dokończyć tego beznadziejnego zdania, przewróciwszy go na plecy. Zawisłem nad nim, łakomie atakując usta. Zasłużyć na mnie? Najwidoczniej byłem łatwiejszy w zdobyciu niż się Shane’owi zdawało, skoro gotów byłem pokazać mu, jak nadal ważny jest dla mnie. Chciałem go w swoim życiu, chciałem samemu marzyć o czasach poza szkolnych, gdy nadal będziemy razem i zaplanujemy studia. Chciałem go każdego kolejnego dnia, chociaż nigdy nie sądziłem, że poznam miłość życia w ogólniaku.

Kandydat do tej roli leżał pode mnie bynajmniej nie biernie, oddając każdy pocałunek. Bawiąc się moim językiem, moimi włosami. Nie protestował, nie uciekał. Był przy mnie w każdym tego słowa znaczeniu. Ocierał o mnie, posapywał, gdy brakowało mu już tchu, ale napędzany podnieceniem nie chciał przerywać. Och, ja też nie chciałem, nie myślcie sobie.

Dobierał się do moich spodni, ale chwyciłem jego dłonie w swoje i bezczelnie się uśmiechnąłem do tych pytających niemo oczu. Cmoknąłem go kolejno w usta, nos i zdrowy policzek.

– Najpierw coś zjedz, odpocznij. Na to przyjdzie jeszcze czas.

Shane jęknął zawodząco, próbując samym odchyleniem ciała dosięgnąć moich ust.

– Ally!

– Masz gumki? – spytałem nagle, zaskakując go.

– E... chyba... nie?

– Ja też. Nie planowałem tu nikogo sprowadzać, więc innym razem.

Zszedłem z niego dumny z takiej wymówki. Oczywiście, że miałem gumki – przezorny ubezpieczony – ale naprawdę wolałbym doprowadzić go do porządku emocjonalnego i zdrowotnego, aby dopiero wtedy pokazać mu tę sferę naszego związku. Po części też chciałem lepszych okoliczności. Obaj byliśmy doświadczeni, pozostało tylko zdobyte doświadczenie dobrze przełożyć na naszą relację.

Zrobiłem mu proste kanapki z szynką, mając tylko tyle do dyspozycji. Ethan po zakupy planował jechać dopiero jutro po zajęciach, zapowiadając na dzisiejszy obiad zamówienie z pobliskiej knajpy z dowozem do domu. Na to musieliśmy z Shanem poczekać, w końcu słabo tak jeść bez żywiciela rodziny.

– Nie dokończyłeś opowieści – przypomniałem sobie, gdy podawałem chłopakowi kubek ciepłej herbaty.

– To znaczy?

– Ojciec się na ciebie rzucił, wykazał chęci pobicia matki – powtórzyłem, zasiadając obok niego z własnym kubkiem herbatki. – Chyba nie mieszkasz z nim po czymś takim?

– Ach, to. Nie, coś ty. – Uspokoił mnie tymi słowami. – Mama spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i zabrała nas do swojej siostry na obrzeżach miasta. Na szczęście jedno z aut ma na siebie, więc jesteśmy w jakikolwiek sposób mobilni. Wrócę do szkoły, nie musisz się martwić – obiecał, kładąc mi umyślnie dłoń wysoko na udzie.

– Flirciarz – sarknąłem, mrużąc na niego powieki.

– Nie wiem, o czym mówisz, skarbie.

Między nami panowała przyjemna normalność. Nie znaliśmy się wiele miesięcy czy lat, a jednak bycie w związku traktowaliśmy z taką zwyczajnością. Bez krępacji się całowaliśmy, dotykaliśmy. Oczywiście w domowym zaciszu, bo na ten moment jeszcze się razem jako para nigdzie publicznie nie afiszowaliśmy. Mimo to pozwalałem się zaskakiwać myśli, że Shane pasował do mnie idealnie. Może nasze doświadczenia w związkach pomagały, a może nasze usposobienia. Cokolwiek to było, sprawiało, że chciałem z tym chłopakiem być – dopóki nie przypominałem sobie o niedokończonych sprawach poza drzwiami, tam to dopiero czekał na nas śmierdzący syf.

Mama po niego dzwoniła dwie godziny później, przerywając tym samym jego dobieranie się do mnie. Tak naprawdę to bardziej testował tereny, na które wcześniej się nie zapuszczaliśmy. Po prostu wsuwał dłoń pod moją koszulkę, w międzyczasie pieszcząc moje usta pocałunkami. Niestety, ten dzień nie pozwalał nam na nic takiego, a frustracja Shane’a z tego powodu zwyczajnie mnie bawiła.

– Co? – mruknął niemiło do słuchawki.

Nawet z pozycji leżącej słyszałem fuknięcie kobiety na ton, jakim się do niej odnosi. Złagodniał na twarzy.

– Dobrze, poproszę Ethana, żeby mnie odwiózł. Nie, nie musisz przyjeżdżać, dam sobie radę. Tak.

Rozłączył się, odkładając telefon na szafkę przy łóżku. Z westchnieniem oparł czoło na moim ramieniu, udawanie zaczynając płakać.

– Mogłeś poprosić ją o możliwość nocowania, wiesz? – przypomniałem, pieszczotliwie wodząc dłonią po jego ramieniu.

– Mogłem, ale nie chcę jej martwić – wyznał, spoglądając na mnie z żalem. – Od czasu wyprowadzki jest nerwowa i wcale się jej nie dziwię. Tata ma swoje wpływy, może nas ruszyć z najmniej spodziewanej strony. Woli mieć nas przy sobie wieczorami.

– Rozumiem to – zapewniłem.

– Następnym razem mi nie odmówisz? – spytał figlarnie. Zaśmiałem się, kręcąc głową.

– Ktoś tu jest potężnie napalony.

– Powiedział ten, który ma wzwód – wytknął, spoglądając na moje krocze. – Może-

– Nie! – krzyknąłem, gdy jego ręka już wędrowała do mojego krocza.

Pchnąłem go na bok, uciekając do łazienki. Shane się śmiał, ale podjął zabawę i także za mną ruszył. Napadła nas głupota, gdy ze śmiechem ganialiśmy się i ze sobą udawanie walczyliśmy. Dopóki nie przybył Ethan i nie zmierzył nas przerażonym spojrzeniem.

– O Boże, czy ja jestem świadkiem jakiejś gry wstępnej? – pytał, nie kryjąc rozbawienia. – Ludzie, moglibyście wysłać esemesa albo, nie wiem, kartkę na drzwiach zostawić.

– Bardzo śmieszne – ironizowałem, podchodząc z Shanem bliżej.

Obaj dyszeliśmy ciężko. Wzrok Ethana spoczął na posiniaczonej twarzy przyjaciela i nagle cały jego humor prysnął jak bańka mydlana. Na własne oczy widziałem zaskoczenie zmieniające się w złość. Nawet przez sekundę nie obarczył mnie podejrzeniem, co dodawało mi odwagi.

– Kurwa, Shane...

– Tata – rzucił szybko, byle mieć to za sobą. – Mieszkamy z mamą u jej siostry i potrzebuję, żebyś mnie odwiózł. Możesz? Obiecuję, że ci to w drodze wyjaśnię. Mama już dawno temu dzwoniła.

– Jasne – odparł, odrzucając plecak pod szafkę z butami. – Zamówisz żarcie? Jak przyjadę, to najwyżej sobie odgrzeję.

– Luz.

Shane poszedł po swoją torbę, a ja z Ethanem zostaliśmy sami w dość ciężkawej ciszy. Chłopak opierał się ramieniem o ścianę, bawiąc się kluczykami od auta w dłoni. Trawił to, co działo się wkoło. Fascynowało mnie, jak w ciszy potrafi wszystko sobie poukładać w głowie, by werbalnie nikogo nie urazić pytaniem, czy stwierdzeniem. Uniósł wzrok dopiero, gdy po schodach zbiegał Collins. Zatrzymał się przy mnie, uniósł i wycisnął na ustach mocny pocałunek.

– Następnym razem – przypomniał z głupim uśmiechem.

Parsknąłem śmiechem.

– Esemes, pamiętajmy – prosił Ethan.

Udawanie się krzywił, choć usta zdradzały, że także był zadowolony z naszego pogodzenia. Zabrał mojego chłopaka, zostawiając mnie samego. Dopiero wtedy opadłem na fotel w salonie, dając sobie parę minut na zebranie się do kupy, żeby móc zamówić to cholerne żarcie. Nie odczuwałem głodu, ale organizm domagał się jakiegoś pełnowartościowego posiłku, a Ethan nie odpuściłby mi zbilansowanej diety. Nawet składającej się z chińszczyzny.

Powrócił do domu z czteropakiem piwa oraz chipsami z jakiegoś powodu. Na widok pachnącej carbonary posłał mi wdzięczny uśmiech. Chwilę później wręcz wylizał talerz do czysta. Martwił się, nawet jeśli nie powiedział słowa. Oczekiwałem poważnej rozmowy, ale może dostał ją od Shane’a? Może wcale nie musiałem się martwić nie swoimi sprawami, które po części moimi były, przecież dotyczyły mojego chłopaka.

Następnego dnia przyjechaliśmy razem do szkoły z racji na siąpiący z nieba deszczyk. Ethan kategorycznie zabronił mi jazdy rowerem, skutkiem czego mogło być przeziębienie i wówczas nie mógłbym zagrać meczu. Niby sprowadzał wszystko do troski o sport, ale dobrze wiedziałem, że to tylko dobry argument do użycia w rozmowie. Ekscytowały go zawody sportowe między szkołami, mówił o nich bez ustanku od jakiegoś czasu. Torturował mnie i chłopaków na treningach, przez co trener nie miał za bardzo co do roboty. Siedział z ulubionym kubkiem pełnym kawy, z kostką jednej nogi na kolanie drugiej i tak się patrzył. Cały trening. Też chciałem takiej pracy, w której całą robotę odwala za mnie ktoś inny, a mimo to na moje konto wpływa wynagrodzenie.

Nasza paczka – większa niż na początku roku szkolnego – stała w komplecie przy jednej z klas. Tworzyli mały, głośny tłum, zwracający na siebie pożądliwe spojrzenia. Zazdroszczono nam, zapominając, że to tylko grupka przyjaciół, którą każdy mógł sobie stworzyć. Sam dawniej zazdrościłem, sądziłem, że tacy nigdy nie patrzą na gorszych od siebie. To gówno prawda. Ci ludzie mimo aury wyższej ligi, byli najnormalniejszymi nastolatkami jakich znałem. Stanąłem przy nich, dziękując wszechświatowi za ten dar. Za tych ludzi.

– Mój kochany! – przywitała mnie czule Christa.

– Dzień dobry, Christo – odpowiedział jej rozpromieniony kapitan. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.

– Będzie dobry, jeśli wpuścisz mnie do swojego domu.

Chłopacy udali wilków, wyjąc przeciągle – tak mi się skojarzyło, sorry.

– O... okej... jasne... Czyli...

– Żadna randka. Aslan musi dać mi dodatkową lekcję z matmy, a mi nie odmówi, ponieważ go ładnie usprawiedliwiłam za spierdolkę ze szkoły. Prawda, kochanie? – zatrzepotała rzęsami, jakbym mógł odmówić.

– Oczywiście, królowo najdroższa! – rzekłem, pokłoniwszy się w pas.

– O w dupę kopany – szepnęła.

Wyprostowałem się w porę, żeby zorientować się, że zauważyła coś za mną, gdy się schylałem. Wszyscy jak jeden mąż więc spojrzeliśmy w tę samą stronę i równocześnie zamarliśmy. Szepty na korytarzu umierały jeden za drugim, bo oto środkiem szedł cały na czarno Shane Collins. Z kapturem na głowie, z groźnym obliczem, pomalowanymi paznokciami na czarno oraz – o kurwa, przechodziłem wewnętrzny orgazm – z kolczykiem w wardze! Przełknąłem z ledwością ślinę, gdy Ethan klepnął mnie ze śmiechem w plecy.

– No, szczęściarz.

Nie odnotowałem, co to znaczyło, bo Shane już stanął przy mnie. Uśmiechnął się do mnie jak nigdy wcześniej i powiedział najzwyklejsze w świecie:

– Hej.

– Hej – odpowiedziałem, taksując go wzrokiem.

Za plecami mruczały szepty kolegów. Shane też je słyszał, widział Christe zbyt blisko mnie, o czym świadczył gniewny błysk w oku, gdy przysunął się bliżej, oparł dłonie na mojej klatce piersiowej i wspiął do moich ust. Pocałował mnie na oczach dziesiątek uczniów! Chłopacy przy mnie kolejno przeklinali z szoku, wciągali ze świstem powietrze, a Ethan? Ethan się śmiał, jakby od początku o wszystkim wiedział.

Chyba śniłem. Jeśli tak, nie chciałem się nigdy budzić.




~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty