Wyzwolenie z kłamstwa Cz.2


Kandydatura do drużyny

Zaczynałem rozumieć, dlaczego niektórzy ludzie wyznawali zasadę: „Nie narzekaj, mogłeś mieć gorzej”. Serio. Zawsze uważałem, że w życiu nie mam lekko, bo śmieją się z mojego wyglądu, imienia czy z czasem orientacji. Mimo to w poprzedniej szkole doznałem zaszczytu posiadania przyjaciół, chłopaka oraz bycia ‘kapitanem’ w szkolnej – ani trochę nieprofesjonalnej – drużynie koszykówki. Zdobywaliśmy wysokie noty w międzyszkolnych zawodach i satysfakcjonowały mnie do tego stopnia, że w sumie nie łaknąłem więcej. Kosz, nawet ten uliczny z przypadkowymi chłopakami, dawał mi wiele wolności i zapomnienia. Mój styl gry nie był łagodny, potrafiłem przypadkiem w kogoś wpaść (tak, nie na, tylko w) i doprowadzić do kontuzji u tej osoby. Wychodziło więc na to, że nie miałem aż tak źle i życie obdarowało mnie swą łaską tylko po to, by na ostatnim roku kopnąć w dupę i kazać spadać z kraju.

Jak źle ze mną było, skoro drugiego dnia szkoły, gdzie lekcje odbywały się już normalnie, nie miałem szansy nikogo poznać? Słyszałem za sobą swoje imię, śmiechy, obgadywanie. Zerkano na mnie ciekawsko, by zaraz odwrócić wzrok. Testowali moje granice. Chcieli wiedzieć, czy będę agresorem, czy może ofiarą agresora. Nauczyciele też zdawali się trzymać mnie na krótkiej smyczy, ponieważ na każdej lekcji dostałem tekstem w stylu: „To szkoła z pewną renomą, nie jest mile widziane bycie dziwakiem”. No dobra, nie powiedzieli „dziwakiem”, ale przekaz ten sam. Czy mnie to dziwiło? Niekoniecznie. Może i szkoła publiczna, ale wystarczyło spojrzeć na te dzieciaki, aby wiedzieć, że oni też do najbiedniejszych nie należą, co z kolei skutecznie komplikowało sprawę.

Po pięciu lekcjach wraz z przerwą na lunch i zerowym przeprowadzeniu rozmów, poddałem się. Wolałem udać się do biblioteki niż być sensacją na szkolnych korytarzach, gdzie ktoś paradował w prawo i lewo, byle tylko dostać dodatkowe parę sekund na obczajenie mojej osoby. Co ja, eksponat w muzeum? Faktem było, że nikt nie miał białych włosów, na które też nie patrzono przychylnie, ale myślę, że największą sensacją był jednak makijaż oczu, który doprowadzał głównie nauczycieli do czerwoności na twarzy.

Bibliotekę zaś znalazłem bez szczególnego wysiłku i pomocy osób trzecich. Potem tego żałowałem, bo w sumie mogło być to dobrym pretekstem do zagajenia rozmowy z kimkolwiek, ale głupim się rodzi najwidoczniej. W piwnicy panował przyjemny chłodek, a brak okien nadawał upiorności korytarzowi. Tak, nie mylicie się, biblioteka znajdowała się pod ziemią z jakiegoś powodu. Chyba nawet go znałem. Kto w tych czasach z nastolatków rekreacyjnie spędzał w niej czas? Po co więc inwestować zarówno pieniądze, jak i miejsce na pomieszczenie, do którego uczeń zawita z przymusu przeczytania lektury? Otóż to. Dla mnie lepiej, im mniej osób było wokół mnie, tym lepiej się czułem. Nawet takiego gruboskórnego gościa jak ja potrafi zmęczyć ta niemiła wszechobecna uwaga, dobra?

W bibliotece unosił się przyjemny zapach starych książek, który naprawdę lubiłem. Kobieta za biurkiem, które też lata świetności miało już za sobą, wydawała się najmilszą osobą w tej szkole dotychczas. Przywitała mnie uśmiechem i niekryjącymi zaskoczenia oczami.

– Dzień dobry – przywitałem się, rozglądając po regałach za jej plecami.

– Witaj. Po lekturę?

– Tak, ale bynajmniej nie szkolną. Chcę coś dla rozrywki, żeby zabić nudę i czas. Da się coś skombinować? – spytałem z nadzieją, na co kobieta się zaśmiała.

Obiektywnie była ładna. Blond włosy trzymała rozpuszczone na jednym ramieniu, a okulary robiły jej za przepaskę na czubku głowy. Postukała coś w laptopie przed sobą, żeby obrócić się na krześle i wstać. Po paru krokach odwróciła się do mnie i machnęła, żebym ruszył za nią, co dawało jej dodatkowe punkty do sympatii. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści parę lat, a los pokarał ją pracą z nastolatkami. Dramat.

Zaprowadziła nas do większej przestrzeni, w której rozstawiono okrągły stolik z pięcioma krzesłami.

– Możesz tutaj posiedzieć i się ukryć, a książki na przeciwnej ścianie są tymi, które powinny cię zainteresować. Niewielu mam tu takich, co przychodzą z nieprzymuszonej woli czytać, zazwyczaj są to osoby z prześladowań – mówiąc to, przyjrzała się mi wnikliwiej, zaplatając ramiona na średnim biuście. – Jestem Caroline, tak swoją drogą. Wpadaj, kiedy chcesz, opowiadaj, co chcesz i czytaj do woli. Tylko nie zawalaj lekcji, bo bardzo łatwo pozbawią cię tej izolacji.

– Mówi pani z doświadczenia? – sarknąłem. Uśmiechnęła się.

– Żebyś, kurde, wiedział. Nie pracuję tu jakoś mega długo, ale trójki uczniów nie widziałam od dawna, a byli na pierwszym roku.

– To znowu brzmi, jakby pani ich mordowała.

– O tak, właśnie dlatego tutaj pracuję. Tak naprawdę jestem socjopatką – zaśmiała się.

Naprawdę ją polubiłem. Wydawała się bardzo zdystansowana i chętna do udzielenia pomocy czy zwykłej rady. Jeśli to miała być pierwsza osoba na liście ludzi, którzy mnie w tym mieście polubią, nie brzmiało to znowu aż tak źle.

Pozwoliła mi zostać samemu, ponieważ ona wolała pilnować wszystkiego zza swojego biurka. Mogłem wybrać dosłownie jaką książkę tylko chciałem i już po parominutowym przeglądzie regału wiedziałem, że Caroline zaopatruje bibliotekę szkolną też w te świeższe tytuły. Znałem je z zapowiedzi wydawców na insta i aż dziw mnie brał, że mogłem przeczytać je tutaj. Żeby było zabawniej, znalazłem książki queer i po jedną z nich sięgnąłem jako pierwszą. Skoro zerwałem, potrzebowałem zastrzyku miłości od fikcyjnych bohaterów. Usiadłem z dość cienką książką do stolika i zatonąłem w tekście.

Niestety przyjemność nie mogła trwać wiecznie, więc musiałem książkę odłożyć i ruszyć na lekcję wychowania fizycznego. Na szczęście ruszać się lubiłem, ale obawiałem się tylko kolegów z drużyny, bo ci mogli być bardzo różni. Inna kwestia, że nie dałbym sobie wejść na głowę.

– Wrócę na pewno – powiedziałem do bibliotekarki.

– Trzymam za słowo! – odparła, pożegnawszy się ze mną.

Wyszedłem z pomieszczenia, by na końcu korytarza zauważyć całkiem liczebną grupkę uczniów. Pięć mężczyzn i dwie dziewczyny. Śmiali się jak te typowe nastolatki z filmów, więc nawet nie łudziłem się, że są mili. Liczyłem tylko, że przejdę obok nich bez stania się ofiarą.

Cóż, po części tak się stało.

– Aleja trzydziesta czwarta? – krzyknęła jedna ze śmiejących się dziewczyn.

Nie miałem pojęcia, o co mnie pyta, więc tylko spojrzałem na nią zdziwiony i poszedłem dalej. Wolałem ją zignorować, niż dawać się wciągnąć w bezsensowną dyskusję. Na szczęście zostawili mnie w spokoju.

W szatni, do której niezwłocznie się udałem, czekało na mnie już kilka roznegliżowanych ciał chłopaków. Przebierali się przy akompaniamencie głośnych dywagacji, przez co mało kto zwrócił na mnie uwagę. Tym lepiej. To jeden z nielicznych plusów bycia gejem, o którym niewielu zdaje sobie sprawę. Brzmi obrzydliwie, ale gdy już zawiesisz na czyimś ciele wzrok, grzechem jest go odwrócić i się speszyć. Dlatego lubię czasem bez krępacji przyjrzeć się półnagim chłopakom, ocenić ich kaloryfery. Co nie oznacza, że potem sobie do tego wale, zboki. Spytajcie swoich hetero kolegów, czy nie oglądają się za dziewczynami, gdy te ubiorą za krótki dół lub zbyt ukazującą biust górę. Tak to działa, nie udawajmy, że nie. Jestem tylko facetem. Lubiącym innych facetów, ale to nie ma w tym przypadku znaczenia.

Cieszyłem się tylko, że zostałem zaakceptowany w cichy sposób i mogłem wraz z resztą grupy udać się na salę gimnastyczną, która musiała zostać niedawno odświeżona. Parkiet wręcz stanowił odbicie lustrzane sufitu, tak go wypolerowano. Liczne reflektory nad głową dawały tak jasne światło, jakbyśmy wyszli pod rażące słońce. Ściany natomiast zostały obłożone dziesiątkami dużych okien, aby dawać dodatkowe złudzenie świeżego powietrza, lecz to było wentylowane poprzez klimatyzację działającą niemalże na pełnych obrotach. Jednym słowem: wow. Ktoś się tu postarał i zainwestował. Wtedy przypomniałem sobie słowa Shane’a o drużynie koszykarskiej i zaczynałem widzieć pewne sygnały, sugerujące jej ważność w szkole.

Ciekawe.

Trener po krótkiej rozgrzewce się nie patyczkował i od razu podzielił uczniów na dwie drużyny, które rozpoczną dzisiejszy mecz. Wlepił mnie do pierwszego składu tylko po to, aby ocenić mój styl gry, jak i poziom zaangażowania w wykonywane ćwiczenia. Nie dziwiłem się mu, wydawał się całkiem oddany nauczaniu, a nie prowadzący lekcje na odwal się. Na moje – jego pewnie też – szczęście, kochałem kosza, a granie w niego sprawiało mi niesamowicie wiele przyjemności. Odrywałem się od otaczającego mnie świata i w pełni skupiałem na piłce. Najwidoczniej trenerowi to zaimponowało, bo zaraz po skończonej lekcji zwołał mnie do siebie. Ledwo żyłem, dyszałem, jak parowóz a pot przylepił mi nieprzyjemnie odzież do ciała. Mimo to podszedłem do trenera, nie chcąc podpaść pierwszego dnia stawianiem się komukolwiek z dorosłych. Na to miał przyjść jeszcze czas.

Mężczyzna śledził wzrokiem ostatniego ucznia, który opuścił salę i dopiero wtedy jego wzrok spoczął na mnie. Stał w lekkim rozkroku ze skrzyżowanymi ramionami. Przy nim wydawałem się jakiś taki mały.

– W poprzedniej szkole byłeś w drużynie?

– Tak, pierwszy skład. Zastępca kapitana – wyznałem zgodnie z prawdą, nawet jeśli często to mnie nazywano kapitanem.

– Czemu nie kapitan?

– Nie chciałem. Poza tym był ktoś znacznie lepszy ode mnie – odparłem wymijająco.

Daris z jakiegoś powodu zaczął olewać nasze treningi i choć bardzo tego nie lubiłem, ludzie widzieli kapitana we mnie. Nieoficjalnie nim byłem, toteż oficjalnie się do tego nie przyznawałem.

– Powiem wprost. Grasz bardzo dobrze. Jestem pod wrażeniem, zresztą nie tylko ja. Nadajesz się do pierwszego składu, tylko musimy to jeszcze obgadać z kapitanem.

– To zaszczyt usłyszeć takie słowa już pierwszego dnia – wyznałem szczerze zdziwiony. – Z kim miałbym grać? Mam na myśli, kto jest w prawdziwym pierwszym składzie?

– Ethan, Percy, Shane, Jim i Carter – wymienił. – Ławka rezerwowych nie jest długa, więc z chęcią cię przyjmą.

– Grałem z nimi dziś?

– Jako pierwszy skład nie biorą czynnego udziału na lekcji wuefu we wtorki, bo mamy mecze kosza, a oni są po prostu zbyt dobrzy – wyjaśnił, wyglądając przy tym na nieco niepocieszonym ich dzisiejszą nieobecnością.

– Okej, w takim razie będę czekał, a teraz idę się przebrać i wracam do domu.

– Dobrze, na pewno powiadomię drużynę o nowym nabytku.

Już w kościach czułem nadchodzące piekło. Kolesie z mojej starej szkoły byli całkiem spoko, ale ta szkoła i ludzie w niej ani trochę się tacy nie wydawali. Patrzyli na mnie jak szpak w pizdę i do niczego sensownego to nie prowadziło, chyba że konfliktów. W tym byłem akurat dobry.

Wyszedłem z szatni i wkroczyłem na korytarz. Jeszcze kilkoro uczniów szwendało się tu i tam, ale generalnie panował spokój. Do czasu spotkania pewnej znanej mi już grupy. Znowu się głosili, śmiali i zachowywali jak małpy w zoo. Z jakiegoś powodu porównanie to pasowało jak ulał.

– O, to ty, nowy – prychnęła jedna z dziewczyn.

– Na pytania się odpowiada – wtrącił ironicznie chłopak.

Przeskanowałem każdego z nich wzrokiem, przystając, aż w końcu natrafiłem na znajomą postać. Jego rękę trzymała druga dziewczyna, która z pozoru wyglądała na miłą. Gdy oczy moje i owego chłopak się spotkały, narosło w nich przerażenie. Niemo błagał mnie o milczenie, a ja tylko prychnąłem i pokręciłem głową. Wcześniej wydawał się sympatyczny. Widziałem w nim szansę na fajne rozpoczęcie roku szkolnego w nowym miejscu. Jakże zawiódł moje oczekiwania i jakże szybko sprowadził do realności. Zaśmiałem się sarkastycznie, kręcąc przy tym głową. Co za gówno.

– Spadam – poinformowałem i oddaliłem się od nich, udając, że kompletnie gościa nie znam.

Shane pieprzony dupek Collins.

Po szkole nie wróciłem do domu, tylko poczekałem parędziesiąt minut w aucie za bratem i razem udaliśmy się na miasto. Obaj zgodnie ustaliliśmy, że chcemy trochę poznać okolicę, rozeznać się w polecanych lokalach czy nawet opuszczonych miejscówkach coby pewną nocą je eksplorować. Nie żebyśmy byli zapalonymi fanami urbexu, czasem po prostu woleliśmy to niż siedzieć w domu z kłócącymi się rodzicami. Pewne nawyki pozostały mimo rozpadu małżeństwa.

Zaparkowaliśmy auto pod jednym z marketów, aby móc udać się na oględziny terenu na piechotę. Mijaliśmy przez to czasem srogo zaniedbane połacie flory oraz równiutko przycięte żywopłoty przy ewidentnie bardziej prestiżowych lokalach. Kupiliśmy sobie pod średnio wyglądającą budą kebaba i wraz z jakże zdrowym jedzeniem usiedliśmy na rozpadającym się murku nieopodal. Mało się odzywałem, głównie brat nawijał bez końca o swoim dniu, nowych kolegach i tym, jak jara go dłubanie w sprzęcie. Zazdrościłem mu. Jedyne, co tego dnia potencjalnie mi wyszło, to znajomość z bibliotekarką oraz pierwszy mecz koszykówki, przez który najpewniej podpadnę drużynie.

– Wzdychasz jak parowóz, młody – zauważył w końcu, aż zaprzestał wgryzania się w bułę. – Co tam takiego się dziś podziało, hm?

– Pamiętasz Collinsów? U nich Viola teraz siedzi.

– No i co z nimi?

– Mają syna w moim wieku. Gadało nam się spoko, ale jak zobaczył mnie na szkolnym korytarzu, szybko się mnie przy kolegach wyparł. Myślałem, że jest spoko – pożaliłem się, leniwie przeżuwając i patrząc na psa po drugiej stronie ulicy, który właśnie obsikiwał lampę.

– A to dupek. Ale szczerze? – prychnął. – Nie dziwi mnie to. Te nowobogackie szczyle już tak mają. Eric też ciągle chrzani o znajomościach, dobrym prezentowaniu się w towarzystwie – powtarzał ze słyszalnym szyderstwem. – Wcale mnie nie zdziwi, jak ci jego najlepsi przyjaciele też tak synka tresują. Nie ma się co przejmować. To duża szkoła, w końcu znajdziesz jakiegoś dobrego kolegę na ten ostatni rok.

– Jak nie zaczną się śmiać z imienia – ironizowałem.

– Och niech się nie zesrają czasem. Masz normalne imię.

– Ty to wiesz, ja to wiem, a mimo to gówniarze i tak znajdą sposób, żeby się pośmiać. Nie dam się im, ale nie wyobrażam sobie całego roku bez możliwości wyjścia ze znajomymi. Kurde, już przywykłem do ich posiadania.

– Ej, ej, będzie dobrze, tak? – pocieszał, przysuwając się i zarzucając mi ramię na barki. – Skoro tam cię polubiono, tu też polubią. To dopiero pierwszy dzień, daj sobie czas, dobra? Przyjaciół się nie szuka z wielkim transparentem. Oni przyjdą do ciebie wtedy, gdy najmniej się ich będziesz spodziewał.

– Ale żeś zapodał test trenera życia.

Uderzył mnie wcale nie tak lekko w ramię i odsunął, kręcąc z dezaprobatą głową. Tak naprawdę wiedział, że doceniam jego wsparcie, bo choć nie mieliśmy w życiu lekko, to na siebie liczyć mogliśmy. Był świetnym starszym bratem, nie wiem, jak dawał radę z tak niesfornym młodszym rodzeństwem. Zwłaszcza wtedy, gdy przyłapał mnie i Violet na rozjaśnianiu moich włosów. Piękne to były czasy.

– Z pozytywów, które mogą wcale nimi potem nie być... – zrobiłem pauzę, żeby zbudować napięcie. Uparcie wyczekiwał dalszego ciągu. – Trener wpisał mnie na listę rezerwowych do pierwszego składu reprezentacji szkoły w koszykówce.

– Joł! – krzyknął szczerze uradowany. – To bardzo dobra wiadomość! Czemu się z niej nie cieszysz?!

– Och, no wiesz – zgrywałem idiotę. – Pierwszy skład, ludzie, którzy nie przychodzą na lekcję wuefu, bo są zbyt dobrzy na naukę czegoś nowego i pocenie się zbyteczne... na pewno się polubimy, prawda?

– Ty to taki czarnowidz jesteś – jęknął.

– Z Shanem miałem dobre przeczucia i się chuja sprawdziły – przypomniałem.

– A, no to jak tu masz złe wibracje, to będzie finalnie git. Wszystko nabiera sensu!

– Stul pysk.

Tym razem to ja go pchnąłem, żeby zaraz dołączyć do jego zaraźliwego śmiechu. Uwielbiałem tego człowieka.

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Następnego dnia wcale nie było łatwiej wstać do szkoły i zmierzyć się z drużyną, do której wepchnąłem się niejako na krzywy ryj. Na dodatek w tej drużynie grał sam przeklęty Shane, a skoro zachowywał się jak kutas na korytarzu, to co będzie mnie czekało w szatni lub na boisku? Odechciewało mi się grać, nawet jeśli dotychczas kosz był wszystkim tym, co dawało mi poczucie wolności. Czy i to miało mi zbrzydnąć przez tych dupków?

Wsiadłem z bratem do auta, a ten na widok mojej miny nie potrafił pohamować parsknięcia śmiechem. Wyglądałem jak gówno, czułem się jak gówno i pewnie nim też byłem. Dobrze, że chociaż mój podły nastrój nie wpływał na prowadzenie samochodu.

– Może jeszcze poznasz uroczego geja i popatatajacie do krainy tęczy – zakpił Daniel. – Czy gej może być nazywany uroczym?

– Nie, bo to nie piesek – odpowiedziałem ze znudzeniem.

– Oj no, rozchmurz się.

– Jesteśmy – oznajmiłem, parkując pod szkołą.

– Maruda – skwitował. – Dziś nie musisz mnie odbierać, umówiłem się na piwko.

Jeśli widać było po mnie zazdrość, brat udawał ślepego, gdy szliśmy razem w kierunku wejścia do budynku.

– A właśnie. Co z korkami z chemii? W poprzedniej szkole musiałeś z nich regularnie korzystać, żeby w ogóle zaliczyć rok. Może znajdź kogoś albo poproś o to nauczyciela.

– Ja ci tłumaczę, że mam niebywale trudną sytuację, a ty mi z szukaniem kogoś wyskakujesz.

– Ale to dobry start do nawiązania znajomości – wytknął. – Pomyśl o tym, bo matka z Ericiem ci łeb urwą, jeśli zaczniesz znosić pały do domu.

– O te pały martwiliby się mniej – podsumowałem pod nosem, przez co brat się zaśmiał i żegnając ze mną, zbił piątkę.

Środa była dniem na wysokich obrotach. Jak od początku dnia każdy wręcz ignorował moją obecność, tak na matmie szybko ta niezauważalność zniknęła, bo nauczyciel dostrzegł mój talent do liczb. I nie, to nie był sarkazm. Lubiłem wykonywać działania matematycznie i przychodziło mi to raczej z większą swobodą niż rówieśnikom, którzy wiecznie jęczeli jaka ta matma jest zła i na co to komu potrzebne. W większości się zgadzałem, były tematy, które sam uważałem za zbędne w podstawie programowej.

Zdziwiło mnie, że wychodząc z klasy po lekcji, zostałem niemal od razu zaczepiony przez jakąś dziewczynę. Wyglądała ładnie. Smukła buźka, lekko muśnięte błyszczykiem usta oraz rzęsy z minimalną ilością tuszu, byle tylko je podkreślić. Ciemne włosy zaplotła w ciasny kucyk z tyłu głowy, a w eleganckim jasnym mundurku prezentowała się wręcz dorośle w odróżnieniu od jej rówieśniczek, które nas właśnie mijały z dupą na wierzchu.

– Dobry jesteś z matmy – zaczęła.

– No. Coś tam umiem.

– Oj nie umniejszaj sobie. Ja na przykład nie umiem nic poza dodawaniem i odejmowaniem, a mnożenie wysokich liczb powoduje ból głowy. Także szacunek się należy – dygnęła, posyłając mi dość szczery uśmiech. – Pomyślałam, że może chciałbyś mi pomóc? Oczywiście odpłatnie. Albo mogłabym coś dla ciebie zrobić. I sobie nie wyobrażaj – wysunęła w moją stronę palec z długim pomalowanym paznokciem, przybierając groźną minę – nie jestem latawicą. Dupy nie dam, loda nie zrobię. Mówię o czymś normalnym, jasne? Mogę ci nawet kasę płacić za korki.

Byłem w szoku, jak dziewczyna może tak swobodnie nawijać, nie chichocząc co drugie słowo, żeby podkreślić swą niewinność i dziewczęcość. Co więcej, zdawała się mieć w sobie coś z chłopaka, ale może zwyczajnie oceniałem ją przez pryzmat zbyt małej ilości makijażu czy swobodę wypowiedzi bez trzepotania rzęsami. Cokolwiek to było, dawało mi szansę na zawarcie jakiejkolwiek znajomości! Nigdy za to nie przypuszczałem, że laski będą do mnie lgnęły przez matmę.

– Czy witanie się ze mną na korytarzach szkolnych to zbyt wiele?

– To i tak masz zagwarantowane, nie ma innej opcji. Ale jeśli będziesz potrzebował pomocy to wal do mnie, za matmę samo ‘cześć’ to za mało. – Mimowolnie prychnąłem, choć tak usilnie starałem się pohamować. – Daj mi lepiej telefon, to wpiszę ci swój numer. Jestem Christa.

– Aslan – odpowiedziałem i uścisnąłem jej dłoń. Teraz to ona się zaśmiała. – Jesteśmy kwita? – spytałem.

– Oj tak. Masz słodkie imię.

Postanowiłem tego tematu nie rozwijać, aby nie sprzedawać swojej słabości, jaką było naśmiewanie się z imienia. Jeśli serio się jej podobało, spoko. Jak nie, lepiej przemilczeć.

– Znasz kogoś dobrego z chemii? – spytałem, pamiętając o własnych problemach z nauką.

– Szczerze to nie wiem, ale popytam. Do zobaczenia na lunchu, bo koniecznie musisz się do mnie dosiąść.

Pobiegła do swojej klasy, gdy tylko usłyszała dzwonek. Miałem cholernie głęboką i dużą nadzieję, że ta znajomość potoczy się lepiej niż z Shanem. Oby Daniel miał rację i czas zdołał mi pomóc.

Tak czy siak, ja również poszedłem na następną lekcję. Chemię. Siedziałem jak zbity i skulony pies w ostatniej ławce i modliłem się, by ta jędza była tak bardzo ślepa, jak się wydawało. Na moje nieszczęście zostałem zauważony i wlepiono mi zadanie domowe. Już widziałem tę jedynkę, o którą brat złowróżbnie martwił się z rana. Miałem go zabić.

Naprawdę planowałem iść na stołówkę, ale po tej chemii lunch wolałem spędzić w czytelni. Utonąłem w lekturze, aż nie ocucił mnie dzwonek na lekcję, na którą wcale iść nie chciałem. Caroline była na tyle miła, że życzyła mi powodzenia i twierdziła, że we mnie wierzy. Uwielbiałem tę kobietę.

Niechętnie poszedłem do szatni. Tam chłopacy z poprzedniego meczu postanowili do mnie zagadać, więc starałem się być miły, niezbyt pyskaty. Razem z nimi poszedłem na salę, gdzie zapadła grobowa cisza. Obok trenera stała dobrze znana mi grupka ludzi z wczoraj.

– Proszę, nawet elita się pojawiła. – Prychnął chłopak, którego imię totalnie wyleciało mi z głowy.

Świetnie, Aslan. Tak na pewno poznasz nowe osoby i się z nimi zaprzyjaźnisz.

– O, Conant! Zapraszam cię, a wy, panienki, dziesięć kółek – zlecił trener.

O dziwo Shane również zaczął biegać. Cała szóstka była w stroju sportowym, dlatego sądziłem, że on też będzie chciał wysłuchać informacji o nowym potencjalnych członku drużyny, jednak się przeliczyłem. Shane wolał trzymać się ode mnie na dystans, co tylko dodatkowo mnie wkurwiało, gdy podchodziłem do nauczyciela.

– To jest Aslan, o którym wam opowiadałem – przedstawił mnie.

– Nie sądziłem, że umiesz grać – skomentował jeden, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Dobrze się zaczynało.

– Wybacz, że nie chodzę z wypisaną informacją na czole.

– No już, już, bez zgrzytów mi tu – wtrącił surowo trener. – Jest nowy, więc nie mi oceniać czy nada się do pierwszego składu, dlatego zostawiam ocenę tobie, Ethan. Pogadajcie, a ja idę ich ogarnąć. – Dmuchnął w gwizdek i poszedł prowadzić lekcję.

– Jestem Ethan – przedstawił się brunet, będący z nich najwyższym. – To jest Percy, Jim i Carter. – Pokazywał na każdego po kolei. – Jednego z nas brakuje, ale to z czasem go poznasz – wyjaśnił.

Shane robił kółka, więc zastanawiało mnie, co za problem przedstawić go na odległość?

Co mógłbym charakterystycznego powiedzieć o pozostałej trójce? Percy był blondynem z grzywką postawioną na żel. Charakterystyczne miał też czarne jak smoła tęczówki, jakby walił w tubę na grubo przed szkołą. Jim za to był najniższy z lekko rudawym odcieniem włosów. Cartera włosy były czarne i miałem też nieodparte wrażenie, że cały ubiera się na czarno.

Do końca lekcji nic specjalnego się nie działo, poza faktem, że rozegraliśmy mecz tylko dlatego, by drużyna Ethana mogła ocenić moje zdolności. Nie dowiedziałem się niczego, ale może to i lepiej. Najwidoczniej na tym ten dzień miał się skończyć. Na ocenie i prawdopodobnym odrzuceniu mojej kandydatury. Cholera, ależ to poważnie zabrzmiało!

Wsiadłem do swojego auta i dopiero po dłuższej chwili postanowiłem odjechać. Musiałem wziąć głęboki oddech, by nic nie zakłóciło mojej wewnętrznej harmonii. Musiałem też psychicznie przygotować się do odebrania Violi od sąsiadów, czego robić wcale nie chciałem, ale skoro nie było obok Daniela, nie miałem kim się wysłużyć.

Zaparkowałem na podjeździe i przeszedłem na drugą stronę ulicy, by po chwili znaleźć się przed drzwiami państwa Collins. Zapukałem, a zaraz potem zauważyłem w progu samego Shane'a. Nie, Bóg nie istniał, bo inaczej tak by mi nie uprzykrzał życia. Na świecie żyło tyle ludzi, a mnie sobie pech upatrzył!

– As... – zaczął, ale mu przerwałem.

– Przyszedłem po Violę.

Chłopak zastanawiał się nad czymś, by następnie zawołać swoją siostrę. Z góry zbiegła też i moja, więc czym prędzej kazałem jej wkładać buty i wychodzić. Im mniej czasu poświęcałem temu palantowi, tym zdrowsi wszyscy byliśmy.

– Aslan! – zawołał za mną, gdy szedłem już do domu. Naprawdę niechętnie, jak wszystko tego dnia, odwróciłem się do niego. – Masz problem z chemią. Christa mówiła, a raczej szukała korepetytora dla ciebie. Mogę ci pomóc.

– Kpisz czy co? – zaśmiałem się ironicznie. – Najpierw jesteś spoko, potem udajesz, że mnie nie znasz, by potem znowu być spoko i chcieć pomóc mi w nauce? Stary, określ się, bo drażni mnie to.

– Ja... – Otworzył usta, by zaraz je zamknąć. – Nie wiem, czemu się tak wtedy zachowałem. Przepraszam.

– Okej, cześć.

Machnąłem ręka i poszedłem z siostrą do domu.

Miałem dwa wyjścia: albo mieć przewalone z chemii, albo cierpieć przez niego, bo nie przyznaje się do mnie. Cholera, on nawet nie wiedział, że jestem gejem, a już się mnie wyrzekał.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty