Wyzwolenie z kłamstwa Cz.3


Kryptogej

Naprawdę nie chciałem korzystać z oferty pomocy Shane’a, który zmieniał swoje nastawienie do mnie w zależności od towarzystwa, w jakim się znajdował. Najwidoczniej zadawanie się ze mną w zaciszu domu zaliczało się do akceptowalnych warunków bycia moim przyjacielem. Albo więc ja upadłem na głowę, że dawałem się tak rolować, albo marudny dwa razy traci, bo zgodziłem się na jego propozycję. Zrobiłem to głównie po wiadomości od Christy, która wysłała mi numer Shane’a z informacją, że najpewniej załatwiła mi korki z chemii.

– Przestań wzdychać. Pamiętaj, że on też może nie mieć lekko z takim starym jak nasz Eric – upomniał mnie siedzący w moim pokoju brat. Popatrzyłem na niego z politowaniem. – No co?

– Nasz? Jestem gejem, ale, kurwa, bez przesady już.

Daniel zaśmiał się głośno, przez co przechodząca korytarzem Viola zajrzała do pokoju z miną wyrażającą czyste: „Jesteście chorzy”. Na szczęście nie pytała i poszła dalej. Z czysto teoretycznego punktu widzenia mogłem poprosić Daniela o pomoc w nauce, ale on miał już dostatecznie wiele własnych zajęć na głowie, żeby jeszcze bawić się w korepetytora dla bezmózgiego braciszka. Znosił moje humorki i żale, to wystarczało. W takim wypadku ja mogłem znosić charakter Shane’a, jeśli dzięki jego osobie zdałbym rok. Zapisałem więc jego numer w kontaktach, gdy dostałem wiadomość, że jeśli chcę, mogę wpaść od razu. Christa działała lepiej niż światłowód.

Takim oto sposobem szykowałem sobie niezbędne rzeczy do domu sąsiada i zapakowałem je do małej torby na ramię. O całym planie wiedział tylko brat, więc gdy wciągałem na parterze buty, mama nie kryła zdziwienia moim wieczornym wyjściem.

– Idę do Collinsów zawierać znajomości – powiedziałem ze sztucznym uśmiechem.

Mama wiedziała, że moje słowa były szpilką, za to Eric wyraźnie docenił moje starania tekstem:

– Niech chłopak idzie, odrabia lekcję życia.

– Słyszałaś? – szepnąłem, puszczając oczko.

– Nie rób nic głupiego, Aslan! – krzyknęła za mną, ale trzask drzwi skutecznie ją uciszył.

Byłem zły i nieco zraniony, że mama zabraniała mi kontaktów z rówieśnikami tylko dlatego, że byli chłopcami mogącymi wskoczyć mi na kutasa. To tak nie działało, do licha! Nie można było zarazić gejostwem innego hetero faceta, a przyjaźń męsko-męska istniała bez względu na orientację. Inna kwestia, że Shane był niczego sobie, ale to wcale nie znaczyło, że będę go na siłę podrywał, zwłaszcza po tym, jak mnie zlewał.

Przeszedłem na drugą stronę ulicy i wyładowałem swoją frustrację na drzwiach, uderzając w nie trzykrotnie. O dziwo i tym razem otworzył je Shane w swoim jakże domowym wydaniu. Luźnych dresowych spodniach, białej koszulce i z roztrzepanymi włosami, jakby sam je tarmosił z targających go emocji.

Towarzyszyły nam dziesiątki sekund napiętej ciszy, podczas której niezbyt subtelnie obaj siebie obczajaliśmy. Ja tam swoją wartość znałem, wiedziałem, że wyglądam dobrze.

– Będziemy się tak na siebie patrzeć, jak szpak w pizdę, czy mogę wejść? – spytałem.

– Jasne! To znaczy, możesz wejść, a nie się patrzeć. Patrzeć możesz, jasne, że możesz...

– Po prostu wejdę, co? – ponownie spytałem, susząc zęby w uśmiechu, gdy Shane się zarumienił.

– Tak... po prostu to zrób...

Zrobił to on mi przejście, z którego skorzystałem i ponownie znalazłem się w jego domu. Przemilczałem żart, w którym wchodzę gdzieś indziej, bo na tym etapie znajomości zdecydowanie nie byliśmy. Wyprzedził mnie nagle i skierował się w stronę schodów, nakazując mi iść za sobą. Jego pokój okazał się skrywać za pierwszymi drzwiami na lewo. Tym lepiej, okna z tego pokoju nie wychodziły prosto na mój dom. Mogłem odetchnąć z ulgi, bo nie byłem obserwowany.

Zaproponował mi szklankę wody, która chętnie przyjąłem, żeby wraz z nią usiąść na sofie przed szklanym stolikiem. Shane nie wybrał pufy, jak mi się zdawało, że zrobi. Wręcz przeciwnie. Usiadł obok mnie, dobierając się do mojej torby. Zboki, nie tej. Chodzi mi o tą, w której trzymałem zeszyty i podręcznik, a którą odstawiłem u swoich stóp. Wyciągnął z niej wszystkie niezbędne mu narzędzia do pracy, przewertował mi nawet notatki i odczytał treść zadania domowego, z którym nie poradziłem sobie najlepiej. Wzrok Shane’a stał się oceniający.

– Co? – furknąłem.

– Jestem pewien, że ci, co umieją w matmę, dobrzy są też z chemii. Wyjaśnisz mi, jakim cudem ty nie?

– Radzę sobie z chemią! – odparłem, prychając z niedowierzaniem. – Ponoć jestem demonem seksu.

O dziwo tym razem nie spalił buraka, tylko zaśmiał się z rozbawienia i powrócił wzrokiem do trzymanego zeszytu. Musiałem przyznać, że miał ładny uśmiech ukazujący też dołeczki.

– Nie zrobiłeś tego zadania najgorzej, jak się dało, ale od rozwiązania to ty jesteś w cholerę daleko – oznajmił rzeczowo. Położył zeszyt na stoliku i wskazał smukłym palcem z jakże zadbanym paznokciem na wszystko, co chciał mi zacząć tłumaczyć.

Dla mnie to i tak była czarna magia. Shane okazał się cierpliwy, mówiąc, że nie da się tego wszystkiego nauczyć w jeden wieczór, gdy mam braki sprzed wielu działów. Najważniejsze jednak, że wyjaśnił mi, co z czego wynika w zadaniu domowym i przygotował na potencjalny sprawdzian, gdyby nasza zołzowata chemica zechciała go zrobić.

– Dobra, co chcesz za tę pomoc? – spytałem, opadając zmęczony na oparcie sofy.

– Niczego – zapewnił, zerkając na mnie przelotnie, by zaraz wgapiać się we własne dłonie. – Nie zachowałem się wtedy najlepiej i mi źle z tym.

– I co, darmowe korki mają mnie udobruchać? – prychnąłem cicho.

– Nie. Mają być wyciągnięciem ręki na zgodę, bo chcę, żebyś wiedział, że tamten ja to nie jestem ja na co dzień.

– Czemu to zrobiłeś? – spytałem, chcąc zrozumieć. – Przecież wiedziałeś, że chodzę do tej szkoły. Czego się tak bardzo bałeś z mojej strony?

Zawahał się, unosząc w milczeniu wzrok do okna przed sobą. Minęła dłuższa chwila, nim zebrał się w sobie i pozwolił udzielić szczerej odpowiedzi.

– Czasem przeraża mnie myśl "co powiedzą inni". To nie tak, że jesteś nieodpowiednim towarzystwem – pośpiesznie dodał. – Jesteś... całkiem charakterystyczny – dopowiedział, mierząc mnie spojrzeniem.

– Aha.

– Nie obrażam cię – podkreślił, odchylając głowę do tyłu z westchnieniem. – Podziwiam w sumie. Eric nie jest rozrywkowym facetem, a wziął pod swój dach kogoś tak odstającego od siebie wyglądem. Mój ojciec... on nie jest dużo lepszy od twojego.

– To nie jest mój ojciec – skwitowałem. Pokiwał w zamyśleniu głową.

– Przepraszam, masz rację. Użyłem skrótu myślowego. Ty do tego środowiska trafiłeś i nie chcesz się dostosować, a ja w nim dorastałem i... no, nie mogę z niego wyjść, wiesz?

– Rodzice wybierają ci kumpli?

– I tak i nie, ale czasem myślę sobie, że mają swoich szpiegów wszędzie i dojdzie do nich absolutnie wszystko, co zrobię nie po ich myśli. Cholera, wychodzi, że się nad sobą użalam, a miałem cię przeprosić – skrzywił się, drapiąc po karku.

– Droga do bycia sobą nie jest wcale łatwa – podsumowałem, wstając. Patrzył na mnie z dołu. – Gdy decydujesz się być inny niż ci wokół, musisz przyjąć na klatę sporo krytyki i niemiłych słów, ale warto moim zdaniem. Żyjemy dla siebie, więc jaki sens dopasowywać się do kogoś? Dzięki za pomoc, postaram się nie przynieść ci wstydu.

Wyszedłem z jego domu po tych słowach. Czułem, że pozostawiłem po sobie spore wątpliwości, nad którymi przyszło Shane’owi pomyśleć. Jego życie brzmiało smutno i mógłbym serio go nienawidzić, unikać jak ognia za bycie palantem, ale czy w gruncie rzeczy nie byliśmy tacy sami? On chciał sprostać wymogom rodziców, ja dawno przestałem.

─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───

Czas biegł nieubłaganie i nawet nie zorientowałem się, że mamy piątek. Christa wymyśliła, że na matmie będziemy siedzieć razem, na co nauczyciel bez zbędnego gadania pozwolił. Chyba widział w tym połączeniu potencjał, skoro dziewczyna zgarniała same naganne oceny, a ja wręcz śpiewałem odpowiedzi do zadań. Jeśli ja nie zdołałbym jej niczego nauczyć, to nauczycielowi pozostawało rozłożyć ręce i modlić się, że jej rodzice załatwią korepetycje. Za wszawe pieniądze najwidoczniej płacili, by chciał się starać i zostawać po godzinach. A może płacili za dużo i miał zbyt wiele alternatywnych opcji spędzania czasu po pracy niż douczenie nieogarniętych? Dobre pytanie.

Dostałem też ochrzan, że nie przychodzę na stołówkę i nie dosiadam się do stolika przyjaciół dziewczyny. Gdy wychodziliśmy z lekcji w piątek, także przypomniała, że możemy iść razem.

– Nie, dzięki. Mam ochotę się wyciszyć w bibliotece – odmówiłem.

– Ty coś w ogóle jesz, człowieku? – spytała, a w jej głosie pobrzmiała szczera troska.

– Zazwyczaj przed lub po szkole. Miałem chodzić na stołówkę, ale szczerze mówiąc, te wszystkie dupki nie brzmią na spoko gości, więc śmiem wątpić, czy wpasowuję się w ich ramy dobrego gustu.

– Nie wszyscy są tacy źli – odbiła. Spojrzałem na nią, domyślając się, że mówiła o samej sobie. Wywróciła oczami i cmoknęła, gdy ktoś blisko niej przechodził. – Akurat nie o mnie mowa. Chłopacy z drużyny są okej. Lubię z nimi pić, zawsze mnie rozbawią.

– Z drużyny? Koszykarskiej?

– A jakiej, kurwa? Szachowej? Nie, poważnie, mamy tu drużynę szachową i, przysięgam, jak się do niej zapiszesz, każę ci wpierdolić – ostrzegła całkiem poważnie. Parsknąłem śmiechem.

Christa dość szybko wyczuła we mnie dobrego kompana do rozmów i bycia sobą, bo bez krępacji zrzuciła maskę prostej dziewczyny na rzecz zadziorności i bezwstydności. W zasadzie nie spotkałem jeszcze takiej nastolatki jak ona, otwartej na inne poglądy i nieskupiającej się na wyglądzie. No, przynajmniej w takim procencie jak cała reszta dziewczyn w szkole.

Udałem się do mojej ukochanej kryjówki, gdzie czułem się najlepiej. Bez krzywych spojrzeń, durnych śmieszków i komentarzy. Caroline nawet o nic mnie nie pytała, jedynie powitała i pozwoliła przejść. Jakież było moje zdziwienie, gdy w czytelni spotkałem Shane’a we własnej osobie. Był tak zaabsorbowany czytaną książką, że nawet nie zwracał na mnie uwagi. Sięgnąłem po ostatnio czytany przeze mnie twór i usiadłem z nim naprzeciwko nastolatka. Dopiero z tej odległości spostrzegłem w uszach słuchawki bezprzewodowe. Zastanawiałem się, czy go dodatkowo wygłuszają, czy może coś z nich grało.

Starałem się go ignorować, gdy otwierałem książkę na przerwanym momencie i powrocie do czytania dalej.

– Aslan? – zdziwił się Shane po parunastu minutach ciszy pełnej skupienia.

Dokończyłem czytane zdanie i uniosłem zaciekawione spojrzenie. Zdawał się szczerze zaskoczony moim widokiem, może nawet nieco zawstydzony nakryciem go na czymś tak prozaicznym, jak czytanie książeczki.

– Ty... długo tu jesteś?

– Paręnaście minut będzie, a co?

– Nic... Mogłeś mnie szturchnąć.

– Po cholerę?

– No... – speszył się. – Nie widziałem cię, więc...

– No i? – drążyłem, nie kryjąc rozbawienia. – Stary, to biblioteka. Przychodzisz tu czytać, a nie na pogaduszki z sąsiadami. Nie przeszkadzałem ci.

– Tak, w sumie racja. Sorry, po prostu nikt tutaj z moich znajomych nie przychodził dotychczas i tak, no wiesz, dziwnie nagle zostać nakrytym.

– Sekrecik, co? – zaśmiałem się cicho, oparłszy łokciami o stolik. – Nie bój nic, sam wolałbym nie rozpowiadać o moim świętym miejscu na czas przerwy.

– Spoko – skwitował, patrząc mi intensywnie w oczy. – Jak chemia?

– Patrzcie go, jaką ma dobrą pamięć! Cztery dostałem, dzięki.

– Cztery?! – uniósł się, aż Caroline wychyliła się zza regału. – Przepraszam – odszepnął, krzywiąc się. – Z moją pomocą tylko na cztery?! – krzyczał na mnie szeptem, gdy ta powróciła do swoich zajęć.

Naprawdę mnie to bawiło. Wydawał się taki szczerze zirytowany, że aż zrobiło mi się go żal. Sam twierdził, że w jedną sesję nie dam rady nadrobić zaległości sprzed lat, ale najwidoczniej niezaliczenie obecnego tematu na piąteczkę to już przesada. Nawet jak na moje bycie idiotą.

– Wybacz, mości panie. Następnym razem zrobię ściągę.

– Tylko spróbuj – pogroził mi poważnie. – Następnym razem nie wyjdziesz z mojego domu, dopóki nie napiszesz testu na pięć!

– Jaki surowy, uważaj, bo mi stanie.

Westchnął zrezygnowany.

– Mówił ci ktoś, że jesteś niereformowalny?

– Tak. Ty. Czuj zaszczyt bycia pierwszym.

Mógłbym przysiąc, że ten lekko uniesiony kącik ust świadczył o pierwszych przełamanych lodach, gdzie on nie dziwi się moim słowom, a ja bez krępacji mogę naciągać linkę jego tolerancji coraz mocniej i mocniej. Nie spytał o moją orientację, choć mógłby. Nie speszył się na gadkę o wzwodzie. Co więcej, zagroził, że będę u niego siedział tyle, ile sobie zapragnie, zupełnie, jakby miał na to ochotę, którą ukrywał przymusem.

Naprawdę mnie intrygował. Zwłaszcza ta dziurka po kolczyku w wardze.

Przerwa wiecznie trwać nie mogła, toteż dość szybko okazało się, że idziemy w tę samą stronę na wuef. Tego dnia o dziwo nawet nie wstydził się kroczyć u mojego boku, ale to też mogła być zasługa pustych korytarzy. Wszyscy przebierali się już w szatni, dlatego nie zwrócili na nas uwagi, gdy jako ostatni się w niej pojawiliśmy. Co prawda zajęliśmy miejsca na ławkach w dwóch zupełnie różnych stronach pomieszczenia, ale starałem się nie dopisywać temu jakiegoś drugiego dna. Ot, miał swoje miejsce i je preferował. Po co miałby je zmieniać dla mnie?

Na samej lekcji okazało się, że wszyscy poza szkolną elitą gry w kosza musieli ćwiczyć co piątkowy zestaw ćwiczeń, za to drużyna pod okiem trenera odbębniała trening. O dziwo Shane poszedł do reszty klasy, zamiast zostać z drużyną. Coraz mniej z tego rozumiałem, ale nie miałem czasu na zadawanie pytań, bo trener cwaniacko wcisnął mnie do pierwszego meczu, żeby rozeznać się, jak dobrze dostosuję się do gry pozostałych. Ethan jako kapitan przywitał się ze mną uściskiem dłoni i uśmiechem, twierdząc, że mam dać z siebie wszystko. To mój dzień. Mój test.

Nie ma co opowiadać, mecz jak mecz. Kazali grać mi na maksa, to grałem i wpadłem przez to na dwóch kolegów. Ethana cieszył taki rozwój wydarzeń, bo za każdym razem poklepywał mnie po ramieniu, a do kumpli krzyczał, że jak będą chcieli się mi odpłacić, to im nogi z dupy powyrywa. Trener westchnął przeciągle, aż gwizdek w jego ustach cicho i jakże żałośnie świsnął. Wszystkich chyba dziwił fakt, że ja i kapitan potrafimy się dogadać. Że zerkamy na siebie, jakbyśmy telepatycznie przekazywali sobie strategię gry. Daleko było temu wszystkiemu do idealnych podań czy przejęć, ale sam fakt, że kapitan stawał po mojej stronie, mocno mnie uskrzydlał. Dawał nadzieję, że może wcale nie będzie tak źle, jak parę dni temu sądziłem. Z natury byłem pesymista, powinienem zacząć się tego wstydzić.

Z tego wszystkiego zostałem zaproszony następnego dnia na trening, coby się lepiej z kolegami zapoznać i nie było między nami kwasów. Mnie pasowało, w końcu nie musiałem siedzieć w domu, a że przy okazji miałem szansę na zawarcie przyjaźni? Żyć nie umierać!

Wychodząc ze szkoły natrafiłem na Christe, która zdawała się na mnie czekać. Opierała się leniwie o barierkę schodków, a na mój widok rozciągnęła muśnięte szminką wargi w uśmiechu.

– Mój nowy najlepszy przyjaciel! – krzyknęła, rozkładając ramiona.

– Gorączkę masz? Dzwonić po karetkę?

– Nie, dziękuję. Aaaale – przeciągnęła, mrugając do mnie zalotnie – mógłbyś wpaść dziś do mnie na korki z matmy, hm? Wybawiłbyś mnie i bez karetki.

Christa do tej pory nie potrafiła wcisnąć mnie w swój jakże napięty harmonogram tygodnia, dlatego nadal nie znałem dni i godzin naszych sesji korepetycyjnych. Na szczęście zdawało się, że na coś wpadła.

– Okej, o której?

– Piąta?

– Pasi. Tylko ostrzegam, że posiedzę dwie godzinki, bo potem spadam w miasto się zabawić. W końcu weekend, a ja nie mam zamiaru siedzieć w domu.

Dodajmy do tego fakt jutrzejszego wyjścia z drużyną i naprawdę mogłem uznać siebie za dużego szczęściarza.

– Wiadomka – zgodziła się, machnąwszy ręką. – Dłużej to ja z liczbami nie wytrwam, kolego. I to jeszcze w piątek.

– No, tragedia.

– Przyjebie ci zaraz – ostrzegła, mrużąc groźnie oczy. Parsknąłem śmiechem.

Wróciłem do domu w wyśmienitym wręcz humorze. Zrzuciłem z siebie niewygodne ubrania ze szkoły, przebierając się w coś, w czym mógłbym wyjść wieczorem na miasto. Postawiłem na klasyk klasyków, czyli poprzedzierane czarne spodnie, ciężkie buciory i bardzo luźną czarną bluzkę. Violet na mój widok skrzywiła się i poszła do swojego pokoju. Nic dziwnego, ona kochała biel. Widok brata w kontrastującej czerni za każdym razem działał na nią denerwująco. Kiedyś dorośnie, wierzyłem, i zobaczy w czerni potencjał!

Zjadłem zapiekankę makaronową, która smakowała obłędnie i dopiero wtedy pozwoliłem sobie wyjść. Siostra obiecała nie naskarżyć na samotność mamie, twierdząc, że dobrze jej zrobi wolna chata. Cokolwiek to w języku nastolatki oznaczało.

Nie brałem auta z wiadomych przyczyn. Wolałem skorzystać z komunikacji miejskiej i w ten sposób dotrzeć do domu Christy, posiłkując się nawigacją w sieci. Oczywiście także mieszkała na bogatej dzielnicy, tylko tutaj postawiono szeregowce, których nie dzieliło wiele i nie dało się odczuć prywatności na taką skalę, jak u nas dzięki wielkiemu ogródkowi dookoła posesji. Zapukałem do odpowiednich drzwi, za którymi Christa zdawała się już mnie wyczekiwać. Byliśmy w domu sami, czemu mogło przeczyć zastawienie stolika w salonie. Pełno na nim przekąsek, tacos, dipów czy napoi. Nic procentowego, a jednak dawało vibe domówki.

Poklepała siedzisko na kanapie, mając po drugiej stronie siebie zeszyt A4 oraz podręcznik do matmy. Przygotowała się na całego.

Zacząłem się stresować, czy podołam misji nauczenia kogoś czegokolwiek, ale Christa okazała się dość skupioną uczennicą. Rzadko coś przegryzała, przerywała mi czy gubiła zainteresowanie. Gdyby nie fakt, że na własne oczy widziałem jej mierność na lekcji, w życiu nie uwierzyłbym w kiepskie oceny. Nie marudziła mi, gdy zlecałem jej zdania, żeby sprawdzić w praktyce, jak przyswoiła teorię. Nie byłbym sobą, gdybym w tym czasie nie podkradał tacos, ale to moja słabość, więc proszę nie oceniać z łaski swojej.

– Skończyłam – oznajmiła, po czym westchnęła przeciągle i podała mi zeszyt, robiący nam za brudnopis.

Sprawdziłem pobieżnie, czy wynik się zgadza i jak do niego dotarła. W odróżnieniu od Shane’a nie wymagałem od niej piątek, raczej zadowalających wszystkich trójek. Mogła postarać się na bycie przeciętną, aby wynik lepiej prezentował się na świadectwie, co zdawało się ją satysfakcjonować.

– Nie ma tragedii, serio. Sześć na dziesięć obliczeń masz dobrze, z czego jedno to w sumie też dobrze, ale doszłaś do niego za bardzo na chłopski rozum. Niestety, ale szkoła wymaga przestrzegania klucza rozwiązań. Nie liczy się wynik, a to, jaką drogę do niego pokonujesz.

– Jebaki – jęknęła, opadając bez życia na sofę. Klepała się po odsłoniętym brzuchu, wyraźnie nad czymś myśląc. – Świat tak nie działa, co nie? Nie mamy klucza do szczęścia. Czasem musimy iść na skróty.

– Porównujesz matmę do życia?

– Nazywają ją królową nauk, czemu mam tego nie robić? – orzekła z pretensją. – Ale nie, moja gadka dotyczy ogólnie szkolnictwa. Kiedyś chciałam być nauczycielką i to właśnie szkoła zepsuła cały plan.

– A ja naiwny sądziłem, że uczniowie.

– Oni też – potwierdziła ze śmiechem. – Ale no jednak nauczyciele w większości są chujami.

– Ano są.

– Tośmy pogadali.

Nie było między nami drętwo, w zasadzie mógłby powiedzieć, że czuliśmy się przy sobie na tyle swobodnie, żeby bez krępacji bekać, co też nie raz się zdarzyło. W smalltalku zaś żadne z nas za dobre nie było.

– Zjedz coś.

– Masz rację, aż zgłodniałam – przyznała, prostując się i sięgając po dziwne placki wypełnione płynnym serem. – Kocham je. Swoją drogą, masz jakiś plan na wieczór? Chodzi mi, że konkretny – pytała z pełną buzią.

– Niezbyt. Są w tym mieście jakieś kluby dla LGBT? – zadałem pytanie, zbyt późno orientując się z popełnionej gafy.

Christa z wrażenia zaprzestała przeżuwania, marszcząc przy tym zabawnie czoło. Wyraźnie rozmyślała nad powodem zadanego przeze mnie pytania, choć ja nie dawałem po sobie poznać, że poczułem się za swobodnie.

– Chciałby je omijać – dodałem, gdy cisza się przeciągała.

– Jaaasne – przeciągnęła, jakby mimo wszystko mi nie uwierzyła. – Na krańcu miasta jest jeden, dość znany i bynajmniej nie z dobrej strony. To chyba ulica Correla 19, ale nie mam pojęcia, bo nigdy tam nie byłam nawet z ciekawości. Wiem na pewno, że gdzieś tam jest siedziba rozpusty. Nie patrz tak na mnie, ksiądz tak pierdolił na kazaniu parę lat temu – wyjaśniła, kręcąc głową, jakby nie zgadzała się z jego opinią.

– Dzięki, będę wiedział, gdzie z ciekawości nie zaglądać. I dzięki też za te korki z chemii, wiem, że to ty gadałaś z Shanem.

– Gadałam to trochę za dużo powiedziane. Wiesz, znam go, bo on chodzi z Angelą, ale nie nazwałabym nas psiapsiułami. Ciebie tak nazwę.

– Aha, spoko.

– Mówię poważnie, lewku – klepnęła mnie przyjacielsko w udo. – Chodzi mi o to, że Collins jest bardzo wyizolowany. Trzyma się tylko z paroma chłopakami, ma te Angelę, której na moje wcale nie kocha, ale nie włażę im z butami w życie. Nie zaprasza nikogo nawet do własnego domu, czaisz? Martwię się czasem o niego, bo wydaje się takim spoko chłopakiem, a czasem zachowuje się jak totalny pajac.

Mnie to mówisz? – pomyślałem.

– Jestem tu dopiero od paru dni, serio nie wiem więcej od ciebie na jego temat. Niech cię nie zmyli dzielenie tej samej ulicy. Jedyne, czego się domyślam, to, że ma do bani starych. Matka zachowuje się jak dystyngowana paniusia, a podobno ojciec jest podobny do mojego ojczyma, więc jest czego współczuć.

– Czaję – zapewniła, kiwając smutno głową. – Mi tam trafili się spoko rodzice, możemy gadać ze sobą o wszystkim, ale jednak dupki bogole to większość statystyczna. O Boże, ja cię zagaduję, a tu już po siódmej! Sio, leć się bawić i wyrywać dupencje!

Popychała mnie z kanapy, przez co zaniosłem się śmiechem. Christa była totalnie nieobliczalna i zajebista.

W drodze na przystanek sprawdziłem w telefonie klub, o którym mi mówiła. Rzeczywiście renomę miał raczej średnią i to wyraźnie z wykupionych hejterkich recenzji, celowo zaniżających opinię i zniechęcających do wizyt. Na szczęście miałem to gdzieś, bo liczył się sam fakt gejów. Problem-nie-problem pojawił się w chwili, gdy doczytałem o wymogu ukończenia dwudziestu jeden lat, by móc w ogóle wejść do środka. Sprawdziłem portfel, czy zabrałem ze sobą swój sfejkowany dawno temu dowód. W odwiedzanych dawniej klubach na moim zadupiu mało kogo interesowało sprawdzanie informacji, ale obawiałem się, że tutaj mogli bardziej przykładać do tego wagę. Zwłaszcza że wyglądem mi było bliżej dzieciucha, który wyciągnął z szafy brata buty wojskowe i chciał się postarzyć.

– Raz się żyje – szepnąłem, wskakując do autobusu.

Dojechanie na drugi koniec miasta nie należało do przyjemnych i krótkich, toteż przeglądałem sobie w tym czasie internet. Przypadkiem natrafiałem na fotki znajomych, którzy równie szybko zapomnieli o mnie, co ja o nich. Mój eks – Josh – dodał zdjęcie z nasza wspólną przyjaciółką Emily. Ze smutku zablokowałem urządzenie, nie chcąc dłużej się katować, i z niebotycznym zniecierpliwieniem czekałem na swój przystanek.

Dzielnica z klubem homo nie prezentowała się jakoś szczególnie ładnie, a już na pewno nie bezpiecznie. Ludzie popalali dziwne specyfiki po kątach – czułem, przechodząc – inni obściskiwali się w miejscach zdecydowanie do tego nieprzystosowanych. Chyba że ktoś lubił zapaszek ze śmietnika, na którym posadził swą lubą. Nie wnikałem.

Przy samych drzwiach panował większy ład. Dwóch ochroniarzy gadało ze sobą po przyjacielsku, wyraźnie nie będąc w bojowych nastrojach. Mimo to nieco mocniej zabiło mi serce, gdy podawałem jednemu z nich fałszywy dowód. Przyjrzał się zdjęciu na nim, mojej mordzie przed sobą i z westchnieniem oddał dokument.

– Właź. Jakby ktoś chciał ci czego dosypać, mów.

– Jak ty komuś chcesz dosypać, mamy tu piwnicę. Zamkniemy cię i każemy zeżreć wszystko, co przyniosłeś ze sobą – dodał luzacko drugi, opierając się o ściankę budynku.

– Okej, spoko. Zapamiętam.

Pierwszy machnął ciężką łapą, a gdy ich minąłem, byłem pewien, że znali mój prawdziwy wiek. Zaczynałem lubić tę dzielnicę!

W środku czekała na mnie babeczka z pieczątką na nadgarstek, dostosowaną do mojej orientacji. Fajny bajer, zwłaszcza że świecił w ciemności. Był neonowy jak skurwysyn, ale dzięki temu gej geja mógł znaleźć i to są mikrorozwiązania, za które szanowałem właściciela przybytku.

Podszedłem do lady, chcąc zamówić pierwszego dobrego drinka tego wieczora, gdy własne oczy spłatały mi figla. Jednym z barmanów był Shane Collins we własnej osobie z gejowskim znaczkiem na boku szyi, zupełnie niczym ślad po malince. Jeszcze bardziej mnie zdziwiło, gdy ten sam chłopak pochylił się nad blatem i cmoknął w usta starego chłopa. Nie, poważnie. Typ miał solidne czterdzieści lat na karku. W migających światełkach ciężko było mi realnie określić jego wiek, a dzieliły nas trzy krzesełka zajęte przez klientów. Nim pracownik do mnie podszedł, kochanek sąsiada zszedł z hokera, rzucił banknoty na bar i odszedł. Shane zgarnął kasę pod ladę, po czym przyszedł na moją stronę.

Już miał z uśmiechem figlarza roku spytać, co dla mnie, gdy dotarło do niego, kto chciałby złożyć zamówienie.

– Co ty tu robisz, Aslan? – spytał przejętym głosem.

– Dobre pytanie, ale skierowane powinno być do ciebie. Co do chuja, Collins?

Zerknął przelotnie na klienta po mojej lewej, żeby zaraz skinąć na mnie. Odsunęliśmy się na koniec baru, gdzie mogliśmy nieco spokojniej porozmawiać, co na panujące wkoło warunki było raczej pojęciem mocno względnym.

– Nie mów nikomu, błagam.

– Nikt nie wie? – dziwiłem się.

Zaraz jednak przypomniałem sobie słowa Christy o dziwnym zachowaniu Shane’a w relacjach z przyjaciółmi. Sam twierdził, że nie zaprasza do domu kolegów, wyparł się mnie przed nimi, a potem ukrywał w bibliotece. Najwidoczniej posiadał wiele sekretów, o których nie chciał nikomu mówić i wątpiłem, aby sam się w nich nie zaczynał gubić. Przede wszystkim skurwysyn miał udawaną dziewczynę! Nienawidziłem tego najbardziej w gejach.

– Jesteś krypto gejem, udającym heteryka i na siłę umawiającym się z laską?

– To skomplikowane.

– Nie cytuj mi tu statusu na fejsie – warknąłem. – Kumple nie wiedzą, że liżesz staruchów po barach? – Zmroziło go. – Laska pewnie też nie zdaje sobie sprawy, że jest jedynie przykrywką dla zlęknionego geja.

– Aslan, to nie jest proste!

– Jest! Przestań być dupkiem!

– Łatwo ci mówić, bo Eric nie jest twoim ojcem! Nic nie rozumiesz.

– Mylisz się, rozumiem jedno. Wystarczy jedna fotka i całą farsę szlag trafi.

Pomachałem telefonem, który dodatkowo pozbawił jego twarz krwi. Oczy wręcz groziły wypadnięciem z oczodołów, a bladość cery omdleniem. Zdenerwował mnie, bardzo.

– Błagam, Aslan, nie – chwycił mnie za poły koszulki. – Zrobię wszystko, wszystko, słowo! Nic nie rozumiesz, to nie tak...

Chwyciłem go wolną dłonią za podbródek i zmusiłem do spojrzenia w oczy, zamiast bezmyślnego wpatrywania się w trzymany telefon. Zamarł, na co się uśmiechnąłem.

– Drinka poproszę. Potem umówimy się na wyjaśnienia.

Zachował kamienną twarz, gdy odsuwał się ode mnie i wrócił za bar w celu przygotowania dla mnie drinka. Nie pytał, jakiego sobie życzę, najwidoczniej improwizował. Chwilę później stanęła przede mną wysoka szklanka wypełniona chemicznym błękitem. Klepnął w blat, mówiąc:

– Na mój koszt. Wołaj, gdy będziesz chciał więcej.

Odszedł do innych klientów, zmuszając się wręcz do przybrania służbowej maski z wystudiowanym uśmiechem. Obserwowałem go w ten sposób przez bite dwie godziny, podczas których sporadycznie na mnie zerkał, a tak starał się unikać. Nie zapominał o istnieniu, wiedziałem, że nie. Obiektywnym okiem wyoutowanego geja: Shane był pociągający. Okiem krytycznego Aslana: wkurwiał mnie niemiłosiernie. Robił to do tego stopnia, że chciałem podjąć próbę zrozumienia postępowania.

W potencjalnej przyszłości zaś namówić go do zerwania z biedną dziewczyną.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty