Wyzwolenie z kłamstwa Cz.3
Naprawdę
nie chciałem korzystać z oferty pomocy Shane’a, który zmieniał swoje
nastawienie do mnie w zależności od towarzystwa, w jakim się znajdował.
Najwidoczniej zadawanie się ze mną w zaciszu domu zaliczało się do
akceptowalnych warunków bycia moim przyjacielem. Albo więc ja upadłem na głowę,
że dawałem się tak rolować, albo marudny dwa razy traci, bo zgodziłem się na
jego propozycję. Zrobiłem to głównie po wiadomości od Christy, która wysłała mi
numer Shane’a z informacją, że najpewniej załatwiła mi korki z chemii.
–
Przestań wzdychać. Pamiętaj, że on też może nie mieć lekko z takim starym jak
nasz Eric – upomniał mnie siedzący w moim pokoju brat. Popatrzyłem na niego z
politowaniem. – No co?
–
Nasz? Jestem gejem, ale, kurwa, bez przesady już.
Daniel
zaśmiał się głośno, przez co przechodząca korytarzem Viola zajrzała do pokoju z
miną wyrażającą czyste: „Jesteście chorzy”. Na szczęście nie pytała i poszła
dalej. Z czysto teoretycznego punktu widzenia mogłem poprosić Daniela o pomoc w
nauce, ale on miał już dostatecznie wiele własnych zajęć na głowie, żeby
jeszcze bawić się w korepetytora dla bezmózgiego braciszka. Znosił moje humorki
i żale, to wystarczało. W takim wypadku ja mogłem znosić charakter Shane’a,
jeśli dzięki jego osobie zdałbym rok. Zapisałem więc jego numer w kontaktach,
gdy dostałem wiadomość, że jeśli chcę, mogę wpaść od razu. Christa działała
lepiej niż światłowód.
Takim
oto sposobem szykowałem sobie niezbędne rzeczy do domu sąsiada i zapakowałem je
do małej torby na ramię. O całym planie wiedział tylko brat, więc gdy wciągałem
na parterze buty, mama nie kryła zdziwienia moim wieczornym wyjściem.
–
Idę do Collinsów zawierać znajomości – powiedziałem ze sztucznym uśmiechem.
Mama
wiedziała, że moje słowa były szpilką, za to Eric wyraźnie docenił moje
starania tekstem:
–
Niech chłopak idzie, odrabia lekcję życia.
–
Słyszałaś? – szepnąłem, puszczając oczko.
–
Nie rób nic głupiego, Aslan! – krzyknęła za mną, ale trzask drzwi skutecznie ją
uciszył.
Byłem
zły i nieco zraniony, że mama zabraniała mi kontaktów z rówieśnikami tylko
dlatego, że byli chłopcami mogącymi wskoczyć mi na kutasa. To tak nie działało,
do licha! Nie można było zarazić gejostwem innego hetero faceta, a przyjaźń
męsko-męska istniała bez względu na orientację. Inna kwestia, że Shane był
niczego sobie, ale to wcale nie znaczyło, że będę go na siłę podrywał,
zwłaszcza po tym, jak mnie zlewał.
Przeszedłem
na drugą stronę ulicy i wyładowałem swoją frustrację na drzwiach, uderzając w
nie trzykrotnie. O dziwo i tym razem otworzył je Shane w swoim jakże domowym
wydaniu. Luźnych dresowych spodniach, białej koszulce i z roztrzepanymi
włosami, jakby sam je tarmosił z targających go emocji.
Towarzyszyły
nam dziesiątki sekund napiętej ciszy, podczas której niezbyt subtelnie obaj
siebie obczajaliśmy. Ja tam swoją wartość znałem, wiedziałem, że wyglądam
dobrze.
–
Będziemy się tak na siebie patrzeć, jak szpak w pizdę, czy mogę wejść? –
spytałem.
–
Jasne! To znaczy, możesz wejść, a nie się patrzeć. Patrzeć możesz, jasne, że
możesz...
–
Po prostu wejdę, co? – ponownie spytałem, susząc zęby w uśmiechu, gdy Shane się
zarumienił.
–
Tak... po prostu to zrób...
Zrobił
to on mi przejście, z którego skorzystałem i ponownie znalazłem się w jego
domu. Przemilczałem żart, w którym wchodzę gdzieś indziej, bo na tym etapie
znajomości zdecydowanie nie byliśmy. Wyprzedził mnie nagle i skierował się w
stronę schodów, nakazując mi iść za sobą. Jego pokój okazał się skrywać za
pierwszymi drzwiami na lewo. Tym lepiej, okna z tego pokoju nie wychodziły
prosto na mój dom. Mogłem odetchnąć z ulgi, bo nie byłem obserwowany.
Zaproponował
mi szklankę wody, która chętnie przyjąłem, żeby wraz z nią usiąść na sofie
przed szklanym stolikiem. Shane nie wybrał pufy, jak mi się zdawało, że zrobi.
Wręcz przeciwnie. Usiadł obok mnie, dobierając się do mojej torby. Zboki, nie
tej. Chodzi mi o tą, w której trzymałem zeszyty i podręcznik, a którą
odstawiłem u swoich stóp. Wyciągnął z niej wszystkie niezbędne mu narzędzia do
pracy, przewertował mi nawet notatki i odczytał treść zadania domowego, z
którym nie poradziłem sobie najlepiej. Wzrok Shane’a stał się oceniający.
–
Co? – furknąłem.
–
Jestem pewien, że ci, co umieją w matmę, dobrzy są też z chemii. Wyjaśnisz mi,
jakim cudem ty nie?
–
Radzę sobie z chemią! – odparłem, prychając z niedowierzaniem. – Ponoć jestem
demonem seksu.
O
dziwo tym razem nie spalił buraka, tylko zaśmiał się z rozbawienia i powrócił
wzrokiem do trzymanego zeszytu. Musiałem przyznać, że miał ładny uśmiech
ukazujący też dołeczki.
–
Nie zrobiłeś tego zadania najgorzej, jak się dało, ale od rozwiązania to ty jesteś
w cholerę daleko – oznajmił rzeczowo. Położył zeszyt na stoliku i wskazał
smukłym palcem z jakże zadbanym paznokciem na wszystko, co chciał mi zacząć
tłumaczyć.
Dla
mnie to i tak była czarna magia. Shane okazał się cierpliwy, mówiąc, że nie da
się tego wszystkiego nauczyć w jeden wieczór, gdy mam braki sprzed wielu
działów. Najważniejsze jednak, że wyjaśnił mi, co z czego wynika w zadaniu
domowym i przygotował na potencjalny sprawdzian, gdyby nasza zołzowata chemica
zechciała go zrobić.
–
Dobra, co chcesz za tę pomoc? – spytałem, opadając zmęczony na oparcie sofy.
–
Niczego – zapewnił, zerkając na mnie przelotnie, by zaraz wgapiać się we własne
dłonie. – Nie zachowałem się wtedy najlepiej i mi źle z tym.
–
I co, darmowe korki mają mnie udobruchać? – prychnąłem cicho.
–
Nie. Mają być wyciągnięciem ręki na zgodę, bo chcę, żebyś wiedział, że tamten
ja to nie jestem ja na co dzień.
–
Czemu to zrobiłeś? – spytałem, chcąc zrozumieć. – Przecież wiedziałeś, że
chodzę do tej szkoły. Czego się tak bardzo bałeś z mojej strony?
Zawahał
się, unosząc w milczeniu wzrok do okna przed sobą. Minęła dłuższa chwila, nim
zebrał się w sobie i pozwolił udzielić szczerej odpowiedzi.
–
Czasem przeraża mnie myśl "co powiedzą inni". To nie tak, że jesteś
nieodpowiednim towarzystwem – pośpiesznie dodał. – Jesteś... całkiem
charakterystyczny – dopowiedział, mierząc mnie spojrzeniem.
–
Aha.
–
Nie obrażam cię – podkreślił, odchylając głowę do tyłu z westchnieniem. –
Podziwiam w sumie. Eric nie jest rozrywkowym facetem, a wziął pod swój dach
kogoś tak odstającego od siebie wyglądem. Mój ojciec... on nie jest dużo lepszy
od twojego.
–
To nie jest mój ojciec – skwitowałem. Pokiwał w zamyśleniu głową.
–
Przepraszam, masz rację. Użyłem skrótu myślowego. Ty do tego środowiska
trafiłeś i nie chcesz się dostosować, a ja w nim dorastałem i... no, nie mogę z
niego wyjść, wiesz?
–
Rodzice wybierają ci kumpli?
–
I tak i nie, ale czasem myślę sobie, że mają swoich szpiegów wszędzie i dojdzie
do nich absolutnie wszystko, co zrobię nie po ich myśli. Cholera, wychodzi, że
się nad sobą użalam, a miałem cię przeprosić – skrzywił się, drapiąc po karku.
–
Droga do bycia sobą nie jest wcale łatwa – podsumowałem, wstając. Patrzył na
mnie z dołu. – Gdy decydujesz się być inny niż ci wokół, musisz przyjąć na klatę
sporo krytyki i niemiłych słów, ale warto moim zdaniem. Żyjemy dla siebie, więc
jaki sens dopasowywać się do kogoś? Dzięki za pomoc, postaram się nie przynieść
ci wstydu.
Wyszedłem
z jego domu po tych słowach. Czułem, że pozostawiłem po sobie spore wątpliwości,
nad którymi przyszło Shane’owi pomyśleć. Jego życie brzmiało smutno i mógłbym
serio go nienawidzić, unikać jak ognia za bycie palantem, ale czy w gruncie
rzeczy nie byliśmy tacy sami? On chciał sprostać wymogom rodziców, ja dawno
przestałem.
─── ⋆⋅☆⋅⋆ ───
Czas
biegł nieubłaganie i nawet nie zorientowałem się, że mamy piątek. Christa
wymyśliła, że na matmie będziemy siedzieć razem, na co nauczyciel bez zbędnego
gadania pozwolił. Chyba widział w tym połączeniu potencjał, skoro dziewczyna
zgarniała same naganne oceny, a ja wręcz śpiewałem odpowiedzi do zadań. Jeśli
ja nie zdołałbym jej niczego nauczyć, to nauczycielowi pozostawało rozłożyć
ręce i modlić się, że jej rodzice załatwią korepetycje. Za wszawe pieniądze
najwidoczniej płacili, by chciał się starać i zostawać po godzinach. A może
płacili za dużo i miał zbyt wiele alternatywnych opcji spędzania czasu po pracy
niż douczenie nieogarniętych? Dobre pytanie.
Dostałem
też ochrzan, że nie przychodzę na stołówkę i nie dosiadam się do stolika
przyjaciół dziewczyny. Gdy wychodziliśmy z lekcji w piątek, także przypomniała,
że możemy iść razem.
–
Nie, dzięki. Mam ochotę się wyciszyć w bibliotece – odmówiłem.
–
Ty coś w ogóle jesz, człowieku? – spytała, a w jej głosie pobrzmiała szczera
troska.
–
Zazwyczaj przed lub po szkole. Miałem chodzić na stołówkę, ale szczerze mówiąc,
te wszystkie dupki nie brzmią na spoko gości, więc śmiem wątpić, czy wpasowuję
się w ich ramy dobrego gustu.
–
Nie wszyscy są tacy źli – odbiła. Spojrzałem na nią, domyślając się, że mówiła
o samej sobie. Wywróciła oczami i cmoknęła, gdy ktoś blisko niej przechodził. –
Akurat nie o mnie mowa. Chłopacy z drużyny są okej. Lubię z nimi pić, zawsze
mnie rozbawią.
–
Z drużyny? Koszykarskiej?
–
A jakiej, kurwa? Szachowej? Nie, poważnie, mamy tu drużynę szachową i,
przysięgam, jak się do niej zapiszesz, każę ci wpierdolić – ostrzegła całkiem
poważnie. Parsknąłem śmiechem.
Christa
dość szybko wyczuła we mnie dobrego kompana do rozmów i bycia sobą, bo bez
krępacji zrzuciła maskę prostej dziewczyny na rzecz zadziorności i
bezwstydności. W zasadzie nie spotkałem jeszcze takiej nastolatki jak ona,
otwartej na inne poglądy i nieskupiającej się na wyglądzie. No, przynajmniej w
takim procencie jak cała reszta dziewczyn w szkole.
Udałem
się do mojej ukochanej kryjówki, gdzie czułem się najlepiej. Bez krzywych
spojrzeń, durnych śmieszków i komentarzy. Caroline nawet o nic mnie nie pytała,
jedynie powitała i pozwoliła przejść. Jakież było moje zdziwienie, gdy w
czytelni spotkałem Shane’a we własnej osobie. Był tak zaabsorbowany czytaną
książką, że nawet nie zwracał na mnie uwagi. Sięgnąłem po ostatnio czytany
przeze mnie twór i usiadłem z nim naprzeciwko nastolatka. Dopiero z tej
odległości spostrzegłem w uszach słuchawki bezprzewodowe. Zastanawiałem się,
czy go dodatkowo wygłuszają, czy może coś z nich grało.
Starałem
się go ignorować, gdy otwierałem książkę na przerwanym momencie i powrocie do
czytania dalej.
–
Aslan? – zdziwił się Shane po parunastu minutach ciszy pełnej skupienia.
Dokończyłem
czytane zdanie i uniosłem zaciekawione spojrzenie. Zdawał się szczerze
zaskoczony moim widokiem, może nawet nieco zawstydzony nakryciem go na czymś
tak prozaicznym, jak czytanie książeczki.
–
Ty... długo tu jesteś?
–
Paręnaście minut będzie, a co?
–
Nic... Mogłeś mnie szturchnąć.
–
Po cholerę?
–
No... – speszył się. – Nie widziałem cię, więc...
–
No i? – drążyłem, nie kryjąc rozbawienia. – Stary, to biblioteka. Przychodzisz
tu czytać, a nie na pogaduszki z sąsiadami. Nie przeszkadzałem ci.
–
Tak, w sumie racja. Sorry, po prostu nikt tutaj z moich znajomych nie
przychodził dotychczas i tak, no wiesz, dziwnie nagle zostać nakrytym.
–
Sekrecik, co? – zaśmiałem się cicho, oparłszy łokciami o stolik. – Nie bój nic,
sam wolałbym nie rozpowiadać o moim świętym miejscu na czas przerwy.
–
Spoko – skwitował, patrząc mi intensywnie w oczy. – Jak chemia?
–
Patrzcie go, jaką ma dobrą pamięć! Cztery dostałem, dzięki.
–
Cztery?! – uniósł się, aż Caroline wychyliła się zza regału. – Przepraszam –
odszepnął, krzywiąc się. – Z moją pomocą tylko na cztery?! – krzyczał na mnie
szeptem, gdy ta powróciła do swoich zajęć.
Naprawdę
mnie to bawiło. Wydawał się taki szczerze zirytowany, że aż zrobiło mi się go
żal. Sam twierdził, że w jedną sesję nie dam rady nadrobić zaległości sprzed
lat, ale najwidoczniej niezaliczenie obecnego tematu na piąteczkę to już
przesada. Nawet jak na moje bycie idiotą.
–
Wybacz, mości panie. Następnym razem zrobię ściągę.
–
Tylko spróbuj – pogroził mi poważnie. – Następnym razem nie wyjdziesz z mojego
domu, dopóki nie napiszesz testu na pięć!
–
Jaki surowy, uważaj, bo mi stanie.
Westchnął
zrezygnowany.
–
Mówił ci ktoś, że jesteś niereformowalny?
–
Tak. Ty. Czuj zaszczyt bycia pierwszym.
Mógłbym
przysiąc, że ten lekko uniesiony kącik ust świadczył o pierwszych przełamanych
lodach, gdzie on nie dziwi się moim słowom, a ja bez krępacji mogę naciągać
linkę jego tolerancji coraz mocniej i mocniej. Nie spytał o moją orientację,
choć mógłby. Nie speszył się na gadkę o wzwodzie. Co więcej, zagroził, że będę
u niego siedział tyle, ile sobie zapragnie, zupełnie, jakby miał na to ochotę,
którą ukrywał przymusem.
Naprawdę
mnie intrygował. Zwłaszcza ta dziurka po kolczyku w wardze.
Przerwa
wiecznie trwać nie mogła, toteż dość szybko okazało się, że idziemy w tę samą
stronę na wuef. Tego dnia o dziwo nawet nie wstydził się kroczyć u mojego boku,
ale to też mogła być zasługa pustych korytarzy. Wszyscy przebierali się już w
szatni, dlatego nie zwrócili na nas uwagi, gdy jako ostatni się w niej
pojawiliśmy. Co prawda zajęliśmy miejsca na ławkach w dwóch zupełnie różnych
stronach pomieszczenia, ale starałem się nie dopisywać temu jakiegoś drugiego
dna. Ot, miał swoje miejsce i je preferował. Po co miałby je zmieniać dla mnie?
Na
samej lekcji okazało się, że wszyscy poza szkolną elitą gry w kosza musieli
ćwiczyć co piątkowy zestaw ćwiczeń, za to drużyna pod okiem trenera odbębniała
trening. O dziwo Shane poszedł do reszty klasy, zamiast zostać z drużyną. Coraz
mniej z tego rozumiałem, ale nie miałem czasu na zadawanie pytań, bo trener
cwaniacko wcisnął mnie do pierwszego meczu, żeby rozeznać się, jak dobrze
dostosuję się do gry pozostałych. Ethan jako kapitan przywitał się ze mną
uściskiem dłoni i uśmiechem, twierdząc, że mam dać z siebie wszystko. To mój
dzień. Mój test.
Nie
ma co opowiadać, mecz jak mecz. Kazali grać mi na maksa, to grałem i wpadłem
przez to na dwóch kolegów. Ethana cieszył taki rozwój wydarzeń, bo za każdym
razem poklepywał mnie po ramieniu, a do kumpli krzyczał, że jak będą chcieli
się mi odpłacić, to im nogi z dupy powyrywa. Trener westchnął przeciągle, aż
gwizdek w jego ustach cicho i jakże żałośnie świsnął. Wszystkich chyba dziwił
fakt, że ja i kapitan potrafimy się dogadać. Że zerkamy na siebie, jakbyśmy
telepatycznie przekazywali sobie strategię gry. Daleko było temu wszystkiemu do
idealnych podań czy przejęć, ale sam fakt, że kapitan stawał po mojej stronie,
mocno mnie uskrzydlał. Dawał nadzieję, że może wcale nie będzie tak źle, jak
parę dni temu sądziłem. Z natury byłem pesymista, powinienem zacząć się tego
wstydzić.
Z
tego wszystkiego zostałem zaproszony następnego dnia na trening, coby się
lepiej z kolegami zapoznać i nie było między nami kwasów. Mnie pasowało, w końcu
nie musiałem siedzieć w domu, a że przy okazji miałem szansę na zawarcie
przyjaźni? Żyć nie umierać!
Wychodząc
ze szkoły natrafiłem na Christe, która zdawała się na mnie czekać. Opierała się
leniwie o barierkę schodków, a na mój widok rozciągnęła muśnięte szminką wargi
w uśmiechu.
–
Mój nowy najlepszy przyjaciel! – krzyknęła, rozkładając ramiona.
–
Gorączkę masz? Dzwonić po karetkę?
–
Nie, dziękuję. Aaaale – przeciągnęła, mrugając do mnie zalotnie – mógłbyś wpaść
dziś do mnie na korki z matmy, hm? Wybawiłbyś mnie i bez karetki.
Christa
do tej pory nie potrafiła wcisnąć mnie w swój jakże napięty harmonogram
tygodnia, dlatego nadal nie znałem dni i godzin naszych sesji korepetycyjnych.
Na szczęście zdawało się, że na coś wpadła.
–
Okej, o której?
–
Piąta?
–
Pasi. Tylko ostrzegam, że posiedzę dwie godzinki, bo potem spadam w miasto się
zabawić. W końcu weekend, a ja nie mam zamiaru siedzieć w domu.
Dodajmy
do tego fakt jutrzejszego wyjścia z drużyną i naprawdę mogłem uznać siebie za
dużego szczęściarza.
–
Wiadomka – zgodziła się, machnąwszy ręką. – Dłużej to ja z liczbami nie
wytrwam, kolego. I to jeszcze w piątek.
–
No, tragedia.
–
Przyjebie ci zaraz – ostrzegła, mrużąc groźnie oczy. Parsknąłem śmiechem.
Wróciłem
do domu w wyśmienitym wręcz humorze. Zrzuciłem z siebie niewygodne ubrania ze
szkoły, przebierając się w coś, w czym mógłbym wyjść wieczorem na miasto.
Postawiłem na klasyk klasyków, czyli poprzedzierane czarne spodnie, ciężkie
buciory i bardzo luźną czarną bluzkę. Violet na mój widok skrzywiła się i
poszła do swojego pokoju. Nic dziwnego, ona kochała biel. Widok brata w
kontrastującej czerni za każdym razem działał na nią denerwująco. Kiedyś
dorośnie, wierzyłem, i zobaczy w czerni potencjał!
Zjadłem
zapiekankę makaronową, która smakowała obłędnie i dopiero wtedy pozwoliłem
sobie wyjść. Siostra obiecała nie naskarżyć na samotność mamie, twierdząc, że
dobrze jej zrobi wolna chata. Cokolwiek to w języku nastolatki oznaczało.
Nie
brałem auta z wiadomych przyczyn. Wolałem skorzystać z komunikacji miejskiej i
w ten sposób dotrzeć do domu Christy, posiłkując się nawigacją w sieci.
Oczywiście także mieszkała na bogatej dzielnicy, tylko tutaj postawiono
szeregowce, których nie dzieliło wiele i nie dało się odczuć prywatności na
taką skalę, jak u nas dzięki wielkiemu ogródkowi dookoła posesji. Zapukałem do
odpowiednich drzwi, za którymi Christa zdawała się już mnie wyczekiwać. Byliśmy
w domu sami, czemu mogło przeczyć zastawienie stolika w salonie. Pełno na nim
przekąsek, tacos, dipów czy napoi. Nic procentowego, a jednak dawało vibe
domówki.
Poklepała
siedzisko na kanapie, mając po drugiej stronie siebie zeszyt A4 oraz podręcznik
do matmy. Przygotowała się na całego.
Zacząłem
się stresować, czy podołam misji nauczenia kogoś czegokolwiek, ale Christa
okazała się dość skupioną uczennicą. Rzadko coś przegryzała, przerywała mi czy
gubiła zainteresowanie. Gdyby nie fakt, że na własne oczy widziałem jej
mierność na lekcji, w życiu nie uwierzyłbym w kiepskie oceny. Nie marudziła mi,
gdy zlecałem jej zdania, żeby sprawdzić w praktyce, jak przyswoiła teorię. Nie
byłbym sobą, gdybym w tym czasie nie podkradał tacos, ale to moja słabość, więc
proszę nie oceniać z łaski swojej.
–
Skończyłam – oznajmiła, po czym westchnęła przeciągle i podała mi zeszyt,
robiący nam za brudnopis.
Sprawdziłem
pobieżnie, czy wynik się zgadza i jak do niego dotarła. W odróżnieniu od
Shane’a nie wymagałem od niej piątek, raczej zadowalających wszystkich trójek.
Mogła postarać się na bycie przeciętną, aby wynik lepiej prezentował się na
świadectwie, co zdawało się ją satysfakcjonować.
–
Nie ma tragedii, serio. Sześć na dziesięć obliczeń masz dobrze, z czego jedno
to w sumie też dobrze, ale doszłaś do niego za bardzo na chłopski rozum.
Niestety, ale szkoła wymaga przestrzegania klucza rozwiązań. Nie liczy się
wynik, a to, jaką drogę do niego pokonujesz.
–
Jebaki – jęknęła, opadając bez życia na sofę. Klepała się po odsłoniętym
brzuchu, wyraźnie nad czymś myśląc. – Świat tak nie działa, co nie? Nie mamy
klucza do szczęścia. Czasem musimy iść na skróty.
–
Porównujesz matmę do życia?
–
Nazywają ją królową nauk, czemu mam tego nie robić? – orzekła z pretensją. –
Ale nie, moja gadka dotyczy ogólnie szkolnictwa. Kiedyś chciałam być
nauczycielką i to właśnie szkoła zepsuła cały plan.
–
A ja naiwny sądziłem, że uczniowie.
–
Oni też – potwierdziła ze śmiechem. – Ale no jednak nauczyciele w większości są
chujami.
–
Ano są.
–
Tośmy pogadali.
Nie
było między nami drętwo, w zasadzie mógłby powiedzieć, że czuliśmy się przy
sobie na tyle swobodnie, żeby bez krępacji bekać, co też nie raz się zdarzyło.
W smalltalku zaś żadne z nas za dobre nie było.
–
Zjedz coś.
–
Masz rację, aż zgłodniałam – przyznała, prostując się i sięgając po dziwne
placki wypełnione płynnym serem. – Kocham je. Swoją drogą, masz jakiś plan na
wieczór? Chodzi mi, że konkretny – pytała z pełną buzią.
–
Niezbyt. Są w tym mieście jakieś kluby dla LGBT? – zadałem pytanie, zbyt późno
orientując się z popełnionej gafy.
Christa
z wrażenia zaprzestała przeżuwania, marszcząc przy tym zabawnie czoło. Wyraźnie
rozmyślała nad powodem zadanego przeze mnie pytania, choć ja nie dawałem po
sobie poznać, że poczułem się za swobodnie.
–
Chciałby je omijać – dodałem, gdy cisza się przeciągała.
–
Jaaasne – przeciągnęła, jakby mimo wszystko mi nie uwierzyła. – Na krańcu
miasta jest jeden, dość znany i bynajmniej nie z dobrej strony. To chyba ulica
Correla 19, ale nie mam pojęcia, bo nigdy tam nie byłam nawet z ciekawości.
Wiem na pewno, że gdzieś tam jest siedziba rozpusty. Nie patrz tak na mnie,
ksiądz tak pierdolił na kazaniu parę lat temu – wyjaśniła, kręcąc głową, jakby
nie zgadzała się z jego opinią.
–
Dzięki, będę wiedział, gdzie z ciekawości nie zaglądać. I dzięki też za te
korki z chemii, wiem, że to ty gadałaś z Shanem.
–
Gadałam to trochę za dużo powiedziane. Wiesz, znam go, bo on chodzi z Angelą,
ale nie nazwałabym nas psiapsiułami. Ciebie tak nazwę.
–
Aha, spoko.
–
Mówię poważnie, lewku – klepnęła mnie przyjacielsko w udo. – Chodzi mi o to, że
Collins jest bardzo wyizolowany. Trzyma się tylko z paroma chłopakami, ma te
Angelę, której na moje wcale nie kocha, ale nie włażę im z butami w życie. Nie
zaprasza nikogo nawet do własnego domu, czaisz? Martwię się czasem o niego, bo
wydaje się takim spoko chłopakiem, a czasem zachowuje się jak totalny pajac.
Mnie to mówisz? – pomyślałem.
–
Jestem tu dopiero od paru dni, serio nie wiem więcej od ciebie na jego temat.
Niech cię nie zmyli dzielenie tej samej ulicy. Jedyne, czego się domyślam, to,
że ma do bani starych. Matka zachowuje się jak dystyngowana paniusia, a podobno
ojciec jest podobny do mojego ojczyma, więc jest czego współczuć.
–
Czaję – zapewniła, kiwając smutno głową. – Mi tam trafili się spoko rodzice,
możemy gadać ze sobą o wszystkim, ale jednak dupki bogole to większość
statystyczna. O Boże, ja cię zagaduję, a tu już po siódmej! Sio, leć się bawić
i wyrywać dupencje!
Popychała
mnie z kanapy, przez co zaniosłem się śmiechem. Christa była totalnie
nieobliczalna i zajebista.
W
drodze na przystanek sprawdziłem w telefonie klub, o którym mi mówiła.
Rzeczywiście renomę miał raczej średnią i to wyraźnie z wykupionych hejterkich
recenzji, celowo zaniżających opinię i zniechęcających do wizyt. Na szczęście
miałem to gdzieś, bo liczył się sam fakt gejów. Problem-nie-problem pojawił się
w chwili, gdy doczytałem o wymogu ukończenia dwudziestu jeden lat, by móc w
ogóle wejść do środka. Sprawdziłem portfel, czy zabrałem ze sobą swój
sfejkowany dawno temu dowód. W odwiedzanych dawniej klubach na moim zadupiu
mało kogo interesowało sprawdzanie informacji, ale obawiałem się, że tutaj
mogli bardziej przykładać do tego wagę. Zwłaszcza że wyglądem mi było bliżej
dzieciucha, który wyciągnął z szafy brata buty wojskowe i chciał się postarzyć.
–
Raz się żyje – szepnąłem, wskakując do autobusu.
Dojechanie
na drugi koniec miasta nie należało do przyjemnych i krótkich, toteż
przeglądałem sobie w tym czasie internet. Przypadkiem natrafiałem na fotki
znajomych, którzy równie szybko zapomnieli o mnie, co ja o nich. Mój eks – Josh
– dodał zdjęcie z nasza wspólną przyjaciółką Emily. Ze smutku zablokowałem
urządzenie, nie chcąc dłużej się katować, i z niebotycznym zniecierpliwieniem
czekałem na swój przystanek.
Dzielnica
z klubem homo nie prezentowała się jakoś szczególnie ładnie, a już na pewno nie
bezpiecznie. Ludzie popalali dziwne specyfiki po kątach – czułem, przechodząc –
inni obściskiwali się w miejscach zdecydowanie do tego nieprzystosowanych.
Chyba że ktoś lubił zapaszek ze śmietnika, na którym posadził swą lubą. Nie
wnikałem.
Przy
samych drzwiach panował większy ład. Dwóch ochroniarzy gadało ze sobą po
przyjacielsku, wyraźnie nie będąc w bojowych nastrojach. Mimo to nieco mocniej
zabiło mi serce, gdy podawałem jednemu z nich fałszywy dowód. Przyjrzał się
zdjęciu na nim, mojej mordzie przed sobą i z westchnieniem oddał dokument.
–
Właź. Jakby ktoś chciał ci czego dosypać, mów.
–
Jak ty komuś chcesz dosypać, mamy tu piwnicę. Zamkniemy cię i każemy zeżreć
wszystko, co przyniosłeś ze sobą – dodał luzacko drugi, opierając się o ściankę
budynku.
–
Okej, spoko. Zapamiętam.
Pierwszy
machnął ciężką łapą, a gdy ich minąłem, byłem pewien, że znali mój prawdziwy
wiek. Zaczynałem lubić tę dzielnicę!
W
środku czekała na mnie babeczka z pieczątką na nadgarstek, dostosowaną do mojej
orientacji. Fajny bajer, zwłaszcza że świecił w ciemności. Był neonowy jak
skurwysyn, ale dzięki temu gej geja mógł znaleźć i to są mikrorozwiązania, za
które szanowałem właściciela przybytku.
Podszedłem
do lady, chcąc zamówić pierwszego dobrego drinka tego wieczora, gdy własne oczy
spłatały mi figla. Jednym z barmanów był Shane Collins we własnej osobie z
gejowskim znaczkiem na boku szyi, zupełnie niczym ślad po malince. Jeszcze
bardziej mnie zdziwiło, gdy ten sam chłopak pochylił się nad blatem i cmoknął w
usta starego chłopa. Nie, poważnie. Typ miał solidne czterdzieści lat na karku.
W migających światełkach ciężko było mi realnie określić jego wiek, a dzieliły
nas trzy krzesełka zajęte przez klientów. Nim pracownik do mnie podszedł,
kochanek sąsiada zszedł z hokera, rzucił banknoty na bar i odszedł. Shane
zgarnął kasę pod ladę, po czym przyszedł na moją stronę.
Już
miał z uśmiechem figlarza roku spytać, co dla mnie, gdy dotarło do niego, kto chciałby
złożyć zamówienie.
–
Co ty tu robisz, Aslan? – spytał przejętym głosem.
–
Dobre pytanie, ale skierowane powinno być do ciebie. Co do chuja, Collins?
Zerknął
przelotnie na klienta po mojej lewej, żeby zaraz skinąć na mnie. Odsunęliśmy
się na koniec baru, gdzie mogliśmy nieco spokojniej porozmawiać, co na panujące
wkoło warunki było raczej pojęciem mocno względnym.
–
Nie mów nikomu, błagam.
–
Nikt nie wie? – dziwiłem się.
Zaraz
jednak przypomniałem sobie słowa Christy o dziwnym zachowaniu Shane’a w
relacjach z przyjaciółmi. Sam twierdził, że nie zaprasza do domu kolegów,
wyparł się mnie przed nimi, a potem ukrywał w bibliotece. Najwidoczniej
posiadał wiele sekretów, o których nie chciał nikomu mówić i wątpiłem, aby sam
się w nich nie zaczynał gubić. Przede wszystkim skurwysyn miał udawaną
dziewczynę! Nienawidziłem tego najbardziej w gejach.
–
Jesteś krypto gejem, udającym heteryka i na siłę umawiającym się z laską?
–
To skomplikowane.
–
Nie cytuj mi tu statusu na fejsie – warknąłem. – Kumple nie wiedzą, że liżesz
staruchów po barach? – Zmroziło go. – Laska pewnie też nie zdaje sobie sprawy,
że jest jedynie przykrywką dla zlęknionego geja.
–
Aslan, to nie jest proste!
–
Jest! Przestań być dupkiem!
–
Łatwo ci mówić, bo Eric nie jest twoim ojcem! Nic nie rozumiesz.
–
Mylisz się, rozumiem jedno. Wystarczy jedna fotka i całą farsę szlag trafi.
Pomachałem
telefonem, który dodatkowo pozbawił jego twarz krwi. Oczy wręcz groziły
wypadnięciem z oczodołów, a bladość cery omdleniem. Zdenerwował mnie, bardzo.
–
Błagam, Aslan, nie – chwycił mnie za poły koszulki. – Zrobię wszystko,
wszystko, słowo! Nic nie rozumiesz, to nie tak...
Chwyciłem
go wolną dłonią za podbródek i zmusiłem do spojrzenia w oczy, zamiast
bezmyślnego wpatrywania się w trzymany telefon. Zamarł, na co się uśmiechnąłem.
–
Drinka poproszę. Potem umówimy się na wyjaśnienia.
Zachował
kamienną twarz, gdy odsuwał się ode mnie i wrócił za bar w celu przygotowania
dla mnie drinka. Nie pytał, jakiego sobie życzę, najwidoczniej improwizował.
Chwilę później stanęła przede mną wysoka szklanka wypełniona chemicznym
błękitem. Klepnął w blat, mówiąc:
–
Na mój koszt. Wołaj, gdy będziesz chciał więcej.
Odszedł
do innych klientów, zmuszając się wręcz do przybrania służbowej maski z
wystudiowanym uśmiechem. Obserwowałem go w ten sposób przez bite dwie godziny,
podczas których sporadycznie na mnie zerkał, a tak starał się unikać. Nie
zapominał o istnieniu, wiedziałem, że nie. Obiektywnym okiem wyoutowanego geja:
Shane był pociągający. Okiem krytycznego Aslana: wkurwiał mnie niemiłosiernie.
Robił to do tego stopnia, że chciałem podjąć próbę zrozumienia postępowania.
W
potencjalnej przyszłości zaś namówić go do zerwania z biedną dziewczyną.



Komentarze
Prześlij komentarz