Wyzwolenie z kłamstwa Cz.4


Narodziny sekretu

Od czasu feralnego wyjścia do klubu minął prawie tydzień, podczas którego nie spotkałem Shane’a ani razu. Ani razu! Nie przychodził do szkoły, nie otwierał drzwi, gdy pukałem. Robiła to albo gosposia, albo jego matka i to głównie wtedy, gdy zaprowadzałem do nich Violette. Mógłbym spytać, gdzie młodszy Collins, ale szczerze nie widziałem w tym sensu. Skoro nie stanowiłem dla niego dobrego towarzystwa, rodzice nie ucieszyliby się z mojego wypytywania o niego. Tę sprawę musieliśmy załatwić po cichu, tak, aby możliwie nikt nie dowiedział się o jego sekrecie, spoczywającym od teraz w moich rękach. Tudzież ustach, bo to dzięki nim mogłem coś chlapnąć nieodpowiedniej osobie.

Przez sekrety, których u siebie się niemal wyzbyłem całkowicie – nie liczyłem Erica i tajemnicy gejostwa, której nie dochowywałem celowo, po prostu darowałem sobie rzucanie żartami o kutasach – przestałem nawet rozmawiać z bratem. Wiedziałem, że kto jak kto, ale on tajemnicy dotrzyma, tylko po prostu też nie chciałbym, aby o mojej orientacji gadali obcy ludzie, podczas gdy sam się nie wyoutowałem. Potrafiłem Collinsa zrozumieć. W małym, malusieńkim procenciku.

Diabełek na ramieniu szeptał mi, że Shane celowo uciekł i nie odpisywał na wiadomości, licząc na uciszenie sprawy. Tylko jak długo by to zadziałało? Jak długo miał zamiar olewać szkołę? Rodzice – jeśli tak surowi, jak Eric – nie pozwoliliby mu na opuszczenie się w nauce. Coś mi tu nie grało, tylko nie potrafiłem jasno stwierdzić co to takiego.

Stety-niestety Eric zwalił nam na weekend swoją rodzinkę, która prawdopodobnie miała zająć większość moich myśli, jeśli Shane nadal by się nie odezwał. Na co wszystko wskazywało, bo mieliśmy czwartek, a on wymownie wręcz milczał.

Dlatego właśnie zirytowany pewnymi zmiennymi w moim życiu zasiadłem podczas lunchu przy stoliku Christy. Tak, na stołówce. Nie, nie zwariowałem. Chyba. Niestety nie siedziała sama, ale gdy zdałem sobie sprawę, skąd znam jej koleżankę, zapaliła mi się w głowie lampeczka.

– Wiesz, gdzie jest Shane? – spytałem jego dziewczynę.

Ta zaprzestała poprawiania tuszu na rzęsach, spojrzała na Christe z miną wyrażającą więcej niż tysiąc słów, a potem znów na mnie z wyrachowanym wręcz chłodem. Potarła wargami o siebie, rozprowadzając bardziej mokrą, błyszczącą szminkę i zakładając rdzawe włosy za ucho, odparła:

– A kto pyta?

– Nie błądzi – dopowiedziałem. Moja znajoma parsknęła krótkim śmiechem, byle nie obrazić koleżanki. – Jest moim korepetytorem z chemii, zniknął z dnia na dzień, a ja potrzebuję korków. Nie wiem, czy szukać nowego, czy dalej się do niego dobijać, więc z łaski swojej odpowiadaj, jak pytam grzecznie.

– No, edycja pełna kulturka – podsumowała Christa. – Powiedz mu, Angela. Sama ich ustawiłam na korki, więc niech teraz chłopaka nie wystawia.

Angela westchnęła, jakby wiele kosztowało ją bycie miłą dla mnie, po czym zamknęła tusz, schowała go do małej kosmetyczki na blacie, na którym się jada, i spojrzała na mnie.

– Wyjechał z ojcem w celach biznesowych. Shane ma przejąć po ojcu firmę farmaceutyczną, więc ten go doszkala podczas takich wypadów. Ma uzasadnione zwolnienie ze szkoły. Nic dziwnego, że nie odbiera. Musi skupić się na naukach, a nie przejmować szkołą.

Dostałem więcej informacji, niż się po niej spodziewałem tak szczerze. Co dziwniejsze, uwierzyłem jej. Jeśli jego ojciec był tak fiknięty na punkcie znajomości, jak Eric, było całkiem duże prawdopodobieństwo, że zabrał synowi telefon i zmusił do pełnego skupienia. W oczach Angeli pewnie uchodziło takie zachowanie za coś normalnego, ale wiedziałem, że to zmuszanie dziecka do realizowania rodzicielskich marzeń.

A więc nie olewał mnie z kaprysu czy jakiejś gry taktycznej. Na razie mu wybaczyłem.

– Czy jego ojciec wie, że Shane uczy cię chemii? – spytała niespodziewanie Angela, aż Christa zaprzestała przeżuwania kurczaka.

– Co mu do tego? – odbiłem, nie zastanowiwszy się nad konsekwencjami tej rozmowy.

– On nie lubi... takich ludzi.

– Takich, to znaczy jakich?

– Odmieńców.

– Te, uważaj na słowa – furknęła do niej Christa z pełną buzią. Angela uniosła nieco brwi, dziwiąc się zachowaniu koleżanki. Tudzież przyjaciółki, nie wiedziałem. – Aslan jest najnormalniejszym chłopakiem w całej tej szkole zasranej, normalniejszy do tego twojego przydupasa Shane’a, co to wyżej sra, niż dupę ma.

– Christa? – zawołałem ją.

– Co?

– Chujów sto. Masz i siedź cicho – wsunąłem jej do ust kawałek kurczaka, który nabiłem na drewniany sztuciec.

Zgromiła mnie spojrzeniem przez malutkie szparki między powiekami. Posłusznie jednak zamilkła i wściekle przeżuwała. Skupiłem się na całkowicie oniemiałej Angeli, patrzącej to na mnie to na koleżankę z niedowierzaniem.

– Wy się bzykacie?

Christa zakrztusiła się jedzeniem, więc pomocnie poklepałem ją po plecach. Szybko popiła wodą z butelki, Angela zaś zaśmiała się dziwnie przyjaźnie na tę scenę.

– Czekaj jak powiem Ethanowi, mordę nowemu obije.

– Żebym ja ci zaraz twojej nie obiła! – wycharczała.

– Ona ma wściekliznę, tak? – spytała mnie szeptem. – Uważaj na nią, jak taka ugryzie w czułe miejsce, czeka kastracja.

Ze śmiechem od nas uciekła wprost do wyjścia ze stołówki. Moja biedna przyjaciółka normowała oddech, odchrząkując cicho parę razy. Wreszcie na mnie pytająco spojrzała, więc pokręciłem z niedowierzaniem głową.

– I to ja miałem dbać o twój sekret, tak?

Uderzyła mnie wcale nie tak delikatnie w ramie, co bolało jak cholera, ale i tak się zaśmiałem.

– Powinieneś uważać na Angele, głupku. To najbliższa przyjaciółka Shane’a, wypapla mu wszystko, co o nim mówisz w towarzystwie. Znają się od dziecka, ich rodzice się przyjaźnią od zarania dziejów. Nie śmiej się – pogroziła, choć i tak to robiłem. – Może wydawać się wywłoką, ale jest sprytna jak lis. Po prostu uważaj, mówię serio.

Znów oblała mnie świeża irytacja na Collinsa. Umawiał się z przyjaciółką, dziewczyną, którą znał od dzieciństwa, tylko po to, by ukryć swoją orientację? Wykorzystywał ją czy może znała jego sekret i pomagał mu go jej dochować własnym kosztem? Zaczynałem mieć coraz więcej pytań, a osoba, która znała na nie odpowiedzi, tajemniczo milczała.

Nic nie rozumiałem – w tym jednym Shane miał rację.

Na wuefie tego dnia mieliśmy spore luzy, bo trener łaskawie zadecydował pograć w coś innego niż kosz, którym katował całą klasę. Zabrał nas na boisko blisko szkoły i kazał grać w piłkę nożną. Nienawidziłem piłki nożnej, przysięgam wam. Mimo to musiałem zagrać krótki mecz, inaczej wpisałby mi nieobecność – tak, próbowałem się wymigać – ale na szczęście szybko mnie z boiska zdjął, rzucając:

– Conant, lepiej zostań przy koszu.

– Taki mam plan – mruknąłem, kierując się na trawę, gdzie padłem plecami jak długi.

Nie pocieszył mnie esemes od brata, w którym informował o kolacji w restauracji zaplanowanej na siódmą wieczór. Ani wiadomością, że dwójka nastolatków ma z nami zamieszkać na ten weekend. Byłem zdruzgotany. Wolałbym być gdziekolwiek indziej niż przy pieprzonym stole w restauracji z Ericiem i jego rodziną arystokratów – nie byli nimi, sam ich tak nazywałem. Czułem, że zemdleję, jeśli nie wypiję czegoś mocniejszego przed wyjściem, a jeszcze nie mogłem się wyładować w koszykówce, bo jak na złość tego dnia grali w gałę. Cudownie.

Na szczęście powrót do domu okazał się bardziej łaskawy. Odbierając siostrę, ta wraz z nową sąsiadko-przyjaciółką ubłagały mnie o krótki mecz w podbijaniu piłki. Trudno odmówić, gdy alternatywą było siedzenie w nielubianym domu i szykowanie się do kolacji rodzinnej, niebędącej częścią mojej rodziny. Ustawiłem się tyłem do jezdni, by w razie co samemu biegać po piłkę, gdy ta wpadnie na ulicę. Dziewczynki stały bardziej plecami do domu Collinsów. Świetnie się bawiły, śmiały jakby takie odbijanie piłki stanowiło najlepszą rozrywkę dla nastolatek. Być może nią było. Sam kochałem kosza bez szczególnego powodu. Lubiłem uczucie zdobywania punktów, robienia wsadów czy rzutów za trzy. Poza meczem, poza grą nic się nie liczyło przez parędziesiąt minut. Nie istniało nazwisko, pochodzenie czy język. Językiem była waszą piłką i ruch ciała, pochodzeniem drużyna, którą reprezentowałeś a nazwiskiem to, które wydrukowano ci na koszulce. Nikogo nie obchodziła orientacja, religia czy majętność. Kochałem sport, nawet jeśli ten zawodowy często weryfikował po innych kwalifikacjach.

– Wygrałam! – oznajmiła Viola, gdy piłka po raz kolejny nie została odbita przez jej znajomą.

– To nie fair, ty nie masz kontuzji! – żachnęła się jak to nastoletnie dziecko.

Niestety nasza frajda nie mogła trwać wiecznie i już parę minut później zostaliśmy zawołani przez wracającą do domu mamę. Siostra niechętnie pożegnała się z koleżanką, więc pocieszycielsko objąłem ją ramieniem. Musiała wiedzieć, że też wolałbym być w każdym innym miejscu niż tym.

Szykowanie się do kolacji rodzinnej od początku nie zwiastowało przyjemnej atmosfery. Jeszcze, gdy Eric na mój widok rzucił chamskim i pełnym pretensji głosem: „Tak masz zamiar iść ubranym?” wiedziałem, że to nie ma prawa skończyć się dobrze. Mama na początku może i próbowała stanąć w mojej obronie, przecież biała koszula i czarne spodnie – bez dziur! – to i tak świetny wygląd Aslana Conanta, ale nie, Eric był nieugięty i krótko po tym mama błagała mnie wręcz o dostosowanie się. Miałem tylko nadzieję, że wcisnę się w garnitur, który kiedyś kupili mi na szkolny bal. Nie, nie poszedłem w nim wtedy, o czym rodzice nigdy się nie dowiedzieli. Zresztą wątpiłem, żeby ich to obchodziło w dobie kłótni i alkoholu.

Gorzej, że nawet Violet matka zmusiła do ubrania pudrowo-różowej sukienki do kolan. Młoda była tak wściekła, że patrzyła na mamę z pełnym wyrzutem. Oczy naszego ojca nie pomagały, matkę dodatkowo wkurwiały i chyba tylko dlatego w kwestii córki była tak bardzo nieugięta, jak Eric w stosunku do garniturów.

– Będzie ciężko. Dasz radę? – spytał Daniel, opierając się o futrynę od drzwi w moim pokoju.

Wystarczyło na niego zerknąć i dostać pięścią w brzuch. Prezentował się bardzo dobrze w białej koszuli, czarnej rozpiętej marynarce i w kant wyprasowanych czarnych spodniach od kompletu. Buty sobie jeszcze darował i stał przede mną w skarpetkach.

– Chuj mnie strzeli.

– Lepiej nie, bo wtedy zawału dostanie nie tylko nasza matka, ale cała rodzina Erica – zaśmiał się. Cóż, nie mogłem pohamować szczerzenia zębów.

– Daniel.

– Oho. No co tam? – spytał nieufnie, wiedząc, że nie wpadłem na nic dobrego.

– Masz jeszcze tę czarną koszulę z pogrzebu dziadka?

Patrzyliśmy sobie w oczy długie paręnaście sekund, aż brat westchnął cierpiętniczo, pokręcił głową i poszedł spełnić moją zachciankę. Wrócił z koszulą złożoną w kosteczkę, niewyprasowaną, co w ogóle mi nie przeszkadzało. Miało być na galowo, nie schludnie. Eric mógł żądać jednej rzeczy na raz, a ja właśnie się dostosowywałem.

Ja i brat mieliśmy niemal ten sam rozmiar, a przez moje ostatnie braki w sporcie objętość bicepsa mocno sflaczała. Bez problemu wcisnąłem się w nieswoją koszulę i dla lepszego efekty zapiąłem wszystkie guziki, nawet te denerwujące pod szyją. Przejrzałem się krytycznie w lustrze, uśmiechając do odbicia zwycięsko. Wyglądałem jak żałobnik – perfekcyjnie!

– Jak cię nie kochać, braciszku? – zadrwił.

– Czas zaopatrzyć się w zastrzyk na wściekliznę.

– Po co?

– Bo Ericowi pójdzie piana z pyska.

Ostatecznie jednak nie było tak źle, wiecie? Eric nie skomentował mojego wyglądu, co chyba w jego słowniku oznaczało cichą akceptację wizerunku. Dopieprzyła się matka, zmuszając mnie wręcz do zmiany koszuli na białą. Nie ugiąłem się.

– Powiedz coś bratu! – furknęła do Daniela, unoszącego w odpowiedzi poddańczo dłonie.

– Mamo, czy on kogokolwiek w tym domu jeszcze słucha?

– Jest odpowiednio, kochanie – wtrącił Eric, poprawiając mankiety. – Przynajmniej nie ma niczego podartego.

– Słuszna uwaga, mogło być gorzej – wtrącił Daniel.

Pokonana mama poszła przystroić się biżuterią, nie chcąc kłócić się z męską częściej tej rodziny. Mimo iż Eric wstawił się za mną – jakże odpowiednim doborem słów – sam odszedł z ponurą miną. Po cichu zbiłem sobie z bratem piątkę, bo małe zwycięstwo wciąż jest zwycięstwem.

– Zazdroszczę ci – powiedziała smętnie Violet.

Pochyliłem się nad nią, chwyciłem za ramiona i z uśmiechem rzekłem:

– Zawsze można się zemścić.

– Aslan! – syknął brat.

– Jak? – zaciekawiła się.

– Już oto się nie martw.

Puściłem jej oczko i wyprostowałem się, nie chcąc dawać dorosłym powodów do podejrzeń. Dzięki temu zaś siostra zdobyła się na mały uśmiech oraz ewidentne odetchnięcie z ulgą. Brat jedynie pokręcił głową, wiedząc, że to nie skończy się dobrze. Czymkolwiek to było i czy w ogóle się wydarzy.

Po powrocie Erica mogliśmy wreszcie ruszać do restauracji. Kierował sam pan domu i głowa rodziny, mając obok swoją kobietę a jej marnotrawne dzieci upchane z tyłu. Jego auto może nie należało do małych, ale gdy patrzyło się na dwóch rosłych chłopaków, a między nimi chuderlawą dziewczynkę to miało się wrażenie ciasnoty. Plusem sytuacji było dość szybkie dotarcie do celu.

Okazało się, że Eric wynajął całą salkę i kazał zastawić najdłuższy stół w posiadaniu. Biały obrus oślepiał, a w wypucowanej zastawie szło się przejrzeć. Usiadłem w sumie gdziekolwiek, nikt nie przyczepił karteczek z imionami. Skoro więc nikt mnie nie przesadzał, miałem to gdzieś. Viola postanowiła zająć miejsce przy mnie, wyczekując obiecanej zemsty. Daniel wybrał krzesło bliżej mamy, posyłając mi ostrzegawcze spojrzenie. Jakby liczył, że to zadziała.

Rodzina, na którą przyszło nam krótko zaczekać, okazała się naprawdę liczebna. Jakieś siostry, bracia, bratankowie, bratanice, wujkowie i ciotki. Nie spamiętałem dosłownie nikogo, bo nikt nie wydawał się wart uwagi. No może oprócz młodego chłopaka, który usiadł po mojej drugiej stronie, posłał mi czarujący uśmiech i dość flirciarsko jak na moje się przywitał. Mój gej radar wibrował.

– Czy oczy mnie mylą, czy nosisz oryginalną bransoletkę Linkin Park z ich ostatniego koncertu? – zagadał, wlepiając wzrok w mój nadgarstek.

– No.

– Zazdroszczę. Musiałeś mieć duże szczęście, żeby dorwać coś z ich marką.

– Kumpel z poprzedniej szkoły miał wejściówkę, zaprosił mnie i poszedłem. Nie byłem wielkim fanem, ale po tym koncercie uznałem ich muzykę za całkiem słuchalną.

Parsknął śmiechem, oblizał wargi i skierował się bardziej w moją stronę.

Hm.

W tym właśnie momencie znowu poczułem wibracje. Na nodze. O dziwo nie był to mój penis, więc zdałem sobie sprawę, że to mój telefon. Sięgnąłem go z kieszeni spodni i wyjąłem bez krępacji. Zdziwił mnie widok imienia nadawcy, aż serce na chwilę się potknęło. Teraz sam odczułem potrzebę zwilżenia warg.

Shane chciał się spotkać.

Łaskawie znalazł dla mnie czas.

 

Do: Shane

Nie ma takiego numeru. Rozmówca, z którym próbujesz się porozumieć, jest nieosiągalny.

 

Od: Shane

Przestań, proszę. Wyjechałem z ojcem, nie mogłem używać telefonu ani się rozpraszać. Miałem za to czas, by przemyśleć, jak ci to najlepiej wyjaśnić. Proszę, Aslan, porozmawiajmy. Potrzebuję się z tobą zobaczyć.

 

Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia. Shane dosłownie płaszczył się przede mną, twierdził, że mnie potrzebuje... Moje miękkie serduszko zareagowało na treść tej wiadomości bardzo zdradziecko. Ono gnało do tego dupka, gdy rozum odradzał z nim jakiekolwiek relacje. Nawet czysto dydaktyczne. Myślałem nerwowo, jak wykręcić się z kolacji, która dopiero na dobrą sprawę się rozpoczęła. Ludzie jedli wykwintne dania, Viola prawie rzygła na smak owocu morza w postaci macki ośmiornicy. Tylko ja siedziałem nad pustym talerzem i czułem się czujnie obserwowany przez napalonego na mnie gówniarza. Schlebiało mi to, nie żeby coś.

Musiałem wytrwać przynajmniej do skończenia posiłku, dlatego schowałem telefon, nawet nie odpisując zdesperowanemu Collinsowi. Dłubałem w swoim talerzu bez większego apetytu, błądząc myślami. Ciekawość ludzka nie zna granic, zmuszała wręcz do desperacji.

Eric wstał od stołu, przykuwając nasze spojrzenia.

– Zapraszam wszystkich do rozprostowania nóg, nie będziemy do siebie krzyczeć z końca stołu.

Zaśmiał się, inni poszli za nim. Najwidoczniej przegapiłem z tego wszystkiego moment zakończenia kolacji. Lepiej dla mnie. Zwróciłem za to uwagę na Violet, która patrzyła na mnie smutnymi oczyma.

– Udawaj, że źle się czujesz – poprosiłem szeptem.

– Co?

– Zaprowadzę cię do domu i zostanę z tobą jako starszy troskliwy brat – wyjaśniałem, uważnie śledząc matkę. Na szczęście nie widziała naszej narady taktycznej.

– A, okej!

Gra aktorska mojej siostry była godna podziwu, co wcale nie dziwiło, skoro przechorowała większą część życia. Byle wiaterek potrafił ją przewiać i przykuć do łóżka na tydzień. Nieświeża krewetka mogła okazać się idealnym powodem niestrawności i pilnej potrzeby przeleżenia jej pod kołderką. Odgrywała swoją szopkę, słaniała się na nogach i zakrywała co jakiś czas usta dłonią. W końcu interweniował wtajemniczony w fortel Daniel. Osobiście pogadał nie z mamą a Ericiem. Ten z obawy przed pokazaniem rodzinie bycia dupkiem, zgodził się na odwiezienie małej i takim sposobem cała nasza trójka siedziała po chwili w aucie.

– Kurwa, że to przeszło to hit – zaśmiał się na miejscu pasażera. – Ale ty na pewno się dobrze czujesz, tak? – spytał troskliwie siostrę między siedzeniami.

– Tak, chociaż chce mi się spać. Myślę, że położę się szybciej.

– Powiedziała żadna nastolatka nigdy – podsumowałem, skręciwszy na główną ulicę.

– Nie każdy myśli o zarywaniu nocki, wiesz? – burknęła sfochowana.

– Dobra już, nie kłóćcie się – zarządził.

Wcale tego nie robiliśmy, ale posłusznie zamilkliśmy. Brat odpalił radio, które cicho pobrzmiewało w tle. Nerwowo uderzałem palcami w kierownicę, czego nie dało się wręcz nie zauważyć. Wyczekiwałem momentu spotkania z chłopakiem, który tak skrajnie na mnie działał. W jednej chwili chciałem mu pomóc, w innej pocałować zakłamane usta, a jeszcze w innej olać go całkowicie, bo takie relacje nigdy nie przynosiły człowiekowi niczego dobrego.

Zaparkowałem drogocenne auto ojczyma w garażu i celowo ociągałem się z wejściem do domu, aż zrobią to brat z siostrą. Dopiero wtedy zamknąłem garaż, podwinąłem rękawy koszuli i napisałem do Shane’a, że czekam na niego pod swoim domem sam. Wolałem to podkreślić, jeśli bał się, że ktoś nas podsłucha. Nie musiałem na niego jakoś długo czekać, bo raptem dwie minuty później przecinał dzielącą nasze domy ulicę i stanął naprzeciw mnie. W bluzie, z kapturem na głowie, dłońmi w kieszeni na brzuchu i podkrążonymi oczami. Wyglądał marnie.

– Hej, co jest? – spytałem szczerze zmartwiony.

– Jesteś gejem, prawda?

Zaskoczony zmianą podmiotu rozmowy zamrugałem szybko.

– E, tak? Chwila, mieliśmy rozmawiać o tobie, a nie o mnie.

– Chuj, jebać to – mruknął pod nosem.

Zadziałał na tyle szybko, że nawet gdybym chciał zareagować, nie dałby mi na to szans. Po prostu pokonał te dzielące nas dwa kroki i wsunął ręce pod moimi, przyciskając się do mojej klatki piersiowej. Przytulił się do mnie. Obejmował mnie mocno, wtulając policzek w moje ramie. Skonfundowany najpierw stałem skamieniały, a dopiero po sporym opóźnieniu także go objąłem. Słyszalnie drżąco odetchnął.

– Zerwałem ze swoim facetem – wyjaśnił. – Nie była to łatwa decyzja, ale kiełkowała we mnie od tygodni. – Odsunął się, posyłając mi krzywy uśmiech. – Mało w moim życiu jest mnie, wiesz? Dostosowuję się do woli rodziców, bo nie chcę ich zawieść. Tata powiedział, że gdy pójdę do pracy i zasmakuję trudu zarabianych przez niego pieniędzy, będę w przyszłości lepiej organizował swój czas. Więc wybrałem klub, o czym nie wie do dziś. Stawka jest spoko, a to tylko dwa dni w tygodniu. Dla taty liczy się pozycja, której nie mam. Znajomości, których nie zawieram. Nie toleruje słowa nie.

– Brzmi jak Eric, są spokrewnieni? – sarknąłem.

Na szczęście Shane krótko, ale się zaśmiał.

– Nie, nie wydaje mi się.

– Dobra, tę część rozumiem. W jakimś tam stopniu – dopowiedziałem, będąc przez niego uważnie słuchanym. – Co z twoją dziewczyną? Ona wie, że wolisz facetów? Że rozbijasz się w klubie dla homo?

Westchnął tak ciężko, jakby rozmowa na ten konkretny temat była najtrudniejszą z wszystkich możliwych. Nadal rozmawialiśmy pod domem, zamiast wejść do środka jak cywilizowani ludzie. Niestety dla nas obu, nasi rodzice najprawdopodobniej nie byliby z tego faktu zadowoleni. Musiało więc być, jak było.

– Angela jest moją przyjaciółką od dziecka. Nasi rodzice się przyjaźnią i można powiedzieć, ustawili nam wspólną przyszłość.

– Nie pierdol, że chcą was widzieć na ślubnym kobiercu razem?

– Mniej więcej – przyznał, krzywo się uśmiechając. Z namysłem kopnął kamyk, aż ten wleciał w równo przystrzyżony trawnik. – Mama dawała mi większą swobodę i dzięki temu też hamowała ojca. Mogłem wybrać sobie kobietę, pod warunkiem że będzie spełniała standardy ojca. Z racji, że jestem gejem – powiedział cicho, patrząc na mnie dziwnie nieśmiało – żadna nie spełniłaby niczyich standardów. Angela też nie ma lekko. Nie chcę o niej mówić bez jej zgody. Musisz po prostu zaakceptować fakt, że ona wie o moim braku miłości do niej. No, przynajmniej na tym gruncie.

– Okej, spoko – pokiwałem głową, godząc się na ten strzępek informacji. – Mam tylko nadzieję, że nie mówisz mi tak tylko po to, abym odpuścił.

– Trochę tak – stwierdził bez wahania. – Gdybym ci tego nie powiedział, prawdopodobnie w szkole latałbyś za mną i próbował ośmieszyć. Nie możesz, Aslan – spoważniał. – Szkoła to grunt, gdzie ojciec ma nade mną największą kontrolę. Rada pedagogiczna czy nawet nieżyczący mi dobrze rówieśnicy. Ja nie wiem, komu mogę stamtąd ufać, nawet nie chcę tego sprawdzać. Chcę skończyć tę szkołę i iść dalej. To ostatni rok, odpuść mi.

– Czyli przyjaciele są nimi tylko na papierku?

– Nie... nie wiem. Może? – Znów odwrócił wzrok i patrzył na swój dom. – Naturalnie jakoś... nie nazywam ich przyjaciółmi. To etapowi znajomi, dziś są, a po skończeniu szkoły nasz kontakt zdechnie.

– O wow, czuję się jak śmieć w śmietniku. Niechciany.

Popatrzył na mnie skonfundowany porównaniem.

– Jesteś inny od nich – dodał. – Nie interesuje cię renoma, nikomu nie chcesz się przypodobać. Wątpię, aby powierzenie ci sekretu miało skończyć się wypaplaniem go mojemu ojcu.

– W punkt.

– Dlatego jesteś taki niebezpieczny – podsumował smutno i cicho. Jakoś jego spojrzenie zaczęło mi ciążyć. – Ledwo pojawiłeś się w mieście, a siejesz zamęt. Dostajesz się do drużyny, z łatwością psychopaty zbierasz na ludzi haki i, najgorsze w tym jest to, że nie można tego samego zrobić z tobą. Bo ty nie wstydzisz się tego, kim jesteś. Zazdroszczę ci i się ciebie zarazem boję. Jak można żyć bez sekretu?

Przełknąłem ślinę, walcząc z przemożną ochotą wyciągnięcia ręki i poprawienia mu kosmyka włosów, który poprzez lekki podmuch wiatru wtargnął mu na twarz. Zupełnie jakby go nie widział, patrzył na mnie tym zafascynowanym spojrzeniem. W innych okolicznościach pomyślałbym, że jest mną zainteresowany w kwestiach romantycznych, ale to niemożliwe. Fascynowałem go byciem sobą, byciem kimś, kim on bał się być. Mogłem stanowić jedyny element jego życia, który okazałby się w pełni prawdziwy. Oparty na szczerości, swobodzie i zaufaniu, którym nie obdarza znajomych ze szkoły. Nie licząc Angeli i ich dość specyficznej znajomości, ja go przyciągałem tym, po co chciałby sięgnąć. Tym, przed czym uciekał.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że Shane Collins był w moim typie. Był też gejem. Oraz był święcie przekonany, że nie mam sekretów.

Właśnie tego wieczoru jeden się narodził, a ja musiałem dopilnować, by nie wyszedł na jaw.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty